Uwaga

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział 9

Dzień szósty.
Otworzyłem oczy, natrafiając jedynie na milczącą biel sufitu, który nie mówił mi nic, nic też nie pokazywał. Nie było nawet nań smug, które pozostawiłby nieuważny człowiek malujący go. Odwróciłem twarz na bok, by za czarnym solidnym biurkiem zobaczyć znajome okno z białymi framugami z plastiku. Widziana pod kątem szyba zniekształcała obraz miasta za sobą – dało się jednak bez trudu dostrzec, że po niebie ciągnęły się ciężkie, brudnoszare chmury, przypominające grube kotary, które pozwalały słońcu zasnąć na nieco dłużej, zaś nocy dłużej się ostać.
Czułem, że coś jest nie tak. Nie chodziło o niepokój, strach czy smutek. Po prostu czułem, że akurat dzisiaj; dziś, gdy się obudziłem, coś jest inaczej. A przecież wszystko było tak samo – ten sam pokój, ta sama pościel, ta sama nagość, w której kochałem się budzić. Te same rozwichrzone, nieco za długie już włosy i to samo uczucie niedosytu ze względu na zakład powstrzymujący mnie od seksu.
Po chwili zadzwonił budzik, który ustawiłem w telefonie na biurku. Westchnąłem nijako, razem z pościelą odrzucając zaległą we mnie dziwność. Najwyraźniej czułem się inaczej przez pobudkę przed alarmem. Nie było sensu rozwodzić się nad tym dłużej.
Ale miałem straszną ochotę pograć na czymś.
Kiedy z sypialni przechodziłem do łazienki, zauważyłem leżące obok półki na buty części do klawikordu Hanna. Tak, dzisiaj już ich nie zapomnę i ta piękność wreszcie stanie się szczęśliwsza. Chciałbym, żeby była moja – móc bezwstydnie grać na tak drogocennym antyku to jedna z największych rozkoszy.
A propos rozkoszy…
Rozpłynąłbym się, gdyby ktoś wreszcie zrobił mi porządnie dobrze ustami.
Zaśmiałem się z siebie krótko. Cholernie smutno jest być uzależnionym.

Ochota na seks znów narastała tego dnia. Czułem się niewyżyty, czułem się niespełniony, czułem się nieszczęśliwy i nijaki. Jak gdyby ktoś zabrał mi bardzo ważną część mnie i kazał trzymać się odeń z daleka – choć przecież miałem ją na wyciągnięcie ręki. Pierwszy raz w życiu chyba czułem podobny rodzaj wewnętrznej pustki. Szlag mnie mógł po prostu trafić, a ja nie zwróciłbym na to uwagi.
Westchnąłem smutno, zatrzymując samochód przed posesją Carrinera. Jeszcze tylko osiem dni, Jeremy. Osiem dni i będziesz mógł znów wrócić do swojego ukochanego trybu życia, w którym dwie najprzyjemniejsze dla ciebie czynności, granie i seks, będą się przeplatały.
Otworzył mi Hann w okularach. Gdyby nie patrzył tak, jak patrzy tylko na mnie, mógłbym się założyć, że stoję tak naprawdę przed jego inteligentniejszym i ładniejszym bliźniakiem.
No dobra, nie będę taki niemiły. W końcu wczorajszy wieczór minął nam całkiem przyjemnie. Mimo że było trochę zimno, dobrze nam się rozmawiało z tymi kebabami. I nie rzygałem po nich, to ogromny plus.
— Dzień dobry, Jerry. Jak się dzisiaj masz? – Wiewiór jak zwykle po tych słowach przepuścił mnie przez próg.
— Nic nadzwyczajnego. – Oj taaak, zwłaszcza że gdybym miał teraz przed sobą jakieś nagie męskie ciało, utopiłbym się we własnej ślinie.
Wszedłem dalej bez kontynuowania rozmowy. Co z tego, że parę razy było milej? Nie mam ochoty na siłę starać się znaleźć jakichś tematów. Następnie tak jak co dzień ściągnąłem płaszcz i szal i podałem je czekającemu już nań mężczyźnie.
O, a jednak była drobna nowina warta podzielenia się.
— Przyniosłem dzisiaj części do klawikordu. Wreszcie. – Uniosłem wyżej dużą torbę, w której spoczywało pudełko z listewką i zawiniętymi w rulon strunami.
— To świetnie. Będziesz potrzebował jakichś narzędzi, kombinerek, śrubokrętów…? – zapytał wiewiór, wieszając moje ubrania.
— Nie, mam wszystko ze sobą. Jakby czegoś zabrakło, zgłoszę się do ciebie.
Ciemnooki jedynie uśmiechnął się, po czym obaj udaliśmy się do salonu. Hann skręcił jednak do fotela i leżącej nań książki, gdy ja kierowałem się wciąż przed siebie. Szybko wziąłem się za swoją pracę, by nie marnować czasu. Poza tym chciałem wreszcie się na czymś skupić, bo inaczej byłbym skłonny do niemoralnych czynów tu i teraz przed tym ciućmokiem.
Zapadła przyjemna cisza, która zazwyczaj wpływałaby na mnie całkiem dobrze. Teraz jednak wręcz boleśnie dzwoniła mi w uszach. Westchnąłem, dając w końcu za wygraną.
— Masz tu może jakiś odtwarzacz albo wieżę? Trochę za cicho jest – mruknąłem w pewnej chwili.
Wiewiór oderwał się na chwilę od lektury, po czym przeszedł parę kroków do stolika, na którym leżał pilot. Kliknął nim coś w stronę regału, po czym rozległa się spokojna muzyka z jakiegoś filmu. Rozpoznałem szkockie motywy w melodii, grane oczywiście na dudach. Uśmiechnąłem się delikatnie, z przyjemnością wracając do pracy.
— Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci taka muzyka – rzekł Carriner, podszedłszy do mnie.
— Nie, w ogóle. Przyjemnie jest posłuchać czegoś spokojnego zamiast tych dudniących „nowoczesnych i modnych” piosenek – odparłem bez przerywania pracy.
— Pewnie sam jesteś bardziej w czymś typu muzyka klasyczna, prawda?
— Raczej tak, w końcu dorastałem przy takich utworach.
— Właściwie gdzie kończyłeś szkołę muzyczną? Najbliższa jest chyba w Chicago.
— Pierwszą w Pontypool, drugą w Glasgow, trzecią w Londynie, dopiero potem pojechałem do Chicago na wymianę. I jakoś zostałem… - mruknąłem bez odrywania oczu od wykręcanej struny.
— Wow, nie wiedziałem, że mieszkałeś aż za oceanem. A gdzie jest Pontypool?
— Walia.
— Czyli stąd ten twój zabawny akcent. Tak mi się zdawało, że brzmiał inaczej niż szkocki.
— A ty?
— Co „ja”? – Hann nie zrozumiał. Patrzył uważnie, jak zakładam nową listewkę w miejsce starej pękniętej. Tamta leżała już na podłodze.
— Gdzie ty się uczyłeś? Mniemam, że poza studiami nie chodziłeś do specjalizowanych na architekturę szkół.
— Pierwsze klasy zdałem w Springfield w Missouri, potem do szkoły średniej pojechałem do Detroit, a na studia do Chicago. Dopiero po nich przyjechałem tutaj, właściwie tylko z ciekawości, jak wygląda miasto o tej samej nazwie, co to, w którym się wychowywałem.
— Też trochę jeździłeś.
— Ale to ciągle jeden kraj. Nie to co ty, myszko.
Rzuciłem mu zmęczone spojrzenie.
— Błagam, skończ z tą „myszką”, to irytujące.
Ciemnooki tymczasem oparł się łokciem o ścianę i nachylił nieco nad instrumentem.
— A ty dlaczego przyjechałeś tu, do Springfield? – Cholera, nie ignoruj moich słów, ćwoku niedorobiony.
— Bo nie lubię ogromnych miast jak Chicago, a tutaj dość dużo ludzi wciąż gra na instrumentach. W sumie chciałem pojechać do Peorii, ale wyszło inaczej niż planowałem.
Dokręciłem delikatnie drewnianą listewkę. Stara śruba idealnie pasowała do żłobionego wgłębienia. Uśmiechnąłem się. Wstawię jeszcze te sześć strun i będę miał spokój.
Szkocka melodia w tle zmieniła się z sielskiej na złowróżbną, niepokojącą. Zastanowiło mnie przez chwilę, z jakiego filmu ta muzyka jest.
— Podobno jezioro Peoria wcale nie jest takie ładne – usłyszałem.
— To brzmi, jakbyś mnie zniechęcał – rzuciłem Carrinerowi rozbawione spojrzenie.
Okazało się jednak, że był znacznie bliżej mnie, niż mi się zdawało.
— A co jeśli właśnie to robię? – Znów zaczął przewiercać mnie wzrokiem. Czułem, że mógłbym się utopić w tym czarnym spojrzeniu, gdyby tylko czyjaś siła mnie tam popchnęła.
— Byłbym zaskoczony. – Beznamiętnie patrzyłem na niego, prostując się na taborecie. Hann uśmiechnął się krótko.
— Ile strun jest już nastrojonych?
— Dwie oktawy bez dwóch brakujących strun – odparłem niemal automatycznie.
Mężczyzna wykonał dwa kroki, dzięki czemu znalazł się tuż za mną. Nie miałem odwagi podążyć za nim wzrokiem. Przecież starałem się udawać, że zachowuję ciągle spokój we wnętrzu, które wprost krzyczało. Szkoda, że nie znałem jego słów.
— Dasz radę coś na tym zagrać, prawda?
Przypomniało mi się, jak wystukałem parę dni temu krótką melodyjkę, z której Carriner się śmiał. Skoro nie umiem „grać”, nie mam zamiaru znów wystawiać się na jego pochrzanioną krytykę.
— To chyba oczywiste.
— No to zagraj. – Coś wzburzało się we mnie na ten głos. Tylko dlaczego nie umiałem określić, co konkretnie?
— Po co? Znowu chcesz się ze mnie śmiać? – Czułem się coraz bardziej rozdrażniony.
Mężczyzna żachnął się z rozbawieniem.
— Dlaczego nie zaczniesz śmiać się ze mną? Trochę dystansu, Jerry.
— Odczepisz się wreszcie ode mnie? – Gdybym miał nieco więcej tego dystansu, już teraz bym go uderzył.
— Czemu taki przewrażliwiony, Jerry? Nie zachowuj się, jakbyś ty z nikogo się nie śmiał. Przecież ciągle robisz sobie żarty z tych wszystkich facetów, z którymi sypiasz.
Tym razem nie wytrzymałem. Wściekłość wyrosła ponad całą tę dziwność krążącą w moich żyłach. Odwróciłem się do ciemnookiego i spojrzałem na niego zimnym wzrokiem.
Dlaczego on jest taki…
— Dałbyś sobie wreszcie spokój. Do cholery jasnej, nie rozumiem cię zupełnie. Raz zachowujesz się jak normalny człowiek, a potem naskakujesz na mnie z tą swoją arogancką gadką jak jakiś gnój. O co ci chodzi? Chcesz się jakoś na mnie odgryźć? Za co, do kurwy nędzy?! To jest jakiś twój popierdolony sposób bycia?! – krzyknąłem.
A Hann, który stał tuż za mną, tylko uniósł jedną brew, nadal się do mnie lekko uśmiechając.
Miałem ochotę wstać i go uderzyć. Miałem ochotę rozbić coś na jego głowie, zniszczyć tę przeklętą skorupę z cynicznych uśmieszkiem, żeby dobrać się do śluzowatego wnętrza i je po prostu rozszarpać na kawałki.
Jeszcze tylko osiem dni…
— Jesteś znerwicowany, bo brakuje ci seksu, prawda? – Carriner nagle się nachylił nisko nade mną, opierając ręką o instrument.
— Co ty pierdolisz?
— Jesteś uzależniony. Myślisz, że to nie ma wpływu na twój odbiór rzeczywistości? – W jego oczach narastało coś, co mnie przerażało, a jednocześnie fascynowało tę część duszy, która nie pozwalała oderwać od niego wzroku.
Zbliż się jeszcze bardziej, a cię zabiję.
— Wszystko zawsze zwalasz na innych? A nie zastanowiłeś się nigdy nad tym, że to z  t o b ą  jest coś nie tak? – warknąłem, czując zapach jego wody kolońskiej.
— To ty szukasz sobie wrogów – mruknął Hann, po czym na chwilę się wyprostował. Sięgnął do okularów i ściągnął je zgrabnym ruchem, przymykając przy tym oczy.
— Ja? Naprawdę jesteś ślepym gnoj…
Nie dokończyłem.
Dlaczego?
Bo ten bezczelny cham i prostak, najgorsza kanalia ze średniowiecznego rynsztoka, ten wredny i arogancki imbecyl, odłożywszy okulary, dzięki którym wyglądał chociaż trochę lepiej, bez trudu przyciągnął moją twarz do pocałunku.
Przeszedł mnie dreszcz zanim zdałem sobie sprawę, czemu patrzę teraz z tak bliska na zamknięte oczy mężczyzny.
Były zamknięte.
Byłem wolny.
A Hann mnie całuje.
Wciągnąłem nagle powietrze, do granic możliwości zaskoczony jego czynem. Co on sobie, do kurwy nędzy, myślał?! Że może mnie całować?! Że tak zwyczajnie pozwolę mu oszukiwać?! Mamy zakład, do cholery!
Dopiero gdy ten potok myśli minął, zdałem sobie sprawę, że nic w kierunku uwolnienia się nie robię. Było mi gorąco, czułem rumieńce na policzkach. Jak tak dalej pójdzie, zgubię się.
Chwyciłem jego nadgarstki i spróbowałem odciągnąć od siebie jego ręce. Słabo mi to szło, gdy jednocześnie starałem się odruchowo nie oddawać tańcowi języków.
A Carriner z każdym ruchem bez trudu ust popychał mnie do tyłu, chcąc mnie w ten sposób…
Posiąść?
Miałem ochotę krzyczeć, żeby mnie zostawił, lecz z mojego gardła dobyło się jedynie głośne warknięcie. Wciąż nie dawałem rady odciągnąć jego rąk.
Nie mogę pozwolić, żeby pochłonęła mnie przyjemność.
Dopiero wtedy pomyślałem, że wystarczy ugryźć go mocno w język.
Szkoda, że nie zdążyłem.
Mężczyzna otworzył oczy i napotkał moje wściekłe spojrzenie. Uśmiechnął się przez pocałunek, nie odrywając ode mnie wzroku. Zassał się na końcówce mojego siłą podważonego języka.
Straciłem to.
Tym razem chciałem warknąć, ale dobyło się jedynie mruknięcie. Moje drżące ręce coraz lżej ściskały nadgarstki ciemnookiego.
Mierzyliśmy się wzrokiem, chociaż w rzeczywistości to on trzymał mnie zakleszczonego jak zająca w sidłach.
Musiałem zamknąć oczy.
Ale w ciemności czułem wyraźniej, jak dobrze Carriner całował.
Kiedy moje ręce powędrowały wyżej, do jego twarzy?
Kiedy on chwycił mnie za talię i przycisnął do siebie?
Kiedy ja sam zachłannie wpiłem się w jego wargi?
Nie umiałem powiedzieć. To się po prostu działo, a ja nie miałem na tę sytuację najmniejszego wpływu. Jakbym wykonał nieuważny krok i potknął się w potoku z potężnym nurtem. Niby płytka rzeczka, lecz już nie potrafiłem unieść się choćby na kolana.
Mruknąłem, gdy długie ciepłe palce Carrinera sięgnęły pod moją granatową koszulę. Nie próbowały na siłę dostać się wyżej. Krążyły i zahaczały o skórę jedynie w okolicach bioder i miednicy. Chciałem oszaleć, byle znalazły się gdzie indziej.
Nie zwracałem uwagi na prawie żadne bodźce z zewnątrz. Czułem tylko, że Hann gdzieś mnie prowadzi, że w niektórych miejscach mocniej naciska na moją skórę, że niesamowicie masuje mój język swoim. Pragnąłem ocierać się o niego, lecz coś ciągle mówiło mi „stop”. To coś wiedziało bowiem, że jeśli przekroczę pewną granicę, nie będzie odwrotu. Ale czym była ta granica? Co mogło się potem stać? Nie miałem pojęcia, a po brzegach mojej świadomości krążyły zorze strachu.
Kto jednak widzi na horyzoncie zorzę, kiedy tutaj panuje pożar?
Nagle mój błędnik zawirował. Usłyszałem miękki odgłos uderzenia, dopiero potem poczułem chłód pościeli na plecach. A na końcu uderzyło mnie ciepło ciała, które było nade mną
Oddychając płytko, odchyliłem głowę na bok. Hann schodził z pocałunkami w kierunku szyi; najpierw muskał skórę wargami, delikatnie ją całował, sunął ustami na boki, dopiero potem lizał czy ssał. Niesamowicie potęgowało to wrażenia.
Myślałem, że się rozpłynę.
Ręka, która ciągle dotykała mojego brzucha, lekko podważyła spodnie i zaczęła maltretować podbrzusze. Raz obiecująco zbliżała się do twardego już krocza, by zaraz gwałtownie odsunąć się na bok i gładzić skórę gdzie indziej.
Było mi zbyt gorąco.
Stęknąłem z niezadowoleniem, kiedy zakradająca się z każdą próbą coraz bliżej członka dłoń wysunęła się spod paska spodni, by powolnym ruchem, zostawiając ślad dotyku na całym moim torsie, przenieść się do szyi. Najwyraźniej kołnierz koszuli przeszkadzał ciemnookiemu, więc zaczął ją nieznośnie powoli rozpinać. Ani razu nie dotknął przy tym mojego ciała, co było niewybaczalną torturą. Bez przerwy za to maltretował krawędź mojej szczęki, tuż pod uchem. Tuż obok strefy erogennej. Tuż zaraz.
A kiedy wreszcie rozpiął ostatni guzik mojej koszuli, zachłysnąłem się powietrzem – rozsunąwszy materiał delikatnie, nacisnął na moją skórę i począł znów wodzić rękoma do góry. Gdy zahaczył o moje sutki, przeszedł mnie mocny dreszcz. Pokochałem to uczucie.
Zsunął koszulę z moich ramion na tyle, na ile mógł, po czym jedną rękę ułożył mi pod plecami, drugą zaś przeczesał włosy. Czułem, jak jego ciało docisnęło się do mojego i nienawidziłem tego, że miał na sobie ubranie.
Nie wytrzymałem. Sam przyciągnąłem go do pocałunku.
Mruknął głęboko jak wielki kot na ten ruch, po czym rozsunął nogą moje ledwo wystające poza krawędź łóżka kolana. Biodra Hanna otarły się bardzo wyraźnie o moje krocze.
A ja poczułem, że płonę.
Zacząłem ściągać z niego luźną szarą koszulkę. Moje ruchy były jednak chaotyczne i nie potrafiłem sobie przez pewien czas poradzić. Jeszcze bardziej rozpraszały mnie wyczuwalne pod palcami mięśnie Carrinera – kształtne i twarde, gdy je napinał, pokryte miękką i gładką skórą. Gdy wreszcie na chwilę przerwałem nasz pocałunek, by usunąć zawadzający materiał, poczułem przyjemny zapach jego wody kolońskiej.
Natychmiast przylgnąłem do nagiej klatki piersiowej mężczyzny. Musiałem się upewnić, że w tym żarze nie jestem sam.
Dłoń mężczyzny powoli przesunęła się z moich włosów na kark, następnie łukowatym ruchem ku szyi, by potem powoli przejechać samymi opuszkami palców po obojczyku. Oddychałem już tak szybko, że dziwiłem się, iż jeszcze moje płuca nie zaprotestowały.
Zdałem sobie sprawę, że sam chwyciłem orzechowe włosy Carrinera, by nie wyślizgnął mi się z pocałunku. Były krótkie, zabawnie kłujące i jednocześnie miękkie. Podciągnąłem jedną nogę, nie mogąc już wytrzymać napięcia w kroczu.
Maltretujące mnie palce zaczęły wykonywać łuki, które krążyły coraz niżej i niżej. Zabawiały się chwilę liniami żeber, by z talii zgrabnie wkroczyć na brzuch. Błagałem wszystkiego, co istniało, by Hann nie znęcał się nade mną dłużej i zrobił w końcu coś konkretnego.
Nagle przestałem czuć ciepło jego dłoni bezpośrednio na skórze. Krzyknąłbym w złości, gdyby nie to, że teraz ich delikatny nacisk znalazł się przy rozporku. Choć wciąż działały nieznośnie wolno, to jednak byłem w tej chwili najszczęśliwszy – wreszcie!
Usta Carrinera w tym czasie uwolniły moje wargi. Nie podobałoby mi się to, gdyby ciemnooki nie wodził teraz nosem po krawędzi mojego ucha. Przechodziły mnie dreszcze chwytające całe moje ciało, począwszy od kręgosłupa.
Poczułem, że jakaś ostatnia świadoma część zatwardziałego w swej niechęci do Hanna umysłu zaczyna krzyczeć i wić się. Mówiła mi, żebym przestał, że coś takiego nie powinno się dziać. Nie teraz, nie z nim i nie dziś. Dlaczego więc odrzuciłem ją, zamykając na klucz w klatce ignorancji?
Odpowiedź była banalnie prosta.
Przecież kocham seks.
Jakby w nagrodę dla mojej uległości nareszcie dłoń mężczyzny dostała się do mojego podnieconego członka. Zachłysnąłem się powietrzem i bezwolnie jęknąłem. Mógłbym dojść ledwo od tego miarowego ruchu, który teraz mnie jednocześnie ratował i męczył bardziej. Proszę, niech on wreszcie ściągnie ze mnie i z siebie spodnie, niech w końcu mnie przepieprzy tak, żebym nie czuł jutro lędźwi i przez najbliższe parę dni nie mógł bez bólu usiąść. Proszę, niech on przestanie się już bawić w kotka i myszkę, bo tu oszaleję!
Zdałem sobie sprawę, że zaczął schodzić z pocałunkami w dół. Tak, tak, dobrze, byleby to nie był kolejny żart, byleby naprawdę zrobił to, o czym myślałem i marzyłem. Oczywiście po drodze musiał choć przez chwilę znęcać się nad moimi sutkami, w tym samym czasie to przyspieszając, to zwalniając tempo swojej dłoni. Miałem ochotę się wić i wykręcać, lecz mocno trzymała mnie druga ręka, wręcz przygważdżała do łóżka, jakbym w każdej chwili miał uciec.
Niby dokąd w takim stanie?
Popełniłem błąd i otworzyłem na chwilę oczy. Oczywiście spojrzałem również w dół, jakżeby inaczej. Na moje nieszczęście ujrzałem dokładnie moment, gdy Hann już całował moje podbrzusze.
I złapał mój wzrok.
Znieruchomiałem, płonąc w rumieńcu.
A on z uśmiechem chwycił w usta mojego penisa i mocno zassał się na jego nabrzmiałej od uderzającej ją krwi główce.
Świat na chwilę zawirował mi przed oczyma, gdy krzyknąłem z rozkoszy. Do cholery, czemu byłem taki wrażliwy? Naprawdę te powolne tortury doprowadzały mnie do takiej pasji? A może to prawie tygodniowy post od seksu spowodował, że zachowywałem się, jakby był to mój pierwszy raz?
Carriner jednak nie zrezygnował z męczenia mnie. Co chwilę pieścił inną część mojego penisa w różny sposób – ledwo sunął wargami po trzonie, by znienacka przejechać poń językiem, potem znów składał krótki, czuły pocałunek na wędzidełku, po czym brał cały członek do ust i doprowadzał mnie na granicę orgazmu. Moje usta nawet się nie zamykały, co rusz wypuszczając z gardła głębokie jęki.
Tuż po podobnym namiętnym sprawieniu, że prawie doszedłem w ustach mężczyzny, Hann znienacka puścił mojego pulsującego penisa zupełnie. Chciałem spojrzeć na niego z zawodem i wściekłością, ale – nie odważyłem się. Poczułem za to, że jego dłonie unoszą moje biodra, by ściągnąć zawadzający teraz materiał spodni. Wraz z nimi zsunęły także bieliznę. Krańcami zmysłów odebrałem lekki chłód, zaraz zastąpiony żarem podniecenia, gdy usłyszałem, że ciemnooki również się rozbiera.
Nie możesz na niego spojrzeć. Upadniesz zupełnie, jeżeli to zrobisz.
Carriner wszedł na łóżko i pocałował mnie gorąco. Odruchowo objąłem go za kark, dając się pociągnąć na środek materaca. Siedział teraz na kostkach tuż przede mną, ja zaś unosiłem się nieco na kolanach i starałem się nie wypuścić jego ust ani na chwilę.
Choć przecież to on mnie prowadził w pocałunku.
Po chwili znowu mnie położył. Ręce, które gładziły moje plecy, powoli przeniosły się na żebra, by w końcu dotrzeć do bioder. Jedna z dłoni zsunęła się przyjemnie na udo, po czym, dotarłszy do kolana, zawróciła i ścisnęła mocno mój pośladek. Musiałem wypuścić powietrze ustami, a wtedy mężczyzna mi uciekł.
Ręka muskała moje podbrzusze to tu, to tam, krążąc bez konkretnego celu. Chciałem, by znów dotarła do miejsca, gdzie jej ruchy przyprawiały mnie o zawrót głowy. Ona jednak jedynie powiodła się przez całą długość mojego penisa, by chamsko okrążyć jądra i dotrzeć gdzie indziej.
Zacisnąłem usta, kiedy palec mężczyzny zaczął naciskać lekko na moje wejście. Wiedziałem i  c z u ł e m, że on znów będzie mnie męczył przez kolejne minuty zanim w końcu przystąpi do porządnego seksu.
Jakże się myliłem.
Gdy Hann zbadał już palcami moje wejście i zdążył sprawić, że zirytowałem się tym, jak może postąpić, mocno podciągnął moje nogi do góry. Znalazłem się teraz w naprawdę niewygodnej pozycji. Szybko jednak musiałem o tym zapomnieć i starać się nie upaść, bo Carriner bez ceregieli zaczął rozciągać mnie oślinionymi palcami. Byłem właśnie zarazem cudownie wynagradzany za czekanie, jak i strasznie zawstydzany tym, w jaki sposób teraz wyglądam – rozłożony i otwarty. Akurat na niego.
Jednocześnie czułem, jak o moje plecy opiera się twardy penis ciemnookiego. Chciałem wziąć go w rękę, w usta, a najlepiej w siebie, lecz nie mogłem nic zrobić poza biernym pozwoleniem na to, by jego wilgotna od preejakulatu główka drażniła miejsce tuż obok mojego kręgosłupa.
Nie minęło bardzo dużo czasu, nim moje wejście rozluźniło się na tyle, by Hann mógł wreszcie z niego skorzystać. Z ulgą poczułem, że przesuwa się do tyłu, pozwalając mi wolno opaść z powrotem na pościel. Po chwili mężczyzna rozsunął szeroko moje nogi i zbliżył się do mnie. A ja popełniłem błąd.
Otworzyłem szerzej do tej pory na wpół przymknięte powieki. I kiedy ujrzałem uśmiech Carrinera, kiedy dostrzegłem lekkie zaczerwienienie na jego policzkach, aż wreszcie kiedy natrafiłem na jego pełne pożądania ciemne oczy, nie mogłem już się odwrócić. Złapany w ten nieodgadniony wzrok patrzyłem z przerażeniem i oczekiwaniem, jak unosi moje kolana nieco do góry, jak ustawia się tuż za mną. Na jedynie moment przed wejściem we mnie obejrzał uważnie całe moje ciało, którego każda część promieniowała zniecierpliwieniem.
Potem nachylił się nieco.
Wbił jeszcze mocniej swój zawzięty wzrok w moje oczy.
A następnie zaczął powoli mnie rozpychać.
Jęknąłem nie tylko przez to, co czułem, ale tez dlatego, że mężczyzna musiał otworzyć usta, by cicho wypuścić przezeń powietrze. Jego brwi zmarszczyły się, kiedy wchodził coraz głębiej we mnie.
Tak bardzo chciałem go teraz pocałować.
A on jedynie wysunął się ze mnie trochę, by w kolejnym momencie wbić się z całych sił.
Krzyknąłem krótko. Jak to możliwe, że od razu sięgnął mojej prostaty?
I wreszcie zaczął uprawiać ze mną seks naprawdę. Powoli, choć wcale nie ociężale ani delikatnie. Tak namiętnie, że pragnąłem się jedynie ukryć, schować przed tym dwojgiem wwiercających się we mnie oczu. Ale one nie wypuszczały mnie ani na chwilę przez kilka pełnych pomruków i jęknięć minut.
Kiedy Hann zdał sobie sprawę z tego, gdzie najbardziej odczuwam jego uderzenia, za każdym razem trafiał dokładnie w to samo miejsce. Jęcząc głośno, wyginałem się na boki z rozkoszy, a jednak nadal nie potrafiłem w pełni się zrelaksować. Jakbym bał się tego, co może nastąpić, jeżeli tylko mrugnę.
W pewnej chwili już nie wytrzymałem i, odchyliwszy mocno głowę do tyłu, nakryłem twarz przedramieniem. Czułem palącą mnie czerwień na policzkach, którą potęgowała świadomość, że Carriner wciąż nie odrywa ode mnie wzroku. Teraz jego ruchy były głębokie i szybkie.
— Spójrz na mnie, Jerry – usłyszałem nagle. W głosie mężczyzny pobrzmiewała jakaś głęboka, nieznosząca sprzeciwu nuta. Ale ja byłem wystarczająco zdesperowany, by jedynie zacisnąć usta i udać, że nie słyszę.
Znienacka poczułem silny uścisk na nadgarstku, który został bez trudu odciągnięty. Patrzyłem teraz ze zbyt bliska w błyszczące oczy Hanna. Przestał się we mnie ruszać, a ja znieruchomiałem pod wpływem jego wzroku. Dlaczego za każdym razem czułem, że nie powinienem, że nie mogę się ruszyć? Dlaczego coś we mnie każe mi ulegle mu się poddać?
— Patrz na mnie cały czas – mruknął po chwili, a mnie przeszedł dreszcz, gdy tuż po tych słowach wpił się w moje usta i zaczął naprawdę doprowadzać do szaleństwa.
Tak jak nakazywało mi to coś, czego w sobie nie znałem, poddałem się jego słowom, jego ruchom. I jego spojrzeniu.

Parę godzin później bez ruchu leżałem na łóżku Carrinera, odwrócony do niego plecami. Jego palce delikatnie kreśliły wzory na moim kręgosłupie. Wiedziałem, że mężczyzna znajduje się na tyle daleko, że żadna część jego ciała poza tą wyciągniętą dłonią nie dotykała mnie. Mimo to jego przewiercający wzrok był gorszy, niż gdyby mnie ściskał i oplatał.
Przegrałem.
Zasraniec, co prawda, oszukiwał. Ale ja przegrałem. Dałem się ponieść zwykłej, towarzyszącej mi przecież codziennie ochocie na seks. Okazała się silniejsza nawet z tak godnym pogardy wsparciem jak człowiek, którego nie znoszę najbardziej spośród wszystkich.
Z każdą chwilą żałowałem coraz bardziej. Czułem się… zawiedziony. Zawiedziony samym sobą. I czułem odrazę na myśl o tym, kto leży tuż za mną.
W czasie całego tego aktu zwyczajnego pożądania odezwał się do mnie tylko raz. Ja otwierałem usta jedynie po to, by dać upust emocjom. Żadnych słów. Nic poza braniem i dawaniem przyjemności.
Gdyby tylko to nie było z Carrinerem, nie miałbym do niczego pretensji.
A teraz nie mogłem się zebrać w sobie nawet po to, żeby jak normalny człowiek kazać mu przestać się dotykać. Już wystarczająco miałem wspomnień jego łapsk, kiedy macał nimi każdą część mojego ciała.
Przez jakiś czas po seksie odpoczywaliśmy, łapaliśmy oddech. Ale potem cisza, która trwała aż do teraz, przestała kłamać, że wszystko było w porządku. Z każdą kolejną minutą milczenia coraz bardziej dobijała mnie świadomość tego, że przegrałem. Tak nędznie i po prostu.
Kurwa, Jeremy, zjebałeś. Jesteś dokładnie tym, jak określił cię niedawno ten zasrany wiewiór – bytem stworzonym tylko do seksu. Szkoda, że jedyny możliwy dla mnie styl życia jest najgorszym, jaki mógł mi przypaść.
Zacisnąłem wargi.
Jesteś marnym gównem, Jeremy. Ludzką szmatą. Tylko tyle.
Bez słowa wstałem, zabrałem swoje ubrania i zszedłem na dół – w erotycznym amoku Hann zaprowadził mnie do sypialni na piętrze, a ja nawet tego nie zauważyłem. Dopiero w salonie ubrałem się, wziąłem na ramię torbę i wyszedłem. Ciemnooki wciąż nie odezwał się ani słowem; pewnie nawet nie wykonał żadnego ruchu na tym cholernym łóżku.
Jeszcze w aucie czułem cień dotyku, który rysował bez celu wzorki przy moim kręgosłupie.

Kiedy dotarłem do domu, było niewiele po pierwszej. Odruchowo właściwie udałem się pod prysznic i przez ponad pół godziny starannie się wymyłem. Następnie założywszy świeże ubrania, zacząłem dokładnie sprzątać cały dom – od łazienki, przez sypialnię i salon, po mały składzik, w którym porządki robiłem raz w roku. Wyprałem wszystkie ciuchy, jakie się dało, ręcznie umyłem każdą brudną część zastawy stołowej. Potem zrobiłem sobie obiad, którego i tak nie mogłem zjeść, by po raz kolejny pozmywać naczynia.
Była za kwadrans piąta. Napisałem do Bastiana, żeby podał mi swój adres. A kiedy uzyskałem odpowiedź, tak samo automatycznie założyłem płaszcz, buty i zszedłem do samochodu.
Jazda trwała krótko. Przyjemnie wyglądający i ciepły domek jednorodzinny o jasnożółtych ścianach, czerwonym spadzistym dachu z zadbanym ogródkiem i starannie oplecionymi jakimś ochronnym materiałem drzewkami prezentował się dokładnie tak, jak mógłbym się tego spodziewać. Zaparkowałem przedeń, po czym, zamknąwszy auto, udałem się do ciemnobrązowych drzwi pod daszkiem.
— Cześć, Jeremy. Myślałem, że przyjedziesz później, trochę syfu jest w domu. – Przywitał mnie Bastian. Mimo swojego humoru uśmiechnąłem się do niego lekko.
— Absolutnie mi to nie przeszkadza – mruknąłem, wchodząc do typowego ciepłego wnętrza domku.
W łączonym z salonem przedpokoju przyjemnie pachniało. Nie do końca umiałem sprecyzować czym, jednak niewątpliwie był to lekki, świeży i naprawdę miły dla węchu aromat. Nowoczesne jasnobrązowe meble stały przy bladopomarańczowych ścianach, tu i ówdzie wisiały niewielkie ramki ze zdjęciami, na których znajdowała się najwyraźniej połowa rodziny chłopaka. Podłoga z parkietu przykryta była pod zielonymi sofami ładnym bordowym dywanem, naprzeciw zaś na niskiej półce stał telewizor, odtwarzacz DVD i jakaś konsola. Wąski regał obok w całości wypełniały płyty. Prawy róg dużego pomieszczenia zajmował szeroko rozrośnięty i zadbany figowiec o woskowanych ciemnozielonych liściach. Dalej korytarz prowadził do schodów.
— Chcesz coś do picia? Mam fajny sok z ananasa i pomarańczy – zaproponował blondyn, kierując się ze mną ku otwartym po lewej stronie szerokim drzwiom do kuchni.
— Ananas i pomarańcza? Gdzie taki kupiliście? – spytałem.
Ściany tutaj miały barwę cytryny, rozświetlało je dodatkowo ogromne okno. Drzwiczkom wiszących jasnych szafek producent wstawił szyby z mlecznego szkła, zaś tym stojącym przy ścianie przypadły czarne blaty. Na środku pomieszczenia stała jakby owalna wyspa, przy której zająłem sobie miejsce
— Mama ostatnio szaleje z sokowirówką. Większość jej eksperymentów ląduje w kiblu, ale czasem niektóre jej się udają.
— W takim razie poproszę. Chyba nie będziesz mnie truł – zażartowałem, przyglądając się, jak Bastian z uśmiechem sięga do jednej z szafek i wyciąga dwie wysokie szklanki.
— Oczywiście, że będę. Tak samo czeka na ciebie na górze głupia amerykańska komedia. Wiesz, na wszelki wypadek przygotowałem też taśmę zbrojoną. – Żółtopomarańczowy napój po chwili stanął przede mną. Musiałem przyznać po spróbowaniu, że rzeczywiście był smaczny.
— Właściwie to gdzie są twoi rodzice, że zapraszasz do domu takie podejrzane osoby jak ja?
— Gdzie? Moja młodsza siostra, Lena, jest w chórze szkolnym i jakimś cudem dostał im się występ w Detroit. Mama strasznie się tym podnieciła i kazała ojcu wziąć wolne w pracy, żeby mogli to obejrzeć i nagrać na pamiątkę. Mnie udało się uciec pod pretekstem pilnowania domu, więc do jutra mam spokój, bo całe to przedstawienie zacznie się dopiero koło siódmej.
— Całkiem miło. Też chodziłeś do szkolnego chóru, gdy byłeś mały?
— Błagam, żebym do końca życia był prześladowany tymi opowieściami o moim „słowiczym głosie”? Już teraz współczuję Lenie za kilka lat. – Chłopak spojrzał z rozbawieniem za okno.
— Właściwie to czemu zaprosiłeś dzisiaj mnie, a nie tego swojego Michaela? – zapytałem ze szczerą ciekawością. – Coś między wami nie tak?
— Co ty, wszystko najzupełniej okej. Po prostu rodzice nie chcieli go puścić, bo zawalił ostatnio sprawdzian z historii.
— A jak ci idzie zmienianie mu orientacji?
— Oj, cudownie. Po prostu mkniemy na tęczowej spirali. – Blondyn przewrócił oczyma, a ja się zaśmiałem. – Na razie bez większych zmian. Ile bym dał, żeby to jakoś szybciej poszło.
— Cierpliwości. Co za szybko, to niezdrowo – mruknąłem, chamsko wracając myślami do dzisiejszego poranka.
Pierwszy raz po seksie było mi tak… ciężko. Nie znosiłem tego uczucia.
Bastian przyjrzał mi się uważniej.
— Ty za to wyglądasz marnie. Co się stało? – zagadnął, siadając naprzeciw mnie. Westchnąłem, spojrzawszy na niego smętnie. Po co miałem go obciążać debilnymi historiami z mojego życia? Za tydzień, dwa przecież o tym zapomnę.
Tyle że, kurwa, ciągle będę wiedział, iż nie tylko przegrałem zakład w tak głupi sposób, ale na dodatek złamałem swoje zasady i przespałem się z tym wiewiórem. Naprawdę los popychał mnie do wyniesienia się ze Springfield.
Chociaż w sumie co mi szkodzi powiedzenie o tej sytuacji Bastianowi? W sumie nigdy nikomu się nie zwierzałem – raz w życiu trzeba niektórych rzeczy spróbować.
— Pamiętasz tego kolesia, który się do ciebie przystawiał, gdy umówiliśmy się w Scorpio?
— Tamten sarkastyczny facet mówiący, że się znacie, tak? – Kiwnąłem potwierdzająco głową.
— Ogólnie to nienawidziliśmy się odkąd tu przyjechałem, bo Hann twierdził, że zająłem jego terytorium, a ja się wściekałem, bo powiedział mi prosto w twarz, że ktoś, kto mu się nawet nie podoba, nie jest w żadnej pozycji do konkurowania z nim o mężczyzn, wiesz.
— Co to za ślepy idiota?
Zaśmiałem się krótko.
— No właśnie. I tak ostatnio wpadliśmy na siebie i znów jakby… Nie, kłótnia to to nie była. Raczej spokojna sprzeczka i obrzucanie się nawzajem różnymi komentarzami. Ja mu wyrzuciłem, że lecą na niego tylko tępe dzieciaczki, on mnie, że się puszczam. Jakoś tak wyszło, że się założyliśmy. Jeśli ja wytrzymałbym dwa tygodnie bez seksu, Hann wyniósłby się na dobre ze Springfield, a jeśli przez te dwa tygodnie chociaż raz się z kimś prześpię, na pełną dobę miałem zostać jego niewolnikiem.
Cmoknąłem z dezaprobatą, gdy Bastian bezczelnie się roześmiał.
— No już, już, jestem cicho. A jak miał sprawdzać, że z nikim nie spałeś? Własnoręczna inspekcja?
— Dzieciaku, zamknij pyszczek, to były dla mnie straszne dni – rzekłem z przekąsem. – Kupił sobie dziad klawikord i co rano miałem przyjeżdżać do niego, żeby coś przy nim porobić, a potem, każdego wieczoru obaj przychodziliśmy na chwilę do Scorpio. Przez pierwsze dni nie mogłem w ogóle spać, potem ciągle chodziłem zdenerwowany i bez przerwy miałem ochotę na seks. Najgorsi byli różni przystojni mężczyźni, których musiałem spławiać w barze, szlag mnie trafiał.
— Acha, to był ten twój „czas dla siebie”. – Zielonooki miał ze mnie niezły ubaw.
— Cholero jedna, nie śmiej się tak ze mnie. Co miałem ci innego powiedzieć? To był tylko głupi zakład, który miałem wygrać i tyle – dokończyłem kilkoma łykami sok.
— „Miałeś”? Czyli co, nie wytrzymałeś? – dociekał chłopak.
— Wcale nie ja nie wytrzymałem, tylko ten zasrany wiewiór oszukiwał! W sensie Hann – dodałem, bo Bastian niekoniecznie zrozumiał, kogo tym określeniem obarczam.
— No to jak to było, bo nie rozumiem?
— Ten idiota zasrany albo się mnie czepiał, albo był miły. Za każdym razem, gdy o nim myślę, nie wiem, czy mogę go nazywać kutasem, czy nie. No i ostatnio nawet trochę wypiliśmy w Scorpio i parę razy z nim tańczyłem. Czasami naprawdę zachowywał się jak normalny człowiek – mruknąłem niechętnie, wspominając moje problemy żołądkowe. – Ale dzisiaj ta gnida wręcz na siłę mnie uwiodła, imbecyl podupczony. Był silniejszy ode mnie, a ja i tak już miałem strasznie zmęczoną psychikę po prawie tygodniu bez seksu. Po prostu nie mogłem się oprzeć, do cholery. I prędzej piorun trzaśnie tego grubasa z Korei Północnej, niż dam Hannowi powiedzieć, że wygrał uczciwie, łajza jedna.
— To brzmi, jakbyś się w nim zakochał, wiesz? – podsumował Bastian.
Przez chwilę panowała zupełna cisza. Dało się słyszeć szczekanie psa w sąsiednim domu.
Patrzyłem z niedowierzaniem na zielonookiego i naprawdę nie wiedziałem, co mam powiedzieć. Chłopak chyba oszalał przez tę swoją nieszczęśliwą miłość.
— No nie patrz tak na mnie, ja tylko mówię – zaczął się bronić, gdy pokręciłem z zawodem głową.
— Już wspominałem, że nie jestem typem stworzonym do stałych relacji z innymi ludźmi. Poza tym nawet gdyby coś mi się popieprzyło, ostatnią osobą mającą zająć miejsce nędznej połówki obdarzonej przeze mnie miłością byłby ten idiota.
— Dobra, dobra. Chociaż to wcale nie takie nieprawdopodobne. Dużo ludzi mówi, że między miłością a nienawiścią granica jest cieńsza niż papier. – Przyłożył ręce do policzków, mówiąc to głosem rozmarzonej nastolatki.
— Ciekawych masz znajomych, wiesz? – mruknąłem zaczepnie.
— Spokojnie, do twojego poziomu jeszcze im daleko. – Chłopak puścił mi perskie oko. – To co zamierzasz teraz zrobić? Zerwać z nim kompletnie kontakt i go unikać albo zachowywać się, jakby nic w ogóle nie zaszło?
Westchnąłem.
— W tej sytuacji mógłbym wymusić na nim, że dzisiejszy seks się nie liczy jako punkt dla niego, bo przecież sam oszukiwał, ale to będzie jak uciekanie od prawdy. Chyba nie pozostaje mi nic innego, niż z nim pogadać, oczywiście w miejscu publicznym, żeby unieważnić całą tę głupią umowę. W ogóle mogłem sam czegoś od niego wymagać, a nie zgadzać się na sytuację, w której tylko ja się męczyłem.
— Mogłeś, ale nie wymagałeś, nie ma sensu gdybanie. Ale może daj sobie dzień spokoju, żeby ogarnąć myśli, hm? Nie mówię, żebyś od razu uświadamiał sobie, że jesteś zakochany – odparł natychmiast ze śmiechem na mój znaczący wzrok. – Po prostu dzień, żeby rzeczywiście odpocząć. Poza tym to i tak niezdrowe dla psychiki, gdy nagle zrywasz z silnym nałogiem, nie?
No proszę, mądrzejszy z niego dzieciak, niż myślałem. Właściwie całkiem miło mi się zrobiło na jego słowa. Chyba wcześniej ludzie mnie nie pocieszali.
No tak, nie mieli po co tego robić.
— Dzięki – mruknąłem.
— Nie ma sprawy. W sumie trochę zazdroszczę temu Hannowi. Już z tobą spałem, ale fajnie by było, gdybyś zakochał się we mnie.
— Ty mały trollu, już ci mówiłem, że się nie zakochuję – warknąłem niby groźnie, wstając od stołu.
— To czemu tak się irytujesz tylko na wzmiankę o tym? – Chłopak musiał unieść głowę, by patrzeć mi w twarz, gdy do niego podszedłem. Moja ręka oparła się o blat stołu, a druga chwyciła podbródek blondyna.
— Grzeczne dzieci powinny chyba iść do łóżka.
— A te niegrzeczne też mogą?
Uśmiechnąłem się. W sumie co mi szkodzi? Już i tak po zakładzie. A zielonooki był wyjątkowo uroczą osóbką.
Bez żadnych wyrzutów sumienia nakryłem wargi Bastiana swoimi. Chłopak musiał sam mnie do siebie przyciągnąć, jeżeli miał ochotę na więcej. Oczywiście po ledwo krótkiej chwili poczułem oplatające mnie ramiona.
Znienacka uniosłem go i posadziłem na stole, na dobre przyszpilając się do jego ciała. Wychodzi na to, że ostatnie godziny tego dnia spędzę, odreagowując się na biednym Bastianie. Chyba nawet przez moment miałem wyrzuty sumienia.
Bywa.

9 komentarzy:

  1. AaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaAAAAAAAAaaaa *^*
    Początek bardzo ładnie napisany, drugi akapit moim serduszkiem. Budzenie się w nagości i odrzucić dziwność z kołdrą - najlepiej najlepiej.
    Twoje najlepsze seksy, chociaż Jerry nawet się całkiem nie rozluźnił. A Bastian - teraz z nim jeden chuj.
    Chciałam porządnie, ale ktoś na mnie wrzeszczy jak pieprzona Erynia, więc komentuję jutro. Rozdział czytałam 2,5 raza <33
    B~~

    OdpowiedzUsuń
  2. O jasna cholera! Mówiam, kurwa, mówiłam. A Hann jest takim cudownym, okropnym, wrednym, manipulacyjnym gnojem, że się go nie da nie kochać. Boję się jedynie tego, że Hann faktycznie będzie chciał wykorzystać porażkę Jerry'ego, aby go totalnie zgnoić. No bo przecież Jerry mógł w każdej chwili powiedzieć, ze nie chce, prawda? Przecież mógł się odsunąć. Pytanie brzmi, czy celem Hanna jest jedynie uświadomienie Myszce, że jest uzależniony od seksu i że może mieć to dla niego fatalne skutki, czy też stoi za tym jakiś głębszy, "podprogowy" przekaz. Mam nadzieję, że to drugie i Hann rzeczywiście nie jest wyzbyty sympatii do naszego ukochanego, zielonookiego debila. Bastian nie jest jakiś tragiczny, ale lepiej, żeby go nie było. I kropka. A poza tym, sceny seksu, bosz. Potrafisz to pisać w taki sposób, że ie jest to tylko ostre, obrzydliwie oślizgłe porno, ale prawdziwa, erotyczna poezja. Szczególnie to, co sie dzieje w głowie Jerremy'ego, jego przemyślenia i walka z samym sobą. I ze spojrzeniem Wiewióra. On jest zakochany po same uszy i pora, żeby zdał sobie z tego sprawę. Miałeś w tym rozdziale również kilka pięknych bardzo zgrabnych alegorii, których przez brak czasu nie wymienię, ale wiedz, że zostały one zauważone. Dziękuję za rozdział, był cudowny. Życzę sprawnego komputera i mnóstwa weny. Twój Glut ~

    OdpowiedzUsuń
  3. Kuźwa no, przecież on jest zakochany! :D
    To tak tytułem wstępu.
    Chciałam rzec, że był to równie świetny rozdział jak zawsze, ale nie, bo był jeszcze lepszy. Scena seksu - zazdroszczę talentu do opisywania takicj scen, aż mi się gorąco zrobiło ^^ Jedna z najlepszych scen seksu ever. Gratuluję. Zresztą, co tu dużo mówić, skoro czuję skręcanie i łaskotanie gdzieś tam w brzuchu nawet gdy tylko rozmawiają, jakie szkoły muzyczne ukończyli. Jesteś mistrzem budowania i utrzymywania napięcia, Racu!
    Ja myślę, że Hann też jest zakochany i cały ten spisek, ten zakład tylko miał na celu zbliżenie się do Jeremy'ego, a nie jego okrutne wykorzystanie. A czemu tak sądzę? Bo mu rysował wzorki po kregosłupie! To był taki czuły gest, taki nienachalny. Przecież właśnie nie rzucił się potem z obłapianiem Jerry'ego (nie mówiąc już o jakiś przykrych, złośliwych słowach), nie zbliżał się do niego poza tym deliktanym dotykiem dłoni, jakby sobie zdawał sprawę, co nasza Myszka czuje. Hann jest kochany :D Hann jest zajebisty. Hann jest cudownie dominujący i to jego spojrzenie, które wbijał w Jeremy'ego.. Czułam się jakbym to ja była złapana w pułapkę tego spojrzenia. Huh.
    Dobra, przespali się ze sobą. Co teraz? Umieram z ciekawości!
    Weny, Racu, weny!
    A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Komentarz vol dwa. Moja matka weszła wczoraj w tryb terminatora x.x
    Jak już mówiłam, trafiają się tutaj bardzo ładne opisy jw oraz inne, takie jak zorze na krańcach umysłu. Reszty nie wypiszę, bo nie zdążę! Ale rozdział czytałam trzy razy.
    Same seksy są fantastyczne, a technika Hanki - rozwalająca, czy raczej rozkładające nogi Jerry'ego. Opisy w stylu, YEEzus, nie pamiętam, "płonąłem" i cośtam innego powinny być banalne i oklepane, a nie były, za co należą Ci się wszystkie możliwe kudosy.
    I sądzę, że Carriner nie chciał tylko zruchać Jerry'ego, żeby udowodnić mu swoją wyższość - w końcu przestał nazywać go myszką :P Poza tym, tak jak wspomniał anonek przede mną, te szlaczki na plecach (zresztą tekst z czuciem ich jeszcze później był bardzo ładny) i "patrz na mnie cały czas" sprawiają, że nie ma mowy : D Wiewiór lubi Jerry'ego bardziej niż orzeszki w zimie, a w ten sposób uświadomi go, że wpadł po uszy. Bo wpadł : D Gdyby naprawdę chciał, mógłby się opanować. Naprawdę, Jerry byłby w stanie się z nim nie przespać, nawet mimo swojego seksoholizmu i głodu.
    Ale on chce Wiewióra C: Nawet Bastian to widzi i aż tak nie przeszkadza, bo halo, teraz dla Jerry'ego nie ma już odwrotu c< Ciekawi mnie, czy naprawdę będzie w stanie się na chłopaczku "wyżyć" po takim maratonie z Hannem.
    Zresztą Hann zdominował go kompletnie, ale nie zrobił tego poprzez sado-maso, dzikie węże; przeciwnie, dał Jerry'emu dokładnie to, czego pragnął (choć zupełnie inaczej, niż Mysza to sobie wyobrażała :P).
    Mówiłam już, że fellatio 1000/10? Bo milją na dziesięć c: I w ogóle, technika Hanki taka dobra, kiedy Jerry się ogarnie, to już w ogóle będzie super sayian : DD
    Teraz muszę lecieć, ale czekam jak cholera na następny rozdział. Pisz szybko, proszę :)
    ~Brukwiał c:

    OdpowiedzUsuń
  5. Zachlastam się... napisałam komentarz i w magiczny sposób mi się cały usunął zamiast wstawić... Nie ma nic bardziej irytującego, jak nie pamiętanie tego co się właśnie przed chwilą napisało... Porażka.
    Ale spokojnie... Jeszcze raz:
    Ech... Rozdział jest naprawdę świetny.
    Już nie będę mówić o każdym momencie, bo za dużo bym musiała tu napisać, a komu się chce to czytać, także skupię się na już dalszej części notki.
    Gdy sytuacja między chłopakami zaczęła nabierać temperatury, myślałam w pewnej chwili, że Jeremy się zwyczajnie obudzi, a tu jednak nie. I właściwie to trochę nie wiem jak mam się do tego odnieść. Mam bardzo dziwne uczucia ^^
    Natomiast Twoje przedstawienie ich... bliskości, to po prostu.. No wow, no. Z każdym akapitem chciałam więcej, ale i wolniej, bo wiedziałam też jak bardzo zbliżam się ku końcowi rozdziału. Ja wręcz zatonęłam w tej treści. A co najlepsze, to nie chodziło o to, że właśnie czytam o seksie, to te opisy mnie tak kompletnie pochłonęły. Do tego stopnia wgapiałam się w ekran telefonu, że gdy ten zaczął dzwonić, musiałam chwilę pomrugać i dopiero wtedy zorientowałam się, że rzeczywistość jednak istnieje. :P
    Co jeszcze? Co do miłości o której ludziska wspominali... nie wydaje mi się, żeby tu już ona występowała, choć mogę się mylić, powiedziałabym co najwyżej, że między nimi jest wyjątkowo silna chemia, zauroczenie, ale nie miłość... Duży wpływ tu ma jeszcze, chyba odrobinę nadszarpnięta psychika Jeremiego, która chyba będzie miała tu pierwszeństwo. Co swoją drogą, ciekawa jestem, jak wpłynie na Hanna. Ale może rzeczywiście wyolbrzymiam. ("Jesteś marnym gównem, Jeremy. Ludzką szmatą. Tylko tyle." - ten fragment, zwyczajnie mnie dobił. Nie spodziewałam się czegoś takiego po chłopaku... i jakkolwiek sadystycznie to nie zabrzmi... spodobał mi się. Pewnie to znowu dlatego, że można odczytać z niego wiele, choć niepewnych, to nadal emocji)
    I oczywiście standardowo, niektóre określające Wiewióra opisy mnie zmiażdżyły i wyciskały na twarz głupawy wyszczerz.^^
    (I co jakiś czas, odzywa się jeszcze u mnie jakaś taka myśl, że właściwie to ciekawa jestem, czy wyniknie coś większego, z tych problemów z jedzeniem Jeremiego)
    I nie wiem skąd bierzesz te wszystkie pomysły, ale nie przestawaj tego robić, a nóż kiedyś ujrzę na swojej półce Twoje dzieło. ^^ I wybacz, takie już to moje spaczenie książkoholika :P
    Przyznam jeszcze szczerze, że nie mam pojęcia, co wydarzy się dalej. Jakim torem pójdziesz w następnych rozdziałach i to mnie naprawdę zachęca, a moja ciekawość przeistoczyła się niemalże w nerwowość, albo raczej w tą małą dziewczynkę, która jest tam gdzieś głęboko we mnie i krzyczy tupiąc nóżką, że chce dalszy ciąg swojej „bajeczki” :P
    Podsumowując, z niecierpliwością czekam na następny rozdział i oczywiście przy okazji, z racji rozpoczęcia się nowego roku,
    Życzę Ci, aby Twoje najbardziej upragnione marzenia się spełniły i przyniosły Ci wiele radości, bo chyba to w tym jest najważniejsze ;)
    Pozdrawiam :)

    PS
    I przepraszam za chaotyczność wypowiedzi. Milion myśli na sekundę, a dłonie, do pisania, tylko dwie :p

    OdpowiedzUsuń
  6. Mówiłam, iż skomentuję nowy rozdział? Mówiłam.
    W każdym razie ma opinia co do wydarzeń, który nastąpiły w powyższym tekście, przedstawia się następująco: #%^(()()(%$$%@!!@!#@^%*&%%@^#@ <3. Tyle że to już wiesz.
    Po pierwsze, Bastian jest geniuszem i wróżę mu wspaniałą przyszłość w cudownym zawodzie, jakim jest swatka. Nikt mi nie wmówi, że Jeremy nie zakochał się w Hannie. Nikt. To w sumie urocze, bo cały proces przełączania się mózgu Myszki z modu Hejcę-Cię-Wiewiórze na Hejcę-Cię-Wiewiórze-Ale-Chyba-Na-Ciebie-Lecę odbył się cichaczem, niepostrzeżenie zwłaszcza dla samego protagonisty.
    Po drugie, nie wierzę, iż Hann cały zakład wymyślił tylko po to, by wytknąć Jerry’emu jego słabości oraz pokazać swą wyższość. Jakoś jego zachowanie z tego rozdziału ani wcześniejszych nie wykazuje tego. Poza tym wtedy przestałabym go lubić. Hann jest co najmniej zauroczony Jeremym i tyle, taka jest prawda, nawet jeżeli Ty, Racu, zdecydujesz inaczej. Król Pedałów, SHIROGACE KAMUI aka Zbysio, wydał werdykt.
    Po trzecie, lubię Bastiana. W chuj lubię. Nie potrafię wytłumaczyć czemu, to dość prosta postać pełniąca małą rolę w całej powieści. (NIE, RACU, TO NIE OPOWIADANIE I TAK, BĘDĘ SIĘ KŁÓCIĆ. Chociaż akurat tego – jeżeli chodzi o „Jeden raz” – nie jestem pewna tak, jak w przypadku „Księcia Turkusa”, ale jebać to.)
    Po trzecie, Racu, jejku, jakie Ty piszesz plastyczne sceny seksu. Nie mówię tego z punktu widzenia czytelniczki, tylko koleżanki po fachu (chi chi, samozwańcza pisareczka się znalazła). Jestem zazdrosna. Opisujesz wszystko cholernie dokładnie, a mimo to scena nie brzmi sztucznie, jest obrazowa, zapada w pamięć i nie da się nudzić, czytając ją. Zazdrosna jestem. Przepadnij ze swoim talentem, obrażam się. Też tak chcę umieć.
    A, jeszcze coś. DLACZEGO MAM PRZECZUCIE, ŻE COŚ PRZESZKODZI JERRY’EMU ORAZ BASTIANOWI? Ni chuja, Michael ścianę w domu wyburzy samochodem i "wparaduje" do pokoju przyjaciela. Serio mam taką wizję przed oczami.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie jestem dobra, w przelewaniu odczuć i wrażen "na papier" (w tym przypadku na komentarz), więc napiszę prosto z mostu: sposób w jaki piszesz, jest niesamowity. Pokochałam Twój kunszt, opis fragmentów z udziałem instrumentów, odczuć bohatera jako seksoholika, a sceny erotyczne (szczególnie w tym rozdziale!) zapierają dech w piersiach. Ostatnio zaczęłam czytać Twoje opowiadanie, i bałam się po prostu kliknąć w rozdział 9, gdyż myślałam, że będzie on ostatni. Miałam wrażenie, że opowiadanie ma po prostu tyle rozdziałów (nie wiem, nie zauważyłam, jakie są daty dodawania postów), ale jak się okazało, będzie kontynuowane i jestem z tego powodu bardzo zadowolona! Chcę czytać, co dalej ma się dziać, jak ambiwalentne uczucia bohatera do Wiewióry się rozwijają no i po prostu, mogłabym czytać pierdyliard Twoich rozdziałów i bym się nie zanudziła <3 Nie mogę się doczekać, aż wstawisz kolejny wpis.
    Dziękuję, za umilenie mi czasu :)
    Pozdrawiam, Leni.

    OdpowiedzUsuń
  8. To jest niesamowite! Te opisy i fabuła no orgazm ;) Masz bardzo ciekawy sposób pisania zaczynając nie można skończyć. Kiedy można spodziewać się kolejnego rozdziału?

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie no, po raz kolejny jestem pod wrażeniem fenomenu tego rozdziału. Genialny. Najlepsza scena seksu jaką czytałam. Wielbię! To dlatego czytam po raz kolejny. A ten rozdział to już nawet nie wiem po raz który.
    Alys

    OdpowiedzUsuń