Uwaga

piątek, 12 sierpnia 2016

Rozdział 7

Kiedy tego dnia Kiyori wyszła po śniadaniu, by zmieść z haidenu brud, nie miała innej możliwości niż zatrzymać się na pewien czas i stanąć w podziwie. Owszem, wiedziała, że jeśli dostrzeże ją Nate-san, znów usłyszy odeń, iż powinna bardziej skupiać się na pracy, nie zaś na otoczeniu. Jakże jednak mogłaby zignorować tak śliczne widowisko, które sprawiło, że jej serce niemal stanęło w miejscu?
Wiatr przebiegał po chramie co jakiś czas. Nadciągał z gór, suchy i chłodny, lecz wcale nie nieprzyjemnie zimny. I właściwie nikt nie zwróciłby nań uwagi, gdyby nie jego pląsy pośród gałęzi wielkiej wiśni.
Maleńkie drobiny niby płatki śniegu wirowały, obracając się nieskończoną ilość razy wokół własnej osi. Wykonywały skręty, łuki i spirale w powietrznym tańcu. Przypominały rozkoszujące się wodnymi pląsami ławice ryb albo fruwające w potężnych stadach czarne chmury szykujących się na zimę ptaków. Bladoróżowe, piękne i delikatniejsze od najlżejszego jedwabiu płatki wiśni spadały z każdym powiewem wiatru, by osiąść u stóp drzewa w rozkosznym dywanie sercowatych łusek.
Tego dnia wiosna zaczęła przekwitać.
Kiyori nie potrafiła się powstrzymać przed pełnym urzeczenia oglądaniem. Za każdym razem gdy wiatr nadchodził, szumiąc najpierw wokół koron sosen, płatki wiśni opadały kawalkadą mieniących się wspomnień kwiatów. Dziewczynka prędko podeszła pod samo drzewo, by stać podeń z głową wygiętą ku górze. Co jakiś czas czuła na twarzy muśnięcia lżejsze niż motyle skrzydła, co wywoływało u niej zachwycony uśmiech.
Nim się obejrzała, zaczęła skakać i tańczyć wraz ze spadającą sakurą. Rękawy jej chihayi furkotały z każdym obrotem. Była wprost urzeczona tym widowiskiem, jakie z samego rana zaoferował jej chram.
Po jakimś czasie usiadła ze śmiechem pod wiśnią. Jej płatki osiadły czarnookiej na całym ubraniu i włosach, zdobiąc dziewczynkę lepiej niż jakikolwiek grzebień czy spinka. Ach, gdyby miała jeszcze ze sobą swoje lalki, mogłaby urządzić im tak wspaniały piknik!
— „Jakże motyl figluje – jak gdyby w tym życiu niczego więcej nie pragnął!” – ozwał się znienacka głos gładki i przyjemny niczym same sunące z powietrzem płatki kwiatów.
— Yori-san, dzień dobry. – Dziewczynka już chciała wstać, lecz kami powstrzymał ją gestem dłoni i sam zajął miejsce obok. – Co to był za wiersz? Jakaś bajka?
— Nie, Kiyori, san. To haiku o motylu. Twoje haori w tańcu przypomniało mi je.
Wyglądałam jak motyl? Wcale nie, motyle są piękniejsze, pomyślała, dziewczynka, uśmiechając się z lekkim zawstydzeniem na słowa czerwonookiego. Poza tym strój Psiego Boga wyglądałby w tańcu ładniej.
Spojrzała na jego kimono z pięknie wyszytym wzorem. Z kilku gałęzi zwisały ciężkie grona kwiatów wisterii o barwach fioletu i błękitu. Hitoe jak zwykle była jaskrawoczerwona.
Białowłosy przymknął oczy i wciągnął powietrze głęboko w płuca. Delikatny uśmiech na jego twarzy nadawał mu rozmarzonego wyglądu. Kiyori znów nie potrafiła oderwać odeń oczu. Kami niewyobrażalnie ją fascynował.
— Zaraz swym wzrokiem ukradniesz mi duszę, Kiyori-san – rzekł Inugami, przerywając jej niezręczne przyglądanie się. Zacisnęła usta z zażenowaniem, by znów spojrzeć na kiwające się z wiatrem gałęzie.
Ciekawe skąd wiedział, że na niego patrzę, skoro zamknął oczy, pomyślała.
— Codziennie masz inne kimono, Yori-san. Wyczarowujesz je dla siebie?
— Ależ nie. Trzymam je ukryte za hondenem. Rzeczywiście jest ich dużo, lecz wszystkie były darami od ludzi, którzy przyszli do chramu.
— Ludzie przynoszą ci kimona? – zdziwiła się. Shinshoku uczył ją, że ofiarami dla kamiego powinny być tamagushi, owoce bądź specjalne przedmioty. Nie przypominała sobie, by wspominał jej o ubraniach.
— Nie dosłownie, Kiyori-san. Niektóre z rzeczy, które dostaję podczas rytuałów, mogą zmienić postać i kształt. To kimono kiedyś mogło być podarowanymi mi nasionami na jedwabnej chuście. Już tak wiele lat je mam, że nie potrafię sobie przypomnieć, czym było przedtem. – Mruknął z rozbawieniem, uchylając powieki, by skierować wzrok szkarłatnych oczu na dziewczynkę. – Tego Fukaki-san raczej ci nie powiedział, prawda?
— Kim jest Fukaki-san? – zapytała.
— Ach, obecny shinshoku – wyjaśnił, zrozumiawszy jej zdziwienie. – Wszyscy ludzie już od wielu lat nazywają go „sensei”.
Dziewczynkę w dziwny sposób bardziej od pochodzenia kimon kamiego zaskoczyło to, jak brzmi nazwisko kapłana. To w sumie oczywiste, że każdy człowiek ma swoje nazwisko, nawet Nate-san nazywa się Nate. Ale zapewne z przyzwyczajenia dziwnym było dla niej myślenie o shinshoku „Fukaki-sensei”.
— A jak dawno temu Nate-sensei i shinshoku tu przyszli?
Yori zamruczał chwilę, nim odpowiedział. Widać było, iż musi dokładniej zastanowić się nad tym, ile lat już minęło.
— Nate-san ma teraz pięćdziesiąt cztery lata, a przyszła tu jako dwunastolatka, więc służy jako miko już od czterdziestu dwóch lat.
Czterdzieści lat? Tego Kiyori się nie spodziewała. Na jej pełne podziwu „o” Inugami znów uśmiechnął się z rozbawieniem. Kapłanka zatem już tutaj była, nim mama czarnookiej się urodziła.
— A shin… Fukaki-sensei? – Stwierdziła, że mimo wszystkich swoich dziwnych odczuć ciągłe nazywanie kapłana „shinshoku” było niegrzeczne.
— Fukaki-san jest młodszy od Nate-san. Ma czterdzieści trzy lata, ale w chramie znalazł się jako ośmiolatek. Służy tu już trzydzieści pięć lat. – Jak na dłoni dało się ujrzeć, że białowłosy musi dokładnie liczyć minione lata.
Jak starszy pan, przeszło dziewczynce przez myśl i zaśmiałaby się, gdyby nie siedziała obok samego kamiego. Chociaż żyje już ponad czterysta lat. Dłużej niż jakikolwiek starszy pan.
— A kto był poprzednimi shinshoku i miko? I jak długo, Yori-san?
— Czyżby nagle zainteresowała cię historia ludzi, Kiyori-san? – Mężczyzna przechylił nieco głowę, w czym naprawdę mocno przypominał czarnookiej psa.
— Sama nie wiem. Ale chciałabym wiedzieć – odparła, wzruszając ramionami.
Białowłosy uśmiechnął się z zadowoleniem, by zacząć opowiadać.
— Przed Nate-san pięćdziesiąt jeden lat służyła mi Chihaya-san, która przyszła tu w wieku czterech lat jako sierota i przejęła obowiązki miko w wieku lat piętnastu, gdy po pięćdziesięciu siedmiu latach służenia mi zmarła Bonjin-san. Przed Fukakim-san zaś sześćdziesiąt osiem lat służył mi Tamagori-san, który przyszedł do chramu jako dziesięciolatek i osiągnąwszy siedemnaście lat, przejął obowiązki shinshoku po śmierci Mizunogiego-san służącego mi siedemdziesiąt jeden lat.
— Bonjin-san, Chihaya-san, Tamagori-san i Mizunogi-san… Ile lat temu Mizunogi-san przyszedł do chramu? – Kiyori czuła, że to naprawdę wiele czasu, lecz wszystkie liczby już zbyt pomieszały się jej w głowie, by umiała je sama policzyć.
— Prawie sto pięćdziesiąt lat temu – odrzekł jak gdyby nigdy nic.
Nagle dziewczynce zrobiło się tak straszliwie przykro, że prawie zaczęła płakać.
— Yori-san – rzekła ciężkim głosem.
— Co się stało?
— Patrzyłeś, jak wszyscy ci ludzie przychodzą i umierają, a żaden z nich nigdy nie mógł nawet z tobą porozmawiać – powiedziała smutno, spoglądając prosto na kamiego. Jego uśmiech nadal trwał na pięknej bladej twarzy, lecz nabrał melancholijnego wyrazu.
— Taka jest cena mojej nieśmiertelności. Staram się chronić tych wszystkich ludzi, którzy przewijają się przez moje życie, rodząc się na długo po mnie i umierając na długo przede mną – odparł.
Kiyori przysunęła się blisko mężczyzny i przytuliła nieśmiało do jego ramienia. Sto pięćdziesiąt lat brzmiało jak czas z bajki. Jeżeli jej samej na myśl o tak długiej samotności robiło się źle, to co musiał przez ponad dwieście lat, a wcześniej nie wiadomo ile przeżywać Yori? Wszyscy ludzie przychodzili do chramu i modlili się przed pustym hondenem, tymczasem on nie mógł nawet liczyć na niczyje spojrzenie skierowane nań prosto. Psi Bóg naprawdę był zbyt ludzki i skromny, by w życiu zadowalały go bite przed jego symbolami pokłony.
Naraz przypomniały jej się słowa białowłosego sprzed niecałego tygodnia.
— Yori-san musiał być naprawdę samotny. Niech się teraz tak nie smuci, bo Kiyori będzie żyła jak najdłużej i będzie spędzała dużo czasu z Yorim-san jako miko – powiedziała cicho, wiedząc, że kami na pewno ją usłyszy z tej odległości. Przytuliła go jeszcze mocniej.
Dopiero po pewnym czasie mężczyzna wziął wdech, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nim wyrzekł kolejne swe słowa, znów minęła chwila.
— Kiyori-san, czy przeszkadzałoby ci siedzenie obok wielkiego psa? – zapytał.
Dziewczynka uśmiechnęła się doń szeroko i puściła.
— Ani trochę.
W jednej chwili czerwonooki człowiek zamienił się w siedzącego grzecznie czerwonookiego Akitę. Kiyori po raz kolejny się zdziwiła, jak ogromny jest psi aspekt Inugamiego.
Zwierzę spojrzało nań mądrze, po czym położyło się, wielką głowę opierając o wyprostowane nogi dziewczynki. Mruknęło z zadowoleniem, gdy ta zaczęła głaskać je po sierści na karku. Białe włosie było niesamowicie miękkie i puszyste. Tylko w miejscu, gdzie szyję przecinały czerwone wzory, sierść była twardsza i rzedła nieco.
— Yori-san, masz kochane futro – powiedziała po chwili, a wielki pies skierował w jej stronę jedno sterczące do góry ucho i zamachał parę razy zapętlonym w spiralę ogonem.
Dziewczynka nie zauważyła, kiedy zapadła w sen. Rześkie powietrze, ciepłe promienie słońca, które nagrzewały wszystko wokół, lecz nie przedostawały się przez gałęzie wiśni i wielka, miękka, puchata poduszka tuż obok niej. Oczywiście, że trzymała na niej teraz głowę. Było jej tak przyjemnie i dobrze, że nie miała ochoty zwracać uwagi na nic, co dzieje się wokół. Poduszka na dodatek pachniała tak miło; w znajomy sposób, lecz zupełnie inaczej niż poduszki w jej starym domu.
Ziewnęła szeroko, poprawiając się na miejscu. Twarda ziemia pod drzewem nie należała do najbardziej wygodnych z futonów, lecz większością ciała i tak leżała teraz na wielkiej poduszce, która… uniosła się?
Otworzyła oczy, by napotkać wzrokiem gęstwinę białej sierści. Przez krótką chwilę nie potrafiła za nic zrozumieć, dlaczego poduszka ma futro, lecz po chwili cała jej powierzchnia opadła jak z wydechem powietrza.
I wówczas Kiyori zrozumiała.
Zasnęła na Psim Bogu.
Uniosła się nieco z przestrachem, choć nie miała wciąż siły, by zejść kompletnie z białowłosego. Ów jednak wyczuł ruch i podniósł psią głowę, by spojrzeć nań swoimi czerwonymi oczyma. Kłapnął raz szczęką, oblizując nos, i przymrużył oczy, gdy pod wpływem wiatru część promieni słońca przebiło się przez rzednące z chwili na chwilę kwiecie wiśni.
— Przepraszam, Yori-san, zasnęłam na tobie – powiedziała i już miała się podnieść, kiedy Inugami przewrócił się całkiem na bok. Obrzucał ją wyczekującym spojrzeniem, które bardzo łatwo było zrozumieć. – Na pewno ci nie przeszkadza, że tak leżę? – dopytała dla pewności.
Pies jedynie oblizał się po raz kolejny i poruszył wielką łapą. Zahaczył nią o dzwonki na drugiej, przez co rozległ się cichutki szmer przypominający słupki obijające się o kielichy złotych kwiatów.
Kiyori nie mogła dłużej oponować, zwłaszcza iż sierść białowłosego była niesamowicie miękka. Z niezręcznym uśmiechem położyła się na jego boku, głaszcząc lekko psią pierś. Po raz kolejny musiała ziewnąć, gdyż leniwa pogoda dnia na tak idealnej poduszce wręcz prosiła się o dalsze drzemanie.
I dziewczynka byłaby pewnie zasnęła, gdyby nie to, iż nagle ujrzała wychodzącego na plac shinshoku. Z płaską ebōshi na głowie i w normalnym stroju zapewne chciał pomodlić się przed hondenem. Dostrzegł jednak kątem oka leżącą pod drzewem wiśni Kiyori i w jednej chwili jego twarz zbladła. Zatrzymał się w pół kroku, by głęboko skłonić głowę przed czarnooką w niezwykle dostojny sposób.
Takiego ukłonu nikt nie nazwałby niegrzecznym, pomyślała sennie.
— Yori-san, czy Fukaki-sensei cię widzi? – wyszeptała swoje pytanie.
Wielki pies jedynie westchnął, co postanowiła uznać za odpowiedź przeczącą. W końcu Inugami nie lubił być widziany przez ludzi traktujących go tylko jak kamiego, któremu należy się szacunek i nic więcej.
Po chwili shinshoku wyprostował się i poszedł w swoją stronę. Kiyori przeszło przez myśl, iż dobrze, że nie wykonał dogeza, wtedy bowiem Yori znów byłby smutny.
Chęć do spania powróciła jeszcze raz w sile zbyt dużej, by mogła to zignorować. Rozluźniła się zatem na psim ciele, by znów zamknąć oczy i dać sobie odpłynąć w spokojną krainę snu.
Czarne ostrze. Błyszczące czarne ostrze. Wyjęte z rękawa. Ale tam nie było. Nie było ostrzem. Nie było w rękawie. Chociaż stamtąd nadeszło.
Pchnięcie. Jedno. Drugie. Słowa. Drugie. Pchnięcie. Drugie. Czarne ostrze.
Niebieski demon. Słowa. Ślina z krwią. Rękaw.
Oczy w psiej masce tylko raz się poruszyły.
Czarne ostrze. Jedno pchnięcie. Drugie. Wyjęte z rękawa. Nie było ostrzem.
Białe włosy opadały powoli. Krew trysnęła.
Jeden powolny krzyk. Cisza. Nie było krzyku. Był w duszy. Nie było krzyku. Ślina z krwią.
Czarne ostrze. W kształcie kła.
Wdech.
Kiyori otworzyła nagle oczy, złapawszy powietrze, jakby się dusiła. Jej czoło zroszone było potem, a palce mocno zaciskały się na psiej sierści.
Inugami szybko z psa stał się człowiekiem, unosząc do siadu. Sierść w dłoni dziewczynki zmieniła się w jedwabne kimono.
— Kiyori-san, co się stało? – zapytał mężczyzna. Głaskał ją uspokajająco po ramieniu.
Przez chwilę czarnooka nie odzywała się. Gdy jednak udało jej się wznieść wzrok na Yoriego, ujrzała ciepłe, zatroskane oblicze białowłosego.
— Miałam zły sen – wydukała w końcu. – Sen o nożu. Nie lubię noży.
— Spokojnie, oddychaj głęboko – rzekł jej Psi Bóg, obejmując ramionami. – Sny bywają dla nas okrutne, lecz nie są rzeczywistością, w której żyjemy naprawdę jako my. Być może jako ktoś inny, lecz nie my z chwili obecnej.
Dziewczynka wtuliła się w czerwonookiego, a kolejne wizje koszmaru zacierały się coraz bardziej. Wiedziała, że we śnie ostrze zrobiło coś złego… Ale czy to na pewno było ostrze? Nie pamiętała już.
W ramionach kamiego prędko się uspokoiła. Był tak ciepły i miał taki ładny zapach. Ciekawe, czy ten zapach ma jakąś nazwę?
— Już jest w porządku – powiedziała cicho, choć szybko pożałowała tych słów, bez nich bowiem Yori przytulałby ją dłużej.
— Cieszę się. Zapomnij o tym śnie, Kiyori-san. Na pewno nie był ważny – rzekł jej jeszcze.
— Już go prawie nie pamiętam. Dziękuję, Yori-san.
— Ależ nie masz za co mi dziękować. – Mężczyzna uśmiechnął się doń ciepło. Światło przebijające się przez gałęzie wiśni padało na jego twarz w sposób, dzięki któremu i oczy białowłosego spijać mogły jasność słońca. Rozświetlało je to w cudowny odcień czerwieni.
Znów prawie powiedziałam, że jest piękny. Takie rzeczy mówi się paniom, a nie kamiemu.
Ze strony domków sypialnianych oboje usłyszeli głos miko wołającej dziewczynkę. Inugami spojrzał znacząco w tamtą stronę.
— Najwyraźniej już na ciebie czas, Kiyori-san. Do zobaczenia – rzekł, gdy czarnooka wstała i ukłoniła mu się.
— Do widzenia, Yori-san. Do widzenia jak najszybciej! – rzuciła, nim pobiegła do czekającej nań kapłanki.
Zrobiło się chłodniej. Kolejnego dnia osnowa chmur była gęstsza niż wcześniej. Następnego ledwo przebijała szare światło słońca. Czwartego dnia zaś spadł deszcz. I dobrze, pomyślał świat, bowiem pogoda gęstniała z każdą chwilą i parnego powietrza w ostatnich momentach wręcz nie dało się wytrzymać. Aż nagle zerwał się chłodniejszy wiatr i powoli pojedyncze drobne krople zbijały się w ilości i stawały coraz cięższe. Mżawka przemieniła się w pełnoprawny deszcz, ten zaś – w rzęsistą ulewę. Barwy świata przygasły, gdy zmieniony został w mgliście srebrny obraz. Ucichły pilnujące swych piskląt ptaki i zamarły ślepe bez słońca motyle. Jedynie pośród kropel, zdawać się mogło zmęczonym oczom, przewijała się chmura bladej mgły – to ziemia parowała, oddając chłodnej wodzie całe swe ciepło.
Kiyori usiadła z narzutką na ramionach przy rozsuniętych nieco drzwiach fusuma, by obserwować, jak ze strugami płynącego po ziemi deszczu odpływają również pozostałe płatki wiśni. Już przeminął okres jej kwitnienia i jasnoróżowa szata odeszła na kolejny rok. Choć czy to nie samo drzewo odrzuca ją, gdy się znudzi nową kreacją? Ledwo kilka dni po zachwyceniu świata po raz pierwszy swoją nową odsłoną już zaczyna planować przyszłoroczne ukwiecenie.
— Nie nudzi cię ten widok, Kiyori-chan? – zapytał shinshoku, który w pewnej chwili przysiadł przy dziewczynce. – Nie pamiętam, żebym w twoim wieku lubił patrzeć na deszcz.
Czarnooka pokręciła przecząco głową.
— Chram zawsze wygląda ładnie. Może i nie ma słońca, ale to pierwszy raz, kiedy widzę go w wodzie. Kolory są inne, prawda, Sensei?
Na jej słowa kapłan uśmiechnął się ciepło.
— O tak, są zupełnie inne. W naturze każde zjawisko ma swoją smutną i piękną stronę. Mówiąc „zjawisko”, mam na myśli wszelką istotę. Nawet ciebie i mnie. A prawdziwe szczęście zapada wtedy, gdy miast troskać się smutną stroną życia, ludzie uśmiechają się ku tej pięknej.
— Fukaki-sensei jest naprawdę mądry – rzekła dziewczynka. Mężczyzna ściągnął brwi w zdziwieniu.
— Skąd wiesz, jak się nazywam, Kiyori?
— Yo-… Psi Bóg mi powiedział – odparła z wahaniem. Skoro nie powinna powtarzać słów Inugamiego, a całą przekazaną jej wiedzę ma z jego opowieści, czy nie powinna wszystkiego trzymać dla siebie?
— Ach tak? Rozumiem.
— Nie mogę się do ciebie tak zwracać, Sensei? – W jej głosie znać było niepokój.
— Oczywiście, że możesz – uspokoił ją łagodnie. Zapatrzywszy się w deszcz, po chwili milczenia wyrzekł kolejne słowa. – Masz wielkie szczęście, Kiyori, mogąc widzieć Inugamiego. Od zawsze pragnąłem ujrzeć go choćby raz i przez wiele lat służby w chramie nie było mi to dane nigdy. Za to ty… Ty możesz z nim nawet porozmawiać. Poznać kamiego to błogosławieństwo, drogie dziecko. – Mężczyzna położył jej dłoń na głowie.
Kiyori zdawało się, że uśmiech, jakim ją obdarzył, był dumny. Czy można być z niej dumnym tylko dlatego, że widzi Yoriego? To tak jakby czuć dumę z czyjejś umiejętności oddechu albo chodzenia.
— Może jeszcze kiedyś go ujrzysz, Fukaki-sensei – rzekła z myślą o psim aspekcie Inugamiego. Ten przecież dało się zobaczyć, gdy białowłosy tego chciał. Może nawet kami zrobi tę przyjemność shinshoku, jeżeli go o to poprosi?
— Byłbym szczęśliwy z takiej możliwości, Kiyori.
Niedługo później kapłan poszedł zająć się swoimi obowiązkami, zaś czarnooka nadal wpatrywała się w deszczowy krajobraz chramu. Znajdował się on na wysokim wzniesieniu, dlatego w oddali dało się dostrzec rozmazane kształty innych gór. Wszystkie porastał gęsto sosnowy las i tylko w niektórych miejscach znaleźć było można enklawy innych drzew: białych brzóz, splątanych wiązów, postawnych dębów i czerwonolistnych klonów. I choć w słoneczny dzień wprawne oko umiało czasem odróżnić po barwie koron, gdzie miast sosnowych igieł spotkać można liście, teraz wszystkie drzewa zmieniły się w jednolitą masę, która starała się pochwycić jak najwięcej wody.
Wtem ruch przyciągnął uwagę dziewczynki. Na granicy lasu dostrzegła powoli kroczącego białego psa. Od razu rozpoznała weń Inugamiego, którego nie dane jej było spotkać przez ostatnie kilka dni.
— Yori-san – powiedziała niezbyt głośno, szeroko się uśmiechając.
Ogromny Akita zastrzygł uchem i odwrócił łeb w jej stronę. Pomachała mu, on zaś kłapnął na jej widok szczęką. Chwilę później zwierzę poczęło truchtem się do niej zbliżać. Mokra sierść nie była tak piękna jak zawsze, lecz lśniła srebrzyście od pokrywającej ją wody.
— Dzień dobry, Panie Psie – rzekła, kiedy kami usiadł na drewnianej podłodze przed wejściem. – Nie jest dziś za chłodno na spacery?
— Ależ skąd. Nareszcie nie jest mi gorąco w tym futrze – zażartował białowłosy, przybrawszy ludzki aspekt.
Tak jak dziewczynka się tego spodziewała, szare kimono w drobne wzorki ciemnozielonego bambusa i nawet ciasno zawiązany czarny obi były przemoczone. Białe włosy mężczyzna spiął z tyłu głowy w luźnego koka, by nie przeszkadzały mu przylepianiem się do twarzy.
— W tym świetle twoje oczy wydają się jasnobrązowe, Yori-san – stwierdziła, przyglądając się również zabawnie sterczącym na boki krótkim kosmykom. Czyżby naprawdę były to uszy Inugamiego?
— Twoje zaś są czarne jak dwie perły. Tylko w słońcu mają barwę cienkiego ostrza z obsydianu.
— Czym jest obsydian?
— To kamień. Bardzo twardy, lecz także bardzo kruchy. Można go naostrzyć lepiej od jakiegokolwiek innego miecza, lecz szczerbi się o wiele szybciej niż najtańszy nóż. Najpiękniejsze obsydianowe rzeczy zdają się lśnić głębokim brązem, choć przez większość czasu widzi się weń czerń – wyjaśnił, opierając się o skrzydło rozsuwanych drzwi.
— Co dzisiaj robiłeś, Yori-san? – zapytała zaciekawiona.
— Odwiedziłem pewnego yōkai, który wielbi taką pogodę. Nabiera wówczas najwięcej sił. Musiałem go jak zwykle ostrzec, by nie przesadził ze swoją mocą, bo wtedy mógłby się stać demonem. Demony zaś nie zaznają spokoju na moim obszarze.
— A co to za yōkai?
— Pewien młody kappa. – Na widok zniechęconej miny czarnookiej kami uśmiechnął się. – Nie martw się nim, jest niegroźny. Często dostaje od ludzi ze wsi za waszym miasteczkiem ogórki, więc jest syty. Pozwalam mu tu żyć, gdyż nie zakłóca niczyjego porządku.
Kiyori rzeczywiście zaniepokoiła się obecnością kappy gdzieś w lesie. Słyszała bowiem od matki wiele razy historie o polujących na dzieci demonach, które można oszukać tylko poprzez głęboki ukłon. Nieraz bała się, że złe kappy istnieją, lecz jeżeli białowłosy jakiegoś zna i nie uważa go za niebezpiecznego, najwyraźniej nic jej nie grozi.
— A jak mija twój dzień, Kiyori-san? – zapytał ją Yori.
— Od rana siedzę tutaj i patrzę na deszcz, bo wygląda ślicznie i przyjemnie pachnie. Nie jest już tak gorąco.
Właściwie to nie wiedziała, dlaczego miko albo shinshoku jeszcze nie znaleźli dla niej żadnego zadania, lecz nie narzekała na swój obecny los. Przynajmniej mogła ponicnierobić.
— Brzmi jak niezwykle pracowity dzień – zaśmiał się mężczyzna. Odparła mu zawstydzonym uśmiechem.
— Jakie jeszcze yōkai są w tych lasach, Yori-san? – zainteresowała się.
— Mnóstwo różnych. Większość z nich jest zupełnie niegroźna i nie interesuje się życiem ludzi. Niektóre są po prostu złośliwe jak nogitsune albo tanuki, inne przynoszą nawet szczęście w domach. Wszelkie niebezpieczne dla tutejszych mieszkańców duchy wypędzam od razu – odparł jej.
Dziewczynka chciała jeszcze o coś zapytać, lecz słowa umknęły jej z głowy. Psi Bóg w tym czasie wstał.
— Na mnie znów przyszedł czas. W deszczowy dzień dziwne obake czasem próbują przebić się przez moje pieczęci.
— Życie kamiego jest trudne, prawda? – zauważyła.
Mężczyzna zaśmiał się krótko. Wzdłuż mokrej szczęki spłynęła kropla deszczu.
— Czasami takie jest, lecz mam wystarczająco dużo siły. Miłego dnia, Kiyori-san.
Skłoniła lekko głowę, on zaś pogłaskał ją, po czym znów zmienił się w psa. Dziewczynkę ciągle fascynowało to, jak prędko Inugami potrafił przybrać inny kształt.
Po chwili zwierzę znikło pośród drzew, Kiyori zaś powróciła do oglądania mokrego, deszczowego świata.

4 komentarze:

  1. W końcu uznałem że czas najwyższy skomentować tą historię. Mamy siódmy rozdział za sobą... bardzo spokojnie prowadzisz tą fabułę wiesz? Chociaż już widzę że nabieramy rozpędu. Tworzysz wokół tej serii jak na razie taki sielankowy nastrój. Aż miło usiąść i poczytać w tak deszczowy dzień jak ten dziś u mnie. Bardzo ostrożnie odsłaniasz karty... jak sądzisz? Ile będzie rozdziałów w tej części?

    OdpowiedzUsuń
  2. Zgadzam się z komentarzem powyżej ^^ - akcja toczy się powoli, ale dla mnie to niesamowita zaleta, bo można się wręcz rozsmakować w tej historii. Nie wiem, dokąd nas Racu prowadzi, ale niezmiennie mnie to zachwyca. Oby jeszcze dużo było przed nami, bo będę tęsknić za tą cotygodniową dawką słownych obrazów, jakie nam maluje.
    Alys

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam czasami, czytając tą serię, wrażenie jakbyś tworzył obraz (żywy Mrówkolew który zamiast farbami czaruje nas słowami ^^) albo ciasto xD a my twoi czytelnicy jesteśmy widownią która może spoglądać, sycić swe oczy powstającym z niezwykłą troską o detale i swoistą miłością arcydziełem. Nie zapominasz nawet o najmniejszym szczególe. Niczym misternie zdobione płótno które jest miodem dla oczu, twoje opowieści są miodem dla mojego głodu czytelniczego. Za co swoją drogą jesteś odpowiedzialny bo większość opowieści które mnie na chwilę chociaż satysfakcjonowały teraz tego nie robią bo są zbyt płytkie albo złe napisane. Chce czy nie chce tekst porównuje z twoim poziomem -.- a niech Cię xD żebyś się znudził czytając to xD

      Usuń
    2. Hah, dobrze powiedziane! :D
      Twoje słowa, Racu, to obraz malowany słowami.
      Alys

      Usuń