Uwaga

piątek, 19 sierpnia 2016

Rozdział 8

Sucha ziemia znów pożądała wody. Jej gardło musiało palić żywym ogniem i nie mogła czekać aż na porę deszczową, by ugasić pragnienie. Modliła się najwyraźniej tak długo, że jej kochanek niebo wysłuchał tych próśb z największym miłosierdziem, zsyłając deszcze. Zmoczyły one usta, język i podniebienie ziemi zimnymi strugami i pozostałą rosą. Kilka dni trwało, nim niebo uznało w swej łaskawości, iż podarunek w postaci takiej ilości wody wystarczy kochance ziemi, by nie umarła do czasu letnich monsunów. Dziękowała ona ukochanemu, ukazując rozkoszne oblicze rozkwitającej natury.
Nastał i miesiąc satsuki. Jak sama jego nazwa mówiła, pędził on nadspodziewanie szybko w porównaniu z innymi miesiącami. Kiedy wiśnie smutno już opadły, na szczątkach ich piękna rozkwitały inne kwiaty. Magnolie, lilie, róże, azalie, chryzantemy, dalie, peonie i jaśminy. Na tle zieleni długowiecznych sosen pojawiły się ich złote, różowe, czerwone, błękitne i purpurowe pąki. Z każdym dniem nabierać miały sił i wdzięku, gdy ich różnokształtne kielichy rozewrą się niczym wachlarze tańczących maiko.
Minęły dni, odkąd Kiyori ostatni raz spotkała Inugamiego. Gdy pożegnała się z jego postacią niknącą pośród fal deszczu, nie ujrzała go w ogóle przez ponad pół miesiąca. Słońce kwitło wraz z wiosennymi kwiatami, a motyle igrały pośród ich zapachów, wyszukując najwonniejszych i najpiękniejszych. Dziewczynka zaś zajęta była ciągłą nauką z shinshoku oraz miko. Lecz choć wciąż ręce i umysł miała zajęte, nie mogła wyzbyć się wrażenia, że brakuje jej czegoś ważnego.
Kilka razy śnił jej się Yori. Białe włosy falowały na wietrze, jasne kimono zaś wyszyte było barwnymi kwiatami. Wyciągał ku niej dłoń, uśmiechał się bądź po prostu stał daleko wraz z linią horyzontu – lecz nigdy sama nie mogła doń przemówić czy sięgnąć. Tęskniła za jego ciepłym, gładkim głosem, za jego szkarłatnymi oczyma, które dawały tak silny kontrast z niemalże białą skórą. Nie raz i nie dwa w chramie szmer obijanego o coś metalu kojarzył się jej z dzwoneczkami na nadgarstku mężczyzny, lecz podążający za odgłosem wzrok zawsze przynosił zawód.
Kiyori czuła się źle. Tak bardzo lubiła przebywać z Inugamim, że trudnym stawał się dlań okres rozłąki dłuższy niż parę dni. Gdzie Yori był? Co robił? Czy też czasami o niej myślał? Czy może spotkał kogoś innego, kto może go widzieć? Wzdychała do tych pytań za każdym razem.
Oczywiście, że nie wątpiła, iż Psi Bóg wykonuje swoje obowiązki najlepiej jak potrafi, dlatego musi czasem odchodzić od chramu na dłużej. To jednak nie pocieszało jej ani trochę, bowiem ze słów białowłosego zrozumiała, iż pod jego pieczą znajdowało się wiele lasów, gór, łąk, pól, wraz z tym wszystkim zaś wielu ludzi, o których musiał dbać tak samo. A tylko ona jedna za nim tęskniła.
Choć miesiąc satsuki dopiero się zaczął, miasteczko przygotowywało się już od kilku dni do kolejnego święta. Tango no Sekku, czyli Festiwal Irysów należał do jednych z najważniejszych hucznie obchodzonych dni w roku, a przeznaczony był radości i dumie ze swoich synów. Co rok po święcie dziewcząt następowało święto chłopców. Na umieszczanych przed domami proporcach wieszano latawce koinobori w kształcie łapiących powietrze w pyski różnobarwnych karpi koi, a każdy kolor oznaczał inną osobę w domu. Czarny magoi, największy, symbolizował ojca, czerwony higoi matkę. Pozostałe symbolizowały synów od najstarszego po najmłodszego w domostwie.
Kiyori czasem trochę zazdrościła owego elementu święta chłopców. Powiewające na wietrze latawce wyglądały pięknie, zupełnie jakby pływały wokół proporców. Jej rodzina nigdy nie wywiesiła własnych koinobori przed domem. Choć ojciec pragnął mieć syna, prawdziwego spadkobiercę nazwiska i majątku, jego żona powiła trzykrotnie córki, które i tak pokochał. Dlatego też nigdy nie obchodzili Tango no Sekku równie radośnie, co reszta miasteczka.
Czarnooką zastanawiało, czy shinshoku i miko pozwolą jej pobawić się na festynie. Podczas Hinamatsuri dostała parę mochi, lecz to było święto dziewcząt, teraz zaś ani jako siostra, ani jako przyjaciółka żadnego z chłopców nie mogła w pełni świętować.
Myśląc nad tym, cieniutkim pędzelkiem napisała starannie na kartce kilkanaście znaków.
„Kolejny rok czekam na karpia, lecz błękitny koinobori nie powiewa.”
Schowała maleńki fude do otworu w metalowej rurce i zatkała niewielki pojemnik z tuszem. Shinshoku dał jej te przenośne przyrządy wraz z kartką papieru, by poćwiczyła tego dnia samodzielne pisanie. I nie chodziło wyłącznie o stawianie kanji, lecz również o formowanie słów w sposób, którego jej nauczył. Powiedział, że tak swoje myśli wyrażają osoby ważne, o wysokim stanowisku oraz pisarze. Jeżeli zatem chciała kiedyś przeczytać księgi z chramu, musiała nauczyć się myśleć w sposób, w jaki myśleli również piszący ludzie. Kapłan zaś twierdził, że rozmawianie o nich nie da Kiyori aż tyle, co jej własne próby pisania w ów sposób.
Dziewczynka przyjrzała się metalowemu narzędziu. Ponoć podobne nosili ze sobą samurajowie oraz ważni dworzanie wyruszający w podróże, na które nie mogli wziąć całych suzuribako. Prosta rurka przypinana do pasa miała wygrawerowany nieskomplikowany wzór bambusa. Fukaki-sensei rzekł, iż nie jest ona tak wspaniałego wykonania jak podobne przedmioty mogą być. Kiyori zaś nie potrafiła wyobrazić sobie jeszcze dokładniejszych i drobniejszych zdobień na twardym kawałku metalu.
Znów postanowiła zapisać swoje myśli, lecz tym razem trudniej przyszło jej wydobycie odpowiednich słów.
„Patrzę na skałę, którą wydrążyły dotknięcia palcem.”
Fukaki-san i Nate-san dali jej dziś wolną rękę do robienia tego, co chce. Mogła więc chodzić po całym chramie, bawiąc się i nie przejmując żadnymi zadaniami do samego wieczora. Co jednak robić, gdy słońce dopiero zbliżało się do południa, a czarnookiej już towarzyszyła nuda?
Westchnęła, kierując kroki ku drzewu wiśni. Powietrze od kilku dni deszczu ochłodziło się i upał nie doskwierał światu, lecz słońce już teraz pragnęło wszystkim nadrobić brak ukochanego uśmiechu swych czułych promieni. Zapewne tego lata żar będzie lał się z nieba gęściej niż deszcz w porze deszczowej.
Korzenie wystawały nieco spod pnia, lecz stara wiśnia miała tak grube konary, że służyły właściwie za wygodną ławkę miast uwierać. Yori powiedział jej, iż to drzewo posadził poprzednik poprzednika Fukakiego-san, a ten przyszedł do chramu prawie sto pięćdziesiąt lat temu – dziewczynka nadal była pod wrażeniem tej liczby. Sakura musiała mieć zatem ponad sto lat. Ogromna, pnąca się ku górze i nadal pełna życia. Ziemia świętego miejsca najwyraźniej jej sprzyjała.
Czarnookiej przyszły do głowy kolejne słowa do napisania.
„Róż zmieniony w zieleń to piękno zmienione w życie.”
— Witaj, Kiyori-san.
Na ten głos natychmiast spojrzała w stronę jego źródła.
— Yori-san! Dzień dobry!
Uśmiech od razu wkroczył na twarz dziewczynki, która z radością patrzyła, jak Psi Bóg siada obok niej. Wyjątkowo jego kimono było kremowej barwy wyszytej w brązowe smoki.
— Nie widzieliśmy się pewien czas. Jak się miewasz? – zapytał ją białowłosy.
— Dobrze. Nudzi mi się trochę, ale cieszę się, że cię widzę. A jak ty się miewasz? – postanowiła powtórzyć pytanie.
— Dość zmęczony deszczami, lecz słońce znów wyszło. Dostałem przedsmak kolejnej pory deszczowej. To zdecydowanie najbardziej intensywny okres w całym roku – rzekł.
— A dlaczego?
— Mówiłem ci, że podczas deszczy co dziwniejsze obake próbują przełamać moje pieczęci. W większości nie udaje im się to, lecz nie mogę przecież kompletnie odciąć dostępu na cały mój teren ze względu na inne yōkai. Dlatego obake nieraz próbują różnych sztuczek, by podstępem przekroczyć granice tych miejsc. Zmyślniejsze i tym samym silniejsze czasami dają radę, a wtedy jak najszybciej muszę je przepędzić. Dlatego w porze deszczowej muszę bez przerwy być gotów.
— Obake mogą cię skrzywdzić, Yori-san? – W jej głosie bez trudu dało się poznać zmartwienie. Kami uśmiechnął się uspokajająco.
— Nie martw się tym. Obake jedynie zajmują mi czas, nie są jednak w stanie naprawdę mi zaszkodzić. Bardziej zagrażają istotom tu żyjącym, dlatego muszę je wszystkie wypędzać, ledwo poczuję, że przekroczyły moje granice.
— To dobrze – odparła dziewczynka. – A dlaczego twoje hitoe zawsze jest czerwone, Yori-san?
— Bo tak zostałem stworzony. Czerwone hitoe zawsze mi towarzyszyło, by przypominać, czym tak naprawdę jestem, byłem i będę – rzekł, lecz jego słowa zabrzmiały głucho. Jakby powtarzał je już po wielokroć.
Na chwilę zapanowało między nimi milczenie. Kiyori nie wiedziała, co mogłaby odpowiedzieć, nie zrozumiała bowiem tego, co powiedział jej Inugami. Czuła jednak, że nawet gdyby zapytała, nie odpowie on w pełni.
— A cóż takiego masz na tej karcie? – zapytał wreszcie białowłosy, przerywając trapiącą dziewczynkę ciszę.
— Fukaki-sensei kazał mi dzisiaj poćwiczyć pisanie. Muszę dużo myśleć, żeby opisać poprawnie to, co widzę, bo to taki specjalny sposób. Inaczej nie będę umiała czytać ksiąg z chramu. Chcesz zobaczyć?
Podała mężczyźnie kartkę zapisaną nieco koślawymi znakami, lecz on i tak skupił się na ich brzmieniu, nie zaś wyglądzie. Przeczytawszy wszystkie, spojrzał na czarnooką z uznaniem.
— Jak na osobę w twoim wieku, potrafisz splatać naprawdę piękne metafory, Kiyori-san – rzekł jej, co sprawiło, że od razu poczuła się wyjątkowa. Sam kami ją pochwalił!
— Dziękuję bardzo, ale nie sądzę, żeby były tak dobre – odparła mimo wszystko skromnie. – Umiesz zapisać swoje imię, Yori-san?
Mężczyzna roześmiał się.
— „Yori” nie jest, co prawda, moim pełnym imieniem, ale tak, potrafię – rzekł rozbawiony. Kiyori podała mu pędzelek, którym nakreślił jeden znak na karcie. – To kanji „sługa społeczeństwa”.
— Dlaczego takie? Jak brzmi twoje prawdziwe imię? – zainteresowała się od razu.
— Jest za długie, żeby teraz o nim mówić, Kiyori-san. – Uśmiechnął się, a dziewczynka znów poczuła, jakby uniknął tematu. – Zaś „Yori” mi pasuje. Czymże innym jestem, jeżeli nie sługą życia, które znalazło się pod moją opieką? Czuję się dumny, nosząc je.
— „Yori” czyta się podobnie jak „Kiyori”, Yori-san. Nazywaj mnie „Kiyo”, dobrze? Też jest krócej i też ładnie brzmi – poprosiła. 
Czerwone oczy spoczęły na niej. Wypełniał je uśmiech i ciepło. Ich barwa nie przypominała krwi, lecz przejrzystą, płynną masę. Dziewczynce przeszło przez myśl, iż tak wyglądałyby roztopione rubiny, które jej matka miała w spince do włosów. Czasami kobieta pozwalała jej obejrzeć przedmiot nabijany szkarłatnymi kamieniami, większość czasu jednak trzymała go w szkatule, by się nie zniszczył, nie zgubił ani nie został skradziony.
— Niechaj będzie, Kiyo-san. Też brzmi ładnie – rzekł ze zgodą. Znienacka wskazał ręką ku górze, dostrzegłszy lecącego owada. – „Spójrz, dusza wzlatuje ku niebu. Czy to twój przyjaciel, czy też może wróg? Jego duch podryguje tak lekko.”
— Czy to kolejne haiku? – zapytała.
— Tak. Haiku o frunącym do słońca motylu.
— Lubisz motyle, prawda, Yori-san?
Białowłosy pokiwał głową.
— Są piękne. Dusze mogą w nie wstępować i przekazywać innym ludziom wiele cennych prawd lub wskazówek. Ileż historii przez lata o nich powstało – zachwycił się z rozmarzeniem. Gdyby nie jego piękna twarz i wyjątkowa aura, uznać by można, że jest zwykłym człowiekiem, którego zafascynowała poezja.
— A takich historii się nie śpiewa? – zapytała.
— Owszem, najpiękniejsze są odśpiewywane. Biwa, koto, shamisen, fue, shakuhachi – wszystkie te instrumenty we właściwych rękach stanowią wspaniałe preludium i tło do opowieści i poematów. Dawno temu był tu człowiek, który lubił przesiadywać w chramie i śpiewać po cichu znane sobie pieśni. Naprawdę przyjemnie się go słuchało, nawet jeśli nie był świadom mojej obecności.
Po raz kolejny twarz mężczyzny ogarnęła melancholia, lecz tym razem uśmiechał się do wspomnień, które musiały być dobre i ciepłe. Inaczej nie wyglądałby tak spokojnie.
Nagle dziewczynka pomyślała, że ona też kiedyś przeminie. Jej obraz po wielu, wielu latach, gdy czas zatrze nawet jej nagrobek, pozostanie już jedynie w głowie Psiego Boga. Tylko on będzie wiedział, jaka była, jak wyglądała, co lubiła robić i że tak kochała chram. Przeszło jej przez myśl, iż chciałaby, żeby ją również wspominał z tak nostalgicznym uśmiechem, co mężczyznę, który nieświadom boskiej widowni śpiewał pod nosem.
— Nate-sensei ma koto – powiedziała nagle z rodzącym się w jej głowie planem. – Myślisz, Yori-san, że nauczyłaby mnie na nim grać? Sama go chyba nie używa.
Białe włosy spłynęły z ramienia mężczyzny do przodu, gdy odwrócił się ku czarnookiej. Zastanowił się przez chwilę.
— To koto ma już prawie sto lat. Trzeba by w nim wymienić struny, podejrzewam. Ale bardzo przyjemnie byłoby znów usłyszeć dźwięki pieśni, nim instrument zamieni się w tsukomugami – rzekł z uśmiechem. Dziewczynka była bardzo zadowolona, że go wywołała swoim pomysłem.
— Yori-san, a co to dokładnie są tsukomugami? Bo moja mama mi mówiła, że to parasole i kimona.
— Twoja mama mówiła prawdę. Tsukomugamim jednak może stać się każdy przedmiot po stu latach istnienia, od sandałów, przez latarnie, po instrumenty na przykład. I nie martw się nimi, żadne nie są niebezpieczne. Częściej lubią psocić i bawić się niż wyrządzać komuś krzywdę – wyjaśnił.
— A gdzie one mieszkają? Ludzie chyba je wyrzucają, prawda? – Kiyori oczyma wyobraźni nie umiała zobaczyć tsukumogamiego żyjącego spokojnie z ludźmi.
— Masz rację, nie współżyją z ludźmi w zgodzie. Jest ich za to dość dużo w tym ogromnym lesie. Można je spotkać wśród pól albo głęboko pośród drzew, bo nie przepadają za wsiami i miastami. Rzadko kiedy zostają między ludźmi, którzy je wyrzucili i zabronili wracać.
— To smutne, że tracą swoje miejsce. Są smutne, prawda?
Psi Bóg zaśmiał się.
— Nie wiem, czy są smutne. Tsukumogami z reguły stronią od mojego towarzystwa. Być może się mnie boją. Ale wydaje mi się, że pośród innych nawiedzonych przedmiotów czują się wystarczająco dobrze, by zeń pozostać – powiedział, głaszcząc zatroskaną Kiyori po głowie.
Wiatr poruszył głośno drzewami w lesie, by z impetem wpaść na haiden, gdzie potrząsnął również koroną wiśni. Ta jednak już nie miała na sobie bladoróżowych płatków, które złośliwy wiatr mógłby zrzucić, dlatego tylko zaszumiała młodziutkimi liśćmi o barwie tak soczystej zieleni, że zdawała się być ciągle przeświecana przez słońce.
Kolejny motyl przeleciał niedaleko nich, również targany powiewem. Nie opierał się nawet sile powietrza, pozwalając sobie na drżące dryfowanie w rytm niespokojnych, a jednocześnie tak nieprzejmujących się niczym uderzeń skrzydeł.
— Będziesz na Tango no Sekku, Yori-san? – Widok motyla skojarzył się jej z furkoczącymi na wietrze karpiami.
— Być może. To w końcu święto irysów, nie zaś moje. Ale lubię patrzeć na rodziny dumne ze swoich dzieci, czy są to ich synowie, czy też córki – odparł, wodząc wzrokiem za niknącym w oddali owadem.
Zapadła między nimi cisza. Nie zdawała się być jednak niezręczną. Kiyori patrzyła na dłoń opierającego się o ziemię białowłosego. Jego skóra chyba w ogóle nie łapała promieni słońca, była bowiem tak samo biała, jak wtedy, gdy ujrzała Inugamiego pierwszy raz na początku roku. A przecież nawet najpiękniejszym kobietom trudno było uchronić ręce przed rumieniącym skórę słońcem.
— Masz duże dłonie, Yori-san – rzekła, przyłożywszy swoją maleńką rączkę do jego.
— Oczywiście, że w porównaniu z twoimi są duże. Ale nie martw się, moje dłonie jak na człowieka nie są wyjątkowo wielkie. Widziałem mężów o dłoniach tak potężnych, że spokojnie mogliby nimi objąć całą moją twarz – rzekł z rozbawieniem.
— Straszne. – Kiyori przeraziła wizja tak ogromnych rąk. – Chyba tylko potwory mogą mieć takie łapy.
— Ależ nie, Kiyo-san. Dorosłym mężczyznom dłonie mogą się tak wzmocnić od ciężkiej pracy. Muszą przecież być wystarczająco silni, by ściąć drzewo, wyciąć z niego odpowiednie kawałki na deski, z których sami zbudują domy, a resztę posiekać na opał. Muszą być silni, by upolować dziki czy jelenie, by zaprząc konia do wozu albo pługa, bądź żeby podnieść chorą krowę, gdy potrzebuje ona pomocy. Posiadanie wielkich dłoni na pewno im w tym pomaga.
— …Masz rację – odparła, rozważywszy sobie słowa kamiego.
— Następnym razem dobrze wszystko przemyśl, nim coś ocenisz. Ludzie często popełniają ów błąd, iż wydają sądy zbyt pochopnie. Na tym zawsze ktoś cierpi. – Mężczyzna wstał powoli, opierając się o pień wiśni. Czarnookiej znów zdawało się, że pogłaskał drzewo niemalże czule. Musiał być naprawdę wdzięczny shinshoku, który je tu posadził. – Na mnie już czas, Kiyo-san. Życzę ci udanej lekcji pisania.
„Już? Za szybko”, chciała zaoponować, lecz prędko schowała niechęć kolejnego rozstania z Psim Bogiem w sobie. Jakże mogła go zatrzymywać, gdy na pewno musiał zrobić coś ważnego?
— Yori-san przyjdzie do mnie jeszcze przed porą deszczową, prawda? – spytała nieśmiało. Jeżeli przez cały okres dreszczów Inugami miał się nie pokazywać w chramie, chciała chociaż spędzić zeń jak najwięcej czasu przed owym rozstaniem. Przecież na pewno będzie zań tęskniła.
— Oczywiście, że tak. Spotkamy się jeszcze nieraz, Kiyo-san. Do zobaczenia.
Nim zmienił się w psa, który miał zniknąć pośród drzew, pogłaskał dziewczynkę czule po policzku. Skłoniwszy głowę, uśmiechnęła się ona do kamiego, zadowolona i szczęśliwa z danych jej słów.
Gdy tylko z powrotem usiadła, napisała na kartce kolejne zdanie.
„Dwa frunące motyle rozdzielają się ze smutkiem, by łukiem znów się do siebie zbliżyć. Wiedzą, że radość spotkania jest większa po czasie.”

— Nate-sensei – odezwała się podczas kolacji Kiyori. Kapłana z nimi nie było, został bowiem poproszony o odprawienie rytuału oczyszczającego w jednym z domów.
— Tak? – Stara kobieta nakładała sobie właśnie dokładkę ryżu do niewielkiej biało-różowej miseczki.
— Mówiłaś mi, że gdzieś tu jest koto. Ile ono ma lat?
Dłoń miko zatrzymała się, gdy spróbowała wydobyć z pamięci miniony czas.
— Wydaje mi się, że około osiemdziesięciu. Nie jestem tego pewna. A dlaczego o nie pytasz? – zwróciła się do dziewczynki, kończąc nakładanie porcji. Następnie wzięła od czarnookiej podawaną miseczkę.
— Da się na nim jeszcze grać?
Nate-san najwyraźniej przejrzała już jej myśli, bowiem pobłażliwy uśmiech wykwitł na pomarszczonej twarzy kobiety.
— Podejrzewam, że jeżeli wymienić struny i kilka mostków, można by znów wydać z niego dźwięk. Mogłabym nauczyć cię grać na koto, ale najpierw spytaj shinshoku, czy zapłaci jego naprawę – odparła, po czym podała jej naczynie z parującym ryżem.
Dziewczynka podziękowała i zaczęła znów jeść, milknąc. Chwilę później jednak uniosła wzrok na kapłankę.
— Sensei, a dużo kosztuje naprawa starego koto?
— Jeżeli do miasteczka przyjechał już Mieguchi-san, dla shinshoku nie będzie to stanowiło dużego kosztu. Ale jeśli Mieguchiego-san jeszcze nie ma, zapewne nie przyjedzie już w tym roku i wątpię, by chram było stać na znalezienie rzemieślnika gdzieś indziej. A dlaczego akurat na koto chcesz grać?
Kiyori spojrzała w bok, myśląc nad odpowiedzią. Sama się nad tym nawet nie zastanawiała. Dlaczego koto? Przecież są też inne instrumenty. Jej rączka z pałeczkami zatrzymała się w połowie drogi do ust i biały ryż spadł po chwili z powrotem do miseczki.
— Nie wiem. Wydaje mi się, że chcę koto, bo to właśnie koto – powiedziała z dziwną pewnością wyrosłą w jej sercu. Kapłanka pokiwała głową, godząc się na tak dziecinne wytłumaczenie.
— Pamiętaj jednak, Kiyori, że jeżeli shinshoku się zgodzi, będziesz musiała starać się jeszcze bardziej. Koto jest niezwykle wymagające w porównaniu z innymi instrumentami, musisz być na to gotowa. Nie będziesz mogła po prostu rzucić go na bok, jeżeli ci na nim nie wyjdzie, bo zmarnujesz wtedy cenne pieniądze – mówiła powoli, nie przestając jeść.
— Nie rzucę, Sensei. Zbliża się pora deszczowa i chcę nauczyć się śpiewać coś dla Yoriego-san. On lubi pieśni i motyle – wymsknęło się jej, nim zdążyła powstrzymać wypływające słowa. – Przepraszam – mruknęła cicho, by pospiesznie wrócić do jedzenia.
Miko milczała chwilę, aż w końcu padł z jej strony jeden komentarz.
— Cieszę się, że z taką miłością chcesz służyć Inugamiemu.
Reszta posiłku upłynęła im w milczeniu, a dziewczynka długo jeszcze zastanawiała się, dlaczego nie zauważyła, że kocha Yoriego. Teraz przecież zdawało się to takie oczywiste.

3 komentarze:

  1. Ten rozdział był taki kochany, ciężko się nie uśmiechać kiedy się go czyta + bardzo podoba mi się twój styl pisania i nie mogę się doczekać kolejnych rozdziałów.
    (Jak zawsze, uwielbiam twoje opisy. ; ;)
    ~Anonimowy Adam

    OdpowiedzUsuń
  2. Ooo zdecydowanie kochany rozdział, a już zwłaszcza końcówka była rozczulająca <3
    Inugami wciąż pozostaje dla mnie zagadką, ale jest taki.. taki, że chcę go więcej ;)
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwsze zdania i hetero?? lmao asfdjhgdjhsf Racu nie spodziewałam się tego po Tobie.
    Kiyori jest słodka
    koniec komentarza.

    OdpowiedzUsuń