Uwaga

piątek, 26 sierpnia 2016

Rozdział 9

— Witam, Sensei! O, jest też nasza mała Kiyori-chan. Jak młoda miko się czuje?
Wysoki mężczyzna w krótkim roboczym ubraniu i spodniach niesięgających nawet kolan przywitał serdecznie swych gości. Jego poszarpana dołkami twarz wokół ust nie wyglądała jak zmarszczki, a bardziej jak blizny, których wgłębienia zaginały się z wąwozami toczonymi przez szeroki uśmiech. Wstał on ze swojego stołka, by ukłonić się kapłanowi i czarnookiej dziewczynce. Ta na jego pytanie odpowiedziała nieśmiało, że dobrze i dziękuje za troskę.
— Przepraszamy za najście – powiedział kapłan kulturalnie.
W większości domów w miasteczku wszystkie ściany były rozsunięte. Parne powietrze ostrzegało mieszkańców, iż zbliża się pora czterdziestu dni deszczy. O ile letni monsun w tej części kraju nie zagrażał tajfunem, tak płynące w okolicy rzeki na pewno rozleją swe srebrne tafle po ryżowych polach, by odbijać niebo wszędzie, gdzie jest to możliwe.
Niewielki dom, do którego Kiyori przyszła wraz z shinshoku miał jednak szczelnie zsuniętą każdą fusumę. W środku panował mrok rozświetlony jedynie lampionem i prześwietlającym papierowe shoji słońcem. Dziewczynka już u progu wyczuła niesamowicie gęstą i pełną różnych zapachów atmosferę ponurego wnętrza.
— Gdyby Sensei poczekał jeden dzień, przyniósłbym je do chramu sam – rzekł obcy mężczyzna, zapraszając ich. Zdjęli geta i weszli do środka, choć maty tatami nie wyglądały na wyjątkowo czyste, jak stwierdzić w tym mroku mogła Kiyori.
— Nie ma potrzeby, byś się aż tak wysilał, Mieguchi-san. Czasami każdemu przydaje się zmiana otoczenia, a od Święta Irysów Kiyori nie schodziła z chramu. Nate też chciała się z nami wybrać, lecz rozbolał ją znowu krzyż. – Fukaki-san patrzył z uśmiechem na przyjaźnie nastawionego człowieka. – Poza tym syn Umegawy-san powiedział, że może nam pomóc zanieść koto na górę.
— Ach, tak, młody Umegawa to przecież już rosły chłopak. Prawie tak wysoki jak ja – zaśmiał się Mieguchi-san. Jego głowę w łukowaty sposób zajmowała łysina godna tylko dojrzałego mężczyzny.
— Udało ci się naprawić ten instrument?
— Bez żadnego problemu. Już zbyt wiele lat zarabiam na życie podobnymi robotami, by towarzyszyły temu jakiekolwiek trudności. Zaraz je przyniosę. – Mężczyzna znikł w jakimś pomieszczeniu.
Kiyori zdziwiła się, gdy shinshoku poinformował ją wczorajszego wieczora, że dziś z samego rana pójdą razem odebrać gotowe koto. Tyle czasu z niecierpliwością czekała na możliwość nauczenia się w końcu grać na tym pięknym instrumencie, że paradoksalnie minęło jej to w mgnieniu oka.
Tak samo szybko przebiegł przed jej oczyma cały miesiąc satsuki. Ledwo co się zaczął, a już nastał po nim miesiąc wody. Widywała się teraz z Yorim częściej niż dotychczas, choć oboje nie mogli zaniedbywać swoich obowiązków – ona jako przyszła miko, białowłosy zaś jako kami. Dlatego Inugami często po prostu siedział w jej pobliżu w postaci psa, gdy dziewczynka pracowała, nikomu się nie przyznając, że parę kroków od niej czujnie leży ogromny Akita. Czerwonooki opowiadał jej również wiele legend związanych z kami, a tych wieczorami uwielbiała słuchać, nim miko wołała ją na kolację.
Czasami Psi Bóg ucinał swe słowa z nagła lub zupełnie niespodziewanie mówił, iż czas się pożegnać pod wpływem wiatru lub jakiegoś odległego dźwięku. Dziewczynka podejrzewała, że wzywają go wówczas obowiązki kamiego, dlatego grzecznie życzyła mu dobrego dnia, choć często było jej przykro, iż ich spotkania przerywają jakieś dalekie czynniki.
Mieguchi-san wrócił do nich, niosąc w rękach dość duży, szeroki i płaski przedmiot owinięty materiałem dla zabezpieczenia. Włożywszy na nogi buty, wyszedł, by przekazać zawinięte koto czekającemu na zewnątrz młodemu mężczyźnie, którego shinshoku przedstawił jako Umegawę Seichiego. Ów z pomocą rzemieślnika bez trudu przymocował instrument do pleców tak, by łatwo było je nieść, a jednocześnie nie wyrządzić mu żadnej szkody.
Fukaki-san wyciągnął sakiewkę z brzęczącymi monetami.
— Dziękujemy bardzo za pomoc, Mieguchi-san – rzekł, podając mężczyźnie zapłatę.
— Cała przyjemność po mojej stronie, Sensei. Gdzieżbym mógł odmówić naprawy tak szlachetnego instrumentu – odparł ten.
Niedługo później pożegnali się z mężczyzną i ruszyli z powrotem ku górze, gdzie mieścił się chram. Po drodze wiele osób pozdrawiało ich, a Kiyori nie potrafiła się nadziwić, jak wielu nieznajomych jej ludzi wiedziało, jak ma na imię. Często powtarzali „o, młoda miko” albo „ toż to nowa kapłanka”. Nie przeszkadzałoby jej to, gdyby nie fakt, iż naprawdę większość z ich twarzy widziała po raz pierwszy.
— Nie jest ci za ciężko, Umegawa-kun? – zapytał w połowie drogi shinshoku.
— Jest dobrze, Sensei – odparł mu mężczyzna tubalnym głosem.
Dziewczynka bała się go trochę. Ta surowa twarz i spojrzenie przypominające cięcie miecza nadawały Seichiemu wyrazu bardziej podobnego do samuraja (choć sama nigdy żadnego nie widziała) niż do młodzieńca, który jeszcze nie założył rodziny. Nawet jego milczenie niepokoiło czarnooką.
Kiedy wkroczyli już na ścieżkę do Ikirunegau Jinja, Kiyori co chwilę rozglądała się na boki. Miała nadzieję, że po drodze nie napotka wzrokiem znajomej sylwetki białowłosego mężczyzny bądź śnieżnego cienia wielkiego psa.
Zrobienie Inugamiemu niespodzianki wymagało od niej trzymania w tajemnicy nauki. Największe ryzyko, że kami się dowie, towarzyszyło jej zatem właśnie teraz. Mężczyzna rzekł jej, że przez porę deszczową najprawdopodobniej nie znajdzie ani chwili, by zatrzymać się w chramie na dłużej niż parę momentów. Dziewczynka uznała zatem, że idealnym momentem do nauczenia się choćby kilku pieśni byłoby ćwiczenie ich właśnie w porze deszczowej, gdy kami nie będzie słyszał jej początkowych nieudolnych prób i starań. A przynajmniej miała nadzieję, że szum deszczu zakłóci jego doskonały psi słuch.
Na szczęście po drodze nie napotkała widoku Psiego Boga choćby pośród najdalszych drzew, które umiała zobaczyć. Niedługo potem ukłonili się przed czarną torii i równie szybko wkroczyli na haiden, gdzie powitała ich Nate-san.
— Dziękujemy za pomoc, Umegawa-kun. Napiłbyś się może czegoś, nim wrócisz? – zaproponowała stara miko mężczyźnie, gdy ten pomógł odstawić instrument w bezpieczne miejsce.
— Z chęcią, Sensei. Przepraszam za kłopot. – Ten głęboki tembr za każdym razem słał ciarki po plecach Kiyori. Chyba nigdy nie spotkała kogoś z tak niskim głosem.
Kiedy shinshoku rozmawiał jeszcze chwilę z Umegawą, Nate-san poprosiła dziewczynkę, by rozwinęła ostrożnie instrument z materiału. Kiyori zdziwiło, jak ciężkie jest koto, a jednocześnie jak stabilne.
Szara płachta leżała już na podłodze obok, prowizorycznie złożona, gdy oczom młodej miko ukazała się lśniąca powierzchnia ciemnoczerwonego drewna, które przecinały dziesiątki linii wyszlifowanych słojów. Po obu stronach spirale zwiniętych sznurów tworzyły czarne zdobienia w kształcie nakładających się na siebie owali. Naprężone struny zdawały się prosić o szarpnięcie nimi i Kiyori nie potrafiła oprzeć się owej pokusie. Nachyliwszy ucho tuż nad koto, poruszyła jak najdelikatniej jedną z krótszych strun.
Dał się słyszeć dźwięk podobny spadającej kropli.
Z uśmiechem i jednocześnie skrępowaniem w sobie dotknęła tym razem struny po drugiej stronie instrumentu.
Teraz rozległo się stłumione uderzenie serca.
— Kiyori, podziękuj Umegawie-kun i pożegnaj się – zawołała spod drzwi miko.
Dziewczynka natychmiast uniosła się, po czym opuściła pomieszczenie, przed wyjściem obrzucając koto tęsknym już spojrzeniem.
Nie mogła się doczekać rozpoczęcia nauki.

Na horyzoncie zaczęły zbierać się gęste chmury. Grafitowe masywy unosiły góry jeszcze wyżej i zmieniały kształty ich szczytów z każdą chwilą w coraz bardziej niemożliwe. Z oddali zdawały się powoli sunąć swe ponure cielska, każdy jednak wiedział, że tak naprawdę galopują, złowróżbnie łypiąc wszędzie bezokimi twarzami na świat pod ich spodem. Zapach deszczu niósł się teraz mocniej niż którykolwiek – woń wzbierającej wilgoci sprawiała, że każde zwierzę schowało się już w przygotowywanej dniami i nocami kryjówce.
Pora deszczowa była dosłownie w zasięgu oka.
Płaczliwe strugi nieboskłonu jeszcze się nie polały, by obsypać ziemię srebrnymi potokami łez. Z każdą chwilą były jednak bliżej i bliżej, aż wszelka istota czuła pod skórą chłód kropel wody uderzających w świat z goryczą.
Psi Bóg siedział pod wiśnią wraz z towarzyszącą mu obok Kiyori. Dziewczynka wtulała się w rękaw białowłosego ze smutnym wyrazem twarzy. Kami powiedział jej, że jeszcze dzisiejszego wieczora zaczną się deszcze. Było to zatem ich ostatnie spotkanie do niemal samego końca miesiąca książki, fumizuki.
W powietrzu nie latały już żadne owady. Nawet muchy zamarły w oczekiwaniu na nieustającą czterdzieści dni ulewę. Wśród nich najwyraźniej jedna okazała swą postawą głupią odwagę, frunąc z cichym, ledwo tlącym się bzyczeniem. Zdawało się ono wibrować w gęstej atmosferze dnia – być może dlatego tak przykuło uwagę dziewczynki. Spojrzała na czarnego owada bez typowej dla siebie nudnej niechęci do much. Zwierzę wykonało kilka łuków i spirali, nie mogąc zdecydować się na kierunek swojego lotu, aż wreszcie przysiadło na trawie kawałek dalej przed czarnooką.
Wieczorem tego pożałujesz, pomyślała, by zaraz wtulić się twarzą mocniej w pachnące kimono Inugamiego.
Nie chciała, żeby tak długo nie mogli się zobaczyć. Ale jeżeli Yori będzie teraz podróżował w psim aspekcie po całym terenie, jedynie węchem i słuchem szukając zagrożenia w wilgotnym powietrzu, nie dałaby rady się z nim umówić na choćby krótkie spotkanie. Chram przecież był niemal w centrum jego terytorium. Pewnie wielki Akita jedynie przebiegnie tędy kilka razy, chroniąc głównie granic. Czarnooka nie mogła zatem liczyć na nic więcej niż smuga pędzącego pośród deszczu białego cienia.
Znowu zrobiło jej się bardzo smutno, choć przecież obiecała sobie, że nie będzie płakać. Wystarczyło wody, która miała spaść.
— Kiyo-san, opowiedz mi, co będziesz robić przez ten czas – poprosił mężczyzna, by zakłócić jakoś niemiłą ciszę.
Będę uczyła się grać na koto. Tego jednak powiedzieć nie chciała na głos.
— Fukaki-sensei powiedział mi, że nauczy mnie dużej kaligrafii, a także pokaże mi trzy sposoby na pisanie, nie wiem jeszcze jakie. A Nate-sensei obiecała mi pomóc w robieniu tamagushi i pleceniu niektórych amuletów – powiedziała smętnie, choć w następnych słowach ożywiła się nieco. – Yori-san, myślisz, że po porze deszczowej będę umiała robić już amulety dla ludzi?
— Życzę ci tego. To w końcu ważny krok do stania się prawdziwą miko, prawda?
— Mhm! A po porze deszczowej będzie obon. Nate-sensei zazwyczaj tańczy podczas świąt, ale w tym roku chciałam poprosić ją, czy mnie też nauczy.
— Myślę, że to dobry pomysł. Nie wiem, z jakiego powodu tak kiedyś było, lecz ludzie często uczyli tańca na obon małych dzieci. Być może podobają im się drobne istoty w rytualnych strojach, bo przypominają im to, jak widzą w swej wyobraźni yōkai? – białowłosy rozmyślał na głos.
— A to nie kami bardziej lubią, gdy dzieci tańczą? – Kiyori się zdziwiła. Tak przecież mówiła jej kiedyś mama.
Czerwone oczy spoczęły na niej z nutą rozbawienia.
— Nie wiem, jak patrzą na to inni kami, ale mnie obojętnym jest, czy poza kagurą jakiś taniec podczas świąt wykonuje dziecko czy dorosły człowiek. Obon to w końcu święto zmarłych przodków, więc możliwe, że właśnie ich tak bardzo cieszy widok najmłodszych potomków w tańcu przeznaczonym specjalnie dla nich.
— To jakie święta są przeznaczone dla ciebie, Yori-san? – zapytała dziewczynka.
— Trzy pierwsze dni pierwszego miesiąca, Oshōgatsu Sanganichi, Harumatsuri, które upamiętnia oni yarahi, oharai puryfikujące cały chram oraz obrzędy podczas rittō, dnia zapoczątkowującego zimę – wyliczył.
— Wtedy wypada święto Inugamiego, wiem o tym! – powiedziała głośno dziewczynka.
Początek zimy zawsze był wyjątkowy dla tej okolicy. Wszystkie psy miały wówczas swoje święto i puszczano je wolno ze smyczy i łańcuchów – żaden bowiem nigdy nie zaczął się gryźć z innym, choćby nie wiadomo jak bardzo owe dwa psy się nie lubiły. Ludzie organizowali festyn i schodzili się do Ikirunegau Jinja w liczbie tak dużej, jak podczas hatsumōde. Shinshoku tylko wtedy otwierał haiden, by ceremonialnie obwieścić, iż Psi Bóg nadal ich ochrania. Główną ulicą miasteczka przejeżdżał wóz z postacią przebraną za Inugamiego i siedzącym obok największym psem w okolicy.
Kiyori przypomniała sobie naraz, że pies nie zawsze był biały. Dlaczego, skoro Yori miał sierść jaśniejszą niż chmury w słoneczny dzień?
Mężczyzna pogłaskał ją po głowie powolnym gestem. Powietrza nie ruszał nawet najlżejszy wiatr, a słońce sprawiało, że wezbrana wilgoć parowała, jeszcze bardziej utrudniając oddychanie.
— Czy to właśnie w rittō przyszedłeś do chramu, Yori-san? – zapytała czarnooka.
— Nie do końca, Kiyo-san – odparł jej z wahaniem. Między brwiami mężczyzny pojawiła się pojedyncza zmarszczka, która zaniepokoiła Kiyori. Czyżby znów zapytała o coś, o czym nie powinna wspominać? – Tamtej zimy… nie byłem jeszcze gotów. Ale wtedy pojawiła się dla mnie nadzieja.
Jak na dłoni widać było, iż białowłosy waży każde słowo, jakie wypowiada, oceniając, czy powinien go użyć, czy może jednak przemilczeć. Dziewczynka właściwie zupełnie nie pojęła, co tym razem tak zasmuciło Inugamiego. Czemu nie był „gotowy”? Chciała też zapytać, o jakiej nadziei wspominał, lecz jakże mogła próbować znów podjąć ten temat, jeżeli lico jej ukochanego kamiego przecinał tak widoczny ból?
— Lubię święto Inugamiego – zaczęła mówić. – Przypomina nam wszystkim, że Yori-san ciągle jest w chramie i nas chroni. Gdyby go nie było, nie miałabym teraz za kim tęsknić.
Mężczyzna zaśmiał się pod nosem.
— Cieszę się, że jest teraz ktoś, kto może za mną tęsknić – odrzekł ciepło.
Tym razem sam delikatnie przygarnął dziewczynkę ku swojemu bokowi, a ona nie wahała się znowu weń wtulić.

Wieczór nadszedł zbyt szybko. Biały całun pokrył niebo szczelną osnową, która z każdą chwilą ciemniała, zmieniając przebijające się resztki światła w ledwo jaśniejszą od mroku nocy smużkę. Aż w końcu i ona zamarła, by pozostawić świat jedynie na pastwę ciemności rozbłyśniętej w nielicznych miejscach pochodniami i latarniami ludzkich siedzib.
Kiyori poczuła, że zerwał się wiatr. Z początku zdawało się, iż to tylko pojedynczy powiew, lecz przerwa między nim a nagle przetrząsającym korony drzew huczeniem trwała może parę uderzeń serca. Shinshoku od razu nakazał im wejście do budynków, w których mieszkali. Składały się nań trzy niewielkie domki stojące tuż obok siebie na wspólnej werandzie – w jednym spała Nate-san i Kiyori, w drugim zaś Fukaki-san. W trzecim nie mieszkał nikt, lecz tam w dużym pomieszczeniu uczyła się wraz z shinshoku i miko. Dziewczynka nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Psi Bóg czasami też tam sypiał.
Siedziała akurat przy otwartych drzwiach w swoim domku. Bardzo nie chciała ich zamykać, choć z chwili na chwilę robiło się coraz zimniej. Ciągle w jej sercu żyła nadzieja, że być może zobaczy jeszcze ostatni raz zarys Yoriego gdzieś w oddali.
Kiedy wcześniej się rozstawali, czarnooka popłakała się mimo usilnych prób zachowania spokoju. Białowłosy jedynie obdarzał ją pokrzepiającym uśmiechem, poza nim nie mogąc dla niej nic zrobić. Kiyori pozostawała tylko nadzieja, że pora deszczowa minie szybko.
Wtem uniosła głowę z zaskoczeniem. Naraz na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Nie zważając na silny wiatr i fakt, iż lada chwila chmury luną deszczem, byle jak nałożyła na stopy buty i pobiegła w stronę lasu.
W połowie drogi, a nawet bliżej jej domku dotarł doń Psi Bóg z szerokim uśmiechem na twarzy i szczerze roześmianymi oczyma. Zdawał się mieć tyle energii jak nigdy przedtem.
— Witaj, Kiyo-san. Zdążyłem jeszcze przed deszczem – rzekł radośnie, kiedy dziewczynka przytuliła go.
Jego piękny strój zastąpiło tym razem krótkie, granatowe jak noc kimono, ciasno związany wąski obi i niemalże białe spodnie owinięte na łydkach pasami materiału. Na ramionach miał jeszcze ciemny płaszcz z grubego materiału. Bardziej przypominało to strój wędrowca niż odzienie godne kamiego.
— Czemu jesteś tak ubrany, Yori-san? – zapytała, nie mogąc nadziwić się tej zmianie.
— W czasie pory deszczowej większość czasu spędzę w psim aspekcie. Jeśli jednak będę musiał zmienić postać, wolę być ubrany w to. Wtedy wygodniej jest mi się szybko poruszać, kiedy jestem mokry.
— Ale co tu robisz? Myślałam, że się nie zobaczymy.
— Chciałem się jeszcze raz z tobą pożegnać. Minie przecież miesiąc, nim się znowu spotkamy. Nie myślałaś chyba, że tylko ty mnie lubisz i będziesz tęsknić, prawda?
Mężczyzna tak żywo gestykulował, że aż dziw brał, iż spięte w koka włosy się nie wysypują. Tylko krótsze kosmyki, niesięgające spinającego resztę włosów rzemienia, podrygiwały w rytm jego ruchów głową i rękami.
— Jesteś jakiś inny, Yori-san. Jakbyś nie umiał ustać w miejscu. – Kiyori zaśmiała się lekko, ucieszona z jego słów. Zmiana w Psim Bogu nie była zła, ale naprawdę zwracała jej uwagę.
— Zaraz zacznie się dla mnie okres ciągłego biegania, więc muszę się bardziej rozruszać. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza?
— Ani trochę. To zabawne – odparła.
Inugami chciał coś jeszcze dodać, lecz w tym momencie spojrzał ku górze w oczekiwaniu.
— Uciekaj, deszcz już spada! – rzekł głośno.
Jak na zawołanie grube krople zaczęły uderzać w ziemię, drzewa, dachy – a także w nich. Kiyori pisnęła z zaskoczeniem, natychmiast biegnąc w stronę domku. Nie uchroniło jej to jednak od zmoczenia ramion i włosów. Deszcz siekł coraz gęściej i mocniej; o wiele mocniej niż kiedykolwiek indziej w roku.
Gdy znalazła się już na werandzie, odwróciła twarz ku miejscu, w którym przed chwilą stała z kamim. Teraz znajdował się tam tylko wielki biały pies spoglądający ku niej z wystającym językiem. Kłapnął szczęką, zadreptał w miejscu i zrobił radosne kółko wokół własnej osi, cały czas machając zawiniętym w spiralę ogonem. Dziewczynka zaśmiała się głośno, po czym skłoniła głowę. Pies znowu zadreptał, by następnie odwrócić się i prawie że jednym skokiem popędzić w las. Był tak szybki, że krople deszczu zdawały się od niego odbijać jak od ruchomej rzeźby ze srebra.
Kiyori chwilę jeszcze patrzyła tam, gdzie zniknął Inugami. Świadomość, że to naprawdę był ostatni raz, gdy go widziała w tym miesiącu, zaciążyła na jej sercu jeszcze mocniej niż się spodziewała. Tym razem jednak nie rozpłakała się, a jedynie wzniosła wzrok ku zbitym gęsto, ledwo widocznym przez deszcz chmurom.
Skoro niebo będzie płakało tak długo, Kiyori już nie musi, pomyślała, zaciskając usta w wąską linię. Za to nauczy się dla Psiego Boga najpiękniej grać.

2 komentarze:

  1. Ta zmiana Inugamiego... ta nagła radość, żywiołowość (aż to sobie wyobraziłam!) była absolutnie cudowna i rozbrajająca :D Przyznam szczerze, że się tego zupełnie nie spodziewałam. Chyba tak jak mała Kiyori ^^
    Teraz przed nami dłuuugi czas deszczu i słoty, mam nadzieję, że szybko minie.
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja wiem, że nie każde słowo można przetłumaczyć tak, żeby pasowało do kontekstu, ale za każdym razem kiedy czytam "kami" myślę o tym:
    http://i1.kym-cdn.com/photos/images/newsfeed/000/037/923/keikaku.jpg

    OdpowiedzUsuń