Uwaga

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jeden raz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Jeden raz. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 25 stycznia 2015

Rozdział 11

Następne dwa dni szły mi jak krew z nosa. Nie potrafiłem się na niczym skupić. Budziłem się, czekałem na śniadanie i poranny obchód, potem czekałem na obiad, potem przychodził Bastian, potem był popołudniowy obchód, potem Bastian wychodził, czekałem na kolację, a na końcu był jeszcze wieczorny obchód. Mimo tego, że mogłem już wstawać i spacerować po terenie szpitala, ja nawet nie podnosiłem się z łóżka. Na zewnątrz i tak bym nie wyszedł, przecież wiosna ledwo się zaczęła.
Te dwa monotonne, puste dni paradoksalnie spędzały mi sen z powiek. Nie potrafiłem zasnąć przez kilka godzin, dopiero nad ranem ledwo udawało mi się zdrzemnąć na trochę, nim zaczynał się kolejny dzień w szpitalu. Czułem się wyczerpany, ale nadal to dziwne uczucie narastającego we mnie stresu i napięcia pojawiało się chwilę po tym, gdy kończyłem jakąś choćby trochę zajmującą czynność. Najgorsza nie była jednak nieuzasadniona bezsenność.
Znacznie gorzej wpływał na mnie umysłowy letarg.
Pomimo że przy innych umiałem się normalnie zachowywać, śmiać się, rozmawiać i okazywać pełną gamę zwyczajnych ludzkich emocji, kiedy tylko zostawałem sam, stawałem się pusty niczym lalka. Po prostu kładłem się płasko na plecach, a wszelkie objawy ekspresji znikały z mojej twarzy jak tania maska. I wcale nie było tak, że zajmowało mnie dryfowanie myślami po najróżniejszych miejscach.
Ja nie myślałem.
Gdybym się wtedy nad tym zastanowił, natychmiast starałbym się uciec z tego szpitala. Przecież zachowywałem się jak szaleniec, katatonik po traumatycznych przeżyciach. Zupełnie jakbym przestał być sobą! Straszne, gdy się tak na to patrzy.
A jednak ja nie umiałem nijak ustosunkować się do mojego zachowania. Ot, po prostu nie miałem nic do zrobienia, więc po co miałbym na siłę starać się czymś zająć? Nawet jeżeli obok leżało kilka nowych książek od Bastiana, nie miałem powodu, by po nie sięgać.
Czasami przez głowę przelatywały mi luźne skrawki myśli, wspomnień czy jakichś wizji. Puszczałem je mimo oka, ignorując zupełnie widok moich byłych kochanków, instrumentów czy napotkanych w drodze do różnych miejsc drzew. Czasami pojawiała się w nich moja matka, czasami fragmenty jakiegoś filmu. Właściwie nigdy nic konkretnego – pewnie dlatego wcale nie zwracałem uwagi na to, co przechodziło mi przez myśli.
Co dziwne w ogóle nie czułem, żeby chęć seksu jakoś uprzykrzała mi życie. Może to za sprawką leków, które dwa razy dziennie przemycała mi pielęgniarka? Nie miałem pojęcia. Czułem, że, owszem, gdyby nadarzyła się z kimś okazja, nie zwlekałbym. Po prostu nie chciało mi się tak… ciągle.
Nadal jednak czułem gdzieś pod skórą, że zbliża się do mnie coś dziwnego. Nie umiałem powiedzieć, czy było to uczucie nieprzyjemne, złowrogie, czy też radosne, pełne oczekiwania. Wiedziałem za to, że z każdą przeczekaną minutą rosło we mnie napięcie, stres. I to męczyło coraz bardziej przez ostatnie dwa dni.
Trzeciego obudziłem się po krótkim, niespokojnym śnie. Przebudzałem się co jakiś czas, na granicy świadomości słysząc stawiane lekko kroki pracowników. Wiedziałem, że każdy z nich stara się zachować ciszę, lecz mnie nijak to nie pomogło. W końcu na dobre otworzyłem oczy koło siódmej rano.
Słońce przeświecało między szpitalnymi żaluzjami, które miały wiele drobnych szpar wśród sąsiadujących całkiem ciasno aluminiowych listewek. Popatrzyłem w ich stronę z obojętną miną.
I nagle ni stąd, ni zowąd wstałem.
Po prostu zrzuciłem z siebie kołdrę zdrową ręką, usiadłem na twardym materacu, po czym boso przeszedłem kilka kroków do okna, by najpierw podciągnąć żaluzje do góry, a potem popychany nadal tym dziwnym pragnieniem otworzyłem okno.
Pogoda była wyśmienita. Niemal bezchmurne niebo witało się z całym światem uśmiechem złotego słońca, które powoli zaczynało grzać. Przed szpitalem znajdowało się coś w rodzaju zadrzewionego tu i ówdzie podwórza. Na tym placu nie było nikogo, lecz gdy spojrzałem w lewo, zauważyłem pełen różnego rodzaju samochodów parking. Znienacka przeszła mnie myśl o mojej zniszczonej toyocie.
No tak, przecież ona też była ubezpieczona.
Zostawiwszy otwarte okno, by wywietrzyć zastane w pomieszczeniu powietrze, wróciłem na chwilę do łóżka. W szafce obok niego Bastian ukrył dla mnie dwie czekolady i lustro, a mnie nagle wzięła ochota na słodycze. Wysunąłem zatem odpowiednią szufladę, by jednak zamiast opakowania z brązową tabliczką wziąć w dłoń odwrócone plastikowym tyłem do góry lusterko. Miało seledynową ramkę w kształcie owalu. Uniosłem je zatem na wysokość twarzy i odwróciłem z nutą ciekawości. Wręcz dziwnie się czułem taki żywy.
Mój uśmiech prędko spełzł z twarzy. To, co ujrzałem, nie było wcale takie piękne i żywe.
Owszem, pomijając fakt, że chodziłem tu do łazienki, gdzie mogłem się załatwić i umyć, do tej pory ani razu nie spojrzałem w lustro. No, może poza momentem, kiedy tu trafiłem – poprosiłem chyba pielęgniarkę, by pokazała mi jak wyglądam. I chociaż wtedy opuchlizna na połowie twarzy była o wiele gorsza, teraz poczułem się wstrząśnięty swoim wyglądem.
Pod prawym okiem od wewnętrznego kącika po graniczną strefę z kością policzkową malował się obrzydliwie zielonożółty siniec. Górna powieka też była lekko opuchnięta, a całe oko zdawało się trochę mniejsze w porównaniu z drugim. Dodatkowo miałem pękniętą wargę, również po prawej stronie oraz kilka gojących się zadrapań na policzku, żuchwie i szyi. Niby czułem wcześniej ból w tych miejscach, lecz zupełnie czymś innym było czuć, a widzieć swoje obrażenia.
Żeby było lepiej, wszystkie moje włosy ułożyły się wstrętnie – w którą stronę który chciał, tak sterczał. Kilka kosmyków groteskowo zakręciło się nawet w loki, przypominając mi o moich korzeniach. Dlaczego akurat ja musiałem trafić na rodzinę pełną ludzi o wyłącznie niesfornym rodzaju włosów?
Stęknąłem głucho, gdy odłożyłem lusterko na bok.
Jednak pewna myśl mnie zmroziła, wybudzając do reszty z dziwnego stanu odrętwienia.
Jak ja mam się pokazać temu wiewiórowi na oczy?
Zacisnąłem mocno wargi, wściekły na samego siebie.
Ja? Ja miałbym się wstydzić tego, jak wyglądam po  w y p a d k u? I to z jakiego powodu? Żeby ten zasrany dupogłowiec nie pomyślał sobie o mnie znowu czegoś dziwnego? Kpiny, zasrane kpiny!
Tak, muszę przyznać, że parę, może kilka czy kilkanaście razy jego plugawy ryj przetoczył mi się przez głowę, ale to wcale nie znaczyło, że się w nim zakochałem. Dziad nawet nie wiedział o tym, co mi się stało. Pewnie łazi teraz po klubach i szuka mnie, żebym spełnił niby tę moją część zakładu. Ciekawe, co by mi kazał robić? Pewnie przebrał w jakieś zboczone ciuchy i pieprzył jak porąbany całe te dwadzieścia cztery godziny. A nie, przepraszam, pieprzyłby mnie z wielką łaską niczym wielki pan, po czym kazał na koniec jeszcze wszystko posprzątać. Niedoczekanie gnoja, nawet na chwilę się z nim nie zobaczę.
Usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi.
— O, widzę, że pan już wstał. Ależ pan czerwony na twarzy, jakaś gorączka czy co? – Lekarka podeszła do mnie i położyła dłoń na moim czole.
— Mam rumieńce? – zapytałem z zaskoczeniem.
— Tak, ale nie wydają się być oznaką choroby. – Kobieta spojrzała na mnie z podejrzliwym uśmiechem, po czym wzięła w dłoń moją kartę i szybko coś nań zaznaczyła. – Co, już się nie może pan doczekać wyjścia stąd? Pewnie dziewczyna gdzieś tam czeka, nie?
…Chyba nie muszę mówić, czyja twarz wyskoczyła mi przed oczy? Dodam tylko, że w myślach od razu pokroiłem ją nożem na krwawe kawałeczki.
— Nie, nie mam żadnej. Gdyby istniała, raczej by się tu zjawiła, prawda? – odparłem miło, nie chcąc robić sobie wroga w miłej pani doktor.
— Ma pan rację, takiego przystojniaka nawet na chwilę nie można wypuszczać z rąk. – Posłała mi perskie oko, po czym wyszła.
Ja tymczasem zrobiłem cudownego facepalma prosto w lewą stronę twarzy (co by nie uszkodzić się bardziej). Naprawdę byłem czerwony? Naprawdę się rumieniłem? Kurwa, co to ma być? Nie licząc seksu, ostatni raz rumieniłem się na jakimś spotkaniu rodzinnym kilkanaście lat temu. A żeby jakieś magiczne moce rozsypały temu imbecylowi stado dzikich klocków Lego na schodach, błagam.
Opadłem bezwolnie na łóżko. Wszelkie siły mnie opuściły. Poczułem się tak… ciężko. Nieprzyjemnie.
Czy naprawdę były jakieś szanse, żebym po raz pierwszy w życiu się zakochał? W ogóle jak się odczuwa ten stan? Jedyne, co umiem powiedzieć, to to, że ten pieprzony wiewiór mnie pociąga. Dobra, przyznaję się, świecie okrutny. Pociąąąga mnieee! Tak samo jak w momencie, gdy pierwszy raz go ujrzałem. I mam ochotę uprawiać z nim seks. Bo jest zasraną przystojną gnidą, jest inteligentny i mimo całego swojego pierdolniętego charakteru zalicza się do ludzi w moim typie.
W tym momencie do pomieszczenia weszła pielęgniarka ze śniadaniem. Odkąd odpięli mnie od kroplówki, codziennie dostawałem parę kromek to z serem, to z szynką, szklankę wody oraz galaretkę. Z uśmiechem przyjąłem od niej tackę, ale kiedy chciała mi jeszcze dorzucić tabletki przeciwbólowe, powstrzymałem ją, mówiąc, że czuję się zupełnie dobrze.
Taa, zupełnie dobrze. Kurwa, Jeremy, tak mocno uderzyłeś głową o kierownicę, że podejrzewasz samego siebie o zakochanie się. I to w kim!
Westchnąłem ciężko, zabierając się za jedzenie.
Jeżeli rzeczywiście się zakochałem, muszę stwierdzić, że jest to stan zupełnie szalony i absolutnie nieprzyjemnie dziwny.

Bastian niemalże się zakrztusił sokiem, słysząc moje pytanie. Ręką powstrzymywał się przed wypluciem napoju, który ostatecznie udało mu się połknąć po pierwszej fali kaszlu.
— Możesz to powtórzyć? – rzucił do mnie z niedowierzaniem.
— Spytałem, jak się czuje zakochanie. Tak z twojego doświadczenia. Nie chcesz, to nie odpowiadaj – mruknąłem, uporczywie patrząc na obieranego banana, jakbym to z nim odbywał tę dziwną rozmowę.
— Nie, nie o to chodzi. Po prostu… Myślałem, że nigdy sobie tego nie uświadomisz. – Chłopak zaśmiał się, a ja wciąż nie podnosiłem wzroku z owocu. – Jak, pytasz… Ja na przykład bardzo często o nim myślę…
Niestety tak.
— …Zastanawiam się, co robi, z kim, sam chciałbym go zobaczyć…
No dobra, czasem mi przemyka przez głowę myśl, czym ta dziadyga się zajmuje.
— …Gdy się z nim widzę, czuję się szczęśliwy, radosny. Czasami kiedy się do mnie zbliży, czuję ucisk w żołądku…
Erm, brałem ten ucisk bardziej jako oznakę głębokiej nienawiści.
— …No i chciałbym częściej spędzać z nim czas. Chyba tyle. Wiesz, to się po prostu czuje. Niby wiem, że Michael nie jest idealny i najprzystojniejszy, ale dla mnie jest… właśnie taki w sam raz. Takiego go chcę.
Spojrzałem na chłopaka znudzonym wzrokiem. Czy ja chciałem Carrinera blisko siebie? Biorąc pod uwagę możliwość uprawiania seksu, owszem. Ale chyba nie o to chodziło, prawda?
— Nie gap się tak na mnie, przecież wiem, że się w nim zakochałeś. Jak o nim mówisz, wyglądasz czasem tak… inaczej. Wiesz, niby ciągle powtarzasz, że go nienawidzisz, że cię tak strasznie irytuje, ale coś cię do niego ciągnie. W przeciwnym razie po prostu byś go zignorował, a nie bez przerwy o nim myślał.
Zacisnąłem wargi, przez co policzki nieco mi się nadęły. Pewnie wyglądałem teraz jak obrażone dziecko, ale tak jakoś najlepiej mi było myśleć.
Właściwie co bym zrobił, gdybym teraz zobaczył się z Hannem? W sumie… Nie wiem, nie mam pojęcia. Pewnie byłbym nadal zirytowany tym, jak postąpił, ale… Cholera, jeśli naprawdę czułem do tego faceta więcej niż do kogokolwiek wcześniej, wyjaśniałoby to całą tę moją uległość i zadowolenie z seksu. Straszne.
Kurwa, ale jeżeli rzeczywiście  t o  mi się przydarzyło, to znaczy, że w moim przypadku występuje zjawisko love-hate. Jasna anielka, że co, naprawdę? To wręcz… poniżające. Poczułem się jak dziecko w przedszkolu.
— Chyba możesz mieć rację – zacząłem cicho, starannie dobierając słowa. – Nie wiem, jak inaczej mógłbym wyjaśnić to, co czuję. Bo niby go nie znoszę, ale nadal jakoś nie umiem zupełnie go odrzucić.
A gdybym wygrał zakład? I rzeczywiście Carriner na zawsze dałby mi spokój i zniknął z mojego życia? Mimo wszystko byłaby to jakaś strata. Chyba nie chciałbym naprawdę już nigdy go nie móc spotkać.
W ogóle sralanka ciulanka, wszystko to było tak strasznie zagmatwane. Pierwszy raz od dawna nie umiałem definitywnie stwierdzić, co czuję.
— No patrz, sam się już do tego przyznałeś. Masz pojęcie, jaki to krok? – Bastian przysiadł na krawędzi mojego łóżka. – W ogóle powiedziałeś mu, że jesteś w szpitalu, prawda?
— Jakoś nie, stwierdziłem, że nie ma potrzeby – powiedziałem, w tym samym momencie zdając sobie sprawę, że chyba jednak mogłem jakoś zasugerować Carrinerowi, iż nie uciekłem z miasta. To samo wyczułem w niemiłym szturchnięciu, jakim mnie obdarzył blondyn.
— Jeremy, popieprzyło cię? Natychmiast bierz ten cholerny telefon i się z nim umów na najbliższy wolny dzień!
— Rany, niby z jakiej racji? Zasraniec sam się do mnie słowem nie odezwał! – odwarknąłem automatycznie.
— Może dlatego, że też jest człowiekiem i ma wyrzuty sumienia, że cię tak chamsko przeleciał? Daj spokój, już sobie wyjaśniliśmy to, że go kochasz. Bierz telefon i dzwoń zaraz.
Westchnąłem, wywracając oczami. Ostatecznie chwyciłem komórkę w dłoń, bo mnie samego zaciekawiła możliwa reakcja Hanna. Będzie zły? Poczuje ulgę? Ucieszy się? Zirytuje?
Przesunąłem palcem po ekranie w miarę możliwości, nawiązując połączenie. Wkrótce usłyszałem w słuchawce sygnał. I dopiero teraz naszło mnie całkiem poważne pytanie.
A co czuje Hann?
— Tak, słucham? – Znudzony głos mężczyzny przeszedł mi dreszczem po kręgosłupie. O cholera, za szybko, przecież ja ledwo sobie uświadomiłem tak ważne rzeczy i jak idiota od razu zadzwoniłem do tego cholernego wiewióra.
— …Cześć Hann, tu Jeremy – mruknąłem bez przekonania. I co ja mam mu niby powiedzieć? „Kwiatuszku ty mój, spiknijmy się, bo tak właściwie to chyba czuję do ciebie miętę?”
— To słyszę. Trochę zwlekałeś z rozmową, Jerry. – Carriner wyraźnie nie był z czegoś zadowolony. Zadzwoniłem nie w porę czy jak? Obsrany książę, nie zachowuj się tak, durniu, kiedy zebrałem się, żeby z tobą pogadać.
— Mniejsza o to – powiedziałem, ale szybko zostało mi przerwane.
— Mniejsza, mówisz? To co niby skłoniło cię do zadzwonienia po tylu dniach? Myślałem, że już jesteś po drugiej stronie Stanów z nową tożsamością i numerem. – Mężczyzna nadal mówił zirytowanym głosem. Tym tekstem zdenerwował także mnie.
— Niby po czym? Myślisz, do cholery, że taki z ciebie wspaniały ruchacz, że aż się przestraszyłem?
— No coś ty, po prostu przeraziła cię perspektywa spełnienia warunków zakładu, myszko.
Nosz kurwa mać. I jak tu nie przydupczyć krzesłem w takiego kretyna?
— Słuchaj no, pieprzona księżniczko. Dzwonię, bo chcę się spotkać, chyba mamy sobie coś do wyjaśnienia.
— No proszę, Jerry wykazuje się większą odwagą, niż myślałem!
Widziałem upominający mnie wzrok Bastiana, który nie słyszał ani trochę ze strony tego wiewióra, za to słowa z mojej najwyraźniej mu się nie podobały. Trudno, ważne żebym się umówił z farbowanym pacanem. Byle szybko, bo mnie się cierpliwość kończyła.
— Rozumiem, że zazdrościsz, złamasie, ale może miałbyś dla mnie czas w poniedziałek po południu?
— Cóż za determinacja. Aż tak ci na mnie zależy, myszko?
…Ja pierdolę, czułem ciepło na policzkach. Jasna dupa, do cholery.
— Na East Jackson Street jest niewielka restauracja. Koło czwartej będę tam siedział – warknąłem wręcz, po czym, nie czekając nawet na potwierdzenie, rzuciłem szybko „Do zobaczenia” i się rozłączyłem.
Jeżeli naprawdę byłem zakochany, to wybrałem sobie kurewsko męczącego człowieka.
— No i jak? – spytał Bastian. – Byłeś tak chamski, że pewnie się nie zgodził. Nawet nie spytałeś, czy przyjdzie na pewno.
— Błagam, daj mi już z nim spokój. Co za karbowany dupek! Oskarżał mnie o to, że się przestraszyłem warunków zakładu i uciekłem, do cholery. Nie mów, że ty byś nie miał ochoty go utopić w garnku z wrzącą zupą – rzuciłem, opierając się całymi plecami o łóżko. Przymknąłem oczy i zacząłem powoli oddychać, żeby się uspokoić.
Zadzwoniłeś do niego, Jerry. I serce ci nie stanęło, jego wizja nie przysłoniła ci świata różową flanelą i gwiazdeczkami. Zero porozumienia. I skąd ja mam wiedzieć, że naprawdę się w nim zakochałem?
Tak znikąd przyszło mi na myśl wspomnienie, gdy obaj skacowani wyszliśmy ze Scorpio. Nie wiem czemu, ale jakoś miło mi się zrobiło. Wtedy udało nam się nawet normalnie porozmawiać.
— No dobrze, może i nie jest wzorem grzeczności. Ale powinieneś mu przynajmniej wyjaśnić, dlaczego nie dzwoniłeś ani nic, tylko zniknąłeś ot, tak – rzekł chłopak, po czym wyciągnął dwa mleczka truskawkowe w małych kartonach. Uśmiechnąłem się, kiedy jedno wylądowało mi w dłoniach.
— Powiem mu, powiem. Chociaż właściwie gdy mnie zobaczy, pewnie sam się domyśli, aż taka ślepa łajza z tego mola nie jest. – Prędko otwarłem opakowanie i zacząłem sączyć przez dołączoną rurkę słodki napój. Naprawdę miałem dość tutejszych „zdrowych” soków, czystej wody czy galaretek.
Przez kolejne parę godzin rozmawialiśmy na spokojnie, omijając zobowiązujące tematy. Potem Bastian musiał już iść i znów zostałem sam na sam ze swoimi myślami. Oczywiście szybko zakręciły się wokół wiadomego tematu. Zbyt wybitne to one nie były, ale co zrobić – nigdy nie przypuszczałem, że myślenie o zakochaniu się może zabierać tyle czasu. Niedorzeczność.
W każdym razie mam się spotkać z Hannem. No fajnie. I co wtedy? Rzucę mu się na kark z wyznaniem czystej i wiecznej miłości? Raczej wątpliwe.
Właśnie. Czego ja chciałem od tej znajomości? Poważnego związku? Wzajemnej miłości? Przyjaźni? O co tak naprawdę mi chodziło?
Do Carrinera zadzwoniłem właściwie tylko dlatego, że Bastian na mnie naskoczył. Ale co sam bym zrobił? Niby powinienem się z nim skontaktować, jednak czy rzeczywiście zrobiłbym to tak szybko?
…Czy w ogóle bym to zrobił?
Westchnąłem ciężko, pozwalając powiekom opaść do połowy. Czy ja go kocham, czy nie? Chyba że to jakiś poziom miłości, coś w stylu zauroczenia. Nie mam pojęcia. Ale jedno muszę przyznać.
Carrinera bym nie zapomniał. Nie ważne, jak wiele czasu by minęło, jego twarz – czy to uśmiechnięta, czy obojętna, czy szydercza – po prostu nie zamaże mi się w umyśle. Będzie cały czas świeża i wyraźna, choćbym nie widział go dwadzieścia lat.
Może to jest mój sposób kochania? Trochę pośredni i pokręcony, ale jednak. Gdy w ten sposób na to patrzę, Hann jest jedynym z moich kochanków, których imię pamiętałem kolejnego ranka. Nie liczę oczywiście moich pierwszych kilku, ale czy dziś któregokolwiek z nich bym rozpoznał? Wątpię.
Jak wyglądałby mój związek, tak generalnie rzecz ujmując? Pewnie mieszkałbym z tym człowiekiem. Uprawialibyśmy seks codziennie. Chodzilibyśmy do swoich prac. Spędzalibyśmy czas przy posiłkach czy na oglądaniu filmów. Czasem pewnie byśmy się kłócili, bo nie wiem, czy potrafiłbym być wierny tak na zawsze.
Serce zabiło mi znacznie szybciej, gdy sobie coś uświadomiłem.
Jeśli miałbym kogoś wybrać na miejsce swojego partnera, chciałbym, żeby był to Hann.
Chciałbym?
Czyli naprawdę go kocham?
Więc co chcę zrobić?
Co jeżeli on naprawdę traktuje mnie jedynie jako przeciwnika w zakładzie?
Co jeżeli mnie wyśmieje?
Do przyspieszonego pulsu dołączył dziwny ucisk. Jakby ślad strzały, która wędruje od żołądka do gardła. Nie potrafiłem stwierdzić, czy to bolało, czy po prostu było. Ale zrobiło mi się bardzo nieprzyjemnie.
Nie chcę, żeby mnie wyśmiał. Nie chcę, żeby mnie traktował w ten sposób.
Jeszcze nie mogłem powiedzieć, czego pragnę. Po prostu wiedziałem, że muszę powiedzieć temu wiewiórowi, co do niego czuję, inaczej uduszę się niepewnością.
Jeżeli miałbym z kimś naprawdę być, to tylko i wyłącznie z Hannem.

Niedziela szybko nadeszła. Wcześniej Bastian obiecał mi, że pomoże mi w powrocie. Brzmiało to tak, jakbym spędził w szpitalu nie tydzień, a przynajmniej rok, ale czemu miałbym nie przyjąć pomocy chłopaka? Tak więc koło godziny czternastej odebrałem resztę swojego wypadkowego ekwipunku ze szpitalnego schowka na rzeczy pacjentów, a następnie pojechałem zamówioną przez blondyna taksówką do swojego mieszkania.
Znajomy zapach powitałem uśmiechem. Na meblach zebrało się sporo kurzu, czekało mnie trochę sprzątania. Jedzenie w lodówce pewnie było już zupełnie do niczego. Dobrze, że nie miałem żadnego zwierzęcia, bo inaczej przez przynajmniej dwa dni byłoby głodne. Za to roślinki, jedna na stoliku w salonie, druga na parapecie w sypialni, niestety miały już nikłe szanse na przeżycie.
Po rozebraniu się Bastian natychmiast otworzył kilka okien, za co byłem mu serdecznie wdzięczny. Sam usiadłem na sofie, by po chwili zacząć sprawdzać, jak miały się moje narzędzia do strojenia.
— Mam nadzieję, że dzwoniłeś do ubezpieczyciela? Wiesz przecież, że z tą ręką nie będziesz mógł pracować przez dłuższy czas – rzekł blondyn, sadzając się obok mnie.
— Tak, kilka dni temu. Chyba wtedy, gdy dzwoniłem do klientów z przeprosinami. Muszę im wysłać zaświadczenie ze szpitala i pieniądze zaraz u mnie będą. Ubezpieczenie za samochód już mam, więc umierać z biedy nie będę – mruknąłem. Kilka narzędzi się ostało, ale były to głównie te w całości metalowe. Inne gorzej sobie poradziły z wypadkiem.
— To dobrze. Jak chcesz, mogę ci pomagać w domu, przynajmniej nie będziesz sam.
— Może Hann mi pomoże.
Dopiero po chwili ciszy, jaka nastąpiła, zorientowałem się, że padło coś, co nigdy nie powinno było opuszczać mojej głowy. Zacisnąłem wargi, skupiając wzrok na i tak przepatrzonej już torbie. Na pewno kryła w sobie coś jeszcze gorszego od połamanych narzędzi.
— Podzielam twoje nadzieje, Jeremy, ale jakby coś nie wyszło, w każdej chwili możesz zadzwonić. – Chłopak posłał mi spojrzenie mówiące „A nie mówiłem?”. Nie wiem, kogo bardziej miałem ochotę teraz udusić – jego czy siebie.
— Tak, tak. Może byś mi pomógł zrobić teraz coś do jedzenia? Jak cię nakarmię, nie będziesz tak ciągle gadał.
Zielonooki jedynie zaśmiał się, po czym wstał i skierował kroki do lodówki. Kiedy ją otworzył, ujrzałem na jego twarzy spodziewany wyraz twarzy – mieszaninę obrzydzenia i pobłażania.
— To może najpierw przejdę się do sklepu? Jest gdzieś blisko jakiś market? – zapytał, wracając do przedsionka.
— Pójdę z tobą.
— Nie ma mowy, panie połamany. Pan zostaje i odpoczywa – orzekł surowym tonem.
— Błagam, cały tydzień leżałem i odpoczywałem. Daj się człowiekowi rozruszać dla zdrowia.
Chłopak wywrócił oczyma, ostatecznie dając mi przyzwolenie na towarzyszenie mu w tej jakże długiej i męczącej podróży.
Dlaczego jednak ciągle czułem się zażenowany swoimi słowami? Rzeczywiście miałem taką nadzieję? Spojrzałem ze znużeniem na zakładaną kurtkę. Ona mi niestety nie odpowie.
Naprawdę czekałem na ten poniedziałek.

Następnego dnia obudziłem się wyjątkowo wcześnie. Leżąc bez ruchu na łóżku, wpatrywałem się w sufit i rozmyślałem. Ostatnie dwa tygodnie obfitowały w naprawdę dużo wydarzeń, więc miałem na czym zawiesić myśli.
Do tej pory zdawało mi się, że może życie jest całkiem udane, ośmieliłbym się nawet rzec, że szczęśliwe. Praktycznie co noc miałem kogoś przy sobie, zarabiałem wystarczająco, żeby utrzymać się na poziomie zupełnie mnie zadowalającym. Nie było wokół mnie żadnych problemów, ale też poza pracą właściwie żadnych obowiązków. Żyłem sobie jako prosty lekkoduch, który nie martwił się niczym, a jego jedyną zasadą było „carpe diem”. Może nawet przesadnie się do niej stosowałem.
A wtedy jak zwykle poszedłem sobie do Scorpio i jak zwykle wybrałem sobie bardzo ładną ofiarę – Bastiana. Nie wiem, czy to od niego się wszystko zaczęło, czy głównym sprawcą zmian był Hann, na którego wpadłem, bądź co bądź, przypadkowo.
Ważne jednak, że dokładnie dwa tygodnie temu, w ten sam przeklęty dzień, jakim jest poniedziałek, podpisałem cyrograf z diabłem, naiwnie myśląc, że uda mi się go przechytrzyć. A przecież doskonale zdawałem sobie sprawę, że warunki zakładu były dla mnie niemożliwe do spełnienia. Wiewiór zapewne pogrywał sobie ze mną od początku, ale nigdy bym nie przypuścił, że w ciągu tygodnia nie tylko zacznę się do niego przekonywać i normalnie uśmiechać – żeby było lepiej, ja się w nim zakochałem. Najprzystojniejszy i najbardziej pożądany seksoholik w promieniu na pewno kilkudziesięciu, jeśli nie kilkuset mil, który odkąd pamiętał, nigdy nie umiał nawet porządnie zawrzeć z kimś znajomości, nagle zakochuje się w swoim jedynym konkurencie. Śmiech na sali.
Ale kiedy ja się w nim zakochałem? Tydzień to tak krótki czas, a jednak wszystko zdążyło się obrócić o sto osiemdziesiąt stopni w zaledwie te siedem dni. Czy zacząłem czuć więcej, gdy Hann mnie uwiódł? A może już wcześniej, kiedy obaj się upiliśmy i tańczyliśmy pół nocy?
Nie było sensu się nad tym zastanawiać. Kiedykolwiek się to stało – już za późno. Zdążyłem nawet trochę polubić tego sarkastycznego gnojka (zwłaszcza w okularach) i uświadomić sobie swoje uczucia.
Do rozwiązania pozostawała jedynie kwestia tego, w jaki sposób mam to rozwinąć. Owszem, chcę mu wyznać uczucia, ale co potem? Gdybym myślał naiwnie, pewnie przeszedłby mi przez głowę obrazek, na którym Carriner uśmiecha się do mnie i mówi, że też chce ze mną być. Ale czy naprawdę są na to jakieś szanse? Przecież ten człowiek wyraźnie nie znosił mnie przez ostatnie kilka lat. Gdy się założyliśmy, w większości drażnił się ze mną i prowokował. A kiedy do niego zadzwoniłem, był wyraźnie zirytowany.
Nadal jednak nie umiałem zrozumieć, dlaczego się ze mną przespał? Tylko dla wygrania zakładu? Małe dziecko przyznałoby przecież, że to było straszne oszustwo. Mógł równie dobrze sam być zdeprawowany seksualnie. Ewentualnie tak silnie zadziałał na niego mój nieodparty urok osobisty.
Zamknąwszy na moment oczy, podniosłem się wreszcie na łóżku. Trzeba było jeszcze oddać kopię papierów ze szpitala, inaczej nie będę miał za co żyć przez najbliższe kilka tygodni.
Nagle pomyślałem o seksie. To dziwne, ale nie było we mnie żadnego poczucia zmarnowania przez ostatni „suchy” tydzień. Myślałem dotychczas, że to zasługa leków, ale co, jeżeli przyczyna leżała gdzieś indziej? Może seks raz na tydzień nie jest taki zły? Przynajmniej nie czuję się jak ludzka szmata, ciągle tylko pożądając penisa w sobie.
Wstałem wreszcie i skierowałem się do łazienki już bez większych przemyśleń, a jedynie z cieniem tego, co prześladowało mnie cały czas. Umycie się jedną ręką okazało się trudniejsze, niż mi się zdawało, dzięki czemu próby nie zamoczenia gipsu skutecznie zagłuszyły różne myśli. Trochę lżej było ze śniadaniem. Aczkolwiek kto by podejrzewał, że smarowanie kromki zwykłego pieczywa masłem stanie się wyzwaniem ponad moje siły? W desperacji po prostu przed każdym kęsem nabierałem troszkę masła samym chlebem.
Przeraziłem się w pewnym momencie, co mam robić przez te kilka godzin. Było dopiero trochę przed dziewiątą, a przecież z Hannem umówiłem się na czwartą.
Nagle usłyszałem sygnał komórki, którą włożyłem do kieszeni. Okazało się, że pisał nie kto inny, a Bastian.
„Powodzenia z wyznaniem, na pewno ci się uda ;)”
Westchnąłem ciężko, nie odpowiadając.
A tak w ogóle… to jak ja mu to powiem?
Bycie przesadnie bezpośrednim to raczej niezbyt doskonała metoda w tym przypadku. Nie mogę wyskoczyć jak Filip z konopi i po prostu ogłosić „Hann! Kocham cię!”. Powinienem to uważniej zaplanować. Wymyślić może nawet kilka wersji.
Ale jak tu planować, kiedy ten zasraniec jest cholernie nieprzewidywalny? Przecież rozmowa może się potoczyć właściwie w każdym kierunku. Co jeżeli ten głąb zacznie mnie znowu prowokować?
Włożyłem brudne talerze do zmywarki, po czym z braku laku stwierdziłem, że mógłbym obejrzeć jakiś ciekawszy serial na laptopie. Nie ma sensu na siłę wymyślać. Co będzie to będzie, ja mam tylko jeden cel – powiadomić pewnego patafiana, że czuję wobec niego innego rodzaju sympatię niż współczucie jego przykrej głupocie.

Powolnym krokiem zmierzałem właśnie na swoje skazanie. Z miną wyraźnie ukazującą mój ból szedłem ulicami zachmurzonego Springfield. Chociaż tu i ówdzie trawa już się wzbijała, chociaż spomiędzy niej wystawały główki pierwszych kwiatków, ja jakoś nie czerpałem z tego satysfakcji, chroniąc twarz za zasłoną ciut przydługich włosów. Mogłem iść je dzisiaj obciąć, ale oczywiście nie pomyślałem o tym, pochłonięty przez oglądany serial, którego fabuła krążyła między historią a fantastyką.
Wiatr przyjemnie muskał mnie co jakiś czas, w jakiś niewielki sposób umilając mój smutny pochód. No patrz, świecie, tak się nie mogłem doczekać tego poniedziałku, że aż mnie teraz skręca, byle szybko wrócić do mojego bezpiecznego przed gryzoniami z ciemnymi oczyma mieszkanka. Śmieszne, że ten jeden raz, gdy to ja chcę wyznać komuś uczucia, idę z obitym pyskiem i ręką w temblaku. A przecież powinienem wyglądać idealnie.
Niestety los nie sprzyjał mi na tyle, na ile bym chciał. Nawet w jednej dziesiątej. I udowodnił mi to po raz kolejny. Mimo że droga dłużyła mi się niemiłosiernie, znienacka ujrzałem, że dzieli mnie już tylko przejście przez ulicę od restauracji, w której czekało moje nemezis. Wszystkie resztki pewności siebie mnie opuściły, kiedy po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że zaraz czeka mnie chyba najbardziej poniżające spotkanie z Carrinerem w historii mojego życia.
Raz kozie śmierć, Jeremy. Od paru słów nie umrzesz, a potem zawsze możesz uciec, gnida pewnie będzie w takim szoku, że się nie zorientuje. I nie zadzwoni. Ani więcej się z tobą nie spotka.
Kurwa, czego ja w końcu chciałem?
Warcząc cicho pod nosem, przeszedłem tę ostatnią pustą jezdnię, by otworzyć drzwi do restauracji. Była przytulna i nieprzesadnie wystawna. Kremowe tapety i ciemnozłota farba na dekoracjach składały się w całkiem ładny obrazek. Byłbym pewnie nieco dłużej oglądał wnętrze, gdyby nie dostrzeżona przeze mnie postać.
Mężczyzna w czarnej koszuli z ciemnoszarym płaszczem przewieszonym przez oparcie krzesła siedział tyłem do mnie. Przełknąłem nerwowo ślinę i z walącym sercem począłem iść w kierunku zajmowanego przezeń stolika. Nigdy w życiu tak nie bałem się przy kimś usiąść.
Zauważyłem, że zegar na ścianie wskazuje kwadrans po czwartej.
— Cześć – rzuciłem niespełna szeptem, gdy przechodziłem obok niego.
— Dzień dobry, Jerry. Nieładnie jest się spóźniać – mruknął, po czym spojrzał na siadającego mnie. Widziałem wyraźnie, że coś go w moim wizerunku zaskoczyło.
— Zważywszy na to, chyba nie będziesz się za bardzo czepiał. – Wskazałem na temblak. Kątem oka widziałem, że kelner spieszy, by podać mi menu.
— Chyba nie… - Oho, coś nowego. Przyjąłem kartę, która wydała mi się nader interesująca, lecz nie zdołałem powstrzymać się przed zerknięciem na Carrinera. Między jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka. – Ale mogę spytać, coś ty sobie zrobił?
Westchnąłem. Trzeba będzie dziadowi odpowiedzieć.
— Miałem wypadek. Z zeszłej niedzieli na poniedziałek. Ale żyję, nawet wypuścili mnie ze szpitala. – Darowałem sobie wspominanie o mojej nieprzytomności.
— Co oznacza u ciebie wypadek?
— Tak jakby to, że jakiś facet wjechał we mnie na skrzyżowaniu. Dość mocno.
Odpowiedziało mi przeciągłe westchnięcie.
— Co ty robiłeś w nocy w samochodzie? Tylko mi nie mów, że obrażona duma kazała ci się pocieszyć gdzieś indziej.
Spojrzałem z konsternacją w bok. Kurwa, żebyś wiedział, parobie. Nie myśl, że jesteś taki wyjątkowy i jedyny.
…Przynajmniej jeszcze tak nie myśl.
— Nie twoja sprawa. Ale przez jakiś czas sobie nie pojeżdżę, bo auto poszło do kasacji – dodałem cicho, właściwie mimowolnie. Gorzej, że Hann usłyszał to całkiem wyraźnie.
— Do kasacji? Jerry, na litość boską, czy mnie się wydaje, czy ty cudem uszedłeś z życiem? – warknął na mnie ze złością.
— Bez przesady, tylko złamałem sobie rękę. – Niby rzuciłem mu prowokujące spojrzenie, no ale to jego wina. I pomyśleć, że ja tu przyszedłem wyznawać miłość, dobre sobie.
— Nie, wcale nie widać, że przy okazji mocno się uderzyłeś w twarz. No i to „tylko” złamana ręka, w ogóle jej nie potrzebujesz do pracy. – Ten zasrany wiewiór nawet na mnie nie patrzył, najwyraźniej się bocząc o niewiadomo co.
— Do cholery, daj sobie spokój, nic już na to nie poradzę. Mógłbyś przestać się mnie czepiać, jakby to była tylko moja wina?
Popatrzył mi wreszcie prosto w oczy. No cóż, nie uniknę stwierdzenia, że teraz wiem, dlaczego to spojrzenie łapało mnie jak zwykłe zwierzę. Niby tępe porównanie do sideł, a jakże było trafne.
— Więc wytłumaczysz mi wreszcie, dlaczego chciałeś się spotkać?
Zacisnąłem usta. Cholera, jak tu zacząć? Jeszcze gdybym mógł swobodnie myśleć, ale nie, bo ta gnida gapi się na mnie wyczekująco. I weź tu, człowieku, złóż myśli w całość.
— Dlaczego mnie uwiodłeś? – zacząłem. – Wiesz, że to było oszustwo?
— Oszustwo? Widziałem przecież, ile razy różni faceci cię uwodzili, nie moja wina, że akurat mnie nie umiałeś się oprzeć – stwierdził najspokojniej na świecie. Gdybym miał pod ręką obcęgi, wyrwałbym mu po kolei paznokcie.
— Żaden z nich na siłę nie wpychał mi języka do gardła. – Jeremy, uspokój się, pohamuj trochę jad w swoim cudownym głosie, tak nie wypada.
— Przecież to w twoim interesie było się powstrzymywać.
Kurwa mać. Łajzo, żeby cię tak słoń trąbą wyruchał.
— Aż tak ci zależało na wygraniu? – warknąłem.
Hann położył łokcie na stole, splótł palce i oparł o nie brodę. 
— A co, jeżeli tak? - Widziałem, jak poszerza mu się ten przebiegły uśmieszek, który z taką radością bym starł, gdyby nie to, że akurat prawą rękę mam uszkodzoną.
— Ty zawszona hazardowa świnio. Że też akurat w tobie się zakochałem! – niemal krzyknąłem.
Mina Carrinera natychmiast się zmieniła. Te jego chytre rysy zmarniały i zbladły, gdy ja narzuciłem na siebie prędko płaszcz, by z tupetem wyjść. Chyba wystraszyłem Bogu ducha winnego kelnera. Ciekawe, czy słyszał ten wybitnie gejowski tekst.
Szybkim krokiem pokonałem jezdnię. Nawet nie patrzyłem, dokąd idę, byle tylko przeć przed siebie.
Kurwa jebana przeklęta pierdolona mać tego skurwysyna! Jak on śmiał! Czyli od początku chodziło mu tylko o to, żeby się fajnie zabawić? Akurat moim kosztem, oczywiście, przecież mnie nie znosił! I wszystkie te zasrane chwile, gdy był miły, też pewnie zaplanował sobie na rzecz „zwycięstwa”! Proszę bardzo, kurwa! Fajnie było? To zapierdalaj teraz do kolejnego idioty, skoro nawet mnie udało ci się oszukać!
Z całej siły zaciskałem zęby, niemalże boleśnie. Pewnie przeszkadzałoby mi to, gdyby nie ten duszący ucisk w piersi. Jakby płuca przestały normalnie pracować i źle przyjmowały tlen. Chyba nawet miałem ochotę płakać. Boże, zupełnie jak dziecko. Przez tępego idiotę, w którym zakochałeś się niczym jakaś cnotliwa niewiasta. Żal patrzeć, Jeremy. I to ma być ta bolączka miłości? Kurwa, oby tylko nie utrzymała się tak długo, jak wszyscy o tym opowiadają.
Przepraszam wszystkich zakochanych ludzi, z których kiedykolwiek się śmiałem. Już wiem, o co wam chodziło.
— Jerry!
Odwróciwszy się na moment, ujrzałem biegnącego w moją stronę Carrinera.
No, kurwa, fajnie! Jeszcze ta wywłoka nie może mi dać mi spokoju, musi za mną lecieć.
— Jerry, zaczekaj!
Zaczekać?  J a  mam zaczekać? Niech się w dupę pocałuje ten obsraniec, czego jeszcze zapomniał mi powiedzieć? Mimo swojej niezbyt doskonałej jeszcze kondycji zacząłem biec i prędko skręciłem w najbliższą uliczkę. A nuż idiota się nie zorientuje?
…Inna sprawa, że ta uliczka okazała się w rzeczywistości wjazdem na jakiś zamknięty parking. Zamiast otwartej przestrzeni do ucieczki miałem przed sobą wysokie, pomalowane na brąz żelastwo, którego otwieralna część zablokowana była łańcuchem z wielką kłódką. Ze strachem i wściekłością odwróciłem się. Może jeszcze nie dobiegł…
Niestety ta krzywa morda pojawiła się tu, zanim zdążyłem uciec. I teraz Hann wolnym krokiem zbliżał się do mnie, nie spuszczając wyraźnie wściekłego wzroku z moich oczu.
— Mógłbyś, do jasnej cholery, nie biegać ze złamaną ręką?! – wrzasnął niespodziewanie. Znieruchomiałem pod naciskiem tego głosu.
Mężczyzna podszedł do mnie na jakiś metr, po czym zatrzymał się. Przypominał drapieżnika, który osaczył swoją ofiarę i jedynym, co musi zrobić, to wykonać jeden krok.
— Czego chcesz? – wydusiłem z siebie. Odruchowo się skuliłem, przez co patrzyłem teraz na ciemnookiego spode łba.
— A jak myślisz? Wypadłeś stamtąd bez żadnego słowa wytłumaczenia, a teraz jeszcze jak ostatni debil nie myślisz o swojej ręce, tylko biegniesz! Czego ja mogę, do cholery, chcieć?!
Pierwszy raz widziałem, żeby Carriner się wściekał. Nie rozumiałem, dlaczego się na mnie wydziera ani dlaczego patrzy na mnie z taką irytacją.
Wiedziałem za to, że jakaś popieprzona część mnie cieszy się z tego, że mężczyzna za mną wybiegł.
— Gówna psiego możesz chcieć! Idź się założyć z kolejnym facetem, palancie! Może ci się uda wygrać bez nieczystych zagrań!
Przez chwilę panowała cisza. Hann zmrużył nieco oczy, a ja cofnąłem się krok do tyłu.
— Jak ty możesz być tak ślepy, Jeremy? Naprawdę myślisz, że chciałem wygrać tylko dla zakładu?
…O. Teraz to ja nie rozumiałem, co ten patafian mówi.
— A niby po co innego? Od początku chodziło ci tylko o zwycięstwo – warknąłem. Gdybym wiedział, że ten chuj się zaśmieje, doprawiłbym te słowa kopniakiem w jądra.
— To może ty mi teraz wyjaśnij, co miały znaczyć twoje ostatnie słowa w restauracji?
Miło, że zapytał, teraz muszę żyć ze świadomością, że zarumieniłem się przy takim dnie.
— Dokładnie to co słyszałeś. – Odwróciłem wzrok. Normalnie cnotka niewydymka, piękny poziom sobą prezentujesz, Jeremy. – I nie zamierzam tego powtarzać, zasrańcu.
Kątem oka dostrzegłem, że Hann się rusza. Za późno. Gdy uniosłem wzrok, już był za blisko.
— Odsuń się, wiewiórze jeden, zostaw… - Mężczyzna bez trudu odciągnął moją zdrową rękę, po czym bezczelnie się nade mną nachylił.
I pocałował.
Znowu znieruchomiałem. Ale zanim zdążyłem zareagować, Carriner odsunął ode mnie swoje usta.
— Czemu to robisz? – zapytałem cicho, gdy on oparł się czołem o moją głowę. Ten krótki gest niemal zupełnie mnie uspokoił.
— Ty rzeczywiście nie widzisz nic poza sobą – westchnął.
Nie umiałem zabrać wzroku z jego twarzy. Dzięki Bogu przymknął oczy i mogłem obserwować teraz jego uśmiech z bardzo bliska.
Uśmiech? Dlaczego?
— Ale ja naprawdę cię nie rozumiem. – Spuściłem wzrok, kiedy tylko jego powieki drgnęły.
— Jerry, czemu powiedziałeś mi, że się we mnie zakochałeś?
— Nie wiem. Czułem, że musiałem to chociaż powiedzieć – odparłem.
— I nie chciałeś nic w zamian?
— Znowu zaczynasz kręcić. Czemu miałbym czegoś od ciebie chcieć?
Hann mi nie odpowiedział. Jedynie znów na moment się odsunął, by unieść moją twarz i po raz kolejny krótko mnie pocałować. Nie umiałem się nawet wściec, że jest taki bezczelny.
— Ja też cię kocham. I nie potrafię uwierzyć, że tego nie widziałeś – wyszeptał mi nagle do ucha.
…Co?
Natychmiast zrobiłem się cały czerwony, gdy serce zaczęło bić kilka razy szybciej.
— Nie wierzę ci – mruknąłem, odsunąwszy się.
— To ja powinienem nie wierzyć.
Ciepłe ciemne oczy z tak bliska zdawały się nie mieć dna. Patrzyłem w nie i po prostu się gubiłem. Ale w tym błądzeniu nie było niczego nieprzyjemnego – mógłbym w nich utonąć jak w muzyce.
Tym razem nie protestowałem, kiedy Hann przyciągnął mnie z uśmiechem do długiego pocałunku, który z przyjemnością oddałem. Wyciągnąłem jedynie rękę do jego zabawnie kłujących włosów.
Chyba właśnie zupełnie się zakochałem.

— Uważaj na rękę – dał się słyszeć cichy głos.
— Powtarzasz się – mruknąłem z irytacją, która szybko została zagłuszona ustami Hanna. Naprawdę pasowały do moich.
Od jakiegoś czasu nasze wierzchnie ubrania leżały na podłodze. Nie spieszyliśmy się. Tym razem miałem zamiar rozkoszować się każdym momentem. A Carriner mi na to pozwalał. Teraz wczołgaliśmy się na łóżko, starając się nie przerwać pocałunku ani na chwilę. Dla wygody ściągnąłem z ręki temblak, lecz i tak mój kochanek ciągle przypominał mi o jej bezpieczeństwie.
Kochanek. Tym razem mogłem to powiedzieć zupełnie szczerze.
Westchnąłem, gdy ciemnooki rozpiął pasek moich spodni i zaczął krążyć dłonią po bieliźnie. Mój członek wołał o pomstę do Nieba – najpierw zaniedbywany i ignorowany, a teraz męczony tak niekonkretnymi ruchami. Chciałem jakoś mu pomóc, lecz nie mogłem w tej chwili robić nic poza błogi0u oddawaniem się Hannowi.
Jedynie na moment się ode mnie oderwał. Natychmiast to wykorzystałem, by pchnąć go na plecy i z zadowoleniem w oczach zacząć sunąć ustami po jego ciele w dół. Uniósł się na łokciach i przyglądał się z uśmiechem moim poczynaniom. Teraz ja miałem zamiar sprawić, by mruczał z przyjemności.
— Tylko ostrożnie…
— Tak, wiem, z ręką. Spokojnie, do tego, co chcę zrobić, ręka niekoniecznie jest potrzebna – mruknąłem, wyciągając męskość ciemnookiego i zaczynając ją pieścić.
Doskonale pamiętałem, jak Carriner znęcał się nade mną. Miałem zamiar zrobić mu dokładnie to samo – w końcu doświadczenia nie brakowało mi ani trochę.
Już po niedługim czasie Hann mrużył oczy i mruczał. Kiedy myślał, że nie patrzę, dostrzegałem nawet jak marszczy brwi. Podniecało mnie to jeszcze bardziej. Gdybym tylko mógł sięgnąć drugą ręką ku własnemu kroczu…
Zassałem się mocno na główce penisa. Jego właściciel jęknął cicho, a ja otworzyłem usta i samą końcówką języka nacisnąłem na niewielki otwór. Niestety dłużej nie dane było mi się pastwić nad kochankiem, bowiem ten szybko uniósł mnie do siebie i znów pocałował. Świadomość, że prawie doprowadziłem go do orgazmu, była niezwykle satysfakcjonująca.
Czułem, że ciemnooki stara się delikatnie pozbawić mnie spodni. Ta jego troska o mnie zdawała mi się nieco zabawna. W sumie to nawet urocza.
Mężczyzna przyczepił się do mojej szyi, po której wodził ustami to w dół, to w górę. Wyraźnie czułem, że dłużej zatrzymuje się przy obojczyku, jakby ta część wydawała mu się znacznie bardziej interesująca od pozostałych. Zupełnie by mi to nie przeszkadzało, gdyby nie fakt, że leżałem teraz nagi pod wciąż ubranym Carrinerem.
— Rozbierz się – mruknąłem z dezaprobatą. Zobaczyłem wyraźnie jego uśmiech.
— Aż tak ci się spieszy? Spokojnie, mamy dużo czasu – mówił mi prosto do ucha, przez co zdawało mi się, że to jego słowa tak wspaniale ocierają mi się o wrażliwszą skórę.
Mimo wszystko po chwili ujrzałem, jak Hann prostuje się na łóżku, by wreszcie ściągnąć z siebie resztę ubrań. Ostatnim razem bałem się na niego spojrzeć, lecz teraz pochłaniałem jego ciało z taką samą pasją, z jaką on wpatrywał się we mnie.
Trący o skórę materiał potrafił czasem naprawdę podekscytować, lecz nijak miało się to do uczucia dwóch gorących ciał, które namiętnie się o siebie ocierały. Same takie ruchy potrafiłyby doprowadzić na krawędź orgazmu. Ale najbardziej obezwładniający zawsze stawał się dotyk połączony z mieszającym się zapachem podniecenia.
Można powiedzieć, że cała reszta seksu przebiegła tak jak zazwyczaj. Jednak za każdym razem, gdy Carriner doprowadzał do rozkoszy nas obu, czułem gdzieś w sobie, że nigdy więcej z nikim nie poczuję takiej głębi. Zdałem sobie sprawę, że do końca życia mógłbym trzymać w ramionach tylko jego.
Bo obaj będziemy się budzić z imieniem drugiego na ustach.

— Jeremy, co ty robisz?
Odwróciłem się w stronę nadal leżącego Hanna. Jego zaspany wzrok już teraz wbity był we mnie.
— Nie masz dużej wady – rzekłem, patrząc przez szkła na swoją niemalże normalną rękę w gipsie.
— Zostaw je, zepsujesz sobie wzrok.
— Nie przesadzaj, te okulary to prawie zerówki.
Mężczyzna uniósł się na jednej ręce, lecz wciąż był na tyle zaspany, że jedynie oparł głowę o moje ramię. Po chwili jednak spojrzał na mnie i uśmiechnął się ciepło. Z pewnym wstydem odpowiedziałem mu tym samym. Dziwnie się czułem ze świadomością, że oto właśnie siedzę w łóżku po wspólnej nocy z moim pierwszym mężczyzną. Partnerem.
— W sumie to wyglądasz całkiem seksownie w moich okularach. – Wbrew swoim słowom ściągnął je z mojej twarzy, by pocałować mnie krótko w skroń.
— Ty za to wydajesz się w nich inteligentny – odparłem.
— Jerry, myszko, już zaczynasz mnie prowokować?
Wywróciłem oczyma.
— To ty tu jesteś od prowokowania, ja tylko stwierdzam fakt. – Opadłem z powrotem na łóżko. Trochę było mi zimno w odsłonięty brzuch, ale to się dało wytrzymać. Byłoby cieplej, gdyby sypialnia Hanna nie była taka duża.
Przez chwilę żaden z nas się nie odzywał. Carriner, opierając się na ramieniu, bez słowa mi się przyglądał. Ja zauważyłem z zadowoleniem, że jego mięśnie nie tylko w dotyku są przyjemne – taki widok dla oczu był niezwykle ładny.
— Masz gęsią skórkę – rzekł nagle mężczyzna, przejeżdżając palcem po moim brzuchu. Dreszcz tym razem nie przeszedł mnie z chłodu.
— Sam mam sobie z nią poradzić? – rzuciłem mu pruderyjne spojrzenie.
Na mój uśmiech Hann ochoczo nachylił się nade mną i zaczął składać krótkie pocałunku na brzuchu. Mruknąłem z zadowoleniem. Kierował się wyraźnie do moich ust. Zanim jednak ich dotknął, rzekł:
— To co, zgodnie z zakładem dzisiaj zostajesz u mnie?
— Acha, czyli jednak cały czas chodzi ci o zakład? – Nie umiałem się powstrzymać przed położeniem mu dłoni na twarzy i głaskaniem kciukiem jego policzka. Czuć było króciutki zarost.
— A o co innego? W końcu moją nagrodą jesteś ty.
Zaśmiałem się krótko. Co za tani tekst. A jednak zrobiło mi się przezeń tak ciepło. Sam przyciągnąłem go do pocałunku, który ochoczo oddał.
Zabawne, jak człowiek potrafi się zmienić w ledwo dwa tygodnie. Może to i krótko, ale mnie w zupełności wystarczyło, by pragnąć już zawsze prowadzić życie inaczej.
W końcu ten jeden raz nie chcę nikogo poza kochankiem, którego w końcu mam.

czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 10

Łóżko Bastiana, choć niezbyt wielkie, przysłużyło nam się całkiem porządnie – wytrzymało nie tylko ciężar nas obojga, ale i wielokrotne gwałtowne ruchy. Tylko jasnozielone ściany jakoś tak krzywo patrzyły na to, co robię i do jakiego stanu doprowadzam właściciela tego pomieszczenia.
Starałem się o niczym nie myśleć poza przyjemnością, lecz nie udało mi się kompletnie wyprzeć wspomnień poranka. Przychodziły do mnie na przykład, gdy patrzyłem na czerwoną twarz Bastiana (musiałem wyglądać tak samo ulegle) albo gdy rozpalałem chłopaka do granic (przecież ten skurwysyn robił ze mną to samo). Nie potrafiłem przez to kompletnie oddać się seksowi i szlag mnie trafiał, kiedy kończyłem i czułem, że mógłbym mieć już dość.
Nie mogłem mieć dość. Nie mam prawa mieć dość. Tyle czasu nie uprawiałem seksu, a teraz leży pode mną absolutnie seksowny i pociągający chłopak, więc nie ma mowy o tym, żebym miał dość tylko dlatego, że jakiś farbowany imbecyl bezczelnie pozbawił mnie możliwości pełnego rozkoszowania się tym, co kocham, a czego nie miałem prawie  t y d z i e ń.
Wreszcie koło północy zupełnie wyczerpany stwierdziłem, że teraz już wystarczy. Blondyn od dłuższego czasu dyszał tak, jakby miał zaraz zejść z tego świata, a ja sam powoli zaczynałem widzieć mroczki przed oczyma. W pewnej chwili zwyczajnie zwaliłem się na łóżko obok chłopaka. Bez wątpienia Bastian będzie musiał zmienić pościel i dobrze wywietrzyć pokój, zanim jego rodzina wróci. Pytanie brzmi, czy po takim seksie w ogóle da radę.
— Wiesz co… Chyba trochę… przesadziłeś z tą… przerwą od seksu – wydyszał zielonooki, patrząc na mnie kątem oka. Przewróciłem się ciężko na bok.
— Nie marudź… Było przecież fajnie. – Gdybym mógł, zaśmiałbym się z tego, że sam nie dawałem rady normalnie wypowiadać zdań.
— Fajnie? Ty jutro najwyżej… będziesz miał zakwasy, a ja… pewnie nie będę… mógł normalnie sie… siedzieć.
Przewróciłem oczami, powstrzymując się od stwierdzenia, że z tym swoim chłoptasiem nieprędko będzie mógł pójść aż tak na całość – tamten przecież nie wytrzyma marnych trzech rund.
Przez długi czas żaden z nas nic nie mówił, słychać było jedynie ciężkie oddechy. Nawet dźwięki z zewnątrz nas nie dochodziły, jakby na tę parę godzin w nocy świat milknął. Dopiero po jakiejś pół godziny byłem w stanie normalnie oddychać. Wraz z tym przywilejem doszła jednak senność, a na spędzenie tutaj nocy nie mogłem sobie pozwolić.
— Mogę wziąć u ciebie prysznic? Powinienem wrócić do siebie. Chyba nie chcesz, żeby rodzice zobaczyli cię rano z nagim facetem w łóżku – rzuciłem, uśmiechając się.
— Ale z jakim przystojnym facetem. – Chłopak mrugnął do mnie radośnie. – Zaraz ci dam ręcznik, tylko chwilę jeszcze odpocznę.
— Jasne, korzystaj. To ty musisz wstać na rano do szkoły. – Zaśmiałem się na jego parsknięcie.
Nie, nie miałem zamiaru przychodzić do Carrinera. Po pierwsze urażona duma absolutnie by mnie tam nie puściła, po drugie czułem, że powinienem najpierw poukładać sobie niektóre rzeczy w głowie, żeby ta franca nie próbowała przypadkiem wkręcać mnie w wypełnienie słowa w razie przegranej, kiedy tak bezczelnie oszukiwał.
Parę minut później blondynek rzeczywiście uniósł się ciężko na łóżku. Miał widoczne trudności z odpowiednim ułożeniem sobie środka ciężkości, prawie mu współczułem. Sam zupełnie ignorowałem dziwny ucisk w biodrach.
Bastian włączył lampę stojącą w rogu pokoju, po czym otworzył szafę i rzucił w moją stronę fioletowy ręcznik. Prędko skierował się z powrotem do łóżka i ochoczo rzucił się na jego wąską wolną część.
— Łazienka jest za drzwiami naprzeciwko. Możesz śmiało użyć płynu mojego ojca, stoi na lewej półeczce. Ale jakby co, moje są dwie półki niżej. – Chłopak na moment oparł się na mojej klatce piersiowej, po czym cmoknął mnie krótko w usta. Uśmiechnąłem się doń i wstałem ciężko.
Okej, chyba jednak trochę przesadziłem.
Z ręcznikiem pod pachą stawiając ciężkie kroki, poszedłem nago we wskazanym kierunku. Chyba straciłem nieco na tej seksualnej kondycji przez jeden tydzień. I byłem pewien, że jutro obudzę się z przerażającymi zakwasami w krzyżu.
Wykąpany wróciłem do zielonookiego, który już smacznie spał. Uśmiechnąłem się lekko i okryłem go zrzuconą w trakcie seksu na podłogę kołdrą. Mruknął tylko i wtulił się w róg pościeli. Naprawdę nie umiałem się powstrzymać przed pocałowaniem go w rozczochrane włosy.
Szybko przewiesiłem wilgotny ręcznik przez oparcie stojącego tu krzesła, ubrałem się po cichu, po czym zostawiłem mu na kartce z drukarki notatkę, że wyszedłem i życzę mu jutro powodzenia w szkole. Pewnie się zirytuje na ten komentarz.
Nie zwlekając dłużej, zgasiłem jeszcze lampę i zacząłem schodzić po schodach, minąłem kuchnię, w której wszystko się dzisiaj zaczęło, a następnie skierowałem się prosto do drzwi. Na szczęście miały ten cudowny automatycznie zatrzaskujący się zamek, co za piękny wynalazek.
Na zewnątrz świeciła się tylko jedna latarnia, blask pozostałych skutecznie zasłaniały drzewa. Widać było jedynie niesprecyzowaną łunę, która uniemożliwiała nocy uniesienie na ulicy czarnej mgły z mroku. Wsiadłem do samochodu i odpaliłem go, światła reflektorów bardzo dobrze rozświetliły mi drogę przede mną.
Czekała mnie dość krótka droga, niecałe piętnaście minut, lecz i tak włączyłem radio, żeby nie siedzieć w ogłuszającej ciszy. Niesamowite jak dobrze ciemność pochłaniała wszelkie głosy. Tak jakby sam jej widok kazał całej okolicy żyć ciszej.
Byłem cholernie zmęczony i paradoksalnie chłodny prysznic, który wziąłem, sprawił, że jedynie szybciej chciałem znaleźć się w swojej sypialni. Wyjechałem zatem czym prędzej na drogę, mając nadzieję, że żaden radiowóz nie zauważy mojego drobnego przekroczenia prędkości.
Na jednym ze skrzyżować dostrzegłem, iż światła dla pieszych już migają, więc przyspieszyłem trochę bardziej, żeby zdążyć. Nieszczęśliwie tak się złożyło, że pewien człowiek też dość spieszył się do swojego celu i na tym właśnie skrzyżowaniu nieprzyjemnie się spotkaliśmy.
Po prostu nagle wszystko zawirowało, a ja ujrzałem, jak kierownica groteskowo zbliża się do mojej twarzy.

Pikanie. Uporczywe i głośne. Wbijające się w moje uszy najpierw z echa mgły, potem bezpośrednio z miejsca gdzieś obok mnie. Miałem ochotę się skrzywić, ale w mojej głowie dodatkowo pulsował ból.
Poczułem, że oczy trochę mnie pieką. Zwłaszcza prawe. I w sumie prawa ręka jakoś tak boli. Kość policzkowa mrowiła. Parę miejsc na ciele lekko dawało o sobie znać.
Ale najbardziej bolała mnie głowa.
Mimo wszystkich tych nieprzyjemności otworzyłem oczy niechętnie. Biały sufit właściwie pasował do moich wspomnień o sypialni, tak samo białe ściany. Jednak zupełnie inaczej pachniało powietrze w moim mieszkaniu – tu wokoło krążył sterylny smród i mocny zapach środków czystości.
Uchyliłem powieki szerzej, by przejść wzrokiem powoli po nieznanej mi okolicy.
Pikająca natarczywie aparatura stała jakiś metr ode mnie, tuż obok, nie umiem stwierdzić czy bliżej, wspinał się do góry stalowy pręt, na którego rozgałęziającym się szczycie zawieszona była torebka z przeźroczystym płynem. Zdałem sobie sprawę, że długi przewód z płynącą nim kroplami cieczą ciągnął się aż do mojej ręki. To odkrycie był jednocześnie fascynujące i straszne.
Jesteś w szpitalu, Jerry.
Otworzyłem szerzej oczy, choć prawa powieka nie była do tego tak skora jak lewa. Pikanie przyspieszyło zabawnie, acz mnie nie było do śmiechu. Rurka wciśnięta była do szerszego końca igły, którą ktoś wbił mi głęboko w rękę ułożoną na wierzchu białej pościeli. Moje ramię okrywał rękaw w drobniutkie niebieskie kropki. Za nic nie ubrałbym stroju z podobnego materiału.
Unoszący pulsującą głowę do góry kark odmawiał mi posłuszeństwa. Ja jednak musiałem dokładnie wiedzieć, co się stało i dlaczego tutaj leżę w tej brzydkiej koszuli.
Kiedy zaś spojrzałem na zawiniętą w granatowy temblak rękę, przed oczyma stanął mi obraz kierownicy. Jakby ktoś wpychał mi jak najbliżej twarzy jej zdjęcie.
Najwyraźniej wówczas nie była to fotografia.
Opadłem głową na poduszkę. Aparatura dzwoniła głośno, gdy ja przerażałem się odkrytym faktem.
Miałem wypadek. Cholerny wypadek w środku nocy. Co ja wtedy robiłem…? Bastian. Byłem u Bastiana. Zmęczyliśmy się nawzajem. A potem pojechałem do domu. Chciałem się w nim znaleźć szybko. Tylko gdzie mi się „urwała” droga? Kierownica zbliżająca się do twarzy. Pomyślałem tylko, że to groteskowe. Komu w trakcie jazdy zbliża się kierownica do twarzy? I to na zielonym świetle.
No właśnie, skrzyżowanie.
Usłyszałem odgłos otwieranych drzwi, a po chwili obok stanęła pielęgniarka w białym kitlu. Zdawało mi się, że przyszła do aparatury, a nie do mnie, bo najpierw to przy niej grzebała kilka chwil, ignorując mój szybki oddech i wbite w jej bok spojrzenie.
— Widzę, że się pan obudził – rzekła wreszcie do mnie. Niesamowite odkrycie! No nie wierzę, kto by zauważył? – Jak się pan czuje?
— Źle. Głowa mnie boli. I ręka – powiedziałem z nadal szybko bijącym sercem.
— Spokojnie, zaraz podam panu środek. Proszę powiedzieć, jak się pan nazywa i ile ma pan lat? – spytała, wyjmując niewielką latarkę. Po kolei uniosła mi powieki i poświeciła prosto w oczy. Prawa powieka mnie bolała.
— Jeremy Raccoon, dwadzieścia cztery – burknąłem niechętnie. Gdyby nie jakiś plastikowy dingiel na palcu i igła w ręce, potarłbym teraz oczy przez powidok po latarce.
— Wie pan, jaka dziś data? – Nie wiadomo skąd kobieta wyciągnęła patyk i zajrzała mi do gardła niemal na siłę. Chyba był to lekarz, a nie zwykła pielęgniarka.
— Dwudziesty… trzeci marca?
To byłby dzień siódmy, pomyślałem. A potem przypomniałem sobie wszystkie zdarzenia z szóstego dnia i mój puls znów gwałtownie skoczył.
— Wygląda na to, że wszystko jest w porządku. Tylko ciśnienie coś panu skacze – rzekła z uśmiechem. Otworzyła na moment drzwi, krzyknęła coś do kogoś i wróciła. – Miał pan wypadek, panie Raccoon. Złamana ręka, poobijane żebra, kilka siniaków. Tylko samochód trzeba będzie trochę zreperować. Na dodatek mocno uderzył się pan w głowę i caluuutki dwudziesty trzeci marca pan przespał. Mamy dziś wtorek.
Do sali weszła pielęgniarka ze strzykawką w dłoni. Przez chwilę myślałem, że zrobią mi kolejną dziurę, lecz na szczęście pani doktor wpuściła środek do podłączonej już rurki z kroplówką. Rozluźniłem się nieco na myśl, że uporczywy ból wkrótce minie.
— A co z moimi rzeczami z samochodu? – zapytałem nieco trzeźwiejszym tonem.
— Dokumenty, portfel i telefon ma pan w naszym depozycie, tak samo ubrania. I była tam chyba jeszcze jakaś torba – odparła kobieta, tym razem zapisując coś na karcie wiszącej u dołu mojego łóżka.
— Mógłbym dostać tutaj telefon?
— Jasne, że tak, ale proszę jednak wypoczywać. Chcemy pana jeszcze zatrzymać na obserwacji do końca tygodnia, w końcu był pan nieprzytomny cały wczorajszy dzień – powiedziała i z dumą postawiła kropkę. – W razie czego ma pan tu, koło łóżka, taki przycisk. Jakby coś się działo, proszę go użyć, szybko ktoś przyjdzie.
Kobieta miała brązowe, spięte w niski kucyk włosy. Za przeciętnymi okularami kryłaby się całkiem ładna twarz, gdyby nie wyraźne blizny po trądziku. Przynajmniej jej uśmiech miło rozświetlał twarz.
— Dobrze. Ale bardzo proszę o telefon, muszę przeprosić klientów, wyjaśnić sytuację – mruczałem coraz smętniej, powoli zupełnie się rozluźniając. Silny jest ten środek.
— Oczywiście, rozumiem. Proszę wypoczywać.
Dźwięk zamykanych zupełnie niedelikatnie drzwi był ostatnim echem, który słyszałem.

Obudziły mnie jakieś szmery przy łóżku. Odzyskawszy tę pierwszą świadomość po śnie, szybko przypomniałem sobie, gdzie jestem i dlaczego. Łomot w głowie był tylko dalekim echem, najzupełniej znośnym.
Mój wzrok szybko padł na pulchną pielęgniarkę, która zmieniała mi kroplówkę. Po chwili nacisnęła woreczek, po czym bez choćby zerknięcia na mnie wyszła. Zdałem sobie sprawę, że słońce za oknem już zachodzi. A mój żołądek był dziwnie pusty, choć wcale nie chciało mi się jeść.
Spojrzałem na stolik, który stał po drugiej stronie łóżka co pikająca aparatura. Na białym (a jakżeby inaczej) małym blacie leżał płasko mój telefon. Jego ekran z jednej strony, poniżej środka był rozbity, wręcz roztrzaskany. Pęknięcia zwiastowały mi coś strasznego. Miałem nadzieję, że chociaż karcie nic się nie stało.
Sięgnąłem z trudem po komórkę, po czym równie ciężko go odblokowałem. Poza zmęczeniem utrudniała mi to wbita w ciało igła oraz plastikowa nakładka na palec. Mimo to udało mi się, a poprzecinany siateczką białych pęknięć ekran zaświecił niemrawo, wskazując mi godzinę osiemnastą trzydzieści dwa. Spróbowałem przesunąć poń kciukiem, lecz dotyk nie reagował w miejscu najsilniejszych stłuczeń. Na szczęście udało mi się wejść w kontakty, których pełna lista była zupełnie nietknięta. Przynajmniej tyle.
Nie miałem za bardzo sił, by dzwonić teraz do wszystkich klientów, u których wizytę miałem wczoraj, dziś lub dopiero będę miał przez najbliższe dni. Przeprosiny i wyjaśnienia może zostawię sobie na moment, gdy poczuję się lepiej.
Zacząłem pisać za to wiadomość. Dzięki Bogu za opcję przełączenia klawiatury ze zwykłej na „qwerty”, przynajmniej mogłem użyć wszystkich liter. Po dłuższej chwili męczenia się jedną dłonią udało mi się wreszcie złożyć odpowiednie słowa w zdania, a następnie wysłać sms’a do właściwego odbiorcy.
I tak, gdy ja rzuciłem telefon z powrotem na szafkę i wróciłem do spania, Bastian dostał wiadomość informującą go, że miałem wypadek i jestem w szpitalu. Kto wie, może blondynek się zlituje i przyjedzie? Przynajmniej nie będzie się ze mnie nabijał, jak robiłby to ten zasrany wiewiór.

Następnego dnia chłopak przyjechał może godzinę przed południem, podając się za mojego kuzyna ze strony ojca. Pielęgniarki szybko ustąpiły pod jego urokiem i tak Bastian bez trudu dostał się do sali, w której leżałem. Tym razem czułem się na tyle dobrze, że byłem w stanie bez problemu siedzieć na uniesionym łóżku. I to bez irytującej mnie kroplówki.
Co prawda na początku chłopak mocno się na mnie zdenerwował i musiałem go powstrzymywać od krzyczenia i przeklinania mojej, jak to określił, bezmyślności (nie tylko mojej przecież). Przeczekałem ten atak, wiedząc jak wyglądam – gdy pielęgniarki dały mi wcześniej lustro, mogłem podziwiać pięknie zapuchnięte oko, czerwoną kość policzkową oraz szramy i zadrapania na widocznej skórze. Do tego oczywiście dochodził temblak na prawej ręce, wybitnie utrudniający mi życie.
— Ale serio, Jeremy. Trzeba było zostać, nikt cię nie wyrzucał – zakończył wreszcie blondyn, którego brwi ściągnęły się ciasno, nadając jego dziecięcej twarzy śmiesznie poważny wyraz.
— No wiem, wiem. Ale przynajmniej mam złamaną kość w przedramieniu, a nie w dłoni czy łokciu – orzekłem niemal z dumą. Chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Boli cię to wszystko nadal?
— Już nie tak bardzo. Najgorzej było z głową, bo mocno walnąłem nią o kierownicę. Właściwie przez to nadal tu jestem, bo stwierdzili, że doznałem od tego wstrząśnienia mózgu i muszę przeleżeć do końca tygodnia.
— I bardzo dobrze. A co z tym idiotą, który w ciebie wjechał? – zapytał.
— W sumie nie wiem. Podobno to on wezwał karetkę, ale potem szybko się ulotnił. Nie będę go gonił, ubezpieczenie mam całkiem niezłe.
Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, a ja myślałem o moich kilkunastu klientach, do których muszę zadzwonić. Nieprzyjemnie mi się robiło na samą myśl. Upierdliwa robota.
Bastian zaś znienacka przypomniał sobie, że ma dla mnie coś w torbie.
— Nie bardzo wiedziałem, co ci jest, więc przyniosłem trochę owoców, wiesz – mruknął, kładąc reklamówkę na stoliku obok mojego łóżka. – O, twój telefon chyba nie przetrwał tego wypadku tak dobrze.
— Niestety. Będę musiał go wymieniać. Właściwie to czemu ty nie jesteś w szkole, wagarowiczu jeden?
— Mój kuzyn przecież jest w szpitalu, musiałem go odwiedzić, prawda? – Chłopak posłał mi półuśmiech.
— Cholero jedna, żeby tak używać mnie biednego jako wymówki. – Pokręciłem teatralnie głową.
— Nie obrażaj się, przyniosłem ci przecież jedzenie.
— No dobrze, dobrze. Tylko nie opuszczaj przeze mnie lekcji zbyt często.
— To się okaże, wiesz. Bo mój kuzyn może potrzebować towarzystwa, opieki…
— Opiekę to ja tu mam, ty się nie bój.
Zielonooki zaśmiał się lekko.
— Wiesz, pielęgniarki nie do końca będą mogły się tobą zająć. – Chłopak puścił mi perskie oko, a ja miałem ochotę go zadusić. No tak, kolejny tydzień bez seksu. A na lekach będę najwyżej do jutra.
— Zawsze gdzieś-tam może krążyć pielęgniarz albo miły pan doktor – rzuciłem przekornie, wiedząc jednak, że czeka mnie trudny okres. 
Jakiś czas rozmawialiśmy jeszcze o różnych rzeczach, aż w końcu przyszła do mnie pielęgniarka, żeby sprawdzić stan pacjenta. Chciała wyrzucić Bastiana, bo niby potrzebowałem więcej spokoju i wypoczynku, na szczęście udało się nam obu jakoś ją udobruchać. Potem zacząłem dzwonić przy chłopaku do klientów z przeprosinami. Najgorzej reagowali ci, u których wizyty miałem wczoraj i przedwczoraj, jeden nawet nie chciał wierzyć, że miałem wypadek i chamsko się rozłączył. Na szczęście pozostali spokojnie (albo z przesadną troską) przyjęli moje przeprosiny. A ja zdałem sobie w tym czasie sprawę, że nie będę mógł grać póki złamanie zupełnie się nie wygoi.
Cholera niech weźmie tego faceta, przez niego stanę się biedny na najbliższe kilka tygodni.
Parę godzin później blondyn musiał zacząć się zbierać. O ile w szkole uznają jego wytłumaczenia, tak rodzice niekoniecznie przyznają się do tego kuzyna w szpitalu. Pożegnał mnie szybko, zebrał śmieci pozostałe po zjedzonej razem części owoców (ponad połowa siatki była już pusta), po czym wyszedł, obiecując wpaść też jutro z jakimiś książkami.
Ja tymczasem ubolewałem nad tym, jak wytrzymam tyle czasu w nudzie i ciszy. Znowu bez seksu.

Przez kolejne trzy dni Bastian przychodził każdego popołudnia. Dzięki dobremu sercu chłopaka zostało mi pożyczonych kilka książek (które z braku innych zajęć szybko pochłonąłem), zaś kiedy blondyn mnie odwiedzał, przynosił też laptopa. Na szczęście szpital oferował biednym pacjentom połączenie z Internetem, więc poza ściągniętymi filmami mogliśmy też połazić po innych stronach.
W trakcie tych trzech dni dużo rozmawialiśmy. Nie tylko na tematy rodzinne, życiowe czy też specjalnie poważne, ale właściwie na takie najprostsze. Pierwszy raz od dzieciństwa udało mi się nawiązać tak przyjemny kontakt z innym człowiekiem. Kiedyś nigdy nie mogłem zaprzyjaźnić się z dzieciakami w moim wieku, bo matka zawsze wpajała mi jak najwięcej nauki nawet w domu, zresztą chyba byłem dość introwertyczny do skończenia siódmej klasy. Potem też nie było nigdy okazji, bo wszyscy już się połączyli w grupki, aż ja stwierdziłem, że najwyraźniej nie potrzebuję nikogo takiego jak przyjaciel.
A teraz… było mi po prostu miło. Z braku laku człowiek nawet nauczy się zaprzyjaźniać.
— Właściwie to ten twój kochaś nie jest zazdrosny, że spędzasz czas z takim pedałem? – zapytałem, gdy skończyłem sprawdzać maila i zamknąłem komputer. Bastian właśnie skończył obierać pomarańczę i rozdzielał ją mozolnie na cząstki.
— Trochę go to irytuje, ale w końcu cię nie zna. Potrafi być strasznym kretynem w ocenianiu ludzi. – Chłopak podał mi kilka kawałków owocu, które z chęcią wziąłem.
— Nie mogę się nie zgodzić. Ale uważaj, bo jeszcze się obrazi i co wtedy? – Uśmiechnąłem się zaczepnie.
— Najwyżej postawię mu lunch, to zawsze na niego działa.
— Przekupny chłopak. Pilnuj go potem.
— Ty też się go czepiasz, Jeremy, no. – Blondyn zacisnął lekko usta. Aż miałem ochotę go pocałować.
— Bo nie pokazał mi się z najlepszej strony. Wątpię, żebyś zapałał sympatią do kogoś, kto zaczepia cię, gdy siedzisz spokojnie w parku, wyzywa, a potem próbuje uderzyć – mruknąłem.
— Ten debil chciał cię uderzyć? – Oho, najwyraźniej ukochany pominął pewną część w swej historii.
— Lekko go sprowokowałem, ale on wściekł się już na samym wstępie dokuczania mu. Nawet nie zdążyłem się pośmiać.
— Cholera jasna, przypieprzę mu. Kiedyś się wdawał w bójki, ale gdy dyrektor go zawiesił na dwa tygodnie, coś u niego zaskoczyło. Mam nadzieję, że ci nic nie zrobił.
Westchnąłem ciężko. Przypomniał mi się bowiem Carriner, który właściwie w ostatniej chwili uratował mnie przed pięścią na twarzy. Zachciało się mendzie bohatera zgrywać.
— Nie musisz, nic się nie stało – mruknąłem, ale najwyraźniej dość niechętnie, gdyż chłopak zaczął dopytywać.
— Wyglądasz, jakbyś żałował, że ci wtedy nie przywalił. Co jest?
Wsunąłem do ust ostatnią cząstkę pomarańczy, po czym oblizałem palce. Młody i tak już wiedział o zakładzie i o całym incydencie z tym cholernym wiewiórem, więc po co zgrywać się przed nim?
— Nic, przypomniał mi się po prostu Hann. Wtedy, gdy twój kochaś chciał mnie uderzyć, ta farbowana pinda orzechowa go powstrzymała. Nie wiem, szlag mnie trafia za każdym razem, gdy o nim myślę.
Przez krótki moment panowała cisza. W głębi siebie poczułem, że złowieszcza.
— Hm… Mówiłeś, że nigdy się nie zakochałeś, co nie? – rzekł konspiracyjnym tonem Bastian.
— Błagam, nie zaczynaj znowu z miłością…
— Ale daj mi skończyć. Miałeś kiedyś jakiegoś bliskiego przyjaciela?
— Nie za bardzo.
— Ile trwała najdłużej taka twoja relacja bez seksu?
— No… Może dwa miesiące? Nie wiem, zresztą po co ci to?
— Po prostu mi odpowiadaj. A uprawiałeś kiedyś seks z kimś, kogo tak „dłużej” znałeś?
— Zazwyczaj tak się kończyły moje koleżeńskie znajomości, potem wszyscy chcieli mnie wpleść w związek – rzekłem bez przekonania co do celu pytań chłopaka.
— Przeżywałeś to jakoś mocno?
— Niezbyt. Właściwie nie pamiętam prawie wszystkich moich relacji z ludźmi z liceum ani ze studiów. Poza wyjątkowymi przypadkami, które warto było zapamiętać.
— Czyli w ogóle nie czułeś się skrzywdzony, że ci ludzie nie chcą się z tobą już zadawać na normalnych zasadach? – Wywróciłem oczyma.
— Przecież ci mówię, że nie pamiętam. Ludzie mnie jakoś nigdy nie krzywdzili, ewentualnie ja nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.
Zielonooki uśmiechnął się podejrzanie. Już mam złe przeczucia…
— To dlaczego tak się przejmujesz tym Hannem?
— To chyba oczywiste. Przecież oszukiwał, gdy mieliśmy zakład – rzuciłem.
— Nie o to mi chodzi. Nawet jak go widziałem pierwszy raz, wydawałeś się wtedy strasznie zwracać na niego uwagę.
— Absolutnie wrogą uwagę. Nie znoszę drania, bo jest wredną szują.
— A jednak ci pomógł z Michaelem, prawda? Poza tym sam mówiłeś, że czasem się zachowuje jak fajny koleś i…
— Bastian, cholera jasna, przejdź już do rzeczy, a nie owijaj w bawełnę – rzekłem poirytowany.
— Spokojnie. Ale serio, nigdy nie zastanowiło cię to, czemu tak się przejmujesz tym Hannem? Przecież zapominasz imiona ludzi sprzed nocy, a ich twarze pewnie ci znikają po tygodniu. – Zmarszczyłem lekko brwi na jego słowa.
— No i co w związku z tym?
— Nigdy nie miałeś problemów z ludźmi, żaden nie zapadł ci w pamięć jako cham i dupek. To dlaczego ciągle myślisz o tym facecie?
Zawahałem się, ale tylko dlatego, że przypomniała mi się nienawiść do byłych nauczycieli, którzy nie dawali mi żadnych szans na przyszłość z muzyką. Strasznie się przez nich dołowałem, a jednak dzisiaj zostały mi po nich ledwo wspomnienia uczuć.
Z Carrinerem pewnie też by tak było po kilku latach niewidzenia się, prawda?
— Nadal nie mówisz, o co ci chodzi – mruknąłem. – Może nie znoszę go właśnie przez to, że kradł mi nieraz mężczyzn, próbował ze mną konkurować i powiedział mi prosto w twarz, że nie jestem atrakcyjny? Wiesz, to uderza w dumę.
Chłopak uśmiechnął się pobłażliwie.
— Jeremy, naprawdę myślę, że się w nim zakochałeś. Ciągle siedzi ci w głowie, zasmuca cię, no i przejmujesz się, że nie uważa cię za przystojnego. Mówisz, że bywał miły, więc dobrze ci się z nim spędzało czas. I chyba nie byłbyś taki zadowolony na dłuższą metę, gdyby zupełnie znikł z twojego życia, co nie?
— Ty mała gnido, nie dopisuj mi jakichś dziwnych teorii przez moje zdeprawowanie seksualne – powiedziałem, przyjmując nonszalancką twarz.
— Nazywaj to jak chcesz, ja swoje widzę. A ja już spadam, matka chciała, żebym przyprowadził siostrę ze szkoły. – To rzekłszy, zebrał swoje rzeczy, rzucił mi krótkie „na razie”, po czym wyszedł, zostawiając mnie w stanie zabawnego rozmyślenia.
Ja zakochany? I to w Carrinerze? Naprawdę nie mam pojęcia, co miałoby się stać, żebym poczuł nagle jakieś głębokie uczucia. Podobno miłość dotyka nagle i silnie, niemożliwe więc, żeby pieprznęła we mnie jak ten zgniły pomidor na ścianę, bo bym chyba poczuł. Owszem, znałem go kilka lat i nadal ciągle ten ryj potrafił mi nagle wpaść do głowy znikąd, ale to nie ma żadnego znaczenia, skoro go nie znoszę.
Westchnąłem z rozbawieniem. Zakochanie, jeszcze czego. Bo brakuje mi dodatkowych spraw w życiu. Inni ludzie niech się zakochują, kobiety na przykład. Byle nie ja i byle nie ktoś we mnie.
Poza tym gdybym był zakochany, czułbym się przecież zazdrosny o te małe gówna przyczepione do Hanna prawie zawsze. Idioci, z którymi nie przespałbym się nawet w czasie wojny. Tylko ten zasraniec zawsze na mnie patrzył z wyższością, jakbym miał paść przed nim na kolana, bo ktoś obok niego stoi i się klei, niedorzeczność.
Jakbym miał się w kimś zakochać, na pewno nie wybrałbym kogoś tak upośledzonego i chamskiego co ten wiewiór. Taki facet byłby przystojny, inteligentny, wykształcony… O, mógłby mieć duży dom i jakieś instrumenty, byłoby świetnie. No i na pewno wygodne łóżko oraz styl, żebym mógł się z nim gdzieś pokazać.
…Poczułem nagle, że kopię swój własny grób. Nie czepiam się, Jeremy, ale tak trochę wszystkie te cechy można by przypisać tej kobylej dupie. Cholera, ale ja miałem niekonkretne standardy. Zawsze mi było obojętne, póki czułem, że ten mężczyzna czy chłopak mnie pociąga. Może czas to zmienić?
Ręka w temblaku mnie zaswędziała. Przeklęty gips, co ja mam zrobić niby? Wciskać tam jakiś patyczek czy jak? Westchnąłem ze zrezygnowaniem.
Niemożliwe, żebym się zakochał. Przecież nie ja…