Uwaga

niedziela, 16 października 2016

Rozdział 2

Wiatr zaczął zmieniać kierunek. Jego smak oziębił się, przywlekając ze sobą odór zbliżającej się śmierci. Nadchodząca jesień zawsze najpierw oznajmiała swoje przybycie cuchnącym oddechem, dopiero potem zaś tworzyła na oczach wszystkich istot barwne widowisko, ułudę, iż lada moment wcale nie nastanie zima, siekącym jak miecz mrozem krusząca serca każdego żywego.
Inugami nie lubił jesieni, o ile kami w ogóle może mieć preferencje. Żółknące, czerwieniejące i brązowiejące liście przypominały mu jedynie o bieli, rażącej zewsząd w oczy bieli, gdy jego świat się zamknął niczym skończony zwój. Serce radowało mu się na widok różu kwiatów wiśni, zieleni nowych listków i ciepłych promieni słońca, ściskało zaś, gdy to wszystko, co potrafił miłować, znikało sprzed jego oczu.
Nabrał głęboko powietrza w płuca, by wypuścić je ze świszczącym oddechem. Oparty o wyciągnięte w przód łapy łeb głaskany był właśnie ciepłymi dłońmi Kiyori, która czytała po cichu coś ważnego na późniejsze nauki z Fukakim. Na werandzie nie było ani zbyt gorąco, ani zbyt zimno, dlatego postanowili tutaj osiąść miast pod marznącą wiśnią czy w dusznym pokoju dziewczynki.
Spod przymrużonych oczu widział dwa ptaki przelatujące zgrabnie nad haidenem. Ich skrzydła drżały jedynie przez chwilę, a istotki frunęły przed siebie po zabawnych łukach.
Zdusił w sobie wspomnienie ich kości chrupiących po celnym kłapnięciu szczękami.
Zamknął ślepia zupełnie, dając się ponieść przyjemności, gdy czarnooka zaczęła czochrać go po uszach. Jakiż to był wstyd dla samego boga, by zniżać się do poziomu zwyczajnego psa, chciał się zaśmiać. Ale nigdy nie potrafił się powstrzymać przed Kiyori, zupełnie jakby jej obecność tłumaczyła wszelkie jego zachowania, o które nie podejrzewałby się przez wszystkie ostatnie lata.
Wiatr zahuczał, gnąc konarami wysokich sosen. Psi Bóg natychmiast skierował szkarłatny wzrok w dal i zastrzygł uszami, by uważnie nasłuchiwać. Zwierzęta żyły swoim rytmem spokojnie, ptaki śpiewały zwyczajnym głosem.
Nic nigdzie nie milczało złowróżbnie. Wszystko było w porządku.
Mimo tego podniósł łeb do góry. Ileż razy w życiu przeciągał się po takim leżeniu. Teraz zaś nieśmiertelne ciało w ogóle nie drętwiało. Uśmiechnął się w myślach z nutą smutku. Aż dziw brał, iż tak tęsknił do zjawisk w życiu normalnego śmiertelnego stworzenia.
 — Yori-san, jak się czyta ten znak? – Głos dziewczynki wytrącił go z zamyślenia. Zmienił aspekt na ludzki, by nachylić się nad wskazywanym punktem na starym papierze.
— „Shirou”. To typ osłony na szyję w samurajskich ciężkich zbrojach – wyjaśnił. – Używano ich dawniej podczas wojen. Od kilkunastu lat panuje jednak pokój, więc samuraje rzadko kiedy zakładają pełną zbroję. Podejrzewam, że wielu z nich nawet nie posiada własnego rynsztunku bądź zadowalają się jedynie pancerzem i hełmem.
— A jak wyglądały kiedyś wojny, Yori-san? Czy któraś z nich dotarła aż tutaj?
Widok czarnych oczu skierowanych prosto na niego chciał wywołać uśmiech na twarzy kamiego, lecz pytanie, które padło, przywołało jedynie smutne wspomnienia. Krew lejącą się strumieniami, wręcz rzekami. Jeszcze gorącą, spływającą powoli i krzepnącą na trawie, kwiatach i martwych ciałach. Rozerwanych przez wszelakie rodzaje broni.
— Były okrutne, jak wszystkie inne wojny. Docierały wszędzie, krzywdziły każdego człowieka, który przypadkiem znalazł się na ich szlaku. Czasami zdawało mi się, że nie były toczone dla polityki, lecz ku uciesze rozbójników, gwałcicieli i morderców, by to oni mogli się wyszaleć, ile ich spaczone dusze pragnęły. Nadal dziwi mnie, że ludzie potrafią z tak krwawych okresów swej historii wyłuskać słowa pięknych pieśni, które mają wysławiać co lepszych zabójców. – Odgarnął krótsze kosmyki włosów z twarzy. Wbity w deski werandy wzrok czerwonych oczu wyrażał jedynie smutek.
Nie chciał mieć tych wspomnień. Były zbyt bolesne.
Kiyori zamilkła na chwilę, spuściwszy głowę w zamyśleniu.
— Może ludzie słuchają tych pieśni, żeby oswoić wojnę? Bo jest tak przerażająca, że próbują znaleźć w niej choćby ziarno dobra i wybić je ponad wszystko, czego się boją?
— Być może. Jak jednak mogłoby to usprawiedliwić masowe ludobójstwo? Jak ludzie mogą chcieć pozostać czyści, jeżeli kalają się krwią i śmiercią w imię zmyślonych haseł? Cóż zrobił im gospodarz, który nie chciał oddać swego jedynego konia potrzebnego do pracy? Cóż zrobiła im kobieta urodzona o kilka dni drogi za daleko? Cóż zrobił im mężczyzna, który bał się zostawić swą żonę na wiele miesięcy, a może i lat? Honor nie ma nic wspólnego z rzezią poczynioną na wszystkich tych niewinnych ludziach.
— Yori-san bardzo nie lubi wojen, prawda? – spytała, bawiąc się nerwowo palcami.
Posłał jej pobłażliwe spojrzenie wypełnione do cna odpowiedzią, której i tak udzielił na głos.
            — Wojna to śmierć, drogie dziecko. Jako kamiemu, śmierć jest mi najgorszym wrogiem.

Ptasie pieśni milkły w miarę, jak posuwał się naprzód niesłyszalnym krokiem. Żadne żywe stworzenie ani żaden duch nie mogłyby go zobaczyć, jeżeli sam by tego nie zapragnął, lecz aurę jego magii w psim aspekcie wszelkim istotom udawało się wyczuć z daleka. Być może dlatego, że psi aspekt mógł być widzialny? Być może z mniej pięknego powodu.
Inugami skakał daleko przez siebie, uważnie strzygąc uszami. Wyłapywał każdy możliwy zapach, każdy możliwy dźwięk. Myśl o dziwnym artefakcie, którego działania ani funkcji nie znał, skutecznie zaprzątnęła jego głowę. Na tyle skutecznie, że zdecydował się dokładniej rozejrzeć po swoim terenie, choć tak dalekie odległości zazwyczaj poza porą deszczową przemierzał rzadziej.
No cóż, nie zobaczę się dziś z Kiyori.
Poranna mgła wznosiła się nadal wysoko. Być może słońce już wstało, być może dopiero miało to w zamiarze, świt jednak zrobił się już wyraźnie szary. Wilgoć wyczuwalna w powietrzu o tej porze roku gęstniała, przy każdym oddechu oblepiając gardło zimnymi kropelkami.
Jesień właściwie już nastała, jeżeli ktoś potrafił patrzeć. Wschody słońca spóźniały się coraz bardziej, liście stawały się coraz delikatniejsze, coraz bardziej gotowe poddać się swemu losowi, który za dar jaskrawych barw obierał sobie za cenę ich życie. Coraz mniej owadów latało w powietrzu i jedynie uparte cykady wciąż lamentowały głośno, choć liczba ich śpiewającej armii malała z każdym dniem. Psi Bóg czuł wyraźnie w różnych miejscach pozostawiony przez mniejsze zwierzęta zapach, gdzie te ocierały się to o kamień, to o pień drzewa, to o mech, by pomóc sobie w zmianie sierści. Właśnie teraz przeskakiwał nad kępką borsuczych włosów.
Wtem znieruchomiał. Wilgotny nos poruszył się kilka razy, po czym kami ruszył w kierunku zupełnie obcej woni. Należała wyraźnie do jakiegoś yōkai i nie pasowała ani trochę do jego znajomych terenów. Węch tymczasem złowróżbnie prowadził go w głębszą część chronionego obszaru miast ku jego granicom.
Dwie splecione ze sobą sosny dawno temu rozdzielił piorun. Inugami pamiętał, jak głośny był tamten grzmot o sile na tyle potężnej, że dwa stare drzewa, od zawsze rosnące razem i zdawałoby się nierozerwalne, wykrzywiły się na boki niby znudzone sobą i gardzące wieloletnim towarzystwem małżeństwo. Pomiędzy ich sczerniałymi konarami jawiła się pusta przestrzeń, przepaść wręcz.
I właśnie pod ową przerwą, która sięgała niemalże korzeni sosen, Psi Bóg zauważył coś, co natychmiast naruszyło spokój w jego duszy. Przybrawszy ludzki aspekt, powoli podszedł ku źródłu obcego zapachu.
Brązowe, rozlane w obrzydliwy sposób, cuchnące fekalia. Kilka ożywionych nimi tłustych much bzyczało głośno, z zachwytem przysiadając to tu, to tam. Wstrętna maź rozbryzgana była u korzeni i na pniach obu sosen, lecz nie zachowywała się jak odchody normalnego zwierzęcia. Zdawała się wypalać na rudobrązowej korze drzew niezdrowe ślady, których nawet żywica nie mogła zalepić. Kami widział również, jak wszędzie, gdzie znalazł się kał, wiądł mech na ściółce.
Wśród zasychających fragmentów dostrzegł nagle jakąś tkankę. Czerwoną, lecz w nieprzyjemny sposób. Bardziej zgniłą niźli jaskrawą jak krew. Po chwili zdał sobie sprawę, iż było to truchło szczura, z którego pozostała jedynie owa kupka obrzydliwej materii i niewielki fragment czaszki. Nie został ani przeżuty, ani strawiony. Zupełnie jakby znalazł się tu przypadkiem podczas zwyczajnej przeprawy z jednego miejsca na drugie.
Czerwone oczy na beznamiętnej twarzy uważnie przyjrzały się całej tej scenie. Promieniowała ona złem. Czy rzeczywiście były to fekalia, czy może inna wydzielina, bez wątpienia pozostawił ją jakiś demon. Demon na tyle silny i sprytny, by niepostrzeżenie dostać się na teren Inugamiego. Jak długo mógł siać tu postrach, pozostawiając podobne parszywe ślady na swej drodze?
Dzwonki zaszemrały znacząco, gdy dotknął palcami bransolety na lewym nadgarstku. Nie, najpierw musi wytropić tego yōkai i przekonać się, czym tak naprawdę jest. Dopiero potem nadejdzie pora wybrać, w jaki sposób pozbędzie się potwora bezczelnego na tyle, by pozostawiać po sobie takie ślady na terenie Psiego Boga.
Odwrócił się na pięcie i od razu skoczył przed siebie, jeszcze w locie zmieniając aspekt. Opadłszy lekko na silne łapy, natychmiast rzucił się do biegu. Tym razem miał zamiar o wiele uważniej przyglądać się mijanym terenom wszystkimi zmysłami.
Mgła zaczęła opadać, gdy wielki Akita ruszył przed siebie, a w jego sercu rozedrgał się gniew.

Jezioro rozlane było na dużą odległość. A przynajmniej sprawiało takie wrażenie przez to, iż z jego środka dawno temu wychynęła niewielka wyspa z naniesionego przez lata piachu i mułu. Teraz rosły na niej wysokie drzewa i różne niespotykane na mniej żyznych glebach lasu krzewy. Szeroko błyszcząca tafla otaczała wyspę, zupełnie jakby zbiornik rozciągał się o wiele dalej, niż to było w rzeczywistości.
Wiatr poruszał powierzchnią wody, która uderzała raz po raz falami w łagodnie opadający brzeg. Zachmurzone niebo odbijało się srebrzyście z każdym drżeniem jeziora. Cisza i spokój miały tu swoje królestwo pośród delikatnych szumów fal i gałęzi. Tylko jakaś niesforna ryba złowiła schowanego pod powierzchnią wody owada. Rozległ się plusk – pozostały tylko rozchodzące się po jeziorze kręgi.
Zdawałoby się, iż ani jedna dusza nie rezyduje w tym miejscu, iż jest to przestrzeń starannie przez naturę oddzielona od wszelkich złych wpływów. Jedynie żyjąca swoim rytmem zieleń, którą zamieszkiwały wyłącznie godne tego spokoju zwierzęta.
A jednak Psi Bóg nie przyszedł tu odpocząć, świadom tego, kto wybrał sobie owo piękne jezioro na swój dom.
— Nie chowaj się przede mną. Czuję cię wyraźnie – rzekł niegłośnym tonem, podszedłszy do brzegu. Zęby jego geta zapadały się lekko w wilgotnym piachu.
Przez chwilę nie odpowiedziało mu nic. Jezioro wciąż nie było poruszane niczym poza wiatrem i tylko liście na wysepce łoskotały cichym szmerem o siebie. Do czasu.
Nagle tafla zafalowała wyraźnie niedaleko wyspy. Wodne wybrzuszenie poczęło szybko zbliżać się ku brzegowi, na którym stał Inugami. Białowłosy niewzruszenie patrzył, jak płynące ku niemu stworzenie nabiera rozpędu coraz bardziej, aż wreszcie kilka kroków od niego niespodziewanie zwalnia i… znika głębiej pod wodą.
Mężczyzna zdusił w sobie westchnięcie na chwilę przed tym, jak rozległ się skrzekliwy, a jednocześnie dziwnie niski głos, nadchodzący niby z całego jeziora.
— Czego sam czcigodny Psi Bóg znowuż pragnie od tej istoty?
Czerwonooki skierował wzrok ku większemu kamieniowi po swojej lewej stronie, wpatrując się weń wyczekująco. Wiedział, że stworzenie go widzi. Czuł jego magię zbyt wyraźnie.
— Żebyś wyszedł i ze mną porozmawiał – powiedział cierpliwie.
Przez kolejną chwilę nie działo się nic. Aż wreszcie ku uldze Inugamiego zza owego kamienia zanurzonego w wodzie wychynęła niewysoka, sięgająca mu może do biodra, postać o dziwnych kształtach. Bladopomarańczowy pysk przypominał dziób, reszta skóry zaś miała kolor zielonych glonów, które osadzały się w jeziorze. Znacznie ciemniejsze, brzydko zgarbione plecy przywodziły na myśl żółwią skorupę. I tylko na czubku głowy skóra zdawała się niknąć pod granicą mokrych ciemnych włosków niby trawy morskiej, wystawiając żółtawobiałą nagą kość o wgłębionym kształcie na spojrzenia wszystkich stworzeń.
Kappa nieśmiało podszedł na koślawych nóżkach w pobliże Psiego Boga. Patrzył nań z dołu dziwnymi oczami o ni to pionowych, ni poziomych źrenicach. Przypominały one nieokreślone plamy na złotawo-zielonych tęczówkach. Rozcapierzone palce yōkai złączone były półprzeźroczystą błoną, dzięki której stwór potrafił tak szybko pływać.
— Czym może ci służyć ta istota, o czcigodny Psi Boże? – zapytał uprzejmie. Białowłosy uśmiechnął się serdecznie do stworzenia. Jakże niesamowitym było, ileż uprzejmości bogowie złączyli w yōkai, który potrafił pod wpływem gniewu i głodu bezlitośnie zabijać małe dzieci?
— Jak mija ci życie, drogi Goro-san?
— O czcigodny Psi Boże, ostatnio było niewiele deszczy i poziom jeziora spadł. Ryby na to narzekają, boją się, że wkrótce nie będą miały gdzie się kryć przed drapieżnikami. A obon minął nie tak spokojnie, jakby chciała tego ta istota. Durne yōkai gubiły drogę do ludzi i właziły do wody tak gęsto, że ta istota musiała je wypędzać. Ale ludzie karmili tę istotę częściej, więc nie jest głodna ani trochę – opowiadał kappa z rosnącymi na przemian niezadowoleniem i przyjemnością w skrzekliwym głosie. – A czy czcigodny Psi Bóg ma jakieś troski?
Kami westchnął głęboko, mrużąc oczy.
— Niestety tak, Goro-san. Dlatego też odwiedziłem cię o tak niespodziewanej porze – wyjaśnił.
— Goszczenie czcigodnego Psiego Boga to dla tej istoty przyjemność, zaś móc ulżyć mu w zmartwieniach choć trochę to nie lada zaszczyt. Ta istota obawiała się, iż uczyniła coś złego, lecz jeśli niepokój czcigodnego Psiego Boga nie łączy się z tą istotą, pragnie ona na miarę swych marnych sił pomóc.
Czerwonooki pokiwał głową kappie, który z widocznym na swym groteskowym pysku wyczekiwaniem zawiesił nań swój wzrok.
— Możesz mi pomóc, Goro-san. Rozmową. Obserwacją. Ostatnio bowiem zdarzyło się parę rzeczy, które wywołują we mnie niepokój. – Sięgnął ku przyczepionej do pasa sakwie, gdzie schował znalezione dyski. Yōkai przyglądał się im uważnie, jeszcze zanim kami podał mu przedmiot do mokrych łap. – Ten dziwny artefakt znalazłem przy zwłokach jednego z dwóch demonów, które wtargnęły na mój teren. Były słabe na walkę ze mną, lecz co mnie martwi bardziej, zdecydowanie zbyt słabe, by niepostrzeżenie przejść przez moje pieczęcie. Coś musiało im utorować drogę w miejscu, którego obecnie szukam.
Kappa zamachał krótkim, lecz grubym ogonem, dokładnie oglądając dyski z każdej możliwej strony. Jego dziwne oczy zmrużyły się w skupieniu, gdy przekładał metalowy przedmiot z łapy do łapy.
— Magię drzemiącą w tym przedmiocie ta istota czuje tak samo, jak i czcigodny Psi Bóg, lecz nie potrafi powiedzieć, czemuż miałby on służyć. Czy nie ma weń mocy zdolnej przełamać twe silne pieczęcie, o czcigodny Psi Boże?
— Również o tym myślałem i być może jest w tym prawda. Jaka magia jednak go stworzyła? Czy znasz jakiegoś ducha potrafiącego tworzyć podobne artefakty?
— Hmm… Niestety nie, o czcigodny Psi Boże. Ale ta istota życzliwie radzi ci zachować go i zapytać lisa, który mógłby wiedzieć coś więcej. – Stwór oddał dyski z powrotem w dłonie Inugamiego. Ten pokiwał głową, chowając artefakt do sakwy mającej zduszać jego aurę.
— To jednak nie wszystko, drogi Goro-san. Powiedz mi, czy ostatnio wyczułeś w okolicy moc inną niż moja? Czy cokolwiek zwróciło twoją uwagę? – zapytał, a kappa zamyślił się na chwilę.
— Raz, w środku nocy, ryby zadrżały i uciekły z południowego brzegu jeziora. Ta istota przebudziła się i chciała sprawdzić, co je spłoszyło, ale na miejscu nie było ni śladu. Tylko ten lęk w duszy, ten dziwny lęk, iż coś tu nie pasuje. Zdarzyło się to chyba kilka dni, lecz nie dalej jak pół księżyca temu.
Brew białowłosego zadrżała, gdy nie mógł powstrzymać w sobie gniewu. Więc ten potwór zdążył już wywołać strach w zwierzętach, które on miał chronić? Jeżeli był na tyle silny, że przedarł się na teren Inugamiego, musiał być wybitnie pyszny i zuchwały, by zostawiać tak wyraźne ślady na swej drodze.
A może tamte dwa yōkai miały jedynie odwrócić jego uwagę? Tę możliwość również musiał mieć na względzie. Wówczas jednak cała ta sytuacja robiła się o wiele poważniejsza.
— Dziękuję ci za pomoc, drogi Goro-san. Gdybyś tylko znalazł się znów w niebezpieczeństwie lub jeśli tylko coś wokół jeziora będzie się dziać, natychmiast mnie zawołaj – rzekł poważnie patrzącemu nań kappie.
— Oczywiście, o czcigodny Psi Boże – usłyszał w odpowiedzi, nim yōkai ukłonił się ostrożnie, by nie wylać wody z wgłębienia w swojej czaszce. – Ta istota będzie usłużnie powiadamiać cię o wszystkim, co zwróci jej uwagę.
Inugami uśmiechnął się jeszcze, nim zmienił aspekt i ruszył prędko przed siebie na kolejny zwiad. Po drodze nie umykały mu nawet szczegóły starych ran na mijanych drzewach ani przewrócone kamienie.
Muszę być wyjątkowo uważny. Będę nadstawiał uszu, będę węszył i będę miał oczy otwarte znacznie szerzej, dopóki nie dowiem się, co za stwór postanowił ze mną igrać.
Szelest dzwonków na łapie Psiego Boga zdawał się głośniejszy niż zwykle, gdy biegnący kami myślał, jak bardzo ów bezczelny demon pożałuje wtargnięcia na jego teren.

1 komentarz:

  1. Wspaniale! Bardzo mnie cieszy taki słuszny gniew Psiego Boga :D W końcu poznajemy drugie oblicze Inugamiego i podoba mi sie ^^ Już nie jest tylko łagodnym, pięknym kamim, który opowiada historie małej dziewczynce i słucha jej gry. Teraz mamy potężnego boga, który dba o swoje terytorium i mieszkające na nim istoty. Niech pożałuje ten, kto zakłóca ich spokój.
    Ale moją uwagę przykuło też zdanie "Aż dziw brał, iż tak tęsknił do zjawisk w życiu normalnego śmiertelnego stworzenia." - czyżby to jakaś podpowiedź, Racu? Czy będzie więcej informacji o przeszłości Yori-sana? ^^ Nie mogę się doczekać!!
    Alys

    OdpowiedzUsuń