Uwaga

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział 7

Dzień czwarty.
Rozpocząłem go zmęczony snem.
Co za paskudny oksymoron.
Ziewnąłem szeroko, przeklinając technikę, dzięki której nie mogłem jeszcze za pomocą krótkiej komendy wyłączyć budzika. Sięgnąłem czym prędzej ku upierdliwie brzęczącemu telefonowi i ustawiłem alarm od razu na jutrzejszy ranek.
Wiedziałem, że czeka mnie dziś mnóstwo pracy – od trzynastej będę jeździł i bawił się z instrumentami aż po dwudziestą pierwszą. Rzadko kiedy miałem tak zapchany dzień, a to dlatego, że wszystkim moim klientom los nie pozwalał przyjąć mnie w innym czasie. No a ja miękkie serce mam, kiedy słyszę o pięknych instrumentach w potrzebie. Niestety.
Był piątek i dla dużej grupy ludzi był to dzień zwiastujący wolność i spokój. Normalnie czciłbym go wieczorem tak, jak zazwyczaj to robię.
Oczywiście muszę sobie odpuścić weekendowe polowanie na słodkich chłopców.
Kurwa, przeklęty zakład.
Usiadłem na łóżku, a moje ramiona od razu pokryła gęsia skórka. Najwyraźniej w nocy temperatura musiała mocno spaść, choć teraz słońce, wyglądając zza opasłych obłoczków, rozświetlało przyjemnie wilgotne ulice.
O, i zagadka rozwiązana. Padało w nocy.
Po tej krótkiej kontemplacji niezbyt szerokiego widoczku za oknem potarłem podrażnione powieki palcami. Dlaczego, do cholery, czuję się tak źle? Przecież wziąłem znowu tabletki nasenne i nie miałem problemu z pogrążeniem się w ciszy i ciemności. Jakiś efekt uboczny czy co?
Rozciągnąłem ociężałe ciało, słysząc, jak w paru miejscach mój kręgosłup chrupie. Nie przepadałem za tym dźwiękiem, a moje pozostałe kości na szczęście oszczędzały mi podobnych wrażeń. Skoro jednak nie byłem przeziębiony ani nie robiłem nic do późna w nocy, pozostawało mi tylko jedno wytłumaczenie tego wycieńczenia. Stało ono wyraźnie między moimi nogami, domagając się uwagi.
Spojrzałem błagalnie na mojego członka.
Musisz poczekać, stary. Wiem, mnie też to wykańcza, ale co zrobić? Nie moja wina, tylko tego wiewióra, do niego pretensje i żale zanoś.
Ciekawe, jak ten gnój uprawia seks. Dołem raczej na pewno nie był, choć kto tam wie takiego psychicznego typa.
Nie, nie mogę myśleć teraz o seksie. Żadnym i niczyim.
Wdech i wydech, powolutku. Pomyśl o kalafiorach, pulchnych, białawych kalafiorach z wielkimi liśćmi. Leży sobie takich stosik na straganie, przy którym stoi wielka, gruba kobiecina o ramionach rozrośniętych od wielu lat wykopków i o twarzy spieczonej słońcem. Uśmiecha się do ciebie serdecznie i widzisz, że brakuje jej kilku zębów. O tak…
Ach, dobrze czuć odpływające podniecenie. Choć taka metoda była nieco drastyczna.
Wstałem wreszcie, przy okazji przypominając sobie, że kończyło mi się masło. Dziwnie było mieć jedzenie w lodówce, skoro wcześniej w domu zjadałem jeden posiłek dziennie. Chociaż w sumie na dobre mi to wychodzi – taniej wychodziło żywić się samemu niż codziennie stołować się w hotelach czy kawiarniach.

Wczorajszy wieczór w Scorpio zakończył się jak zwykle dość wcześnie. Po początku rozmowy z Carrinerem minął mi nawet… miło. Owo słowo tak nienaturalnie brzmiało w zestawieniu z Hannem, jednak nie mogłem tego inaczej ująć. Toczyliśmy normalną wymianę zdań na lekkie i niezobowiązujące tematy przez dłuższy czas, a gdy obaj skończyliśmy drugie drinki, w Scorpio zrobiło się zbyt tłumnie, więc uciekłem, by uniknąć ewentualnych pokus. W końcu po drugiej szklance z napojem wyskokowym byłbym bardziej na nie podatny.
Teraz czułem się aż dziwnie, idąc ku drzwiom tego wiewióra bez większych złych uczuć. Nie, nadal mu nie wybaczyłem wszystkich tych chwil, gdy mnie wkurwiał z czystej głupoty bądź ze zwykłej chęci dręczenia mnie. Ciężko było mi jednak mówić o nim nadal jak o tępym fiucie, który jedynie ma ochotę na młodszych chłopców.
Swoją drogą ani razu nie widziałem u niego rano żadnych „gości”. Być może spali oni w jego sypialni (albo zostawiał ich wymęczonych w dark roomach). Sam Carriner też nie wyglądał na siłą ściągniętego z łóżka, kiedy przyjeżdżałem. Czyżby…?
Nie, nie wierzę, że przez ten czas ani razu nie ulżył sobie z jakimś głupim chłoptasiem. Pewnie spotykał się z nimi popołudniami, żebym o żadnym nie wiedział. Bez wątpienia.
Zanim nacisnąłem dzwonek u drzwi, musiałem znów uspokoić nerwy i przenieść myśli na inny tor. Błagam, nie chcę znowu się podniecić przy takim ludzkim dnie.
Parę minut później siedziałem na taborecie, z radością w sercu przygotowując się do pracy. Ach, ten klawikord co dzień wzbudzał we mnie zachwyt. Naprawdę mógłbym ukraść go Carrinerowi bez skrupułów.
Sam wiewiór zasiadł parę metrów za mną na fotelu i czytał książkę. Nie miał dzisiaj najwyraźniej ochoty, by znów próbować znaleźć moje granice.
Co ciekawe, miał na nosie okulary w dość cienkich oprawkach. Z początku chciałem się z niego zaśmiać, lecz zdałem sobie sprawę, że to niewielkie akcesorium nadawało jego twarzy inteligentnego wyglądu. Był w nich po prostu przystojniejszy, co uniemożliwiło mi zrobienie sobie z tego powodu trujących czyjąkolwiek dupę żartów.
A zresztą. Pewnie i tak odgryzłby mi się na tyle chamsko, że znów bym coś na niego wylał. Tego zaś wolałem nie ryzykować przy misternie zdobionym cudeńku, którym prędko się zająłem, zapominając o pogrążonym w lekturze mężczyźnie.
Klawisze tego klawikordu były niezwykle miękkie. Dziwiło mnie to od momentu, gdy po raz pierwszy nacisnąłem jeden – zrobiłem to stanowczo za lekko jak na tak cichy instrument, lecz struna i tak wydała dźwięk. Wtedy jeszcze wszystko tu fałszowało, śpiewało krzywo i źle, dziś jednak mogłem spokojnie zagrać coś na półtorej czystej oktawy. Tak też teraz nie omieszkałem sobie sprawić drobnej przyjemności i na najniższych dźwiękach wystukałem krótką, prostą melodyjkę.
Słuchając tych delikatnych pobrzękiwań, uśmiechałem się z czułością. Wcześniej nienastrojone dźwięki nie były miłe uchu, póki ich nie udoskonaliłem, zaś teraz nieskomplikowana piosenka na paru gotowych strunach w przyjemny sposób rozluźniała ciszę. Mógłbym się cieszyć takim graniem przez całą wieczność.
Jak zwykle los lubi się ze mnie śmiać.
Z przerażeniem podskoczyłem w miejscu, jakimś cudem nie miażdżąc klawiszy, kiedy poczułem ciepły oddech na uchu.
Kurwa, Hann, zabiję cię.
— Uroczo wyglądasz, gdy grasz „Twinkle, twinkle”, Jerry. – W cichym tonie ciemnookiego z łatwością dało się wyczuć rozbawienie. Gdybym miał obok jakąś patelnię lub inną płaską rzecz z rączką, z chęcią zamachnąłbym się na niego z całą siłą.
— Odsuń się ode mnie, bo jeszcze coś złego zrobię  – rzekłem, samemu odchylając się w bok. Spojrzałem na Carrinera z konsternacją. Ostatnio za bardzo się do mnie zbliżał.
— Mmm, a co niby może mi zrobić taka myszka? – Wiewiór specjalnie się nie odsuwał, ja to wiedziałem. Jeremy, spokojnie, nie chcesz przecież siedzieć przez najbliższe dziesięć lat w więzieniu.
— Na przykład może mnie złapać taki skurcz, który na twojej twarzy zostawi dość wyraźny ślad. – Posłałem mu najbardziej niewinny uśmiech, na jaki mnie było stać.
Hann przez chwilę jeszcze patrzył na mnie zza okularów z pobłażaniem, po czym wyprostował się, oddając mi ukochaną przestrzeń osobistą. Z bliska też wyglądał w nich dobrze, nawet z miną chełpliwego nastolatka. 
— Mówiłeś, że zamówiłeś już części do klawikordu i że mają przyjść dzisiaj, prawda? – zagadnął z innej beczki. Temat mnie zadowalający, więc nie szkodziło mi odwrócić się przodem do niego.
— Tak. Kurier ma przyjechać, gdy wrócę do domu. Listewki być może będę musiał nieco dopasować papierem ściernym, ale poza tym wszystko będzie takie samo, jak tu. – Wskazałem dłonią na instrument.
— Świetnie. Mam nadzieję, że całość nie była dla ciebie specjalnie droga.
— Ty za wszystko płacisz, więc mnie to obojętne.
— Tak, ale ja ci zapłacę dopiero, gdy skończysz i jak na razie wszystkie koszta idą na ciebie.
Uniosłem brew. To zabrzmiało, jakby ten wiewiór się o mnie martwił. Aż miałem ochotę się zaśmiać.
— Nie zarabiam znowu tak mało, żebyś musiał się przejmować moim dobrostanem. – Zacząłem pakować swoje narzędzia. Znowu nie zauważyłem, kiedy minęła mi ta godzina.
— Skoro tak mówisz.
Carriner odwrócił się do wnętrza domu, zapewne kierując się gdzieś głębiej. Ja jednak nie mogłem na niego dłużej patrzeć – nie, nie tylko dlatego, że to akurat on.
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy, a w gardle tworzy się jakaś ogromna gula. Znałem też uczucie, które zaczęło się kumulować w żołądku, sprawiając, że stawał się nie do wytrzymania ciężki. Nagłe mdłości sprawiły, że aż się zgiąłem. Natychmiast przytknąłem dłoń do twarzy.
— Jerry? – Usłyszałem. No tak, mogłem się spodziewać, iż Hann zauważy, że mam ochotę obrzygać mu podłogę. – Jeremy, co się dzieje?
Widziałem, że mężczyzna podchodzi do mnie, po chwili poczułem też jego ciepłą rękę na plecach. Miałem nadzieję, że mdłości mi prędko przejdą – zamiast tego jedynie narastały.
— Łazienka – zdążyłem rzucić spojrzenie na ściągnięte brwi Carrinera, który, ściągnąwszy okulary, pomógł mi się podnieść i zaprowadził szybko przed muszlę klozetową.
Cóż, więcej chyba opowiadać nie muszę. Nie bacząc na to, czy ten wiewiór nadal obok mnie stoi, bez dalszego wstrzymywania się zwymiotowałem.
I trochę to trwało.
Kiedy wreszcie usiadłem na piętach, rozluźniony w pewności, że nic więcej z siebie nie wyrzucę (chyba że dwunastnicę), Hann podał mi ręcznik. Nie chciało mi się myśleć, więc po prostu go wziąłem, by wytrzeć twarz. Był wilgotny. Zdałem sobie sprawę, że mam dość odoru kwasów żołądkowych.
Gdzieś za skronią zaczęła mnie boleć głowa.
— Już jest okej? – pokiwałem niepewnie głową. Czułem, że moja twarz jest jeszcze bledsza niż zazwyczaj. – Zjadłeś coś nieświeżego?
Mężczyzna pomógł mi wstać, bo trzęsły mi się mięśnie. Po ostatniej inspekcji byłem pewien, że nic w moim domu nie mogło tego wywołać. A skoro dzisiaj wymiotowałem dłużej niż ostatnio, musiałem po prostu coś złapać. Może ktoś pakujący mi jedzenie w sklepie nie wyleczył się do końca?
Po chwili siedziałem na krześle w kuchni Carrinera. Pogrzebał w swoich super modnych szafkach i wyciągnął paczkę herbaty miętowej, którą po chwili mi zaparzył. Kiedy woda się grzała, ciemnooki poszedł do łazienki po miednicę na wszelki wypadek.
Ja w tym czasie próbowałem jakoś pozbierać się do kupy. Owszem, nie mdliło mnie już, ale bolał mnie brzuch, bolało gardło i czułem się tak słaby, jakby ktoś rzucił mną o ścianę. No i rzecz jasna było mi głupio. Bądź co bądź obrzygałem kibel w czyimś domu. Niech to sobie będzie nawet ten wiewiór, wstydziłem się, że tak obrzydliwa słabość dopadła mnie u niego.
Podparłszy się o blat stołu, zakrywałem dłonią oczy. Błagam, niech ten ból głowy minie, bo nie dam rady w takim stanie dobrze pracować. A miałem dzisiaj dokładnie pięć… Nie, sześć wezwań do instrumentów. Dwa pianina (w tym też wizyta u pani Layers), fortepian, wiolonczela i dwie pary skrzypiec. Chociaż jedno to chyba była altówka, nie jestem teraz pewien. Miałem ochotę po prostu się położyć i zapomnieć o wszystkim.
— Masz, wypij to. – Usłyszałem te słowa razem z dźwiękiem stawianego obok mnie kubka. Zerknąłem na napój pobieżnie, po czym z ociąganiem poń sięgnąłem. Przyjemnie pachniał i wiedziałem, że przyniesie mi ulgę, ale nadal czułem opory przed połknięciem czegokolwiek.
— Dzięki. Masz coś na ból głowy? – rzuciłem, chwytając czarny kubek.
— Jasne. Jak się w ogóle czujesz?
— Jak gówno. Przepraszam za tę akcję, rano było ze mną dobrze.
Moment później połknąłem białą pastylkę, która miała sprawić, że uporczywie narastające pulsowanie za moją skronią zniknie. Oby się tak stało.
— Masz dzisiaj jakąś pracę?
Błagam, człowieku, nie zmuszaj mnie jeszcze do rozmowy.
— Sporo.
— Może sobie odpuść? Nie wiesz, czy potem znowu nie zbierze ci się na zwracanie. – Mówiąc to, Carriner gdzieś grzebał.
— Nie mogę, dam sobie radę. Muszę jakoś zarabiać.
Nagle położono obok mnie biały kwadratowy talerzyk, na którym leżały trzy kawałki pieczywa razowego posmarowanego masłem. Z uniesioną brwią spojrzałem na Carrinera.
— Na diecie jesteś, że żywisz się sucharkami? – Aż się uśmiechnąłem na tę myśl. Czyżby to było masło light? Co jeszcze? Słodzik zamiast cukru i odtłuszczone mleczko sojowe?
-— Są lekkie, a ty przed chwilą połknąłeś lek. Nie marudź, myszko, tylko jedz.
Mężczyzna rzucił mi wyzywające spojrzenie, szczerząc się arogancko. Udusiłbym go za tę „myszkę”.
Mimo wszystko już po kilku łykach herbaty czułem, że jakoś lżej mi się robi w trzewiach, więc z lekką niepewnością sięgnąłem w końcu po prostokątny kawałek czegoś, co wyglądało jak płyta pilśniowa.
Chyba… Hann chyba nie był aż takim gnojem, jak myślałem na początku. Może nawet miał w sobie troszeczkę z tego „fajnego gościa”?

— Nieco wyżej – mruknąłem z uśmiechem.
Dziewczynka z blond włosami i piwnymi oczkami delikatnie pokręciła drewnianą korbką, po czym przyłożyła smyczek do strun lśniących skrzypiec. Rozniósł się niemalże czysty dźwięk, który prawie mnie zadowolił.
Cóż, samo to, że mała chciała własnoręcznie spróbować nastroić instrument, sprawiało, że zyskiwała w moich oczach jak na smarkacza.
— Nie przesadziłam? – spytała wysokim głosikiem. Miała może jedenaście lat.
— Nie, nawet możesz ustawić je ciut wyżej. Ale bardzo niewiele – odparłem, patrząc na nią z zadowoleniem. Ach, żeby tak każdy gówniarz, z którym pracuję, chciał sam z podobnym zapałem pomagać swojemu instrumentowi.
Po chwili przesunęła znów smyczkiem po strunie. Tym razem zaśpiewała pięknym głosem.
— Świetnie. Dajesz kolejną, Vero. – Dziewczynka kiwnęła głową.
U Carrinera siedziałem o wiele dłużej, niż było to potrzebne. Głównie dlatego, że gdy skończyłem pić herbatę i chciałem już wracać, orzekł, że wyjdę stąd wyłącznie, jeśli to on usiądzie za kierownicą. Cóż, po pierwsze nie dałbym mu prowadzić mojego samochodu, po drugie jakoś dziwnie czułbym się ze świadomością, że wiewiór wie, gdzie mieszkam. Dlatego odpuściłem i odpocząłem u niego jeszcze jakąś godzinę. Dopiero gdy umiałem już normalnie odwarknąć na jego zaczepki, wypuścił mnie samego.
Byłem mu trochę wdzięczy, to muszę przyznać. Jednak przez moje gardło żadne podziękowanie nie dało rady przejść. Najwyżej powiem mu w Scorpio, a co się będę męczył.
Na szczęście kurier dotarł do mnie później niż wcześniej, dzięki czemu zastał mnie już w mieszkaniu. Także części, które dowiózł, były w idealnym stanie, aż się ucieszyłem. Potem jednak musiałem zebrać się do pierwszej dzisiaj pracy. Przynajmniej czułem się zupełnie dobrze.
Ekhem, prawie. Głupio mi przyznać, ale odkąd wyszedłem z domu po raz drugi, zacząłem mieć ochotę na seks. Nie żebym nie miał jej cały czas – po prostu tym razem narastała ona coraz bardziej i bardziej. Błagałem Boga jedynie o to, żeby mój członek nie postanowił pochwalić się sobą światu. Zwłaszcza przy dzieciach, u których miałem dzisiaj trzy wizyty.
— Ta chyba jest dobra, prawda? – Blondynka zwróciła na siebie moją uwagę. Choć to złe określenie: zwróciła na siebie tę część uwagi, która była najbardziej świadoma, o.
— Wydaje się okej, ale przysłuchaj się dobrze – podpowiedziałem. Mała kiwnęła głową, po czym znowu przejechała smyczkiem po instrumencie.
— Hm… Obniżyć trochę?
— Dokładnie, brawo. – Na moją pochwałę uśmiechnęła się ładnie. – A teraz ostatnia.
Czułem delikatne pulsowanie tej części ciała, która powinna być uśpiona. Nie, żeby moja męskość jakkolwiek się ukazywała, raczej dawała mi znać, że w razie czego w każdej chwili będzie gotowa do działania. Nawet trochę na mnie napierała, żebym znalazł czym prędzej kogoś, komu pokaże, na co ją stać.
Czułem się przerażająco głupio.
Chyba nigdy moje krocze nie zdawało się żyć własnym życiem tak, jak dzisiaj. Ewentualnie nie zwracałem na nie aż takiej uwagi, skoro dzień w dzień zaspokajałem wszelkie jej potrzeby. Dziś jednak było to tym dziwniejsze, że rano wypluwałem z siebie wszystko, co się tą stroną wypluć dało, a raczej każdy przyzna, że wymiotowanie to proces zniechęcający do pewnych czynności na cały dzień.
Westchnąłem w myślach. Gdybym jeszcze mógł lekko spuścić z siebie z pomocą własnej ręki. Ni kija nie da rady przy ilości pracy tego dnia. Wszyscy Święci, błagam, weźcie to ode mnie, bo inaczej albo pozwą mnie o skłonności pedofilskie, albo wieczorem stanę się pośmiewiskiem dla farbowanego pasożyta na ciele pięknego społeczeństwa.
Veronica wreszcie nastroiła swoje skrzypce, dzięki czemu moja praca tutaj się skończyła. Z zadowoleniem z małej poszedłem do jej matki, by odebrać swoją zapłatę i pojechać do kolejnego domu.
Gdybym tylko wiedział, co mnie tam czeka…

Drzwi zwykłej jednorodzinnej chałupki otworzyła mi na oko szesnastolatka z zupełnie prostymi brązowymi włosami po pas i z makijażem godnym kobiety kilka lat starszej, wybierającej się na ciekawy wieczór.
Starając się nie zwracać na to uwagi, przedstawiłem się i już chciałem wytłumaczyć, dlaczego przyszedłem, gdy owa dziewczyna z egzaltowaną radością wpuściła mnie do środka.
— To pan jest tym stroicielem do fortepianu, tak? Rodzice mówili, że przyjedzie mi pan na pomoc, ale nie powiedzieli kiedy i jestem tu, niestety, sama. Mam na imię Hazel Gringroode. – Włożyła mi niby delikatnie dłoń w rękę, którą wyciągnąłem.
Czemu ta mała idiotka pieprzyła, jakbym był pół roku wyczekiwanym gościem? Pokręciłem w duchu głową, odwieszając płaszcz i szalik na wskazany przez nią wieszak, po czym zaczęła mnie gdzieś prowadzić.
— Wie pan, dopiero niedawno zaczęłam się uczyć grać na Bourbonie – to nasz fortepian, tak go nazywam, gdy rodzice nie słyszą – ale moja nauczycielka mówi, że bardzo dobrze sobie radzę, tylko pewnie z Bourbonem coś jest nie tak, dlatego nie wszystko brzmi tak, jak powinno, więc powiedziałam rodzicom, żeby zadzwonili  d o k ł a d n i e  po pana, bo moja znajoma ze szkoły muzycznej mówiła, że jest pan naprawdę dobry, miły i bardzo przystojny – i miała rację. Aż nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć pana przy Bourbonie, na pewno da sobie pan z nim radę i…
Naprawdę nie mogłem tego dłużej słuchać. Do cholery, co ta dziewczyna pierdoliła? Zaczynałem coraz dziwniej czuć się w jej towarzystwie, zwłaszcza że gdy mówiła, zwracała wymalowaną twarz prosto na mnie – niemal ją wyciągała jak najbliżej mojej. Już czułem, że mam jej dosyć.
Kiedy wreszcie weszliśmy do pomieszczenia, w którym stał „Bourbon”, na moment znieruchomiałem. Na pewno nie przez słowa, jakich nieustającym potokiem ciągle raczyła mnie irytująca Hazel. Po prostu widok fortepianu chciał zaprzeć mi dech w piersi.
Piękny, smukły i lśniący instrument prezentował się zachwycająco w towarzystwie eleganckiej białej firany i ściany pokrytej biało-czarnym wzorem rodem z secesji. Już z daleka rozpoznałem charakterystyczny pulpit, przypominający wycięty w rozety kawałek brzozowego drewna. Upewniłem się jednak dopiero po podejściu do mistrzowsko prezentującego się fortepianu.
Biały Bechstein. Prawdziwy biały Bechstein. Przecież praktycznie nie produkują białych fortepianów za wyjątkiem tych na zamówienie. Są jak legendy – równie rzadkie i równie drogie.
I ta idiotka śmiała na nim grać? No, zobaczymy, co potrafi ktoś, kto takiemu cudu daje imię nędznego alkoholu.
— Mogłabyś mi na nim coś zagrać? Cokolwiek – przerwałem jej słowotok.
O dziwo zamknęła się natychmiastowo, po czym szczebioczącym głosikiem poczęła tłumaczyć, że jeszcze niewiele umie, że nie wszystko ma doskonale opracowane, ale się postara i tego typu podobne gówna. Aż miałem ochotę ją odepchnąć od tego instrumentu, gdy usiadła i odsłoniła klawisze. Sam stanąłem przy pokazanym całemu światu wnętrzu fortepianu, by obserwować zabawę młoteczków i strun.
Dziewczyna zaczęła grać uproszczoną wersję „Dla Elizy”. Nie szło jej tragicznie, jednak w paru miejscach pomyliła klawisze w bardzo oczywisty sposób. Poprosiłem, by zagrała to na innej oktawie, co wykonała z chyba typowym dla siebie egzaltowanym zapałem. Jak postać w jakimś tanim spektaklu.
Dzieło Bechsteina rzeczywiście było troszkę rozstrojone, lecz maksymalnie kilka klawiszy nie wzbudzało śpiewu strun takiego, jakim powinien on być. Usiadłem zatem na miejscu Hazel, która jednak nie zdecydowała się grzecznie ustąpić mi całego taboretu, a po prostu przesunęła się na jego krawędź.
Po chwili zastanowienia, zacząłem grać pełną wersję „Dla Elizy” – jakoś nie chciało mi się wymyślać nic innego. Wyłapywałem każde najdrobniejsze odbiegnięcie od prawidłowego dźwięku i gdy wybrzmiał ostatni akord, wiedziałem już, że rozstrojone klawisze nie złożyłyby się nawet na jedną oktawę.
— Wow, ale pan umie grać, jestem wzruszona tym niezwykłym talentem. – Kątem oka widziałem, jak dziewczyna ociera wyimaginowaną łzę tak, by nie rozetrzeć makijażu. Owszem, nie był on brzydko nałożony. Po prostu było go za dużo jak na zwykły dzień w domu. No, chyba że szła ona potem na jakąś imprezę, wtedy zrozumiałbym, że użyła wszystkich rodzajów kosmetyków, które chowała w łazience.
— Nieprawda. Po prostu znam na pamięć nuty – rzekłem dość oschle, wstając po torbę i rozpoczynając pracę.
Kiedy nakręcałem i sprawdzałem odpowiednie klawisze, Hazel przyglądała mi się z zachwytem. Co jakiś czas słyszałem jej zupełnie subtelne „wow”, „jeju” albo „miazga” – do końca nie rozumiałem, skąd wzięło jej się to ostatnie. Brzmiała strasznie wnerwiająco na moje i tak zszargane nieustanną chęcią seksu nerwy. Swoją drogą chyba nie dałbym rady przespać się z facetem z tak mocnym makijażem, bez względu na naszą konfigurację.
Około pół godziny później usiadłem z powrotem na taborecie, by upewnić się efektów mojej pracy. Żałowałem strasznie, że obok mnie siedziała ta dziewczyna. Jej drażniące nos perfumy nie pozwalały mi odciąć się zupełnie i oddać muzyce tak, jak mógłbym to zrobić przy tej kunsztownej maszynie.
Dotarłszy niemal do końca wygrywanego utworu, poczułem gwałtowny ścisk w kroczu. Reakcja była natychmiastowa – wzburzona krew po prostu uderzyła tam, gdzie powinna.
Dzięki Bogu na czas zdałem sobie sprawę, czyja dłoń tak ściska mi genitalia i prędko odepchnąłem od siebie dziewczynę. Inna sprawa, że przez tę całą nagłość spadłem w tył – a dokładniej na podłogę.
— Hej, hej, halo, co ty… - Nie zdążyłem dokończyć, bo idiotka nachalnie nakryła mi usta swoimi pomalowanymi krwiście wargami.
Tyle wystarczyło, żebym przestał czuć podniecenie.
Szminka, choć czasem ładna, jest najobrzydliwsza, kiedy czuje się jej smak. 
— Dziewczyna, która mi cię poleciła, pokazała mi twoje zdjęcie. Jesteś śliczny, kotku. – Hazel nie poddawała się, chociaż odchylałem i odwracałem twarz wręcz ryzykownie ze względu na bliskość nóżki fortepianu. Ona zaś, siedząc na mnie okrakiem, rękoma dociskała mi ramiona do podłogi z niespodziewaną siłą.
— Chyba sobie żartujesz – warknąłem, lecz szatynka nie zareagowała. Zamiast ze mnie zejść, znów wpiła mi się w wargi. Tym razem wepchnęła do moich ust język.
Tego było za wiele.
Bez wahania ugryzłem ją w ten oślizgły organ i usłyszałem zaskoczony pisk. Korzystając z jej chwilowej niedyspozycji, uniosłem się do siadu i siłą zrzuciłem ją z siebie, nie zważając na to, że mogła sobie coś zrobić. I dopiero kiedy wstałem, zobaczyłem jej zapłakaną twarz.
Ciężko nie stwierdzić, że wyglądała obrzydliwie z rozmazującym się makijażem.
— Czemu mnie, do cholery, zaatakowałaś?! Popieprzyło cię?! – wrzasnąłem już z bezpiecznej odległości.
Teraz chyba rozumiałem całe to jej staranie się. Najwyraźniej chciała wywrzeć na mnie dobre wrażenie i podczas nieobecności rodziców zwyczajnie uwieść. Co za mała szmata!
— Ugryzłeś mnie, popierdoleńcu!
A ta nadal łka. Z zafrasowaniem przyłożyłem dłoń do czoła.
— Może nie zdajesz sobie sprawy z tego, co zrobiłaś. Molestowanie seksualne jest karalne, dzieciaku! Płaciliby albo twoi rodzice, albo ja, bo mogliby  m n i e  uznać za pedofila!
Naprawdę, dlaczego dzisiejsze dzieciaki były tak bezmyślne? Przecież ona nie miała żadnego powodu, żeby chcieć mnie nagle przelecieć. Dlaczego zrobiła coś tak tępego? Chociaż…
Mówiła coś wcześniej o jakimś zdjęciu od znajomej.
Ja pierdolę, ona to wszystko zaplanowała. Czułem istne obrzydzenie.
— Gdzie tu jest łazienka? – spytałem wyraźnie, wiedząc, że na twarzy jestem umazany szminką. Wstrętne.
Dziewucha pokazała mi dłonią kierunek. Nie przestawała płakać, jakbym ją zgwałcił czy zrobił coś gorszego. Za dużo jednak ryzykowałbym, teraz podając jej ugodowo rękę. Tylko czy ona nie zadzwoni na policję czy coś, kiedy zostanie sama?
Obrzydzenie w końcu wygrało i poszedłem czym prędzej zmyć to mazidło z twarzy. Nadal czułem mdły smak pomadki. Kilkanaście razy przepłukałem usta, co trochę pomogło w myśleniu.
Mała chciała się ze mną przespać, bo z koleżanką stwierdziły, że jestem przystojny. Owszem, jestem, nawet diabelnie przystojny. Ale jeszcze nigdy żadna kobieta nie upadła tak nisko, żeby się na mnie rzucać. Co z tego, że ta Hazel była tylko dzieciakiem? Nadal zwyczajnie mnie napadła!
Westchnąłem ciężko i z niechęcią wróciłem do tamtego pomieszczenia. Wiedziałem już, co należy powiedzieć.
Szatynka na szczęście otrząsnęła się trochę i teraz wycierała czarną już chusteczką twarz. Taka cena plemiennych malunków, każdy mały bachor to wie.
Kiedy usłyszała moje kroki, odwróciła się nagle niczym ofiara ataku. Tylko kto tu był ofiarą…
— Jestem gejem – oświadczyłem jedynie.
A dziewczynę zatkało.
Na początku tylko znieruchomiała, potem parę razy otwarła i zamknęła usta. Dopiero po chwili skrzywiła twarz z odrazą, zdając sobie sprawę, że włożyła język tam, gdzie nieraz bywał męski kutas. Zaśmiałbym się, gdyby nie silna wola, która powstrzymywała mnie przed dobijaniem tego dzieciaka.
— To ja panu zapłacę – rzekła krótko, uciekając do pokoju obok.
Przewróciłem oczyma, zmęczony całą sytuacją.
I pomyśleć, że świadkiem tego wszystkiego był piękny fortepian Bechsteina.

Najpierw pełna gama, potem parę różnych utworów. Wszystko zagrane idealnie, bez błędów. Struny śpiewały albo cicho, albo głośno – tak jak im nakazywałem.
A głos każdej z nich był doskonały.
Kiedy muzyka zniknęła, pochłonięta bezlitośnie milczącymi ścianami, nakryłem klawisze starego pianina. Dzisiaj miałem się pożegnać zarówno z nim, jak i z jego uroczą właścicielką, która właśnie patrzyła na mnie z kanapy stojącej niemal na środku pomieszczenia.
— To chyba tyle ode mnie, proszę pani – rzekłem, zwrócony już przodem do kobiety.
— Dziękuję panu bardzo za wysiłek. Musiałam pana tu zaciągać codziennie. – Pani Elisabeth wstała, ja wraz z nią. Wziąłem w rękę swoją torbę i podszedłem do niej bliżej, uprzednio musnąwszy ostatni raz lśniące drewno pianina.
Będę za tobą tęsknił, ślicznotko.
— To nie był żaden wysiłek. Było mi miło pracować z pani własnością.
Bo ono pozostanie pani własnością i będzie mogło śpiewać jeszcze przez wiele lat. Tak bardzo mnie to cieszyło.
— Cena taka sama, jak ustaliliśmy wcześniej, prawda?
— Tak, bez zmian.
Kilka banknotów o wysokich nominałach znalazło się w mojej dłoni. Schowałem je prędko do portfela, po czym podałem dłoń kobiecie. Zawsze dziwna zdawała mi się materialna część tej „ceremonii”, gdy żegnałem się z instrumentem, który wyjątkowo mnie zachwycił.
— W razie gdyby trzeba było znowu mu pomóc, ma pani mój numer. – Uśmiechnąłem się z radością.
— Oczywiście. No to do widzenia, panie Jeremy, było mi naprawdę miło pana poznać. – Uścisnąłem wyciągniętą do mnie rękę. Stara, pomarszczona skóra zdawała się być paradoksalnie miękka w dotyku.
— Mnie również. Do widzenia.
Pani Layers z babcinym uśmiechem odprowadziła mnie do drzwi, po czym po raz kolejny pożegnała. Z lekkim żalem, ale i z zadowoleniem z siebie zacząłem schodzić do samochodu. Przynajmniej wiem, że poza mną raczej nikt nie będzie grzebał w tym pięknym pianinie. A taka świadomość była cudowna.
Na zewnątrz było już dość ciemno. Pani Elisabeth wyjątkowo umówiła się ze mną na dziewiętnastą, ja zaś z racji braku miejsc zaparkowałem trochę dalej, co zmuszało mnie teraz do krótkiego spaceru przez niewielką zieloną część w tej dzielnicy.
Ktoś niezbyt mądry zapomniał jednak o latarniach na krótkich alejkach, dzięki czemu spomiędzy wysokich rozgałęzionych konarów przeświecały uroczo gwiazdy. Obok nich, trochę niżej na niebie, znajdował się księżyc, uśmiechający się zgryźliwie na pół gębka. Wyglądał jakby wyśmiewał tańczące na granatowej sukni gwiazdy, które głupio starały się błyszczeć jedna jaśniej od drugiej. A przecież każdej skończą się kiedyś siły, by lśnić.
Wolnym krokiem przemierzałem wysypaną jasnym żwirem dróżkę. Lubię tego typu wieczory. Gdy byłem jeszcze dzieciakiem idącym nocami pod rękę z matką, wyobrażałem sobie, że podobnymi ścieżkami niegdyś jeździli ludzie na pięknych koniach czy w zdobionych karetach. Oczywiście wokół nich tłoczyliby się biedniejsi ludzie, patrzący z podziwem i zazdrością na piękne osoby z wyższych sfer. Sam zawsze dosiadałem najwspanialszego konia w królewskiej armii, która bez wątpienia maszerowała tędy, wyruszając na wojnę.
Ni z gruchy, ni z pietruchy moje dziecięce marzenia zostały sparszywiane, bo nagle w jednej z bogatych karoc ujrzałem twarz uśmiechającego się arogancko Hanna, który z głupio wyglądającą białą peruką na głowie machał do mnie i wołał „Jerry, myszko!”.
…Ugh, co ja ci takiego zrobiłem, świecie? Dlaczego karzesz mnie podobnymi obrazami? Przecież to jak koszmar na jawie.
Wzruszyłem jednak ramionami, odrzucając z powrotem te wspomnienia do szufladki z napisem „dzieciństwo”. W końcu minęło ono, gdy pewnej nocy ujrzałem uprawiających seks rodziców. I zdałem sobie sprawę, że doskonale wiem, co oni robią.
Jednocześnie zmarszczyłem nieco brwi. Ten wiewiór stanowczo za często znajdował się w mojej głowie. A było to bardzo złe połączenie, wziąwszy pod uwagę, że teraz miałem wręcz ochotę, żeby mnie ktoś zgwałcił w którymś z tych ciemnych zaułków.
Wreszcie dotarłem do czerwonej toyoty. W końcu miałem jeszcze jedną wizytę. Wychodzi na to, że zarobię dziś ponad tysiąc dolarów.
Jakże miła nagroda za tak męczące chwile.

Podjechawszy do domu na krócej niż dwie godziny, zdążyłem spokojnie zjeść obiad, wykąpać się i przebrać. Ach, jak dobrze zmienić ubranie po całym dniu jeżdżenia w tę i z powrotem po mieście. Miałem też krótką chwilę, by nacieszyć oczy nowymi nabytkami, które dumnie prezentowały się w mojej ślicznej sypialni. Jednak czas na odpoczywaniu mijał mi szybko, przez co wkrótce skierowałem kroki po raz kolejny do samochodu.
Wielce wspaniałe było to, że od rana ani przez chwilę nie czułem już mdłości ni bólu głowy. Lekkie osłabienie, owszem, pozostało, jednak żołądek przestał się tarmosić jak złapany w sidła zając.
Miałem na sobie bluzkę w czerwono-czarne pasy oraz beżowe spodnie z szerokim brązowym paskiem. Wiedziałem, że w takim ubraniu wyglądam cholernie seksownie, jednak musiałem jakoś sobie odbić całodzienne zmęczenie i towarzyszące mi non stop podniecenie. Chcica jak u kotki w czasie rui, niech by to szlag trafił.
Wszedłem na salę trochę po dziesiątej, więc Carriner musiał się już gdzieś tu kręcić. Jako że nie miałem zamiaru lecieć do niego jak jakiś sługus, najpierw podszedłem do baru, by zamówić sobie zwykły sok pomarańczowy.
Chyba podświadomie chciałem, żeby jakiś mężczyzna się mną zainteresował.
— Cześć. Pamiętasz mnie jeszcze?
Zwróciłem głowę w kierunku osoby, która usiadła na miejscu obok i zagadała do mnie przyjemnym głosem. Skądś mi się on kojarzył, lecz dopiero gdy spojrzałem na twarz jegomościa, przypomniałem sobie, że jest to ów Charlie, towarzysz tępego chłopaczka, którego imienia już nie zapamiętałem. Minęło w końcu kilka dni, miałem prawo wyrzucić niepotrzebne rzeczy z myśli.
Za to siedzący przy mnie szatyn ponownie zainteresował mnie tym swoim wyluzowanym nastrojem i delikatnym uśmiechem. Wydawał się taki… naturalny.
— Oczywiście, że pamiętam, Charlie – rzuciłem, posyłając mu miłe spojrzenie.
— Miło. Co u ciebie? – Jego głos znów wydał mi się tak kusząco mrukliwy. Spokojny, stonowany, ale jednocześnie zupełnie wyraźny. Zdradzający inteligencję chłopaka.
— Dużo pracy. Mam ochotę się dzisiaj rozluźnić.
Kurwa, ciut za późno zdałem sobie sprawę, jak to zabrzmiało. Brew Charliego drgnęła nieco do góry, a on popatrzył na mnie swoimi oczyma. Były chyba jasnobrązowe, w półmroku klubu ciężko było stwierdzić dokładniej.
— Chętnie z tobą posiedzę. – Aż to drań, jaki pewny siebie! Choć nic dziwnego, że uznał moje słowa za propozycję.
— A co u ciebie?
— To samo, co zawsze. Jutro nie mam zajęć na uczelni i też uznałem, że mógłbym się tu odprężyć.
— Co studiujesz? – Czyli nie był dramatycznie młodszy ode mnie.
— Inżynierię mechaniczną. – Chłopak ciągle na mnie patrzył, a ja czułem, jakbym miał się roztopić przy tych ciepłych i ciekawskich oczach. Wyraźnie mnie obserwował.
— Brzmią obiecująco na przyszłość – mruknąłem, popijając sok.
— Są bardzo obiecujące. A ty gdzie pracujesz? – Chłopak przysunął się trochę bliżej. Poczułem się głupio, że ledwo od tego zrobiło mi się cieplej.
— Stroję instrumenty. – Nie, po prostu nie umiałem się do niego zalotnie nie uśmiechnąć.
— Wow. Czyli umiesz dobrze grać.
— No… Na tyle, na ile trzeba – odparłem wymijająco, jednocześnie rozglądając się po sali. Błagam, niech szatyn odpuści sobie ten temat, przecież już miło się zrobiło.
— Niepotrzebna skromność? – Ach, świetnie. Czyli nie chciał zacząć mówić o czymś innym.
Nagle mój wzrok padł na odnalezionego w tłumie Hanna. Ciemnooki stał sobie przy barierce antresoli i patrzył na dół. Cóż, żeby być dokładniejszym, patrzył na  m n i e.
O cholera.
Skrzyżowałem z nim niespokojny wzrok, na co mężczyzna uśmiechnął się podejrzanie.
A ja od razu wróciłem do zdrowych zmysłów.
Zakład, baranie!
Dalej, dawaj się uwodzić, gdy cały dzień chodzisz z na wpół twardym kutasem, to przecież tylko takie odprężenie. Pierdolę, zupełnie zapomniałem, że nawet drobne flirtowanie u mnie kończy się całonocnym seksem. Brawa dla mnie, wykazałem się wyjątkową mądrością.
Charlie, widząc mój chwilowy brak zainteresowania, podążył wzrokiem za mną.
— O, to ten twój znajomy, który cię nie lubi – stwierdził. Hah, masz zupełną rację.
— Tia… Chciałbyś się ze mną do niego przysiąść? – zaproponowałem, mimo wszystko niezdolny do zupełnego odrzucenia przystojnego chłopaka.
— Ale po co? Przecież widać, że go nie znosisz.
Otóż to, słodziaku, trafiłeś w sedno!
— To trochę skomplikowane – mruknąłem z niechęcią.
— Czyli jednak jesteście razem? To jakiś „love-hate”?
Aż mnie zamurowało.
Że co? „Love-hate”? Między mną a Hannem?
Wolne żarty. Przecież ja go nie znoszę.
— Błagam, nie! Prędzej piekło zamarznie niż się z nim prześpię. To po prostu… krótka umowa.
— Zamglone te twoje tłumaczenia. Ale chodźmy, skoro uważasz, że powinieneś. – Choć chłopak się zgodził, zmrużył nieco oczy, jakby próbował mnie przejrzeć. Sprytna z ciebie bestia czy tylko udajesz?
Wiewiór, widząc, że zaczęliśmy zbliżać się w jego stronę, uśmiechnął się jakby z zadowoleniem, po czym wrócił do najwyraźniej zajmowanego wcześniej stolika. Kurwa, nienawidziłem tak mu się przyglądać, gnom jeden niedorżnięty.
— Dobry wieczór, Jerry. Czemu nie dziwi mnie, że już masz towarzystwo? – Mimo iż tym razem siedział na krześle, nadal wyglądał, jakby czuł się królem i omiatał wszystko wokół władczym spojrzeniem pieprzniętego monarchy.
— Może dlatego, że jestem przystojniejszy niż ty? – odparłem chamsko, siadając naprzeciw niego. Zainteresowany tą wymianą zdań Charlie usadził się przy mnie.
— Tak sądzisz? Masz zabawne zdanie.
Uduszę gada.
— Niektórzy nie zgodziliby się z tobą – mruknąłem, po czym napiłem się soku.
— Nie będę się z tobą kłócił, Jerry. A ciebie, kolego, pamiętam z ostatniego razu. – Wiewiór skierował te słowa do słuchającego w milczeniu szatyna. Podobała mi się ta cisza z jego strony. – Charlie, prawda?
— Tak. A ty jesteś Hann? – Carriner potwierdził kiwnięciem farbowanego łba.
Szkoda, że nikt nie nazywał cię „ham”, szynko parmeńska. Kolorek kłaczków pasował.
Ciemnooki rzucił okiem na całą moją sylwetkę, jakby coś oceniał. Ha! Podobam ci się, puszko cielęca? Wiem, że wyglądam świetnie w tych ubraniach, nie wypieraj mi się.
Na moment skrzyżowawszy z nim wzrok, posłałem mu pewne siebie spojrzenie, po czym uśmiechnąłem się wywyższająco. Hann przekręcił lekko głowę na bok, niby pytając, o co takiego mi chodzi. Już ty wiesz, ciulu jeden. Ze mną nie wygrasz.
Przeniosłem wzrok na Charliego. Przyglądał się mi. Cholera, nabierałem większej ochoty, by się z nim przespać. Miał tak ciekawe oczy… Jeszcze ten głos. Znów przypomniało mi się, jak ostatnim razem marzyłem, by tym głosem szeptał moje imię, doprowadzając mnie do rozkoszy.
Jerry, opanuj się. Jak ci będzie za długo stał, mózg nie będzie dotleniony.
Nagle szatyn z tajemniczym uśmiechem wstał i znienacka chwycił mnie za rękę, ciągnąc za sobą.
— E-ej, co ty… - zdążyłem powiedzieć nim wstałem z jego „pomocą”.
— Zatańczymy. – Śmiech chłopaka po prostu mnie osłabił.
Dałem się więc bez słowa powieść na parkiet, gdzie akurat puszczona była żywa piosenka.
— Robisz się niemiły przy tym kolesiu – rzekł Charlie, nachylając się nade mną, gdy już w tańcu położył mi dłoń na boku.
— Dlatego mnie uprowadziłeś? – Od razu się uśmiechnąłem. Z miejsca, w którym mnie dotykał, promieniowało przyjemne ciepło, przez które musiałem się powstrzymywać, by do niego nie przylgnąć.
— Bo wolę ciebie takiego.
Nie mogłem się nie zaśmiać. Znowu czułem się chciany, znowu czułem, że ktoś mnie pragnie. I do chuja z tym zakładem – nawet nie wiedziałem, że tak brakowało mi zwykłego bycia uwodzonym.
Pewnie ten wiewiór śmiał się już pod nosem, myśląc, że wygrał. Albo zazdrościł Charliemu, że to właśnie z nim kręcę się teraz i tańczę w rytm muzyki.
Bo nie uwierzę nigdy, żebym był dla niego zupełnie obojętny.

Po kilkukrotnej zmianie utworów wróciłem z chłopakiem zupełnie zmęczony i uśmiechnięty. Nie będę kłamał i bez bicia przyznam się, że nieraz obaj muskaliśmy się, ocieraliśmy lub tańczyliśmy bliżej siebie, niż powinienem na to pozwalać, by zachować przed Charliem pozory kogoś, kto nie spędzi z nim nocy.
Strasznie chciało mi się pić i miałem nadzieję, że do soku, który zostawiłem na stoliku przy Hannie, nic dodatkowego nie zostało wsypane. Od razu przyssałem się do rurki z rumieńcami na twarzy i błyszczącymi oczyma.
Na parkiecie non stop patrzyłem na szatyna. Z każdą chwilą podobał mi się bardziej i żałowałem, że spotkam się z nim na noc dopiero za dziesięć dni. Oby tylko nie przywiązał się za bardzo – o ile będzie doskonałym partnerem na uczczenie końca celibatu, o tyle nie chciałbym mieć na głowie nieszczęśliwie zakochanego chłopaka.
Zauważyłem nagle, że Carriner wyglądał nieco dziwnie. Choć na ustach kręcił mu się typowy uśmieszek, w oczach widziałem jakiś ostry błysk. Wyglądało to dość ciekawie z racji tego, że nie miałem pojęcia, dlaczego ten wiewiór obdarza nas takim spojrzeniem. Bardzo prawdopodobne było, iż nie mógł wytrzymać naszego powrotu, zapewne przekonany już o swoim zwycięstwie.
Mówiłem ci, że ze mną nie ma tak łatwo.
Wszyscy usłyszeliśmy dźwięk dzwonka, który wygrywał telefon Charliego. Chłopak wyciągnął komórkę i odebrał, a jego mina prędko zmieniła się na zaniepokojoną. Zaczęło mnie intrygować, skąd ta nagła zmiana.
Po chwili szatyn wsunął urządzenie z powrotem do kieszeni.
— Cholera, musicie mi wybaczyć. Znajomego rzuciła dziewczyna, rozpacza mi do telefonu. Jeremy, bardzo dobrze się z tobą bawiłem. – Uśmiechnął się do mnie z przykrością.
Nie, tak szybko? A już myślałem, że wreszcie będę miał ciekawszy wieczór w Scorpio.
— Mnie też było miło.
Kiwnąwszy głową milczącemu cały czas Hannowi, uciekł prędko do wyjścia. Ech, jaka szkoda. Złośliwi porzuceni przyjaciele, zawsze psują zabawę w klubach dla gejów. Westchnąłem smutno, ubolewając nad ponownym brakiem ciekawego towarzystwa.
Znowu będę tu siedział z samym wiewiórem, do którego czasem podejdą głupie dzieciaki. I to ja tu byłem „tym puszczalskim” – przecież uprawiałem seks tylko z inteligentnymi facetami!
Przez jakiś czas panowało między nami milczenie. Chociaż nie znosiłem tych jego dogryzień, nieswojo było mi tak siedzieć i patrzeć w przestrzeń tuż po tym, jak dobrze się bawiłem. Nadal czułem zmęczenie w nogach i to dziwne spięcie szczęki, kiedy człowiek długo się uśmiecha. A teraz – grobowa sztywność.
— Jak się czujesz, Jerry? – Padło wreszcie. Acz nie wiem, czy takie słowa przyniosły ulgę mojej zranionej „ciszą” osobie. Carriner martwiący się o mnie zdawał się jeszcze dziwniejszy.
— Zupełnie dobrze. Wybacz za kłopot – mruknąłem, nie patrząc na niego.
— Nie masz za co.
— Martwisz się o mnie? – Rzuciłem mu rozbawione spojrzenie.
— Raczej o to, czy w najbliższych dniach znów nie będziesz chciał wymiotować mi na podłogę.
Zaśmiałem się pod nosem. Z chęcią obrzygałbym mu buty.
— Jak widzisz, był to problem nieprzyjemny, ale chwilowy – skomentowałem, dopijając resztę soku.
— Z perspektywy istnienia świata rzeczywiście chwilowy. Wiesz chociaż, co było przyczyną tych niewątpliwych atrakcji?
— Nie mam pojęcia. Skoro jest już dobrze, mało mnie interesuje przyczyna.
Pominąłem fakt, że mdłości złapały mnie po raz kolejny. Sama chęć zwymiotowania także już wcześniej mnie dotykała, a ja nadal zupełnie nie wiedziałem, skąd te dolegliwości się brały. Może naprawdę jestem w ciąży? USG brzucha nigdy mi nie robiono, kij wie, czy przypadkiem nie mam ukrytej gdzieś wśród flaków macicy.
— Nie jestem pewien, czy patrzenie przez palce na wymiotowanie jest mądrym posunięciem, Jerry. – Mężczyzna rzucał mi pobłażliwe spojrzenie.
— A co ty się tak mną przejmujesz? Zależy ci czy jak?
Carriner przekrzywił głowę, jakbym plótł farmazony. Kuźwa, a już myślałem, że się łajza speszy.
— Jesteśmy w trakcie zakładu. Nie chciałbym, żeby jakaś choroba unieważniła nawet krótką jego część. Wiesz, chociaż taka przerwa działałaby na twoją niekorzyść, jestem wystarczająco uczciwym człowiekiem, by nie korzystać z twojego marnego losu.
„Marny los”? O ty gnido. Zobaczysz, jutro masz rzygi na komodzie jak na zamówienie.
— Zaskakujesz mnie. O uczciwość nigdy bym cię nie podejrzewał. – Zwłaszcza po tym, jak kradł mi mężczyzn. W takiej sytuacji chyba nie istniała zdrowa konkurencja.
— Jerry, myszko, przecież ci mówiłem. Wyściubiaj czasem nosek z tej twojej niemoralnej norki, bo może ci umknąć coś całkiem ciekawego. – Ciemnooki oparł się o blat stolika, nachylając w moim kierunku.
Cholera, znów posyłał mi to spojrzenie węża, a ja nie mogłem na niego nie patrzeć.
Jeremy, uspokój się, to ciepło, które czujesz, to tylko trawienie, wiesz, soczek w żołądku i ruch, tego typu procesy.
— Tym czymś ciekawym miałbyś być ty? – Oj tak, uczestniczenie w tych gierkach słownych było arcymądre z mojej strony.
— Dlaczego nie? Jestem miłym człowiekiem, mam też swoją przeszłość. Chociaż wiem, wiem, tobie wystarcza tylko, jeśli dany człowiek cię zadowoli. Potem łatwo go zostawić jak raz użyty przedmiot, prawda?
No i masz, trafił mądrala w sedno. A ty jeszcze nie umiesz oderwać się od przewiercających cię oczu. W tym świetle zdawały się być błyszcząco czarne niczym obsydian
— Dlaczego nie mogę traktować ich przedmiotowo? Przecież oni tak samo korzystają z tych nocy co i ja.
— Dla niektórych taka noc to zaproszenie do bliższej znajomości, nie pomyślałeś nigdy?
— I tu mnie masz, ja ich tak nie widzę. Z góry zaznaczam im, że to tylko jeden raz. – Po co on to, ciupaga mać, drąży?
— A dla innych ten jeden raz jest jak sidła. Uczucia nie łapią, tylko jeżeli ty im pozwolisz. – Jego powieki przy ostatnich słowach lekko uniosły się, a ja miałem ochotę zadrżeć. Nie, nie, nie, nie…
— Jakoś całe życie mnie nie złapały.
Chciałem mówić coraz ciszej i nieświadomie sam powoli zbliżałem się do Hanna nad tym nieszczęsnym stolikiem, który odbijał światło kolorowych lamp.
— Brawo. Czyli jesteś idealnym bytem stworzonym wyłącznie do kopulacji i odczuwania przyjemności. A może po prostu nie wiesz, czy wpadłeś w te sidła?
— Kiedy milczysz, wydajesz się nawet trochę atrakcyjny – warknąłem, marszcząc brwi. Nadal się jednak nie odsuwałem.
— A ty lepiej wyglądasz z daleka.
Znów nastała chwila ciszy. Mierzyliśmy się wzrokiem, żaden z nas nie chciał odpuścić. Chociaż Carriner nie miał już na twarzy tego irytującego mnie uśmiechu, ów dziwny błysk w jego oczach nie pozwalał mi zapomnieć, jakim chamem potrafił nieraz być. Chociaż przy nim sam nie byłem przecież lepszy…
Moje słowa z własnej woli wydostały się na zewnątrz.
— Zatańczymy?
A wiewiór jedynie się uśmiechnął.
— Czemu nie?

9 komentarzy:

  1. Ja tylko wpadam na moment w trakcie czytania, żeby uprzejmie powiadomić, że podczas napomknięcia o wyrzucaniu dwunastnicy się oplułam. Cześć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra. W moim przypadku z zasady to serce ma pierwszeństwo, wiec najpierw odczucia. OCHUJKURWAAA! Oni się będą pieprzyć jak chuj skurwysyn! To finezyjne porównanie, hue. Jezu, Hann jest taką dobrą dupą! I wyobrażałam go sobie już wcześniej w okularach, ale nie miałam pojęcia, że urzeczywistnisz tę wizję. Ćwirek approves. Jest takim seksiakiem, że o boże, w dodatku próbuje wyciągnąć z Jerry'ego tę jego część, z której nie do końca zdaje sobie sprawę. I miło, że w przypadku słabości myszki rudzielec nie udaje skurwysyna. Lubię Charliego, jest inteligentny, chociaż wyczuwam u niego niebezpieczny błysk w oku. Mam wrażenie, że albo ma jakieś wąty lub stare porachunki z Hannem, albo po prostu bardzo chce przeruchać Jerry'ego. Niech mu ziemia lekką będzie, ale niechaj się nie wpierdala. *tralalalala, oni będą razem tańczyć! Tralalalala, tak bardzo jerry'emu stanieee~* Babcia Eliza jest kochana, jest świetna jako postać poboczna. Hazel jest z kolei taką kurwą, cały czas błagałam w myślach, żeby ktoś przejechał jej po ryju papierem ściernym (no dobra, kombajnem). W ogóle co za szmaaaaata. Ja rozumiem, że można chcieć uwieść przystojnego faceta, ale może nie takiego, którego się zna z jednego tylko zdjęcia? No i, na Boga, można to zrobić bardziej finezyjnie, uwieść w sensie, a nie zakleszczyć paluchy na kroczu i wypierdolić delikwenta na podłogę. Dżizas. Co do cytatów, które mnie szczególnie ujęły:
    Dwunastnica. Wyrzucanie dwunastnicy rozwaliło mnie na łopatki i już nie wstałam. Kurwa.
    Następnie: "Dopiero po chwili skrzywiła twarz z odrazą, zdając sobie sprawę, że włożyła język tam, gdzie nieraz bywał męski kutas."
    *laughs maniacally* Piękne. Tylko ja bym to dziwce powiedziała prosto w ryj, należało jej się.
    Dalej wyjątkowo ujął mnie jeden poetycki fragment, ten o Księżycu: "Obok nich, trochę niżej na niebie znajdował się księżyc, uśmiechający się zgryźliwie na pół gębka. Wyglądał jakby wyśmiewał tańczące na granatowej sukni gwiazdy, które głupio starały się błyszczeć jedna jaśniej od drugiej. A przecież każdej skończą się kiedyś siły, by lśnić."
    Naprawdę ładnie napisane, szczególnie ostatnie zdanie mnie oczarowało. Jak zwykle, opisy masz świetne. I w ogóle, ja, z moją miłością (i lekką obsesją) do Księżyca, szczególnie jestem wzruszona (tak wiesz, mentalnie, nie żebym się miała rozbeczeć, phy).
    Kolejny brecht: "Jerry, opanuj się. Jak ci będzie za długo stał, mózg nie będzie dotleniony."
    I to, takie elokwentne *kurwa, Jerry ma zdecydowanie podobne poczucie humoru jak ja*: " Zobaczysz, jutro masz rzygi na komodzie jak na zamówienie."
    Wybacz za ten nieskładny nawał cytatów, ale to są te momenty, kiedy dosłownie leżałam i kwiczałam (dobrze, że jestem sama w domu, w czarnej dupie gdzieś za Krakowem i nikt nie ma prawa mnie słyszeć). Ale teraz już mam pewność. Oczywiście, podejrzewałam to od początku, ale teraz, gdy przy tym stoliku w "Scorpio" oni ze sobą wręcz f l i r t o w a l i... Cholera. U Hanna zawsze się to pojawiało gdzieś na backgroundzie, ale teraz złapał to również Jerry. A przez "to", mam na myśli nieuzmysłowioną (akuurat, już coraz bardziej) chcicę na wiewióra. Niby że to nieustanny celibat i frustracja seksualna, ale ja tam swoje wiem. Kurwa, "Zatańczymy"? To już nawet nie jest "hate-love". No i ostry błysk w oku Hanna. Przecież o mały włos i wygrałby zakład, powinien się przecież cieszyć. A tymczasem w oczach stal. Bosz, kocham go. Dobra, starczy tego pitolenia, bo nic dobrego z tego raczej nie wyjdzie (chyba, że dwunastnica, hue). Czekam na kolejny rozdział *trzepocze rączkami jakby dostała ataku padaczki*. Do widzenia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem chyba w tej mniejszości, która nie lubi zagranicznych imion w polskich tekstach. :P
    Fajnie piszesz, poczytałabym więcej gdyby nie nauka - spróbuję tu jeszcze wrócić. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozkręca się, lubię to.
    I nie dość, że masz świetne teksty, to jeszcze ja w swoim sadystycznych zapędach uwielbiam czytać jak biedak się męczy ^^
    I szkoda, że koniec w takim momencie, toż to mega interesująca chwila.. ^^
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ożesz w dupsko, ten rozdział jest czudny. KOŃCÓWKA. BĘDĄ RAZEM TAŃCZYĆ. OD TAŃCA TRZY KROCZKI DO SEKSU.
    Będą się pieprzyć jak króliczki na hormonach (✿◠‿◠) Tak mi się podoba ten rozdział, taaak bardzo, man. Hann pokazuje coraz bardziej, czego chce, a Jerry też się orientuje. Będzie pięknie C:
    A jest też tak ładnie napisany! Oprócz cytatów Nico, w szczególności tego o gwiazdach, parę fragmentów rozjebało mnie na moje papierowe łopatki:
    "Wzruszyłem jednak ramionami, odrzucając z powrotem te wspomnienia do szufladki z napisem „dzieciństwo”." I cały ten obraz.
    Cheesus, nie skopiowało mi się i już nie znajdę ; ; Ale było tego w chuj, no i te wszystkie obelgi. Ja je kocham XD
    Ja tak lubię Hanna ^u^ Jest takim chujkiem, ale bywa uroczy no i jest dobrą dupą. I te okulary, podpisuję się pod Nico asjdajvdcjhmvdacjhmgvdhcjsa.
    Zajebisty rozdział i idę spać u.u Dobranoc i napisz nowy od razu ; ;
    A, i to ja, burak wspaniały i niepospolity.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam bardzo za spam, ale końcówkę czytałam drugi razi natrafiłam na to: ciupaga mać. I'm done, do widzenie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Po pierwsze, nie dość, że padłam na Twoich tekstach i ripostach w wykonaniu Jeremy'ego, to potem padłam jeszcze raz, gdy cytowała je Nico xD Nie wyrabiam xD
    Jak Ty to wymyślasz?! Tak bardzo to wielbię.
    Hann normalnie wyrasta na mojego faworyta! Nie to, że Jerry'ego nie lubię, bo lubię, ale Hann... cwaniaczek :D I czyżby zazdrosny był o taniec z Charliem..? Niepotrzebnie, bo doczekał się swoich 5 minut. Albo i więcej ^^
    Rany boskie, Jerry wpadłeś. Nie no, nie zaciążyłeś.. choć te wymioty ^^ Ale wpadłeś w sieć zastawioną przez wiewióra, tse tse *zaciera rączki* Cu-dow-nie!
    A.

    OdpowiedzUsuń
  8. Też czytam jeszcze raz i szynka parmeńska mnie zabiła XD
    ~B.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń