Uwaga

wtorek, 23 września 2014

Rozdział 2

Obudziłem się zupełnie spragniony. W moich ustach panowała susza całkowita. Potrzebowałem chociaż łyka wody jak najszybciej, a właściwie to natychmiast…
Gdybym tylko mógł wstać.
Mój problem jedynie po części wiązał się z leżącym na mnie ciałem śpiącego chłopaka. Burza blond włosów zakrywała jego twarz, dlatego z początku nie umiałem sobie przypomnieć, z kim tym razem spędziłem noc. Jego jednak dałbym radę zrzucić z siebie jednym ruchem.
Trudniejsze było znalezienie w sobie jakiejkolwiek siły.
Leżąc tak o suchym pysku i wpatrując się w biały sufit hotelowego pokoju, przepatrywałem w myślach wszystkie obrazy z wczorajszej nocy. Musiało być naprawdę gorąco, skoro jako aktyw nie mogłem teraz wstać.
Mój umysł przyjął taktykę nie skupiania się na największym bólu i zaczął pokazywać mi coraz więcej wspomnień. Miło z jego strony.
Gorące wnętrze leżącego teraz na mojej piersi blondyna. Jego czerwona twarz, załzawione oczy, słodkie usta układające się w moje imię.
O, proszę, i przypomniałem sobie, że to urocze coś ma na imię Bastian.
Z tego, co udało mi się wyłuskać, wielokrotnie powtarzaliśmy „dwurazowe” rundki. Różne pozycje, różne metody. Za każdym razem równie gorąco.
Mordka chłopaka wyłoniła się spomiędzy jego włosów. Mruknął cicho, ziewnął przeciągle i dopiero wtedy skierował nieco nieprzytomny wzrok na mnie. Wreszcie mogłem dostrzec, że miał całkowicie jasnozielone oczy – tak inny odcień od moich, które miały ciemną obwódkę.
— Dzień dobry. Która godzina? – spytał, od razu zakrywając usta dłonią, gdy musiał po raz kolejny ziewnąć. Mimowolnie się odeń zaraziłem.
— Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. Nieźle mnie wymęczyłeś.
— Ja cię wymęczyłem? Człowieku, ja dzisiaj chyba nie wstanę, nie mówiąc o zrobieniu czegokolwiek pożytecznego. – Zaśmiał się, po czym oparł brodą o mój mostek i w tej pozycji patrzył prosto na mnie.
— Co jest? A dzieciaki takie jak ty nie mają przypadkiem szkoły?
— Nie. Jest sobota.
— Hm… Sobota czternastego?
Bastian potwierdził tę radosną nowinę kiwnięciem głowy. Nie mogłem się nie wyszczerzyć, choć czułem, jakby moje usta miały zaraz rozerwać się w kilkunastu miejscach.
— Cholernie jesteś przystojny, jak się uśmiechasz – mruknął Bastian.
Już miałem mu podziękować, gdy ten niespodziewanie zrobił mi na piersi malinkę. Spojrzał nań zadowolonym wzrokiem, po czym uniósł wzrok na mnie. Wyciągnąłem do niego rękę i przyciągnąłem do pocałunku. Zanim zetknęliśmy się ustami, przesunął wzdłuż moich warg językiem.
Kurwa, co za seksowny dzieciak. Prawie jak ja w jego wieku.
— To jest poprawne „dzień dobry” – rzekłem cicho, kiedy się od siebie oderwaliśmy. Zachichotał krótko.
Po chwili Bastian zebrał się w sobie i wolno wstał. Było widać jak na dłoni, że sprawdza, na ile wczorajsza rozkosz się na nim odbije. Oparłszy się o ścianę, złapał swój pośladek i zaczął go powoli masować. Ja tymczasem odwróciłem się na bok i z lubością obserwowałem jego poczynania. Blondyn nagle złapał moje spojrzenie
— Zboczeniec – pokręcił głową, ja zaś się żachnąłem.
— I kto to mówi?
Naprawdę zaczynałem go lubić.

Kiedy Bastian i ja się umyliśmy (na szczęście osobno, inaczej musiałbym go jeszcze pomęczyć), odprowadziłem chłopaka na pobliski parking dla taryf. Nie zdziwiło mnie to, że przed wejściem do taksówki Bastian nachylił się w moją stronę i spytał, „czy chciałbym z nim chodzić”. No tak, dopiero wówczas zdałem sobie sprawę, że młody mógł nie wiedzieć o mojej zasadzie jednonocności.
Gdy przygryzłem wargę, zastanawiając się, jak mu to powiedzieć, blondyn źle zinterpretował moje zachowanie.
— Ach, czyli masz już kogoś…
— Nie, co ty. Gdybym się z kimś związał, nie szukałbym innych na boku – zaparłem się od razu. – To raczej kwestia tego, że właśnie z nikim nie byłem, nie jestem i nie mam zamiaru być.
— Tak? To trochę dziwne, że tak zajebisty typ jak ty nie ma chłopaka.
— Można powiedzieć… że nigdy się nie zakochałem. – Zaśmiałem się pod nosem z zaskoczonej miny Bastiana. – To chyba dobrze. Wolę niezobowiązujące spotkania.
— Och… - Czy mnie się wydawało, czy chłopak zrobił zawiedzioną minkę? Błagam, tylko niech się we mnie nie zadurzy, tacy są najbardziej natrętni.
Gdy już otworzył drzwi taksówki, znów zwrócił się do mnie.
— Czyli jak będą to niezobowiązujące spotkania, jesteś na tak?
— Jak wcześniej powiedziałem – potwierdziłem.
— Często bywasz w Scorpio?
— Wyłączając nagłe wypadki, właściwie co noc.
— W takim razie do zobaczenia wieczorem. – Bastian puścił mi oczko, po czym wsiadł do samochodu, który chwilę potem ruszył.
Zdawałem sobie sprawę, że miałem dziwną słabość do tego uczniaka, ale jeżeli on zaczynał się we mnie kochać, mógł stać się potem problemem.
Ale cóż, z tak zajebistego seksu ciężko będzie zrezygnować.

Koło czwartej po południu byłem już w domu. Wiedziałem, że dziś jest dzień tylko dla mnie i dla mojego mieszkanka – nie miałem ani grama dodatkowej pracy.
Mieszkałem w średnio dużym lokum o czterech pomieszczeniach: sypialni, łazience, dużym pokoju z aneksem kuchennym i malutkim „składziku”, jak sam go nazywałem. Wszystko urządzone było stylowo, bez przesady, ale też nie zupełnie pusto. Lubiłem bazy ze stonowanych barw podkreślanych jakimś mocnym akcentem. Dlatego moja biała sypialnia ścianę, do której przylegało wielkie łóżko, miała koloru intensywnej czerwieni. Takie były również dwie poduszki na śnieżnobiałej pościeli. Biała szafa miała tymczasem przesuwane czarne drzwi, a na białym stoliku stał czarny wazonik na jeden kwiat – zazwyczaj jakiś czerwony. Podłoga z rudobrązowego drewna doskonale wpasowywała się w ten wizerunek.
To jednak tylko moja sypialnia, którą darzyłem specjalnym uczuciem. Resztę pokoi po prostu urządziłem elegancko i ładnie, acz nie skupiłem się nań wszystkich tak, jak na wyborze samego królewskiego łoża.
W spokoju przebrałem się w jakąś lekką jasną koszulkę, myśląc już o tym, co po kolei zrobić. Najpierw postanowiłem włączyć zmywarkę oraz włożyć ubrania do pralki, by potem zacząć odkurzanie. Uporawszy się z tym, wziąłem w dłoń szmatę i począłem wycierać kurze ze stołu, stolików, blatów i regału – ogromnego regału, na którym mieściły się ponad dwie setki moich książek, jakieś pasujące do całości bibeloty oraz zamknięty szczelnie w futerale ukochany klarnet. Może i nie miałem wystarczającego talentu, ale własny instrument kochałem i traktowałem jak dziecko.
Kiedy nie było już nic pokrytego kurzem, zajrzałem do lodówki. Cóż, kilka rzeczy trzeba było wyrzucić, kilka dokupić, więc postanowiłem wybrać się do sklepu, przy okazji opróżniając kosz na śmieci. Jakiś mały market na szczęście mieścił się przecznicę dalej, więc nie musiałem nawet odpalać auta.
Niecałą godzinę później wróciłem i zacząłem robić sobie gulasz i ryż z curry na kilka dni. Lawirując między garnkami, podgryzałem sobie marchewkę. Gdyby nie to, że radio mi się zepsuło tydzień temu, nuciłbym pewnie jakiś modny teraz utwór. Musiałem wreszcie uzbierać na pełnoprawną wieżę, skoro miałbym, gdzie ją postawić.
Ktoś mógłby spytać, po co mi takie śliczne mieszkanko, a w nim wieża i porządek. Owszem, nie miałem nikogo na stałe, żeby się chwalić, ale po co mi? Czasem bardziej zaufanych facetów (takich, na których musiałem dłużej polować) zapraszałem do siebie i nie miałem powodów do wstydu, a tak poza tym po prostu uwielbiałem tu posiedzieć ze świadomością, że to wszystko piękne wokół mnie jest  m o j e.
Część ugotowanej potrawy nałożyłem sobie na talerz, resztę w garnku owinąłem folią spożywczą i schowałem do lodówki. W spokoju i ze smakiem zjadłem dzisiejszą porcję, po czym rozłożyłem się na beżowej kanapie. Było nadal koło siódmej, więc miałem jeszcze parę godzin, by odpocząć przed pójściem do Scorpio.
Patrząc w biały sufit, pomyślałem nagle o przeszłości. Ni z gruchy, ni z pietruchy przypomniały mi się czasy liceum, gdy to wkroczyłem ciężką stopą w życie, które prowadzę do dziś.
Hm, wyrażenie „ciężką stopą” nie do końca odwzorowywało prawdę – pewnego wieczoru zaprosił mnie do siebie chłopak wyjątkowo urodziwy. Chciał, żebym pomógł mu z palcowaniem na gamę G-dur. Wystarczyło jednak, że usiadłem przy jego pianinie w ciasnym pokoiku mieszkania, które załatwili mu rodzice, a już ustawił się za mną i zaczął masować mi barki. Z tego, co pamiętam (pamiętam wyjątkowo dużo z racji, iż był to mój pierwszy raz) zaczął chwalić moje umiejętności, potem gładko przeszedł do ładnych dłoni i w końcu twarzy. Z każdym kolejnym słowem nachylał się nade mną niżej i niżej, a mnie robiło się tylko coraz bardziej gorąco. Wreszcie chwycił w usta płatek mojego ucha, a ja nie wytrzymałem i z czerwoną od podniecenia twarzą odwróciłem się doń, spoglądając błyszczącymi oczyma prosto w niego. Chyba był to chłopak z jednego roku, nie pamiętam, czy chodziliśmy do tej samej klasy. Wiem tylko, że pożądania starczyło mu na kilka razy, które zaczęły się dość boleśnie, ale po dwóch orgazmach umiałem tylko jęczeć i prosić o więcej.
Poczułem przyjemne ciepło rozchodzące się po podbrzuszu na wspomnienie tych pierwszych chwil, kiedy to zakochałem się w seksie. Wcześniej nie miałem żadnych kontaktów ani relacji tego typu. Nawet się nie całowałem. A jednak ten jeden raz był jak zniszczenie tamy niewinności, za którą uwięziony był bezmiar mojego trwającego do dziś pożądania.
Znienacka poczułem ogromną chęć na szybkie przeruchanie się z kimś. Bez zbędnej gadki-szmatki, tylko od razu przejście do rzeczy. Coś jak seks na zapleczu albo w ciemnej uliczce; byle szybciej, byle mocniej, byle intensywniej. Przypomniało mi się też, że słodki Sebastian obiecał się dzisiaj zjawić. Z nim moja dzisiejsza fantazja mogła się spełnić – nie musiałem przecież bawić się w zdobywanie od zera.
Zdałem sobie nagle sprawę, że nie słyszę ani pralki, ani zmywarki. Krótkie spojrzenie na wiszący zegar (rzecz jasna bez wskazówki sekundowej, której tykania nie wytrzymałbym długo) uświadomiło mi, że nie będzie problemem, jeśli własnym, ślamazarnym tempem wywieszę czyste ubrania oraz osuszę i odstawię naczynia tam, gdzie ich miejsce. Przeciągnąwszy się zatem, wstałem i udałem w stronę łazienki.

Z braku lepszych zajęć już kwadrans po dziewiątej dotarłem pod Scorpio. Pod tym razem ciemnofioletowym płaszczem miałem na sobie oliwkowozieloną koszulkę z podciągniętym po łokieć rękawem oraz czarne, trochę zwężane od kolana spodnie. Żeby było ładniej, nadgarstki oplotłem luźno paroma rzemykami i wąską pieszczochą. Wyglądałem jak chcący zwrócić na siebie uwagę osiemnasto-, może dziewiętnastolatek.
Tego wieczoru znów stał przy wejściu Joe. Jak zwykle przywitał mnie z uśmiechem, pytając szybko o samopoczucie. Ja zaś odpowiedziałem, że dobrze, nawet bardzo z racji dnia wolnego od pracy.
W środku panowały istne pustki. Nawet muzyka nie grała normalnie – DJ puścił jakiś melodyjny kawałek, którego identyczne sekwencje powtarzały się cały czas. Nikt jednak nie tańczył.
Ściągnąwszy płaszcz, usiadłem przy barze i zawołałem do siebie Dominica. Z tego, co wczoraj mówił, jutro miała nastąpić jego zmiana z Lassem. Ciekawe, gdzie teraz ten desperat próbuje znaleźć sobie obiekt westchnień, który nie ucieknie jego zalotom.
— Dobry wieczór, co podać?
Dominic wydawał się być nieco speszony na mój widok. Uśmiechał się jednak szeroko, być może w nadziei, że go pamiętam.
— Witaj, Dominicu. Poproszę piwo – rzekłem miło, krzepiąc widocznie jego serduszko. Właściwie większość facetów była prosta. Wystarczyło im wspomnieć, że któregoś pamiętam, a był zadowolony całą noc.
Kiedy zroszona wodą szklanka stanęła przede mną, upiłem łyk zimnego napoju i delikatnie otarłem z górnej wargi pianę. Wcześniej rozejrzałem się po lokalu, lecz nie było widać śladu Bastiana. Cóż, przyjdzie mi zatem poczekać.
Podziękowałem barmanowi, odłożyłem na ladę kilka dolarów, a następnie udałem się w stronę antresoli. Nocami to ona zapełniała się najgęściej gośćmi, którzy stąd mogli obserwować całą salę, lecz teraz na dwanaście stolików ledwo trzy – włącznie ze mną – były zajęte.
Popijając chłodne piwo, spoglądałem w pustą przestrzeń. Byłem niemal pewien, że mój słodki blondynek zajrzy tu dopiero po dziesiątej, dlatego nie przyglądałem się sali z uwagą. Jeszcze dostrzegłbym inną potencjalną ofiarę i co wtedy? Owszem, niczego chłopakowi nie obiecywałem, jednak głupio byłoby, gdyby zastał mnie na wyrywaniu innego faceta. Każdy poczułby się przynajmniej zlekceważony. A ja do chamskich osób nie należę.
Zawsze dziwiło mnie (i trochę martwiło) to, że obcy ludzie mieli mnie za zadufanego w sobie elegancika, któremu zdarzyło się mieć szczęście posiadania pięknej twarzy i ślicznego ciała. Smutne, iż kogoś, kto zwyczajnie ogarnia swoje ogromne zalety, mniej zwraca uwagę na wady i jest pewny siebie, niemal zawsze postrzega się jako tępego samoluba.
…Chociaż może za to też odpowiadać mój brak głębszych relacji z innymi.
Nieciekawie muszę przyznać, że, nie licząc już nawet miłości, przyjaciół nie posiadam i nie posiadałem. Zdarzało mi się dłużej kolegować z pojedynczymi jednostkami, jednak albo były to zupełnie płytkie relacje (jak z barmanami), albo dla danej osoby brakowało mi czasu, albo znajomość kończyła się wylądowaniem w łóżku – wówczas droga do końca była krótka.
Czy to mi przeszkadzało? Nad odpowiedzią zupełnie szczerą musiałbym się zastanowić. Na pewno nie czułem się nigdy odrzucony, nierozumiany czy samotny. Owszem, nie miałem nigdy, komu zwierzać się z tego, co mnie spotkało. Z drugiej jednak strony w moim życiu nie zdarzały się sytuacje, które sprawiałyby mi długotrwały dyskomfort. Jedynie w ostatnim roku szkoły średniej (nie studiowałem – jasno mi powiedziano, że nie mam, po co) przez jakiś miesiąc zakochany chłopak niemalże mnie prześladował. W końcu jeden z moich krótkich partnerów okazał się być na tyle „miły”, że sprawił natrętnemu adoratorowi pakę siniaków, limo na policzku i ostatecznie zniechęcił go do wystawania pod moim domem całymi wieczorami.
Mogłem więc stwierdzić, że przyjaciela „od serca” niespecjalnie mi brakowało. Czuję się wystarczająco „potrzebny” i mam do kogo otworzyć gębę – tyle mi wystarcza. Może w przyszłości zabraknie mi stałości. Jak na razie jednak mogę pozwolić sobie na ten rodzaj samotnego bytowania.
Dotarłem do mniej więcej dwóch trzecich zawartości mojej wysokiej szklanki, gdy zdałem sobie sprawę, że od długiego czasu spoglądam w zieloną plamę rzuconą na ścianę przez lampę. Potarłszy kąciki oczu, rozejrzałem się wreszcie po sali, mając nadzieję, iż mój mały koleżka już się pojawił. Przeszło mi nawet przez myśl, że jeśli dziś czeka mnie przezeń post (absolutnie niechciany i psujący cały mój kolejny dzień), nigdy więcej nie będzie mi się chciało z nim umówić. W końcu nie miałem zamiaru się z nim wiązać, a spędzić jedynie tydzień, może półtora tygodnia upojnych nocy.
Gdy tak przeszukiwałem po kolei każdy zakątek sali, zauważyłem, iż powoli powstawały większe grupy osób. Cóż, sobota zsyłała dużemu gronu pięknych ludzi przywilej wolności, z którego grupa o preferowanej przeze mnie orientacji zbijała się między innymi tutaj.
Dostrzegłem kilkoro blondynów z daleka podobnych do Bastiana. Ułożone jasne włosy, których najdłuższe kosmyki sięgały końca uszu. W końcu jednak – jak mi się wydawało – ujrzałem tego chłopaka, na jakiego czekałem. Siedział przy barze w bardzo podobnej pozie, co wczoraj, gdy wstałem, by doń podejść. Kącik wargi drgnął mi w zadowolonym uśmiechu.
Jednak gdy rzekomy Bastian uniósł drinka do ust (cholerny małolat), nie siedział bezczynnie, jakby robiła to osoba czekająca na inną. Odwrócił się bowiem w bok, do wysokiego osobnika, który stał tuż obok i wyraźnie go podrywał.
Ten cień uśmiechu od razu spełzł z mojej twarzy. Ścisnąłem mocno trzymaną szklankę, w pierwszej chwili nie wiedząc, co uczynić. Czułem wściekłość, która narastała we mnie zimną i jednocześnie gorącą falą.
Muszę tu wyjaśnić, co wzbudziło moje tak silne oburzenie. Jak wspomniałem wcześniej, nie zależało mi na zielonookim chłopaku w żadnym stopniu, który wykraczałby ponad zwyczajne pożądanie. Rozumiem też, iż blondynek był wystarczająco atrakcyjny, by inni ludzie się nim interesowali – mając wystarczający wybór, jestem wybredny w wyszukiwaniu partnerów, więc poprzeczkę stawiam wysoko.
Tym, co spowodowało, iż miałem ochotę zadusić wszystko, co żywe wokół mnie, był fakt, iż osobą, która zalecała się do wyraźnie zadowolonego adoracją Bastiana, był nie kto inny, a mój jedyny konkurent w conocnych eskapadach do Scorpio oraz innych, mniej lubianych przeze mnie barów.
Hann Carriner. Farbowane na jasny brąz włosy, oczy jak wielki wiewiór. Sylwetka człowieka uprawiającego sport i wystarczająco silnego, by przepięknie dokopać komuś na tyle śmiałemu, by nazwał go ciotą. Facet nie był żadnym pakerem, ale miał naprawdę dobre ciało. No i twarz.
Kurwa, nienawidziłem tego przyznawać, lecz ten niemalże rudy kutas był jedyną osobą, która nie tylko prawie równała się z moim wdziękiem, ale była też wystarczająco bezczelna, żeby po wielokroć w przeszłości podbijać do moich celów. I czasami skurwielowi udawało się skazywać mnie na wymuszony brakiem chętnych jednonocny celibat.
W tej chwili zaś widziałem, jak sprawił uśmiech na twarzy patrzącego nań Bastiana, następnie pogładził jego policzek wierzchem dłoni.
Tego momentu, gdy zdałem sobie sprawę, kto stoi przy moim blondynie, a momentu, kiedy wraz z piwem zacząłem dość fertycznym krokiem kierować się do baru, nie oddzielała długa przerwa. Wystarczyła ona jednak, by przez moją głowę przemknęła straszna myśl o porażce z tym większym (niech go coś zgwałci za ten wzrost) ode mnie wiewiórem.
W połowie drogi do lady przybrałem zwyczajowy wyraz twarz – delikatny uśmiech, przyjemne spojrzenie. Pomimo panującej we mnie burzy wściekłości, potrafiłem zamrugać do Bastiana, kiedy ten na mnie przypadkiem zerknął.
— Jeremy! – zawołał, od razu odrywając się od najwyraźniej niezbyt ciekawie bajerującego go Hanna. Wielki wiewiór również odwrócił twarz do zbliżającego się mnie, unosząc brwi na widok mojej zupełnie normalnej i zadowolonej miły.
— Cześć, mały. Jak się czujesz od rana? – spytałem spokojnie, kiedy stanąłem tuż obok niego. Celowo nie patrzyłem na Hanna.
— Absolutnie dobrze – odparł, po czym nachylił się bliżej mnie. – Nie mogłem się doczekać wieczoru.
Chłopak posłał mi takie spojrzenie, że nie umiałem powstrzymać się przed zbliżeniem doń i pocałowaniem krótko, acz namiętnie. Sam dopiero wtedy zerknąłem w stronę przyglądającego się nam Carrinera.
— O, cześć, Hann. Czyżby nudno mijał ci ten wieczór?
Ja wiem, byłem chamski. Ale tylko dla niego, naprawdę. Żeby tak kogoś nienawidzić…
— Ależ skąd. Noc jeszcze młoda, Jerry, myszko.
O właśnie. Chciałby ktoś wiedzieć, czemu tej łajzy nie znosiłem? Oto i przykład. Uśmiechnąłem się nieco szerzej, jakby przezwisko, którym mnie obdarzył, mogło kogokolwiek bawić. Tak naprawdę w myślach dusiłem go za każdym razem, kiedy tym swoim głębokim głosem, który porywał każdego nieszczęśnika, nazywał mnie „myszką”.
Bastian patrzący na nas z zaciekawieniem spytał nagle:
— To wy się znacie?
— Ależ oczywiście, Sebby. Ile to już będzie, Jerry? Trzy lata? Nie, chyba trochę więcej – ciemnooki oparł się łokciem o ladę i pocierał lekko podbródek palcami, spoglądając na mnie niby w zamyśleniu.
— Około trzech lat – przytaknąłem krótko. Miałem nadzieję, że ta rozmowa skończy się szybko.
Niestety.
— Wow, to dużo! Założę się, że kiedyś byliście razem, prawda?
Niemalże usłyszałem pęknięcie mojej przystojnej maski spokoju. Na Boga, w którego niespecjalnie wierzyłem, byłem gotów przysiąc, że w oczach Hanna zatańczył jakiś wstrętny kurwik. Jestem udupiony, pomyślałem.
— A wiesz, że właśnie nie? Od początku łączyła nas… przyjacielska rywalizacja, tak to chyba mogę określić. – Hann nie odrywał ode mnie dumnego spojrzenia.
— Rywalizacja? O co? – zdawał się nie rozumieć chłopak.
Musiałem się wtrącić. Objąwszy go zatem ramieniem, rzekłem:
— O takie cuda, jak ty, Bastian. – Następnie mruknąłem mu do ucha: – Chodźmy już, mam ochotę na ciekawsze zajęcia.
Delikatne głaskanie jego boku kciukiem musiało podziałać, gdyż dałbym sobie rękę uciąć, że twarz zielonookiego ciut poczerwieniała.
— Pozwolisz, że my udamy się już w swoją stronę? – spytałem z tryumfalnym uśmiechem.
— Tak szybko? Szkoda, chciałem się trochę bliżej poznać z Sebbym. Wydaje się być niebywale ciekawym chłopakiem. – Ciemnooki wlepił wzrok w mojego blondynka, upijając łyk czegoś ze szklanki. Bastian jednak bardzo mile mnie zaskoczył.
— Może innym razem. Ten wieczór specjalnie zająłem dla Jeremy’ego.
Po jego słowach wręcz rzuciłem wyzwanie wzrokiem temu wiewiórowi. Nie odpowiedział mi jakoś znacząco, ale czy mnie to obchodziło? Ważne, że z tej potyczki wyszedłem zwycięsko.
Ubrałem swój płaszcz, po czym wraz z zielonookim udałem się na zewnątrz. Nie krępowała mnie obecność kilku ludzi na ulicach – po kilku metrach przyszpiliłem chłopaka do ściany, wpijając się w jego usta. Ależ się cieszyłem, że Hann mi go nie ukradł.
Pierwsze spotkanie z tą gnidą pamiętałem wyjątkowo dobrze. To było, jak sam ten dziad powiedział, ponad trzy lata temu, kiedy przeprowadziłem się z Chicago do Springfield i zacząłem poznawać lepiej tutejsze gaybary.
Pewnego wieczoru podrywałem właśnie jakiegoś uroczego chłopaczka, niespecjalnie pamiętam jego twarz – ale na pewno był śliczny. To była moja któraś już z rzędu ofiara. Nie miałem problemu ze znalezieniem sobie partnerów, wszyscy chętnie się na mnie rzucili. Ale to ja miałem w ostateczności wybierać, więc faceci, którzy mnie zauważyli, robili wiele, by mi się przypodobać.
Owego wieczoru zacząłem właśnie podrywać tego młodzika. Był wyraźnie mną zainteresowany. Nic nie podejrzewając, zostawiłem go na chwilę, żeby udać się do WC. Myślałem, że już go sobie okręciłem wokół palca. Ale kiedy wróciłem, ujrzałem, jak moja ofiara całuje się namiętnie z tym zasranym wiewiórem.
Dotychczas myślałem, że Hann, który równie często jak ja bywał w tego typu miejscach, również zaliczał się do moich adoratorów – przyuważyłem bowiem nieraz, że mężczyzna mnie obserwuje. W swej ówczesnej głupocie myślałem nawet czasami, że kiedy zdecyduje się do mnie podejść, stanie się moim kolejnym celem, bo naprawdę wyglądał niezgorzej. Lekko opalona skóra, jasnobrązowe, orzechowe włosy, niesamowicie ciemne oczy (zastanawiałem się, czy były one czarne, czy ciemnobrązowe), męska sylwetka i przystojna twarz. No i jego czarujący uśmiech, którym tak często zwabiał do siebie innych facetów. Koleś był cholernie pociągający, każdy przyznawał, że tę cechę obaj dzieliliśmy. Jego wstrętną osobowość odkryłem jednak dopiero potem.
Tak więc, kiedy ujrzałem ich dwóch całujących się, myślałem, że mam halucynacje, że dosypano mi jakiegoś gówna do drinka. Nigdy bowiem nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś odbił mi partnera. W dodatku w takim tempie!
Przywdziawszy beznamiętną, nieco arogancką twarz, podszedłem do nich, unosząc brew, kiedy mój niedoszły kochanek uświadomił sobie moją obecność. Kurwa, przecież ten cioł jest tylko trochę wyższy ode mnie, pomyślałem.
Zanim się zatrzymałem, rozdzielili się (na ich szczęście, bo chyba wylałbym nań drinki, które stały tuż obok na ladzie). Chłopaczek patrzył nieco przestraszony, zaś Hann nonszalancko spojrzał na mnie z ukosa, po czym uśmiechnął się promiennie. Z zadowoleniem w oczach.
— Coś mnie chyba ominęło – rzekłem z nutką sarkazmu.
— Chyba można tak powiedzieć – odparł mi ten zasraniec. Już wtedy zdałem sobie sprawę, że przypomina mi wiewiórkę.
Młody (chociaż mógł być nawet rok starszy ode mnie) najwyraźniej poczuł się przytłoczony atmosferą, wyplątał się zatem jakąś gadką o rodzicach, o znajomych i uciekł. Zostałem z tym dziadem we dwóch.
— Lotny z ciebie ptaszek – mruknął ciemnooki, odwracając się zupełnie przodem do mnie.
— Co masz na myśli? Nie rozumiem twojej ironii, kolego. To ty zabrałeś mi zabawkę – rzekłem. Zrezygnowałem z choćby cienia uśmiechu, w przeciwieństwie do wciąż zdającego się delikatnie szczerzyć mężczyzny.
— Nie rozumiesz, tak? Zacznijmy może inaczej. Mam na imię Hann. A ty, jak mniemam, jesteś tym słynnym ostatnio Jeremim?
— Owszem. Co ma jedno do drugiego? – Co za matoł. Chciał mnie zmylić takim gadaniem? Mało mnie obchodziło jego wyjątkowo inteligentne wyrażanie się, nie dam się tak łatwo prowadzić.
— Hm… Powinienem cię poznać w inny sposób. – Przypomniały znienacka mi się moje myśli o tym, że mógłbym go obrać za cel. Teraz to niedoczekanie. – No, ale cóż. Chyba nic z tym już nie zrobię.
Nagle bez mojej zgody chwycił mnie mocno za nadgarstek – miał bardzo silny uścisk – i pociągnął za sobą.
— Co ty odpierdalasz?! Puść mnie!
Nie reagował na moje krzyki. Dopiero kiedy dotarliśmy do przedsionka dark-roomów, zatrzymał się i przyszpilił mnie do ściany. Chce mnie zgwałcić, przeszło mi przez myśl, wtedy jednak ujrzałem, że również z jego twarzy znikł uśmiech. Czyżby miał mnie pobić…?
— Obserwowałem cię od początku. Myślałem najpierw, że jesteś kolejnym facetem, który lubi co noc przychodzić do barów dla homoseksualistów. Ale kiedy zauważyłem, że za każdym razem wychodzisz z kimś innym, uświadomiłem sobie, że  p o l u j e s z. – Nacisk na ostatnie słowo został powiększony o jakiś błysk w jego oczach. – Powiem ci coś, myszko. Masz ładną twarzyczkę i nie dziwię się, że z niej korzystasz, ale pamiętaj: wkroczyłeś na zajęty teren.
— O, jaki pazerny! I co, pobijesz mnie, zgwałcisz albo coś podobnego, żebym nie polował „u ciebie”, jak to określiłeś? Chyba nie każdemu tak bardzo przypadasz do gustu, skoro dla mnie znalazło się tyle ofiar, palancie – parsknąłem wręcz wściekle, że odważył się tak mnie traktować.
Na widok czegoś dziwnego we twarzy Hanna poczułem zbierający się gdzieś pod kręgosłupem dreszcz. Cholera, a mogłem ugryźć się w język. W jednej chwili unieruchomił mi obie dłonie z boku, drugą ręką sięgając ku mojej głowie. Zbliżył do mnie całe swoje ciało.
— Sam widziałeś, jak bardzo ludzie się do ciebie kleją. Wystarczy, że podejdę – zaczął cicho. Czułem, że głaszczące mnie po włosach palce w każdej chwili mogą zacisnąć się na czarnych kosmykach, które nosiłem wtedy krócej niż dzisiaj. Ale ja byłem zwyczajnie głupi.
— Dopiero przyjechałem – rzuciłem mu wzrokiem wyzwanie, choć w tej samej chwili drżałem ze strachu. Nie było nawet, jak go kopnąć, tak blisko mnie stał, pachnąc dobrymi perfumami.
A jednak wbrew moim pesymistycznym oczekiwaniom mężczyzna nagle uśmiechnął się półgębkiem z rozbawieniem.
— Tak bardzo chcesz ze mną wygrać? Wybacz, ale musiałbym cię najpierw pragnąć – podkreślił wyraźnie ostatnie słowo. – Bez tego jesteś dla mnie marnym przeciwnikiem.
Nachylający się nade mną wiewiór wyglądał przez chwilę, jakby miał zamiar mnie pocałować. Miast tego, wyprostował się, puścił mnie i zostawił samego w przedsionku do dark-roomów.
Nie muszę chyba dodawać, że to, iż ktoś powiedział mi prosto w twarz, że go nie pociągam, było dla mnie zupełną nowością. Rozumiałem, rzecz jasna, że tak zwani heteronormatywni mężczyźni nie odczuwali do mnie nic związanego z pożądaniem, jednak aby zostało to we mnie rzucone tak chamsko…
Pamiętam, że dopiero potem znalazłem Scorpio, do którego Hann witał co parę, czasem co kilka dni na chwilę. Mogłem zatem uznać to miejsce za „swój” teren. Przez kolejne lata zyskiwałem sławę w Springfield, zaś Hann nigdy więcej nie zbliżył się do mnie tak blisko.
Teraz zaś, całując się z Bastianem w jakiejś ciemnej uliczce, cieszyłem się z mojej wygranej.
A nagrodą będzie kolejna upojna noc…

10 komentarzy:

  1. Dobra, przeczytam jutro, ale nikt nie może mi zająć pierwszego miejsca ok to nic wielkiego

    OdpowiedzUsuń
  2. No fajnie, fajnie. Jedyną rzeczą, która mi troszkę nie przypasowała jest ten biały, biały, czerwony, czerwony, biały i biały opis, czyli po ludzku, częste używanie określeń "biały" i "czerwony". Pojawia się nowy bohater, jest konkurencja i bardzo dobrze. Niech ten nasz Cassanova ma trochę wysiłku. Sebstian, to takie ładne imię, zaraz obok Cyrusa moje ulubione. Czekam jak to później będziesz opisywać, jak na razie jest fajnie. Przypomina mi klimatem ten durny serial -Queer as folk, tylko że nie jest durne i ma styl. Cóż, starczy zrzędzenia. Weny~

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie się tam opis podobał. Oczywiście trochę duuuużo tego białego ale ciężko opisać inaczej coś co takie jest. Co do rozdziału to zaczyna się powoli rozkręcać fabuła. Nabiera tempa. Znając Ciebie spodziewałbym się nieznacznego zwrotu akcji tak za 3 rozdziały minimum jak nie trochę więcej. Racu powiedz ty nam co zamierzasz w sprawie biednego Bastiana? Nie zostawisz go tak jako TYLKO po prostu zabawki nie? To byłoby by marnotractwo.... Z drugiej strony chciałbym, z góry zaznaczam że nie życzę źle Jerremiemu, zobaczyć jednak jego minę kiedy wiewiór (może po prostu ładna szczotka zamiast wiewiór?) dobierze się do blondynka. A jakby poszło coś więcej... he he :3 no ale. Ciężko jest mi coś więcej powiedzieć po tym rozdziale, gdyż są tylko dwa... Ale wiedz jedno: miał być seks w każdym rozdziale. Miał się lać z ekranu jak kompot z mózgu po matmie w maturalnej a tu proszę. Nic... Coś nie miało się ochoty co? ;> Racu powiedz mi tylko jedno. Czy któraś z postaci w tym odpowiadaniu ma swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości? Tak z ciekawości pytam :) no ale... dość pisania jak na raz

    Weny, weny~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dotychczas w "Jednym Razie" nie pojawiła się ani jedna postać, którą wzorowałem na prawdziwej osobie. Owszem, nadaję im cechy które znam, nadaję też cechy zupełnie sprzeczne z tym, co moi znajomi czy ja sobą przedstawiam. Mogę się zatem pochwalić, że akurat postacie są moją własnoręcznie stworzoną mieszanką osobowości ^w^
      A co do seksu - niczego nie obiecywałem. Będzie tak, jak w planie mam. I mam nadzieję, że uda się choć w połowie tak dobrze~

      Usuń
  4. Han Solo, farbowana wiewióra od bólu dupy >D Najlepiej, czytało się milutko i wewnętrzne monologi Jeremy'ego są czystym złotem~~ Wszystko jest zajebiste oprócz dwóch przecinków, co do których się nie zgodzimy :P What moarr can I say? Czekam na więcej i zajebistość c:

    OdpowiedzUsuń
  5. "Dlatego moja biała sypialnia ścianę, do której przylegało wielkie łóżko, miała koloru intensywnej czerwieni."
    Raku, przypadkiem wpierdzieliłeś bardzo derpne zdanie. Popraw. Resztę nadal czytam, nie mogłam się powstrzymać od tej uwagi >)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Absolutnie nie "derpne" - wytnij sobie wstawkę zaczynającą się od "do której", a uzyskasz esencję zdania. Bez wtrącenia owszem, brzmi idiotycznie, acz żadnego błędu tu nie ma~

      Usuń
  6. Jak znam życie będzie tu z pierdyliard zwrotów akcji, przez które szczena mi opadnie. Ale to bardzo, bardzo dobrze. Jestem ciekawa jak to rozwiniesz Racu. A tak btw. chyba nie skomentowałam Księcia Turkusu. Obiecuję to zrobić, gdy usiądę do komputera.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dobre, dobre! A najlepsze w tym jest to, że pewni nie raz nas zaskoczysz i nie potrafię przewidzieć, co będzie dalej z naszymi bohaterami ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy prawdopodobnie pojawiła by się 3 część? (miesiąc)

    OdpowiedzUsuń