Uwaga

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 1

Dzień był ciepły i słoneczny, choć po niebie krążyło sporo chmur. Pogoda dopisywała mimo tego, że był marzec. Po parku, na który wychodziło okno niedużego pomieszczenia, ludzie spacerowali w lekkich płaszczach i bluzach, niektórzy nawet bez dodatkowego okrycia. Gdy się przypatrzyć, na gałęziach drzew widać było ciemnozielone pączki - oznakę ukrywającej się nadal wiosny.
Było ledwo parę godzin po południu, gdy wyspany otworzyłem oczy. Zebrawszy się w sobie, po chwili usiadłem i przeciągnąłem się mocno. Przeczesałem moje rozwichrzone włosy, pod palcami czując, że mam na głowie istną burzę. Cudne geny odzywają się w nich od rana.
Gdzieś-tam kiedyś-tam w mojej rodzinie było kilku Hiszpanów, dwoje lub troje Japończyków i nie wiem nawet, ilu Indian. Wszystko to sprawiło, że wyglądałem, jak wyglądałem – proste, czarne włosy, regularne rysy, wydatne kości policzkowe, wąskie, ostre brwi i błyszczące, okolone grubymi rzęsami, lekko skośne oczy. Tylko ich zielony kolor i jasną skórę mam po matce Walijce. Cholerna rodzina porozrzucana po całym świecie. 
Gdy mniej więcej ułożyłem kłaki na lewy bok, przeciągnąłem się jeszcze raz i przetarłem powieki. Obok siebie usłyszałem pomruk. Skierowałem w stronę odgłosu wciąż zamglony snem wzrok.
Na rozrzuconej pościeli leżał wysoki, nagi mężczyzna o karmelowej skórze. Też miał ciemne włosy, ale lekko kręcone i raczej o barwie ciemnego brązu niż mojej czerni. Zmrużyłem oczy, starając się sobie przypomnieć jego twarz, lecz facet pomógł mi w tym i uniósł się na łokciach, odwracając w moją stronę.
Nie, nie miałem pojęcia, kto to.
— Jeremy – wymruczał z uśmiechem w moją stronę.
Ale seks musiał być zajebisty. Taki odświeżony nie byłem od… dziewięciu dni? Rany, tyle czekania na porządne ruchanie.
— Cześć. W jakim hotelu jesteśmy? – spytałem, licząc na to, że mój jednonocny towarzysz pamięta, dokąd udaliśmy się z mojego ulubionego gaybaru Scorpio.
— Hm… W Hampton Inn? Albo coś…
Nałożywszy na siebie znalezione na podłodze bokserki, podszedłem do okna i otworzyłem je na moment. Rześkie powietrze było nieco wilgotne, przyjemne. Odwróciłem się po chwili do wstającego kolegi. Jego imię zaczynało się na… „S”? Nie, nie, na „F” chyba…
A nie – już pamiętam! Carol mu było.
Gdy bliski mi teraz kolega Carol wstał, zauważyłem, że został obdarzony przez naturę bardzo obficie. Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zawsze umiałem dobrze wybrać, ale taka sztuka, to jest coś.
Znienacka jednak mężczyzna podszedł do mnie z wyciągniętymi rękoma, chcąc najwyraźniej przytulić. W ostatniej chwili zorientowałem się, co ma zamiar zrobić i cofnąłem się szybko. Ciemnowłosy (którego klatka piersiowa wyglądała cudownie) zmarszczył brwi z niezrozumieniem. Pospieszyłem więc z wyjaśnieniami.
— Pamiętasz umowę? Seks – nic więcej.
— Ale nawet nie dałeś mi się wczoraj pocałować. – Carol ściągnął usta w uroczej minie. Szkoda dla niego, że ludzie-szczeniaki na mnie nie działają. Chyba dlatego nie miałem ochoty na całowanie się z nim.
— Za to obciągnąłem ci i pozwoliłem penetrować się w kilkunastu pozycjach, prawda?
Mój wyuczony, wręcz pruderyjny uśmiech zawsze skutkował, zwłaszcza gdy obróciłem nieco głowę i uniosłem brew. Kurwa, dziękuję Niebiosom, że jestem taki przystojny.
— Dobra, dobra. Może to i lepiej? Wystarczy mi, skoro wszyscy geje i połowa heteryków w tym mieście chciałaby mieć cię chociaż na jedną noc. – Po tych słowach mężczyzna udał się do łazienki, ja zaś z powrotem walnąłem się na łóżko.
Nazywam się Jeremy Raccoon. Sto siedemdziesiąt siedem centymetrów wzrostu, gładka twarz, błyszczące włosy do karku, zielone oczy, szczupłe, acz ładnie umięśnione ciało. Mam dwadzieścia cztery lata i jestem po kilku szkołach muzycznych. Jednak, jako że stwierdzono, iż nie mam prawdziwego talentu do żadnego instrumentu, zajmuję się strojeniem wszelakich fortepianów, pianin, harpikordów, klawikordów et cetera. Uczę też samodzielnego strojenia gitar, skrzypiec, altówek, wiolonczeli, kontrabasów – a to wszystko dzięki mojemu słuchowi absolutnemu. Chociaż do tego mi się przydał, skoro z klarnetem mi nie wyszło. Kokosów nie zarabiam, ale mam z tego wystarczająco pieniędzy na normalne życie.
Ciężko jednak powiedzieć, że jestem taki zwykły i pospolity – pomijając nawet mój wygląd. Odkąd pamiętam, w szkole interesowali mnie tylko koledzy. Będąc młodszym, przypominałem z twarzy nieco dziewczynę, więc partnerów mi nie brakowało. Jestem gejem z krwi i kości, z równą radością dominuję, jak i pozwalam się brać. Każdy gaybar w Springfield, gdzie mieszkam, doskonale wie, kim jestem.
A to wszystko dlatego, że jestem seksoholikiem.
Czasem słyszę, że się kurwię, że to okropna choroba, że będę miał hemoroidy (bawi mnie to, bo moja wyruchana dupa jest cała, zdrowa i ciasna), że powinienem się leczyć. Ale mnie mój nadmierny popęd seksualny nie przeszkadzał nigdy – zawsze znalazł się ktoś, kto pozwoliłby mi się nasycić. W wieku szesnastu lat seks uprawiałem przynajmniej raz w tygodniu, w wieku dziewiętnastu – trzy razy na tydzień. Teraz jestem mocno sfrustrowany, gdy nie mam szansy ruchać się noc w noc.
Oczywiście, że nie każdy spełnia moje wymagania. Jeżeli ja mam być aktywem, mój partner musi być niższy ode mnie, lubię, gdy ma miękkie włosy i duże oczy. Powinien też być inteligentny, elokwentny i uroczy. Kiedy ja mam grać rolę pasywa, facet musi być wyższy chociaż centymetr, umięśniony, musi mieć głęboki głos i ciepłe dłonie – zimnych nie ścierpię nawet w upalne lato. Musi mieć charyzmę i być inteligentny.
Chyba mam jakiś fetysz na inteligentnych ludzi.
Z łazienki Carol wyszedł z mokrymi włosami, przepasany jedynie ręcznikiem. Wyglądał cholernie seksownie z wciąż wilgotną skórą, aż poczułem zbierające się w podbrzuszu ciepło. Gdybym tylko nie miał dzisiaj pracy…
— Ty mi pewnie nie dasz numeru, ale ja ci zostawię. Jakbyś poczuł się kiedyś samotny, dzwoń bez skrępowania. – Ciemnowłosy uśmiechnął się szeroko, kładąc kartkę z ciągiem cyfr na stoliku nocnym. Następnie zaczął zbierać swoje ubrania z podłogi (chcieliśmy się ich szybko pozbyć, więc walały się wszędzie), by zacząć się wreszcie odziewać.
Ja tymczasem udałem się w stronę łazienki, by samemu wziąć prysznic, na który nie miałem już wczoraj sił. Kolega Carol z tego, co pamiętam, męczył mnie non stop cztery godziny, może nawet więcej. Chyba straciłem przytomność z podniecenia – pewnie dlatego uciekało mi trochę wspomnień.
Ciepła woda niemalże stłumiła odgłos zamykanych drzwi hotelowego pokoju. No cóż, numer sobie zabiorę, acz wątpię, by mi się przydał.
Ważne, żebym był spełniony.

Wysoki, skrzekliwy dźwięk rozległ się po ekskluzywnym pomieszczeniu z eleganckimi, nowoczesnymi meblami. Starałem się nie skrzywić, lecz moje brwi znacząco drgnęły, kiedy na oko dziesięcioletni chłopiec krzywo przesunął smyczkiem po strunach lśniących skrzypiec. Jego matka nalegała, żebym przyszedł i coś zrobił z tym pięknym instrumentem, ale chyba to nie w nim był problem.
— Mogę na moment? – Wyciągnąłem dłonie ku skrzypcom, które zostały mi chętnie przekazane.
Lekki instrument spoczął mi na ramieniu. Ze zmrużonymi oczyma uśmiechnąłem się i przyłożyłem delikatnie smyczek do strun. Cichy zgrzyt zmienił się w ciągły, niemalże czysty dźwięk. Pokręciłem nieco kluczem, po czym znów zagrałem. I tak kilkanaście razy, wliczając pozostałe struny – aż skrzypce nie były idealnie nastrojone.
— Musisz być delikatniejszy. Traktuj je jak małego pisklaka, którego chcesz głaskać. I przeciągaj zawsze ostrożnie, żeby nie rozstroić ich zbyt szybko – powiedziałem, oddając dzieciakowi instrument. Szlag mnie chciał trafić, gdy widziałem jego zgłupiałą minę na moje słowa. Jak takim ułomnym bachorom można w ogóle dawać skrzypce?
Posiedziałem z grzdylem, pokazując mu parę rzeczy (wątpię, by zapamiętał cokolwiek), po czym wreszcie udałem się po kasę do matki tego debila. Miałem nadzieję załatwić to szybko, żebym nie musiał się spieszyć do kolejnego faceta od zabytkowego pianina – to cacko akurat uwielbiałem.
— Panie Jeremy, to naprawdę wspaniałe, że udało się panu do nas dotrzeć. – Wysoka farbowana blondynka z błękitnymi oczyma i nosem, który musiał być zrobiony ręką chirurgicznego artysty, chwyciła mnie pod ramię i, przytuliwszy się subtelnie biustem, zamrugała ciężkimi od tuszu rzęsami. - Nie wiem, co mój mały Phillip zrobiłby, gdyby wciąż grał na rozstrojonych skrzypcach.
O, i dowiedziałem się, jak ma ten bęcwał na imię.
— To w końcu moja praca – odparłem krótko, robiąc mały krok w bok, co by ta plastikowa lalunia ogarnęła, że nie interesuje mnie wnętrze jej stanika.
— Wspaniała praca. Wie pan, zawsze lubiłam ludzi grających na instrumentach, dlatego posłałam mojego Phillipa do szkoły muzycznej. Ale ciężko ukryć, że najbardziej podobają mi się ci dojrzali mężczyźni…
Jej piersi coraz bardziej uginały się, pochłaniając moje ramię. A co, jeśli między nimi czeka mnie czarna dziura?
— Oj tak, ma pani rację. W szkole też zawsze wolałem moich nauczycieli od kolegów. Byli tacy cudowni… – posłałem jej najbardziej rozmarzony uśmiech, jaki mogłem.
Z zadowoleniem poczułem, jak znieruchomiała i powoli mnie puściła, jakby się właśnie dowiedziała, że mam grzybicę skóry i nie chciała mnie urazić. Uwielbiałem to okrężne, a zarazem dosadne uświadamianie takich natrętnych matron, że jak i one lubię penisy.
— No cóż… To może ja panu już zapłacę, w końcu stoi tu pan tak długo…
Po chwili przyniosła mi pięćdziesięciodolarówkę i ze sztucznym uśmiechem odprowadziła do drzwi, jakbym bez tego nadzoru miał rzucić się na jej dzieciaka z miną downa. Z radością założyłem mój beżowy płaszcz i wyszedłem, uśmiechając się po drodze na widok cholernie przystojnego męża blondyny, wracającego właśnie z pracy. Kiwnął mi głową, chłonąc wzrokiem moją twarz. Nie omieszkałem się puścić mu perskie oko. Wyglądał, jakby miał dostać palpitacji.
Niedługo będziesz mój, kolego.
Wsiadłem w czarny samochód, niezbyt duży model Toyoty, którą kupiłem jakiś rok temu, by oszczędzać na taksówkach. Przydaje mi się bardzo, choć, jeśli chcę pić, na moje nocne wypady ani trochę się nie nadaje.
Kolejne parę godzin spędziłem przy co najmniej stuletnim pianinie z ciemnego drewna. Tak bardzo cieszyło mnie to, że jego stare struny, mimo że często traciły czyste brzmienie, nie zostały wymienione od dawna. Podstarzały właściciel pianina cenił sobie moją miłość do tego instrumentu, dzięki czemu od trzech lat byłem jedynym stroicielem, który go dotykał.
Przed ósmą skończyłem dzisiejszą pracę i zdążyłem jeszcze pojechać do sklepu, w którym kupiłem sobie szarą koszulę z rękawem po łokieć. Wiedziałem, że ta koszula i moja ulubiona kamizelka z dwoma rzędami guzików będą wyglądały bardzo dobrze. Po powrocie do domu zjadłem ostatnią część jedzenia, które ugotowałem sobie na kilka dni, po czym przebrałem się w jasnobrązowe spodnie i pasiastą, biało-czarną bluzkę z długim rękawem, na szyi okręcając granatowy szal. Wziąwszy płaszcz, wsiadłem w zamówioną wcześniej taksówkę i pojechałem wreszcie do mojego ulubionego miejsca.
Klub dla homoseksualistów Scorpio był właściwie jedną dużą salą z ogromnym parkietem, miejscem dla DJ’a, szerokim barem i antresolą, pod którą i na której znajdowały się stoliki dwuosobowe, czteroosobowe oraz ławki przy większych stołach dla ośmiu lub dwunastu ludzi. Oczywiście nie brakowało znajdujących się tu i ówdzie miejsc dla VIPów, wyróżniających się czerwonymi sofami obsiadłymi przez nadzianych klientów. Ściany baru pomalowano na ciemny kolor, lecz dokładnie jego barwy nie dało się określić, gdyż wszędzie ustawione nań były różnokolorowe lampy – głównie czerwone i różowe.
Scorpio lubiłem ze względu na to, że nie było tu hordy obściskujących się i pożerających na widoku parek (lub co gorsza grup), zaś do dark-roomów trzeba było mieć kluczyk. Nie kosztował on, co prawda, kroci, ale ten wymóg dawał wygodę, że nikt nie wpieprzy nam się do pomieszczenia w niewłaściwym momencie.
Bramkarz powitał mnie z uśmiechem. Joe – bo akurat on stał – był czarnoskórym, cholernie umięśnionym facetem o śnieżnobiałym uśmiechu i chyba dwóch metrach wzrostu. Czasem, gdy na wejściu stał inny ochroniarz, Franklin, przychodził do Scorpio jako klient i nieraz się do mnie dosiadał. Chyba nietrudno zgadnąć, że był jednym z moich pierwszych partnerów stąd.
W środku ściągnąłem płaszcz i przewiesiłem go przez ramię, następnie udałem się na ulubione miejsce przy barze, skąd mogłem obserwować całą salę i wszystkich wolnych facetów (podkreślam to, gdyż przychodziły tu także lesbijki). Ciemnowłosy barman o kręconych włosach, którego nigdy tu nie widziałem, podszedł do mnie i z uwodzicielskim uśmiechem zaproponował mi drinka.
— Hm… Może na początek coś lekkiego? – odparłem, przyglądając mu się uważnie. Nie był zły, choć miał nieco za blisko rozstawione oczy. – Jesteś nowy? Przychodzę tu co noc i chyba nie miałem okazji na ciebie trafić.
— Tak, właśnie dzisiaj zacząłem – rozradował się chyba tym, że go zagadnąłem. – To może Yellow Pear? Ledwo jedna siódma wódki.
— Poproszę. Jak masz na imię, kolego?
— Dominic, proszę pana.
— Cześć, Dominicu. Mów mi po prostu Jeremy. – Wyciągnąłem doń dłoń, którą chętnie ujął. Miał bardzo silne dłonie. – Na pewno będziemy się często widywać.
Chłopak uśmiechnął się ciut nieśmiało i zajął się w końcu moim drinkiem. Ja tymczasem oparłem się łokciami o ladę i splotłem palce tuż przed twarzą, nie spuszczając z niego wzroku. Sprawdzę go, a potem się zastanowimy czy dziś, czy dać mu trochę czasu na zapragnięcie mnie.
— Właściwie to co się stało z Lassem?
— Ten drugi barman? Mamy pracować po dwie noce i się wymieniać.
— O. A już myślałem, że wyrzucili go za narzucanie się klientom. – Zaśmiałem się cicho pod nosem.
Lass był cholernym flirciarzem. Próbował podrywać niemal każdego ładniejszego chłopaka, czasem nawet dziewczyny, dlatego odpadł u mnie niemal na samym początku. Nie przeszkadzało nam to jednak normalnie gadać i żartować z siebie nawzajem. Widząc mnie, zawsze pytał, na ile dziś jestem zdesperowany, ja odpierałem, że nie na tyle, by podbijać do lesbijek. Bar straciłby trochę na wyrzuceniu go.
Dominic tymczasem postawił przede mną wysoką szklankę z napojem, który na dole był zielony, potem przechodził w jaskrawą żółć. Chwyciłem w palce rurkę i upiłem trochę. Znałem Yellow Pear, było słodkie i całkiem smaczne, acz nadawało się tylko na rozpoczęcie wieczoru – nie było nawet czuć alkoholu.
Patrząc co jakiś czas na Dominica służącemu też innym ludziom, stwierdziłem, że jednak go sobie odpuszczę. Te oczy za bardzo nie były w moim typie. Gdy więc zajął się kolejnym zamówieniem, wraz z drinkiem w ręku odwróciłem się przodem do sali. Kilkunastu ludzi tańczyło, leciał akurat jakiś spokojny kawałek. W klubie nie było jeszcze tłumu – dziesiąta to za wczesna godzina.
Ja jednak wypatrzyłem na oko siedemnastoletniego chłopaka, który akurat zbliżał się do baru parę miejsc ode mnie. Miał ułożone blond włosy, na sobie zaś lekką jasną koszulkę i czarne rurki. Sprawdzał coś na telefonie. Gdy w końcu zamówił jakiś napój, powoli zszedłem ze swojego krzesełka i podszedłem doń.
— Jesteś tu sam? – spytałem z lekkim uśmiechem.
Na dźwięk obcego głosu zwrócił się do mnie z niezadowoloną miną. Kiedy jednak zauważył, kto go zaczepia, miło wyszczerzył ząbki.
— Tak się złożyło. Znajomym nie udało się urwać z pracy, a ja zdążyłem już przyjść.
— Nie obrazisz się, jeśli z tobą posiedzę?
— Byłoby miło.
Miał przyjemny głos i śliczną buźkę. Dość jasne oczy, trochę pucułowate policzki i wąska broda sprawiały, że wyglądał nawet na młodszego. Musiał jednak skończyć już szesnaście lat, inaczej by go nie wpuścili.
— Jestem Jeremy, a ty?
— Bastian. – Upił trochę soku, który akurat dostał. Jego usta wydawały się naprawdę słodkie. – Niezbyt często bywam w takich miejscach, a na pewno nie sam. Myślisz, że w ten sposób da się dobrze bawić?
Niby niewinnie zagryzł dolną wargę, co sprawiło, że tej nocy na pewno mu nie popuszczę, Podciągnąłem rękawy do łokci, nie przestając się uśmiechać zachęcająco. Usłyszałem znienacka, że zaczęła się jakaś szybsza muzyka. Idealny timing.
— Chodź, zatańczymy. Tylko weź sok, bo jeszcze ludzie ci czegoś dosypią – zażartowałem. Bastian zaśmiał się krótko i już po chwili byliśmy na parkiecie.
Miał szczupłe ciało i był wyraźnie drobniejszej budowy ode mnie. Ruszał się jednak świetnie, nawet trzymając w dłoni napój. Ja najwyraźniej też mu się spodobałem, bo coraz częściej czułem, jak niby przypadkiem tu i ówdzie się o mnie ociera. Korzystałem z lubością.
Po trzech piosenkach usiedliśmy przy najbliższym wolnym stoliku, gdzie dokończyliśmy picie. Bastian z chęcią spróbował mojego drinka, nawet kilkukrotnie. Na pewno nie pił często, bo nawet ta śladowa ilość w Yellow Pear podziałała nań otwierająco.
Kiedy sprawdzał godzinę na telefonie, wykorzystałem to do zagajenia kolejnej rozmowy.
— Trochę głupio, że znajomi cię wystawili. Wyglądasz tak słodko, że bramkarz mógł cię nie wpuścić.
— Tak? Dziękuję. Mam niby siedemnaście lat, ale i tak często biorą mnie za dzieciaka – odparł mi. Z następnymi słowami nachylił się nad stołem. – A tak w ogóle to chyba cieszę się, że przyszedłem tu sam.
Zmrużyłem z zadowoleniem oczy, wpatrując się weń przez chwilę. Miał albo niebieskie, albo jasnozielone tęczówki, ciężko było dostrzec dokładnie. On też nie spuszczał ze mnie wzroku.
Tym razem bez słowa chwyciłem go za rękę i  wyciągnąłem do tańca. Nie puścił mnie.
Po jakimś żywym, popowym utworze puścili wolniejszy kawałek. Delikatnie położyłem dłoń na talii blondyna, który bez wahania zarzucił mi ręce na kark. Bardzo podobała mi się jego otwartość. Z zadowoleniem go objąłem i przez dłuższy czas po prostu tańczyliśmy, trzymając się bardzo blisko siebie.
Bastian nagle spojrzał na mnie inaczej tymi swoimi oczętami, uśmiechnął się słodko i, nie krępując się, pocałował mnie. Przez chwilę wpatrywałem się w jego zamknięte powieki, nim przejąłem kontrolę nad jego ruchami. Drażniłem się z nim, muskając za każdym razem jego język swoim. Mruknął cicho, o czym wiedziałem tylko dlatego, że byłem tak blisko. Miałem ochotę zachichotać.
Odsunąłem się odeń. Chłopak miał czerwone policzki i błyszczące oczy. Cholera, mógłbym się zrobić twardy już teraz.
— Chodźmy stąd – zaproponowałem, chwytając go w pasie. Nie opierał mi się i po chwili obaj ubraliśmy wierzchnie okrycie – ja płaszcz, on swoją kurtkę – i wyszliśmy.
Wsiedliśmy do jednej ze stojących w pobliżu taksówek, podałem adres niedrogiego, acz naprawdę fajnego hotelu. Bastian chyba się denerwował, więc głaskałem go po udzie przez całą drogę. Gdy wychodziliśmy z samochodu, widziałem, że jemu już stanął.
Kupienie pokoju na jedną noc nie trwało długo. Bardziej dłużyła nam się podróż windą, w której nie byliśmy sami, co nie przeszkadzało mi w chwyceniu go za pośladek. Podskoczył, a ja miałem ochotę się śmiać z dziwnej miny pozostałych ludzi.
Ledwo zapaliłem światło i zamknąłem za sobą pokój na klucz, Bastian rzucił się do moich ust. Uwielbiałem tak rozpalać innych. Jednak sam też nie chciałem dłużej czekać i sprzedałem mu wyjątkowo namiętny pocałunek, przyszpiliwszy blondyna do ściany. Z kolanem między jego nogami czułem, że ma ochotę opaść na podłogę.
Ha! Lata ćwiczeń i człowiek robi się niepokonany w takich rzeczach.
Chociaż było mi cholernie gorąco, swój płaszcz tylko rozpiąłem. Kurtkę chłopaka za to odrzuciłem gdzieś na bok i wsunąłem dłoń pod jego koszulkę. Gdy potarłem mocniej sutek, musiał przerwać pocałunek, by wypuścić głośno powietrze. Bardzo ucieszyła mnie ta reakcja.
Poczułem, jak jego szczupłe dłonie zaciskają się na moich ramionach i na siłę wręcz ściągają płaszcz. Pomogłem mu i zzułem prędko rękawy, po czym ściągnąłem szal. Tyle było jednak z mojego rozdziewania się.
Z radością przyssałem się do szyi blondyna, który usłużnie odchylił głowę. Rękoma prędko rozpiąłem jego spodnie i wsunąłem podeń dłoń. Bastian niemal zachłysnął się powietrzem, gdy zacząłem szybko ruszać ręką. Musiałem mocno go przypierać do ściany, żeby nie spadł na kolana.
Kiedy zaczął pojękiwać i wykręcać ciało na boki, wyczułem dokładnie moment, by… Zacisnąć palce. Nie na tyle, by sprawić silny ból, acz wystarczająco, żeby chłopak nie mógł dojść.
— Jak możesz… - wystękał, patrząc na mnie błagalnie. Przejechałem tylko językiem po wargach.
Upewniwszy się, że nieco się uspokoił, wyciągnąłem dłoń i rozebrałem go z górnej części odzienia. Bastian miał śliczne obojczyki i niewielkie różowe sutki. Nie mogłem się powstrzymać przed polizaniem i popodgryzaniem ich jeszcze przy tej nieszczęsnej ścianie.
Chwyciwszy go za nadgarstki, powoli pociągnąłem za sobą. Usiadłem na brzegu łóżka i położyłem sobie dłonie chłopaka na udach, by móc dosięgnąć go ustami. Blondyn miał naprawdę gorące policzki.
Ściągnąłem z siebie bluzkę, która wylądowała gdzieś z boku. Nigdy nie przejmowałem się tym, co dzieje się z ubraniami, gdy co wieczór przestawały być mi potrzebne. Jeśli nie wpadały pod buty lub za okno, było mi absolutnie obojętne, co się zeń dzieje.
Skrzyżowałem z Bastianem znaczący wzrok. Zrozumiał moją prośbę (będącą bardziej nakazem, ale to pomińmy) i zaczął swoimi pocałunkami schodzić w dół – od mojej szyi, przez klatkę piersiową, aż do podbrzusza. Swoimi szczupłymi palcami, które tak mi się podobały, sprawnie rozpiął mi spodnie i spod bielizny wyjął mojego penisa. Choć specjalnie pokaźny nie był, wielkość ponad przeciętnej bardzo mi pasowała. Poza tym to technika się liczy najbardziej, prawda?
Młody miał już chyba jakieś doświadczenie, gdyż jego umiejętności przekraczały normę zwykłego siedemnastolatka. Z początku delikatnie ssał główkę członka, by potem wziąć całą żołądź do ust. Miał bardzo zwinny język, co udowodnił jeszcze dosadniej, gdy zaczął wkładać sobie całego penisa głęboko do gardła. Z zadowolonym pomrukiem odchyliłem głowę do tyłu, kładąc dłoń na jego włosach tak, by ani trochę nie ograniczać mu ruchów.
Kiedy zaczęło robić mi się za dobrze, uznałem, że czas przerwać mu zabawę i zacząć konkretną rozgrywkę.
— Wystarczy, Bastian – powiedziałem niskim głosem.
Chłopak uniósł głowę do góry i uśmiechnął się. Widziałem, jak co jakiś czas dotykał się po kroczu. Z podniecenia musiało go już boleć.
Blondynek z radością przeniósł się na łóżko i szybko zzuł buty, po czym ściągnął swoje rurki i skarpetki. Następnie położył się na plecach i oparł za sobą łokciami. Nogi zaś podciągnął w bardzo erotycznej pozie.
Ja tymczasem stanąłem przed łóżkiem i zsunąłem spodnie. Cały czas nie spuszczałem zeń oka, przyglądając się, jak siedemnastolatek chłonie moje ciało wzrokiem. Powolutku ułożyłem się nad nim, by delikatnie, acz stanowczo odwrócić go plecami do mnie. Bastian był na tyle rozpalony, że wzdychał za każdym razem, kiedy musnąłem jego skórę.
Przyszpiliwszy go do pościeli, począłem całować jego kark. Ręce tymczasem zawędrowały niżej, między jego nogi. Słyszałem, że jęknął cicho, gdy przejechałem dłonią po penisie chłopaka. Był twardy i cały mokry. Wiedziałem, że mój mały blondyn długo nie wytrzyma.
Palce drugiej dłoni wpakowałem Bastianowi do ust – zgodnie z moimi oczekiwaniami zaczął je namiętnie ssać. Poczekałem chwilę, aż będą wystarczająco wilgotne, po czym zacząłem powoli go rozciągać. Usta zaś molestowały dołek za jego uchem.
— Taak… - mruknął chłopak, wypinając co chwilę biodra w moją stronę.
Nie przestawałem wciąż go stymulować, wpychając w jego wnętrze już trzy palce. Oddech nas obojga przyspieszał. Tak bardzo chciałem już w nim być…
— Błagam, wejdź wreszcie – wyjęczał Bastian, spoglądając na mnie z ukosa załzawionymi oczyma. Nie, no, temu już nie mogłem się oprzeć.
— Jesteś pewien? – drażniłem się z nim.
— Jezu, szybciej!
Uniosłem zatem jego biodra do góry i począłem w niego wchodzić. Wyraźnie widziałem, że zaciska dłoń na pościeli. Nawet jeśli nie był jeszcze do końca gotowy, zaraz poczuje się cudownie. Już ja o to zadbam.
Wsuwałem się i wysuwałem powoli - za każdym razem głębiej. Bastian pojękiwał co jakiś czas, sprawiając, że miałem wręcz ochotę go zgwałcić. Spokojnie, Jeremy, jeszcze chwila…
Wreszcie uznałem, że nie ma, po co dłużej czekać.
— A-ah! – krzyknął zielonooki, kiedy zacząłem poruszać się tak, jak lubię najbardziej: wsuwając się w całości i wysuwając niemal do główki.
Z początku utrzymywałem równe tempo – musiałem przecież znaleźć jeszcze prostatę chłopaka. Kiedy jednak na nią trafiłem, a Bastian wręcz podskoczył pode mną, uśmiechnąłem się wrednie i zacząłem przyspieszać. Chłopak co chwilę krzyczał pode mną, wił się i wyginał, próbując jednocześnie uciec i uzyskać jak najwięcej.
Nie zwalniając ani na chwilę, nachyliłem się i zrobiłem mu kolejną malinkę na karku. Jedną rękę trzymałem na jego biodrze, drugą zaś sięgnąłem ku penisowi chłopaka. Chyba cała krew doń odpłynęła, tak gorący i twardy był.
— Jeremy! Jeremy! Boże, tak! – Bastian powoli odpływał.
Wiedziałem, że zaraz dojdzie. I tym razem mu na to pozwoliłem.
W jednej chwili spiął się cały i wygiął w łuk, cudownie zaciskając mięśnie na moim penisie. To błogie uczucie potęgował fakt, że nie przestawałem się ruszać. Całą dłoń miałem w jego spermie. Moment później opadł bez sił. Dyszał tak ciężko, jakby właśnie skończył biec maraton.
Mnie jednak jedna runda nie dałaby rady zadowolić.
— Nie zasypiaj jeszcze – szepnąłem mu do ucha i polizałem jego krawędź, po czym odwróciłem blondyna przodem do siebie. Miał przepięknie zamglone z rozkoszy oczy.
Niespodziewanie chłopak chwycił moją dłoń i zaczął ssać mi palce. Uśmiechnął się do mnie tak erotycznie, że nie wytrzymałem. Moje brwi zmarszczyły się, kiedy niemal brutalnie uniosłem jego lewą nogę do góry i zacząłem głęboko penetrować.
Bastian bez dechu wygiął głowę w tył, po czym stęknął głośno. W tej pozycji za każdym cholernym razem trafiałem prosto w jego wrażliwy punkt, co potwierdził jego powoli stający penis. Na dodatek teraz biodrami wykonywałem lekkie kółka, potęgujące jedynie na nowo rosnące podniecenie blondyna. Z zachwytem zaczął jęczeć, choć jednocześnie powietrza brakowało mu na tyle, że niemal się nim zachłystywał.
— Tak! Tak..! Kocham cię, kocham! Nnnaah!
W pewnym momencie sam zacząłem mruczeć z przyjemności. Widok trzymających z całych sił prześcieradło rąk chłopaka jedynie bardziej mnie podniecał. Z radością dłużej bym go pomęczył, gdyby nie to wszystko, ten cały on wygięty pode mną, oddany zupełnie.
Doszedłem z dwoma jękami, wciskając się głęboko we wnętrze Bastiana, który miał drugi orgazm chwilę wcześniej. Następnie wysunąłem się zeń powoli i opadłem na poduszki obok. Obaj dłuższy czas musieliśmy uspokajać oddechy. To chłopak jako pierwszy oparł się o mnie i pocałował namiętnie. Wplotłem palce w jego miękkie włosy, nie szczędząc sobie niczego, co można uzyskać z pocałunku.
Cholera, ten dzieciak naprawdę mnie podniecał. Tyle razy miałem pod sobą podobnych jemu, a jednak w jakiś sposób Bastian rozpalał mnie o wiele bardziej. Gdybym miał jeszcze siłę, przepieprzyłbym go trzeci, a nawet i czwarty raz.
— Nie dość, że przystojny, to jeszcze świetny w łóżku – mruknął Bastian, przyjrzawszy się całej mojej twarzy.
— Ty też jesteś niczego sobie.
— Ej!
Zaśmiałem się, gdy chłopak szturchnął mnie w ramię. Nie wytrzymałem – musiałem po raz kolejny go pocałować.
Znienacka poczułem, że wracają mi „siły”. Nadal przyczepiony doń ustami, sięgnąłem dłonią między jego nogi. Wyraźnie go zaskoczyłem.
— Jeszcze ci mało? – spytał z udawanym oburzeniem.
— A tobie tylko tyle wystarczy? – odparłem, przyszpilając go do materaca i robiąc kolejną malinkę na jego szyi. Usłyszałem tylko krótki śmiech, nim blondyn znowu mi się oddał.
Cholera, naprawdę uwielbiałem seks.

12 komentarzy:

  1. Jestem ciekawa jak to dalej rozwiniesz. Co będą robić w kolejnych rozdziałach?? Nowe pozycje? Seks grupowy? Miłość, zazdrość, zdrada??? Jeremy przecież nie zmieni się dla jednego siedemnastoletniego chłoptasia, to by było zbyt drastyczne, ale nie opisywałbyś Sebka tak ładnie gdyby nie jego rola w dalszych rozdziałach?
    Luu

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak już zjadłam pierwsze miejsce to mogę się zalogować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć, Racu! Nawet nie wiesz jak ucieszyłam się z tego, że wstawiłeś pierwszy rozdział nowego opowiadania. Naprawdę uwielbiam wszystko spod Twojego pióra, jesteś moim ulubionym autorem.
    Nowe opowiadanie od razu przypadło mi do gustu, jestem bardzo ciekawa jak akcja potoczy się dalej. Mimo, że nie przepadam za dużą ilością seksu w opowiadaniach, a zapowiada się, że owych scen będzie sporo, to uwielbiam sposób w jaki je opisujesz. Ogólnie Jeremy wydaje się ciekawą postacią. Poza tym opisy, ach, Twoje opisy. Od kiedy tu trafiłam po prostu zazdroszczę Ci tego, że wszystkie Twoje opisy są wspaniałe, w dodatku świetnie władasz słowem.
    Naprawdę bardzo się cieszę, że trafiłam tutaj, choć czasem żałuję, że muszę czekać na kolejne rozdziały. Czekanie jednak się opłaca :).
    Życzę Ci byś jak najlepiej się czuł, dużo zdrowia, mało nauki i oczywiście weny :)!
    Proszę wybaczyć mi błędy, słodzenia i powtarzania się. /Łyżka

    OdpowiedzUsuń
  4. Cholera uwielbiam Cię *w* świetny projekt! To będzie naprawdę ciekawe. Aż nie mogę uwierzyć że odważyłeś się coś takiego napisać. Szacun *kłania się lekko*

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak już napisałam, gorąco! Aż parzy. Twoja wszechstronność zyskuje moje uznanie! Musiałam tak napisać komentarz publicznie, bo to już taka tradycja troszkę i luźna opinia na priv mi nie wystarcza. Ciekawe co z tego się wykluje w dalszych rozdziałach. Bylebyś nie zrobił z tego telenoweli. Styl i forma nienaganne jak zawsze. ~
    Shiemi

    OdpowiedzUsuń
  6. Wooo-hoooo~ główny bohater jest zajebisty, ładnie lecisz w pierwszoosobówkę C: Poza tym sam pomysł na nimfomana jest bardzo spoczko i dobrze napisany, awh. Początek jest zajebisty i czekam na więcej, nu :)
    - Brukkkkiewww~~

    OdpowiedzUsuń
  7. OK, Zbysio stawia się na zawołanie!
    Po raz drugi zaskakujesz mnie tym, z jaką łatwością przychodzi Ci spełnianie się w rolach bohaterów zupełnie różniących się od siebie pod względem zwyczajów, charakteru, mowy. To się ceni, zwłaszcza, jeżeli chodzi o mnie. Rozdział czyta się przyjemnie i lekko, chociaż spodziewałam się natknąć na jakieś archaizmy czy tym podobne chwaściki, będące pozostałością po przygodzie Nathaniela oraz Mrówkolwa. Na szczęście, ich obecność została mi oszczędzona, wielkie niech będą dzięki Potworze Spaghetti.
    Bohaterzy są przyjemni. Jestem typem człowieka, który zawsze znajdzie sobie postać napawającą go silną niechęcią, więc to pewnie tylko kwestia czasu, aż wybiorę sobie ofiarę, na razie jednakże tak się nie dzieje. Jeremy jest interesujący, Bastian kojarzy mi się z takim kanonowym ukesiem, z oczami na pół twarzy i gębą nieskalaną niczym po przeprowadzeniu miliarda operacji plastycznych, ale to wina moich dziwnych skojarzeń. NO I NOSI IMIĘ, KTÓRYM OBARCZONY ZOSTANIE MÓJ SYNEK, JAK TYLKO SIĘ TAKI KRETYN ZNAJDZIE, CO SIĘ NABIERZE NA ME ŁADNE OCZY I MI GO SPŁODZI. „Bastian” brzmi super. „Bastian” jest super.
    Jedyne, czego się obawiam, to to, iż sceny seksu w pewnych chwilach zaczną brać górę nad fabułą. Nie lubię tego typu zabiegów, a bycie seksoholikiem Jeremy’ego wskazuje na to, że wszelkie moje lęki mogą być uzasadnione.
    Pozdrawiam i życzę weny~

    OdpowiedzUsuń
  8. Lubie to i lubie, że jest duzo seksu xd nie wiem czy to zle o mnie swiadczy czy jak XD w sumie nic wiecej nie napisze, prócz tego ze bohaterowie jak na razie mi sie podobaja, a sama koncepcja Jeremy'ego seksoholika jest obiecujaca :D Ogólnie kiedy czytałam miałam cały czas w głowie serial Queer as folk US, nie wiem czy dobre mam skojarzenia czy nie :3
    Weny ;*
    Zander

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapowiada się ciekawie i mam nadzieję, że dalej też tak będzie ^^
    Jeremy jest silną osobowością, ale, ale.. nie bez powodu w jego życiu pojawił się ktoś taki jak Bastian :D Twoje opisy zawsze są świetne, o rany, chyba jesteś jednym z niewielu autorów, którzy zaraz po dodanym rozdziale ze sceną erotyczną nie kajają się i nie umniejszają swoich zdolności literackich ;) I dobrze, tak trzymaj.
    Weny życzę wobec tego!
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  10. Czy mozna liczyc na jakies zdjencie tak chociaz troche pofobne do Jeremiego? Albo chociaz informacje "jest podobny do...(nwm no Ciela Phantomhive)"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie cechy wyglądu i osobowości można znaleźć w opisach. Jeżeli ktoś będzie chciał wykonać jakąś podobiznę którejkolwiek z moich postaci (w tym i Jeremy'ego), będzie mi bardzo miło otrzymać ją na maila i za zgodą autora wstawić tutaj ^w^

      Usuń
  11. Z racji tego, że tęsknię za Twoją twórczością, Racu (wstaaaw coś nowego!) i tego, że napotkałam ostatnio w pewnej książce imię Jeremy (i też mi się zatęskniło), to robię re-reading :D
    Alys

    OdpowiedzUsuń