Uwaga

piątek, 30 września 2016

Rozdział 14

— Yori-san! Widziałam je! Widziałam! Były takie piękne!
Tego dnia, ledwo tylko Kiyori dostrzegła postać Psiego Boga w chramie, od razu do niego pobiegła. Mężczyzna nie zdziwił się jej radością, a jedynie uśmiechnął ciepło.
— Rozumiem, że ci się spodobały – rzekł, kiedy czarnooka przytuliła go mocno.
— Tak! Były tak kolorowe. I chyba w ogóle mnie nie widziały, chociaż nie wiem, w jaki sposób ja je widziałam.
Zaczęli kierować się ku wiśni. Tam dziewczynka usiadła tuż obok kamiego, który patrzył nań wesoło. Jej radość wyraźnie udzieliła się Inugamiemu.
— To dzięki masce. Ukrywa ona człowieczeństwo w człowieku, dzięki czemu yōkai nie widzą go jako istoty ludzkiej – odpowiedział jej białowłosy. Kiyori na widok jego kompletnie bladej twarzy przeszło przez myśl dziwne pytanie, czy mężczyzna kiedykolwiek się rumieni.
— Wiedziałam – powiedziała z zadowoleniem. – Więc te pieczęcie, jakie yōkai miały na sobie, miały ukryć to, że są yōkai, tak?
— Właśnie tak. Chciały przekroczyć granicę choćby na chwilę. Od wielu lat wydaje mi się, że wszystkie stworzenia ciekawe są świata „po drugiej stronie”, zupełnie jakby miały odnaleźć w nim szczęście, którego nie mają w swoim.
Spojrzał ku górze, gdzie falowały delikatnie gałęzie wiśni. Na jednej z nich siedziała milcząca cykada, najwyraźniej śpiąc lub grzejąc się w promieniach słońca. Pogoda wyraźnie dopisywała na tegoroczny obon.
— Czyli ja przekroczyłam granicę, Yori-san? – zapytała dziewczynka.
— Byłaś temu bliska. Ale żeby wejść w inny świat jako jego część, Kiyo-san, potrzeba czegoś więcej. Świat skończony i nieskończony przenikają się wszędzie, lecz oba są zupełnie różnymi miejscami. Możesz wkroczyć do świata kami przez torii, możesz nosić maskę, która ukryje twoje człowieczeństwo, ale czy to pozwoli ci ujrzeć zamieszkujące ów świat yōkai albo się z nimi porozumieć? – Inugami spojrzał znów na nią. Pokręciła głową, domyślając się odpowiedzi na jego pytanie. – W twoim przypadku jest to o wiele łatwiejsze, bo jesteś błogosławionym dzieckiem. Lecz niemalże każdy inny człowiek, który przez maskę do bon odori spojrzałby w głąb lasu, nie ujrzałby nic poza ciemnością.
— Ja też długo widziałam tylko zwyczajny las w nocy. – Czarnooka oparła się głową o ramię kamiego. – A co jeszcze trzeba by zrobić, żeby wejść do świata kami?
Yori spojrzał na nią, ściągając lekko brwi.
— Kiyo-san, całkowite przejście na drugą stronę jest wystarczająco trudne, by tego nie próbować z byle zachcianki lub czystej ciekawości. Zauważ, że również by wrócić, musiałabyś poczynić wielkie starania.
— Spokojnie, ja wcale nie chcę stać się yōkai, Yori-san. Jestem po prostu ciekawa, jak to wygląda – wytłumaczyła się, nieco zaskoczona reakcją Inugamiego.
Mężczyzna westchnął głęboko.
— Jeżeli kieruje tobą zwykła ciekawość, ufam ci na tyle, że powiedziałbym, co należy zrobić. Jednak po pierwsze często zwykła ciekawość zmienia się w ciekawość, która pcha człowieka do pewnego czynu. Po drugie zaś jako kami nie wolno mi zdradzać tego typu rzeczy. Istoty chcące przejść, muszą same dojść do tego, co trzeba uczynić. Ja mogę jedynie podpowiadać.
— Nie wiedziałam, że kami mają określone reguły – zdziwiła się dziewczynka. Psi Bóg uśmiechnął się półgębkiem.
— Jako kami, urodziłem się z nimi w sercu. Nikt ich nie daje, nie przedstawia ani nie wyjaśnia. Po prostu wiem, co mogę, a czego nie, Kiyo-san.
— To skąd się one biorą?
Białowłosy zadumał się, myśląc nad odpowiedzią.
— Zawsze jest ktoś od nas silniejszy. Potężniejszy. Być może na początku istnienia świata albo i nawet przed nim te najpotężniejsze byty ustanowiły pewne reguły i wpoiły je w pierwsze istnienia. Z czasem każdy rodzący się kami miał je wypisane w swej duszy.
Wiatr zmienił kierunek, głośnym szelestem obwieszczając swą decyzję. Nie wytłumaczył jej jednak nikomu, więc gałęziom całego lasu, ich liściom i igłom oraz wszystkim ptakom pozostało jedynie ją zaakceptować. Kiyori spojrzała ku ścianie tysięcy drzew i odetchnęła głęboko rześkim powietrzem niesionym z ich strony. Lubiła wiatr w lecie.
Coś odwróciło jej uwagę od zielonego lasu. Skierowała wzrok ku hondenowi, gdzie na dachu przysiadł szary gołąb. Ptak począł czyścić swe pióra, dokładnie wodząc pomarańczowym dziobkiem pod lewym skrzydłem. Uznawszy, że puch pod spodem jest już wystarczając ułożony, wyprostował się i rozejrzał dookoła.
Dziewczynka zastanowiła się, czego taki gołąb wypatruje z dachu budynku. Jedzenia? Innych gołębi? Drapieżników? A może po prostu jak i ona w ogląda z zadowoleniem okolicę?
Znienacka ptak spiął się do lotu i pofrunął poza zasięg jej oczu. Kiyori patrzyła chwilę za nim, by z powrotem odwrócić się ku Inugamiemu. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że kami zmienił się w psa.
To dlatego gołąb odleciał, stwierdziła w myślach, od razu głaszcząc wielkie zwierzę po boku. Akita zmrużył z przyjemnością oczy, po czym położył się na przednich łapach. Czy wszystkie zwierzęta boją się Yoriego? Jeśli tak, musiał być naprawdę samotny.
Czarnooka odetchnęła głębiej i zamknęła oczy. Spokój dnia bardzo jej się udzielał, a niewyspanie po wczorajszej zabawie ciągle nużyło wszelkie jej starania, by zachowywać się jak w pełni sił. Obon miał zakończyć się dopiero jutro w nocy, mimo tego dziewczynka z wielką chęcią chciała jeszcze długo się bawić. Tak rzadko miała powód, by zejść do miasteczka, że każda okazja jawiła jej się jako wyjątkowa.
Powoli krążące słońce ogrzewało ją coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie dziewczyna prawie że zasnęła. Nie mogła sobie na to jednak pozwolić, wszakże czekały na nią jeszcze obowiązki w chramie. A dopóki ich nie wykona, nie będzie mogła pójść na festyn.
Zebrawszy się w sobie, z ciężkim stęknięciem wstała i rozciągnęła plecy. Psi Bóg spojrzał na nią. Po tych latach niemalże przyzwyczaiła się do dziwnej barwy jego oczu, lecz nadal rozświetlona światłem czerwień jarzyła się tak wyjątkowym odcieniem, że dziewczynka nie mogła oderwać odeń wzroku.
— Muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy, Yori-san. Im prędzej się z nimi uporam, tym więcej wolnego czasu będę potem miała. – powiedziała. – Muszę ściągnąć pranie, rozwiesić nowe, zamieść haiden i wszystkie werandy. A jak zdążę jeszcze dzisiaj wyczyścić ishidoro z mchu i pyłu, jutro będę mogła dłużej zostać w miasteczku. Chciałbyś razem ze mną obejrzeć tōrō nagashi, Yori-san? Uwielbiam puszczanie lampionów na wodę.
Pies zamachał kilka razy ogonem, co Kiyori uznała za wystarczającą odpowiedź. Uśmiechnęła się z radością, po czym powoli zebrała do swoich obowiązków. Przypomniała sobie, że jeden z mieszkańców miał sprzedawać dzisiaj kalmary, których jeszcze nigdy nie próbowała. Nie mogła teraz przestać o nich myśleć, idąc po drewniany kosz.

Po niebie krążyły większe niż zazwyczaj chmury. Nie wiadomo kiedy zbiły się w podniebne białe kłęby i krążyły w swej potężnej masie po nieboskłonie. Świat jedynie momentami znów stawał się złoty, gdy promienie słońca przebijały się między obłokami. Ledwo jednak się ono pojawiało, rozświetlając okolicę i nadając cieniom kształty, tak prędko znikało, a dzień znowu robił się szary.
Nastał trzeci dzień obonu. Ostatni. Pierwsze dwa minęły na rozkosznej zabawie i radości. Na grobach bliskich złożono ofiary z brzoskwiń i mochi, rozświetlono cmentarze barwnymi lampionami, których światłem wytyczono również ścieżki ku miasteczku. Na placu ciągle trwał festyn – grała muzyka najróżniejszych instrumentów, odbywały się tańce, ludzie jedli, bawili się i spędzali czas najlepiej, jak potrafili. Trzeci również miał zacząć się w ten sposób. Lecz wieczorem, gdy słońce zacznie gasnąć na horyzoncie, ludzie zmuszeni już będą pożegnać się z bliskimi.
Jak każdego dnia, tak i tego Kiyori wzięła ze sobą do miasteczka maskę. Odkąd ujrzała pragnące przekroczyć granicę yōkai pierwszego wieczora, nie mogła się powstrzymać przed wchodzeniem do lasu, by znów na nie popatrzeć. Słyszała wiele historii o różnych rodzajach duchów, nigdy jednak nie podejrzewała, iż yōkai rzeczywiście jest tak dużo.
Najmniejsze, jakie widziała, miały postacie dziwnych owadów o powykręcanych odnóżach i mieściły się na opuszce jej palca. Dziewczynce udało się je dostrzec dopiero wtedy, gdy jeden z nich przysiadł na liściu krzewu tuż przed nią. Delikatna czerwonawa poświata nie rzuciłaby jej się nawet w oczy, gdyby nie fakt, iż stworzenie nią otoczone samo znalazło się przed jej twarzą. Największy zaś był stwór wielkości konia, który w pewien sposób przypominał jelenia. Miał jednak dzianie okrągły pysk, potężny jak u dzika kark i wielkie na długość ramienia dorosłego mężczyzny rogi w kształcie łopat, z których zwisały pieczęcie. Kroczył powoli na ogromnych rozdwojonych kopytach, otoczony srebrnoszafirową aurą. Kiyori na jego widok niemalże krzyknęła, tak nagle i bezszelestnie się przed nią pojawił. Stwór jednak nie obdarzył jej choćby krótkim spojrzeniem, a jedynie przeszedł niewzruszenie obok.
Dziewczynkę ciekawiło, dokąd one wszystkie szły. Czy widziały siebie nawzajem? Czy widziały ją? Czy każde z nich próbowało swojego sposobu na przekroczenie granicy? Jeśli tak, czym ich świat różnił się od jej świata, że tak bardzo pragnęły go ujrzeć?
Czy yōkai w ogóle widziały ludzi? Czarnooka zatrzymała się na moment w drodze do miasteczka. Ludzie przecież nie widzieli stworzeń ze świata kami póki nie byli to sami bogowie pragnący się pokazać lub demony. Ale skąd byłyby historie o duchach i ludziach, jeżeli oba byty nie mogły ujrzeć siebie nawzajem?
Kiyori nie mogła wyprzeć z głowy pytania, czego tak naprawdę yōkai chcą. Jeżeli była to ich zwykła ciekawość, a widziały ludzi bez problemu na co dzień, musiały doznawać zawodu. Więc dlaczego było ich tak wiele? Coś musiało się za tym kryć, nie wątpiła w swój wniosek. Jak się jednak mogła tego dowiedzieć?
Jak na życzenie ujrzała zbliżającego się Psiego Boga. Białe włosy powiewały delikatnie, co jakiś czas zasłaniając lico kamiego. Dziewczynka tak jak wiele razy przedtem nie mogła pozbyć się wrażenia, które wywierał nań Yori. Był niesamowicie piękny.
— Witaj, Kiyo-san. Wybierasz się na ostatni dzień obonu, czyż nie? – zapytał miło. Kiyori, uśmiechnąwszy się, pokłoniła się ku niemu.
— Dzień dobry. Tak właśnie. – Poprawiła odruchowo ubranie. – Yori-san, zjawiłeś się dokładnie w momencie, gdy chciałam o coś zapytać.
Mężczyzna uniósł z zaciekawieniem brwi, podchodząc do niej.
— Jakież to pytanie?
— Czy yōkai widzą ludzi? Albo nasz świat tak samo jak i my?
Szli teraz razem w dół, do miasteczka. Psi Bóg bez trudu kroczył na tengu geta, zupełnie jakby buty nie zahaczały w żaden sposób o jego długie jasne kimono. Wyszyte nań złote smoki igrały na pojedynczych chmurach, krwistymi oczyma patrząc złowrogo przed siebie. Granatowy pas obi we wzór pszczelich komór wyjątkowo pasował do czerwonego hitoe.
— Niektóre yōkai widzą ludzi, ale świat ludzi wygląda inaczej w ich oczach niż w twoich, Kiyo-san. Musisz zdać sobie sprawę, że te dwa wymiary przenikają się na wskroś, o czym już ci mówiłem. W miejscu, w którym jesteśmy teraz, znajduje się ścieżka. Lecz w tym samym miejscu w świecie nieskończonym stoi potężne drzewo sakaki, a jego gałęzie sięgają wysoko ponad wszystko, co w życiu widziałaś. Będąc w świecie kami, kroczyłabyś teraz przy jego korzeniach, które rozciągają się bardzo szeroko, niemal tak szeroko jak plac haiden.
— Widzisz je teraz, Yori-san?
— Tak. Jako kami strzegący chramu w świecie ludzi, widzę dokładnie oba światy naraz. Mogę przenikać między nimi, mogę bardziej być w świecie ludzi, mogę bardziej być w świecie kami. W tej chwili idę wprost przez drzewo, o którym ci mówiłem. Jednymi z nielicznych elementów, które łączą oba światy, są bramy torii. Stoją one w tych samych miejscach, dając możliwość wkroczenia głębiej  w inny wymiar.
Dziewczynka rozejrzała się dookoła. Pod jej stopami ciągnęła się szeroka wydeptana ścieżka, zaś wokół niej rosły wysokie sosny. Jak było to możliwe, by w tym samym miejscu stało potężne drzewo, pnące się jeszcze wyżej niż rudobrązowe kolumny?
— Więc yōkai widzące mój świat też potrafią być w obu naraz? – zapytała.
— Nie. Byt niebędący bogiem może ujrzeć drugi świat tylko wtedy, jeśli przekroczy granicę – odparł mężczyzna, po czym od razu ubiegł jej kolejne pytanie. – Te yōkai, które widzisz, nie potrafią ujrzeć ciebie jako człowieka właśnie dzięki masce. Nie przekroczyły one do końca granicy, lecz są już bardziej po stronie wymiaru ludzi niż kami. Tsukomugami osłania twoje pochodzenie przed wszelkimi oczyma, więc jakiekolwiek stworzenie znajdowałoby się pomiędzy oboma wymiarami, nie mogłoby cię ono ujrzeć. 
Inugami spojrzał na pogrążoną w myślach o tym, co właśnie usłyszała, Kiyori i uśmiechnął się. Dziewczynka przyuważyła to niemal od razu.
— O co chodzi, Yori-san?
— Zadajesz coraz częściej wnikliwe pytania. Stajesz się coraz starsza i coraz wyższa. Coraz więcej mądrości w siebie wchłaniasz. – Czerwonooki odwrócił wzrok ku niebu, a pomiędzy gałęziami po jego białej jak śnieg twarzy przepełznął promień słońca.. – Dorastasz, Kiyo-san. Niedługo będziesz najprawdziwszą miko.
Dziewczynka zaniemówiła na chwilę, po czym zwiesiła głowę, by ukryć czerwone policzki.
— Wszystko to robię, by służyć ci jak najlepiej, Yori-san. Jesteś moim ukochanym bogiem i przyjacielem. Tylko dla ciebie się tak staram – powiedziała cicho. Odparło jej wypuszczone ze śmiechem powietrze. Po chwili Inugami położył jej na głowie dłoń.
— Schlebia mi to, droga Kiyo-san. Ale pamiętaj, by zawsze żyć przede wszystkim dla siebie. Ludzie w natłoku obowiązków lub uczuć zapominają o sobie, o szczerości wobec samych siebie. Pragnę dla ciebie, byś robiła to, co chcesz, ze szczęściem.
— Ale tak jest, Yori-san. W chramie jestem naprawdę szczęśliwa. A z tobą najszczęśliwsza.
Czarnooka uniosła głowę ku mężczyźnie przypatrującemu się jej z czułością i miłością, które pierwszy raz widziała w jego spojrzeniu tak wyraźnie. Po jej brzuchu rozniosło się przyjemne ciepło na myśl o tym, iż kami kocha ją tak jak ona jego.
— Oby więc tak pozostało, bo przy tobie również wyjątkowo dobrze mi istnieć. Od dawna nie mogłem liczyć na towarzystwo człowieka tak długo. To wyjątkowo miłe – powiedział.
Wtem dziewczynka zdała sobie sprawę, iż znaleźli się już u stóp góry, na której stał chram. Psi Bóg zatrzymał się tam, gdzie zaczynała biec droga do miasteczka. Kiyori chwyciła go za rękaw.
— Yori-san, wiem, że pytałam wczoraj, ale przyjdziesz obejrzeć ze mną tōrō nagashi? Ze wzgórza za domem kowala widać dobrze rzekę, a nikt tam nigdy nie przychodzi. Lubię stamtąd obserwować płynące chōchin.
— Postaram się, lecz nie obiecuję. Dziś kończy się obon, więc muszę być czujny. Jeśli nic złego nie pojawi się w okolicy, z chęcią do ciebie dołączę. – Białowłosy pogłaskał ją po policzku. – A teraz idź już się bawić. Słońce stoi wysoko na niebie. Korzystaj z czasu, póki go masz.
Dziewczynka pokiwała głową i objęła Inugamiego, opierając głowę o jego pierś. Nawet nie zauważyła, kiedy tak urosła.
— Oby do zobaczenia wieczorem, Yori-san. Dobrego dnia – życzyła mu z uśmiechem.
— Tobie również.
Po chwili pojawił się przed nią ogromny Akita, który skoczył w las. Sprężyste ruchy psa prędko poniosły go w dal. Kiyori zaś poszła w swoją stronę, by jak najlepiej celebrować ostatni dzień święta zmarłych.

Wieczór nastał prędko. Ludzie ledwo się obejrzeli, a zmrok zapadł bezszelestnie na ich oczach. Skryte za horyzontem słońce dawało światu swe złote i ogniste znaki, iż czas już się z nim pożegnać, nikt jednak nie zwrócił nań uwagi w ferworze zabaw i radości. Znikło więc samotnie na ich oczach, nieodprowadzone niczyim wzrokiem.
Wreszcie cykady umilkły. Mieszkańcy tylko na to czekali. Jak jeden mąż wszyscy ruszyli w stronę rzeki, której dopływ przepływał przez samo Ikirunegau Jinja. Rodziny niosły po kilka czworobocznych lampionów ustawionych na drewnianych deseczkach, by niesione falami płomienie nie wpadły do wody. Każdy chōchin przeznaczony był specjalnie dla jednego z bliskich zmarłych, którzy wraz z nurtem rzeki odpłynąć mieli do swojego świata. Co się jednak działo z zapomnianymi zmarłymi? Czy w ogóle przybyli na obon? Jak mieli zatem powrócić? Nad tym nikt się nie zastanawiał.
Kręta ścieżka ku rzece oznaczona została niewielkimi pochodniami wbitymi nisko w ziemię. Prowadziła bezpośrednio do brzegu, przy którym ludzie zapalali płomienie w lampionach. W tle słychać było melodię wygrywaną przez świerszcze łączącą się w zgrabną muzykę z metalicznym szelestem – wybrana grupa osób rytmicznie potrząsała i uderzała w mieniące się srebrem dzwonki.
Ludzie ostrożnie puszczali na wodę kolejne chōchin. W różnych miejscach przy brzegu stali mężczyźni z długimi tyczkami, pilnujący, by żaden lampion nie przewrócił się ani nie osiadł na mieliźnie. Barwne i wzorzyste yukaty uczestników mieniły się zupełnie nowymi kolorami w przytłumionym świetle żółtych płomyków.
Powoli coraz więcej płynących lampionów rozbłyskiwało statecznie prącą przed siebie rzekę. Kiyori widziała, jak ich liczba rośnie i rośnie, wręcz przepełnia czarny nurt. Dziewczynka siedziała sama na niewysokim wzniesieniu, które kończyło się skarpą nad rosnącym poniżej fragmentem lasu. Stąd miała doskonały widok na odbywający się tōrō nagashi. Zebrani przy rytuale ludzie śpiewali wzniosłą pieśń o światłach spływających po duszy w dół, ku śmierci. Bardzo stare słowa pełne bardzo starych fraz, jakie gdzie indziej zapewne dawno odeszłyby w zapomnienie. Tutaj jednak trwały one z roku na rok tak samo żywe, tak samo głośne. Tak samo znaczące.
Czarnooka wyciągnęła zza pasa wetkniętą tam maskę i założyła ją na twarz. Jej wzrok skupił się mocno na płynących lampionach, które po dłuższej chwili wpatrywania się weń wręcz raziły Kiyori w oczy. Wkrótce jednak dostrzegła to, czego oczekiwała.
Zmieszana z blaskiem płomieni, delikatna, złudna niemalże poświata. Chōchin rozświetlone były również innym rodzajem jasności, których barwy różniły się między sobą na każdym z lampionów. Dziewczynka wiedziała, czym było to, co ujrzała. Płomienie zamazywały ich kształty skutecznie, lecz aury siedzących wśród lamp duchów zdradzały ich położenie oczom błogosławionego dziecka.
Uśmiechnęła się do siebie, w milczeniu obserwując, jak dusze zmarłych bliskich odpływają w dal. Tak zakończył się obon.

1 komentarz:

  1. Magiczne! Końcówka z lampionami była naprawdę magiczna <3 Aż sobie wyobraziłam dziesiątki jasnych światełek płynących z nurtem wody.
    Bardzo podobał mi się także ten króciutki fragmencik, zaledwie zdanie, że Yori-san patrzył z miłością na już-nie-taką-małą Kiyo. A przecież mamy wiele rodzajów miłości...
    Alys

    OdpowiedzUsuń