Uwaga

piątek, 2 września 2016

Rozdział 10

Pierwsze dwa tygodnie pory deszczowej dłużyły się niemiłosiernie. Świat bez złotych blasków słońca, bez błękitu nieba, pokryty jedynie szczelną zasłoną szarobłękitnych chmur i oblany ciemnym srebrem nie miał dla dziewczynki tego samego uroku, co podczas pierwszych deszczy w roku. Prędko znudziło się jej spoglądanie na roztrzęsione przez uderzenia kropli liście i na wodę żłobiącą rowy w przemoczonej ziemi, która już stała się głębokim błotem.
Deszcz siąpił gęsto.
Nauka gry na koto okazała się trudniejsza, niż Kiyori to sobie wyobrażała. Trzynaście strun, trzy palce z bambusowymi nakładkami, a możliwości grania zdawało się więcej niż tysiąc. Dociskanie strun, szarpanie strun, dotykanie strun, drżenie strunami – każda z tych czynności powodowała inny dźwięk. A zapamiętanie najprostszych melodii nie wystarczało.
Deszcz siąpił gęsto.
Shinshoku w porze deszczowej na dłużej siadał z nią przy nauce kaligrafii. Zaczęła poznawać trudniejsze znaki z Chin, w których ilość linii mogła sięgać nawet kilkunastu. Jednocześnie musiała ciągle ćwiczyć pisanie poprzednio wyuczonych kanji na wszystkie trzy sposoby, jakie pokazał jej Fukaki-san. Układanie zdań z jak największą ilością znaków, pisanie ich w trzech różnych stylach i jeszcze pamiętanie o dworskiej mowie i mowie poetów – czarnooka niejednokrotnie myliła wiele rzeczy i musiała zaczynać od nowa.
Deszcz siąpił gęsto.
Potem dni zaczęły się zlewać w jednolitą masę niczym lejące się bez przerwy strugi wody. Dziewczynka przestała już liczyć, kiedy ostatnio widziała Inugamiego. Wielki biały cień ani razu nie przemknął po chramie na jej oczach. Myślenie o Psim Bogu ani trochę nie pomagało Kiyori w skupieniu się na nauce, której miała teraz niespodziewanie dużo. Co robił? Czy się męczył? Czy też za nią tęsknił? Czy chciałby czasami znów usiąść z nią pod drzewem wiśni w promieniach słońca? Aż żałowała, że przed porą deszczową ani na jej początku nie urodziło się żadne dziecko – wtedy kami musiałby przyjść na kolejne hatsumiyamairi. A tak pozostawało jej jedynie czekać i marzyć o słońcu.
Deszcz siąpił gęsto.
Koto sprzeciwiało się trudom czarnookiej. Nie raz i nie dwa miała ochotę rozpłakać się nad podłużnym kawałkiem drewna z naciągniętymi nań suchymi jelitami. Jakże obrzydliwe i jakże nijakie zdawały się pojedynczo jego części – tak samo brzydko w jej uszach brzmiały próby wyciągnięcia z instrumentu pożądanych dźwięków. Nate-san miała wiele cierpliwości, lecz Kiyori często zastanawiała się, czy ona sama jest na tyle wytrzymała. Nie chciała znienawidzić koto, ale coraz dalszym i niemożliwym do spełnienia zdawał się obraz jej grającej i śpiewającej Yoriemu.
Deszcz siąpił gęsto.
Fukaki-san pewnego dnia musiał założyć gruby płaszcz ze słomy, gdyż ktoś w wiosce umierał. Był to jedyny wyjątkowy element życia dziewczynki, odkąd tylko zaczęła się pora deszczowa. Dziwnie czuła się z faktem, iż jedynym, co wzbogaciło jej codzienną rutynę, była czyjaś śmierć. Czemu tak przykre wydarzenie sprawiło, że poczuła się trochę lepiej w monotonii kolejnych szarych dni? Dłuższy czas nachodziły ją wyrzuty sumienia z tego powodu.
Deszcz siąpił gęsto.
Shinshoku dał jej do przeczytania pierwszy tekst. Zapisano nań kilka haiku – w tym też jedno haiku o motylu. Nie umiała odczytać tylko czterech z wielu kanji, co wzbudziło weń dumę. Także kapłan zdawał się być z niej zadowolony. Czytała głośno, wyraźnie i płynnie, prawie jak dorosła osoba. Fukaki-san prędko nauczył ją nowych znaków i przez kolejne parę dni czytała ten tekst jeszcze kilka razy. Od tej pory lekcje kaligrafii z nowymi tekstami poszerzyły się o kolejny element.
Deszcz siąpił gęsto.
Miko zaczęła pokazywać Kiyori, jak gotować ryż i przygotowywać warzywa. Dziewczynka z chęcią przystąpiła do nowych obowiązków w postaci pomocy przy obieraniu i krojeniu. Robiła wszystko o wiele wolniej i mniej dokładnie niż Nate-san, lecz starsza kobieta jedynie ją chwaliła. Raz nawet to ona pilnowała garnka z gotującą się zupą i wszystko wyszło dobrze. Gotowanie spodobało się dziewczynce, która zaczęła przychodzić do pomocy miko za każdym razem przed posiłkami.
Deszcz siąpił gęsto.
Noce, od dłuższej pory chłodniejsze, zaczęły stawać się ciepłe. Nie była to ogromna różnica, lecz Kiyori prędko ją zauważyła, rozmyślając, czy jest to zapowiedź końca pory deszczowej. Tak bardzo tęskniła za słońcem, za świeżymi owocami, za zieloną trawą. I za Psim Bogiem. Przestał jej się śnić jakiś czas temu i tylko czasem rano zdawało jej się, że czuła jego obecność w swych nocnych marzeniach. Co jednak jej się ukazało – tego nie potrafiła sobie nigdy przypomnieć.
Deszcz siąpił gęsto.
Koto nadal protestowało przeciwko staraniom czarnookiej. Zdawało się, że instrument rzeczywiście stał się już tsukomugami i teraz wyprawiał jej psikusy, uchylając struny, napinając je mocniej niż powinny być czy podsuwając złe dźwięki. Czasami jednak prostsze melodie wychodziły dziewczynce i choć te marne wersje nie brzmiały ani trochę zadowalająco, czuła ona, że powoli zbliża się do momentu, gdy będzie w stanie rzeczywiście zagrać coś ładnie.
Deszcz siąpił gęsto.
Miko zaczęła uczyć ją kilku pieśni. Miała pokazać jej, jak się je śpiewa w akompaniamencie koto, lecz rozbolały ją bardzo plecy i trzy dni nie mogła zrobić prawie nic. Wtedy to Kiyori i shinshoku gotowali jedzenie, a dziewczynka sprzątała oba domki. Kapłan zaś powiedział jej, że nadchodzi zmiana pogody i o ile Nate-san bardzo przez nie cierpi, już niedługo pora deszczowa się skończy. Dziewczynce było przykro z powodu kobiety, lecz jakże mogła się nie cieszyć z tak wyczekiwanej wizji ujrzenia słońca? Martwiła się tylko tym, czy zdąży nauczyć się grać choć jedną dłuższą melodię dla Yoriego. Chciała przecież mu zrobić miłą niespodziankę, a nie chwalić się bezowocną pracą.
Deszcz siąpił gęsto.
Miko nareszcie wstała i znów zaczęła z nią grać. Choć czarnooka próbowała sama ćwiczyć, niewiele jej z tego wychodziło. O dziwo jednak myśl o zbliżającym się spotkaniu zmobilizowała ją do większych starań i w ciągu kolejnego tygodnia potrafiła niemal bezbłędnie zagrać prostą pieśń o radości z wiosny. Koto zaczęło odpowiadać na jej pracę – Kiyori nie mogła się teraz nadziwić przyjemności, jaką czerpała z gry nań. A śpiewanie szło jej o wiele sprawniej.
Deszcz siąpił gęsto.
Dostała do przeczytania fragmenty kroniki tutejszej okolicy. Najstarszych części nie potrafiła rozszyfrować w ogóle, kanji bowiem nie dość, że były przetarte w wielu miejscach, to jeszcze napisane w najmniej lubiany przez nią sposób – bez odrywania fude od karty. Ilość obcych jej znaków zaś przekraczała połowę z tego, co udało jej się przeczytać. Dopiero zapiski sprzed ponad stu lat zaczęły brzmieć dlań znajomo. Shinshoku rzekł jej, iż pisane były przez Mizunogiego-sana, poprzednika poprzedniego kapłana. Dziewczynka nie przyznała się, iż wie, kim Mizunogi-san był. 
Deszcz przestał siąpić gęsto.
Aż wreszcie nastał  t e n  dzień.
Wyjrzało słońce.


Powietrze pachniało wilgocią i ciepłem. Wiatr poruszał się w nim często, siekąc gęste oddechy swymi orzeźwiającymi dłońmi. Falował i kołysał się pośród wilgotnych gałęzi drzew, pośród zgiętych ku dołowi liści, pośród przemoczonej ziemi. Niemo szeleścił i huczał, by przypomnieć wszystkim, że można już spojrzeć w górę – ku słońcu.

Letni monsun był obfity. Pozostawił ziemię nasyconą wodą tak, jak tylko mogła ona tego pragnąć. Pola ryżowe zostały zupełnie zalane i przybrały teraz barwę błękitu odbijanego w tafli wylewów nieba. Ludzie orali je z pomocą wołów i rozsadzali na nich maleńkie źdźbła ryżu, który za jakiś czas miał wykarmić całe ich rodziny aż do kolejnego lata.
Upał robił się coraz gorszy. Z każdą godziną dnia stawał się jeszcze trudniejszy do wytrzymania. Niewiele brakowało, by zmęczone płuca żywych istot zatęskniły za rześkością pory deszczowej, która ledwo co minęła, żegnana goryczą. A przecież serca wszystkich tak pragnęły słońca! Czemuż się teraz tak naprzykrzało?
Kiyori czyściła sandō z wilgotnych gałązek, którymi obrzucił je deszcz. Żwir wysypał się poza wytyczony szlak, a spomiędzy białych kamyków miejscami wyrastały nawet drobne chwasty. Jakież szkody przyniosła ta miesięczna ulewa, tego nie dało się zliczyć. Dziewczynka cieszyła się bardzo, że przynajmniej dachy w chramie nie przeciekały ani trochę.
Odetchnęła ciężko, wyprostowawszy się. Nate-san dała jej dziś ubrania z lżejszych materiałów, zdawało się jednak czarnookiej, że nie czuła żadnej różnicy. Nim słońce osiągnęło szczyt tego dnia, ona już miała lśniącą od potu twarz, choć nie minęła drugiej pary ishidoro. Jak tak dalej pójdzie, uschnie z upału.
Rozejrzała się wokół po chramie. Ziemia parowała pod wpływem gorących promieni uderzającego słońca. Na samym środku haidenu powietrze drgało od żaru niczym fatamorgana. Miko wywieszała teraz pranie za ich domkiem, zaś shinshoku znikł gdzieś, goniony przez swoje obowiązki. Ikirunegau Jinja zdawało się niemalże opuszczone.
Dziewczynka nie dostrzegła jednak tego, co pragnęła ujrzeć najbardziej. Pora deszczowa minęła, od wczoraj chmury już nie rządziły niebem jak przez minione czterdzieści dni. Ile jeszcze zatem miała czekać na spotkanie z Psim Bogiem?
Tak bardzo czekała na możliwość ujrzenia kamiego. Tęskniła już chyba za długo. Owszem, Yori nie obiecywał jej, że zobaczą się tuż po końcu monsunu. Dlatego tym bardziej nie potrafiła się doczekać. Była ciekawa, co jej opowie o sobie, o tym, co robił, o chramie. Była też  ciekawa jego reakcji na opowieści dziewczynki. A przede wszystkim chciała pochwalić się grą na koto.
Na początku wszelkie próby szły jej zupełnie opornie. Wiele dni Kiyori bała się, że w ogóle nie nauczy się grać. Palce nie układały się nad strunami w odpowiedni sposób, dłonie się myliły, głos nie podążał za wygrywaną melodią. Koto było dla dziewczynki tak trudnym przeciwnikiem, że prawie je znienawidziła. Przecież cały jej plan, obietnica, że będzie dla Inugamiego grała najpiękniej, mogłyby zostać zaprzepaszczone, bo wybrała zły instrument.
Z czasem dostrzegła jednak, że Nate-san coraz rzadziej tłumaczy jej coś po raz kolejny, coraz rzadziej każe jej powtórzyć jakiś ruch czy sekwencję dźwięków, coraz rzadziej patrzy na nią ze zmęczeniem, gdy znów zapomniała tekstu pieśni. Czasami nawet chwaliła ją za coś, kiwając z uznaniem głową – w końcu sukces Kiyori zawdzięczała właśnie jej.
Aż wreszcie fakt, iż potrafiła zagrać najprostszą melodię, wprawił czarnooką w tak ogromny zachwyt i dumę z samej siebie, że zapragnęła umieć więcej pomimo wszelkich trudności nastręczanych przez instrument. Wciąż wiele jej brakowało do bycia dobrym śpiewakiem, lecz bardzo chciała pochwalić się Yoriemu nabytymi umiejętnościami.
Ciekawe, czy się uśmiechnie i czy mu się spodoba, myślała nieraz. Dlatego teraz nie mogła się doczekać spotkania z Psim Bogiem i nadal z nadzieją rozglądała się za białym cieniem pośród drzew.
Westchnęła, nie dostrzegając nikogo nawet w oddali. Sandō ciągnęło się jeszcze długo i przypominało jej, że nadal czekają nań obowiązki. Nie pozostawało jej zatem nic innego, jak tylko zająć się zadaniami i być cierpliwą, aż kami sam się pojawi.


— Nate-sensei, napisałaś kiedyś własną pieśń? – zapytała Kiyori po obiedzie.

Miała pełny brzuch, gdyż jeden z mieszkańców pobliskiej wioski niedawno ubił krowę i miko zrobiła mnóstwo gulaszu. Mięso było tak smaczne, że czarnooka nie mogła powstrzymać się przed zjedzeniem odrobiny za dużo.
— Kiedyś, gdy jeszcze grałam dużo na koto, chciałam stworzyć własną opowieść, ale nie mam do tego talentu – odparła jej kapłanka.
— A ty, Sensei? – Tym razem Kiyori zwróciła się do shinshoku, który również pokręcił przecząco głową.
— Mnie nie dane jest nawet umieć dobrze grać. Wystarczy mi, że potrafię odśpiewać modlitwy do Inugamiego.
Dziewczynka zamyśliła się. Poczuła lekki zawód, bowiem miała nadzieję, iż Nate-san albo Fukaki-san nauczą ją swoich własnych pieśni. Wtedy mogłaby zagrać je Psiemu Bogu niemalże jak modlitwę od kapłanów. Zdawało się jej to miłe.
— Czyżbyś chciała coś napisać, Kiyori-chan? – zapytał ją Fukaki-san.
Czarnooka spojrzała nań, po czym uśmiechnęła się szeroko. Co za ciekawy pomysł!
— Nie o to mi chodziło, Sensei, ale teraz myślę, że bym chciała. Najlepiej coś o motylach, wtedy Inugamiemu najbardziej by się podobało – rzekła bardziej do siebie niż do dorosłych.
— Myślę, że czcigodny kami byłby zadowolony ze wszystkiego, co napisałabyś specjalnie dla niego z takim zapałem, Kiyori-chan.
Słowa shinshoku rozradowały dziewczynkę. Czy miał rację? Czy Yori ucieszyłby się z każdego jej prezentu? Musiałby ją bardzo lubić, żeby tak było. Ale z drugiej strony cokolwiek białowłosy dałby jej, byłaby zachwycona, niechby to nawet był kawałek kory albo kamień ze strumienia. W końcu kochała Psiego Boga.
Znów na myśl o nim zrobiło jej się smutno. Cały dzień miała nadzieję, że go wreszcie spotka, ale ani podczas czyszczenia sandō, ani też potem nie zobaczyła go nawet przez chwilę.
A może coś mu się stało? Może jakieś dziwne obake zrobiły mu krzywdę? Co jeśli leży gdzieś ranny i bez sił, a ona sama nic nie może zrobić, bo nawet nie ma pojęcia, gdzie Inugami mógłby się znajdować?
— Fukaki-sensei, jak silny jest Inugami? – zapytała nagle przestraszona.
— Jest bardzo potężny. Odkąd tylko broni on tych terenów, nie było tu żadnych demonów ani niebezpiecznych yōkai. Ani ja, ani moi poprzednicy nigdy nie musieliśmy wypędzać potworów z ludzkich siedzib. Oby Psi Bóg na zawsze w swej łaskawości tak dobrze nas chronił – rzekł mężczyzna.
— Ale co jeśli pojawi się demon silniejszy od niego? Jeśli zrobi mu krzywdę? – Głos czarnookiej był przepełniony lękiem, co i miko, i shinshoku od razu zauważyli.
— Nie martw się, Kiyori-chan. Inugami-sama jest niemal tak silny jak Inari-sama z sąsiedniego chramu. Na pewno nie zagrozi mu żaden demon – pocieszyła ją kapłanka, głaszcząc po głowie.
— Na pewno – dziewczynka powiedziała sobie jeszcze po cichu, by przekonać samą siebie.
Jeżeli oni byli tego tak pewni, Kiyori też musiała uwierzyć. Przecież nie mogła tak wątpić w Psiego Boga, prawda?


Zmrok zapadł późno. Zachód słońca Kiyori oglądała już z okna swojego pokoju. Drobne rzadkie chmury brnęły przestrzenią nieba ku czerwieniejącej tarczy. Zdawały się gonić znikające z chwili na chwilę promienie rozświetlające ich płócienne kształty każdym odcieniem złota. Reszta nieba pokryta już była granatowym całunem, na którym błyskały drobiny odległych gwiazd. Ojciec powiedział dziewczynce kiedyś, że gwiazdy tak naprawdę nie są maleńkie, ale wiszą w przestrzeni na tyle daleko, że zdają się ledwo jaśniejącymi punkcikami. Jakże odległy musiał być ten dystans, by z każdym kolejnym dniem słońce swą siłą je zakrywało?

Czarnooka westchnęła. Był to pierwszy zachód od dawna, jaki widziała. Podczas pory deszczowej zmierzchy i świty wyglądały tak samo – niebo jedynie rozjaśniało się lub ciemniało bez owej pięknej gry złotych promieni słońca.
Nie zamknęła okna. Powietrze wieczorem ochłodziło się nieco i było teraz cudownie rześkie. Wystarczyła jej siatka na owady roztoczona wokół futonu. Miała jedynie nadzieję, że żadna mucha ani komar nie prześlizgną się, gdy położy się spać.
Jej usta rozwarło szerokie ziewnięcie. W swoim pokoju spała sama, więc nie musiała przejmować się tym, że nie wypada tak otwierać buzi. Kiyori czuła się już na tyle znużona, że sen powinien przyjść doń lada chwila bez względu na to, czy na zewnątrz nadal było jasno.
Ledwo jednak położyła się na futonie, usłyszała nagle jakiś szmer na zewnątrz. Tuż za jej oknem. Nie wykrzesałaby z siebie najmniejszej ochoty, by wstać, jeżeli okazać się miało, że to zawieruszony liść albo ptak, który na chwilę przysiadł na poręczy werandy. Lecz uniosła głowę, słysząc dalsze szmery i jakby skrobanie.
— Kto tam jest? – zapytała cicho, niemalże szeptem. Odpowiedział jej jeszcze inny dźwięk i dalsze szuranie.
Dziewczynka wstała z obawą, że jakiś potwór czai się na zewnątrz, wabiąc jej ciekawość. Ale czy naprawdę potwory odważyłyby się wejść do samego chramu? Yori mówił jej, że na całym terenie znajdują się pieczęcie, zatem tutaj bariera kamiego powinna być najsilniejsza.
Do głowy naraz wróciły jej myśli, iż Psiemu Bogu coś się stało w czasie monsunu. Jeżeli tak było, nie zdziwiłby się nikt, że do niechronionego już chramu wtargnęły obake albo oni. Widok potwornej twarzy z wystającymi kłami i wyłupiastymi oczyma niemalże przygwoździł Kiyori na powrót do łóżka.
Co jednak miała zrobić, skoro szuranie nadal nie ustawało?
Powolutku wyszła zza siatki na owady, by cichutkimi kroczkami podejść do okna. Nie zasłoniła go w nadziei, że naleci jej do pokoju chłodne powietrze, choć razem z tym przybyć mogły też komary i muchy – ale nie spodziewałaby się, że skusi otwartym oknem potwora.
Cofnęła się z lękiem, gdy szuranie się wzmogło i znów rozległ się ten inny dźwięk. Była tak blisko, że wystarczyłoby wyprostować plecy, by wyjrzeć na zewnątrz. Tak właśnie miała zrobić…
Gdy nagle w oknie pojawił się blady kształt.
Kiyori prawie pisnęła ze strachu. Szybko jednak zdała sobie sprawę, czyje uszy widzi zza parapetu.
— Yori-san – szepnęła radośnie, czując spływającą nań ulgę. – Myślałam, że jesteś potworem.
Wielki pies spojrzał na nią z niedowierzaniem, po czym kłapnął szczęką. To ten dziwny odgłos słyszała poza szuraniem.
Akita siedział grzecznie obok okna i pochylił głowę tylko na chwilę, by zajrzeć do środka. To dlatego dziewczynka nie widziała go wcześniej. Wyciągnęła ku niemu dłoń i pogłaskała po puchatych uszach, na co zwierzę nachyliło się doń jeszcze bardziej.
— To przykre, że nie widzieliśmy się ledwo czterdzieści parę dni, Kiyo-san, a już uważasz mnie za potwora – odezwał się Inugami, zmieniwszy postać. Ręka dziewczynki spoczywała teraz na jego białych włosach, które w dotyku okazały się gładkie niczym jedwab.
Mężczyzna na powrót odziany był w jedno ze swoich pięknych kimon, lecz czarnooka nie potrafiła w ciemności dokładnie przyjrzeć się wzorowi.
— Nie myślałam, że ty jesteś potworem, tylko że tutaj stoi potwór – sprecyzowała, niezadowolona ze stwierdzenia białowłosego.
— Rozumiem. Nie co dzień w nocy przychodzi pod twoje okno jakiś wielki pies. – Zaśmiał się z jej miny.
— Nie chcesz wejść, Yori-san? Otworzę drzwi, tylko musisz przejść bardzo cicho, żeby Nate-sensei się nie obudziła.
— A nie chciałaś iść spać?
Wtem przypomniało się jej koto.
— Albo poczekaj, proszę – rzekła, po czym zaczęła szybko szukać jakiegoś ubrania.
Nałożywszy na siebie cienką narzutkę, jak najciszej odsunęła drzwi i wyszła na werandę. Tam już czekał nań Yori. Umyślnie znalazła w pokoju jeszcze materiałowy pas.
— Yori-san, mógłbyś się pochylić? Pokażę ci coś.
Kami był wyraźnie zaciekawiony jej propozycją, dlatego kucnął przy dziewczynce. Ta jednak zatrzymała się na moment, po czym przytuliła mężczyznę mocno. Był tak samo ciepły jak wcześniej. Naprawdę nic mu się nie stało. Prędko poczuła jego dłonie na plecach.
— Też za tobą tęskniłem, Kiyo-san. Jutro na pewno przyjdę i usiądziemy znowu pod wiśnią.
Pokiwała główką, szczęśliwa z jego słów. Następnie zawiązała dokładnie na jego oczach materiał i zaczęła kierować w stronę pomieszczenia, gdzie znajdowało się koto.
— Yori-san, widzisz coś?
— Jedynie ciemność – odparł.
— Tylko nie podglądaj. To niespodzianka – powiedziała doń karcąco, jakby kami już teraz podważał palcami opaskę.
— Dobrze, dobrze. – Jego głos brzmiał na rozbawiony. Dziewczynce przeszła niemalże cała senność.
Kiedy odsunęła fusumę trzeciego domku, jej wzrok upewnił się, że Inugami nadal niczego nie zobaczył. Mężczyzna zdawał się w ogóle nie tracić poczucia równowagi – choć trzymał ją za rękę, kroczył tak samo pewnie jak człowiek widzący. Poprowadziła go na właściwe miejsce i poprosiła, by wygodnie usiadł, co uczynił. Sama zaś szybko zdjęła materiał z koto, po czym włożyła na palce bambusowe nakładki.
— Już możesz zdjąć, Yori-san – powiedziała zadowolonym głosem.
Kiedy Psi Bóg jednym ruchem rozwiązał węzeł z tyłu głowy, rozejrzał się ze zdziwieniem. Pojedynczy mały lampion dawał nikłe światło, lecz wystarczało ono, by zobaczył przed sobą siedzącą prosto Kiyori, która z tryumfalnym uśmiechem wpatrywała się weń zza płaskiego instrumentu. Słoje ciemnego drewna dało się dostrzec nawet w przytłumionym blasku ognia. Dziewczynka była pewna, że koto wyglądało pięknie.
Nie czekając na słowa mężczyzny, czarnooka nachyliła się nad instrumentem, by zgrabnie położyć palce na pierwszych strunach. Odetchnęła głęboko i dopiero wtedy zaczęła grać.
Prosta melodia nie należała do wybitnie trudnych, lecz skoczny momentami rytm piosenki o wiośnie nieraz poplątał palce dziewczynki, gdy się jej uczyła. Teraz jednak była dumna z faktu, że ani razu nie pomyliła strun, a nawet zachowała stałą prędkość. Tylko ze zdenerwowania głos troszkę jej drżał, gdy intonowała krótki refren o śpiewającym ptaku. Ale czy było to dziwne? W końcu pierwszy raz grała przed widownią, choćby i jednoosobową.
Zakończywszy paroma wysokimi dźwiękami, położyła uspokajająco dłonie na strunach, by ostatecznie przerwać ich drżenie. Ukłoniła się uroczyście, po czym wyprostowała, wyczekując reakcji Psiego Boga.
Yori miał najwyraźniej zamknięte wcześniej oczy, teraz bowiem dziewczynka ujrzała, jak spod przymrużonych powiek odkrywają się dwie szkarłatne tęczówki. Mężczyzna patrzył nań z delikatnym uśmiechem niby płochliwym stworzeniem, które wyzionęło z kryjówki głowę, zwabione czymś niezwykłym. Nigdy wcześniej nie widziała tak subtelnego uśmiechu na twarzy kamiego.
— Dziękuję, Kiyo-san. To było piękne – powiedział cicho, jakby jego głos miał zakłócić ciszę dzwoniącą wspomnieniem brzmienia koto.
— Cieszę się, że ci się podobało. Uczyłam się w tajemnicy przez porę deszczową specjalnie dla ciebie – przyznała się czarnooka nieśmiało.
Jej palce sprawnie pozbyły się bambusowych nakładek, które odłożyła do szkatułki obok instrumentu. Samo koto przykryła materiałem, żeby przez przypadek się nie zbrudziło. Dopiero wtedy usłyszała kolejne słowa Inugamiego.
— Wspaniała z ciebie miko, Kiyo-san – rzekł cicho.
Kiedy Kiyori nań spojrzała, dostrzegła, że białowłosy patrzy za okno z nostalgią w oczach. Ciekawość, o czym myśli, znów zaczęła ją przeżerać, lecz nie zdobyłaby się na to, by naciskać Yoriego. Zamiast tego podeszła doń i wtuliła się mocno.
— Kocham cię, Yori-san. Dobrze, że monsun się już skończył.
Dłonie kamiego głaskały ją wzdłuż długich rozpuszczonych włosów, które na pewno się poplątały. Czesała je przecież przed pójściem spać, zaś wiatr dostający się do jej pokoju przez okno zdecydowanie nie przyniósł pożytku.
Tym jednak w ogóle się nie przejmowała w ramionach Psiego Boga. Ważne, że nareszcie znów mogła z nim rozmawiać.

2 komentarze:

  1. Racu, robisz mi tak dobrze tym opowiadaniem! To jest tak niewiarygodnie piękne, że aż nie mam słów, żeby tak co tydzień wyrażać mój zachwyt :D Tym razem, gdy mała Kiyo-san grała i śpiewała, w pewien sposób mnie to wzruszyło. Jestem też pewna, że gra dziewczynki wzruszyła kamiego i jakby... przypomniała mu coś? Kto wie, co się kryje za tym wspomnianym subtelnym uśmiechem Yori-sana?
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  2. Akurat puściłam sobie jakieś tradycyjne japońskie melodie, więc łatwiej było mi wyobrazić grającą Kiyori. Jest strasznie słodka, chcę taką córkę. Also uwielbiam koto.

    OdpowiedzUsuń