Uwaga

piątek, 16 września 2016

Rozdział 12

Miesiąc liści szumnie obwieszczał naokoło, że choć lato jest jeszcze w pełni, tak naprawdę zbliża się ku końcowi. Korony drzew nie miały już tej samej jasnozielonej barwy, liście nabrały głębokiego, dojrzałego odcienia. Pisklęta ptaków wyleciały ze swoich gniazd i teraz same poszukiwały swego miejsca na ziemi. Urosły też młode królików i zajęcy, zaś jelenie zaczęły swe rykowiska. W powietrzu czuć było nadchodzącą jesień, którą krok w krok śledziła mroźna zima.
Życie powoli zmieniało tempo. Z gwałtownego, burzącego krew parcia ku istnieniu i czerpania jak najwięcej, tak typowego dla wiosny, zwolniło do statecznych przygotowań. Ludzie poczęli odkładać do chłodnych pomieszczeń zapasy z owoców, warzyw i ryżu oraz konserwowanych solą lub dymem mięs. Były to ledwo początki, lecz każdy już uświadamiał sobie, iż atmosfera w świecie się zmieniła. Nawet płynący lasem srebrnolicy strumień zdawał się zwolnić, by przypomnieć figlującym weń rybom, iż nastał koniec ich zabaw.
Gorące nadal wieczory przepełnione były krzykami lamentujących cykad. Rozpaczały one nad swym życiem, które ledwo rozpoczęły ze skrzydłami na plecach, a już zbliża się ono ku końcowi. Śmierć tysięcy głośnych owadów stanowiła dla szopów, lisów i ptaków monumentalną wręcz ucztę, wieńczącą coroczny cykl życia. Czyhały zatem w cieniach drzew i w swych norach, by rzucić się na spadające z gałęzi martwe cykady, które do końca płakać będą swą żałosną pieśń.
Miesiąc hazuki nie oznaczał jednak, że beztroska zniknęła z ziemi. Był on jedynie preludium do tego, co stanie się za kilkanaście tygodni. Wiele jeszcze godzin miało upłynąć, nim świat pogrąży się pod białym całunem, nie dając przetrwać nikomu, kto nie przygotował się dobrze na mroźną porę śmierci. Teraz jeszcze wiele stworzeń wciąż czerpało przyjemność z ostatnich promieni letniego słońca.
Ikirunegau Jinja trwało w spokoju. Przyjemność płynąca z braku wszelakich zakłóceń późnoletniego lenistwa była niemalże usypiająca. Chmury przemierzały niebo w swym towarzystwie bardzo powoli. Słońce wolnymi kroczkami zbliżało się do zachodu, gdzie miało zgasnąć na kilka godzin aż do kolejnego świtu. Sosny wolne były od wszelkiego powiewu, który potrząsałby ich iglastymi koronami. Jedynie na rosnącej z boku haidenu wiśni krzątało się parę wołających resztę pobratymców cykad. Płakały głośno, zupełnie jakby świat zostawił je w kompletnej samotności. Dlaczego nie doceniały swego towarzystwa – zagadki tej nie rozwiąże nikt prócz natury.
Leniwą ciszę popołudnia przerwały trzy dźwięki. Trzy szarpnięcia strun wywołujące trzy żałosne tony, tak podobne do smutnego łkania niezadowolonych owadów. Ubiegły one kolejne trzy drżenia, tym razem mocniejsze i zakończone spiralą dźwięku. Świat z ciekawością skierował swe oczy ku źródłu owych odgłosów, milknąc, by móc wsłuchać się jeszcze lepiej.
Oto nastoletnia dziewczynka siedziała w pomieszczeniu przy rozsuniętej fusumie. Jej skupiony, ale wypełniony swobodną przyjemnością wzrok spoczywał na płaskim instrumencie leżącym u jej nóg. Koto z ciemnego drewna odpowiadało na rozkazy jej palców, jak gdyby była królową wszystkiego, nie zaś podlotkiem ze skromnie upiętymi noshi włosami.
Dziewczynka dwiema dłońmi przejeżdżała teraz po strunach, wzburzając wyimaginowaną dźwiękami falę na wyimaginowanym morzu. Wyimaginowany sztorm rósł w siłę wraz z wyimaginowanym wiatrem, który jedynie zachęcał wyimaginowane bałwany do uderzeń w wyimaginowaną łódź. Co jakiś czas dźwięki opadały, łagodniały, by znów spotężnieć niespodziewanie. Spirale i łuki, nagłe zakręty i wbijające w grunt zatrzymania. To wszystko udawało się dłoniom dziewczynki, której jedyną widownią i słuchaczem była pusta weranda.
A jednak gdy zakończyła swą opowieść plecioną dźwiękami, uniosła głowę i zawiesiła spojrzenie niezwykle ciemnych oczu na pustce przed sobą. Jej pełną twarz rozświetlił zadowolony z siebie, ale i nieśmiały uśmiech. Czekała na czyjąś opinię.
Wiatr wreszcie odważył się poruszyć, szumiąc cicho wśród sosnowych igieł i liści wiśni. Wniósł ku górze słowa zdające się wybrzmiewać, lecz także i milczeć. Czy one w ogóle padły, zapytałby przypadkowy przechodzień.
— Jak zwykle czarująco, droga Kiyo-san. Słuchanie twej gry to istna przyjemność.
— Dziękuję, Yori-san. Bardzo spodobała mi się ta pieśń, kiedy już przypomniałeś sobie jej dźwięki. Nate-sensei nigdy wcześniej jej nie słyszała.
W sunącym powoli słońcu zdawała się zabłysnąć para czerwonych jak krew oczu.
— Tym bardziej podziwiam twój talent. Naprawdę szybko opanowałaś jej brzmienie.
Znów lico dziewczynki rozjaśnił tylko uśmiech.
Czarnooka zdjęła nakładki z palców, by odłożyć je do szkatułki. Następnie wyszła na werandę i usiadła, opierając się o ścianę. Nie dbała o maniery w tej chwili, nie miała zatem zamiaru siadać tak, jak młodemu dziewczęciu wypadało. Podciągnęła jedną nogę ku sobie, by pod kolanem założyć dłonie, głowę zaś swobodnie oparła o ścianę domku. Druga stopa niemalże zwisała z wąskiej z tej strony werandy.
— Bardzo lubię grać na koto, Yori-san. Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że te pięć lat temu właśnie je wybrałam – rzekła z przymkniętymi oczyma. Dało się słyszeć czyjeś westchnięcie.
— To bardzo dobrze. Jeżeli człowiek ma coś robić, powinien robić to z sercem i przyjemnością. Choć życie czasem zmusza niektórych do robienia rzeczy sprzecznych z ich zasadami.
Dziewczynka wyprostowała głowę, by spojrzeć na swojego rozmówcę. Białowłosy mężczyzna, podparty łokciem o swoje kolano, patrzył na nią w typowy dla siebie sposób, jak zdążyła to ocenić przez lata.
Jakby Psi Bóg nadal nie wierzył, że może rozmawiać z człowiekiem, pomyślała.
— To dlaczego na świecie istnieje skalanie? Czemu istnieje zło, jeżeli niektórzy zmuszeni są do niego wbrew sobie? – zapytała bez skrępowania.
— Być może stworzyli je bogowie, być może stworzyli je ludzie, być może sam świat doprowadził do jego istnienia. Zło jest złem, lecz może stać się ścieżką ku dostrzeżenia drogi dobra. Przecież nikt za was nie wybiera, którędy w życiu podążycie, Kiyo-san. Na złego człowieka uważaj, lecz nie skazuj go od razu na bycie złym od poczęcia aż po grób.
Usłyszana odpowiedź wprawiła ją w moment refleksji. Jeżeli istniało zło, musiało też istnieć dobro. Ale czy zły człowiek rzeczywiście mógł być lub stać się dobrym?
— Yori-san, co ze skalaniem? Czy skalany człowiek może się pozbyć swojego piętna? Każdego piętna? – podkreśliła wyraźnie ostatnie słowa.
Mężczyzna milczał przez chwilę, nim znów coś powiedział.
— Skalanie ma różne stopnie. Może być to ledwo zmaza, drobny bród, który da się zetrzeć ilością dobroci, jaka nastąpi po skalaniu. W ostatecznym rozrachunku bowiem nikt nie będzie zupełnie czystym istnieniem. Ale istnieją formy skalania sprawiające, że cały duch to gęsta czarna smoła pełna jadu, zła, strachu i nienawiści. Ilość wyrządzonych krzywd zarówno temu istnieniu, jak i przezeń przyćmiewa zupełnie pokłady dobra w owej duszy. Nie znika ono jednak zupełnie. I jeżeli taka jest wola i chęć stworzenia, dobro znów może przerosnąć ilość skalania. Choć czasem do tego potrzebna jest pomoc. Wiele pomocy.
Ostatnie słowa Inugami wymruczał cicho pod nosem. Dziewczynce zaś zdawało się, że nie uzyskała odeń pełnej odpowiedzi na swoje pytanie. Czy jednak mogła zapytać o śmierć nieśmiertelnego kamiego, który nigdy jej nie doświadczy? Poza tym samo mówienie o śmierci brudziło jej myśli. A jako przyszła miko musiała pozostać jak najmniej skalana w swym sercu.
Skierowała spojrzenie ku niebu. Barwiło się już ono na zachodzie pomarańczowym kolorem, przypominając dojrzałą brzoskwinię. Brzegi chmur w swym leniwym tempie podrygiwały wraz z wiatrem przestworzy, a ich ciała z każdą chwilą przybierały coraz to różniejszych ciepłych odcieni słońca. Świat zdawał się zatrzymać w miejscu, jak to zawsze działo się pod koniec lata. Zwłaszcza tutaj, w chramie, gdzie monotonne dni mijały jak za mrugnięciem oka.
Kiyori miała już trzynaście lat. Powoli uświadamiała sobie, że niemalże połowę życia spędziła w tym miejscu, ucząc się coraz więcej rzeczy potrzebnych do stania się miko odpowiednią dla Psiego Boga. Była jednak z tego powodu szczęśliwa, choć czasami z tyłu jej głowy cichy szept mówił jej o tęsknocie do normalnego życia z rodzicami, siostrami i w przyszłości własną rodziną. Ignorowała go, skupiając się na rodzinie, którą przecież zdobyła tutaj. Na Nate-san, Fukakim-san. I samym Yorim.
Wiele się zmieniło, odkąd była małym dzieckiem. Jej relacja z kamim pogłębiała się z każdym dniem i teraz traktowała go bardziej jak bliskiego przyjaciela niż wszechmocnego boga. Kochała chwile spędzane z nim, możliwość uczenia się o świecie z jego ust. Rzadko kiedy mówił jej coś konkretnego, a zupełnie nigdy nie wspominał o swoim poprzednim życiu, nie ważne jak wiele razy o to pytała. Filozoficzne aspekty ich pogawędek i przesiedzianych razem popołudni dawały zaś dziewczynce o wiele więcej niż zwyczajna nauka, pozostawiając miejsce również dla jej własnych przemyśleń i wniosków. Rzecz jasna, nie kwapiła się, by pozostawiać je tylko sobie.
Yori jednak nie tylko był dla niej mądrym przyjacielem. Czasami zdawał się niespodziewanie potrzebować czyjejś bliskości. Choć nigdy nie powiedział o tym na głos, lubił wtedy przybierać psi aspekt i biegać wraz z nią po chramie lub dawać się głaskać jak każde inne oswojone zwierzę. Ciężko było wówczas traktować go wyłącznie jako czcigodnego Inugamiego. Bo któryż czcigodny kami goniłby się z nastoletnią dziewczynką między ishidoro?
Przysunęła się ku niemu teraz, by oprzeć głowę o jego ramię. Z biegiem lat dostrzegła również to, iż białowłosy nie przypominał posturą silnego mężczyzny. W miasteczku wielu z nich pewnie dałoby radę człowieka takiego jak Yori złamać w pół jednym ciosem. Nie oznaczało to jednak, że kami przypominał kobietę. Pomimo całej swej gracji i niejednokrotnie delikatności w ruchach oraz sposobie mówienia pozostawał mężczyzną, co wyczuć się dało bez problemu. Często Kiyori dochodziła do wniosku, że w kwestii podobieństwa do którejś z płci Inugami jest po prostu… gdzieś pośrodku.
Zamknęła oczy, pozwalając sobie na chwilę zupełnie odpłynąć w dal. Zapach czerwonookiego kojarzył jej się teraz tylko i wyłącznie z przyjemnością i bezpieczeństwem. Bezeń świat straciłby na wartości i wszystkich swych barwach. Stał się dla dziewczynki nierozerwalną częścią jej dni, choć bywały przecież sytuacje, gdy Yori znikał na długi czas.
Mężczyzna zaczął nucić coś po cichu. Spokojną, prostą melodię, która podobna była nastrojem kołysankom. Odkąd poprosiła białowłosego dawno temu, by nauczył ją znanych sobie pieśni, co jakiś czas przypominał sobie kolejne utwory zasłyszane podczas swej długowiecznej przeszłości. Sporą część z nich Kiyori znała już na pamięć i potrafiła bez problemu zagrać. Tej jednak jeszcze nigdy nie słyszała.
Przyjemny, wolny od wszelkich udziwnień rytm sprawnie ją usypiał, choć chciała dosłuchać do końca. Z trudem stłumiła w sobie ziewnięcie, postanawiając, że następnym razem zapyta Yoriego o tę pieśń. Bardzo prędko poczuła, że świat wokół niej zapada się w mroku snu, choć długo jeszcze słyszała nuconą przez kamiego melodię, rozświetlaną w sennej wyobraźni łkaniami cykad.

Nastanie miesiąca liści zawsze cieszyło Kiyori, wtedy bowiem obon zbliżał się wielkimi krokami. Lubiła to święto od zawsze. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak każdy inny festyn, pełen zebranych na miasteczkowym placu kramów z zabawami, maskami i jedzeniem. Lecz całe obrządki związane ze świętem przodków, począwszy od tańca na specjalnie przygotowanej scenie, przez złożenie ofiar zmarłym bliskim, po ciągłą ostrożność, by nie wejść zbyt głęboko w las nadawało obonowi niesamowitego wyrazu.
Właśnie ćwiczyła bon odori, który już od czterech lat wykonywała sama w specjalnym przebraniu. Kiedy pierwszy raz poprosiła Nate-san o nauczenie jej tańca do owego pokazu, nie zdążyła perfekcyjnie opanować wszystkich ruchów. Sprawiło to małej dziewczynce nie lada przykrość, lecz potem przynajmniej kilka dni w każdym kolejnym miesiącu poświęcała wraz z miko na doskonalenie tańca. Dzięki temu rok później zastąpiła starą kapłankę w jej dotychczasowym obowiązku.
Taniec do obonu przy każdym chramie i buddyjskiej świątyni był inny, tak powiedział jej shinshoku. Przy Ikirunegau Jinja bon odori przypominał przez większość czasu czuwanie. Wiele pozycji wykonywanych było na ugiętych kolanach, co niewprawionym mięśniom małej niegdyś Kiyori robiło ogromną trudność. Nie potrafiła utrzymać równowagi, drżała, chwiała się albo wręcz przewracała podczas nagłych obrotów.
Gdy widziała go w wykonaniu miko podczas poprzednich obonów oraz gdy kapłanka demonstrowała jej taniec w czasie ćwiczeń, czarnooka nie mogła się wyzbyć wrażenia, że przypomina on czujnie przemykającego psa. Momentami postać, w którą wcielała się tańcząca osoba, unosiła do góry głowę, lecz nie z lękiem, jak robiłby to lis. W ciszy instrumentów nasłuchiwała, by skierować swe kroki ku zasłyszanym odgłosom.
Cały bon odori miał w sobie niezwykłą dostojność. Kiedy widziała wykonującą go Nate-san, czuła wręcz magiczne przesłanie ukryte w tych ruchach. Czy ona też tak wyglądała w czasie tańczenia? Czy jej ruchy też kojarzyły się ludziom z psem – a nawet Inugamim – szukającym zagrożeń, przed którymi miał chronić ukochane życie? Czy potrafiła odwzorować grację starej miko choć w części?
Przy akompaniamencie tsuzumi oraz fue wejście w rytm stanowiło dla dziewczynki mniejszy trud. Lecz teraz, gdy ćwiczyła zupełnie sama i bez muzyki, wiedziała, że musi w głowie liczyć każdy krok i jego długość. Rytm zawsze  m u s i a ł  pozostać niezaburzony, ten sam. Inaczej przodkowie mogliby poczuć się urażeni, a wówczas nie wiadomo, jaką klątwą miasteczko zostałoby obłożone.
Presja związana z oczyma przodków oraz oczyma mieszkańców skierowanymi podczas tańca tylko na nią sprawiała, że Kiyori jedynie starała się bardziej. Owszem, zdenerwowanie nie opuszczało jej w żaden magiczny sposób, lecz było ono potrzebne, by naprawdę poczuła rangę wykonywanego zadania.
Na scenie dziewczynka miała na sobie tylko dziwaczny strój wyszywany zieloną, złotą i czerwoną nicią w niezrozumiałe, lecz regularne wzory. Wąskie rękawy, lecz szerokie ramiona oraz dziwnie skrojone hakama nie przeszkadzały jej jednak w tańcu. Na twarzy zaś musiała mieć białą maskę ze skośnie wyciętymi, podłużnymi otworami, przez które patrzyła. Niewiele potrafiła dostrzec, ale wystarczało jej to.
Miko powiedziała, że ów strój pochodzi sprzed wielu, wielu lat, tak bowiem ludzie ubierali się wieki temu. Lecz nikt nie potrafił jej rzec, co oznaczał czarny znak na białej powierzchni maski. Dopiero niedawno po zapytaniu Psiego Boga dostała odpowiedź. Nie przerywając tańca, przypomniała sobie tamtą rozmowę.

Siedzieli jak zwykle pod wiśnią, odpoczywając po pełnym obowiązków dniu. 
— „Ujrzałem kwiat w odmętach herbaty. Nierozwaga to czy cel zamierzony?” – wyrecytowała dziewczynka. Spojrzała teatralnie ku górze. – „Gdzież kończy się ziemia, a zaczyna niebo! Gdzież kończy się świat, a zaczynają przestworza! Gdzieś kończy się dzień, a zaczyna noc! Gdzież kończy się człowiek, a zaczyna demon!”
— „Słowa twe zwątpieniem trącą. Weź, mój mężu, kostur i pójdź w dal do chramu. Tam twą duszę kami uspokoją” – odrzekł jej białowłosy, wcielając się w rolę złej żony naiwnego, lecz mądrego mężczyzny.
— „Czyż rację ma ta, pod łóżkiem której węże gniazda stroją? Po dziś dzień znów wypiłbym z nią z czerwonych sakazuki, lecz zboczyła gdzieś ma luba. Odejdę stąd do chramu, by mych bogów błagać o jej oczyszczenie.”
— Pamiętasz, co bogowie powiedzieli Naiwnemu Mężowi, Kiyo-san? – zapytał Inugami.
Dla zabawy dziewczynka zaczęła kiedyś wcielać się w rolę owego męża ze starej legendy, którą Yori jej niegdyś opowiedział. Z jakiegoś powodu uwielbiała jej słuchać, choć nie kończyła się ona dobrze dla żadnego z bohaterów. Kami zaś postanowił towarzyszyć jej w tej zabawie i tak rozmawiali nieraz, prowadząc za każdym razem nieco inny dialog, zmierzający jednak w tym samym kierunku.
— Oczywiście, że tak – oburzyła się dla żartów. – „O świcie zetrzyj te trzy nasiona między krzemieniem a stalą i wsyp je do miso swej żony. Gdy minie kolejny księżyc, posadź czwarte nasienie przed grobem swych rodziców. Wtedy małżonka twa znów czysta będzie.” Ale mężczyzna nie wiedział, że zamiast jego rodziców w tym grobie pochowano spalone szczątki jego ciotki i wuja. Dlatego gdy żona zaczęła płakać czarnymi łzami, nie wylała swego zła, a spadła na nich jedynie klątwa. I skóra zaczęła odchodzić od ich kości z każdą nocą. Naiwny Mąż przyznał kobiecie, co kazali mu uczynić bogowie, a ona dopiero wtedy wyznała mu, że przed śmiercią w płomieniach jego wuj zaszlachtował jego ojca i zabrał rodzinny sygnet, po którym rzekomo rozpoznano ciało.
— Mam wrażenie, że lepiej znasz tę historię ode mnie – zaśmiał się Inugami. Dziewczynka spojrzała nań z uśmiechem.
— Na pewno tak nie jest, Yori-san. Twoja pamięć sięga tak daleko i nadal jest taka czysta. Ciągle potrafisz zaśpiewać historie sprzed trzystu lat, chociaż słyszałeś je jedynie kilka dni. Moja nigdy taka dobra nie będzie. – Przez twarz czarnookiej przemknęło głębokie zamyślenie. Zatknęła za ucho niesforny kosmyk włosów. – Ktoś powinien napisać pieśń o tobie, Yori-san. Jestem pewna, że ludzie tutaj słuchaliby jej z zachwytem.
Mężczyzna rzucił jej pobłażliwe spojrzenie.
— Ta pieśń byłaby pełna zła i smutku. Nikt nie chciałby jej słuchać – odparł cicho.
— Przecież tyle jest smutnych historii, których ludzie słuchają z zapartym tchem! Sama opowieść o Naiwnym Mężu w ogóle nie jest radosna ani wesoła, a i tak ją uwielbiam. Tej o tobie słuchałabym jeszcze chętniej – spróbowała naciskać. Kami nie odpowiedział jej. Przez kolejny moment milczeli, a potem dziewczynka znów dała się porwać swojej ciekawości. – Dlaczego nie chcesz powiedzieć, jaka była twoja historia, Yori-san? Nie jestem już małym dzieckiem, a bardzo chciałabym wiedzieć, co się stało, że odrodziłeś się jako kami – powiedziała nieśmiało.
Krótką chwilę patrzyła, jak lico jej Psiego Boga pokrywa żal, lecz nie wytrzymawszy, odwróciła wzrok. Tak bardzo nie chciała sprawiać mu przykrości, zaś z drugiej strony nurtowała ją ta kwestia już tyle lat. Czemu serce na widok tego smutku za każdym razem ściskało się jej za bardzo, by poprosić kamiego więcej niż jeden raz?
— Kiyo-san, och, droga Kiyo-san. Walka z samym sobą to droga przez mękę, droga, która się nie kończy. Jakże mógłbym opowiedzieć nieskończoną historię? – odparł wymijająco.
Czyli opowiedzieć ją można by dopiero wtedy, gdy umrzesz, pomyślała gorzko. To przecież oznacza „nigdy”.
Westchnęła w duchu. Postanowiła zatem wymyślić jakikolwiek inny temat, by ciężka atmosfera rozproszyła się jak najprędzej.
— Yori-san, a wiesz może, co oznacza znak namalowany na masce do tańca na obon? Ani Nate-sensei, ani Fukaki-sensei nie potrafią mi go wyjaśnić. – Dziewczynka uniosła się z miejsca i wyciągnęła ku kamiemu dłonie. – Chodź, pokażę ci ją.
— Dobrze. – Twarz mężczyzny znów się rozpogodziła, kiedy chwycił jej ręce. Kiyori wiedziała jednak, że to przez jej poprzednie pytania czerwone oczy Psiego Boga wciąż zasnute były smutkiem.
Doszedłszy na werandę przy innym domku, dziewczynka szybko weszła do swojego pokoju i znalazła rzeczoną maskę. Wylądowała ona w rękach kamiego, który skupił się na dziwnym wzorze.
— To bardzo stary znak, którego nadal czasem używam do zaklinania pieczęci. Ta maska to tsukomugami mający skrywać ludzką naturę przed duchami i yōkai.
— Tsukomugami?!
Dziewczynkę zdjął strach. Czyli od niewiadomo ilu lat ludzie tańczący podczas obonu, w tym niegdyś małe dzieci, miały na twarzach tsukomugami? Czy ono nie było niebezpieczne?
— Nie bój się tak, Kiyo-san. Znak to silna pieczęć, której to stworzenie nie ma sił złamać. Pozostało mu jedynie wiernie służyć ludziom – uspokoił ją mężczyzna, kładąc dłoń na jej głowie. – Mogę ci obiecać, że nigdy nie stanie ci się krzywda z tą maską na twarzy. Zwłaszcza w trakcie obonu – podkreślił.
— Co masz na myśli? – Czarnooka zrozumiała, że Yori mówił o czymś jeszcze poza tańcem, uśmiechnął się bowiem tajemniczo.
— Obon to jedyny dzień w roku, gdy granica między światem yōkai a światem ludzi jest tak cienka, że istoty z obu tych wymiarów mogą ją przekroczyć. Lecz choć tej nocy prościej jest tego dokonać niż zazwyczaj, takie przejście nadal nie jest byle jaką sprawą. Yōkai musi skryć swoją magiczną aurę, człowiek zaś swoje człowieczeństwo. Tańczyłaś już w trakcie obonu, ale na pewno nie spojrzałaś przez maskę w głąb lasu – rzekł mężczyzna. Kiyori potwierdziła jedynie kiwnięciem głowy. – Następnym razem nałóż tę maskę i wejdź między drzewa gdzieś z dala od chramu. Byle ostrożnie, żebyś nie zgubiła drogi z powrotem do swojego świata.
— Co wtedy zobaczę, Yori-san? – Dziewczynka nie potrafiła ukryć podekscytowania, które kami skomentował rozbawionym uśmiechem.
— Przekonaj się sama. Tylko niech nie przerazi cię ich ilość. Pamiętaj, że sprawuję nad tym terenem pieczę, więc nie masz się czego bać – mruknął zagadkowo. Przymrużone oczy otoczone zostały kilkoma drobnymi zmarszczkami, które nadały twarzy białowłosego uroku. 

Ruchy i pozycje nie były bardzo męczące, lecz perfekcyjne ich wykonanie wymagało pewnego wysiłku od dziewczynki. Kiyori zakończyła swój taniec i wciągnęła głęboko powietrze.
Od czasu tej rozmowy jeszcze bardziej nie mogła doczekać się obonu. Co kami miał na myśli? Co ujrzy przez magiczną maskę? Czarnooka nie wiedziała, choć po głowie krążyły jej różne domysły. Naszła ją jednak kolejna myśl, równie ekscytująca, co te dotyczące słów Yoriego.
Ile jeszcze magicznych przedmiotów znajduje się w chramie na wyciągnięcie jej ręki?
Spojrzała przed siebie. Nad lasem wirował powoli jakiś duży ptak. Sokół, orzeł czy jastrząb – tego dziewczynka nie potrafiła określić. Pojawił się dwa lata temu nad chramem i od tamtej pory wciąż pilnował swego gniazda i terytorium. Czasem słychać było jego dumny okrzyk, lecz o wiele częściej udawało się go zobaczyć podczas leniwego patrolu. Wszakże kto ośmieliłby się naruszać i niepokoić jego miejsce?
Kiyori nieraz ta postawa kojarzyła się z Psim Bogiem. Piękny i silny, niezłomny obrońca swego terenu. Kami tak samo pewien był swoich pieczęci, co ów ptak doskonałości wzroku. Inugami był jednak różny od spokojnie przemierzającego przestworza drapieżnika.
Wśród całej swej gracji i dostojności białowłosy wiele miał po prostu z psa. Nie była to obraza, lecz najzwyczajniejszy fakt. Czarnooka nieraz widziała, z jaką radością kami biegał dla samego biegania i ile zadowolenia kryło się w jego oczach, gdy go głaskała czy to w psim, czy w ludzkim aspekcie. Sama lubiła się z nim gonić po chramie lub niedaleko poza nim. W ten najprostszy sposób sprawiało to przyjemność im obojgu.
Ptak kołował milcząco pod ogromnymi chmurami. Zbijały się one coraz gęstsze i większe, choć nic nie zapowiadało deszczu ani burzy. Potężne obłoki dryfowały spokojnie, szczycąc się urokiem zaklętym w puszyste białe kołnierze. Nic nie mogło im przeszkodzić ani utrudnić mozolnej wędrówki po błękitnym sklepieniu.
Życie w górach miało tę zaletę, że spoglądając w dal, niemal zawsze widziało się horyzont. Teraz dziewczynka patrzyła na spowite w zielono-niebieskim świetle wzgórza wznoszące się daleko poza zasięgiem jej kroków. Czy tam też życia wszystkich istot pilnował Yori? Czy one mogły czuć się równie bezpieczne co ona, otoczone jego opieką? Zapewne, przecież teren Inugamiego należał do ogromnych. Wiedziała, że chram Inariego znajduje się trzy dni drogi stąd, zaś buddyjska świątynia pięć dni od Ikirunegau Jinja. Odległe wzgórza, na które teraz patrzyła, mogły spokojnie nadal być terenem Psiego Boga.
Otarła rękawem pot z czoła. Za bardzo się rozgrzała podczas ćwiczeń i teraz czuła, że upał stał się dla niej nie do wytrzymania. Południe już minęło i niedługo będzie musiała pomagać starej miko w kuchni, co napełniło ją odrobiną niechęci. Gotujący się ryż i zupa sprawiały, że w pomieszczeniu stawało się nieznośnie duszno. Nawet rozsunięte wszystkie ściany dawały niewiele ulgi.
Większość amuletów na obon była już gotowa. Tamagushi, maneki neko, kolorowe omamori, ofuda, puste ema i najróżniejsze engimono niemalże na każdą okazję. Wszystkie robiły razem z Nate-san codziennie od wielu już dni. Na obonie chram sprzedawał chyba najwięcej ochronnych przedmiotów. Owszem, początek roku ściągał do Ikirunegau Jinja ludzi nawet z bardzo odległych miejsc, zaś święto Inugamiego było najważniejszym dniem świątyni, lecz obon z jakiegoś powodu na ich tle się wybijał, choć w porównaniu z tamtymi dniami niewiele wspólnego miał z samym chramem.
Teraz pozostawało jej jedynie ćwiczyć bon odori i wyczekiwać święta zmarłych tak, jak się powinno. Trzy dni świętowania i weselenia się wraz z duszami bliskich, którzy odeszli, składanie im ofiar i bawienie się w jak najlepszy sposób, bez myślenia o smutkach i troskach.
Kiyori uśmiechnęła się na myśl o tōrō nagashi, obrzędzie wykonywanym ostatniego dnia obonu. Wszyscy ludzie szli wówczas nad rzekę ze specjalnymi na tę okazję lampionami chōchin. Gdy ich płomienie były już zapalone, puszczało się je do wody, by wraz z prądem dusze zmarłych odpłynęły weń do swojego świata.
Do obonu zostało dziewięć dni. Kiyori zawsze czuła presję z tym świętem związaną. Czy zatańczy bon odori poprawnie? Czy w tym ostatnim tygodniu nie rozchoruje się ona, miko albo shinshoku? Zdawała sobie sprawę, że takie myślenie było nadzwyczaj głupie i nie wnosiło do jej życia niczego ważnego, lecz nie potrafiła powstrzymać myśli przed tą dozą dziecinności. Uwielbiała święta w chramie, więc miała prawo, żeby ze zdenerwowaniem i niecierpliwością ich wyczekiwać.
Zdała sobie sprawę, że kołujący ptak znikł. Odległy i niedostępny, jedynie kształt łuku z naciągniętą strzałą na firmamencie. Drobina, której brak jednak w dziwny sposób zwracał uwagę.
Dziewczynka uśmiechnęła się ku niebu i poszła w swoją stronę. Nate-san na pewno niedługo będzie jej szukać.

2 komentarze:

  1. O rany, mała Kiyori nie jest już taka mała! Przyznam, że ze zdumieniem przeczytałam, jaka to już się z niej prawie dorosła panna zrobiła :D I ciekawa jestem, czy w przeciągu kilku następnych rozdziałów minie jeszcze parę lat i Kiyo-san stanie się dorosłą, piękną kobietą? Zobaczymy.
    Zastanowiła mnie wypowiedź Yori-sana "Ta pieśń byłaby pełna zła i smutku. Nikt nie chciałby jej słuchać." - nic nie zdradza o swojej przeszłości, udziela wymijających odpowiedzi, ale pada takie zdanie i... cały czas się zastanawiam, co się stało w jego przeszłości. Kim był. Albo raczej jaki był. Co zrobił, że tak unika wynurzeń na ten temat. Chcę już wiedzieć! ^^
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  2. Po pięciu latach i nadal się nie otworzył lmaoooo czuję go. Przez godzinę szukałam związanego z tym memu......na marne. Teraz nie przestanę go szukać miesiącami.

    OdpowiedzUsuń