W trakcie jazdy samochodem nie umiałem się uspokoić. Bez przerwy sytuacja ze Scorpio odtwarzała się w mojej głowie niczym film. Drogę widziałem jakby przez mgłę, jadąc jedynie dzięki intuicji. Tak naprawdę ciągle miałem przed oczyma twarz Carrinera, którego w tej chwili najchętniej poddałbym wszystkim najgorszym torturom, jakie są na tym świecie.
Gdzieś z boku zamigotał mi szyld apteki. Zwróciłem nań uwagę tylko ze względu na to, iż byłem pewien, że dzisiaj nie zasnę nawet na minutę. Parę minut po zaparkowaniu przed budynkiem z powrotem odpaliłem samochód, mając w torbie opakowanie leków nasennych.
Głośno trzasnąłem drzwiami mieszkania. Nie przejmowałem się nawet powieszeniem ubrań czy jakimś logicznym odstawieniem butów – jak stałem, tak zrzuciłem wszystko z siebie na podłogę i jak najszybciej się umyłem. Nie interesując się choćby wyjęciem ulotki, połknąłem wraz z wodą białą pastylkę i położyłem się do łóżka.
Moja głowa nie chciała jednak się wyłączyć. Przebiegały mi przez nią różnorodne wściekłe myśli, koncentrujące się głównie na jednej osobie. Nie miałem ochoty się z nim jutro widzieć. Ani jutro, ani nigdy.
Jebać cały ten zakład. Jestem już wystarczająco zdeprawowany seksualnie. Jutro bez wyrzutów sumienia pojadę do jakiegoś innego gaybaru i będę pierdolił się z jakimś przystojnym kolesiem całą noc.
Starałem się jakoś ułożył pod kołdrą, ciągle jednak było mi niewygodnie. Szlag mógł trafić od samego przewracania się z boku na bok, nie wspominając o ciągłym gniewie, który wybudzał mnie nawet z powoli ogarniającego umysł otępienia.
W dupie miałem to, jak będzie wyglądać moja starość. Jeżeli kiedykolwiek nie będę mógł już zadowalająco uprawiać seksu, bez zwlekania się zabiję.
Ale dlaczego ten dupek żołędny musiał sobie wybrać akurat mnie? Mało jest takich ludzi jak ja? No, może akurat w Springfield tak, tylko że to nie upoważniało go do odbierania mi jedynej przyjemności w życiu.
Ten jego kolega był naprawdę przystojny. Z wielką chęcią uciekłbym z nim do hotelu i pieprzył się do utraty przytomności.
Oby Hann nie dał rady doprać swoich cholernych ubrań. Niech mu walą sokiem jabłkowym do usranej śmierci.
Chyba coraz trudniej było mi zebrać myśli. Odetchnąłem głęboko.
Jeśli jutro go zobaczę, zabiję bez litości.
Dzień trzeci.
Obudził mnie dźwięk telefonu. Nieustające brzęczenie przebijało się przez powłokę snu i zmuszało mnie do uświadomienia sobie, gdzie jestem i co się dzieje.
Usta rozwarło mi szerokie ziewnięcie, stęknąłem nawet cicho. Po chwili przeciągnąłem całe ciało pod pościelą.
Wyspałem się.
O rany, te dwa cudowne słowa przemknęły przez moją głowę, rozbrzmiewając niczym chór anielskich istot. Wyspałem się. Ja, Jeremy Raccoon, seksoholik na głodzie, wreszcie się w y s p a ł e m. Boże, jak to pięknie brzmi. Może i nadal czułem się ociężały na całym ciele, a moje pożądanie męskiego członka osiągało szczyty jakichkolwiek norm, jednak fakt, że mój mózg pracował normalnie, a oczy nie piekły niczym posypane piaskiem, dodawał otuchy na najbliższe jedenaście dni.
No tak, wczoraj pierniczyłem głupoty. Dobrze, że tylko u siebie w domu, bo gdybym odważył się we wzburzeniu zadzwonić do tego padalca z wiadomością, że w dupie mam cały zakład, wyszedłbym na kompletnego matoła bez jakiegokolwiek honoru.
Mogłem sobie cierpieć, ile wlezie, ale słowny pozostanę do końca. Poza tym perspektywa pełnej doby niewolnictwa akurat u Carrinera nie przemawiała do mnie w żaden sposób.
Pełen nowych sił usiadłem na łóżku, po czym wstałem i podszedłem do okna. Dzień był słoneczny, temperatura podnosiła się coraz wyżej. Na najbliższym drzewie zielone pąki pękły już, dając wolność pierwszym wiosennym liściom tego roku.
Wytrzymam. Jestem pewien, że mi się uda. Skoro do dzisiaj nie przespałem się z nikim, bez problemu poskromię libido i wygram ten cholerny zakład. Byle tylko zobaczyć szok na twarzy wiewióra i patrzeć, jak raz na zawsze wychodzi ze Scorpio.
— Jesteś przeklęcie niesforny, Jerry – rzucił mi na powitanie człowiek, na którego wylałem wczoraj sok jabłkowy. – Wróciłem cały lepki do domu. Oby tylko nie pozostały mi ślady na ubraniach.
— Mało mnie to obchodzi. Mógłbyś? – mruknąłem od niechcenia, podając mu przy okazji mój fioletowy płaszcz. Chyba kupię sobie nowy przejściowy, ciemnoczerwony.
Kiedy chwycił wciśnięte mu w dłonie ubranie, bez słowa udałem się w stronę klawikordu. O tak, ta ślicznotka była przepiękna w cieplejszych promieniach wzeszłego niedawno słońca. Miałem ochotę się zeń przywitać, lecz już usłyszałem kroki farbowanego osła – ze smutkiem zacisnąłem usta.
— Czemu jesteś taki oziębły? Obraziłeś się na mnie, Jerry? – Udawana troska w głosie Hanna irytowała mnie, ale nie dałbym mu znowu patrzeć na mój wybuch. Niech sobie pomarzy, że może mnie jeszcze raz wyprowadzić z równowagi.
— Nie jestem oziębły. Po prostu nie lubię prowadzić bezsensownych rozmów – odparłem bez odwracania się.
Nie miałem ochoty na niego czekać. Postawiwszy torbę na podwyższeniu, sam wszedłem na biały stopień i zająłem znany sobie taboret.
— „Bezsensownych”? Ranisz mnie. – Wiewiór najwyraźniej się nie poddawał.
Z ciężkim westchnieniem poprawiłem włosy i spojrzałem w jego stronę od niechcenia. Oczywiście, że miał tę sarkastyczną minę z idiotycznym uśmiechem i uniesioną brwią. Brwi miał trochę grubsze niż ja.
— Wybacz, ale nie będę więcej udawał miłego dla osoby, której po prostu nie lubię. Daj sobie spokój, mnie zresztą też i zajmij się swoimi sprawami. Jeszcze tylko trochę do końca zakładu, i tak ja go wygram. Teraz żałuję, że od ciebie też czegoś nie wymagałem w ramach umowy, ale – jak to mówią – już po ptokach. Daj mi wykonać tylko swoją pracę i sobie pójdę.
Czułem się, jakbym mówił do małego dziecka, które kpi ze mnie, pewne swoich wymyślonych racji. Szkoda jedynie, że to dorośli w takich momentach przegrywają, bo gnojkowi nie da się nic wytłumaczyć po dobroci. A temu idiocie siłą perswadować mi się nic nie chce.
— Oj, Jerry, Jerry, Jerry. Czyli uważasz, że ja nie robię nic trudnego? Ależ z ciebie egocentryk. Widzisz tylko swój własny czubek nosa, myszko. – Carriner zaczął zbliżać się do mnie powolnymi, acz zdecydowanymi krokami. Cały czas nie spuszczał ze mnie rozbawionych i krnąbrnych oczu, z którymi ja jakoś nie umiałem zerwać kontaktu. Dlaczego…? – Może otwórz parę razy oczy i zastanów się też nad sprawami niekoniecznie dotyczącymi ciebie? Chyba jesteś na tyle inteligentny, że zauważyłbyś kilka ciekawych rzeczy.
Mężczyzna był tuż przede mną. Musiałem zadzierać głowę, żeby patrzeć na jego twarz. Z jakiegoś powodu bałem się zerknąć gdziekolwiek indziej, jakby ten tutaj miał rzucić się na mnie niczym mięsożerna bestia.
I z jakiegoś jeszcze dziwniejszego powodu czułem narastające podniecenie.
Znienacka Hann nachylił się nade mną. Nasze twarze dzieliła przestrzeń ledwo kilkunastu centymetrów. Nie byliśmy tak blisko siebie od naszego spotkania w parku. Nieruchomo wpatrywałem się w jego ciemne oczy, które niczym jakaś czeluść wchłaniały mnie i nie wypuszczały.
— Może teraz zajmiesz się tym, czym powinieneś? Sam stwierdziłeś, że przeszkadzam ci w pracy.
Szeroki uśmiech wstąpił na jego twarz, gdy powoli uświadamiałem sobie, co właśnie mi powiedział. Zanim zdążyłem zmarszczyć brwi czy jakkolwiek zareagować, uniósł się i poszedł w stronę opierającego się o ścianę regału.
…Co za szuja. Co za bezczelny gnój! Jak ja go kurewsko nienawidzę!
Zgrzytnąłem z gniewem zębami. Przy okazji ugryzłem się w policzek, przez co po chwili poczułem smak krwi na języku. Mało mnie to obchodziło. Szybko odwróciłem się w stronę spokojnego, sielskiego malunku na pokrywie klawikordu. Niemal denerwująco kontrastował z tym, co właśnie czułem.
Tylko czemu ja się, kurwa, podnieciłem? Oby tylko nie była to desperacja. Takiego ścierwa tknąć bym nie chciał.
Przed jedenastą byłem już w domu. Dopiero o wpół do piątej miałem wizytę u pani Layers, co oznaczało prawie sześć godzin bezczynnej udręki. Kiedy zjadłem coś lekkiego, postanowiłem spróbować położyć się do łóżka. A nuż udałoby mi się zasnąć i odpocząć trochę. Przecież, pomimo że dziś się wyspałem, ciągle goniło mnie zmęczenie z poprzednich dni. Rozebrawszy się, dla pewności, że nie zaśpię włączyłem alarm w telefonie i nakryłem się kołdrą.
Jak jednak można się było spodziewać, zamiast sennych marzeń pojawiły się marzenia o czymś innym. Czymś gorącym, pieszczącym, dającym rozkosz. O pocałunkach, o namiętnym dotyku i o spleceniu swojego ciała z czyimś, by osiągnąć szczyt przyjemności. Chociaż czułem, jak krew nabiega nie tam, gdzie powinna, nie miałem ochoty samemu czegokolwiek robić. Męczyło mnie to stałe podniecenie, jakbym był jakimś zasranym królikiem w okresie godowym. Naprawdę czułem się tak codziennie? Naprawdę to wytrzymywałem? Jeżeli rzeczywiście – to jak?
Moje uzależnienie przerodziło się chyba w coś naprawdę nieciekawego. To przecież dopiero trzeci dzień, a ja już wysiadałem. Non stop pojawiały się w mojej głowie myśli o seksie, o orgazmie, wszędzie widziałem mężczyzn, których mógłbym sobie podporządkować bez względu na ich orientację. A przecież kilka dni temu nawet bym na nich nie spojrzał, bo przeszkadzałyby mi najdrobniejsze skazy w ich wyglądzie.
Odwróciłem się na plecy i westchnąłem ciężko.
Na dodatek fakt, że poczułem ochotę na seks przy tym wiewiórze… Żeby to chociaż było przypadkiem, bo sobie coś przypomniałem albo naszła mnie zwyczajna ochota – nie. Nie mogłem przecież wypierać się prawdy, którą było to, iż właśnie bliskość Carrinera tak na mnie wpłynęła. Jestem pewien, że gdyby wtedy zrobił coś więcej, bez słowa, a nawet z zadowolonym jękiem oddałbym mu się nawet na tym marnym podwyższeniu. Jeszcze to jak potem sobie ze mnie zakpił…
Nie, no fajne żarty. Seksoholik się podniecił przy swoim największym konkurencie i wrogu.
Kurwa, Jeremy, sięgnąłeś dna.
Stęknąłem na głos, nakrywszy sobie twarz dłońmi. Zdecydowanie nie służył mi ten zakład. Pierwszy raz poczułem, że chciałbym już nie czuć więcej ochoty na seks. Owszem, kochałem to robić, ale gdy nie miałem z kim…
Czy można powiedzieć, że swoim stanem czuję się upokorzony?
Za całe Chiny nie zasnąłbym teraz, a tabletek nie opłacało mi się brać. Z ociąganiem wstałem zatem, przeklinając to, że mój penis był twardy. Przynajmniej nie aż tak, żeby bardzo dawać mi się we znaki. Dobre i tyle, prawda?
Teoretycznie mógłbym znowu sobie pograć. Chyba w którymś pudle w składziku miałem jeszcze parę ulubionych książek z nutowymi zapisami ważniejszych dla mnie utworów. Mimo to, zamiast do niewielkiego pomieszczenia, poszedłem do salonu i włączyłem komputer.
Przecież chciałem kupić biurko. Przydałoby się w końcu na jakieś zdecydować, skoro – póki co – pieniędzy miałem na to pod dostatkiem.
Koło trzynastej znajdowałem się już w sklepie meblowym. Wiedziałem, jakiego biurka szukam i byłem pewien, że mają je nadal na stanie – przynajmniej tak powiedziała mi strona internetowa.
Niepewnie idąc wzdłuż niekończących się przejść różnych działów, starałem się wypatrzeć chociażby jakiegoś pracownika. Nie byłem jednym z tych facetów, którzy na siłę samodzielnie szukali drogi, bo się zgubili, a nie umieli tego przed sobą przyznać. O wiele łatwiej było spytać kogoś, kto wiedział lepiej i mógłby jeszcze doradzić, prawda?
Wreszcie, gdy błąkałem się wśród brodzików różnej wielkości, kształtów i kolorów, mój wzrok spoczął na mężczyźnie ubranym w pomarańczową koszulkę z logiem firmy. Z niemą ulgą skierowałem doń kroki w nadziei, iż nikt nie zdąży go złapać przede mną.
— Dzień dobry, mogę prosić pana o pomoc? – spytałem lekko, uśmiechając się odruchowo. Facet o splątanych w ciasne loki, gęstych blond włosach odwrócił się do mnie.
— Dzień dobry. Czego pan potrzebuje? – Miał ciepłe piwne oczy i ładnie wykrojone usta. Widziałem, jak patrzy nie tylko na moją twarz, ale i całe ciało. Czyżbym trafił na geja?
— Tak, szukam działu z biurkami. Mógłby mnie pan tam zaprowadzić?
— Jasne, nie ma problemu. Proszę za mną – odparł zadowolony. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia parę lat, pewnie dorabiał sobie na studia.
Ubrałem się dzisiaj w niebieski sweter z dekoltem w serek, pod spód założyłem biały podkoszulek. Do tego włożyłem wąskie czarne spodnie, dzięki czemu zdawałem się być młodszy niż w rzeczywistości. Nie dziwiłem się zatem, że idący obok mnie mężczyzna co jakiś czas spoglądał na mnie, myśląc zapewne, że ja niczego nie zauważam. Był mną wyraźnie zainteresowany.
Ach, jak to dobrze być przystojnym facetem!
— Jakiego biurka pan szuka? – zagadnął mnie. Zastanowiłem się, jakie imię napisane jest na jego plakietce, lecz przez to, że szliśmy, ciężko było dyskretnie przeczytać niewielki ciąg liter.
— Jest taki model, czarne gładkie biurko ze szklanym blatem, dwiema szufladami i szafką. Z tego, co czytałem na waszej stronie, jest całkiem duże i wysokie. No i zastanawiam się, czy nie kupić od razu krzesła obrotowego – odparłem spokojnie, dostrzegając na twarzy mężczyzny lekkie piegi. Nie były bardzo wyraźne, od barwy całej cery różniły się ledwo tonem i rozciągały się wąskim pasmem przy nosie.
— Chyba wiem, o który model panu chodzi. I chętnie doradzę też w wyborze krzesła. Mieliśmy dostawę i dwa dni temu zdążyliśmy już wszystko rozłożyć, więc na pewno znajdzie pan coś dla siebie. O, proszę, już wchodzimy w dział.
Rzeczywiście, za kolejnym regałem szerokim metr i długim na kilkadziesiąt ujrzałem poustawiane w dwóch rzędach różnorodne biurka. Wśród nich wypatrzyłem i to, które będzie moje. Widząc je, wiedziałem już, że idealnie wpasuje się w wystrój mojej sypialni.
Zatrzymaliśmy się w końcu przy właściwym meblu. Dopiero teraz zdołałem przeczytać, że mężczyzna, który mi pomagał tu dotrzeć, ma na imię Raphael.
— Jest tu kilka czarnych biurek, a szklane blaty ostatnio stały się modne, więc wielu producentów decyduje się na stworzenie mebli z właśnie takim blatem. Lepiej się sprzedają. – Raphael uśmiechnął się znacząco, jakby rozmowa o producentach biurek miała pochłonąć mnie zupełnie. Ja jedynie uniosłem kąciki ust.
— To po prawej najbardziej mi się podoba. Dobrze widzę tu cenę…? – Uśmiechnąłem się do zielonej etykiety oznaczającej promocję.
— Ach, tak, bardzo ładne biurko, solidne i starannie zrobione. Sto osiemdziesiąt trzy dolary. No i ma gwarancję łatwego składania z instrukcją.
O taaak, bo przecież inne rzeczy z instrukcjami składa się tak ciężko.
Powoli ten chłopak, choć nie najgorszej urody, zaczął mnie odpychać. Nie był zbyt inteligentny, to smutne. Tak samo smutne, jak fakt, że niektórzy inteligentni i przystojni ludzie to zwykłe tasiemce – na przykładzie tej wstrętnej gnidy przebrzydłej. Ach, z chęcią wygładziłbym jego śliczną wiewiórczą twarzą gorący asfalt.
Godzinę później byłem już w domu wraz z dużym pudłem, w którym znajdowało się moje biurko oraz z rozłożonym na dwie części krzesłem obrotowym. Było obite sztuczną czarną skórą, miało miękkie siedzenie i wysokie oparcie kształtem dopasowane do kręgosłupa. Jakąś chwilę je wybierałem, wytrzymując głupie komentarze Raphaela, który chciał koniecznie zachęcić mnie do kupna jak największej ilości rzeczy. Pod koniec zaczął mnie trochę irytować, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Jakoś nie chciałem sprawiać mu przykrości, gdy spoglądał na mnie z takim radosnym uśmiechem.
Z racji braku lepszych zajęć zacząłem składać swoje krzesło. Na drugi nabytek potrzebowałem nieco więcej czasu, a że za niecałe dwie godziny powinienem wyjechać, zdecydowałem pobawić się zeń później.
Już po kilku minutach siedziałem sobie w wygodnym fotelu, który bardzo dobrze przylegał do moich pleców. Przynajmniej nic nie będzie mnie boleć, jeśli za długo posiedzę przed laptopem.
Opierając się tak w spokoju, pozwoliłem na chwilę podryfować myślom tam, gdzie chcą. Oczywiście pierwszą rzeczą, która wpłynęła mi w ten sposób do głowy, był seks. Chęć na niego wzmagała się coraz bardziej, im dłużej pozwalałem sobie o nim marzyć.
Niestety zaraz po nim pomyślałem o tym, jak bardzo wkurwia mnie Carriner. Dlaczego taki wredny cham siedział w ciele tak cholernie pociągającego faceta? Nie, nie przespałbym się z nim, znając jego charakter, ale po prostu było mi żal tak pięknej ludzkiej powłoki…
Śmiać mi się za to zachciało, kiedy przypomniałem sobie, jak ów Jason (ciekawe, że pamiętam jego imię) bronił Hanna. „Fajny człowiek” – już to widzę. Czy kiedykolwiek pokazał mi się z miłej strony? Najpierw kradł mi mężczyzn, potem wciągnął w beznadziejny zakład, a teraz upokarza mnie przed ludźmi, których ledwo poznałem. Ten „fajny człowiek” pokazał mi się tylko, gdy wiewiór poczęstował mnie sokiem grejpfrutowym, ale i to było bardziej podejrzane niż miłe.
Chciałbym mieć już ten cały zakład za sobą…
No ale cóż. Myślenie o tym w niczym mi nie pomoże. Westchnąłem zatem i wstałem, żeby zrobić sobie jakiś lekki obiad – wcześniej znowu trochę mnie mdliło, acz obyło się bez wizyty w toalecie.
Miałem dzisiaj pracę u pani Layers. Może znowu zrobiła ciasteczka z cynamonem?
Praca z pięknym pianinem z lśniącego ciemnego drewna dobiegała końca. Dzisiaj nastroiłem ostatnie struny, czekało mnie jedynie ponowne sprawdzenie ich po kolei, a potem rozliczenie się z właścicielką owego cuda. Aż smutno mi się robiło na myśl, że być może widzę je ostatni raz.
Zakryłem klawisze ciemnym drewnem, patrząc na cały instrument z lekkim uśmiechem. Już jutro będziesz doskonałe. Z jednej strony nie mogę się tego doczekać – z drugiej nie chciałem, żeby moja znajomość zeń tak prędko się skończyła.
Kiedy odwróciłem się na taborecie, zauważyłem stojącą w progu między salonem a kuchnią panią Elisabeth. Codziennie siwe włosy spinała w ten elegancki kok, który sprawiał wrażenie, jakby był po prostu zaczesanymi w bok puklami. Ani jedna spinka czy wsuwka nie wystawała spod tej misternej fryzury. To oraz jej wiecznie ciepłe oczy dodawały kobiecie uroku, jaki posiadają jedynie te kochane babcie.
— I jak tam praca, panie Jeremy? – Rozmowę ze mną zaczęła od tego samego pytania co zawsze. Odpowiadając jej, wkładałem rzeczy z powrotem do torby.
— Bardzo dobrze. Wygląda na to, że jutro skończę z tą pięknością. Aż mi żal.
— Tak szybko? Szkoda. Jakoś zdążyłam się przyzwyczaić do goszczenia pana u siebie. Przynajmniej jest komu zjadać moje ciastka.
— Bardzo mi miło. Sam za pani ciasteczkami będę tęsknił – odparłem doń z uśmiechem.
— Aj, nie musi mnie pan tak chwalić. Może zatrzyma się pan jeszcze na herbatkę? Otwarłam sok z żurawiny, na pewno panu zasmakuje.
Miałem ochotę się zaśmiać, bo pani Layers, nie czekając nawet na moją odpowiedź, po prostu wróciła do kuchni. Widocznie już wcześniej przygotowała dla mnie poczęstunek, bo po chwili weszła z powrotem z pełną tacą w ręku.
Nawet nie wiem, kiedy tak bardzo polubiłem tę kobietę.
Do Scorpio mimo wszystko założyłem bordową koszulę zamiast cały dzień noszonego swetra. Od razu poczułem się weń lepiej – mimo wszystko świadomość, jakie wrażenie wywieram będąc w koszuli, a będąc w swetrze sprawiała, że te pierwsze o wiele gęściej zapełniały mi szafę. Niestety, nie zwróciwszy uwagi na godzinę, przyjechałem do baru trochę przed dziesiątą, co oznaczało czekanie z mojej strony na i tak niechciane spotkanie z Carrinerem.
Ach, jak ja nie mogłem się doczekać momentu, gdy jego krzywa gęba zniknie z mojego życia. To będzie piękna chwila.
Nie chciało mi się zajmować miejsca, w którym ciągle spotykałem się z tym wiewiórem, dlatego usiadłem w spokoju przy barze, zamawiając sobie od razu piñacoladę. Miałem nadzieję, że ze względu na wczesną godzinę żaden przystojny facet nie będzie starał się mnie poderwać. Niedługą chwilę później dostałem swój upragniony biały napój i zacząłem go powoli popijać.
Po powrocie od pani Layers wkrótce zadzwonił do mnie kurier, który miał dostarczyć mi zamówione części do klawikordu tej łajzy. Jutro mam dość zapchany dzień, ale rano spokojnie mogę posiedzieć w domu – w końcu co innego mam robić od tej dziesiątej do trzynastej?
Z racji braku innych zajęć złożyłem także swoje biurko, które zajmowało teraz dumne miejsce przy oknie wychodzącym na północ (co oszczędzało mi denerwującego prześwietlania laptopa przez słońce). Jak mówił tamten zabawny chłopak, składanie biurka rzeczywiście nie trwało długo, nawet gdybym nie używał instrukcji. Z jednej strony zero upierdliwości przy tym milionie gubiących się śrubek czy gwoździ, z drugiej i tak na pełną godzinę musiałem znaleźć sobie jakieś zajęcie. Potem niezbyt miałem ochotę dłużej czekać i po prostu przyjechałem tutaj w nadziei, że Hann zjawi się równie wcześnie.
Westchnąłem przeciągle, gdy zdałem sobie sprawę, że połowa napoju ze szklanki już została przeze mnie połknięta. Aż tak długo myślałem o składaniu biurka? Niechętnie odwróciłem się do całej sali, by poszukać wzrokiem łajdaka z farbowaną czupryną.
…Nie było go nigdzie.
Ta informacja zaskoczyła mnie. Po sprawdzeniu godziny na telefonie wiedziałem, że dziesiąta już minęła, więc nieobecność Carrinera była czymś dziwnym. Może mu się coś stało? Jakiś uprzejmy pan tirowiec stwierdził, że za bardzo zależy mu na pracy, by interesować się losem marnego samochodu Pana Wiewióra? Aż się uśmiechnąłem do tej myśli.
Wtem poczułem, że ktoś kładzie mi rękę na ramię. Naturalnie od razu się wzdrygnąłem, by po odruchowym odwróceniu głowy ujrzeć ciemnookiego, którego przed chwilą z taką przyjemnością zabiłem w myślach.
— A do czegóż się tak uśmiechasz, Jerry? – zapytał Carriner, bezceremonialnie siadając obok mnie.
— Do myśli, że coś cię przejechało. I weź tę łapę. – A co będę go okłamywał? Doskonale wie, że go nie znoszę.
— Szorstki jak z rana.
Miałem ochotę jakoś mu odburknąć, ale ten patafian nachylił się szybko nad moją szklanką i przyssał do rurki.
— Co… Wypieprzaj kupić sobie własne. – Jasna cholera, jak ta ciota śmiała tak bezczelnie pić moją piñacoladę?! Natychmiast trzepnąłem go w głowę, z troską przysuwając do siebie drinka.
— Trzeba przyznać, że smaczne. A ty nie musisz zachowywać się jak małe dziecko, Jerry, myszko.
Zaraz mu znowu przyfrandzolę za tę „myszkę”. Nienawidziłem, gdy skracał moje imię, a kiedy dodawał do tego jeszcze tak idiotyczny epitet, miałem ochotę go zadusić na miejscu.
Ileż złości ten człowiek ze mnie wydobywał, Boże, dopomóż.
— Może zamiast się tak na mnie obrażać, powiesz, jak ci minął dzień? – zaczął Hann normalniej, tym razem zamawiając dla siebie drinka, nie zaś kradnąc go mnie.
— Jutro przyjdą części do twojego klawikordu. Listewki znalazłem gdzieś indziej, więc będą najpóźniej za tydzień – mruknąłem bez patrzenia nań.
— Gratuluję. Sam szukałem podobnych, ale ciężko cokolwiek znaleźć, żeby dramatycznie nie przepłacić.
— I nie znalazłbyś. Mało kto dzisiaj gra na klawikordach, zwłaszcza zabytkowych, więc nikomu nie opłaca się robić do nich części.
— To gdzie ty znalazłeś człowieka, który się tym ciągle zajmuje?
Uśmiechnąłem się pod nosem.
— Całe życie pracuję z instrumentami, więc muszę znać ludzi, którzy mogą mi się przydać.
Tak naprawdę nie musiałem specjalnie szukać kogoś takiego – jeden z moich byłych jednonocnych partnerów okazał się być dobrym dostawcą rzadszych części do instrumentów. Ze względu na dawną znajomość miałem u niego o wiele niższe ceny.
Zawsze mówiłem, że dobrze mi z takim życiem, prawda? Same korzyści.
Po mojej wypowiedzi między nami nastało milczenie. Cóż, nie będę go przerywał. Hann może i czasem zdaje się być normalny, ale kto powiedział, że mam zamiar zapomnieć jak mnie wczoraj upokorzył?
Zdałem sobie jednak sprawę, że ten wiewiór ciągle na mnie patrzy. Przewierca wzrokiem. Kątem oka dostrzegłem, że ma skierowaną w moją stronę głowę. Westchnąłem ciężko.
— Mógłbyś przestać się tak na mnie gapić? Zakochałeś się wreszcie czy jak? – warknąłem, pewny siebie. Oczywiście, że ten idiota uniósł z pobłażaniem brwi.
— Oj, Jerry. Ile razy można ci w kółko tłumaczyć jedną rzecz? Patrzę na ciebie, bo zastanawiam się, w co ubrać cię na te dwadzieścia cztery godziny. Aż mnie język świerzbi, żeby już teraz wydawać ci rozkazy i patrzeć, jak je z pokorą wypełniasz.
— Uważaj, bo się oślinisz. Poza tym skąd ta pewność, że akurat t y wygrasz? Mamy równe szanse.
Ha! Równe, dobre sobie. Przecież zwycięstwo mam już w garści.
— Doprawdy? Dzisiaj rano wyglądałeś zupełnie inaczej, wiesz? – Wiewiór przeciągnął ostatni wyraz nadspodziewanie drażniąco.
— Jakbyś jeszcze nie zauważył, bardzo lubię twój klawikord. – Posłałem mu pruderyjny uśmiech, jakbym miał na myśli zupełnie co innego. Lepsze to, niż gdybym miał się spłoszyć tak tanią zagrywką.
— Schlebia mi to – mruknął z zadowoleniem. Idiota. – Mogę cię o coś spytać, Jerry?
Patrzyłem z lekkim zdziwieniem, jak upija łyk swojego drinka. On prosi o pozwolenie na pytanie? Olaboga, niebiosa się walą!
— Najwyżej nie odpowiem – rzuciłem od niechcenia, w duchu tak naprawdę ciekaw tego, czego ten głąb chce się dowiedzieć. Sam też uniosłem szklankę do ust.
— Mówiłeś, że chodziłeś do szkoły muzycznej. – Mruknąłem potwierdzająco. – Przyznaj, ile razy uprawiałeś seks na instrumentach?
Zakrztusiłem się.
Co, kurwa?
— C-co? – wydusiłem z siebie, chrząkając głośno. Całe szczęście, że nie zamówiłem nic mocniejszego, bo teraz gardło paliłoby mnie żywcem.
— To, co usłyszałeś. Ile razy uprawiałeś seks oparty o pianino, fortepian? Albo może używałeś czasem fletów do innych celów niż zostały stworzone?
Patrzyłem na jego spokojną i szczerze zaciekawioną twarz. Patrzyłem pełen szoku i zdumienia, jak mógł w ogóle zapytać mnie o podobną profanację. Patrzyłem i po prostu… Nie mogłem uwierzyć. Już nawet nie wiedziałem, co za uczucie zaczęło we mnie buzować.
— Ty chyba sobie jaja robisz.
— Dlaczego? Nie chcesz chyba powiedzieć, że nigdy nie uprawiałeś seksu w szkole? A skoro była to szkoła muzyczna, wystarczyło zamknąć się w odpowiedniej sali i niektóre rzeczy po prostu miałeś pod ręką. Albo pod czymś innym.
Ujrzałem delikatny uśmiech na jego twarzy. Powstrzymywał go, to jasne. A ja siedziałem tam jak z kołkiem w dupie i gapiłem się na niego szeroko otwartymi oczyma.
— Co ty mi, kurwa, zarzucasz? – warknąłem zduszonym głosem.
— Jerry, skąd te nerwy? Wystarczyło odpowiedzieć „nie”. Wielu ludzi przecież mogłoby dojść do takiego wniosku. – Odwrócił się z powrotem do baru jak gdyby nigdy nic.
— Ty naprawdę musisz mieć spaprany mózg, skoro pytasz o tego typu rzeczy.
Nawet przez myśl nie przeszłoby mi kiedykolwiek uprawiać seksu na instrumentach. Przecież to by je zabrudziło, mogłoby je zniszczyć, poza tym… Kurwa, zabiłbym każdego, kto zaproponowałby mi podobny idiotyzm. Przecież to są instrumenty!
— Przesadzasz. Ale nie powiem, twoja reakcja była całkiem ciekawa. – Zaśmiał się Carriner, znowu zerkając w moją stronę.
Nie, ja już nie miałem siły do tego człowieka. Dlaczego za każdym razem trafia w moje słabe punkty – nawet takie, o których nie miałem pojęcia? Pokręciłem głową, straciwszy ochotę na resztę piñacolady.
— Jesteś ohydny – rzekłem ciężko. Odpowiedział mi jedynie jego rozbawiony śmiech. Co za wariat.
I ja miałem wytrzymać te jedenaście dni?
— Dlaczego tak bardzo się oburzyłeś? Naprawdę uważasz to za aż tak nieodpowiednie? – rzekł do mnie z zaciekawieniem. Dopiero teraz zauważyłem, że na jego brodzie widać było ślad zarostu, jakby się wczoraj nie ogolił. Czemu nie widziałem tego rano?
— Wiem, że uważasz mnie za zwierzę, które myśli tylko o ruchaniu się z kim, a nawet z czym popadnie. Otóż nie. Poza seksem, który naprawdę lubię, mam też własne życie. I obrzydza mnie myśl o mieszaniu niektórych jego części z seksem. – Wiedziałem, że na moje słowa Carriner zareaguje wyłącznie kolejną falą śmiechu, ale nie umiałem się nie wytłumaczyć. Nie wyobrażam sobie, żebym kiedykolwiek muzykę bezpośrednio łączył z pieprzeniem się. Tak nie mogło być. Instrumenty były zbyt… czyste.
— Przepraszam, nie myślałem, że tak na to patrzysz.
Przez chwilę siedziałem, jakbym nic nie usłyszał. A potem zdałem sobie sprawę, że te dziwne słowa naprawdę padły. I to z ust tego wiewióra.
Naraz znieruchomiałem, po czym uniosłem z niedowierzaniem brwi.
— Jak to, ty mnie przepraszasz? Czy mnie słuch nie myli? – odważyłem się zapytać, jakbym bał się, że ten przepiękny miraż się rozpłynie.
— A nie mogę? Czemu to coś dziwnego?
— Jakoś dziwnie słyszeć mi te słowa od człowieka bez granic przepełnionego dumą.
— No widzisz, Jerry. Ty mnie po prostu nie znasz. I zamiast skorzystać z okazji, nazywasz mnie ohydnym.
Skrzyżowałem rozbawiony wzrok z Hannem, który spoglądał na mnie z nutą niezrozumienia. Jego cyniczny uśmieszek nie spełzał nadal, tworząc śmieszną mieszankę.
Zrobiło mi się aż nieswojo. Pokręciłem zatem głową po raz kolejny i tym samym przerwałem ten dziwny kontakt wzrokowy.
Nigdy nie pomyślałbym, że ten człowiek może zaskoczyć mnie w pozytywnym sensie.
"przyfrandzolę" w dupsko tapira, kocham narrację Jerry'ego <333
OdpowiedzUsuńJa wiedziałam, że coś takiego się stanie prędzej niż później ze strony Hanki, a Jerry tak zareaguje. Wiedziałam, bo oni będą się Radośnie Ruchać : D
Coraz więcej frustracji seksualnej i coraz więcej interakcji między chłopcami~~ To na pewno skończy się na dzikiej przejażdżce w Sokole Millenium C<
Ale seks na instrumentach, no błagam. Albo Hann jest trochę bardziej tępy niż wygląda albo jest wyjebanie dobrym aktorem-manipulantem. Tak czy inaczej, skończy się to w łóżku albo przestrzeni kosmicznej, zważcie na moje słowa!
A pani Layers jest taka kochana, uwu. Najmilsza postać C:
Ogej, wracam do mojej chemii! Ale rozdział był cudną przerwą w napierdalaniu <3
~Brukiew
P.S.: Ćśśśś, ale oni będą się ruchać C:
Dzień dobry! Tak, przebrnęłam przez te dwa... Trzy..... Cztery rozdziały. I jeszcze raz przepraszam za ignora, był spowodowany zapierdolem, nie brakiem chęci do czytania twoich wypocin. A co do treści...
OdpowiedzUsuńKurwa, oni będą się ruchać. Ja w to głęboko i dogłębnie wierzę. Narracja Jerry'ego wyborna, parsknęłam szczególnie przy "ameboidalnym ciole". Kocham wredotę Hanna (i jego imię, bosz), co ciekawe w ogóle mnie nie irytuje, może dlatego iż jestem przekonana, że robi to wszystko z premedytacją i ma na myśli jakieś większe i bardziej świetlane cele niż wyśmiewanie i upokarzanie myszki (równie dobrze może chcieć go po prostu przeruchać). Ojj, będą z tego dzieci. Kocham babcię Elizę i występujące w opowiadaniu instrumenty, a aluzja co do kochaniu się na nich wydaje mi się bardziej manipulanckim chwytem niźli wrodzoną głupotą, tudzież zboczeniem wiewióra. Jedyną postacią, co do której nie jestem przekonana, jest Bastian. Nie, że coś mnie w nim szczególnie odpycha, wydaje mi się po prostu trochę gimbusiarski i zupełnie nie pasuje mi do Jerry'ego. Przygoda na jedną nockę, sporadyczni kumple, okej. Ale jak się zacznie wypłakiwać w rękaw myszy za każdym razem, jak Michael go nie przerucha, w końcu się wkurwię. Językowo bardzo w porządku, lubię twoje opisy. Jak zawsze. Niedługo wyślę ci trochę moich wierszopodobnych pierdół. W końcu wyhaczę się w realu. Czym się - Zielony Glut.
https://www.youtube.com/watch?v=blx7u7PVbZI <-- wybacz, że spamię, ale w kontekście Jerry'ego ta piosenka wydała mi się tak komicznie pasować.
OdpowiedzUsuńOficjalnie stwierdzam, że jest to piosenka zupełnie o Jeremym. Obniżyć tylko trochę głos i macie jego w pełnej krasie XDD
UsuńHmmm, wiewiór staje się coraz bardziej ludzki? Nieprawdopodobne :P
OdpowiedzUsuńTo napięcie, te nerwy i ten głód seksu... Jeremy to teraz bomba skumulowanych emocji.
A Carriner perfekcyjnie sb wszystko zaplanował, choć to jeszcze się zobaczy, czy dobrze myślę.
I piosenka rzeczywiście niezła ^^
Pozdrawiam ;)
Przejrzałam małe fragmenty Twoich tekstów i mogę powiedzieć, że skuszę się na ich przeczytanie. Fajnie piszesz, zainteresowałaś mnie. Nie mogę Ci tylko obiecać kiedy je przeczytam, bo po prostu nie mam czasu na czytanie tekstów na blogach, ale zrobię to. Na pewno wezmę się za skończony już Książę turkusu, bo czytam tylko zakończone teksty.
OdpowiedzUsuńŻyczę weny i powodzenia w pisaniu.
Pozdrawiam. :)
Naaach, ale się kroi! :D Hann jak bum cyk cyk robi to wszystko z premedytacją, głupi nie jest, wie, że sfrustrowany Jeremy mu ulegnie, gdy odpowiednio... hm.. zmiękczy to akurat nieodpowiednie słowo w tej sytuacji xD Wręcz przeciwnie no. Nie mogę się doczekać. Uwielbiam takie napięcie między bohaterami ^^
OdpowiedzUsuńBtw. Jerry bo myszka z Toma i Jerry'ego..?
A.