Uwaga

poniedziałek, 24 listopada 2014

Rozdział 5

Dzień drugi.
Piekące powieki nawet nie chciały się uchylić. Leżałem prosto na plecach i starałem się spokojnie oddychać. Nawet próbowałem przypomnieć sobie jakieś techniki relaksujące.
Dobra, Jeremy. Odetchnij głęboko. Jeszcze raz. Teraz dziesięć powolnych wdechów i wydechów. Właśnie. I teraz wyobraź sobie, że jesteś wodorostem. Falujesz monotonnie w spokojnej wodzie. Całe twoje ciało chwieje się w rytm prądu. Słona woda otacza cię z każdej strony i uspokaja. Pozwalasz falom delikatnie sobą poruszać. Ocean jest spokojny. Błękitny. Pełen żywych stworzeń. Ogromny. I silny.
…Ach, dokładnie tak, jak moje pożądanie w tej chwili.
Powoli sięgnąłem do zamkniętych oczu. Bolały jak jasna cholera, na dodatek były sklejone, jakby mało było mi cierpienia. Zacząłem masować lekko powieki, które w końcu odpuściły i uchyliły się.
Znów patrzyłem na świat po nocy spędzonej samotnie. Chyba dostanę autofobii.
Z bezradnością sięgnąłem po telefon i odblokowałem go. Szósta czterdzieści cztery. Szesnaście minut do budzika. Przynajmniej lepiej niż ostatnio.
Gdy wczorajszego wieczora – tak, wieczora, bo wróciłem może godzinę po tym, jak pojawiłem się w Scorpio – starałem się zasnąć od kwadransa przed dwunastą, o dziwo udało mi się to. Inna sprawa, że co dwadzieścia minut budziłem się na dziesięć, czyli przez moje obecne około sześć godzin snu tak naprawdę spałem ledwo cztery. Poza tym taka forma „odpoczynku” męczyła mnie bardziej niż zupełnie nieprzespana noc.
Odłożyłem telefon, kiedy usta rozwarło mi szerokie ziewnięcie. Przy okazji rozciągnąłem boleśnie zastane mięśnie i stawy. Kilkunastokrotnie mrugając, postanowiłem kupić sobie jakieś dobre krople do oczu.
Miałem tak ogromną ochotę iść spać. Po prostu stwierdzić, że pierdolę wszystko, a potem zasnąć ze świadomością, że w dupie mam cały ten zakład i wieczorem znowu pojadę na łowy. Może zdecydowałbym się na trójkąt, gdyby nadarzyła się okazja? W ostatnim uczestniczyłem chyba dwa albo trzy lata temu. Doznania z obu stron naraz były niezapomniane – do dziś doskonale pamiętałem to wypełnienie, choć twarze tamtych partnerów zatarły się zupełnie.
A może pozwoliłbym sobie na coś ostrzejszego? Seks w jakiejś ciemnej uliczce albo w mało uczęszczanej alejce parku i mężczyzna, który pieprzyłby mnie z całej siły, nie zważając na to, że jego ruchy sprawiałyby mi ból. Ha, kiedyś uprawiałem seks na ulicy i jakiś policjant prawie zobaczył mnie i mojego partnera. Prawie sikałem z ekscytacji, kiedy mój tamtejszy partner nie zaprzestał powoli wsuwać i wysuwać się ze mnie, choć tuż za rogiem słyszeliśmy kroki służbisty.
Właściwie była jedna rzecz, której nie próbowałem nigdy. SM miałem za sobą, bondage też, nawet spróbowałem niektórych obrzydliwych fetyszy, żeby upewnić się, że sam nie mam z nimi nic wspólnego. Ale nigdy nie uprawiałem seksu z dwoma penisami we mnie. Owszem, jest to dość ryzykowna zabawa, która wymagała doświadczonych partnerów – nie zmienia to jednak faktu, że byłby to ciekawy sposób na uczczenie końca celibatu.
Przewróciłem się na bok, czując, że dostałem erekcji. Z ogromną niechęcią (dlatego, że sam) włożyłem obie dłonie pod pościel i sięgnąłem ku swojemu członkowi. Najpierw muskałem go delikatnie opuszkami po trzonie i jądrach, by potem znienacka mocno przetrzeć po żołędziu. Nagła przyjemność sprawiła, że jęknąłem głucho i odchyliłem głowę w tył. Zacząłem wyobrażać sobie, że to nie moje, a czyjeś duże, ciepłe i sprawne ręce bawią się moim przyrodzeniem. Kciukiem jednej dłoni cały czas pocierałem coraz bardziej wilgotną główkę, drugą ręką jeżdżąc wzdłuż całego penisa. Przyspieszyłem w końcu ruchy, przewróciłem się nawet na plecy. A kiedy czułem, że zbliżam się do końca, już obiema ciasno trzymającymi rękoma szybko się masturbowałem.
…No i świeża pościel pójdzie do prania.
Z zamkniętymi oczyma na moment rozluźniony leżałem pod kołdrą, uspokajając oddech. Owszem, takie coś nie miało właściwie sensu, bo tylko na chwilę mogło spuścić ze mnie parę, niemniej jakoś dziwniej czułem się na myśl o paradowaniu po mieszkaniu ze sterczącym kutasem.
Nagle rozległ się głośny, świdrujący uszy terkot. Drgnąłem natychmiast, zastanawiając się gorączkowo, co to za chujstwo mogło tak brzmieć. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, że to budzik w telefonie.
Z wściekłością wyłączyłem to zasraństwo, po czym pieprznąłem komórką gdzieś na pościel. Nawet nie interesowało mnie to, że na ekranie zostawiłem ślady, które potem będę musiał czyścić.
Odetchnąwszy głęboko parę razy, powoli uniosłem się do pozycji siedzącej, by w końcu wstać. Wytarłem dłonie w kołdrę (i tak pójdzie do prania, więc żadna strata), po czym wziąłem z szafy jedynie bieliznę i spodnie. Szarą koszulę i kamizelkę zwężaną w talii wyciągnąłem jedynie na wierzch, żeby je jeszcze wyprasować. Miałem przecież wystarczająco dużo czasu.
Ciepły prysznic nieco mnie uspokoił. Już kwadrans później wyszedłem z łazienki odświeżony i nawet gotowy do funkcjonowania. Brakowało mi jedynie kawy i śniadania, przy czym kawa oczywiście poszła na pierwszy ogień.
Kiedy zjadłem parę kanapek z białym serem i pomidorem, zająłem się zmianą pościeli. Od razu wstawiłem pranie, które skończy się akurat, kiedy wrócę do domu. Chociaż paradowałem po mieszkaniu w samych spodniach, jakoś nie było mi zimno.
Co jakiś czas przechodząc obok lustra, patrzyłem na swoje ciało. Było zupełnie niczego sobie. Jasna skóra, jasnobrązowe sutki. Nie miałem ani trochę zbędnego tłuszczu, choć mięśnie rysowały się tylko, gdy je napinałem. Brzuch był cudownie płaski, a tuż nad linią żeber, kilka centymetrów od dolnej części mostka, po prawej stronie znajdował się niewielki uroczy pieprzyk. Nie odstawał w obrzydliwy sposób, a ładnie leżał, ozdabiając moją skórę.
Kurwa, ale jestem przystojny.
Trochę przed ósmą zająłem się w końcu prasowaniem. Nie spieszyłem się ani trochę i z dokładnością wręcz perfekcjonisty wygładziłem każdy centymetr kwadratowy koszuli i kamizelki. Z lubością od razu założyłem je na siebie – z jakiegoś powodu bardzo lubiłem zapach świeżo wyprasowanych ubrań i ich delikatnie ciepły dotyk na skórze.
Usłyszałem nagle dźwięk wiadomości telefonu, który odłożyłem na stolik nocny, uprzednio wytarłszy ekran z wiadomych fluidów. Teraz nie miałem zamiaru pędzić do urządzenia – najpierw spokojnie złożyłem deskę do prasowania i odstawiłem ją do składziku.
Kiedy w końcu uniosłem komórkę, wyświetliła mi się informacja o dwóch wiadomościach. Najwyraźniej ta druga dotarła, kiedy poszedłem do innego pomieszczenia. Nie zwlekając dłużej, po kolei je sprawdziłem.
Pierwszą była wiadomość od kuriera, który pytał, czy odpowiada mi godzina dwunasta na odebranie przesyłki od mojego dostawcy części instrumentów. Od razu odpisałem, że owszem, po czym wyświetliłem kolejny sms.
Moja brew poszła do góry, kiedy ujrzałem, że nadawcą był nie kto inny, a mój słodki blondynek, który z chwilowego partnera zmienił swoją pozycję na „kolegę”.
„Cześć, siedzę w szkole i zaraz mam sprawdzian, na który gówno umiem. Chciałbyś się spotkać koło trzeciej? Parę przecznic od mojego domu otwarli nową kawiarnię, gdzie mają świetne napoleonki.”
Uśmiechnąłem się lekko na wspomnienie tego, jak przyjemne były te dwie noce z Bastianem. Aż zaskakujące, że jakiś debil nie chciałby wziąć go do łóżka. Kompletny idiotyzm.
Nagle telefon zawibrował mi w dłoni, wybrzmiewając znów dźwięk wiadomości.
„Tu Bastian, jakbyś nie zapisał sobie mojego numeru :)”
Zaśmiałem się cicho i zacząłem pisać mu odpowiedź.
„Jasne, trzecia będzie w porządku. A o której kończysz lekcje?”
Włożywszy telefon do kieszeni, zająłem się porządkowaniem rzeczy w mojej torbie na narzędzia. Sygnał kolejnej wiadomości zabrzmiał jednak szybko.
„Wow, byłem pewny, że o tej godzinie jeszcze śpisz :P Jakieś dziesięć minut wcześniej, ale mam blisko do tej kawiarni.”
„To podjadę pod ciebie, pracę mam dopiero o piątej. Gdzie ta szkoła?”
„Lanphier High School przy North 11th Street. Możesz wjechać na szkolny parking, tylko wysiądź z auta, żebym cię widział :*”
Lżej mi się zrobiło na myśl, że przynajmniej parę godzin spędzę dzisiaj w miłym towarzystwie. Na dodatek bezpośrednio po tym spotkaniu pojadę do pani Layers i jej cudnego pianina. Należały mi się te chwile spokoju przy cierpieniu, jakie mam znosić, a co!
Godzina mojego wyjazdu zbliżała się coraz bardziej. Miałem jeszcze jakieś dziesięć minut, które postanowiłem spożytkować na obejrzenie wiadomości. Wszystko, co słyszałem o świecie, brało się z Internetu albo z rzadkich rozmów z klientami. Cóż, mam przynajmniej kolejny plus do listy „Po co wytrzymać”.
Jakiś zbyt często mrugający, mocno już łysiejący facet po trzydziestce siedział za białym blatem studia telewizyjnego i opowiadał o kolejnej akcji charytatywnej, w której wzięła udział Pierwsza Dama Stanów. Z pilotem w ręku rozparłem się na sofie i przez chwilę słuchałem jego pseudo-zajmującego bełkotu. Nie trwało to długo, bo szybko przełączyłem na kolejny kanał, który okazał się być kanałem kulinarnym. Z jakimś cieniem zaciekawienia oglądałem, jak kobieta o schludnie upiętych brązowych włosach i w zielonym fartuszku w kwiatki kroiła szerokim nożem czerwone mięso jakiejś ryby, po czym wrzucała je do woka. Tam wymieszała je z przygotowującymi się już warzywami, po czym doprawiła. Wyglądało to na jakąś tanią podróbkę kuchni azjatyckiej, ale nie dociekałem już, z którego regionu ta potrawa miała imitować jakieś danie. Wyłączyłem telewizor, ubrałem beżowy płaszcz i szal indygo, po czym potruchtałem na dół, mając w zamiarze zahaczyć jeszcze o jakąś aptekę. Te krople do oczu naprawdę by mi się przydały.
W samochodzie włączyłem sobie radio, żeby zagłuszyć dudniącą mi w uszach ciszę. Na stacji z muzyką klasyczną nadawali akurat utwory, których uczyłem się jeszcze w szkole. Śmiać mi się chciało, że wciąż to wszystko pamiętałem i nawet z przyjemnością nuciłem je sobie pod nosem. Mój uśmiech jednak przygasł, gdy w końcu dotarłem do domu Carrinera.
Tak jak i wczoraj, dopiero po wzięciu głębokiego oddechu odważyłem się nacisnąć dzwonek u drzwi. Musiałem się upewnić, że następnym miejscem, w którym trochę posiedzę, nie będzie komisariat policji.
— Znowu na czas. Witaj, Jerry – rzekł pogardliwie wiewiór, kiedy przepuszczał mnie przez próg.
— Zrozum, że bardzo mi zależy na spokoju od ciebie – odparłem, ściągając wierzchnią warstwę ubrań, które wcisnąłem głupio uśmiechniętemu Hannowi.
— Nadal nie rozumiem, dlaczego darzysz mnie taką niechęcią. Przecież staram się być dla ciebie jak najmilszy.
Z lubością patrzyłem, jak ten idiota usłużnie wiesza mój płaszcz. Człowiek po prostu stworzony do bycia takim lokajem czy coś.
— Uwierz mi, czasem ciężko to zauważyć. W sumie tak samo, jak cokolwiek pozytywnego w twojej osobie. – Westchnąłem, po czym skierowałem się ku dużemu pokojowi (który swoimi rozmiarami także dzisiaj wywarł na mnie piorunujące wrażenie).
— Tak uważasz? Specjalnie dla ciebie postaram się bardziej. Kawki, herbatki? A może ciasteczek? No to jak, Jerry, myszko?
Spojrzałem zza ramienia na tego zasrańca, unosząc z żałością brwi. Naprawdę odechciało mi się powstrzymywać niepokojące pokłady agresji, które nagle pojawiały się we mnie na widok zastałej w minie przygłupa twarzy.
— Wiesz, wolałbym jednak nie wypić przypadkiem viagry albo innego gówna na popęd – mruknąłem jedynie, czym chciałem zakończyć rozmowę. Mój wzrok skupił się bowiem na pięknym instrumencie w rogu pomieszczenia.
Skąpany w niespodziewanych promieniach chłodnego nadal słońca klawikord wyglądał bajkowo. Lśnił nie dlatego, że był polakierowany, a przez to, że jego powierzchnię polerował każdy dotyk ludzkich rąk przez wszystkie jego lata istnienia. Uśmiechnąłem się do niego, jakby i on miał ucieszyć się na mój widok.
Ciemnooki chyba jakoś zareagował na moją odzywkę – nie wiem czy słowami, czy czymś w stylu żachnięcia. Ja jednak nie słuchałem go już w ogóle. Wszedłem na podwyższenie, na którym instrument się znajdował i poczułem się jakby w zupełnie innym świecie. Usiadłem zatem na taborecie, torbę z narzędziami odkładając sobie obok nóg, po czym z wielkim entuzjazmem przystąpiłem do pracy.
Nawet nie zauważyłem, kiedy minęła godzina. Całkowite wsłuchiwanie się w instrument, by precyzyjnie dopasować dźwięk tak cichego śpiewu pochłonęło mnie zupełnie. Lecz kiedy skończyłem z kolejnym klawiszem, niespodziewanie poczułem na ramieniu dłoń ciemnookiego. Z początku nie udało mi się w pełni świadomie wyrwać ze świata, w którym byłem tylko ja i klawikord. Dlatego też Hann mógł ujrzeć znienacka moją absolutnie głupią minę z szeroko otwartymi z zaskoczenia oczyma i na wpół otwartymi ustami, na których gasł uśmiech. Po krótkiej chwili zamrugałem parokrotnie, przywołując się do porządku.
Ja pierdolę, wstyd. Już widziałem ten krnąbrny uśmieszek na jego ryju.
— Wybacz, że ci przeszkadzam w zabawie, Jerry, ale minęło już trochę czasu. Na pewno się czegoś nie napijesz? – Zdawało mi się, że ten łajdak ledwo powstrzymuje śmiech. Ach, żeby tak w pobliżu stało jakieś krzesło, z radością złamałbym mu szczękę.
— Już ci mówiłem, że wolę nie ryzykować twoim głupim zagraniom. Skoro już jest dziesiąta, raczej sobie pójdę.
Chciałem wstać, lecz w tym momencie wiewiór wskazał mi przyniesione w ręku dwie puszki soku grejpfrutowego. Zamknięte. A grejpfruty są naprawdę pyszne.
Carriner cały czas patrzył na mnie wyczekująco. Zupełnie nie spodziewałem się takiego gestu z jego strony. Kurwa, na pewno coś kombinował. Pewnie chciał mi czegoś dosypać, jak mrugnę, bez wątpienia.
Po chwili wahania zacisnąłem wargi i wyciągnąłem dłoń ku puszkom. Hann podał mi napój z zadowolonym żachnięciem, po czym usiadł na brzegu podwyższenia. Niby kultura wymagała, żebym do niego dołączył, lecz za nic nie przepuściłbym okazji, żeby móc sobie popatrzeć nań z góry.
Dwa szczęknięcia otwieranych puszek dały się słyszeć wśród cichych ścian. Z chęcią zasmakowałem soku, zauważając, że rzeczywiście wyschło mi trochę w gardle. Delikatna słodycz napoju ciekawie kontrastowała z nutą goryczy, jednocześnie dochodził do tego lekko kwaśny ton. Po chwili z przyjemnością pociągnąłem kolejny łyk. 
— Gdybyś nie był samochodem, przyniósłbym piwo – rzekł ciemnooki, przerywając tę błogą ciszę.
Cóż, wypadałoby jednak coś mu odpowiedzieć, skoro łaskawie pofatygował się  a ż  do lodówki (chociaż w tym domu mógł to rzeczywiście być jakiś wysiłek).
— Nie przepadam za piwem. Wolę sherry – mruknąłem cicho.
— Co ty powiesz? Zupełnie jak moja babcia. – Zaśmiał się ten ironiczny pedał.
— Przynajmniej nie skończę na starość z pięćdziesięciokilogramowym sadłem na brzuchu. – Tym razem to ja posłałem w jego stronę chamski uśmiech.
— Ty raczej prędko umrzesz na zawał przez adrenalinę.
— Przynajmniej umrę szczęśliwy.
— Tego ci odmówić nie mogę, no patrz. – Hann skrzyżował ze mną wzrok. Choć teoretycznie się ze mną zgadzał, miał w głosie jakąś niemile władczą nutę, drań zasrany.
W chłodnym świetle wpadającym mu do oczu znienacka zauważyłem ciemną barwę brązu, który mieszał się z ciemną czerwienią. Brunatna, trochę nawet rdzawa tęczówka nie była jednak jednolita – przecinały ją liczne promienie prawie że czarnej barwy, stykając się w skurczonej źrenicy.
Nie przyglądałem mu się długo. A nuż bym się zapatrzył i ten padalec wykorzystałby sytuację, co by wrzucić mi do puszki wiadomą niebieską pastylkę. Ciężko było jednak nie stwierdzić, że facet miał ładne oczy. Boże, jesteś hipokrytą, że podobnego pokroju gnidę obdarzyłeś ładnym wyglądem.
Chciałem pospieszyć się z wypiciem soku, lecz wiedziałem, że po powrocie nie będę miał, co robić i znów pogrążę się w myśleniu o seksie. Tutaj przynajmniej zagadywał mnie ten bęcwał. Zaletą jego wątpliwie ciekawego towarzystwa był fakt, że nawet za całe Chiny nie chciałbym się z nim przespać.
— Tak właściwie to skąd znasz się na instrumentach? – zapytał znienacka ciemnooki.
— A niby skąd to pytanie?
Mężczyzna kiwnął jedynie ramionami, jakby nie wiedział.
— Chodziło mi jakiś czas po głowie, więc pytam.
Spojrzałem nań z uniesioną brwią, po czym znów upiłem trochę soku.
— Szkoła muzyczna. Wszystkie klasy w niej zdałem – odparłem lekko. Dziwnie było mówić tej francy o mojej przeszłości.
— A studia gdzie?
— Nie wiem, czemu cię to tak interesuje, ale nie poszedłem na studia.
— Czemu? – drążył dalej Hann.
— Bo zacząłem pracować. Zresztą nie twój zakichany interes.
Ja wiedziałem, że takie odpowiedzi wywoływały tylko większą ciekawość, a mnie zależało na jak najszybszym pozbyciu się wiewióra, ale rozdrażnienie tematem wzięło górę. Zdziwiło mnie jednak to, że Carriner nie odpowiedział mi w żaden sposób chamsko.
— A ty? Gdzie poszedłeś po szkole? – zapytałem po chwili wahania, żeby rozładować napięcie.
— Na studia architektoniczne. Opłacało mi się – odparł mi z uśmiechem. Odruchowo spojrzałem na jego dom.
Cóż, niewątpliwie była to dla niego dobra decyzja.
— A na czym głównie grałeś w szkole? – Znów odezwał się Hann.
— Na klarnecie – odpowiedziałem dopiero po chwili. Owszem, krótko, ale za to z pewną dumą.
— Ciekawie. A po tobie spodziewałbym się czegoś bardziej, hm, typowego.
…Miałem ochotę resztę tego soku rozlać mu teraz na głowę. Szkoda, że był taki dobry.
— Czegoś „typowego” to ty się spodziewaj po swoich pierdolniętych chłopaczkach. I weź się ode mnie czym prędzej odwal – warknąłem, po czym szybko dokończyłem zawartość puszki i odłożyłem ją tuż obok Carrinera.
Mężczyzna dotarł do mnie dopiero, kiedy już owijałem wokół szyi szalik. Od razu posłałem mu wściekłe spojrzenie. Zaskoczył mnie pytaniami, bo okazało się, że jednak myślał, ale nadal robił sobie ze mnie cudne żarty. Wybornie, doprawdy. Smarkam ze śmiechu.
— Uśmiechnij się, Jerry. Złość piękności szkodzi – mruknął, opierając się przedramieniem o framugę.
— Więc przez najbliższe dwa tygodnie zbrzydnę i pójdę na operacje plastyczną – rzuciłem z jadem, gdy przewieszałem ramię torby.
— Aż tak źle na ciebie działa brak seksu?
— Raczej mus patrzenia na ciebie dzień w dzień. Aż mam mdłości.
Tym razem to ja posłałem mu chamski uśmiech, po czym bez czekania na odpowiedź otworzyłem sobie drzwi i skierowałem szybkie kroki ku samochodowi. Zanim wsiadłem do mojej toyoty, usłyszałem zawołane dość głośno „Do zobaczenia”. Ostatkiem cierpliwości zatrzasnąłem drzwiczki i odjechałem.

Po powrocie do domu musiałem odpuścić sobie wszelkie bardziej zajmujące ciało czynności (nie, nie mam na myśli tylko masturbacji). Okazało się bowiem, że moje słowa do tego zasrańca postanowiły się spełnić i próg mojego mieszkanka przekroczyłem z silnymi mdłościami. Starałem się powstrzymywać w czasie jazdy zbliżające się ku gardłu fale z na wpół strawionym śniadaniem i na szczęście udało mi się to aż do ściągnięcia płaszcza i butów. Niestety do łazienki pobiegłem jeszcze w szaliku.
Już od dawna nie wymiotowałem, więc zaskoczyła mnie nagła reakcja organizmu. Tylko na co? Sok od tego cepa raczej był dobry – inaczej on sam doświadcza teraz podobnych doznań. A może coś u mnie w lodówce zmieniło barwę albo konsystencję?
Takie myśli towarzyszyły mi przy dwukrotnym opróżnianiu żołądka i kolejnym samym skurczem mięśni. Po jakichś spokojnych siedmiu minutach odważyłem się z głuchym jękiem wstać i zerknąć do lustra.
Hurra. Przynajmniej nie porzygałem sobie szalika. Odwinąłem go w końcu, ostrożnie poruszając każdym mięśniem do tego potrzebnym. Na szczęście torsje nie wróciły.
Po dokładnym umyciu zębów i przepłukaniu ust udałem się do kuchni, gdzie zrobiłem sobie lekką herbatę bez cukru. Może lepsza byłaby cola, ale jakoś nie chciało mi się nigdy wydawać kilku dolarów za byle jaki napój na wypadek sraczki albo rzygania.
Kiedy czekałem na wodę, postanowiłem sprawdzić wszystkie produkty, które siedziały na półkach mojej lodówki. Jednak ani mleko, ani ser biały i żółty, ani masło, ani szynka, ani pasztet nie przekroczyły nadal swojej daty ważności. Ba! Nawet się do niej nie zbliżały. Także moje warzywa, owoce czy chleb nie wykazywały oznak starości.
Może złapałem jakiegoś wirusa w pracy albo w Scorpio? Bo na pewno nie zaraziłem się w bliskim kontakcie z kimś.
Powoli mdłości mi mijały, pozostawiając jedynie nieprzyjemne uczucia podrażnienia jak przy zgadze. Krzywiłem się podczas przełykania śliny. No cóż, nie pozostawało mi nic poza czekaniem – jak znowu będę wymiotował, kupię w aptece test ciążowy.

Z Bastianem miałem spotkać się o trzeciej, co dawało mi ponad cztery godziny od powrotu. Gdyby mój organizm mi na to pozwalał, poszedłbym po prostu spać. Po piętnastu przeleżanych bezczynnie i z zachowaną pełną świadomością stwierdziłem, że raczej nie zasnę. Postanowiłem w takim razie ściągnąć jakiś dłuższy film, a w międzyczasie poprzeglądać strony sklepów meblowych w poszukiwaniu odpowiedniego biurka. Przez ponad godzinę przeszukiwałem odpowiednie działy, odrzucając ogromną większość czarnych biurek. Dwa całkiem wpadły mi w oko, lecz postanowiłem poczekać jeszcze trochę z wyborem – dzisiaj na pewno dobrze się nie czułem.
Jakiś ciekawy film akcji z akcentami komediowymi nawet wciągał mnie przez te pełne dwie godziny trwania. Oglądając typowe amerykańskie kino (za którym nie przepadam, ale chciałem się odmóżdżyć), przegryzałem ostrożnie kanapki z samym masłem. Oby nie chciały potem wrócić, bo nie spodoba im się przewód pokarmowy.
Do Lanphier High School nie miałem daleko, dlatego dopiero wpół do trzeciej znowu umyłem zęby dla pewności, po czym tym razem w czerwonym szaliku do beżowego płaszcza zszedłem do samochodu i ruszyłem.
Szkoła Bastiana była ogromnym budynkiem z czerwonej cegły, o trzech kondygnacjach oraz własnym boisku i parku. Zajmowała naprawdę dużo miejsca, którego starczyłoby bez wątpienia na dwa pięciogwiazdkowe hotele. Zarówno przed, jak i z tyłu budynku było dużo drzew, na których wisiały już dość duże pąki, gotowe w każdej chwili do rozwinięcia ściśniętych już ciasno zielonych listków.
Parking dla uczniów mieścił się bezpośrednio za szkołą. Blondynek nie wspomniał jedynie, że wjeżdża się nań od strony North Grand Avenue East. No cóż, i tak miałem jeszcze trochę czasu, by pobłądzić chwilę.
Wjechawszy wreszcie na teren szkoły, zaparkowałem samochód z boku. Większość miejsc była zajęta przez auta uczniów, lecz na szczęście udało mi się ustawić tak, że dobrze widziałem wejście i zapewne z owego wejścia równie dobrze byłem widoczny. Zgodnie z zaleceniami chłopaka wyszedłem z toyoty, po czym, oparłszy się o nią, wysłałem Bastianowi wiadomość o treści „Jestem i czekam.” Oby tylko dzieciak nie był na tyle głupi, by mieć włączony dźwięk w trakcie lekcji.
Nie minęło wiele czasu nim usłyszałem charakterystyczny dzwonek. Prawie przeszedł mnie dreszcz i po raz kolejny w ciągu ostatnich lat podziękowałem siłom wyższym, że szkołę miałem już za sobą. Po niedługiej chwili z tylnego wejścia zaczęli wyłaniać się uczniowie – na początku kilka, kilkanaście osób, za nimi jednak parły tłumy szczęśliwców, którzy skończyli już lekcje. Z rękoma w kieszeniach spoglądałem w stronę szerokich drzwi, czekając, aż ujrzę weń Bastiana.
Dzieciarnia nie odjeżdżała jednak od razu. Kątem oka dostrzegłem, że wiele z nich zbija się w większe kupki, nieraz siadając na maskach sąsiadujących samochodów. Westchnąłem cicho w nadziei, że zaczną wyjeżdżać zanim zrobi się tu taki tłok, że nikt nie da rady choćby się cofnąć.
Znienacka zauważyłem, że niektórzy ludzie patrzą w moją stronę. Uniosłem trochę głowę i dostrzegłem, że nawet wiele osób kieruje na mnie wzrok. Zwłaszcza dziewczęta.
Błagam, dajcie mi spokój. Mam dwadzieścia cztery lata, nie wasza liga.
Niestety nie dane było mi ciche czekanie. Grupka przyjaciół, która ustawiła się dwa samochody ode mnie, co chwilę posyłała mi ciekawskie spojrzenia i niezbyt skrywane chichoty. Naprawdę byłem aż takim zjawiskiem, serio?
Nagle ujrzałem, że ktoś się do mnie zbliża. Odwróciłem głowę, dostrzegając niską, acz ładną dziewczynę o kasztanowych, puszystych lokach spiętych w niedbałego kucyka. Obok niej szła ciemnoskóra koleżanka o szlachetnych, acz nadal dziecięcych rysach i czarnych włosach ładnie splątanych w warkocz spuszczony na ramię. Obie miały na twarzach staranny, modny makijaż i podchodziły do mnie uśmiechnięte nader szeroko – wręcz głupio. Mimowolnie drgnął mi kącik wargi, lekko unosząc się do góry.
— Cześć. Jesteś tu nowy? – odezwała się ta z lokami. Miała na sobie ciemnoniebieską puchową kurtkę, zaś jej znajoma czarny płaszczyk ciasno ściągnięty w talii.
— Nie, czekam na kogoś – odparłem cicho, uśmiechając się szerzej. Kurwa, Jeremy, jeszcze małolatom dasz nadzieję na udany podryw, a wtedy się nie uwolnisz. Niechże się ten Bastian pospieszy.
— Tak? Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy. – Dostrzegłem, że wymieniły między sobą porozumiewawcze spojrzenia. – Ja jestem Amanda.
— A ja Janice. – Obie podały mi po kolei dłonie, starając się wyglądać jak najpiękniej i jak najbardziej uwodzicielsko.
— Ja mam na imię Jeremy. – Mimo wszystko przywitałem się z nimi.
— Możemy wiedzieć, na kogo czekasz? – Tym razem odezwała się ciemnoskóra Janice. Miała w głosie typowy akcent, zabawnie przyjemny.
— Na znajomego.
Wyraźnie widziałem, że moja odpowiedź wzbudziła w nich nadzieję. Kurczę, dziewczyny, aż mam ochotę się zarumienić i powiedzieć coś emocjonalnie płytkiego, żebyście dały mi spokój.
— Od dawna się znacie? Nigdy wcześniej nie widziałyśmy cię tutaj. – Znów mówiła Amanda, najwyraźniej śmielsza i bardziej pewna siebie. Splotła za sobą „uroczo” ręce i starała się patrzeć na mnie lekko z dołu, by, nie wiem, może być słodszą. Zauważyłem, że spojrzenia ludzi wokół coraz częściej skupiały się na mnie.
— Niezbyt długo, ale naprawdę dobrze spędza się z nim czas.
Wiedziałem, że to nie ich wina, że jestem przystojny i się podobam ogromnej ilości ludzi, jednak nadal miałem ochotę powiedzieć im „Oj tak, znakomicie się z nim sypia”. Żeby chociaż ci nieliczni geje w szkole odważyli się do mnie podejść, a nie jakieś słodkie lalunie.
— Jeremy! – Usłyszałem nagle znajomy głos i skierowałem głowę w stronę wejścia.
Nareszcie szedł do mnie Bastian z jakimś chłopakiem w czarnej czapce obok siebie. Od razu wyprostowałem się i posłałem mu jeden z moich pięknych uśmiechów, licząc na to, że dziewczynki obok mnie zauważą „nagły” brak zainteresowania nimi.
— Bastian, witaj – rzekłem mu radośnie, gdy już się zbliżył. Kątem oka spostrzegłem, że towarzyszący mu chłopak posyła mi nieufne spojrzenie.
— Och, to my może… - zaczęła lekko Janice. Będąc mimo wszystko dobrze wychowanym, jeszcze na moment odwróciłem się do nich.
— Miło było mi was poznać – powiedziałem lekko.
Janice zmieszała się, zaś na policzkach Amandy dało się zauważyć rumieńce. Odpowiedziały mi jakoś, chyba że fajnie byłoby jeszcze się kiedyś zobaczyć. Mnie jednak zajęły ciche słowa kolegi Bastiana, który niestety niewystarczająco cicho zwrócił się do blondyna.
— Ten twój wspaniały znajomy  wydaje się strasznie „ę-ą”. Nawet trochę pedalski.
No cóż, owa kwestia nie uszła mojej uwadze. Nie chciałem jednak robić żadnej afery z powodu tępego nastolatka. Niech się pocałuje w dupę i lepiej kupi maszynkę do golenia. Ten jego „dwudniowy zarost” wyglądał bardziej jak pizdowąsik.
Kiedy z powrotem zwróciłem się do chłopaków, Bastian upominał spojrzeniem swojego znajomego. Ten jedynie uśmiechnął się debilnie i uniósł jedną brew.
— To co, widzimy się jutro? Na razie – rzucił wredny gówniarz.
— Jasne, trzymaj się – padła jeszcze odpowiedź blondyna, po czym kretyn w czapce poszedł swoją drogą.
— No to wsiadaj – mruknąłem do słodkiego chłopaka. Uśmiechnął się do mnie miło, po czym obaj zajęliśmy miejsca w samochodzie, który po chwili odpaliłem.
— Nie myślałem, że stanę się taką sensacją – stwierdziłem, widząc, że ludzie oglądają się nawet za moim odjeżdżającym autem.
— Serio? Człowieku, ledwo przyjechałeś, a już podbijają do ciebie najładniejsze laski w szkole. Nie udawaj, że nie wiesz, jak działa na ludzi twój image.
Zaśmiałem się lekko na uwagę Bastiana. Temu mimo wszystko nie mogłem zaprzeczyć.
— A w ogóle kim był twój kolega? Niezbyt miło na mnie patrzył – zasugerowałem.
— Tylko nie mów, że słyszałeś.
— Niestety. – Zachichotałem po tym, jak zielonooki stęknął ciężko.
— Przepraszam za niego, on już tak ma.
— Nie martw się, niespecjalnie bolą mnie komentarze małolatów
— Ej! – Zaśmiałem się razem z chłopakiem. Po chwili jednak zapadło dziwne milczenie. – Wiesz, Jeremy… Michael to  t e n  chłopak.
Tym razem Bastian nie brzmiał tak lekko i radośnie. Chociaż się starał, słychać było, że przejmuje się sytuacją z tamtym gościem. Spojrzałem nań, dostrzegając, że smutny wzrok wlepił gdzieś za okno. Rozumiałem, że czuje żal do świata – zakochać się w takim zamkniętym idiocie. Postanowiłem nie pytać skoro i tak nie bardzo wiedziałem, jak mógłbym go pocieszyć.
— Poznaliśmy się w pierwszej klasie, bo chodziliśmy razem na większość przedmiotów. W drugiej też się tak fajnie złożyło. Ale dwa miesiące temu zauważyłem, że Michael mi się podoba. Wiedziałem, co prawda, że jestem gejem, ale i tak mnie to zaskoczyło. Ta impreza, po której się z nim przespałem, była jakiś miesiąc temu, może mniej. Jak się rano obudziłem i przypomniałem wszystko, chciałem nawet mu się przyznać, bo chyba jemu też było dobrze. Zareagował jednak tak, jak ci powiedziałem, więc… Cóż. Stchórzyłem.
Chociaż umówiliśmy się, że spędzimy parę godzin w pobliskiej knajpce, ja nadal jeździłem po okolicy tak naprawdę bez celu. Głupio było mi teraz pytać, dokąd się udamy, więc na skrzyżowaniach po prostu wybierałem przypadkowe ulice. Na szczęście chłopak ulżył mi w tej niezręcznej kwestii.
— Chyba przejechałeś tamtą kawiarnię. Może udamy się gdzieś indziej? – spytał w pewnej chwili.
— Nie ma problemu. Masz na myśli jakieś konkretne miejsce czy poeksperymentujemy z jakimś pobliskim?
Bastian zaśmiał się lekko, przez co trochę się odprężyłem. Mimo wszystko nie lubię i nie umiem rozmawiać na poważne tematy.
— Z tego co wiem, tutaj jedzenie jest nie bardzo. Ale możemy spróbować za tamtym biurowcem. – Chłopak wskazał widoczny między domami oszklony budynek, bez wątpienia należący do jakiejś bogatszej korporacji.
Skierowałem samochód w tamtą stronę i już po niedługim czasie, minąwszy niewielkie rondo, zauważyliśmy przyjemnie wyglądającą kawiarnię, której plusem było miejsce do zaparkowania obok. Wrzuciłem kilka centów do parkometru, po czym obaj udaliśmy się do lokalu o nazwie Moreno.
Kawiarnia składała się z pomieszczenia w kształcie litery „L” oraz krótkiego przedsionka. Sufit nie był zbyt wysoki, a to wrażenie pogłębiały szerokie łuki dzielące wnętrze na bardziej prywatne przestrzenie. Ściany pomalowane były na intensywny czerwony i ciemnoniebieski kolor – barwy te zamiennie pokrywały powierzchnie nawet poprzedzielanych łukami sufitów. Tu i ówdzie wisiały w ramach na białych passepartout ładne akwarele. Na niskich stoliczkach stały niewielkie paprotki, obok nich zaś ułożone zostały stosiki książek do wyboru. Krzesła miały jasne, kremowe obicia, co ciekawie kontrastowało z ciemnym drewnem wszystkich tutejszych mebli. Podłoga była zaś z przypominających palisander podłużnych desek, które nadawały dodatkowego stylu wnętrzu. Bar tymczasem został wzniesiony z nieco jaśniejszego drewna o lekko szarym zabarwieniu – jakby było starsze niż w rzeczywistości.
Jedną ze ścian tworzyło ogromne okno z szerokim parapetem. Leżały nań zielone, czerwone, błękitne i żółte poduszki, co oczywiście nie znaczyło, że to miejsce jest do siedzenia. Pomyślałem jednak, że na pewno niejeden klient pytał o możliwość zajęcia go.
Razem z Bastianem udaliśmy się do dalszej części pomieszczenia. Światło tutaj było miękkie i ciepłe dzięki lampom z jasnymi kloszami. Zawiesiłem płaszcz i szal na oparciu krzesła, które zająłem, rozkoszując się przy okazji aromatem kawy i cynamonu. Po niedługiej chwili podeszła do nas kelnerka z dwoma plikami ładnego menu.
— Na co masz ochotę? – spytałem siedzącego już blondynka. Sam przeglądałem spisy różnych ciast, lodów, galaretek i innych ciekawych deserów. Wolałem chyba odpuścić sobie podobnych atrakcji w nadziei, że ulży to dziś mojemu żołądkowi. Otworzyłem za to spis kaw, herbat, drinków i soków.
— Hm… Chyba wezmę tiramisu z lodami. Lubię waniliowe – rzekł do mnie chłopak.
Pokiwałem głową, po czym sam zdecydowałem się na sok pomarańczowy z dodatkiem goździków i cynamonu. Brzmiało to wystarczająco ciekawie, żebym chciał spróbować.
Odłożyliśmy karty na bok w oczekiwaniu na pojawienie się kelnerki. Czułem, że powinienem w tym momencie zacząć jakiś temat, lecz mając w pamięci widok twarzy smutnego Bastiana, wolałem chyba poczekać, aż on coś zaproponuje.
— Nawet nie spytałem, co u ciebie? Co w ogóle robisz o tej godzinie poza łóżkiem? – O, dobrze zrobiłem, milcząc. Acz nie byłem pewny, czy warto mówić o moim zakładzie. Młody w końcu nie wiedział za dużo o tym irytującym mnie patafianie.
— Stwierdziłem, że chyba przyda mi się trochę spokoju i czasu dla siebie. Wiesz, takie wolne dwa tygodnie raz na jakiś czas są naprawdę relaksujące. – Tu-tu-ru-tu, majtki z drutu. Co jeszcze mądrego powiesz, Jeremy?
— Skoro tak to przedstawiasz. Właściwie gdzie pracujesz, że dają ci tak elastyczne godziny?
— Czasem naprawiam, ale w większości to stroję instrumenty, nauczam też tego niektóre dzieciaki. Wiesz, sam sobie uzgadniam godziny, a zarabiam całkiem sporo jak na niecałe sześć godzin dziennie – odparłem, widząc kątem oka młodą dziewczynę, która miała przyjąć od nas zamówienia.
— Panowie już coś wybrali? – spytała jasnym głosem. Jej wzrok co chwilę przeskakiwał z Bastiana na mnie. Zrozumiała reakcja przy dwóch tak przystojnych facetach.
— Tak. Ja poproszę sok pomarańczowy z goździkami i cynamonem.
— A ja tiramisu z lodami i kawę z mlekiem i karmelem.
Zazdrościłem blondynowi, że mógł tak po prostu zamówić sobie słodką kawę. Na dodatek tak mi się oczy kleiły… O, ale przypomniałem sobie o kroplach, które kupiłem. Mogą pomóc, a chłopakowi raczej nie będzie przeszkadzało, jeśli użyję ich teraz.
— Bastian, mogę przy tobie zakroplić sobie oczy, prawda? – Wolałem mimo wszystko spytać, choć, tak jak oczekiwałem, on tylko kiwnął mi głową.
Poszperałem zatem w torbie, wyciągnąłem opakowanie, po czym odchyliłem głowę do tyłu. Mało mnie obchodzili inni ludzie, bo już po chwili poczułem przyjemne nawilżenie. Uczucie pieczenia powieki zniknęło na chwilę pierwszy raz od dwóch dni – ulga niesamowita.
— Fajnie, że można na tym zarobić. No i nie siedzisz po dwanaście godzin na jednym krześle w zamkniętym pomieszczeniu – rzucił do mnie.
— Naprawdę świetnie, zwłaszcza że lubię tę robotę. A ty co chciałbyś robić? – Uśmiechnąłem się doń, czując, że płyn jeszcze się nie rozprowadził do końca. Ach, co z tego, świat na chwilę znów wydał się przyjemny.
— W sumie to nie wiem. Myślałem trochę o administracji i zarządzaniu, czymś takim neutralnym – rzekł jakby od niechcenia.
— A nie masz czegoś, do czego cię ciągnie? – drążyłem, kręcąc palcem kółka na delikatnym wzorze czerwonej serwety, która leżała na blacie stolika.
— Nie mam za bardzo żadnych hobby. Ale nawet lubię kwiaty, moja matka z nimi pracuje. Ma sklep florystyczny. Mógłbym go po niej przejąć, bo całkiem nieźle się trzyma.
— A co twój ojciec robi? – zapytałem trochę od niechcenia.
— Haruje cały dzień jako kierownik firmy budowlanej. Wiesz, ma główną siedzibę i zajmuje się tylko papierami.
— Rozumiem, że jego stanowiska raczej odziedziczyć byś nie chciał?
— To chyba oczywiste. – Bastian zaśmiał się lekko.
Nagle przyszło mi do głowy inne pytanie. Sam zdziwiłem się tym, jak brzmiało w mojej głowie. Mimo wszystko postanowiłem jakoś pokrętnie je zadać. Może nie wyjdę przy tym na kompletnego idiotę bez uczuć.
— Właściwie to jak zakochałeś się w tym Michaelu? Nie wiem, jaki jest, ale wrażenia miłego po sobie nie zostawił.
Chłopak uśmiechnął się do mnie przepraszająco. Zdałem sobie znienacka sprawę, że chciał się spotkać, by mi się wyżalić. Nie miał nikogo, z kim mógłby porozmawiać szczerze i po prostu potrzebował komuś się wygadać. Może nawet czekał, aż sam przejdę do tematu jego niespełnionej miłości. A blondyn nie był raczej na tyle miękki, by rozpłakać się przy publiczności.
— Jest nieufny i szorstki, gdy ocenia ludzi. Mnie na samym początku też nazwał pedałkiem z ulizanymi włosami. Dopiero jak nauczyciel zlecił nam wykonanie jakiegoś projektu i sam podzielił ludzi w pary, zaczęliśmy się dogadywać. Nawet mnie potem przeprosił za te pierwsze słowa. – Bastian uśmiechnął się lekko, najwyraźniej przywołując jakiś obraz w pamięci. – Zaczęliśmy się częściej spotykać i tak wyszło, że się zaprzyjaźniliśmy. Wiesz, lubimy podobne rzeczy, dobrze nam się gada na te lekkie i te poważniejsze tematy. Moją orientację trzymałem wtedy z dala od wszystkich, więc całkiem łatwo było mi z nim komentować dziewczyny nawet pozytywnie. Ale dwa miesiące temu powiedział mi, że znalazł sobie dziewczynę i świetnie im ze sobą. Znałem ją ze szkoły, na szczęście nie musiałem widywać zbyt często. Ale wtedy poczułem się cholernie zdołowany i zdałem sobie sprawę, że jestem zazdrosny.
Chłopak przerwał na chwilę, bo kelnerka z szerokim uśmiechem właśnie przyniosła nasze zamówienia. Podziękowałem jej miło, a ona zaczerwieniła się i jeszcze bardziej wyszczerzyła zęby. Upiłem prędko łyk soku przez słomkę, stwierdzając, że jest naprawdę pyszny z tymi przyprawami. Bastian tymczasem chwycił w rękę widelczyk, jakby miał zamiar zjeść ciasto już teraz – mimo to jedynie wznowił opowieść.
— Jak wróciłem wtedy do domu, cały czas miałem przed oczami jego twarz. Uświadomiłem sobie, że mi się podoba w tym samym dniu, w którym dostałem wiadomość, że nie mam u niego szans, bo jest już zajęty. To mnie przybiło na jakiś czas. Nie miałem ochoty nigdzie wychodzić i wykręcałem się, że jest za zimno albo że chyba coś łapię. A potem Michael zaczął przychodzić do mnie i nieraz opowiadał o tej swojej Sandy. Za każdym razem widziałem wokół siebie tylko przedmioty, którymi mógłbym w niego rzucić. I tak strasznie chciałem mu chociaż powiedzieć, że jestem gejem.
Z widocznym na twarzy zrezygnowaniem, ale i uporczywą irytacją wbił widelczyk w ciasto, które uginało się pod naciskiem metalowych szpikulców, aż pękło. Zielonooki prędko chwycił odkrojony kawałeczek i wpakował go sobie w usta, powoli rozgryzając. Zauważyłem, że na szczęście delektował się smakiem, a nie rozpaczał nad opowiedzianą przed chwilą sytuacją. Sam co chwilę upijałem po większym lub mniejszym łyku i rozprowadzałem smaczny napój po podniebieniu.
— Czyli na tej imprezie potem wykorzystałeś go zajętego? – Zdziwiłem się. O ile sam nie miałem problemu z podobnymi kwestiami moralnymi (w końcu żaden facet nie podrywał mnie na tekst „hej, piękny, jestem zajęty, co ty na to”), wiedziałem chociażby z książek czy filmów, że ludzie z reguły mieli wyrzuty sumienia po zaciągnięciu do łóżka zajętego ukochanego.
— Nie, to było zupełnie inaczej. Michael zauważył, że nie czuję się dobrze, próbował mnie nawet pytać. Cały czas musiałem go okłamywać, wymyślając różne wymówki. Dał mi spokój w tej sprawie, ale los mnie pokarał, bo w zamian opowiadał mi więcej o swoim wspaniałym związku, aż czułem się, jakbym sam w nim był. Naprawdę, umiał opowiadać mi nawet takie szczegóły, jak to, że Sandy za każdym razem jęczała inaczej, gdy lizał ją po szyi. Myślałem, że się porzygam. – Miałem w tej chwili ogromną ochotę zaśmiać się ze współczuciem, jednak udało mi się powstrzymać i na mojej twarzy zagościł jedynie wstrzymywany uśmiech. – Potem zaczął mi mówić rzeczy, które mu się we wspaniałej Sandy nie podobały, o ile to w ogóle było możliwe. Bo Sandy nie chciała się długo całować. Bo Sandy nie lubiła na imprezach tańczyć tylko z nim. Bo Sandy stwierdziła, że powinien się częściej golić. No i jakoś powoli ten udany i szczęśliwy związek zaczął Michaela męczyć, chociaż sam nadal miał nadzieję, że wróci jego doskonała dziewczyna. Aż wreszcie ta idiotka z  nim zerwała dla kolesia, który obmacywał ją na imprezie, chociaż jemu nie dawała nawet się dotykać po udach, głupia suka.
— Hej, mały, powstrzymuj się, bo tak nieładnie – zwróciłem mu żartobliwie uwagę. Na szczęście chłopak zrozumiał, że chciałem po prostu rozładować atmosferę i się uśmiechnął. Sam zaś powoli domyślałem się, jak ta historia się potoczy. – I co potem?
— Michael klął na wszystko, a ja jednocześnie współczułem mu i się cieszyłem. Zaproponowałem mu, że pojedziemy się gdzieś napić, bo akurat był weekend i ktoś na pewno urządzał imprezę z alkoholem. Zgodził się, więc napisaliśmy do kogo trzeba i wieczorem zaczęliśmy. Resztę ci już opowiadałem. Do dzisiaj zachowuję się, jakby nic wtedy nie zaszło.
Zapanowała krótka cisza. Bastian wpakował sobie do ust kolejny kawałek ciasta, a ja przełknąłem jeszcze parę łyków soku, który zaczynał się kończyć. Cieszyłem się, że nie czułem po nim zbytniego ciężaru na żołądku.
— Według mnie to nadal ślepy idiota. Ale mogę ci dać parę wskazówek. Nieraz nawracałem zatwardziałych heteryków – mruknąłem lekko.
— Zatwardziałych heteryków poznanych w Scorpio?
Parsknąłem śmiechem, widząc niedowierzanie chłopaka. Tak, już widzę te tłumy homofobów, którzy co sobotę zabawiali się w gaybarach, by co niedzielę chodzić do kościołów.
— Nie tylko w nocy poluję na mężczyzn, kotku. Zauważ, że w pracy spotykam różnych ludzi, a jak trzeba popracować z jakimś dużym instrumentem dłużej, mam czas, żeby takiego ładniejszego heteryka uwieść. – Mrugnąłem do niego porozumiewawczo.
— Okej, okej, rozumiem. Ale ciągle ciężko mi uwierzyć, żeby w ciągu paru spotkań dało się zaciągnąć takich facetów do łóżka – rzekł Bastian, co chwilę biorąc do ust kawałki ciasta. Najwyraźniej kawę postanowił zostawić sobie na później.
— I tu nie zrozumiałeś mnie do końca. To nie ja zaciągam ich do łóżka, tylko oni. Ja tylko sprawiam, żeby zaczęli mnie pożądać. Co śmieszne, najczęściej nawet nie muszę udawać kobiecego.
Patrzyłem na powoli zmieniającą się ekspresję zielonookiego. Nadal niedowierzał, jeśli chodziło o niego, ale powoli zaczynał się przekonywać do moich słów.
— No to daj mi jakieś wskazówki. Tylko pamiętaj, że my jesteśmy nastolatkami i twoje metody mogą nie działać tak dobrze – rzekł z zaintrygowaną mimo wszystko miną.
— Kolejny błąd. Pamiętaj, że w twoim wieku cały czas buzują hormony i libido skacze jak opętane. Dlatego takie dzieciaki łatwiej wskakują sobie do łóżek.
Widziałem, że Bastian nie był zadowolony z moich słów, jakbym insynuował mu bycie łatwym. Chyba jednak zrozumiał mój przekaz, więc stwierdziłem, że dam mu wreszcie jakąś pomocną radę.
— Hm, od czego mógłbyś z nim zacząć… O. Masturbujesz się czasem, prawda?
— Człowieku, może trochę ciszej, bo nas zaraz wyrzucą – mruknął chłopak, nieco zażenowany moim pytaniem.
— To robisz to czy nie? – naciskałem.
— No tak. Każdy normalny chłopak potrzebuje.
Zachciało mi się nagle śmiać, że ten wręcz pasjonujący w łóżku chłopak podczas zwykłej rozmowy o robieniu sobie dobrze po prostu się krępował. Ach, ta niewinna młodość. Jak dobrze, że mam to za sobą.
— Czyli on też. A często, jak do siebie przychodzicie, jesteście sami?
— U mnie nie, bo matka wcześniej wraca z pracy i odbiera moją siostrę ze szkoły, ale u Michaela dość często. Nie ma rodzeństwa, a jego starzy pracują do nocy.
— No i doskonale. Jak będziecie u niego, włączcie jakiś film porno. Ten Michael na pewno się podnieci, a ty możesz sobie zawsze wyobrazić, że robisz to z nim i wam obu staną. Raczej na pewno padnie propozycja, żeby sobie ulżyć, więc się nie krępuj. Tylko nie patrz na niego zbyt natarczywie. – Widziałem, że blondyn patrzy na mnie jak na wariata, ale ciągnąłem dalej. – Po jakichś dwóch, trzech takich sesyjkach podsuń przy kolejnym filmiku pomysł, że przyjemniej będzie robić to sobie nawzajem. Tylko zastrzeż, że wielu chłopaków tak robi, ale o tym nie mówią. Wtedy będzie musiał w końcu popatrzeć raz czy dwa na twoją twarz, a, uwierz mi, już ja wiem, jak działasz, gdy jesteś podniecony. Na pewno w końcu zacznie o tobie myśleć, tym bardziej, że wszystko będzie działo się w jego pokoju.
Wiedziałem, że do tej metody Bastian będzie potrzebował cierpliwości, ale w podobny sposób w jego wieku sam załatwiłem kilku chłopaków, którzy mi się spodobali. Inna sprawa, że początkowo chcieli być dla mnie kolegami.
Po pewnym czasie myślący dotychczas dość intensywnie blondyn odezwał się.
— A co, jeśli zwyzywa mnie od pedałów i lachociągów?
— Nie zrobi tego. Mało się na tym znam, ale raczej ktoś, kto przychodzi do ciebie prawie codziennie i stara się jakoś pocieszyć, bo wyglądasz trochę gorzej, nie będzie cię gnoił od jednej propozycji. Zawsze po odmowie możesz po prostu wzruszyć ramionami, to zawsze działa. Każdy odbierze to, jakbyś tylko miał taką chwilową ochotę i szybko zapomni.
Młody pokiwał głową, unosząc szeroką filiżankę z kawą do ust. Na pewno, jeżeli się nie bał, miał przynajmniej wątpliwości. To było raczej naturalne. Ja jednak wiedziałem, że taka metoda na pewno zadziała, a nastolatek, nie wiadomo jak twardo stojący przy swojej orientacji, w stanie silnego podniecenia będzie kierował się tym, co przyjemniejsze fizycznie.
— No dobra, mogę spróbować. Najwyżej potem do ciebie będę biegł z siekierą. – Wreszcie Bastian uśmiechnął się do mnie. Odwdzięczyłem mu się tym samym.
Siedzieliśmy już w kawiarni ponad godzinę. Na szczęście torbę z narzędziami miałem w aucie, więc nie byłoby problemu, żebym bezpośrednio po spotkaniu z blondynem pojechał do klienta. Przeprosiwszy jednak chłopaka, sprawdziłem w telefonie dokładny adres. Z miejsca, w którym siedzieliśmy, jechałbym jakieś osiem minut, więc spokojnie mogę jeszcze pogawędzić z chłopakiem. O dziwo było mi całkiem przyjemnie, choć ostatnie podobne spotkanie miałem jeszcze w czasach mojej intensywnej edukacji. W jakimś odruchu zdecydowałem się przez to powiedzieć jeszcze jedną rzecz.
— Jakby coś się działo, możesz do mnie dzwonić.
— Dzięki. – Na widok szczerej wdzięczności w oczach chłopaka poczułem się jakoś milej. No tak, Jeremy, bo dobre uczynki ze szczerego serca uwalniają endorfiny, każdy katolik to wie.
Naraz do umysłu wskoczył mi obraz dochodzącego pode mną Bastiana. Cały czerwony, dyszący, zupełnie otwarty na mnie. Trochę dziwnie było mi z tym, że w takiej chwili przypominałem sobie zboczoną część chłopaka, który szukał u mnie teraz wsparcia w nieszczęśliwej miłości.
Chyba jednak nie nadawałem się za bardzo na dobrego przyjaciela.

Wieczór nadszedł zbyt szybko. Aż zastanowiłem się, dlaczego czas mi teraz tak szybko pędzi, skoro, gdy tylko wracałem ze Scorpio, noc dłużyła się niemiłosiernie. Coś tu było zdrowo nie tak.
Nie mając wielkiej ochoty się przebierać, znów pojechałem do baru w ciuchach, które miałem na sobie cały dzień. Owszem, nie jest to higieniczność wysokich lotów, jednak po co miałbym się stroić na te najwyżej dwie godziny?
Tym razem trochę dłużej poleżałem w błogiej bezczynności na kanapie. Pozwoliłem myślom spokojnie dryfować, co i tak doprowadziło do marzenia o porządnym, ostrym seksie. Oczywiście musiałem sobie choć trochę ulżyć, lecz nadal miałem ogromną chcicę.
Do Scorpio dotarłem nieco później niż poprzednich wieczorów. Było jakoś dwadzieścia po dziesiątej, kiedy przywitałem się zmęczonym wzrokiem z ochroniarzem. Uśmiechnął się do mnie pocieszająco.
— Co taki niemrawy dzisiaj? Nieźle musiał cię ktoś ostatnio wymęczyć – zażartował ciemnoskóry mężczyzna, szczerząc zęby.
Zaśmiałby się bardziej, gdyby dowiedział się, że prawda jest wręcz przeciwna.
— Jakoś tak ciężko. Nie za bardzo się wyspałem, bo praca – rzekłem krótko, po czym szybko się z nim pożegnałem. Życzył mi owocnego wieczoru.
Tia, owocny on będzie, jeśli szybko uda mi się stąd uciec.
Na sali Hann siedział już z jakimś facetem. Uniósłszy brwi, skierowałem się do nich. Ciekawe, co to znowu za chłoptaś?
O dziwo, mężczyzna okazał się na oko być w okolicach trzydziestki. Miał ładne ciemne, gęste włosy, przystojną twarz i jasne oczy. Ubrany w niebieską koszulkę, eleganckie spodnie i marynarkę wyglądał naprawdę zachęcająco. Nachylony do siedzącego naprzeciw wiewióra opierał się właśnie łokciami o kolana, mówiąc coś z zaciekawieniem.
Jakoś poczułem, że moje podwyższone i wrażliwe ostatnio libido da o sobie znać.
Kiedy się zbliżyłem, mężczyźni przerwali na chwilę rozmowę. Obcy zmierzył mnie nieodgadnionym wzrokiem, zaś Hann przywitał z przesadną uprzejmością – jak zwykle zresztą.
— Jerry, spóźniłeś się! Nieładnie kazać na siebie czekać tak długo – rzekł, rozpierając się typowo w sofie. Posłałem mu zmęczone spojrzenie.
— Nie mamy przecież żadnej ustalonej godziny, a jakoś wątpię, żebyś się za mną stęsknił – odparłem, po czym przewiesiłem płaszcz i szalik przez oparcie i wreszcie sam usadziłem się na miękkim meblu.
— Spokojnie, ważne, że jesteś. Chociaż, nie powiem, ciekawie by było, gdybyś się nie pojawił. – Ta menda z psim uśmiechem miała na myśli warunki naszego zakładu. Już to widzę, jak przegrywam, jasne.
— Może zamiast gadać od rzeczy, przedstawiłbyś mnie swojemu znajomemu?
Zwróciłem uwagę na przystojnego mężczyznę, który teraz z jakąś dozą zaciekawienia przyglądał mi się. Skrzyżowałem zeń zadowolony wzrok, uśmiechając się delikatnie.
— No tak, oczywiście. Jerry, poznaj Jasona. Jason, przedstawiam ci Jerry’ego.
To jasne, że ten dupek musiał zdrobnić moje imię, czego nie znosiłem. Moja ekspresja pozostała jednak nienaruszona, kiedy podniosłem się w stronę owego Jasona, by podać mu dłoń.
— Jeremy, miło mi cię poznać – mruknąłem. Mężczyzna chwycił moją dłoń. Miał silne, przyjemnie ciepłe ręce. Aż poczułem ciarki w dole kręgosłupa.
— Jason. Mnie również.
Przypadkiem spojrzałem na Hanna. Oczywistym było, co ten dupek sobie myślał. Ha, zobaczysz, że potrafię mieć satysfakcję z samego rozmawiania z przystojnym facetem, gnoju. Szczęka ci opadnie, na pewno.
— Wybaczcie, że zostawię was na chwilę samych, ale mam ochotę na drinka – rzekł ten szczur, uśmiechając się z taką dozą pewności siebie, że moja ręka miała ochotę zapoznać jego twarz z blatem stolika.
Kiedy Carriner poszedł swoją drogą, odetchnąłem lekko. Przynajmniej ta chwila spokoju.
— Nie wyglądasz, jakbyś go lubił. Czemu się z nim spotykasz? – zaczął rozmowę Jason. Spojrzałem mu w oczy z zaciekawieniem. Bystra bestia.
— Powiedzmy, że mam z nim pewną umowę na dwa tygodnie.  Dość męczącą, nie powiem, ale dla mnie bardzo korzystną – odparłem, opierając się o zagłówek.
— Brzmi ciekawie. Opowiesz? – brunet miał na stoliku jakiś napój, który wyglądał na sok jabłkowy.
— Jeżeli wygram ja, będę miał od niego wieczny spokój. Jeżeli on, na pełną dobę zostanę jego niewolnikiem.
— Ryzykownie. Rozumiem, że nie powiesz, o co się założyliście.
— Raczej nie. – Wymieniłem z mężczyzną uśmiechy. Coraz bardziej mnie interesował. – Może ty opowiesz, jak się poznałeś z tym dupkiem?
— Cha cha! Mocne słowa. Mieliśmy razem umowę w pracy na dłuższy czas i w sumie jakoś tak wyszło, że poszliśmy raz pić. Przypadkiem mu wyznałem, jakiej jestem orientacji, odkryłem przy okazji, że on też jest gejem. Raz się przespaliśmy i to chyba tyle.
Acha, czyli tak wygląda to jego „niespanie z byle kim”. Upił się z jakimś kolesiem i go przeruchał, jestem pod wrażeniem.
— Podziwiam, że nadal się z nim zadajesz. Jest wstrętny – rzuciłem od niechcenia.
— Nie, nie jest. Owszem, czasem sarkastyczny z niego gnojek, ale tak właściwie to fajny człowiek. – Uniosłem brew na te słowa.
— W takim razie mnie pokazuje się jedynie jako sarkastyczny gnojek.
— Może mu wpadłeś w oko?
— Ha! To na pewno nie. Prosto w twarz mi powiedział, że przy mnie by mu nie stanął. – Zaśmiałem się.
— Tak? A ja bym się nie zdziwił. Ciężko nie zawiesić na tobie wzroku – mruknął Jason. Oho, robi się ciekawie.
— Miło mi to słyszeć. Zwłaszcza od przystojnego faceta. – Posłałem mu moje zadowolone spojrzenie przymrużonych oczu. Mimowolnie mężczyzna przygryzł dolną wargę.
Wszystko byłoby piękne, gdyby nie nagły powrót „sarkastycznego gnojka”. Z wielką dupą przeszedł między nami i wrócił na swoje miejsce z kieliszkiem błękitnego napoju. Nabrałem nagłej ochoty na wisienkę, która weń pływała.
— Widzę, że dogadujecie się całkiem dobrze. Wiedziałem, że polubisz Jasona, Jerry.
…A może wcisnąłbym mu tę wisienkę do gardła albo od razu w płuca?
— Czemu miałbym nie lubić miłych ludzi?
— A dla ciebie to duża różnica, czy człowiek jest miły, czy nie? Do tej pory nie zauważyłem, żebyś był wybredny – rzekł, po chwili przysuwając kieliszek do ust. Mój uśmiech od razu znikł.
Co za skurwiel. Co za gnida przebrzydła! Ja pierdolę, zabiję go, zajebię na miejscu, popierdoleniec!
— Hann, mógłbyś sobie odpuścić. – Jason spróbował jakoś rozproszyć atmosferę, która zagęściła się, gdy skrzyżowałem wściekły wzrok z zarozumiałym spojrzeniem Carrinera.
— Ależ nie, niech sobie nie odpuszcza. Cenię sobie szczerość, przynajmniej wiem, kto jest niewartym uwagi kutasem.
— Och, no tak. Przecież Jerry tak doskonale ocenia ludzi. Wiesz, Jason, wystarczy parę słów, a on od razu przejrzy cię na wylot! – Jego impertynencki ton jeszcze bardziej mnie wzburzał.
— Odezwał się Wielki Pan, który nie sypia z kim popadnie, ale po pijaku rucha się ze współpracownikiem. – Brunet spłoszył się, lecz wiewiór nawet nie mrugnął.
— I mówi to ktoś, kto się puszcza.
Otworzyłem szeroko oczy.
Tego było za wiele. Jak on śmiał…!
Z zaciśniętymi ustami wstałem i wziąłem stojący na stoliku sok. Już po chwili jego zawartość spływała po tym pieprzonym pedale, który głośno złapał powietrze. Ha! Zaskoczony?
Bez słowa wziąłem swoje rzeczy i wyszedłem, nawet nie posyłając im krótkiego spojrzenia. Słyszałem jedynie, jak najbardziej zakłopotany całą sytuacją Jason coś mówi – mało mnie obchodziło, do kogo kierował swoje słowa.
Pierdolę to wszystko, całą jebaną pewność siebie tego skurwysyna.
Nigdy nie nienawidziłem kogoś tak bardzo.

3 komentarze:

  1. PRZECZYTAŁAM. Aż Ci na GG to napisałam, ale Ciebie nie było, buu.
    Jestem świeżo po lekturze (dwadzieścia minut, yolo), więc będzie emocjonalnie i bez sensu.
    Obmyśliłam kolejną teorię spiskową - przez to, że Jerry cały czas zmuszony będzie hamować swoje libido, przy poznawaniu nowych facetów zacznie zwracać uwagę na ich charakter I MOŻE WRESZCIE SIĘ ZAKOCHA CZY COŚ. Patrząc na to, jak bardzo jestem genialna, bystra, cudowna, inteligentna, wspaniała, prawdopodobieństwo ziszczenia mej teorii w skali od zero do stu wynosi minus czternaście.
    Uwielbiam Twoją narrację - chociaż normalnie pewnie nie polubiłabym takie gościa jak Jeremy, cholera, piszesz jego oczami tak naturalnie, że no, po prostu nie można, absolutnie nie można nie czuć do tej postaci ani odrobiny sympatii.
    Nie wiem, o co chodzi Wiewiórowi. Ja go nie ogarniam.
    Tym miłym akcentem zakończę komentarz, chociaż nawet nie wiem, ile napisałam, ale palce mi zdrętwiały, soł ju noł.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie jakaś emocjonalna reakcja! Zdecydowanie nie dziwię się Jeremiemu.
    I widzę, że jest wątek (bardzo)poboczny Bastiana i Michaela. ^^
    Rozdział świetny i naprawdę śmieję się w niektórych momentach do monitora!
    Oby tak dalej.
    A tymczasem, jak starczy mi czasu zabiorę się za kolejny rozdział. Przeca blogger nie raczy pokazać mi każdej nowej notki obserwowanych blogów ;)
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. "Splotła za sobą „uroczo” ręce i starała się patrzeć na mnie lekko z dołu, by, nie wiem, może być słodszą." - pierrrrdolone motywy z anime, Racu pls
    "Po jakichś dwóch, trzech takich sesyjkach podsuń przy kolejnym filmiku pomysł, że przyjemniej będzie robić to sobie nawzajem. Tylko zastrzeż, że wielu chłopaków tak robi, ale o tym nie mówią." - miałam świetny tweet na to, ale nie mogę go znaleźć......
    Ogólnie dialogi pomiędzy Jeremym a Hannem przywodzą mi na myśl te z RuPaul's Drag Race.

    OdpowiedzUsuń