Uwaga

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 10

Łóżko Bastiana, choć niezbyt wielkie, przysłużyło nam się całkiem porządnie – wytrzymało nie tylko ciężar nas obojga, ale i wielokrotne gwałtowne ruchy. Tylko jasnozielone ściany jakoś tak krzywo patrzyły na to, co robię i do jakiego stanu doprowadzam właściciela tego pomieszczenia.
Starałem się o niczym nie myśleć poza przyjemnością, lecz nie udało mi się kompletnie wyprzeć wspomnień poranka. Przychodziły do mnie na przykład, gdy patrzyłem na czerwoną twarz Bastiana (musiałem wyglądać tak samo ulegle) albo gdy rozpalałem chłopaka do granic (przecież ten skurwysyn robił ze mną to samo). Nie potrafiłem przez to kompletnie oddać się seksowi i szlag mnie trafiał, kiedy kończyłem i czułem, że mógłbym mieć już dość.
Nie mogłem mieć dość. Nie mam prawa mieć dość. Tyle czasu nie uprawiałem seksu, a teraz leży pode mną absolutnie seksowny i pociągający chłopak, więc nie ma mowy o tym, żebym miał dość tylko dlatego, że jakiś farbowany imbecyl bezczelnie pozbawił mnie możliwości pełnego rozkoszowania się tym, co kocham, a czego nie miałem prawie  t y d z i e ń.
Wreszcie koło północy zupełnie wyczerpany stwierdziłem, że teraz już wystarczy. Blondyn od dłuższego czasu dyszał tak, jakby miał zaraz zejść z tego świata, a ja sam powoli zaczynałem widzieć mroczki przed oczyma. W pewnej chwili zwyczajnie zwaliłem się na łóżko obok chłopaka. Bez wątpienia Bastian będzie musiał zmienić pościel i dobrze wywietrzyć pokój, zanim jego rodzina wróci. Pytanie brzmi, czy po takim seksie w ogóle da radę.
— Wiesz co… Chyba trochę… przesadziłeś z tą… przerwą od seksu – wydyszał zielonooki, patrząc na mnie kątem oka. Przewróciłem się ciężko na bok.
— Nie marudź… Było przecież fajnie. – Gdybym mógł, zaśmiałbym się z tego, że sam nie dawałem rady normalnie wypowiadać zdań.
— Fajnie? Ty jutro najwyżej… będziesz miał zakwasy, a ja… pewnie nie będę… mógł normalnie sie… siedzieć.
Przewróciłem oczami, powstrzymując się od stwierdzenia, że z tym swoim chłoptasiem nieprędko będzie mógł pójść aż tak na całość – tamten przecież nie wytrzyma marnych trzech rund.
Przez długi czas żaden z nas nic nie mówił, słychać było jedynie ciężkie oddechy. Nawet dźwięki z zewnątrz nas nie dochodziły, jakby na tę parę godzin w nocy świat milknął. Dopiero po jakiejś pół godziny byłem w stanie normalnie oddychać. Wraz z tym przywilejem doszła jednak senność, a na spędzenie tutaj nocy nie mogłem sobie pozwolić.
— Mogę wziąć u ciebie prysznic? Powinienem wrócić do siebie. Chyba nie chcesz, żeby rodzice zobaczyli cię rano z nagim facetem w łóżku – rzuciłem, uśmiechając się.
— Ale z jakim przystojnym facetem. – Chłopak mrugnął do mnie radośnie. – Zaraz ci dam ręcznik, tylko chwilę jeszcze odpocznę.
— Jasne, korzystaj. To ty musisz wstać na rano do szkoły. – Zaśmiałem się na jego parsknięcie.
Nie, nie miałem zamiaru przychodzić do Carrinera. Po pierwsze urażona duma absolutnie by mnie tam nie puściła, po drugie czułem, że powinienem najpierw poukładać sobie niektóre rzeczy w głowie, żeby ta franca nie próbowała przypadkiem wkręcać mnie w wypełnienie słowa w razie przegranej, kiedy tak bezczelnie oszukiwał.
Parę minut później blondynek rzeczywiście uniósł się ciężko na łóżku. Miał widoczne trudności z odpowiednim ułożeniem sobie środka ciężkości, prawie mu współczułem. Sam zupełnie ignorowałem dziwny ucisk w biodrach.
Bastian włączył lampę stojącą w rogu pokoju, po czym otworzył szafę i rzucił w moją stronę fioletowy ręcznik. Prędko skierował się z powrotem do łóżka i ochoczo rzucił się na jego wąską wolną część.
— Łazienka jest za drzwiami naprzeciwko. Możesz śmiało użyć płynu mojego ojca, stoi na lewej półeczce. Ale jakby co, moje są dwie półki niżej. – Chłopak na moment oparł się na mojej klatce piersiowej, po czym cmoknął mnie krótko w usta. Uśmiechnąłem się doń i wstałem ciężko.
Okej, chyba jednak trochę przesadziłem.
Z ręcznikiem pod pachą stawiając ciężkie kroki, poszedłem nago we wskazanym kierunku. Chyba straciłem nieco na tej seksualnej kondycji przez jeden tydzień. I byłem pewien, że jutro obudzę się z przerażającymi zakwasami w krzyżu.
Wykąpany wróciłem do zielonookiego, który już smacznie spał. Uśmiechnąłem się lekko i okryłem go zrzuconą w trakcie seksu na podłogę kołdrą. Mruknął tylko i wtulił się w róg pościeli. Naprawdę nie umiałem się powstrzymać przed pocałowaniem go w rozczochrane włosy.
Szybko przewiesiłem wilgotny ręcznik przez oparcie stojącego tu krzesła, ubrałem się po cichu, po czym zostawiłem mu na kartce z drukarki notatkę, że wyszedłem i życzę mu jutro powodzenia w szkole. Pewnie się zirytuje na ten komentarz.
Nie zwlekając dłużej, zgasiłem jeszcze lampę i zacząłem schodzić po schodach, minąłem kuchnię, w której wszystko się dzisiaj zaczęło, a następnie skierowałem się prosto do drzwi. Na szczęście miały ten cudowny automatycznie zatrzaskujący się zamek, co za piękny wynalazek.
Na zewnątrz świeciła się tylko jedna latarnia, blask pozostałych skutecznie zasłaniały drzewa. Widać było jedynie niesprecyzowaną łunę, która uniemożliwiała nocy uniesienie na ulicy czarnej mgły z mroku. Wsiadłem do samochodu i odpaliłem go, światła reflektorów bardzo dobrze rozświetliły mi drogę przede mną.
Czekała mnie dość krótka droga, niecałe piętnaście minut, lecz i tak włączyłem radio, żeby nie siedzieć w ogłuszającej ciszy. Niesamowite jak dobrze ciemność pochłaniała wszelkie głosy. Tak jakby sam jej widok kazał całej okolicy żyć ciszej.
Byłem cholernie zmęczony i paradoksalnie chłodny prysznic, który wziąłem, sprawił, że jedynie szybciej chciałem znaleźć się w swojej sypialni. Wyjechałem zatem czym prędzej na drogę, mając nadzieję, że żaden radiowóz nie zauważy mojego drobnego przekroczenia prędkości.
Na jednym ze skrzyżować dostrzegłem, iż światła dla pieszych już migają, więc przyspieszyłem trochę bardziej, żeby zdążyć. Nieszczęśliwie tak się złożyło, że pewien człowiek też dość spieszył się do swojego celu i na tym właśnie skrzyżowaniu nieprzyjemnie się spotkaliśmy.
Po prostu nagle wszystko zawirowało, a ja ujrzałem, jak kierownica groteskowo zbliża się do mojej twarzy.

Pikanie. Uporczywe i głośne. Wbijające się w moje uszy najpierw z echa mgły, potem bezpośrednio z miejsca gdzieś obok mnie. Miałem ochotę się skrzywić, ale w mojej głowie dodatkowo pulsował ból.
Poczułem, że oczy trochę mnie pieką. Zwłaszcza prawe. I w sumie prawa ręka jakoś tak boli. Kość policzkowa mrowiła. Parę miejsc na ciele lekko dawało o sobie znać.
Ale najbardziej bolała mnie głowa.
Mimo wszystkich tych nieprzyjemności otworzyłem oczy niechętnie. Biały sufit właściwie pasował do moich wspomnień o sypialni, tak samo białe ściany. Jednak zupełnie inaczej pachniało powietrze w moim mieszkaniu – tu wokoło krążył sterylny smród i mocny zapach środków czystości.
Uchyliłem powieki szerzej, by przejść wzrokiem powoli po nieznanej mi okolicy.
Pikająca natarczywie aparatura stała jakiś metr ode mnie, tuż obok, nie umiem stwierdzić czy bliżej, wspinał się do góry stalowy pręt, na którego rozgałęziającym się szczycie zawieszona była torebka z przeźroczystym płynem. Zdałem sobie sprawę, że długi przewód z płynącą nim kroplami cieczą ciągnął się aż do mojej ręki. To odkrycie był jednocześnie fascynujące i straszne.
Jesteś w szpitalu, Jerry.
Otworzyłem szerzej oczy, choć prawa powieka nie była do tego tak skora jak lewa. Pikanie przyspieszyło zabawnie, acz mnie nie było do śmiechu. Rurka wciśnięta była do szerszego końca igły, którą ktoś wbił mi głęboko w rękę ułożoną na wierzchu białej pościeli. Moje ramię okrywał rękaw w drobniutkie niebieskie kropki. Za nic nie ubrałbym stroju z podobnego materiału.
Unoszący pulsującą głowę do góry kark odmawiał mi posłuszeństwa. Ja jednak musiałem dokładnie wiedzieć, co się stało i dlaczego tutaj leżę w tej brzydkiej koszuli.
Kiedy zaś spojrzałem na zawiniętą w granatowy temblak rękę, przed oczyma stanął mi obraz kierownicy. Jakby ktoś wpychał mi jak najbliżej twarzy jej zdjęcie.
Najwyraźniej wówczas nie była to fotografia.
Opadłem głową na poduszkę. Aparatura dzwoniła głośno, gdy ja przerażałem się odkrytym faktem.
Miałem wypadek. Cholerny wypadek w środku nocy. Co ja wtedy robiłem…? Bastian. Byłem u Bastiana. Zmęczyliśmy się nawzajem. A potem pojechałem do domu. Chciałem się w nim znaleźć szybko. Tylko gdzie mi się „urwała” droga? Kierownica zbliżająca się do twarzy. Pomyślałem tylko, że to groteskowe. Komu w trakcie jazdy zbliża się kierownica do twarzy? I to na zielonym świetle.
No właśnie, skrzyżowanie.
Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi, a po chwili obok stanęła pielęgniarka w białym kitlu. Zdawało mi się, że przyszła do aparatury, a nie do mnie, bo najpierw to przy niej grzebała kilka chwil, ignorując mój szybki oddech i wbite w jej bok spojrzenie.
— Widzę, że się pan obudził – rzekła wreszcie do mnie. Niesamowite odkrycie! No nie wierzę, kto by zauważył? – Jak się pan czuje?
— Źle. Głowa mnie boli. I ręka – powiedziałem z nadal szybko bijącym sercem.
— Spokojnie, zaraz podam panu środek. Proszę powiedzieć, jak się pan nazywa i ile ma pan lat? – spytała, wyjmując niewielką latarkę. Po kolei uniosła mi powieki i poświeciła prosto w oczy. Prawa powieka mnie bolała.
— Jeremy Raccoon, dwadzieścia cztery – burknąłem niechętnie. Gdyby nie jakiś plastikowy dingiel na palcu i igła w ręce, potarłbym teraz oczy przez powidok po latarce.
— Wie pan, jaka dziś data? – Nie wiadomo skąd kobieta wyciągnęła patyk i zajrzała mi do gardła niemal na siłę. Chyba był to lekarz, a nie zwykła pielęgniarka.
— Dwudziesty… trzeci marca?
To byłby dzień siódmy, pomyślałem. A potem przypomniałem sobie wszystkie zdarzenia z szóstego dnia i mój puls znów gwałtownie skoczył.
— Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Tylko ciśnienie coś panu skacze – rzekła z uśmiechem. Otworzyła na moment drzwi, krzyknęła coś do kogoś i wróciła. – Miał pan wypadek, panie Raccoon. Złamana ręka, poobijane żebra, kilka siniaków. Tylko samochód trzeba będzie trochę zreperować. Na dodatek mocno uderzył się pan w głowę i caluuutki dwudziesty trzeci marca pan przespał. Mamy dziś wtorek.
Do sali weszła pielęgniarka ze strzykawką w dłoni. Przez chwilę myślałem, że zrobią mi kolejną dziurę, lecz na szczęście pani doktor wpuściła środek do podłączonej już rurki z kroplówką. Rozluźniłem się nieco na myśl, że uporczywy ból wkrótce minie.
— A co z moimi rzeczami z samochodu? – zapytałem nieco trzeźwiejszym tonem.
— Dokumenty, portfel i telefon ma pan w naszym depozycie, tak samo ubrania. I była tam chyba jeszcze jakaś torba – odparła kobieta, tym razem zapisując coś na karcie wiszącej u dołu mojego łóżka.
— Mógłbym dostać tutaj telefon?
— Jasne, że tak, ale proszę jednak wypoczywać. Chcemy pana jeszcze zatrzymać na obserwacji do końca tygodnia, w końcu był pan nieprzytomny cały wczorajszy dzień – powiedziała i z dumą postawiła kropkę. – W razie czego ma pan tu, koło łóżka, taki przycisk. Jakby coś się działo, proszę go użyć, szybko ktoś przyjdzie.
Kobieta miała brązowe, spięte w niski kucyk włosy. Za przeciętnymi okularami kryłaby się całkiem ładna twarz, gdyby nie wyraźne blizny po trądziku. Przynajmniej jej uśmiech miło rozświetlał twarz.
— Dobrze. Ale bardzo proszę o telefon, muszę przeprosić klientów, wyjaśnić sytuację – mruczałem coraz smętniej, powoli zupełnie się rozluźniając. Silny jest ten środek.
— Oczywiście, rozumiem. Proszę wypoczywać.
Dźwięk zamykanych zupełnie niedelikatnie drzwi był ostatnim echem, który słyszałem.

Obudziły mnie jakieś szmery przy łóżku. Odzyskawszy tę pierwszą świadomość po śnie, szybko przypomniałem sobie, gdzie jestem i dlaczego. Łomot w głowie był tylko dalekim echem, najzupełniej znośnym.
Mój wzrok szybko padł na pulchną pielęgniarkę, która zmieniała mi kroplówkę. Po chwili nacisnęła woreczek, po czym bez choćby zerknięcia na mnie wyszła. Zdałem sobie sprawę, że słońce za oknem już zachodzi. A mój żołądek był dziwnie pusty, choć wcale nie chciało mi się jeść.
Spojrzałem na stolik, który stał po drugiej stronie łóżka co pikająca aparatura. Na białym (a jakżeby inaczej) małym blacie leżał płasko mój telefon. Jego ekran z jednej strony, poniżej środka był rozbity, wręcz roztrzaskany. Pęknięcia zwiastowały mi coś strasznego. Miałem nadzieję, że chociaż karcie nic się nie stało.
Sięgnąłem z trudem po komórkę, po czym równie ciężko go odblokowałem. Poza zmęczeniem utrudniała mi to wbita w ciało igła oraz plastikowa nakładka na palec. Mimo to udało mi się, a poprzecinany siateczką białych pęknięć ekran zaświecił niemrawo, wskazując mi godzinę osiemnastą trzydzieści dwa. Spróbowałem przesunąć poń kciukiem, lecz dotyk nie reagował w miejscu najsilniejszych stłuczeń. Na szczęście udało mi się wejść w kontakty, których pełna lista była zupełnie nietknięta. Przynajmniej tyle.
Nie miałem za bardzo sił, by dzwonić teraz do wszystkich klientów, u których wizytę miałem wczoraj, dziś lub dopiero będę miał przez najbliższe dni. Przeprosiny i wyjaśnienia może zostawię sobie na moment, gdy poczuję się lepiej.
Zacząłem pisać za to wiadomość. Dzięki Bogu za opcję przełączenia klawiatury ze zwykłej na „qwerty”, przynajmniej mogłem użyć wszystkich liter. Po dłuższej chwili męczenia się jedną dłonią udało mi się wreszcie złożyć odpowiednie słowa w zdania, a następnie wysłać sms’a do właściwego odbiorcy.
I tak, gdy ja rzuciłem telefon z powrotem na szafkę i wróciłem do spania, Bastian dostał wiadomość informującą go, że miałem wypadek i jestem w szpitalu. Kto wie, może blondynek się zlituje i przyjedzie? Przynajmniej nie będzie się ze mnie nabijał, jak robiłby to ten zasrany wiewiór.

Następnego dnia chłopak przyjechał może godzinę przed południem, podając się za mojego kuzyna ze strony ojca. Pielęgniarki szybko ustąpiły pod jego urokiem i tak Bastian bez trudu dostał się do sali, w której leżałem. Tym razem czułem się na tyle dobrze, że byłem w stanie bez problemu siedzieć na uniesionym łóżku. I to bez irytującej mnie kroplówki.
Co prawda na początku chłopak mocno się na mnie zdenerwował i musiałem go powstrzymywać od krzyczenia i przeklinania mojej, jak to określił, bezmyślności (nie tylko mojej przecież). Przeczekałem ten atak, wiedząc jak wyglądam – gdy pielęgniarki dały mi wcześniej lustro, mogłem podziwiać pięknie zapuchnięte oko, czerwoną kość policzkową oraz szramy i zadrapania na widocznej skórze. Do tego oczywiście dochodził temblak na prawej ręce, wybitnie utrudniający mi życie.
— Ale serio, Jeremy. Trzeba było zostać, nikt cię nie wyrzucał – zakończył wreszcie blondyn, którego brwi ściągnęły się ciasno, nadając jego dziecięcej twarzy śmiesznie poważny wyraz.
— No wiem, wiem. Ale przynajmniej mam złamaną kość w przedramieniu, a nie w dłoni czy łokciu – orzekłem niemal z dumą. Chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Boli cię to wszystko nadal?
— Już nie tak bardzo. Najgorzej było z głową, bo mocno walnąłem nią o kierownicę. Właściwie przez to nadal tu jestem, bo stwierdzili, że doznałem od tego wstrząśnienia mózgu i muszę przeleżeć do końca tygodnia.
— I bardzo dobrze. A co z tym idiotą, który w ciebie wjechał? – zapytał.
— W sumie nie wiem. Podobno to on wezwał karetkę, ale potem szybko się ulotnił. Nie będę go gonił, ubezpieczenie mam całkiem niezłe.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, a ja myślałem o moich kilkunastu klientach, do których muszę zadzwonić. Nieprzyjemnie mi się robiło na samą myśl. Upierdliwa robota.
Bastian zaś znienacka przypomniał sobie, że ma dla mnie coś w torbie.
— Nie bardzo wiedziałem, co ci jest, więc przyniosłem trochę owoców, wiesz – mruknął, kładąc reklamówkę na stoliku obok mojego łóżka. – O, twój telefon chyba nie przetrwał tego wypadku tak dobrze.
— Niestety. Będę musiał go wymieniać. Właściwie to czemu ty nie jesteś w szkole, wagarowiczu jeden?
— Mój kuzyn przecież jest w szpitalu, musiałem go odwiedzić, prawda? – Chłopak posłał mi półuśmiech.
— Cholero jedna, żeby tak używać mnie biednego jako wymówki. – Pokręciłem teatralnie głową.
— Nie obrażaj się, przyniosłem ci przecież jedzenie.
— No dobrze, dobrze. Tylko nie opuszczaj przeze mnie lekcji zbyt często.
— To się okaże, wiesz. Bo mój kuzyn może potrzebować towarzystwa, opieki…
— Opiekę to ja tu mam, ty się nie bój.
Zielonooki zaśmiał się lekko.
— Wiesz, pielęgniarki nie do końca będą mogły się tobą zająć. – Chłopak puścił mi perskie oko, a ja miałem ochotę go zadusić. No tak, kolejny tydzień bez seksu. A na lekach będę najwyżej do jutra.
— Zawsze gdzieś-tam może krążyć pielęgniarz albo miły pan doktor – rzuciłem przekornie, wiedząc jednak, że czeka mnie trudny okres. 
Jakiś czas rozmawialiśmy jeszcze o różnych rzeczach, aż w końcu przyszła do mnie pielęgniarka, żeby sprawdzić stan pacjenta. Chciała wyrzucić Bastiana, bo niby potrzebowałem więcej spokoju i wypoczynku, na szczęście udało się nam obu jakoś ją udobruchać. Potem zacząłem dzwonić przy chłopaku do klientów z przeprosinami. Najgorzej reagowali ci, u których wizyty miałem wczoraj i przedwczoraj, jeden nawet nie chciał wierzyć, że miałem wypadek i chamsko się rozłączył. Na szczęście pozostali spokojnie (albo z przesadną troską) przyjęli moje przeprosiny. A ja zdałem sobie w tym czasie sprawę, że nie będę mógł grać póki złamanie zupełnie się nie wygoi.
Cholera niech weźmie tego faceta, przez niego stanę się biedny na najbliższe kilka tygodni.
Parę godzin później blondyn musiał zacząć się zbierać. O ile w szkole uznają jego wytłumaczenia, tak rodzice niekoniecznie przyznają się do tego kuzyna w szpitalu. Pożegnał mnie szybko, zebrał śmieci pozostałe po zjedzonej razem części owoców (ponad połowa siatki była już pusta), po czym wyszedł, obiecując wpaść też jutro z jakimiś książkami.
Ja tymczasem ubolewałem nad tym, jak wytrzymam tyle czasu w nudzie i ciszy. Znowu bez seksu.

Przez kolejne trzy dni Bastian przychodził każdego popołudnia. Dzięki dobremu sercu chłopaka zostało mi pożyczonych kilka książek (które z braku innych zajęć szybko pochłonąłem), zaś kiedy blondyn mnie odwiedzał, przynosił też laptopa. Na szczęście szpital oferował biednym pacjentom połączenie z Internetem, więc poza ściągniętymi filmami mogliśmy też połazić po innych stronach.
W trakcie tych trzech dni dużo rozmawialiśmy. Nie tylko na tematy rodzinne, życiowe czy też specjalnie poważne, ale właściwie na takie najprostsze. Pierwszy raz od dzieciństwa udało mi się nawiązać tak przyjemny kontakt z innym człowiekiem. Kiedyś nigdy nie mogłem zaprzyjaźnić się z dzieciakami w moim wieku, bo matka zawsze wpajała mi jak najwięcej nauki nawet w domu, zresztą chyba byłem dość introwertyczny do skończenia siódmej klasy. Potem też nie było nigdy okazji, bo wszyscy już się połączyli w grupki, aż ja stwierdziłem, że najwyraźniej nie potrzebuję nikogo takiego jak przyjaciel.
A teraz… było mi po prostu miło. Z braku laku człowiek nawet nauczy się zaprzyjaźniać.
— Właściwie to ten twój kochaś nie jest zazdrosny, że spędzasz czas z takim pedałem? – zapytałem, gdy skończyłem sprawdzać maila i zamknąłem komputer. Bastian właśnie skończył obierać pomarańczę i rozdzielał ją mozolnie na cząstki.
— Trochę go to irytuje, ale w końcu cię nie zna. Potrafi być strasznym kretynem w ocenianiu ludzi. – Chłopak podał mi kilka kawałków owocu, które z chęcią wziąłem.
— Nie mogę się nie zgodzić. Ale uważaj, bo jeszcze się obrazi i co wtedy? – Uśmiechnąłem się zaczepnie.
— Najwyżej postawię mu lunch, to zawsze na niego działa.
— Przekupny chłopak. Pilnuj go potem.
— Ty też się go czepiasz, Jeremy, no. – Blondyn zacisnął lekko usta. Aż miałem ochotę go pocałować.
— Bo nie pokazał mi się z najlepszej strony. Wątpię, żebyś zapałał sympatią do kogoś, kto zaczepia cię, gdy siedzisz spokojnie w parku, wyzywa, a potem próbuje uderzyć – mruknąłem.
— Ten debil chciał cię uderzyć? – Oho, najwyraźniej ukochany pominął pewną część w swej historii.
— Lekko go sprowokowałem, ale on wściekł się już na samym wstępie dokuczania mu. Nawet nie zdążyłem się pośmiać.
— Cholera jasna, przypieprzę mu. Kiedyś się wdawał w bójki, ale gdy dyrektor go zawiesił na dwa tygodnie, coś u niego zaskoczyło. Mam nadzieję, że ci nic nie zrobił.
Westchnąłem ciężko. Przypomniał mi się bowiem Carriner, który właściwie w ostatniej chwili uratował mnie przed pięścią na twarzy. Zachciało się mendzie bohatera zgrywać.
— Nie musisz, nic się nie stało – mruknąłem, ale najwyraźniej dość niechętnie, gdyż chłopak zaczął dopytywać.
— Wyglądasz, jakbyś żałował, że ci wtedy nie przywalił. Co jest?
Wsunąłem do ust ostatnią cząstkę pomarańczy, po czym oblizałem palce. Młody i tak już wiedział o zakładzie i o całym incydencie z tym cholernym wiewiórem, więc po co zgrywać się przed nim?
— Nic, przypomniał mi się po prostu Hann. Wtedy, gdy twój kochaś chciał mnie uderzyć, ta farbowana pinda orzechowa go powstrzymała. Nie wiem, szlag mnie trafia za każdym razem, gdy o nim myślę.
Przez krótki moment panowała cisza. W głębi siebie poczułem, że złowieszcza.
— Hm… Mówiłeś, że nigdy się nie zakochałeś, co nie? – rzekł konspiracyjnym tonem Bastian.
— Błagam, nie zaczynaj znowu z miłością…
— Ale daj mi skończyć. Miałeś kiedyś jakiegoś bliskiego przyjaciela?
— Nie za bardzo.
— Ile trwała najdłużej taka twoja relacja bez seksu?
— No… Może dwa miesiące? Nie wiem, zresztą po co ci to?
— Po prostu mi odpowiadaj. A uprawiałeś kiedyś seks z kimś, kogo tak „dłużej” znałeś?
— Zazwyczaj tak się kończyły moje koleżeńskie znajomości, potem wszyscy chcieli mnie wpleść w związek – rzekłem bez przekonania co do celu pytań chłopaka.
— Przeżywałeś to jakoś mocno?
— Niezbyt. Właściwie nie pamiętam prawie wszystkich moich relacji z ludźmi z liceum ani ze studiów. Poza wyjątkowymi przypadkami, które warto było zapamiętać.
— Czyli w ogóle nie czułeś się skrzywdzony, że ci ludzie nie chcą się z tobą już zadawać na normalnych zasadach? – Wywróciłem oczyma.
— Przecież ci mówię, że nie pamiętam. Ludzie mnie jakoś nigdy nie krzywdzili, ewentualnie ja nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.
Zielonooki uśmiechnął się podejrzanie. Już mam złe przeczucia…
— To dlaczego tak się przejmujesz tym Hannem?
— To chyba oczywiste. Przecież oszukiwał, gdy mieliśmy zakład – rzuciłem.
— Nie o to mi chodzi. Nawet jak go widziałem pierwszy raz, wydawałeś się wtedy strasznie zwracać na niego uwagę.
— Absolutnie wrogą uwagę. Nie znoszę drania, bo jest wredną szują.
— A jednak ci pomógł z Michaelem, prawda? Poza tym sam mówiłeś, że czasem się zachowuje jak fajny koleś i…
— Bastian, cholera jasna, przejdź już do rzeczy, a nie owijaj w bawełnę – rzekłem poirytowany.
— Spokojnie. Ale serio, nigdy nie zastanowiło cię to, czemu tak się przejmujesz tym Hannem? Przecież zapominasz imiona ludzi sprzed nocy, a ich twarze pewnie ci znikają po tygodniu. – Zmarszczyłem lekko brwi na jego słowa.
— No i co w związku z tym?
— Nigdy nie miałeś problemów z ludźmi, żaden nie zapadł ci w pamięć jako cham i dupek. To dlaczego ciągle myślisz o tym facecie?
Zawahałem się, ale tylko dlatego, że przypomniała mi się nienawiść do byłych nauczycieli, którzy nie dawali mi żadnych szans na przyszłość z muzyką. Strasznie się przez nich dołowałem, a jednak dzisiaj zostały mi po nich ledwo wspomnienia uczuć.
Z Carrinerem pewnie też by tak było po kilku latach niewidzenia się, prawda?
— Nadal nie mówisz, o co ci chodzi – mruknąłem. – Może nie znoszę go właśnie przez to, że kradł mi nieraz mężczyzn, próbował ze mną konkurować i powiedział mi prosto w twarz, że nie jestem atrakcyjny? Wiesz, to uderza w dumę.
Chłopak uśmiechnął się pobłażliwie.
— Jeremy, naprawdę myślę, że się w nim zakochałeś. Ciągle siedzi ci w głowie, zasmuca cię, no i przejmujesz się, że nie uważa cię za przystojnego. Mówisz, że bywał miły, więc dobrze ci się z nim spędzało czas. I chyba nie byłbyś taki zadowolony na dłuższą metę, gdyby zupełnie znikł z twojego życia, co nie?
— Ty mała gnido, nie dopisuj mi jakichś dziwnych teorii przez moje zdeprawowanie seksualne – powiedziałem, przyjmując nonszalancką twarz.
— Nazywaj to jak chcesz, ja swoje widzę. A ja już spadam, matka chciała, żebym przyprowadził siostrę ze szkoły. – To rzekłszy, zebrał swoje rzeczy, rzucił mi krótkie „na razie”, po czym wyszedł, zostawiając mnie w stanie zabawnego rozmyślenia.
Ja zakochany? I to w Carrinerze? Naprawdę nie mam pojęcia, co miałoby się stać, żebym poczuł nagle jakieś głębokie uczucia. Podobno miłość dotyka nagle i silnie, niemożliwe więc, żeby pieprznęła we mnie jak ten zgniły pomidor na ścianę, bo bym chyba poczuł. Owszem, znałem go kilka lat i nadal ciągle ten ryj potrafił mi nagle wpaść do głowy znikąd, ale to nie ma żadnego znaczenia, skoro go nie znoszę.
Westchnąłem z rozbawieniem. Zakochanie, jeszcze czego. Bo brakuje mi dodatkowych spraw w życiu. Inni ludzie niech się zakochują, kobiety na przykład. Byle nie ja i byle nie ktoś we mnie.
Poza tym gdybym był zakochany, czułbym się przecież zazdrosny o te małe gówna przyczepione do Hanna prawie zawsze. Idioci, z którymi nie przespałbym się nawet w czasie wojny. Tylko ten zasraniec zawsze na mnie patrzył z wyższością, jakbym miał paść przed nim na kolana, bo ktoś obok niego stoi i się klei, niedorzeczność.
Jakbym miał się w kimś zakochać, na pewno nie wybrałbym kogoś tak upośledzonego i chamskiego co ten wiewiór. Taki facet byłby przystojny, inteligentny, wykształcony… O, mógłby mieć duży dom i jakieś instrumenty, byłoby świetnie. No i na pewno wygodne łóżko oraz styl, żebym mógł się z nim gdzieś pokazać.
…Poczułem nagle, że kopię swój własny grób. Nie czepiam się, Jeremy, ale tak trochę wszystkie te cechy można by przypisać tej kobylej dupie. Cholera, ale ja miałem niekonkretne standardy. Zawsze mi było obojętne, póki czułem, że ten mężczyzna czy chłopak mnie pociąga. Może czas to zmienić?
Ręka w temblaku mnie zaswędziała. Przeklęty gips, co ja mam zrobić niby? Wciskać tam jakiś patyczek czy jak? Westchnąłem ze zrezygnowaniem.
Niemożliwe, żebym się zakochał. Przecież nie ja…

8 komentarzy:

  1. Kochamciękochamciękochamciękochamciękochamcię. Wstawiłeś to, kurwa, dzisiaj! <3 *a ja już chcę kolejny rozdział, najlepiej z wiewiórem ._.*
    "Podobno miłość dotyka nagle i silnie, niemożliwe więc, żeby pieprznęła we mnie jak ten zgniły pomidor na ścianę, bo bym chyba poczuł. " --> tak, łudź się, łudź się dalej. Uderza nagle i silnie, acha. Jaaaaasne.
    "…Poczułem nagle, że kopię swój własny grób. Nie czepiam się, Jeremy, ale tak trochę wszystkie te cechy można by przypisać tej kobylej dupie." --> w tym momencie rozbrzmiewają fanfary, Nico klaszcze, babcie płaczą, sala wstaje. WRESZCIE. Przejrzałeś na oczy, Jerry. Przejrzałeś, jak bardzo jesteś udupiony.
    Btw, bardzo się cieszę z tego szpitala. To jest ten rodzaj plot twistu, który może wyjść tylko na dobre, o ile hospitalizowana postać nie jest w stanie agonalnym. Dobrze, że nie zrobiłeś z tego dramy w stylu: o boże, jestem bliski śmierci, Hann, bierz pióro, zapiszę ci dom i trójkę szczeniaczków!
    Tylko, cholera, było stanowczo zbyt dużo Bastiana (chociaż dobrze, że myszkę uświadamia) i zdecydowanie zbyt mało Wiewióra. Ale ja wiem, że to jest potrzebne, i że Wiewiór się pojawi, a wtedy będzie cud, miód i ORZESZKI! Dobranoc, jachcęjeszcze, Glut~

    OdpowiedzUsuń
  2. AAAAAAAAAAA jak przedmówczyni stwierdziła dopiero przeczytałam i już nie mogę się doczekać następnego. Zgniły pomidor mnie rozwalił dosłownie o ścianę.

    OdpowiedzUsuń
  3. A mnie rozwalił zgniły pomidor, farbowana pinda orzechowa i kobyla dupa xD
    Ale od początku!
    Wąskie łóżko, seksy, ból w krzyżu, rozczochrane włosy Bastiana.. Sielanka! I nagle pierdut! Wypadek?! Że co?! Nico ma rację, zacny plot twist ^^
    Biedny Jerry ubrany w koszmarne szpitalne wdzianko, poobijany, skazany na łaskę bądź niełaskę pielęgniarek. Ech. A to wszystko... taaak... żeby w końcu sobie uświadomił tę najprawdziwszą z prawd :D Yay! Brawo, Jerry! Teraz będziesz miał kupę czasu na rozmyślania ^^ A Bastian mu w tym mocno pomógł i wcale nie uważam, by było go w tym rozdziale za dużo, ot co. Chłopak jest bardziej spostrzegawczy i bystrzejszy niż mogłoby się wydawać. No i na swój sposób bardzo uroczy :)
    Tak strasznie, strasznie brakowało mi dziś Hanna, ale nie można mieć wszystkiego. Na raz. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału ^^
    Racu, czy Ciebie obowiązuje coś takiego jak sesja i czy w związku z nią przewidujesz jakieś przerwy w dostarczaniu rozdziałów..? *błagam, nieee!*
    A.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam to szczęście, że matura dosięgnie mnie dopiero za rok z hakiem, więc nie przewiduję żadnych dłuższych przerw w samym pisaniu :) Nie mam jednak wpływu na to, jak hojnie będzie obdarowywać mnie wena, więc proszę czasem o wyrozumiałość, gdy rozdział nie pojawia się dłużej niż tydzień.

      Usuń
    2. Uuuuuf xD Nie no, tydzień lub trochę dłużej to da się wytrzymać ^^ Po prostu wiem, że niektórzy zawieszają w ogóle pisanie na czas sesji i tak do połowy lutego nic się nie ukaże.
      To jestem spokojna.
      A.

      Usuń
  4. Łoooooo, ale się podziało! Już nie mogę się doczekać na ciąg dalszy, ciekawość mnie zjada QoQ Pisz szybko! W międzyczasie zapraszam do mnie, też yaoi: http://poziomm2.blogspot.com
    P.S. Jestem otwarty na ewentualną wymianę linków^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie mogę się doczekać, aż zostanie dodany następny rozdział <3
    To takie urocze, że Jeremy próbuje wyrzucić z głowy myśl, iż jest zakochany.. i to jeszcze w Hann'ie! Ale tak to już jest, serce nie sługa ^^
    Hahahhahaha, "kobyla dupa" najlepsza :D
    Pozdrawiam, Leni.

    OdpowiedzUsuń
  6. Umieram z ciekawości dodawaj następny rozdział jak najszybciej. Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń