Uwaga

piątek, 9 września 2016

Rozdział 11

Kiyori obudziła się w swoim futonie, szczelnie otoczona siatką na owady. Przez chwilę zastanawiała się, co tutaj robi i czemu nie pamięta momentu położenia się spać. Dopiero potem do głowy wróciły jej wspomnienia poprzedniej nocy – spotkania z Inugamim i gry na koto. Najwyraźniej zasnęła w jego objęciach i kami sam przeniósł ją do łóżka.
Zamknęła oczy, zasłaniając sobie widok sufitu powiekami, lecz po chwili znów je rozwarła. Nie mogła tak długo leżeć, bo inaczej Nate-san się zdenerwuje. Nie wypadało przecież zaspać na śniadanie.
Obróciła się na bok, by powoli unieść ciało na rękach, lecz wtedy jej uwagę zwróciło coś znajdującego się w pomieszczeniu. Coś dużego i białego.
Wielki Akita podniósł łeb, kiedy spojrzała nań ze zdziwieniem. Oblizał się i kłapnął szczęką na powitanie, patrząc na zaspaną dziewczynkę mądrymi czerwonymi oczyma. Dziwne znaki na jego szyi w świetle dopiero wstającego dnia przybrały bardziej szarawy kolor między gęstym futrem.
— Yori-san, dzień dobry. – Czarnooka odruchowo ukłoniła się psu, by posłać mu potem uśmiech. Kami został z nią na noc? Pilnował jej snu? Czuła, że to wielki zaszczyt.
Zwierzę zdawało się jej odkłonić, po czym wstało i otrzepało się. Sypialnia dziewczynki zdawała się zdecydowanie za mała dla stworzenia jego pokroju. Psi Bóg jednak najwyraźniej nie zwracał na to uwagi. Podszedł do Kiyori bez trudu, nie potrącając wielkimi łapami ani jednej rzeczy.
Dziewczynka odsunęła siatkę i wyciągnęła doń dłoń, by pogłaskać nachylającego się psa po wielkim pysku. Akita zmrużył oczy z przyjemnością. Podobało mu się.
Zabawne, że psi aspekt kamiego Kiyori bez trudu traktowała jak zwierzę, głaszcząc go i przytulając niczym prawdziwego psa. Czy byłaby w stanie tak samo bez skrępowania pogłaskać Yoriego w ludzkim aspekcie?
Na pewno nie, pomyślała z rozbawieniem.
Kamiemu jednak najwyraźniej nie przeszkadzały zwierzęce pieszczoty, skoro jego mina pełna była zadowolenia.
Chwilę później czarnooka zorientowała się, że głaszcze mężczyznę po policzku. Uśmiechał się do niej radośnie, samemu po chwili kładąc dłoń na głowie dziewczynki. Rozległ się szmer dzwonków.
— Jak ci się spało, Kiyo-san? – Jego rozpuszczone włosy tworzyły wokół ramion prześwietloną słońcem srebrną aureolę.
— Bardzo dobrze. A tobie?
Kami posłał jej pobłażliwe spojrzenie.
— Nie spałem już od wielu lat. Ale noc minęła mi przyjemnie – rzekł, po czym wyszedł zza siatki i stanął na nogi.
Kiyori spostrzegła, że białowłosy nie miał na stopach butów. To oczywiste, skoro znajdowali się teraz w domku, lecz dziewczynka pierwszy raz ujrzała Inugamiego boso. Miał wąskie stopy i jeszcze węższe kostki. Zupełnie inne od silnych nóg jej ojca, ale też różne od wiotkich nóg jej matki.
— Dlaczego nosisz tengu geta, Yori-san? Na nich się tak trudno chodzi – spytała z myślą o jego codziennych sandałach. Czarne buty na pojedynczym czerwonym zębie zdawały się w ogóle nie być stabilne, lecz kami poruszał się w nich sprawnie i szybko.
— Dla mnie są wystarczająco wygodne. W tengu geta łatwiej jest się szybko przemieszczać – odparł, odwracając się ku niej.
— Ale podczas oni yarahi i podczas Święta Inugamiego ludzie, którzy się za ciebie przebierają, mają na nogach takie baaardzo wysokie tengu geta. – Dziewczynka wzniosła ku górze ręce, jak gdyby pokazując wysokość sandałów.
— Masz rację. Kiedyś nosiłem takie wysokie buty, ale nie nadawały się do niczego innego niż odpędzania demonów z okolicy. Zaś do nich nie musiałem biec, gdyż nie bały się nikogo ani niczego. Wystarczyło powoli się z nimi skonfrontować, bo nigdy nie uciekały przed pojedynkiem. – Mężczyzna uśmiechnął się nikle. – Czas już wstać, Kiyo-san. Dzień się zaczął jakiś czas temu.
— Ale, Yori-san, w lecie dnie się zaczynają za wcześnie – jęknęła czarnooka, mimo wszystko posłusznie wychodząc z futonu.
— Wolałbym, żeby Nate-san nie przyłapała mnie w twoim pokoju. – Rozległ się jego perlisty śmiech. – Muszę już iść, droga Kiyo-san. Uwierz mi, że od dawna nie spędziłem nocy tak spokojnie. Dziękuję ci za to.
— To do widzenia, Yori-san. – Dziewczynka posłała mu szeroki uśmiech, nim kami spiął włosy w dwóch ruchach i błyskawicznie znikł za oknem.

— Kiyori! Kiyori, gdzie jesteś? – wołała kapłanka, chodząc po chramie dłuższą już chwilę. Szukała dziewczynki zdawałoby się wszędzie, lecz znikąd nie dostawała odeń odpowiedzi.
Kobieta zaklaskała dwukrotnie i ukłoniła się przed torii, gdy postanowiła wyjść nawet poza teren świątyni. Dziecka jednak nadal nie widziała, dlatego w połowie drogi na dół wróciła się. Zmartwienie wymalowane na jej twarzy było widoczne z daleka. Zapewne bała się, iż Kiyori coś się stało, że uciekła gdzieś podczas zabawy i być może się zgubiła. Wyglądała na tak zatroskaną, że aż wiatr począł nieść jej wołanie dalej między drzewa.
Dopiero gdy miała już zamiar udać się do shinshoku, by pomógł jej w szukaniu małej, bowiem tej prawdopodobnie przytrafiło się coś złego, ujrzała ją za drzewem wiśni. Stała tam, ręką wskazując ku górze. Widać było, że coś mówi, spoglądała co pewien czas w bok. Potem pokiwała głową i zaczęła patrzeć w jeden punkt nad sobą, zupełnie jakby słuchała czyichś słów.
Miko szybko zrozumiała, czego jest świadkiem. Pokłoniła się głęboko, przed sobą bowiem miała widok niesamowity. Kiyori nie bawiła się dużo w chramie, nie miała wymyślonych przyjaciół. Czas spędzała wyłącznie z kapłanami i samą sobą. Oraz Psim Bogiem.
Choć kobieta chciała ją poprosić o pomoc przy amuletach, by przy okazji nauczyć ją, jak różne ich rodzaje powinno się robić, nie mogła teraz przerwać jej rozmowy z kamim. Nie czuła zazdrości, lecz naprawdę dałaby wiele, by móc ujrzeć Inugamiego, boga, do którego całe życie niosła modły, w którego chramie całe życie pracowała i którego czciła całym swym sercem. Kogóż nie zżerałaby ciekawość, jak ich bóstwo wygląda? Jak się zachowuje? Jakich słów używają kami? Jak patrzą na ludzi?
Wtem zobaczyła, że Kiyori spogląda w jej stronę przez moment. Następnie wykonała parę kroków i wyciągnęła ręce, zupełnie jakby kogoś obejmowała. Czy to możliwe, żeby przytulała Psiego Boga?
Już po chwili dziewczynka biegła w jej stronę z uśmiechniętą jak gdyby nigdy nic twarzą. Miko nie mogła uwierzyć własnym oczom, że przed chwilą ujrzała coś tak intymnego między małą dziewczynką a Psim Bogiem. Nigdy nie wyobrażała sobie, by bogowie mogli być tak blisko z ludźmi.
— Nate-sensei coś ode mnie chciała? – zapytała czarnooka, podszedłszy do kobiety.
Stara kapłanka przez moment zastanawiała się, czy nie powinna przypadkiem ukłonić się również przed Kiyori. Nagle doszło doń, iż to błogosławione dziecko miało ciągle bezpośredni kontakt z jej sacrum.
— Chciałam, żebyś pomogła mi przy robieniu amuletów. W przyszłym miesiącu będzie obon, a to jedno z najważniejszych świąt w roku, dlatego już teraz muszę zacząć je przygotowywać – rzekła normalnie, choć w głowie wciąż miała wątpliwości co do tego, czy odpowiednio zwraca się do dziewczynki.
Twarz dziecka z nagła się rozpromieniła. Widniał na niej zupełnie zwyczajny rozradowany niczym słońce uśmiech.
— Tak, tak! Tak, chcę pomóc, Nate-sensei! Co będziemy robić? Znowu tamagushi? A omamori i engimono?
— Spokojnie, będziemy robić je wszystkie, ale po kolei – uspokoiła ją kobieta, głaszcząc po głowie. Nie, nie potrafiłaby traktować Kiyori jak bóstwo. Była tylko normalnym dzieckiem obdarzonym błogosławieństwem, jakie przypaść mogło każdemu. Po prostu trafiło ono na nią. – Najpierw musisz nauczyć się splatać ładne tamagushi. Na resztę przyjdzie pora. A omamori uszyjemy, gdy zejdziemy do miasteczka na targ, bo bez materiałów nic nie zrobimy.
Kiyori pokiwała głową, skupiona na jej słowach. Wtem oczka jej się zaświeciły, gdy uniosła twarz z pytaniem, jakie nagle przyszło jej do głowy.
— Nate-sensei, a nauczysz mnie tańca na obon? Yori… Inugami mówił mi, że kiedyś tańczyły go dzieci, a jemu to wszystko jedno, jeśli to nie kagura. To nauczyłabyś mnie? Proszę. – Jej brwi ściągnęły się w błagalnym wyrazie w trakcie mówienia. Przypominała żebrzącego o coś szczeniaka, co rozczuliło starą miko.
— Dobrze, możesz spróbować się nauczyć. Ale ten taniec musi być wykonany perfekcyjnie, więc jeśli nie zdążysz go opanować przed obonem, to ja go wykonam, a ty spróbujesz w przyszłym roku – poinformowała ją, lecz mimo owego twardego warunku Kiyori zdawała się być jeszcze szczęśliwsza. – A teraz już chodź, pomożesz mi zrobić obiad.
— Mhm! Dobrze. A będziemy dzisiaj grać na koto? Chciałabym się nauczyć jakichś nowych pieśni, Sensei.
Dziewczynka jeszcze chwilę ćwierkała coś radośnie, gdy szły w stronę kuchni. Już niedługo za ich domkiem dojrzeć miały niektóre warzywa i owoce w niedużym ogródku, z czego miko wyjątkowo się cieszyła. Obecność jej małej pomocnicy i następczyni sprawiała, że chciała pochwalić się przed nią pysznymi zbiorami, które według niej miały wyjątkowy smak, rosnąc na świętej ziemi tuż obok chramu.
Widać przybycie błogosławionej dziewczynki do Ikirunegau Jinja dodało im mnóstwa sił i młodości.

Na samotnej górze pokrytej gęstą puszczą odzywa się z gałęzi stary puchacz. Pohukuje kilka minut swym złowróżbnym głosem, nim milknie na resztę wieczora. Jego pióra trą głośno o siebie tylko wtedy, gdy przeczesuje je ukrytym w płaskiej twarzy dziobem. Kiedy skacze z konaru, by wznieść się nad niewielką polaną, czyni to bezszelestnie.
Wielki cień przesuwa się ponad drobną enklawą traw, spomiędzy których wyłaniają się tu i ówdzie gałązki młodych drzew – zapowiedzi lasu. Zapadający zmrok sprawia, że ich cienie nabierają upiornych kształtów. Wykrzywione dłonie pełzną po poruszanych lekkim wiatrem roślinach. Zatrzymują się jednak, unikając z daleka nawet korzeniami tylko jednego miejsca.
Pojedynczy płaski kamień nie jest zbyt duży, lecz na pewno nie stworzyła go dłoń natury. Okrągły dysk wyżłobiony został na środku rysami układającymi się w dziwne znaki. Na polanie nie znajduje się ani jeden zwierzęcy trop – wszelkie żywe stworzenia unikają owego miejsca.
Słońce znika za horyzontem w całości. Coraz więcej granatu pokrywa niebo. Powoli zza linii drzew wyłania się księżyc. Spokój okolicy przerywa pojedynczy płacz cykady. Jak jednak z nagła odezwała się, tak samo nagle cichnie.
Znikąd na polanie pojawia się biały cień. Krokiem ducha sunie w stronę kamiennego dysku. Alabastrowa dłoń dotyka znaków, które zdawałoby się rozbłyskują delikatnym błękitnym światłem. Wokół roznosi się nikłe echo westchnięcia.
I na powrót polana jest pusta. Tylko puchacz odzywa się gdzieś z głębi lasu. Ani jedna cykada już nie waży się załkać w zapadającej nocnej ciszy.

Kiyori obudziła się z dziwnym uczuciem w brzuchu. Jakby było jej smutno, żal. Sen, który miała, z pozoru zwykła wizja, sprawił dziewczynce ogromną przykrość. Ale co się weń działo? Pamiętała las i wielkie skrzydła. I czyjąś dłoń. Całe to miejsce było ważne… Tylko co to za miejsce? Do głowy na sekundę wróciło jej więcej wspomnień mary, lecz szybko pozostał po nich jedynie widok powykrzywianych cieni.
Czarnooka ziewnęła szeroko. Wspomnienia snu odpływały coraz dalej, a wraz z nimi smutek, jaki zalęgł się w jej sercu. Nie żałowała więc, że niedługo kompletnie zapomni, o czym śniła. Przecież wizja, która znika tak szybko, na pewno nie jest wizją ważną.
Odrzuciła futon z siebie, siadając. Kolejne ziewnięcie towarzyszyło jej podczas przeciągania się. Nawet nie zauważyła, że podczas snu ubranie zsunęło się z jej ramienia, na którym widniały dwa widoczne pieprzyki niemalże tuż obok siebie. Nie lubiła ich, bo odstawały i czasami swędziały dziewczynkę tak, że drapała je niemal do krwi.
Teraz obok ciemnej plamki na skórze znajdowała się także opuchlizna. Kiyori prędko podrapała ukąszenie, nie potrafiąc się powstrzymać. Szybko wezbrała weń złość na komara, który odważył się w nocy znaleźć przejście w siatce, by tylko wyssać z niej parę kropli krwi. I to akurat z tego miejsca!
— Kiyori-chan, czas wstać – rozległ się głos miko. Po chwili zajrzała ona do pokoju czarnookiej, by zostawić jej wyprane ubrania.
— Dobrze, Nate-sensei. Co będziemy dzisiaj jeść na śniadanie? – zapytała z ciekawością.
Kapłanka podeszła do niej z uśmiechem. Wokół ust rozkwitły dwa wielkie kwiaty głębokich zmarszczek. Zapewne kobieta miała niegdyś urocze dołeczki w policzkach – teraz pozostały poń jedynie starcze żłobienia.
— Zebrałam trochę owoców, więc zrobię coś słodkiego do ryżu – rzekła, przeczesując palcami włosy dziewczynki. Ta uśmiechnęła się na ową wieść. Nareszcie owoce w ogródku dojrzewały.
Stara miko wyszła z pomieszczenia po chwili, popędziwszy czarnooką jeszcze raz. Kiyori zaś znów ziewnęła i przetarła buzię rączkami. Wstawanie rano nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, lecz latem było łatwiejsze. Rodzący się już teraz upał sprawiał, że futon był zbyt ciepły, a słońce wstające bardzo wcześnie zbyt jasne, by pozostawać długo w krainie snu. Ale wizja smacznego śniadania pomagała dziewczynce odnaleźć siłę do przebrania się i umycia twarzy w misce z wodą. Włosy spięły się jej nieco zbyt na lewą stronę, lecz Kiyori już nie miała ochoty tego poprawiać drugi raz. Było prawie idealnie, więc nikt nie zauważy.
Yori obiecał jej, że nauczy ją dzisiaj kilku opowieści, które zna. Musiała zatem poprosić Nate-san, by dała jej mało pracy na popołudnie. Bardzo podobała jej się wizja zagrania pieśni sprzed stu, dwustu, a może nawet i czterystu lat, jeżeli pamięć kamiego sięgnie tak daleko.
Na porannym niebie igrały drobne chmurki. Płócienne kształty dawały nikłe wrażenie swymi postaciami. Kiyori zastanowiła się, czy do południa znikną wszystkie, czy może którejś z nich uda się przetrwać atak gorących promieni lata. Zaczęła nucić jakąś wymyśloną melodię, idąc w stronę kuchni.
— Dzień dobry, Fukaki-sensei – ukłoniła się jeszcze mężczyźnie, który przechodził akurat przez werandę na haiden.
— Dzień dobry, Kiyori. Miałaś dobrą noc? – zapytał serdecznie.
— Tak, ale komar mnie ugryzł w ramię i bardzo mnie swędzi – poskarżyła się dziewczynka. Ukąszenie zdawało się zaswędzieć jeszcze mocniej na wspomnienie o sobie, więc nie mogła go znowu nie podrapać.
— Powiedz o tym Nate-san, na pewno znajdzie dla ciebie jakąś maść – odparł z uśmiechem, po czym poszedł w swoją stronę.
Dziewczynka zdała sobie sprawę, że właściwie to nie ma pojęcia, co shinshoku robi przez większość czasu w chramie. Nate-san nigdy jej tego nie tłumaczyła, zaś jej nie przyszło do głowy zapytanie kogokolwiek, choć teraz zaczęła się nad tym mocno zastanawiać.
Czy życie i obowiązki kapłana były ciekawsze od życia i obowiązków miko? Na pewno Fukaki-san częściej schodził do miasteczka, czego Kiyori mu nieraz zazdrościła. W chramie dużo robiła i wiele się uczyła, lecz gdyby nie jej zadania, tak naprawdę dziewczynce towarzyszyłaby ciągle nuda. Yori w końcu nie mógłby spędzać z nią każdej swojej chwili bez względu na to, jak bardzo by tego chciała.
Doszedłszy do trzeciego domku, zatrzymała się na chwilę, by popatrzeć wokół. Sosny nie szumiały dziś niemal wcale. Kilka ptaków skakało radośnie po ich wysokich koronach, z dołu jednak słońce za mocno świeciło w oczy dziewczynki, by umiała je rozpoznać.
Nagle poczuła, że kiwa jej się ząb. Już kilka mlecznych zębów wypadło jej wcześniej. Wszyscy z tego powodu cieszyli się i mówili jej, że dorasta, lecz czarnooka nienawidziła tego uczucia. Zawsze towarzyszył jej strach, że nowy ząb nie wyrośnie, jeżeli poprzedni wypadnie zbyt wcześnie. Zacisnęła usta, obiecując sobie w duchu, że nie będzie go niepotrzebnie ruszać ani nikomu się nie przyzna. Jeszcze by ktoś wpadł na pomysł, żeby go szybko wyrwać!.
— Kiyori, wejdź do środka i popilnuj ryżu – rzekła jej miko, dostrzegłszy dziewczynkę na zewnątrz.
— Dobrze – odparła. – Sensei, Fukaki-sensei kazał mi się zapytać, czy masz jakąś maść na ugryzienia komarów, bo jeden mnie w nocy ugryzł w ramię. – Odsłoniła opuchnięte miejsce.
Na twarzy miko pojawił się rozbawiony uśmiech. Najwyraźniej ton głosu Kiyori, pełen niezadowolenia z zaistniałej ukąszeniem sytuacji, śmieszył ją. Dziewczynka nadęła lekko policzki, nie chcąc być powodem do śmiechu.
— Jak tylko ryż się ugotuje, dam ci maść z ziół. Przestanie cię swędzieć od razu. A teraz popilnuj go, proszę.
— Mhm – odparła tylko dziewczynka.
Zajrzała do specjalnego kociołka na ryż. Matka mówiła jej, że bez takiego garnka żaden dom się nie obędzie. W czym innym bowiem można by gotować ryż, żeby był pyszny i się nie przypalił, mawiała. Podobno ludzie zza morza, których włosy mogły być w każdym kolorze, a oczy jaśniały błękitem nieba (Kiyori właściwie nie wierzyła, że można tak wyglądać), nie znali ryżu wcześniej, a po przyjeździe do Japonii gotowali go w wielkich garnkach bez przykrycia. Zupełnie nie tak jak się powinno.
— Jutro zaczniemy naukę tańca na obon – powiedziała w pewnym momencie miko. – Wolałabym, żebyś skupiła się na tworzeniu amuletów, ale skoro tak bardzo chciałaś tańczyć, spróbuję cię nauczyć też tego.
Kiyori podskoczyła na miejscu z radości.
— To wspaniale! Tak się cieszę, dziękuję, Nate-sensei! – zawołała głośno, po chwili jednak się uspokajając. – Przepraszam, że tak krzyknęłam.
— Nie szkodzi, i tak jestem przygłucha – zaśmiała się kobieta.
Dziewczynka tęskniła często do swojego poprzedniego życia. Wtedy miała kolorowe ubrania, zabawki, jedzenie, jakie tylko jej się wymarzyło i koleżanki. Tęskniła też za siostrami, matką i ojcem, za starym domem, za pokojem, w którym spała razem z Kayo i Kazue. Chociaż jednak tęsknota wciąż się weń tliła, czarnooka cieszyła się, że trafiła do chramu. Owszem, z niewieloma osobami miała tu styczność, lecz to pełne magii miejsce i możliwość spędzenia życia z Yorim oraz tak kochającymi osobami jak Nate-san i Fukaki-san wywoływały na jej twarzy jedynie uśmiech.
Jej życie tutaj na pewno będzie pełne radości.

1 komentarz:

  1. Jej życie, znając życie (i Racu), na pewno będzie pełne niespodzianek :D
    Nate-sensei w tym rozdziale wymiata :D Do tej pory jakoś za nią nie przepadałam, ale teraz ją polubiłam. Oby nie na chwilę.
    A Kiyori jak zwykle urocza! I to zbuntowane spojrzenie małej dziewczynki, która nie chce, by traktowano ją jak dziecko xD
    Alys

    OdpowiedzUsuń