Uwaga

niedziela, 30 października 2016

Rozdział 3

Milczący ptak kołował wysoko. Pewien swojej siły i swej dominacji nad resztą świata zdawał się nie dostrzegać niczego poza horyzontem. Jakże jednak postronny obserwator myliłby się, wydawszy taki osąd o tym władcy przestworzy. Ów drapieżnik bowiem świetnie grał ignoranta ślepego na wszystko wokół. Jego doskonały wzrok śledził nawet ciche przemknięcia myszy i upadki liści w lesie. Nic nie umykało jego niemalże boskiej uwadze.
Kami podziwiał jego zdolność latania. Móc wznieść się na własnych skrzydłach i dostać, gdziekolwiek dusza zapragnie, było znaczącym elementem w potędze tego ptaka. Odległości i ziemskie przeszkody nie znaczyły dlań nic, gdy wystarczyło kilka ruchów mięśniami i ta piękna bestia znajdowała się dosłownie ponad wszystkim. Inugami zawsze obawiał się, iż wyczute niebezpieczeństwo zdąży uczynić zbyt wiele szkód, nim on doń dotrze.
Wzrok Psiego Boga powędrował w dół. Kiyori spała na nim słodko, opierając się pod policzkiem nadgarstkiem, dłoń zaś zwinęła jej się w luźną pięść. Pogłaskał dziecko po rozczochranych wiatrem włosach. Uśmiech na jego ustach wykwitł samoistnie. Jakże można nie kochać tak wspaniałej kapłanki?
Czarnooka rosła w oczach. Dopiero co była dzieckiem niemającym pojęcia o samodzielnym wykonaniu tak wielu rzeczy, a teraz robiła się zeń coraz piękniejsza dziewczyna. Gdyby nie poszła do chramu, jej rodzice zaczęliby powoli ubierać ją w coraz bardziej urocze i zwracające uwagę rzeczy. W końcu Kiyori zbliżała się do wieku panny na wydaniu. Podlotek przystrojony w barwne piórka zawsze ściągał na siebie wzrok prędko zakochujących się amantów.
Białowłosy westchnął w duchu. Tak właśnie teraz powinno stać się z życiem Kiyori. Tymczasem ona nigdy nie wyjdzie za mąż, nigdy nie będzie mieć własnych dzieci. Pozostanie jej jedynie trwanie w chramie i patrzenie na szczęście innych. Szczęście płynące z miłości do małżonków i do swych dzieci.
Bóg zawsze zastanawiał się, czy jego poprzednie miko cierpiały. Niewiele kobiet chciało zostać samymi, mogąc do końca życia ubrać jedynie parokolorowe rzeczy. Nigdy jednak nie spojrzał w ich dusze, tłumacząc się swymi istotnymi, jeżeli nie najważniejszymi zasadami. Choć w głębi siebie wiedział, że nawet bez nich strach skutecznie krępowałby go przed podobnymi czynami.
Dziewczynka poruszyła się na jego kolanach z cichutkim stęknięciem. Kami natychmiast zatrzymał swą dłoń, by zacząć ją na powrót głaskać, dopiero gdy ta odetchnęła głęboko, ponownie zapadając w głęboki sen.
Obyś nigdy nie uświadomiła sobie przykrości zgotowanego ci losu, pomyślał ze smutkiem.
Wtem shide zafurkotały pod wpływem wiatru. Natychmiast nadstawił uważnie ucha, by skupić się tak bardzo, jak tylko to w jego mocy było możliwe.
Na zachodzie ptaki zamilkły.
Lecz po chwili się odezwały.
Gdy zamilkły ptaki na północy.
Inugami stężał w miejscu. Jak najdelikatniej zdjął dziewczynkę ze swych kolan, po czym w psim aspekcie pognał w kierunku tej ciszy.
Nie była naturalna.
Jak na złość wiatr wiał z przeciwnej strony, niosąc zapach Psiego Boga tam, dokąd dążył w swym pośpiechu. Gniew drżał w mężczyźnie niczym rozpalający się w sercu kamiego płomień.
Wyciągał łapy jak najdalej, odbijał się jak najmocniej, pokonując naraz kilkunastokrotność własnej długości. W tym pośpiechu napędzał go też strach. Strach, iż nie zdąży.
Wiatr zmienił kierunek; teraz przynosił powietrze z boku. Nadal jego pomoc była marna, teraz jednak zapach Psiego Boga nie niósł się do wroga. A owym wrogiem mogło być dosłownie wszystko.
Nagle jednak Inugami stanął jak wryty w ziemię. Pazurami zaszorował o mech, który podarł się podeń jak papierowa karta.
Nic w oddali nie milczało.
To wokół niego panowała cisza.
Znieruchomiały szukał wzrokiem, słuchem i węchem czegokolwiek poza przestraszonymi zwierzętami. Nic jednak nie istniało poza wszechogarniającą jego zmysły pustką. Ni krztyny jakiejkolwiek magii.
Bez najmniejszego ruchu długo trwał w tym miejscu. Na tyle długo, że po jakimś czasie nawet ptaki poczęły odzywać się nieśmiało do siebie, a drobne zwierzęta powoli wychylały się ze swych nor.
Czy to możliwe, że nic się tu nie działo? Że zmysły go zwiodły? Nie, to nie wchodziło w grę, wszakże był od czterystu lat kamim. Kami nie popełniają takich błędów.
Nieufnie rozejrzał się wokół, jeżąc sierść na karku. Nie potrafił uwierzyć, że zagrożenie, które wyczuł, było przypadkiem. Zbiorem nic nieznaczących zbieżności losu. Nie po tym, co ostatnio znajdował na swoim terenie.
Gdy tylko postąpił krok przed siebie, wszelkie życie wokół Psiego Boga znów ucichło, przerażone jego aurą i drżącym gniewem. Wolnym truchtem rozpoczął kolejny patrol, mając nadzieję, że zostawiona sama sobie Kiyori nie będzie mu mieć niczego za złe.
Musiał się opanować i na zimno spojrzeć na całą tę sytuację, krążąc po kolei po każdym zakątku swojego terenu. Jeżeli znalazł jeden nieokreślony artefakt przy yōkai, istota niepokojąca go teraz równie dobrze mogła mieć inny. Chroniący ją nawet przed oczyma kamich. Być może spełniający więcej niż jedną funkcję.
Na pewno jednak owemu demonowi nie pomogą żadne magiczne przedmioty, gdy Inugamiemu uda się zawrzeć nań szczęki.
Fale wiatru szumiały teraz z miejsca, do którego wcześniej zmierzał. Jedynie zapach przepływającego tamtędy strumienia przebijał się pośród aromatu lasu.
Zacisnął zęby ze złości, która rosła weń coraz bardziej. Jej także nie mógł pozwolić przebić się wyżej, ponad granicę, nad którą przestałby panować.
Jakże wielu rzeczy będzie musiał pilnować przez najbliższe dni.
Musiał jakoś opanować nerwy, zaś wizja jego chramu prędko zalała duszę kamiego spokojem. Ruda ściana sosen i zieleń ich koron. Ciężki shimenawa o starannym splocie. Ciemnoczerwona weranda przed każdym z budynków. Biała ścieżka sandō. Fukaki w barwnych hō. Nate tańcząca kagurę. I Kiyori. Jego mała, słodka Kiyori, z którą mógł spędzać godziny, wspominając z rozrzewnieniem to przykre, samotne życie ostatnich czterystu lat i odnajdując weń pełne piękna ziarna.
Kochał ten chram. Tych ludzi. I wszystkie żywe stworzenia, nad których losami sprawował pieczę. Nie było możliwości, by pozwolił zadać któremukolwiek z nich krzywdę. Nigdy.

Pogoda zmieniała się coraz bardziej. Szare chmury z każdym kolejnym dniem obejmowały większe połacie nieba, a ich masa przybierała na ciężarze. Smutek nadchodzących po sobie wciąż później i później poranków zlewał się z tęsknotą do ciepłej aury lata. W zbliżającym się okresie jesieni nie było już ni krztyny owych upałów, do czego bogowie powietrza przyzwyczajali życie podeń coraz chłodniejszymi podmuchami.
Nagatsuki, długi miesiąc poprzedzał smutny okres miesiąca bez bogów. Każdy kami już na początku dziesiątego miesiąca słyszał w sobie wołanie. Wołanie silniejszych bogów, by jak co roku przybyć do Izumo Taisha, gdzie kami ustalali, czym w kolejnym roku będzie los. Ludzie wierzyli, iż podczas tego miesiąca ustalane jest, komu przypadnie śmierć, a kto jeszcze pożyje, co Psiego Boga dziwiło już cztery wieki. Czy w ten sposób ludzie wyobrażali sobie „los”? Jeżeli tak, to potwierdzało fakt, iż wyobraźnia człowieka w smutny sposób odzwierciedla jego egocentryzm.
Czerwonooki siedział w milczeniu na werandzie, podczas gdy Kiyori grała pieśń do liści. Mężczyzna czuł jej smutek, który przelewał się między kolejnymi wersami błagań do zieleni, by pozostała jak najdłużej. Dziewczynka nie lubiła kaminakizuki, lecz nie mogła zwyczajnie poprosić Psiego Boga, by zignorował swe wewnętrzne wołanie. Wszakże wszystkie świątynie, kaplice i chramy były zostawiane na ten okres tylko pod opieką kapłanów. Inugamiego spotkałaby kara za niespełnienie swego obowiązku.
Niespodziewanie pieśń się urwała, gdy Kiyori zatrzymała się i westchnęła głęboko. Zdjęła z palców bambusowe nakładki, odłożyła je do szkatułki, po czym oparła się o ścianę.
— Dlaczego przerwałaś, Kiyo-san? – zapytał ją Psi Bóg.
— Straciłam ochotę na dalsze śpiewanie – usłyszał w odpowiedzi. Dziewczynka nawet nie uniosła oczu.
— Co się stało, mała ćmo?
Nim czarnooka znów się odezwała, minęła krótka chwila, podczas której na jej twarzy pojawiało się coraz więcej skrywanych uczuć.
— Martwię się. Yori-san, coraz rzadziej się pojawiasz i mówisz, że chcesz przed kaminakizuki bardziej zaopiekować się swoim terenem. Znam cię już na tyle, żeby widzieć, że od dłuższego czasu się czymś kłopoczesz, a ty nadal próbujesz mnie przekonać, że chodzi jedynie o bezpieczeństwo. – Dziewczynka uniosła nań zaniepokojony wzrok. – W poprzednich latach przecież tak nie było. Odchodziłeś na cały miesiąc, ale przedtem znajdowałeś wystarczająco dużo czasu, żeby zajmować się zarówno swoim terenem, jak i mną.
Kiyori, zdecydowanie zbyt wiele zauważasz, pomyślał, patrząc na twarz zatroskanej dziewczynki, która ledwo co przyjechała do Ikirunegau Jinja, a teraz zdawała się przenikać wzrokiem wszystko, co Inugami w sobie ukrywał. I jaką prawdą miał jej odpowiedzieć?
— Mówiłem ci już, Kiyo-san, że obawiam się o bezpieczeństwo tego terenu pod moją nieobecność – rzekł spokojnie.
— Wiem. Wiem, że się obawiasz, ale czuję, że to nie wszystko. Yori-san, naprawdę możesz mi powiedzieć. Jestem twoją kapłanką i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by ci pomóc.
Dłoń dziewczynki znalazła się na ramieniu Psiego Boga, który walczył ze sobą. Nie chciał okłamywać Kiyori, lecz czy był inny sposób, by ochronić ją od zmartwień? Przecież sam nie wiedział do końca, z czym się mierzy. Od długiego czasu nic się nie działo na jego terenie i Inugami zastanawiał się nieraz, czy tkwiący weń niepokój to nie przypadkiem strach.
Wypuścił ciężko powietrze z płuc. Lepiej jednak będzie powiedzieć jej choć część prawdy.
— Kilka tygodni temu na mój teren dostał się jakiś yōkai. Nie wyczułem go ani wtedy, gdy przebił się przez moje pieczęcie, ani potem. Tylko kilka razy słyszałem, jak stworzenia milkną gdzieś w oddali. Lecz ani razu nie udało mi się dotrzeć w te miejsca na czas – rzekł, przymykając oczy, by choć trochę stłumić gniew. – Ten demon zapewne posiada jakiś magiczny przedmiot, który go chroni przed moimi zmysłami. I bez wątpienia nadal krąży po moich ziemiach. A teraz na niemalże pełen miesiąc muszę opuścić swoje miejsce.
I zostawić je na pastwę potwora, którego nawet nie widziałem na oczy.
— Yori-san, a wiesz, jaki to może być yōkai? – zapytała po chwili dziewczynka.
— Niestety nie. Dlatego tak często patroluję teren i zostawiam coraz więcej pieczęci nie tylko na granicach. Boję się jednak, że to nie wystarczy. – Odsunął dłonią dwa luźne kosmyki włosów, które wiatr zsunął z jego ramion. – Ale ty się nie martw. Wokół chramu i wokół miasteczek rozstawię silniejsze granice, przez jakie nie przejdzie nic złego. Jedynie nie chodź do lasu przez ten miesiąc. Z nikim.
Kiyori niespodziewanie uśmiechnęła się, po czym powoli przysunęła do Inugamiego i objęła go z boku. Twarz mężczyzny również rozświetliła się pod wpływem tego gestu, choć ciężko było mu się cieszyć z czegokolwiek w tej sytuacji.
— Nie bój się, Yori-san. Obiecuję, że nie będę wychodziła poza chram. I poproszę Fukakiego-san, żebyśmy odprawili kilka oczyszczających rytuałów, dobrze? Wtedy nie będziesz musiał się tak martwić o nas wszystkich.
Zmrużył oczy i pokiwał jej głową. Czarnooka naprawdę nie była już małym dzieckiem. Psi Bóg powinien się przyzwyczaić, że coraz częściej to dziecko będzie pokazywało sobą dorosłą postawę.
Ale to dobrze. W tej sytuacji to bardzo dobrze.
Ulga zalała jego serce wraz z kolejnym pomysłem, który go naszedł. Potrzebował jedynie kilku ofiar… I wtedy on na pewno mu nie odmówi.
— Zagraj do końca tę pieśń, Kiyo-san. Chciałem ją usłyszeć w twoim wykonaniu całą – poprosił, a dziewczynka zgodziła się, tym razem z zadowoleniem wracając do odłożonego instrumentu.
Muszę się dobrze przygotować. Chram, cały ten teren będzie wyglądał tak, jakbym nie opuścił go ani na chwilę.
Z tymi myślami znów oparł się o ścianę budynku i rozluźnił do rytmicznego szarpania strun koto.

Czarne kimono w powtarzający się wzór błękitnych, niemalże świetlistych karpi koi z daleka wyróżniało się na tle rumieniących się i złocących liści. Szkarłatny obi zaś przecinał sylwetkę Psiego Boga tak wyraźnie, że nie sposób było go nie dostrzec. Pomijając już fakt, iż na tle cieple brązowych pni jego białe włosy i blada skóra wyglądały jak chorągiew na wietrze. Inugami chciał być dziś wyjątkowo widoczny.
W głowie wciąż powtarzał jedną myśl, jedno wołanie. W nadziei, iż zostanie usłyszany, a jego prośba spełniona. Była to bowiem najważniejsza część planu, by ochronić swój teren.
Przyjdź.
Stał na tej polanie już pewien czas. Cierpliwie czekał, bo przecież on nie nadejdzie tak prędko, jeżeli już zostanie posłany.
Na odległy szmer kami poczuł się, jakby zastrzygł uszami, a włos na karku zjeżył się złowrogo. Nadchodzi.
Raz. Dwa. Odetchnij. Musisz być spokojny. Nie ma w tobie gniewu.
Białowłosy zamknął oczy, skupiając się na sobie i swoich emocjach. Poradzi sobie ze wszystkim, a jego teren będzie bezpieczny. Jak zwykle bezpieczny i spokojny pod jego pieczą.
Gdy otworzył oczy, on już przedeń stał.
— Psi Boże – rzekł jasnowłosy mężczyzna, którego ślepia jarzyły się złotem. Za jego mocnym ciałem w tę i z powrotem gibał się długi, puszysty ogon, a na głowie sterczała para ostrych uszu.
— Witaj, lisie. – Pozdrowił go lekkim ukłonem. Yōkai wzdrygnął się z niechęcią na regularnej twarzy.
— Mam imię, Psi Boże – mruknął znudzonym głosem, po czym przestąpił z jednej nogi na drugą, zakładając ręce. Z jedną uniesioną ku górze jak zakrzywione ostrze brwią czekał na jego dalsze słowa.
Lisy nigdy się nie krępują, pomyślał, nim westchnął w duchu i zaczął mówić.
— Chciałbym, żebyś zaniósł do czcigodnego Inariego moją prośbę.
— Jak ona brzmi? – spytał bez ceregieli lis. Jego skąpy jak na pogodę ubiór w człowieku wywołałby od razu mrożące dreszcze, a w co niewinniejszym umyśle falę rumieńców. Jasnowłosy miał bowiem narzuconą na ramiona krótką fioletową kamizelę o złotych jak jego czujne oczy obszyciach. Zaś beżowe spodnie sięgające ledwo kolan zaczynały się zdecydowanie zbyt niskim stanem, by zwykła osoba nie speszyła się, spoglądając nań jeno przypadkiem.
— Wkrótce zaczyna się kaminakizuki. Jak każdy kami będę musiał opuścić swój chram, by udać się na południe. Kilka tygodni temu jednak na mój teren dostał się demon bądź silniejszy yōkai, w którego posiadaniu musi znajdować się jakiś przedmiot kryjący go przed mymi oczyma. Obawiam się zatem, że pod moją nieobecność ów demon postanowi wykonać swój ruch. Dlatego chciałem poprosić, by czcigodny Inari pozwolił jednemu ze swych kitsune pozostać na mym terenie i reagować w razie jakiegoś niebezpieczeństwa – wyjaśnił. Lis jedynie patrzył nań tym samym znudzonym wzrokiem, jaki białowłosy niejednokrotnie już widział. – W zamian zaoferuję mu połowę mych ofiar, które dostanę do końca tego roku od ludzi.
— Inari-sama ma pod opieką o wiele większy teren niż twój kiedykolwiek będzie – mruknął kitsune, spoglądając gdzieś w bok. – Poza tym dlaczego lisy miałyby służyć psu? To, że przepuściłeś przez pieczęcie jakiegoś demona, to twój problem, Psi Boże.
Nie pozwól mu się sprowokować, przecież taka jest jego rola, przypomniał sobie w myślach Inugami. Nigdy nie lubił tego lekceważenia, jakim obdarzał go ów yōkai.
— Czcigodny Inari jako mój zwierzchnik powinien czuć się odpowiedzialny także za mnie i mój teren. Niegdyś należał on przecież do niego. Moja prośba zaś nie sugeruje wzięcia jednego z wielu lisów czcigodnego Inariego na sługę, a na pomocnika pod moją nieobecność.
Kitsune posłał mu obcesowe spojrzenie spod zmarszczonych brwi. Ciemne cienie na górnych i dolnych powiekach na jego opalonej skórze nadawały twarzy lisa w jakiś sposób upiornego wyglądu.
— Inari-sama ma wystarczająco wielu wrogów, by potrzebować nas wszystkich. Poza tym my nie zajmujemy się wyłącznie demonami i yōkai, ale też ziemiami, tysiącami ludzi i ważnymi sprawami naszego boga. W to wchodzą również takie  s p r a w y  jak ty, Psi Boże – rzekł mu.
— Pragnąłbym, by czcigodny Inari sam rozważył mą prośbę. Zależy mi jedynie na bezpieczeństwie stworzeń znajdujących się pod moją opieką. Nie będę też polegał wyłącznie na czcigodnym Inarim, ale również mam zamiar sam wzmocnić pieczęcie i wyznaczyć dodatkowo grubsze granice.
Zapanowało między nimi milczenie. Wiatr przemknął pomiędzy drzewami i trafił na polanę, gdzie stali obaj mężczyźni. Białe włosy Inugamiego oraz spięte rzemieniem włosy o barwie herbaty na głowie kitsune zafalowały pod wpływem podmuchu powietrza. Złote ślepia lisa wbite były prosto w Psiego Boga, jakby oceniały jego postawę i upór. A kami uporu przy nim musiał mieć zawsze wiele.
— Dobrze, zaniosę twoją prośbę Inariemu-sama. A on na pewno zastanowi się, dlaczego nie możesz znaleźć, złapać i samodzielnie poradzić sobie z jakiś potworem, który sieje strach na terenie pod  t w o j ą  pieczą – wytknął mu lis z niemiłym półuśmiechem.
— Najpierw dostały się tu dwa słabe yōkai, które miały przy sobie to. – Inugami wyciągnął z sakwy metalowy artefakt. Lisie oczy natychmiast zawiesiły się nań z ciekawością.
— Dobrze czułem, że przyniosłeś coś ze sobą, Psi Boże – mruknął z satysfakcją wymalowaną na wąskiej twarzy. Jednym długim krokiem podszedł do białowłosego i zabrał mu przedmiot z rąk, by obejrzeć go z każdej strony niczym dziecko nową zabawkę. Czerwonooki zaś kontynuował mówienie.
— Potem znalazłem ślady innego yōkai, lecz ani razu wcześniej go nie wyczułem. A gdy ślady nie były już zostawiane, w lesie co jakiś czas nastawała plama ciszy. Zawsze zbyt daleko, bym zdążył na czas. – Natychmiast wróciła doń ta powtarzająca się za każdym razem frustracja. A także wściekłość na demona, który miał czelność tak z nim, samym kamim pogrywać.
Lis od razu wyczuł weń zmianę i w jednej chwili odszedł parę kroków.
— Uważaj, na co sobie pozwalasz, Psi Boże – ostrzegł, wbijając weń czujnie nieufny wzrok.
Inugami stał chwilę nieruchomo, po czym rozluźnił ramiona wraz z kolejnym wydechem. Zapomniał się. Zapomniał się przy tym kitsune! Przecież nie mógł tego robić, nie przy nim, który go zawsze tak uważnie sprawdza.
— Znasz mnie przecież – zaczął znów spokojnie, lecz lis mu przerwał.
— Dokładnie. Znam cię, dlatego zachowam ostrożność. W jednej chwili rozniósłbyś mnie na strzępy, Psi Boże.
Te słowa uderzyły Inugamiego. Poczuł wlewający się w serce chłód, jakby ktoś wciskał mu w pierś zimny metal. Zacisnął szczęki, smutno przywołując się do rozsądku.
Każdy powinien na mnie uważać. Nie mogę o tym zapomnieć.
— Tylko tyle od ciebie chciałem – rzekł wreszcie. – Czy oddasz mi już ten przedmiot?
— Nie – usłyszał w odpowiedzi. – Zaniosę to do Inariego-sama. On rozpozna magię, której nie znam ani ja, ani ty. Zapewne sam już się domyśliłeś, że ten drugi demon może posiadać podobną rzecz. Jeśli nie wiesz, czemu służy ten artefakt, nie poradzisz sobie nigdy ze stworzeniem mającym drugi. – Lis posłał mu jeszcze jedno uważne spojrzenie, po czym pożegnał się powtarzanymi już dziesiątki, jeśli nie setki razy słowami. – Pamiętaj, Psi Boże. I nigdy nie zapominaj.
Białowłosy pokiwał mu jedynie głową. Nagły wiatr ruszył się zza pleców kitsune i Inugamiego doszedł delikatny zapach piżma wymieszanego z aromatem kadzideł. Wonny podmuch podrażnił jego węch, gdy drugi mężczyzna wycofał się kilkoma krokami i w jednym susie popędził w dal. Już w postaci drobnego, zwinnego lisa.
Czerwone oczy wpatrywały się w miejsce, gdzie postać uciekającego zwierzęcia znikła dość prędko, lecz skąd odgłos jego łap wciąż się niósł. Inugamiemu pozostało teraz jedynie mieć nadzieję, iż Inari zgodzi się spełnić jego prośbę. Wątpił bowiem, czy dodatkowe pieczęcie cokolwiek dadzą teraz, gdy demon już znalazł się we wnętrzu ich granic.
I znów pozostało mi jedynie czekać, pomyślał ciężko, samemu odwracając się z powrotem ku chramowi. Oby czasu wystarczyło mi przed kolejnym miesiącem.

2 komentarze:

  1. Oj Racu, Racu, dawkujesz nam informacje :P Raczej nawet mniej, niż więcej, a to tak strasznie pobudza ciekawość! Czyżby zdarzyło się już w przeszłości Psiego Boga, że rozerwał kogoś na strzępy? I czemu wspomina dawne lata z takim smutkiem? Oczywiście pomijając fakt dotkliwej samotności.
    Bardzo podoba mi się także jak Yori traktuje Kiyori, jak szanuje jej zdanie, docenia przenikliwość i intelekt, nie zbywa jej pytań. Piękna relacja się między nimi wykształciła.

    Btw. Racu, z ciekawości, będziesz na Falkonie? :D

    Alys

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie, choć miałem z początku taki plan. Ale zastanawiam się też nad Xmassconem (bo jest w moim kochanym Krakowie), a to już bardziej rzeczywisty plan jak na moje możliwości ^w^
      P.S. Dziękuję Ci serdecznie za wszystkie komentarze ;u; Zawsze mi poprawiają humor.
      Racu.

      Usuń