Uwaga

piątek, 23 września 2016

Rozdział 13

Niebo szumiało falującymi gwałtownie chmurami. Masy obłoków rozluźniły swe dłonie trzymające zwartą treść podniebnych wędrowców, których dusze zatrzymały się wysoko poza zasięgiem czyichkolwiek rąk bądź piór. Bałwany tego morza firmamentu kipiały złością niebiańskiego sztormu, jakiego spektakl trwał na oczach wszystkich żyjących podeń istot. Wiatr smagał niewidzialnymi biczami białe postacie, te zaś milcząco wyrażały swój sprzeciw wznoszącymi się ku słońcu falami. Im wyżej jednak się wznosiły, tym prędzej wrzały i znikały pod wpływem dotyku gorących palców złotych promieni.
Szarżujący wrogo na niebie wiatr schodził na ziemię delikatnie, całą swą złość zostawiwszy pośród chmur. Tutaj muskał przyjemnie lica i ciała, wznosił czarująco włosy, szeleścił urokliwie liśćmi. Dzień z takim kompanem był dniem pełnym przyjemności i rześkości pod płaszczem ostatnich gorących dni.
Kami powietrza wyraźnie sprzyjali świętującym dziś ludziom. Wszakże dla tej pary ów dzień był jednym z najważniejszych w ich życiu. To dziś właśnie w Ikirunegau Jinja odbędą się ich zaślubiny.
Kiyori niezwykle podekscytowała się na wieść o ślubie w chramie. Kiedy Nate-san powiedziała jej, że przed obonem będzie miało miejsce jeszcze jedno ważne wydarzenie, dziewczynka nie mogła powstrzymać się przed niecierpliwymi i trochę zbyt ciekawskimi pytaniami. Kto bierze ślub? Z kim? Z jakich są rodzin? Ile osób przybędzie do chramu? Jak to będzie wyglądało? Jak ubierze się shinshoku? Jak przystrojony będzie chram? Czy będzie mogła to wszystko zobaczyć z bliska?
Jeszcze nigdy dziewczynka nie uczestniczyła w czyimś ślubie. W ciągu pięciu lat nikt w chramie Psiego Boga nie przystąpił do owej ceremonii, dlatego też czarnooka nie mogła się doczekać. Jak niemal każdą młodą dziewczynkę niezwykle interesowały ją takie rzeczy. Kobieta ubrana w piękne śnieżnobiałe shiromuku, ostatnie odzienie z długimi rękawami w jej życiu, a na jej głowie skrywające zuchwałość i wyrażające pokorę wobec miłości do męża tsunokakushi. Mężczyzna zaś odziany w uroczyste czarne montsuki i oficjalne haori z jego rodowym herbem. Jakże pięknie muszą razem wyglądać!
Sandō zostało dokładnie oczyszczone z wszelkiego rodzaju brudu, od niesfornych gałązek, po każdy niepasujący do białego żwiru kamień. Na haidenie postawiony został uroczysty czerwony słup ze zwisającymi trzema długimi shide. Przed hondenem już czekały dwa ceremonialne miejsca dla młodej pary, a pomiędzy nimi niewielki stolik, na którym postawione zostanie w odpowiednim momencie ślubne sake, które para wypije podczas san-san-kudo.
Słońce bardzo powoli, wręcz zbyt leniwie zbliżało się do południa. Kiyori oburzała się nań, lecz nijak nie mogła przyspieszyć jego wędrówki po niebie. Mogła jedynie czekać na werandzie, jedząc ostrożnie arbuza. Jeszcze nie przebrała się w odświętne ubrania i nie spięła włosów, bała się bowiem, że przez nieuwagę pobrudzi się różowym sokiem, zaś przyjemny wiatr rozburzy trzymane delikatnymi spinkami kosmyki.
Ciągle też zastanawiała się, czy Inugami przyjdzie na ślub. Miała co do tego niemalże pewność, lecz nie widziała Psiego Boga wczorajszego dnia, zaś jeszcze poprzedniego jakimś cudem zapomniała o to spytać. Chciała wiedzieć, w co ubierze się Yori, jak się będzie zachowywał. I czy podczas ślubu ukaże się nowożeńcom.
— Kiyori-chan, kończ już jedzenie. Czas się przebrać. Za parę godzin przybędzie orszak ślubny – rzekła jej stara miko, położywszy na podłodze odświętne ubranie dla dziewczynki.
— Dobrze, Sensei – odparła ta, by w dwóch kęsach dokończyć jedzony kawałek.
Czarnooka dobrze wiedziała, że jej zadaniem będzie jedynie stać z boku, patrzeć i modlić się za szczęście młodej pary. Choć mogłaby czuć się bezużyteczna i niepotrzebna na takim ślubie, tak naprawdę cieszyła się, że będzie jej dane obserwować to wszystko na spokojnie. Dzięki temu mogła przyjrzeć się całemu ceremoniałowi, każdemu elementowi, zwłaszcza tym niewidocznym dla normalnych ludzi, by wyryć go sobie w pamięci. Była pewna, że widok jej nie zawiedzie.
Obmywszy dłonie z lepkiego soku, zaczęła się przebierać. Właściwie odświętne ubranie niewiele różniło się od tego noszonego przez nią na co dzień. Jedynie materiał był milszy w dotyku, a kolory żywsze i czystsze. No i mogła spleść włosy odrobinę inaczej z różnokolorowymi noshi.
Przypomniało jej się, jak była mała i bardzo pragnęła mieć własny grzebień. Kazue taki dostała, zaś Kayo wkrótce jeden obiecano. Tylko Kiyori potraktowano, jakby była za młoda na podobną ozdobę.
Uśmiechnęła się pod nosem, rozplątując najpierw palcami swoje włosy. Kiedyś może rzeczywiście były zbyt rzadkie i cienkie, zbyt dziecięce na utrzymanie grzebienia, lecz dziś były mocne, grube i gęste. O kruczoczarnym odcieniu, który nawet pod światło nie błyszczał ciemnym brązem. Takie same jak jej matki.
Szczotka ze sztywnym włosiem jakiegoś zwierzęcia doskonale rozczesywała skołtunione nieco kosmyki. Przed ubraniem się dziewczynka nie spinała żadnej fryzury, lecz wolała uczesać się dokładnie dwa razy, żeby jej włosy lśniły pięknie tego dnia przed ludźmi zebranymi na ślubie.
Jakiś czas później była już w pełni gotowa. Czerwone, białe i błękitne noshi splatały się w jej starannie upiętym koku, a z przodu fryzury nie wystawał nawet jeden niesforny włosek. Poszła zapytać Nate-san, czy jest jeszcze coś do przygotowania, po drodze rozglądając się za cieniem Yoriego.
Ze śmiechem stwierdziła, że nie mogła się doczekać tego ślubu chyba bardziej od przyszłych nowożeńców.

Spokojny głos fue wznosił  się i łagodnie opadał, płynąc spokojnie niczym szumiący wśród liści leśny oddech. Leniwy dźwięk rozświetlany był co jakiś czas uderzeniami w dwa niemalże bliźniacze bębny tsuzumi, których odgłosy różniły się tak, jak kobieta różni się od mężczyzny. Razem ich wspólne tony tworzyły żywe i piękne tło.
Ów akompaniament towarzyszył powoli i z dostojnością idącemu orszakowi kilkunastu ludzi. Kolumnadę prowadził ubrany w czarne hō shinshoku. Na głowę założył najbardziej uroczystą, wysoką ebōshi. Za nim dwóch mężczyzn ubranych w identyczne uniformy niosło na proporcach zwisające gęsto shide. Z tyłu kolumny podążali odświętnie ubrani mieszkańcy wioski z powagą na twarzach. Przed nimi zaś kroczyła z gracją i spokojem para pięknych, młodych ludzi.
Mężczyzna w czarniejszym niż sama noc montsuki na ramiona miał założone równie czarne haori z wyszytymi herbami mon jego rodu. Szedł tuż obok dużo niższej odeń kobiety, której niemal całą twarz poza ustami zakrywało wysokie tsunokakushi. Pomalowane na czerwono wargi oraz wystające poza nakrycie głowy czarne włosy kontrastowały z całą jej bielą. Shiromuku, w które została odziana, było wyszyte w piękny wzór lśniącą perłową nicią. Kiyori jeszcze nigdy nie widziała tak pięknego kimona.
Ślubny orszak powoli zbliżał się ku haidenowi. Tam Fukaki-san zaczął śpiewać modłę. Młoda para podeszła do stojącego na środku placu słupa. Ruszyli wokół niego w przeciwnych kierunkach i dostojnym krokiem, niemalże tańczącym, obeszli go raz, drugi i trzeci. Kiedy mężczyzna spojrzał w stronę swojej narzeczonej, rzekł uroczyście na głos:
— Och, jaka to piękna kobieta!
Ta zaś odpowiedziała mu podobnymi słowami.
— Och, jaki to piękny mężczyzna!
Następnie wspólnie podeszli do czekającego nań przed hondenem shinshoku, by usiąść przedeń, skłonić się i dołączyć do jego modlitw do Psiego Boga o szczęście na nowej ścieżce życia. Kapłan śpiewał mocnym głosem monotonną pieśń, która w każdym wzbudzała powagę.
Kiyori dyskretnie rozejrzała się. Chciała zobaczyć, czy Inugami gdzieś jest. Ledwo powstrzymała szeroki uśmiech wkraczający na jej twarz, gdy dostrzegła kamiego przed hondenem, skąd powoli schodził, by zbliżyć się do nowożeńców. Ubrany był w szaro-białe kimono wyszyte wzdłuż całej lewej poły spiralnym wzorem granatowych chmur. Wewnętrzna warstwa pod kimonem o czerwonej barwie zdawała się gryźć z kremowym obi, lecz jakże Psi Bóg mógłby się pojawić w hitoe innego koloru?
Znalazłszy się przed parą, mężczyzna pewien czas jedynie na nich patrzył. Kiyori naraz przypomniała sobie, jak Yori opowiadał jej o zaglądaniu w ludzkie serca. Czy właśnie teraz to robił? Czy oceniał w tej chwili szczerość uczuć tych dwojga?
Wiatr rozwiał jego białe włosy, które zafalowały wysoko. Niewidzialny powiew najwyraźniej chciał przerzucić ich część na prawe ramię Inugamiego, lecz większość z nich gładko spłynęła z powrotem na jego plecy. Dziewczynce znów skojarzyły się z sunącym między palcami delikatnym jedwabiem.
Psi Bóg powoli odwrócił się od pary, by wrócić przed honden. Tam stanął wyprostowany pod shimenawą i zamknął oczy w oczekiwaniu na koniec pieśni kapłana. Ten wkrótce zamilkł i wskazał dłonią, by młodzi ludzie odwrócili się przodem do ustawionego między nimi stolika.
Stały nań przygotowane trzy czerwone czarki o różnej wielkości. Każda z nich miała pomalowaną na czarno obręcz nóżki, na każdej również widniała gałąź wiśni, z której płatki kwiatów już opadły, lecz w zamian wyrastały młode listki, ciesząc oko swą soczystą, żywą zielenią. W tle czarnymi kreskami artysta uwiecznił również niewielki domek, co Kiyori dostrzegła dopiero wtedy, gdy pozwolono jej obejrzeć ceremonialne sakazuki z bliska.
Miko podeszła i nalała specjalnej sake do największej z trzech czarek. Najpierw napił się zeń mężczyzna, potem kobieta. Tak samo postąpiono z pozostałymi sakazuki. Wszystko działo się powoli, z namaszczeniem godnym sytuacji.
Młoda para wreszcie wstała. Shinshoku uśmiechnął się szeroko, obwieszczając, iż oto stoją przed nim świeżo zaślubieni sobie ludzie. Tak właśnie spleciono na zawsze dwa życia w jedno, które będą teraz dzielić z radością i uczuciem.
Kiyori nagle zobaczyła, jak wyraz twarzy mężczyzny nieco się zmienia, zaś uśmiech na twarzy młodej żony przygasa. Prędko zorientowała się, co takiego ujrzeli.
Przed hondenem stał teraz ogromny Akita, wpatrujący się w nich spokojnie. Wyprostowane zwierzę zdawało się jeszcze większe niż zazwyczaj, gdy wzrok jego szkarłatnych oczu wbity był w młodą parę. Przez chwilę nic się nie działo, jakby wszyscy zgromadzeni ludzie na haidenie również znieruchomieli, lecz wtedy potężny pies zadreptał, kłapnął głośno szczęką i w paru susach znikł w lesie. Odprowadzały go spojrzenia wbitych w ziemię ludzi, którym dane było prawdopodobnie ten jedyny raz w życiu ujrzeć samego Psiego Boga.
Czyli nowożeńcy naprawdę się kochają, pomyślała Kiyori, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, gdy shinshoku zakończył radośnie ceremonię nakazem weselenia się w ten szczęśliwy dla owych młodych ludzi dzień.

Zachód słońca sprawił, że powietrze zelżało. Pomarańczowe odcienie firmamentu nadawały światu paradoksalnie szarego odcienia. Powoli zmrok zagarniał dla siebie coraz więcej miejsca, poczynając zbierać swe żniwo już w głębi lasu, który stawał się z każdą chwilą coraz mroczniejszy i mroczniejszy.
Cykady płakały wyjątkowo głośno, jak zauważyła Kiyori. Ściąganie wypranych ubrań przy takiej muzyce nie było wielką przyjemnością, o ile tak nudny obowiązek w ogóle mógł dawać komuś przyjemność. Dziewczynka jednak musiała wytrzymać jeszcze chwilę do skończenia, potem zaś mogła ukryć się w ciszy swojego pokoju. Noce stawały się na tyle chłodne, że już prawie nikt nie zostawiał rozsuniętych ścian.
Czarnooka niemalże skończyła już swoje zadanie, gdy coś zwróciło jej uwagę. Nie był to ani żaden konkretny ruch, ani jakiś dźwięk czy nawet zapach. Znienacka poczuła jednak, że  c o ś  kryje się między drzewami.
Złożywszy trzymane w dłoniach ubranie, podeszła do ściany wysokich, prostych sosen o rudych konarach. Dreszcz przeszedł dziewczynkę, gdy postanowiła wejść między drzewa. Chłodny powiew poruszył wiszącymi wysoko nad nią gałęziami. Zdawał się wręcz mówić „Nie zbliżaj się, nie idź dalej”. Ciekawość jednak nie pozwoliła jej się wycofać.
Nie wyszła przez torii, dlatego cały czas była na terenie chramu. Jakaś myśl podpowiadała jej, że powinna pozostać w świecie kami, gdzie mocniej chroniła ją magia Yoriego. Płacz cykad zajmujących gałęzie wiśni na haidenie powoli zamierał, niknąc w oddali.
Jej ciche i ostrożne kroki powiodły ją jakiś czas później daleko od placu. Czarnooka zdawała się nie zauważać, jak długo już szła. Ciągle coś pchało ją do przodu, choć ani Fukaki-san, ani Nate-san nie wiedzieli nawet, że gdzieś poszła.
Nagle usłyszała szmer. Drzewa w pewnym miejscu rozstępowały się, zapewne na polanę, lecz przez rosnące przy nich krzewy i zapadający mrok nie widziała dokładnie. Czuła jednak, że to tam powinna się udać.
Najciszej jak potrafiła, unikając po drodze wszelkich gałązek i szyszek, podeszła do owego rozstąpienia. Z początku nic nie widziała wśród liści, więc zaczęła szukać jakiejś dziury lub choćby małego miejsca, przez które mogłaby podejrzeć to, co dzieje się po drugiej stronie owej żywej ściany.
Nagle znieruchomiała, usłyszawszy czyjeś słowa. Słuch natychmiast wytężył się czujnie.
— Powinieneś być bardziej ostrożny – rzekł czyjś głos podobny do szmeru. – Zwłaszcza w twojej sytuacji.
— Za każdym razem mi o tym przypominasz – odpowiedział mu inny. Kiyori natychmiast zrozumiała, że był to Yori.
— Bo takie jest moje zadanie. Gdybym mógł, po prostu bym w ciebie spoglądał i wracał – znów odezwał się ten obcy głos.
— Wiem. – Dało się słyszeć westchnięcie.
Dziewczynka wytężyła wzrok, lecz spomiędzy gęstej ściany liści nie widziała zupełnie nic w cieniu wieczora. Prędko rozejrzała się, by dostrzec przerzedzenie wśród gałęzi niedaleko od niej. Postąpiła zatem ów jeden krok i wyprostowała się.
Rzeczywiście była to polana. Niewielka, o nieregularnym kształcie. Pełna suchych już traw. W świetle resztek dnia dziewczynka zobaczyła znajdujące się nań dwie postacie naprzeciwko siebie. W tej bliższej jej kryjówki, stojącej do niej tyłem, czarnooka rozpoznała Inugamiego. Druga postać była jej kompletnie obca.
Nieznajomy mężczyzna miał bardzo długie nogi i silne, gibkie ciało. Jego ciemna, opalona skóra kontrastowała z jasnymi włosami o barwie ledwo zaparzonej herbaty. Miał na sobie dziwny strój, zawstydzająco skąpy, bowiem odsłaniał cały jego brzuch, w którego pępku błyszczało coś złotego. Na ów widok młoda miko poczuła wstępujące na policzki rumieńce.
Ze zdziwieniem Kiyori zauważyła, że zza jego nóg wystaje coś długiego. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, iż był to puszysty ogon o barwie takiej samej, co włosy nieznajomego. Poruszał się co jakiś czas na boki niczym małe zwierzę.
Wtem obcy spojrzał prosto na nią i cały się spiął. Złote tęczówki wbiły się prosto w nią, a dziewczynka nie mogła się powstrzymać przed gwałtownym wzięciem powietrza. Również Yori odwrócił się w jej stronę, prędko dostrzegając postać dziewczynki wśród gałęzi.
— Kiyo-san – rzekł ze zdziwieniem.
— Nie zapominaj nigdy, Psi Boże – padło ze strony obcego, który niemalże natychmiast odwrócił się i skoczył przed siebie.
Dziewczynka z otwartymi w zdziwieniu ustami patrzyła, jak wysoki mężczyzna nagle zmienia postać w niewielkiego, zwinnego lisa o bardzo jasnym futrze. Zwierzę w mgnieniu oka zniknęło z zasięgu jej wzroku, nim zdążyła mu się przyjrzeć.
— Kiyo-san, co ty tu robisz?
Słowa Inugamiego zwróciły uwagę czarnookiej. Mężczyzna odwrócił się doń przodem, wyraźnie zaskoczony jej widokiem.
Dziewczynka wyszła ze swej kryjówki, by ostrożnie wkroczyć na polanę. Rozejrzała się wokół, lecz poza nimi już nikt się nań nie znajdował. Dopiero wtedy skupiła się na Psim Bogu.
— Yori-san, kto to był? Jakiś inny kami? – nie mogąc się powstrzymać, zapytała bez odpowiadania na poprzednie słowa białowłosego. Pierwszy raz widziała kogoś poza Yorim, kto zmieniałby swoją postać w zwierzę tak szybko.
— Nie, jedynie pomocnik pewnego kamiego. Ale ty mi powiedz, czemu o tej porze odeszłaś tak daleko od chramu? Przecież mogłaś się zgubić. – W głosie mężczyzny pobrzmiewała jedynie troska, lecz jego słowa dotknęły Kiyori, jakby była weń nagana.
— Nie wiem czemu. Po prostu poczułam, że powinnam wejść między drzewa. Jakby coś się miało stać. Przepraszam, Yori-san. Przerwałam wam w rozmowie. – Skłoniła ze skruchą głowę.
Kami westchnął ciężko, po czym podszedł do dziewczynki i ją pogłaskał.
— Nic się nie stało. Ale teraz lepiej odprowadzę cię do chramu. Odnoszę wrażenie, że nie zdajesz sobie sprawy, jak daleko zaszłaś – rzekł łagodnie, kierując się znów w stronę drzew. – Przecież słońce już zupełnie zaszło.
Kiyori dopiero teraz zdała sobie sprawę, że rzeczywiście dzień musiał skończyć się już pewną chwilę temu. Nie wiedziała, jak długo szła prowadzona jedynie poczuciem, że musi iść w głąb lasu. Lecz im dłużej spacerowała z Yorim z powrotem, tym bardziej ogarniało ją zdumienie, iż nie zgubiła się, a trafiła na Psiego Boga. Czy to na pewno tylko intuicja pchała ją do przodu?
— Yori-san, nie jesteś na mnie zły? – zapytała w pewnym momencie, gdy szli wydeptanym przez zwierzęta traktem.
— O co miałbym się złościć? – Czerwone oczy mężczyzny spoczęły nań. W mroku zdawały się wręcz czarne.
— Przerwałam wam w rozmowie, a na dodatek chwilę wcześniej jeszcze podsłuchiwałam, co mówiliście – przyznała się ze smutkiem.
— I co takiego usłyszałaś?
Dziewczynka zacisnęła usta w wąską linię, patrząc na swoje buty.
— Coś o patrzeniu w ciebie i o tym, że musisz uważać.
— W takim razie niewiele podsłuchałaś. Tę ilość mogę ci jeszcze wybaczyć, Kiyo-san – zażartował mężczyzna. Uniosła na niego wzrok.
— Na pewno nie jesteś na mnie zły?
— Na pewno. Jedynie zainteresowany, co za szept kazał ci znaleźć mnie w środku lasu o tak późnej porze – mruknął z ciepłym uśmiechem na ustach.
— Tego też nie wiem, ale to było… magiczne. Bo ja nie wiedziałam, że trafię na ciebie, Yori-san. I tego drugiego… yōkai. Po prostu czułam, że muszę iść. – Nagle mina zrzedła dziewczynce, gdy zdała sobie sprawę z opuszczonego obowiązku. – O nie, Yori-san, musimy się pospieszyć! Nie zebrałam prania do końca! Nate-sensei będzie na mnie zła.
Psi Bóg położył na jej głowie dłoń.
— Spokojnie, na pewno nie pogniewa się tak bardzo. Myślę, że będzie wiedziała, z kim byłaś.
Kiyori przełknęła głośno ślinę. Oby rzeczywiście stara miko się na nią nie zezłościła. Owszem, dziewczynka szła teraz z Inugamim i to nie było kłamstwem, lecz czasem martwiła się, iż brzmiała, jakby używała swojego błogosławieństwa jako wymówki z lenistwa.
— Yori-san, a czyim pomocnikiem był tamten kistune? – zapytała z nieśmiałą ciekawością.
— Inariego. Lisy, zwłaszcza białe lisy, są jego posłańcami, a także pilnują pewnych spraw, którym Inari powinien się przyglądać. Są jego oczami, kiedy sam nie może dopilnować nadmiaru obowiązków – odrzekł mężczyzna.
— A jaki obowiązek wobec ciebie ma Inari-sama?
Inugami uśmiechnął się dziwnie, posyłając jej niezrozumiałe spojrzenie.
— Jesteś tak inteligentna, że czasami naprawdę martwię się, iż nie ważę słów wystarczająco uważnie w twoim towarzystwie – odparł. Znowu Kiyori dotknął fakt, że białowłosy nie udzielił jej odpowiedzi, a jedynie zwinnie jej uniknął.
Więc musi chodzić o jego przeszłość, pomyślała z lekką niechęcią. Musiała jednak uszanować wolę kamiego. Nie zmusi go przecież do bolesnych wynurzeń, a być może pewnego dnia sam jej powie…
Powoli spomiędzy sosen wyłaniało się więcej światła. Czarnooka dostrzegła trzy pary świecących już swoimi płomieniami ishidoro. Dopiero teraz zauważyła, że Yori prowadził ją w stronę bramy torii.
— Yori-san, nie wychodziłam przez torii, gdy do ciebie poszłam – rzekła. Nie mogła przecież dwa razy wkroczyć do świata kami, to groziło zgubieniem się w jego wielu wymiarach. Inugami opowiadał jej nieraz historie podobnie nieuważnych ludzi i dziewczynka na pewno nie chciała znaleźć się w ich położeniu.
Mężczyzna uniósł z zaskoczeniem brwi, zatrzymując się na moment.
— Może dlatego udało ci się spotkać mnie i lisa – stwierdził z zainteresowaniem wypisanym na pięknej bladej twarzy. – W takim razie omiń bramę i wracaj już do Nate-san. Słyszę, jak cię woła.
Dziewczynka patrzyła nań jeszcze chwilę, po czym kiwnęła głową, by przytulić kamiego na pożegnanie.
— W takim razie dobrej nocy, Yori-san. Do zobaczenia jutro? – zapytała.
— Tak, do zobaczenia jutro. Z chęcią pooglądam, jak ćwiczysz bon odori. W końcu za trzy dni zaczyna się obon. – Białowłosy z uśmiechem ścisnął ją lekko, po czym odprowadził wzrokiem, gdy omijała torii i szła w stronę rozświetlonego lampionami sandō.

Nadszedł ów dzień. Całe miasteczko obwieszone zostało lampionami. Sznurki przeciągnięto przez każdy róg dachu, każdy szyld, każde wejście, każdą lampę na ulicach. Zbiegały się one nad dachem specjalnie przygotowanej sceny, gdzie tworzyły swoisty baldachim, który już po zmroku miał rozświetlić plac złotym blaskiem płomieni.
Kiyori zawsze zastanawiała się, na czym pali się ogień w lampionach, że wytrzymują tak długo. Owszem, nierzadkim widokiem były puste miejsca między światłami, jakby wyrwy wśród płomieni, ludzie jednak prędko wymieniali je na nowe lampiony, które podczas obonu jeszcze długo oświetlały drogi.
Wiele z lampionów zostało opisanych ochronnymi frazami, a także prośbami o błogosławieństwo. Na niektórych czasem widniały nawet powitalne słowa dla zmarłych przodków, którzy wracali podczas owych trzech dni i trzech nocy obonu.
Plac obsadzony został również kramami. Do miasteczka bowiem ściągali ludzie z pobliskich wsi, gdzie obon również świętowano, lecz nie było tam festynów. Dlatego też gospody czerpały zdecydowane korzyści z kilku dni świętowania.
Kiyori siedziała już pod wysoką sceną. Przebrana w pełni, w dłoniach trzymając jedynie maskę, czekała na koniec ceremoniałów związanych ze świętem zmarłych w chramie. Nate-san została, aby pomagać Fukakiemu-san, przed hondenem odbywał się bowiem rytuał oczyszczenia ludzi oraz wznoszone były modły do kamiego i wszystkich przodków. Dziewczynka wiedziała, że właśnie teraz shinshoku uroczyście siedzi przed najświętszym budynkiem w chramie, śpiewając monotonną pieśń do Inugamiego, za nim zaś modli się cała zebrana na placu ludność. Tam też byli w tej chwili rodzice i siostry czarnookiej. Już od dawna ich nie widziała, więc nie mogła się doczekać ponownego spotkania tutaj.
Słońce powoli zachodziło. Dzień trwać miał jeszcze pewien czas, lecz shinshoku powiedział jej kiedyś, że wnoszące horyzont góry i wzgórza tej okolicy skracają dni. Kiyori stwierdziła wówczas, iż chciałaby choć raz ujrzeć morze, gdzie słońce zachodziło najpóźniej ze wszystkich miejsc na świecie.
Miasteczko w tej chwili było niemalże puste. Dziewczynka żałowała nieco, że Yori również znajduje się w chramie. Miała jednak nadzieję, że Psi Bóg pierwszy zejdzie do miasteczka i porozmawia z nią choć przez chwilę, nim ludzie wrócą na plac, by obejrzeć jej rytualny taniec.
Rozejrzała się z westchnieniem. Zwisające z każdego lampionu czerwone wstążki powiewały wraz z delikatnym wiatrem, który ledwo je unosił, nie mogąc jednak bardziej poruszyć samych lampionów. Miasteczko zostało wypełnione mnóstwem kolorów, a ich różnorodność jeszcze miała się zwiększyć, gdy ludzie w zejdą tu w swoich barwnych yukatach z pięknie plecionymi wachlarzami zatkniętymi za obi.
Czarnooka pamiętała jeszcze swoją ostatnią yukatę. Zieloną w ciemniejsze o ton pasy, wyszytą w jasne kwiatuszki jaśminu. Miała do niej różowy obi i mały wachlarzyk z frunącym żurawiem. Bardzo dziewczęcy i uroczy strój. Odkąd jednak trafiła do chramu, jedynymi strojami, które miała na sobie, było odzienie dla miko oraz przebrania na okazje takie jak teraz. W głębi siebie dziewczynka marzyła ciągle o ubraniu jeszcze raz barwnego kimona lub yukaty z jakimś uroczym misternym wzorkiem.
Jej myśli zeszły na inny tor i tak minęło jej sporo czasu, aż przybyli na obon ludzie poczęli zbierać się na głównym placu miasteczka. Dziewczynka zacisnęła na moment usta, pewna już, że Inugami teraz doń nie przyjdzie.
Trudno, westchnęła w myślach, czekając, aż wszyscy zbiorą się wokół jej sceny i aż kapłani zejdą z chramu tutaj.
Wzrok Kiyori padł na maskę. Czarny, nieco chaotycznie nakreślony wzór przecinał twarz na skos i nie przypominał kształtem niczego, co młoda miko mogłaby zeń skojarzyć. Świadomość, iż trzyma w dłoniach tsukomugamiego mimo zapewnień, jakie dał jej Yori, nadal napawała ją sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony niepokoiła się trzymaniem na twarzy yōkai, po którym tak naprawdę nie wiedziała, czego można się spodziewać. Z drugiej zaś ktoś, kto zaklął tę istotę, musiał mieć powód, by to uczynić i zostawić ją w chramie. Na dodatek sam Inugami rzekł jej, iż ta pieczęć jest znacznie silniejsza od mocy tsukomugamiego.
Niepewnie przejechała palcami po masce. Nie chciała jej zakładać, lecz jak inaczej mogła wykonać bon odori? Poza tym białowłosy obiecał jej, iż zobaczy przez nią coś wyjątkowego, spojrzawszy w głąb lasu. A ciekawość dziewczynki z biegiem lat coraz bardziej przerastała jej niepokoje i nieśmiałość.
Bambusowe drewno zrobiło się cieplejsze od jej dłoni. Przez chwilę Kiyori chciała wmówić sobie, iż to yōkai zaczął budzić się i bronić przed nią, by uciec gdzieś w dal. Drobna ekscytacja narosła w dziewczynce, lecz z nagła przerwało ją przybycie starej miko.
— Kiyori, przygotuj się. Niedługo zaczniesz taniec – rzekła doń kobieta, położywszy rękę na ramieniu czarnookiej.
— Dobrze, Sensei. Będę mogła potem zostać na festynie? Chciałam jeszcze przywitać się z rodzicami i pooglądać miasteczko. – Dziewczynka uniosła na nią oczka.
Nate-san pokiwała głową z uśmiechem.
— Oczywiście, że tak. Po to jest obon, by się bawić. Tylko wróć przed północą do chramu, bo będę się martwić.
— Nate-sensei, ale do północy nie zdążę wszystkiego zobaczyć – zaprotestowała z zawodem. – A drogę do chramu znam, przecież nie się zgubię.
— Kiyori, nie powinnaś marudzić, gdy masz trzy dni do świętowania. Nie każ mi się martwić przez noc, drogie dziecko.
Czarnooka spuściła wzrok i pokiwała głową. Trochę zaczynało ją irytować to, że miko i shinshoku ciągle traktują ją jak ośmiolatkę, która po prostu potrafi więcej niż prawdziwa ośmioletnia Kiyori. Mimo to nijak nie mogła swojego niezadowolenia okazać. Musiała być przecież posłuszna kapłanom, jeżeli kiedyś chciała przejąć pozycję Nate-san.
Starsza kobieta odeszła po chwili, a Kiyori założyła z wahaniem maskę. Co z tego, że ostatnie kilka lat nosiła ją bez szwanku? Teraz miała świadomość, czym tak naprawdę ten przedmiot był. Nic jednak nie zmieniło się w tym, jak widziała świat zza wąskich szparek w miejscach oczu, więc już nieco uspokojona zajęła swoje miejsce na scenie. Widok zebranego wokół niej tłumu wywołał w dziewczynce inny rodzaj niepokoju, który skutecznie przerósł w tej chwili wszelkie obawy co do noszenia na twarzy tsukomugamiego.
Ludzie na placu powoli zaczęli milknąć. Wkrótce wszystkie oczy skierowane były prosto na Kiyori, która stała lekko zgarbiona, z twarzą skierowaną ku dołowi. A kiedy już zapanowała kompletna cisza, rozniosło się pierwsze uderzenie w bliźniacze bębenki tsuzumi. Wraz z nimi swym wysokim, przenikającym dusze głosem odezwał się fue.
Dziewczynka zaczęła tańczyć. Wyuczone pozycje doskonale zgrane były z muzyką. Powoli uniosła się ze spokojnym dźwiękiem fletu, by nagle wykonać na pięcie obrót i przykucnąć, gdy muzyka niespodziewanie się zatrzymała. Trzykrotnie powtórzyła owe kroki, nim zaczął się czas na resztę bon odori.
Jej umysł skupił się jedynie na wykonywanej czynności. Doskonałość i perfekcja, jak najwięcej gracji mimo wyraźnej miejscami gwałtowności. To nie był typowy japoński taniec, gdzie wykonuje się drobne kroczki i obraca dłońmi, przypominając dostojnego ducha, który wszedł między ludzi. Kiyori zawsze kojarzył się on z czuwaniem, ostrożnym i bardzo ważnym. Kto i jak dawno temu wymyślił ów taniec, zastanawiała się kiedyś. Zwykły człowiek nie mógłby chyba stworzyć czegoś podobnego.
Gdy zbliżał się koniec pokazu, dźwięk fletu wzniósł się do góry i unosił, jak gdyby tańczył między frunącymi ptakami. Tak też zamilkł drżąco, kiedy dziewczynka skuliła się w miejscu, otaczając ramionami kolana. Ostatnie uderzenie w tsuzumi zakończyło pokaz.
Na środku placu nagle zjawił się shinshoku, by zaprosić ludzi do zabawy. Obon właśnie się zaczął, więc nadszedł czas radości z powrotu swych bliskich.
Kiyori ostrożnie zeszła ze sceny i zdjęła maskę. Stojąca obok miko uśmiechnęła się doń i pogłaskała ją po głowie.
— Doskonale, dziecko. Przebierz się i biegnij do zabawy – rzekła.
Nagle podszedł do nich jakiś obcy mężczyzna w jaskrawo błękitnej yukacie. Dziewczynka rzadko kiedy widziała równie mocne kolory, dlatego jej wzrok zatrzymał się na dłużej na owym pięknym materiale. Ten człowiek musiał nań wydać wiele pieniędzy.
— Co za osobliwa tradycja, Sensei. Widywałem już wiele obonów w różnych miasteczkach, lecz pierwszy raz spotkałem się z tym, by ludzie nie tańczyli bon odori wspólnie – zwrócił się głośno do Nate-san.
Miał wibrujący, przyjemny dla ucha głos i bystre oczy, które złapały spojrzenie Kiyori. Prędko zawstydziła się i spuściła głowę na swoje stopy, żałując, że zdjęła maskę.
— Osobliwa, ale jakże piękna. Dawno temu również mnie ona zdziwiła, bo w moim rodzinnym mieście bon odori tańczyli wszyscy. Tutaj owa osobliwość jest za to charakterystyczna i łatwo zapada w pamięć – odparła mu kobieta. – A kim pan jest? Nie wydaje mi się, bym gdzieś już pana widziała.
— Tak, na pewno nie mieliśmy przyjemności się poznać, Sensei. Mówią na mnie Nobuyuki. Jestem minstrelem podróżującym po północy naszego zacnego kraju. – Mężczyzna ukłonił się głęboko przed nimi. Nate-san prędko odpowiedziała na ten gest.
— Ja jestem Nate, miko w Ikirunegau Jinja stojącym nad tym miasteczkiem, a to moja młoda pomocnica, Nakatomi. – Kobieta przedstawiła ją rodzinnym nazwiskiem, którego dawno nikt wobec czarnookiej nie używał. W miasteczku właściwie wszyscy zwracali się do Kiyori imieniem, zaś z obcymi nie rozmawiała, nie mając z nimi właściwie żadnego kontaktu w chramie.
Zacisnęła usta, kiedy oczy minstrela znów nań spoczęły. Uśmiechnął się z otuchą, lekko skłaniając specjalnie do niej głowę. Kiyori również się przywitała.
— To był piękny taniec, Nakatomi-chan. Aż żałuję, że nie mogłem potowarzyszyć ci z moim instrumentem – powiedział.
Przez chwilę czarnooka bardzo chciała zapytać, na czym ów Nobuyuki gra, lecz jedynie się spłoniła ze wstydu i spuściła wzrok.
— Dziękuję bardzo, ale Kiyori jedynie wykonywała swoje zadanie jako miko – wydusiła z siebie na jednym wydechu, nieświadomie używając najbardziej grzecznościowej formy. Mężczyzna zaśmiał się pod nosem, po czym znów zwrócił twarz ku Nate-san. Czarnooka prędko wykorzystała ów moment, by uciec jak najdalej od obcego.
Dopiero znajdując się na granicy placu, zdała sobie sprawę, że nie przebrała się ze stroju do tańca. Nie miała jednak najmniejszego zamiaru wrócić pod scenę, gdzie najpewniej Nobuyuki nadal gawędził ze starą miko. Nie spodziewała się po sobie, że po kilku latach wciąż będzie mieć problem z rozmawianiem z obcymi ludźmi.
Czuła, jak powoli rumieńce schodzą jej z twarzy, ta ulga jednak nie trwała długo. Dopiero teraz dostrzegła bowiem, że niektórzy ludzie spoglądają ze zdziwieniem w jej stronę, nie wiedząc najwyraźniej, czy pozdrowić młodą miko z daleka, czy może podejść i zapytać, jak się czuje.
Kiyori nałożyła bez zastanowienia maskę na twarz. Przynajmniej nikt nie będzie patrzył na znów czerwone policzki dziewczynki. Choć przez wąskie szparki na oczy zdawało jej się, że ludzi wokół niej jest więcej, postanowiła zostawić maskę na twarzy.
Przypomniała sobie od razu o słowach Inugamiego. Lampiony zostały już rozświetlone, więc nie panowała nigdzie ciemność, lecz wieczór nastawał coraz wyraźniej na niebie, którego ciemna barwa pogłębiała się z każdą chwilą.
Jak daleko w las będę musiała wejść?, zastanowiła się, gdy jej drobne kroki przeniosły ją na granicę z mrocznym o tej porze gąszczem. Wysokie sosny nie wpuszczały zbyt wiele światła między cienie swych postaci, zaś wąskie otwory, jakimi dziewczynka patrzyła, nie pomagały ani trochę w dokładnym trzymaniu się jednej drogi i rozglądaniu wokół.
Ostrożnie weszła między drzewa, starając się kroczyć wyłącznie przed siebie. Zrobiło jej się gorąco pod maską, a głośniejszy oddech odbijał się nienaturalnym dźwiękiem od tsukomugamiego. Kiedy muzyka z miasteczka ucichła wyraźnie, dziewczynkę obleciał strach, lecz jednocześnie ogromna ekscytacja. Właśnie trwał obon, a ona, błogosławione dziecko pod opieką potężnego Psiego Boga, szła coraz głębiej w las z zaklętym yōkai na twarzy. Co ujrzy? Kiedy? W jakiej ilości? Nie zauważyła nawet, że na twarz wkroczył jej szeroki uśmiech.
Jakiś czas później niemalże nie słyszała już odgłosów z festynu. Ciemność jednak nie wydawała się ani trochę ciekawsza niż zazwyczaj, co powoli zradzało w Kiyori zawód. Czyżby jednak nie miała ujrzeć tego, o czym mówił jej Yori? Nie chcąc zapędzać się zbyt daleko w środku nocy, ściągnęła maskę z twarzy i rozejrzała się.
Drzewa przypominały wysokie do nieba kolumny, które podtrzymywały szeleszczący dach lasu. W otworach tego sklepienia dziewczynka zobaczyła wznoszący się coraz wyżej srebrny księżyc. Jego blask nie dawał rady rozświetlić mroku, jaki panował tu na dole, lecz dodał Kiyori otuchy. Gdy się odwróciła, w oddali ujrzała nikłe światła miasteczka pogrążonego w radości obonu. Nie mogła się zgubić, ale czy wystarczająco głęboko się zapuściła, by ujrzeć obiecaną przez kamiego niespodziankę?
Westchnęła ciężko, mimo wszystko postanawiając przejść się jeszcze trochę w dal. Przetarłszy z potu twarz, nałożyła znów maskę i wznowiła powolny spacer w towarzystwie księżyca. Mimo wszystko nadzieja na ujrzenie czegoś wyjątkowego gasła…
Gdy nagle jej wzrok przyciągnęło coś po prawej stronie, w jakimś krzaku. Kiyori skierowała całą twarz w tamtą stronę, by dowiedzieć się, czy nie było to przypadkiem jakieś zwierzę, kiedy z zaskoczeniem zdała sobie sprawę, że coś w owym krzaku… zaczęło się rozświetlać?
Dziewczynka wstrzymała oddech na widok ciemnego cienia otoczonego nikłym, srebrno-błękitnym blaskiem. Brzegi cienia prędko zaczęły się wyostrzać, a jego postać jawiła się coraz wyraźniej. Już po chwili czarnooka potrafiła weń rozpoznać niewielkie stworzenie przypominające wiewiórkę. Na grzbiecie miało coś białego, co wyglądało jak pieczęć z czarnym znakiem.
Czy to jest duch, który próbuje przekroczyć granicę?
Jej zdziwienie jednak znacznie się zwiększyło, gdy spojrzała wokół siebie, by dostrzec w mroku nocy o wiele więcej takich stworzonek. Od niewiele większych niż jej dłoń, po sięgające kolana dziewczynki yōkai powolutku szły w różnych kierunkach. Ich delikatnie błyszczące aury rozświetlały ciemność najróżniejszymi bladymi kolorami: różem, czerwienią, zielenią, błękitem, złotem, fioletem i tyloma innymi, których nie potrafiła nazwać. Każdy sunął we własnym kierunku i każdy miał na sobie w różnych postaciach pieczęć. Jelenie, zające, jaskółki, żaby i mnóstwo nieprzypominających ani trochę jakiegokolwiek znanego Kiyori zwierzęcia.
Żadne nie spojrzało w jej kierunku.
Dziewczynka uśmiechnęła się, szeroko otwartymi oczyma obserwując pokaz pełznących, frunących i idących yōkai. Była tak samo w szoku, co w zachwycie. Nie spodziewała się, iż to, co chciał jej pokazać Inugami, będzie tak ulotnie i delikatnie piękne.
Jakże wielką przyjemność sprawił jej tą niespodzianką.

1 komentarz:

  1. Przede wszystkim, ponownie, Racu, muszę wyrazić zachwyt nad opisami <3 Przepiękne i brawne, jakże przy tym dokładne. Aż z ciekawości wygooglałam sobie jak wygląda taka para młoda na japońskich ślubach. Niby czerń i biel, ale jak jednak się różnią od naszej zachodniej mody!
    Po drugie, youkai wyobrażam sobie trochę jak... patronusy z uniwersum potterowskiego :D Czy słusznie, nie wiem.
    Ach i wreszcie..! Cóż to za lisi posłaniec, z którym rozmawiał Yori-san? Czy ma dobre, czy złe zamiary? A właściwie nie on sam, a jego kami. I dlaczego i przed czym tak przestrzegał Inugamiego? Bardzo jestem tego ciekawa :D
    Alys

    OdpowiedzUsuń