Uwaga

piątek, 22 lipca 2016

Rozdział 4

Niebo było niewiarygodnie czyste. Pierwszy raz od wielu miesięcy ukazało swe lico w tak głębokich tonach błękitu, który nad horyzontem ledwo co odcinał się od bieli, by potem wspinać się i rosnąć w siłę, osiągając pełnię intensywności na samym szczycie firmamentu. Lekki zefirek co jakiś czas poruszał gałęziami drzew wykonujących swymi zastygłymi w czasie ramionami spokojne, koliste ruchy. Jedno, jedyne takie drzewo pośród swych sióstr sosen w szczególności przyciągało uwagę.
Kruche cieniutkie gałązki drżały z trwogi przed owym wiatrem. Trzymały się grubszymi końcami stwardniałych już dawno temu konarów, byle tylko nie urwać się i nie odlecieć gdzieś w dal, zaprzepaszczając szansę na ukazanie światu jednego z najpiękniejszych jego widowisk. Bowiem to na nich, na ich pogiętych końcach natura zamieściła ogromne brzemię w postaci maleńkich, zamkniętych jeszcze ciasno w sztywnych, bordowych kokonikach pączków.
Zgarbiona, odwracająca się koroną ku południu wiśnia już niedługo miała zakwitnąć.
W srebrzystobiałych promieniach młodego słońca mieniła się wilgoć osiadła na torii i na otaczających ją niby ostrzeżenie igieł wyprostowanych dumnie sosen. Stojąca na kamiennym moście Kiyori obserwowała, jak pojedyncza wezbrana wodą kropla spływa po jednym z filarów bramy – z początku leniwie i zygzakiem, lecz z każdą chwilą nabierając rozpędu, by wreszcie wręcz uciec ku ziemi.
Nagle dał się słyszeć odgłos czyichś kroków na sandō. Żwir chrzęścił dość głośno w ciszy i spokoju całego chramu. Dziewczynka prędko poprawiła białe haori i ukłoniła się podchodzącej doń miko.
— Witaj, Nate-sensei.
— Jeszcze nie posprzątałaś mostu, Kiyori? Przecież prawie godzinę temu cię tu wysłałam.
— Wybacz, Sensei. Wszystko wygląda tu tak ładnie, że nie mogę się skupić, to moja wina – wytłumaczyła się szybko ze skruchą. Wiedziała doskonale, iż jako przyszła miko musi najpierw nauczyć się wszystkich zadań kapłanki, lecz ciągle coś odciągało jej uwagę od obowiązków.
Uniósłszy nieśmiało wzrok, napotkała pobłażliwy uśmiech starszej kobiety.
— Zawsze mówisz to samo, Kiyori. Cieszę się, że kochasz już nasz chram, lecz nie zapominaj o tym, iż należy o niego dbać, by stał tu przez kolejne pokolenia tak samo piękny. Podnieś się i dokończ czyścić most, a potem przyjdź na śniadanie. – Po tych słowach kobieta odwróciła się, by zapewne pójść do niewielkiej kuchni.
Kapłanka zawsze patrzyła na jej wybryki przez palce. Dziewczynka czuła, że działo się tak, bo nadal traktowano ją jak dziecko. Owszem, trafiła tu niecałe trzy miesiące temu i od tego czasu pomagała już przy Hatsu-uma rozpoczynającym sezon sadzenia ryżu oraz przy Hinamatsuri, święcie dziewcząt, lecz nadal nie wiedziała do końca, gdzie co jest ani jak się zachować podczas wszystkich ceremonii w chramie.
Będąc już pewną, że miko jej nie usłyszy, westchnęła pod nosem. Świątynia była naprawdę piękna. Gdziekolwiek człowiek się znalazł, trudno było skupić się wyłącznie na pracy – życie wokół tak bardzo ściągało na siebie uwagę. Mistyczna atmosfera tego miejsca ani trochę nie pomagała biednej dziewczynce, która ostatecznie zaczęła zmiatać w dół z kamiennych stopni kurz i pył. Święty strumień zaś szemrał jej cicho swe wodne piosnki.
Jedna rzecz zastanawiała Kiyori. Odkąd bowiem tu trafiła, jednym z powodów, dla których ciągle się rozglądała wokół, był fakt, iż ani razu jeszcze nie spotkała Inugamiego. Raz, kiedy wyjrzała na zewnątrz o brzasku, zdawało jej się, że w porannej mgle ktoś sunie przed hondenem, lecz ledwo to zauważyła, a już postać zniknęła za rogiem budynku. Od tamtej pory zaś nie miała ani jednej okazji, by przeprosić kamiego za swoje zachowanie przy matsu.
Ciążyło to na serduszku dziewczynki tym bardziej, że ponoć była błogosławionym dzieckiem. Co prawda, nikt jej nie pytał, czy widuje gdzieś boga, lecz czy to możliwe, żeby nadal tak samo dobrze służyła Yoriemu jako kapłanka, jeżeli nie mogła go zobaczyć?
Westchnęła kolejny raz, by schylić się i zmieść brud ze ścieżki do chramu. Mogła jedynie o tym rozmyślać i marzyć, by spotkała ją jeszcze szansa porozmawiania z Inugamim.
Wiatr załopotał mocniej niż wcześniej, lecz silne konary wiśni dawały wystarczające oparcie delikatnym gałązkom.

Po skromnym obiedzie Kiyori jak zwykle dostała onigiri do przekąszenia w trakcie pracy. Na dziś zostało jej już tylko zamiecenie domku, w którym razem z miko mieszkały, dlatego też starsza kobieta postanowiła jej poopowiadać o chramie.
— Nikt nie pamięta, jak dawno temu Ikirunegau Jinja zostało postawione. Można się tego domyślać jedynie po tym, jak wygląda brama torii: w starych kronikach ponoć miała jaskrawoczerwony kolor, teraz zaś jest czarna niczym węgiel. Ale nie wyrasta nań nigdy ni jedna kępka mchu, choć w środku lasu nie powinno go brakować, prawda?
Głos kobiety był zrównoważony i przyjemny, mimo że przebłyskiwały w nim nuty zmęczenia starością. Szły razem spokojnym krokiem po chramie, gdy Nate-san wskazała dłonią czarny kształt będący granicą między otwartą przestrzenią świątyni a rudobrązową ścianą tysięcy rosnących wysoko w górę sosen. Owa brama stanowiła jednocześnie tak ważną granicę między skończonym światem ludzi i światem kami, który był „nieskończony”. Lecz co to znaczyło? Kiyori nie wiedziała.
— Dlaczego w takim razie nikt jej nie odnawiał? – zapytała ciekawa dziewczynka.
— Tego też nie wie nikt. Być może kiedyś ludzie opuścili chram, być może taka była wola kamiego, być może wreszcie nie stać było chramu na pozyskanie odpowiedniej farby na całą torii. Możemy jedynie przypuszczać, co się stało w niezapisanej na żadnych kartach historii.
Kiyori zasępiła się nieco, lecz przyszło jej do głowy kolejne pytanie.
— Ale dlaczego brama była czerwona? Mama mi mówiła, że czerwone są tylko bramy torii, które prowadzą do świątyń Inariego.
— Tego też w kronikach nikt nigdzie nie zawarł. Podejrzewam, że sam tylko kami wie, jaka prawda kryje się za historią naszego chramu. – Przystanęły na chwilę przy temizuyi, by przemyć ręce i usta. Woda wciąż była lodowata, lecz ciepłe promienie słońca prędko na nowo ogrzewały schłodzoną skórę. – Rozumiesz wszystkie kanji na tabliczce, która wisi przed wejściem do chramu, Kiyori?
Dziewczynka, nie umiejąc przypomnieć sobie wszystkich znaków, pokręciła głową przecząco, dlatego miko zarządziła, że przejdą się ku bramie. Na miejscu jednak zapisane kursywą symbole nadal nie ukazywały czarnookiej niczego, co znała.
— Wiem tylko, że ostatnie kanji znaczą „jinja”, czyli „chram” – powiedziała, dumna chociaż z tego.
— Przyjrzyj się. W nazwie pojawiają się trzy znaki hiragany: „ki”, „ru” i „u”. Dosłownie nazwa ta oznacza „Chram Powołanej do Życia Nadziei”. „Powołanej do życia”, nie zaś zrodzonej w sercu. „Nadzieją” w tej nazwie jest nasz Inugami, który ochrania miasteczko i pobliskie lasy przed złem. Nie wiadomo, co znaczy to, iż został „powołany do życia”, lecz w starych kronikach są wzmianki o tym, że bardzo dawno temu nasza okolica pełna była okrutnych potworów i straszliwych demonów niszczących wszystko, co weszło w ich drogę. Być może zatem nasz kami został tu przysłany przez innych bogów, by strzec porządku i dobra. By przywrócić ludziom nadzieję i spokój duszy.
Czarnooka dziewczynka wlepiła wzrok w symbole, lecz nadal nie potrafiła rozszyfrować, jakich kanji użyto. Usłyszana historia napełniła jednak jej serce niezwykłym ciepłem.
— Nie potrafię przeczytać kursywy – rzekła z niezadowoleniem. Kapłanka uśmiechnęła się szerzej.
— Cierpliwości. Przyjdzie i na to czas. Shinshoku nauczy cię czytać i pisać modlitwy, a ja pokażę ci, jak tworzyć amulety. – Ciepła dłoń miko spoczęła na jej głowie.
— Będę umiała robić z gliny takie śliczne engimono jak ty, Nate-sensei?
— Oczywiście, że tak. Może nawet piękniejsze. Może praca twoich rąk w przyszłości ześle na engimono więcej boskiego błogosławieństwa? Kto to wie, gdy przed tobą jeszcze tak daleka droga?
— Już nie mogę się doczekać – Kiyori zaczęła mówić podekscytowanym głosem. – Będę pomagać ludziom, będę robić fukurō na szczęście, będę lepić inu hariko dla pań w ciąży, będę pleść omamori na każdą okazję, będę robić kumade i wszystkie inne talizmany, jakie można wymyślić na świecie i…
— Kiyori, twoje plany są wspaniałe, lecz najpierw naucz się właściwie skupiać na powierzonych ci zadaniach. Nawet te najmniejsze i zdawałoby się najbardziej błahe dla chramu mają istotne znaczenie.
Dziewczynka speszyła się i zwiesiła głowę, po czym lekko ukłoniła miko.
— Tak, przepraszam.
— Następnym razem pomyśl bardziej o chwili obecnej, drogie dziecko. Marzeń należy mieć wiele, lecz na wymyślanie ich nie trać czasu, który możesz poświęcić ich spełnienie. Chodźmy z powrotem. – Miko odwróciła się i zaczęła iść w kierunku haidenu. 
Gdy jednak Kiyori uniosła wzrok, nagle jej oczy napotkały wyjątkowy obraz. Od razu wlepiła weń spojrzenie i z lekko otwartymi ustami patrzyła w stronę wijącej się za kamiennym mostem sandō.Przy jednej z ishidoro stała wysoka postać w białym kimonie ze złotymi obszyciami. Hitoe pod wierzchnią warstwą ubrania była czerwona. Na ramiona postaci opadały długie, niczym nie krępowane śnieżnobiałe włosy, które w świetle słońca błyszczały niemal jak srebro.
Oto znów stał przed nią Inugami. Po niemal trzech miesiącach wątpliwości w swoje błogosławieństwo dziewczynka ujrzała boga w tej samej okazałości, co przedtem.
Czyli nadal mogę go zobaczyć, pomyślała z radością skaczącą w jej sercu i pospieszyła prędko za miko, która już wkroczyła na żwirowaną ścieżkę.
Mężczyzna stojący przy kamiennym lampionie spojrzał w ich stronę czerwonymi oczyma. Dziewczynkę uderzyło to, iż wyglądał, jakby było mu smutno.
— Witaj, Inugami-sama. – Wyprzedziwszy nieco kapłankę, pierwsza znalazła się obok boga i ukłoniła przedeń głęboko.
— Witaj znów, Kiyori-san. – Głos mężczyzny naprawdę brzmiał smutno. Ów ton rozbrzmiewał niemal boleśnie wokół, jakby całe otoczenie zwieszało swe serca w smutku.
Dziewczynka już miała spytać go, co się stało, lecz w tym samym momencie usłyszała dziwny odgłos tuż za sobą. Odwróciła się, by ujrzeć miko w najgłębszym ukłonie dogeza. Zdziwiło ją to. Czyżby ona też powinna tak kłaniać się przed kamim?
— Nie powinnaś była się do mnie teraz odzywać, Kiyori-san – rzekł znienacka białowłosy. Spojrzała nań, jakby popełniła straszny czyn, iż sam bóg ją upomina.
— Przepraszam, Inugami-sama. Ale dlaczego nie powinnam była tego robić?
— Nie musisz za to przepraszać. Spójrz jednak za siebie. Nie lubię, gdy ludzie padają przede mną na kolana. Jestem tylko pomniejszym kami, sługą i obrońcą ludzkich siedzib, nie zaś cesarzem. – Mężczyzna przez chwilę patrzył na kobietę, by nachylić się nadeń i pogłaskać po głowie czułym gestem. Zdawało się, że stara miko recytuje jakieś modły. – Pamiętam, jak Nate-san przyszła tu jako dziecko trochę starsze od ciebie, Kiyori-san. Nigdy nie potrafiła mnie dostrzec. Nigdy nie padała przede mną na twarz. Ale dawno, dawno temu, kiedy w chramie zjawił się inny człowiek potrafiący zobaczyć istoty ze świata duchów, ludzie zachowywali się tak samo. Nie chcę, by bito mi pokłony. Wolę w takim razie pozostać niewidoczny. Nigdy więcej nie mów ludziom, że wśród nich jestem, Kiyori-san. – Czerwone oczy boga spoczęły na dziewczynce, a wylewał się przezeń tak ogromny żal, że ta niemalże się rozpłakała. – I nie nazywaj mnie „Inugami-sama”. Przecież przedstawiłem ci się jako Yori, pamiętasz?
Kiyori prędko zreflektowała się i ukłoniła mężczyźnie szybko drugi raz. Bała się, że gdy uniesie głowę, ten znowu zniknie jak za poprzednimi razami.
— Wybacz mi, nie będę już tak mówić, Yori-san.
Białowłosy uśmiechnął się doń przez smutek, po czym odwrócił i począł iść w kierunku lasu. Wtenczas dopiero dziewczynka przypomniała sobie, dlaczego tak długo czekała na możliwość spotkania Inugamiego.
— Nate-sensei, muszę iść na chwilę za kamim – wytłumaczyła się, po czym podbiegła do mężczyzny. – Yori-san, proszę, zaczekaj chwilę!
Czerwonooki przystanął i odwrócił się ze zdziwieniem.
— Tak?
— Chciałam cię przeprosić na moje zachowanie ostatnim razem, gdy się spotkaliśmy – zaczęła mówić niepewnie. – Bo wtedy powiedziałam Yoriemu-san, że nie powinien dotykać ani czytać cudzych ema, chociaż one wszystkie były przeznaczone dla niego. Nie wiedziałam, że Yori-san jest Psim Bogiem, przepraszam. – Ukłoniła się po raz kolejny w nadziei, że za tę serię ukłonów, których Inugami najwyraźniej nie lubił, nie zdenerwuje się na nią.
Niespodziewanie dla niej mężczyzna zaśmiał się pod nosem w tak piękny sposób, że uniosła głowę.
— A któż ci miał to powiedzieć, droga panienko? Jesteś pierwszą osobą od ponad dwóch wieków, która mnie widzi w tej postaci, zaś ludzie nie tworzą takich podobizn bóstw, na jakich mogłabyś mnie ujrzeć. Nie bój się, nie mam ci tego za złe.
— Naprawdę? – ucieszyła się z szerokim uśmiechem.
— Naprawdę. Kami nie kłamią. – I znów mężczyzna odwrócił się z zamiarem pójścia sobie, gdy po raz kolejny coś popchnęło dziewczynkę do następnych słów.
— Yori-san, opowiedz mi coś jeszcze!
Gdy podeszła bliżej Inugamiego, ujrzała, jak unosi w zdziwieniu brwi. Uśmiechnęła się doń szeroko. Na ten gest i on odpowiedział uśmiechem.
— Co w takim razie chciałabyś wiedzieć, Kiyori-san?
— Uhm… Jak dawno tutaj trafiłeś? – Nie wiedząc, od czego zacząć, dziewczynka postanowiła podjąć ten sam temat, co z miko.
— Ponad czterysta lat temu. Osiadłem wówczas w tym chramie.
— Czyli żyłeś już wcześniej?
— Bardzo krótko, uwierz mi.
— A jak wyglądał chram na początku?
Białowłosy zaśmiał się z jej ciekawości.
— Niemal tak samo jak i teraz. Torii obwieszona była shide i pieczęciami. Błyszczała czerwonym kolorem, choć ten i tak nikł między pniami sosen. Most kiedyś jednak był drewniany, dopiero potem ludzie zbudowali go z kamienia. Inny był sznur shimenawa, zmieniany w tym chramie co dwadzieścia trzy lata. Kiedyś nie rosła tu też ta piękna wiśnia – posadził ją poprzednik poprzedniego shinshoku. To chyba jedyne różnice z tym, co widzisz teraz.
Dopiero wówczas Kiyori zauważyła, że Inugami zmienił kierunek tego powolnego spaceru, gdyż znaleźli się właśnie pod ową wiśnią. Pączki kwiatów, które już niedługo miały śpiewać milczącą pieśń wiosny, nadal były maleńkie. Mężczyzna wyciągnął przed siebie dłoń i dotknął niemalże czarnego pnia drzewa. Dzwoneczki na jego nadgarstku zaszemrały cichutko.
— Dlaczego nosisz na ręce te dzwoneczki, Yori-san? – zainteresowała się.
— To moja broń. Odstrasza zło, które czai się we mnie i wokół mnie – rzekł z nostalgią. Te słowa zdziwiły dziewczynkę.
— Przecież nie jesteś zły, jesteś kamim. Po co odstraszać coś, czego nie ma?
Czerwonooki spojrzał nań ze zdziwieniem, po czym pogłaskał ją po twarzy. Miał przyjemnie ciepłą dłoń.
— Jesteś bardzo dobrym dzieckiem, Kiyori-san. Będzie z ciebie wspaniała miko.
— Dziękuję. Chcę ci służyć jak najlepiej, Yori-san.
Mężczyzna uśmiechnął się w ten piękny sposób, który za każdym razem odbierał głos czarnookiej dziewczynce. Boska część przezierała przezeń w tych drobnych gestach tak wyraźnie…
— A dlaczego masz białe włosy i czerwone oczy, Yori-san? – Ta kwestia nurtowała ją jakiś czas, dlatego postanowiła wreszcie zapytać.
— …Gdy otworzyłem oczy już jako kami, były one czerwone jak maki w słońcu. Gdy jako kami spojrzałem na swoje włosy, były one białe jak świeży śnieg. Nie mogę ci więcej powiedzieć. Taki po prostu jest mój los. – Mówiąc to, mężczyzna patrzył w dal, jakby w owej przestrzeni widział znów swoje wspomnienia.
— A dlaczego masz te czerwone znaki na szyi? W twojej psiej formie też je widać na futrze.
Białowłosy sięgnął ku krtani, zdawałoby się, że szukał palcami śladów niby wgłębień czy blizn.
— Wiążą się z tym, jak stałem się kami. Ale tej opowieści nie powinnaś słyszeć, Kiyori-san – odparł krótko, by następnie odwrócić się ku niej przodem. – Wróć już do Nate-san. Zdaje się, że przerwałaś z mojego powodu waszą lekcję, prawda?
— Dobrze. Ale czemu tak rzadko jesteś w chramie, Yori-san? – Niemalże dodała, że chciałaby móc częściej rozmawiać z Inugamim, powstrzymała jednak te słowa w ostatniej chwili, by nie wyjść na niegrzeczną.
Lecz Psi Bóg najwyraźniej ją przejrzał.
— Nie martw się, Kiyori-san, spotkasz mnie prędzej niż za kolejne trzy miesiące.
W jednej chwili, właściwie za mrugnięciem oka, białowłosy znienacka przeobraził się w wielkiego psa. Zwierzę spojrzało ostatni raz na zarumienioną i zadziwioną dziewczynkę, która prędko ukłoniła mu się. Dopiero wtedy skoczyło zwinnym krokiem w las.

Parę godzin później czarnooka znajdowała się przed kartą papieru i kompletnym suzuribako do nauki kaligrafii obok siebie. Siedzący przedeń shinshoku pokazywał jej właśnie, jak pisać w sposób sam w sobie będący wielowiekową już sztuką.
— Musisz oczyścić umysł. Musi być on krystaliczny i przejrzysty niczym górski strumień. Żadna niepotrzebna myśl nie powinna ogałacać cię z twojego skupienia na pisaniu, a w twoim sercu nie może zalęgnąć się ani jedna skalana trwoga. To, co chcesz zawrzeć w kaligrafii, ma płynąć z wnętrza ciebie i nie może być byle słowami. Napisane słowa muszą mieć głębokie znaczenie, bo tylko wówczas kaligrafia prawdziwie liczy się jako sztuka – tłumaczył jej nachylony nad kartą mężczyzna.
Jego pędzel fude z pięknego i lśniącego nawet w przytłumionym świetle drewna zmoczony został w przygotowanym wcześniej tuszu i teraz zaginał swój szpiczasty koniec na papierze, sunąc w doskonałej zgodności z wolą kapłana. Ni na drobny moment dłoń shinshoku nie zadrżała.
Dziewczynka obserwowała, jak nakreślił on kilka napiętych łuków, które przecięte zostały z nagła krótkimi strzałami czarnych linii. Powoli różnokształtne pociągnięcia pędzlem zmieniały się w wyrysowane kunsztowną kursywą kanji. Nie umiała przeczytać słów, jakie przezeń przekazano, lecz czuła, że jest to coś ważnego.
Kiedy mężczyzna skończył, wyprostował się i odłożył z wdziękiem pędzel. Klasnął w dłonie jak do modlitwy i dopiero wówczas spojrzał na siedzące przedeń dziecko.
— Nauka sztuki kaligrafii może trwać bardzo długo. Nie martw się niepowodzeniami na początku, bo nikt nie jest mistrzem po wzięciu fude w dłoń pierwszy raz. Ale pewnego dnia być może okaże się, że stworzysz kakemono, które będzie wisieć gdzieś w chramie bądź w czyimś domu – rzekł. Kiyori słuchała go ze skupieniem. – Najpierw nauczę cię przygotowywać narzędzia do  kaligrafii. Odpowiednie rozrobienie tuszu już jest wyczynem, bowiem sama musisz zrozumieć jego postać, by nie zetrzeć na suzuri zbyt wiele sumi, bądź by nie dodać zbyt wiele lub zbyt mało wody.
Dziewczynka pokiwała głową w zrozumieniu. Uczyła się pisać i czytać, lecz nigdy rodzice nie mieli w zamiarach nauczenia jej kaligrafii. Dlatego bała się, że jej pismo będzie zbyt brzydkie lub koślawe.
— Nazwij i powiedz mi, do czego służą przedmioty, które leżą obok ciebie w suzuribako.
Posłusznie sięgnęła po dwa pędzle – jeden wyglądający jak ten używany przed chwilą przez shinshoku, z włosiem schodzącym się na końcu, drugi zaś z długą, nieposkromioną i postrzępioną szczeciną w kształcie trapezu o szerszej podstawie u dołu.
— To są pędzle fude, którymi się pisze, trzymając je zawsze prosto, włosiem w dół. – Chwyciła jeden z nich, by zademonstrować, jak chwycić pędzel. Następnie odłożyła je z powrotem do pudełka i wyciągnęła leżącą na dużym kamieniu czarną kostkę. – To jest tusz sumi, który rozciera się z wodą, by móc nim pisać… Reszty narzędzi nie znam dobrze – dodała z wahaniem.
— Weź w dłonie ten duży kamień leżący na środku suzuribako – rzekł. Dziewczynka postąpiła według jego zalecenia. – To jest suzuri. Bazaltowy kamień, na którym rozciera się sumi. Widzisz pod nim to niewielkie pudełko z otworem na środku? – Czarnooka pokiwała głową. – To jest suiteki, pojemnik na wodę, którą dodajesz do roztartego sumi. Całe suzuribako stworzone jest tak, by wszystkie jego elementy się weń mieściły, wchodząc do środka w odpowiedniej harmonii. Najpierw bowiem rozcierasz sumi na suzuri, potem mieszasz je z wodą z suiteki, a dopiero potem bierzesz leżące w tej wąskiej bocznej wnęce fude, by stworzyć kaligrafię – wyjaśnił jej. – Najcenniejsze suzuribako w chramie znajduje się w hondenie, w naijin, gdzie trzymane jest goshintai, przedmiot symbolizujący obecność Inugamiego. Jeżeli bóg ma dla nas do przekazania ważną wiadomość, użyje właśnie narzędzi z tego suzuribako oraz swojej pieczęci hanko. W historii chramu nasz kami jeszcze nigdy nie napisał do ludzi, lecz podobno sumi Inugamiego ma złoty kolor, a jego czarne suzuribako ozdobione zostało magicznym wizerunkiem góry, na której mieści się jego świątynia.
— Dlaczego magicznym?
— Bo podobno zmienia się wraz z tym, jak zmienia się sama góra. Namalowane sosny rosną wraz z prawdziwym lasem, namalowana mgła zaś unosi się i opada wraz z prawdziwą. Namalowane chmury zbierają się wtedy, kiedy na naszym niebie widać oznaki nadchodzącego deszczu, a co jakiś czas z lasu wychodzi też namalowany wielki pies, którym jest sam Inugami strzegący góry.
— Sensei, widziałeś kiedyś to suzuribako? – zapytała Kiyori podekscytowanym głosem. Wizja magicznego pudła tak bardzo jej się spodobała, że aż żałowała urodzenia się dziewczynką. Jako chłopiec mogłaby zostać shinshoku, wejść do hondenu na rytuał oczyszczenia i spojrzeć na obraz będący namalowanym zwierciadłem rzeczywistości.
— Przyznam ci, że tylko raz w moim życiu. Kiedy byłem dzieckiem, w miasteczku zapanowało poruszenie, iż ktoś skradł goshintai. Ówczesny shinshoku przeprosił wówczas kamiego za swoją zuchwałość i otworzył naijin. Jako młody adept na kapłana, stałem tuż za nim, również modląc się o przebaczenie, lecz nie potrafiłem poskromić ciekawości i uniosłem wzrok, kiedy shinshoku sprawdzał, czy wszystko leży prawidłowo na swoim miejscu. Co prawda z daleka, ale widziałem również to magiczne suzuribako.
— I jak wyglądało? Naprawdę pokazywało prawdę? – Dziewczynka nie mogła wytrzymać w zniecierpliwieniu, na co kapłan zaśmiał się pod nosem. Nie mógł jej teraz napominać, gdy sam opowiadał właśnie o swoim dziecięcym nieposłuszeństwie.
— Tak. Pojedyncza chmura przetaczała się wtedy na południowy zachód od chramu. Taka sama, jak mi się zdawało, znajdowała się nad namalowaną złotą farbą górą porośniętą lasem. Ale dziś już nie potrafię powiedzieć, czy naprawdę widziałem to, o czym ci teraz mówię, czy tak bardzo chciałem to ujrzeć, że w pamięci pozostało mi zmienione wspomnienie.
— Sensei, na pewno widziałeś magiczne suzuribako – rzekła mu z przekonaniem. – Po Inugamim nie wolno spodziewać się niczego innego niż samych wspaniałych i magicznych rzeczy. Ma przecież zupełnie białe włosy i zupełnie czerwone oczy!
Kapłan znów zaśmiał się z niej.
— Dobrze, Kiyori. Ale teraz już wróćmy do lekcji. Niedługo zacznie zapadać zmierzch, a ty powinnaś nauczyć się najwięcej, jak tylko możesz.
Dziewczynka uspokoiła się, nadal jednak mając uśmiech na ustach. Następnym razem spyta Yoriego o jego suzuribako. Może dowie się, skąd je ma? I kto je zrobił, że było magiczne?
Jej dziecięce serduszko nadal nie umiało w pełni skupić się na nauce, przepełnione radością i zachwytem.

1 komentarz:

  1. (No i skasował mi się komentarz, pff)
    Tak więc raz jeszcze. Ja też jestem zachwycona. Zachwycona ilością szczegółów. Nie wiem, czy Ty, Racu, robisz jakiś research przed pisaniem, czy Ty to po prostu wszystko wiesz, ale nie mogę wyjść z podziwu czytając o te wszystkie opisy pełne detali. Wierzę Ci na słowo, że jest tak, jak piszesz ;)
    Inugami w swoim smutku i łagodności jest bardzo intrygującą postacią, natomiast mała Kiyori jest przeuroczą, ciekawską dziewuszką i aż czuję ten jej entuzjazm dotyczący wszystkiego, co związane z chramem i kamim.
    Życzę weny ^^
    Alys

    OdpowiedzUsuń