Uwaga

piątek, 15 lipca 2016

Rozdział 3

Trzy potężne postacie biegały wśród ludzi, siejąc popłoch swoimi rykami i gwałtownymi ruchami. Z ogromnymi, wystającymi z groteskowo szerokich ust kłami przypominały szarżujące dziki. Z rogami wychodzącymi z ich czaszek przypominały demony gotowe do zabrania czyjejś duszy. Z długimi po kolana, postrzępionymi grzywami, które wirowały z każdym ich nagłym krokiem, przypominały smoki szykujące się do mordu. Przerażające oni o wyłupiastych oczach z pożółkłymi i nabiegłymi krwią białkami, na podkulonych nogach niczym dzikie bestie straszyły wszystkich ludzi zgromadzonych w miasteczku.
Jeden z potworów miał skórę jarzącą się w świetle rozwieszonych lampionów niczym płomień, którego gęsty czarny dym zmaterializował się w smoliste kołtuny. Z głowy sterczała mu tylko jedna para rogów, zatem był zbyt młody, by używać okrutnej magii demonów, lecz trzymana w dłoni długa włócznia o rozdwojonym, zaostrzonym końcu niosła postrach.
Skóra drugiego z nich była żółta, jaskrawo żółta, a jego zielone włosy przywodziły na myśl gnijący stos trawy. I on miał jedynie dwa rogi, choć przerażenie wzbudzała dzierżona maczuga – w nikłym świetle przypominała kamień, jakim bardzo łatwo zadać można śmierć.
Ostatni oni był największy, najwyższy. Bardziej niebieska niż niebo, niż jakikolwiek kwiat skóra. Pomarańczowe jak słońce o zachodzie kłaki. Dwie pary rogów i szaleństwo w trojgu oczu – trzecie znajdowało się na środku szerokiego czoła potwora i wystawało z jego czaszki najbardziej. Wydawał on z siebie ryki głębsze niż jego potworni towarzysze. A kostur z czarnej laski, którą trzymał dwiema szponiastymi dłońmi, mówił wyraźnie, iż ten oni potrafił władać czarami.
Demony biegały wśród ludzi, niejednokrotnie łapiąc ich za ręce. Nie pojmały wciąż nikogo, jak gdyby planowały znacznie gorszą dlań torturę. Owinięte w zwierzęce skóry biodra przydawały im jeszcze więcej dzikości.
Nagle dał się słyszeć dźwięk dzwonków. Ich szelest narastał i narastał, zwrócił wreszcie uwagę trzech potworów, które zatrzymały się i ze zdziwieniem spojrzały w stronę źródła dźwięku.
Stukot stawianych w geta kroków. Karankoron. Karankoron.
Wysoka postać w lśniącym stroju wkroczyła na plac, gdzie demony tańczyły w swych przerażających pląsach. Gęsta burza białych włosów opadała na jego szerokie plecy okryte czerwonym płaszczem w złoty wzór żurawi. Zakrywał on perliście mieniące się, białe kimono. Czarne spodnie hakama miały wyszywane złotem ornamenty pędów bambusa. Ząb wysokich czarnych tengu geta był czerwonego koloru.
Postać trzymała w dłoni różdżkę z dzwoneczkami – to one brzęczały w sposób zwracający uwagę oni. Na twarzy nosiła białą maskę z psimi uszami. Szkarłatne oczy o czarnych białkach otaczały namalowane fale z czerwonej i złotej farby, ciągnące się również wzdłuż linii brwi, nosa, kości policzkowych i uszu. Także jej usta były zabarwione tymi dwoma kolorami.
Obcy nie mówił nic. Stał w milczeniu chwilę, jakby pozwalał demonom się przyjrzeć. Te zdawały się być skonsternowane, patrzyły to na postać, to po sobie.
Wreszcie pierwszy, czerwony oni zaryczał głośno, machając swoją rozdwojoną włócznią w powietrzu. Skulił się przy ziemi i z kolejnym wrzaskiem rzucił się na postać.
Karankoron.
Wysoka istota stała teraz bokiem z różdżką wyciągniętą prosto na nadchodzącego potwora. Dopiero gdy ów podbiegł wystarczająco blisko, szelest dzwonków rozniósł się długim sykiem wraz z pojedynczym obrotem nadgarstka.
Demon zatrzymał się nagle, jakby rażony jakąś mocą. Jego wojowniczy ryk przemienił się w bolesny wrzask, kiedy upadł na plecy, odrzucając gdzieś w bok swą broń. Tarzające się w krzyku stworzenie nie przypominało już groźnego oni.
Jego żółty towarzysz podskoczył z wściekłością na ów widok, po czym sam ruszył do ataku, by maczugą zemścić się za los swego brata. Biegł prosto na obcego napastnika z bronią wyciągniętą już do zadania nadludzko silnego ciosu.
Karankoron.
Obrócone łukiem dzwonki znów zasyczały, a wraz z ich dźwiękiem upadł kolejny oni. Wywrócił się, boleśnie upadając na maczugę. Po chwili powietrze przecięły i jego cierpiętnicze jęki. Splątane zgniłozielone włosy brudziły się jeszcze bardziej od ziemi.
Niebieski oni postąpił jeden krok w stronę postaci. Na jego skórze tańczyło światło ludzkich lampionów. Trzy wytrzeszczone ślepiska wbite były prosto w osobę, która bez żadnego problemu zwaliła z nóg dwa potężne demony. Trzeci z nich wiedział zatem, iż na mocy swych mięśni nie może polegać w starciu z obcym. Podniósł powoli swój kostur, by uchwycić go obiema dłońmi.
Potwór zakrzyknął. Lecz był to krzyk inny niż te roznoszące się dotychczas. Oni bowiem niskim głosem począł recytować mroczne zaklęcia w swym demonicznym języku. Zdawało się, że wiatr począł złowieszczo szumieć wśród drzew.
Karankoron.
Tym razem dzwonki nie zasyczały. Ich wibrujący głos szeleścił i brzęczał coraz głośniej i głośniej, by stać się wreszcie donośniejszym niż krzyk oni.
Karankoron.
Dzwonki szeleściły i syczały na przemian, kiedy postać wykonywała w powietrzu szerokie koła różdżką, by po każdym z nich uderzyć ręką o drugą dłoń. Głos oni urywał się co jakiś czas, przez co jego zaklęcia straciły swą upiorną płynność.
Karankoron.
Postać stanęła na wprost demona, by jednym ruchem wskazać różdżką prosto na niego niczym cięciem miecza.
Potwór krzyknął z bólu, a następnie bez sił opadł na kolana. Kostur wypadł z jego wielkich łapsk i uderzył o ziemię, by potoczyć się dalej.
Dwa słabsze oni podpełzły na kolanach w stronę swego pokonanego towarzysza. Jęczały z bólu i ze strachu, gdy wysoka postać z psią maską na twarzy sunęła za nimi swymi czerwonymi oczyma. Wziąwszy bezwładnego demona pod ręce, potwory poczęły uciekać jak najdalej, nie oglądając się za siebie ani razu.
Postać zwróciła się do zgromadzonych na placu ludzi, by podnieść tryumfalnie różdżkę ku górze. Wszyscy wznieśli radosny krzyk, śmiejąc się i weseląc. Rozległ się dźwięk bębnów, a po chwili wraz z nim fletów i shamisenu.
Na plac wszedł ucieszony shinshoku.
—  Oni yarahi się dopełniło! Możemy zacząć świętowanie Harumatsuri!
Po jego słowach ludzie rozpierzchli się po miasteczku, gotowym teraz na kolejny rok w bezpieczeństwie od wszelkich monstrów.
Owoce gotowane w słodkich syropach, wszelkie rodzaje mochi, złote rybki w niziutkiej bali, wiatraczki z papieru, talizmany engimono jakiekolwiek ktoś mógłby sobie wymarzyć, a także wiele innych atrakcji – to wszystko było tutaj. Zebrane tylko i wyłącznie na ów festyn. Ludzie bawili się i korzystali z nich do woli. Wszakże tej nocy należało się cieszyć i bawić. W końcu kolejny rok będzie bezpieczny dla miasteczka od duchów i demonów pod pieczą Inugamiego.
Mała Kiyori przyglądała się przedstawieniu z wielką uwagą. Wszakże oni yarahi co rok odbywało się równie pięknie i barwnie. Jednak w tym roku dziewczynka miała cały czas zaciśnięte usta.
Inugami wcale tak nie wyglądał.
Owszem, jego włosy były długie i białe, lecz wcale nie wyglądały jak napuszona grzywa, a jak spływający jedwab. No i nie nosił na twarzy żadnej maski z malunkami. A gdzie były te dziwne wzory na szyi kamiego? I czemu nie miał na sobie długiego kimona? Jej oczy mimowolnie widziały tyle różnic, że po prostu nie mogła patrzeć na człowieka w stroju Inugamiego jak na prawdziwego boga.
Kiedy przedstawienie się skończyło, wraz z siostrami poszła się bawić. Nadal odczuwała niesmak, lecz po pewnym czasie festynowe atrakcje pochłonęły ją zupełnie. Jak zwykle nie udało jej się złapać żadnej rybki, lecz dostała od Kazue kolorowe mochi.
Dziewczynka zatrzymała się w pewnym momencie przy maskach. Wszystkie były za duże na jej twarz, lecz każda przyciągnęła jej uwagę choćby na chwilę. Czerwone maski tengu z długimi nosami i niezadowolonymi minami, wściekłe maski oni rozwierających szeroko swe paszcze, chytrze patrzące na ludzi maski nogitsune, pucułowate oblicza bogini Okame i wiele, wiele innych we wszystkich barwach, jakie Kiyori widziała.
Ach, jakże cudownie byłoby móc kupić je wszystkie i zakładać dzień po dniu inną! Owszem, wiedziała, że maski te wiesza się dla szczęścia na ścianach, ale zdawało się jej to marnotrawstwem, by nie popatrzeć na świat zza ich oblicz choć raz.

Godziny mijały, a Kiyori coraz bardziej odczuwała zmęczenie. Jej myśli coraz częściej błądziły dookoła ciepłego, pachnącego futonu. Siostry czarnookiej już jakiś czas temu przyprowadziły ją do rodziców, by nie męczyła się w ich gwarnym towarzystwie. Miały one jeszcze sporo sił, by bawić się z przyjaciółkami.
Dziewczynka przetarła oczka, tłumiąc ziewnięcie w sobie. Nie wypadało w końcu tak szeroko otwierać ust przy innych ludziach. Jej rodzice akurat rozmawiali z kimś na boku, więc na szczęście nie zauważyli, że drugiego ziewnięcia nie udało jej się zatrzymać.
Chwilę później matka podeszła do Kiyori i pogłaskała ją lekko po głowie.
— Chcesz już iść spać? – zapytała. Dziewczynka pokiwała jedynie główką. – Zaczekaj jeszcze chwilę. Nie chcesz zobaczyć sztucznych ogni?
Zacisnęła lekko usta. Z jednej strony była już zmęczona, z drugiej jednak naprawdę chciała ujrzeć fajerwerki. A skoro jej mama powiedziała, że będą niedługo, warto było trochę ze sobą powalczyć.
Wkrótce wszyscy ludzie znów zebrali się na placu. Stał tam ogromny stos z drewna. Pomiędzy szczapy wciśnięte zostały stare amulety i talizmany, które spełniły już swoją rolę. Kiyori zdawało się, że stos wznosi się w górę wyżej niż jakiekolwiek drzewo widziane przez nią w życiu.
Nie słyszała dokładnie, co kapłan mówił przed rzuceniem na stos zapalonej pochodni, lecz zapewne była to jakaś modlitwa do bogów. Po chwili jej umysł zajął się potężnym ogniem tak samo, jak drewno przezeń pochłaniane. Wzbijał się w górę, tańczył, ryczał i strzelał iskrami niczym ogromny przerażający demon, który śmiał się ze zgromadzonych przed nim ludzi. Ci zaś cieszyli się i krzyczeli z radości, choć słychać było, że jakieś malutkie dziecko zlękło się płomieni i zaczęło płakać.
Rozległ się również inny dźwięk. Zanikający na nocnym niebie świst…
Wtem wielki czerwony lampion wybuchł pod chmurami, by prędko zsypać w dół swe błyszczące iskry. Po chwili kolejne jaskrawo czerwone kule zaczęły się pojawiać, jedna po drugiej, a czasem nawet i dwie naraz, rozbłyskując się na końcach złotymi promieniami.
Kiyori po raz kolejny nie dała rady stłumić ziewnięcia, zakryła zatem twarz rękawem kimona. Choć jej matka z pewnością to zauważyła, nic nie powiedziała. Niedługo potem pokaz sztucznych ogni się skończył.
Tak również zakończył się festyn Harumatsuri.

Kolejnego dnia Kiyori obudziła się później niż zazwyczaj. Matka najwyraźniej pozwoliła jej trochę dłużej odpoczywać po wczorajszym festynie. Słońce stało już raźno na niebie. Niektóre z rzucanych przezeń promieni łapały zachłannie niewielkie chmury, krążące tu i tam po błękitnym firmamencie.
Dziewczynka wstała niedługo po tym, jak obudziły się Kayo i Kazue, które pomogły jej się ubrać w jasnoróżowe kimono z granatowym obi, gdy już zmyła z twarzy resztki snu. Następnie uczesała starannie włosy grzebieniem Kayo i wpięła weń niewielką spinkę z kilkoma maleńkimi kwiatami wiśni.
Nareszcie zaczęła się wiosna.
Wszystkie trzy wkrótce wyszły ze wspólnego pokoju, by udać się na niemalże gotowe już śniadanie.
— Dzień dobry, matko. – Dziewczynki ukłoniły się grzecznie kobiecie siedzącej przy gotującym się ryżu.
— Witajcie. Kazue, dopilnuj warzyw, Kayo, przygotuj naczynia, a ty, Kiyori, przynieś trochę sake dla twojego ojca – rzekła do nich kobieta, z uśmiechem patrząc, jak córki posłusznie wykonują jej polecenia.
Kiyori poszła do innego pomieszczenia, gdzie pod podłogą trzymana była sake. Wzięła jedną małą tykwę, by zanieść ją na stół do jadalni. Ostrożnie odłożyła naczynie przy miejscu ojca, by następnie wrócić do matki.
— Pomóc ci w czymś jeszcze, matko?
— Nie trzeba, Kiyori. Możesz wyjść na zewnątrz i poczekać, aż cię zawołam. – Kobieta pogłaskała ją znów po głowie, uśmiechając się serdecznie.
Dziewczynka nie wiedziała, co takiego zrobiła, że matka była z niej tak zadowolona, lecz mniejsza o to. Cieszył ją po prostu fakt, że jej rodzicielka miała tak dobry humor.
Prędko pobiegła do drzwi i rozsunęła je ostrożnie. Choć na zewnątrz było ciepło, co chwilę wiał chłodny wiatr, przeczesując nadal łyse gałęzie i gołą ziemię, być może w poszukiwaniu czegoś. Wzięła jeszcze narzutkę na ramiona, założyła geta, po czym wyszła z domu, zamykając drzwi za sobą.
Powietrze miało rześki smak. Para ćwierkających ptaków przeleciała znienacka z jednego drzewa na drugie, by w końcu, zawirowawszy wokół siebie, przefrunąć na cyprys i zniknąć pośród jego krótkich, acz gęstych igieł.
Dziewczynka próbowała wypatrzeć ich brązowe piórka na drzewie, lecz nic to nie dało. Przez chwilę słyszała jeszcze ich trel, lecz po chwili i on ustał. Zapewne ptaki poleciały dalej.
Ciekawe, gdzie mają gniazdo w tym roku?
Z tą myślą zaczęła krążyć powoli wokół domu, przypatrując się z uwagą ogrodowi. Zadbane drzewa jej rodzina zawdzięczała jednemu z dwóch służących, który podcinał drzewa i krzewy, przesadzał kwiaty w razie potrzeby, a także tępił wszelkie insekty. Był bardzo dobrym pracownikiem, co dostrzec dawało się nawet w tym martwym jeszcze po zimie ogrodzie.
Usłyszała z daleka dźwięk rozsuwających się drzwi i, tak jak się tego spodziewała, po chwili głos jednej z sióstr zawołał ją na śniadanie.

— Dziękuję za posiłek – powiedziała cicho dziewczynka, odłożywszy pałeczki na bok.
Skończyła jeść pierwsza i teraz musiała jedynie czekać, aż ojciec zje. Na szczęście kończył już swoją drugą miskę ryżu, co oznaczało, że zaraz będzie mogła znów wyjść. Może nawet pójdzie do lasu i poszuka Yoriego? W końcu nadal musi go przeprosić za tamto oskarżenie. Może jeśli przyniesie mu mochi albo chociaż onigiri, łatwiej wybaczy jej ów wybryk?
Jej siostry również zdążyły już zjeść, a wkrótce i ojciec odłożył pałeczki z lekkim stuknięciem. Dziewczynki już chciały wstać, gdy nagle mężczyzna odezwał się.
— Kiyori, ty zostań.
— Dobrze, ojcze – odparła, z powrotem prostując się na miejscu.
Kiedy jej siostry wyszły i zasunęły drzwi, ojciec znów zaczął mówić.
— Rozmawialiśmy wczoraj z shinshoku. Czy to prawda, że widziałaś Inugamiego?
— Tak, ojcze. Widziałam go trzy razy, a raz z nim rozmawiałam – powiedziała posłusznie.
Czy rodzice jej uwierzą, że niczego nie zmyśliła? Jeżeli rozmawiali z shinshoku, nie powinna się martwić, lecz nadal kłuł ją w duszy maleńki strach.
Mężczyzna zamruczał pod nosem w odpowiedzi i minęła chwila, nim znowu się odezwał.
— Podjęliśmy zatem decyzję. Kiyori, zostaniesz miko w chramie. Niedługo się tam przeniesiesz i zaczniesz się uczyć pod okiem starej miko, Nate-sensei.
— To wielki zaszczyt, Kiyori. Jesteśmy z ciebie dumni – dodała jej matka.
Będę miko?
— Możesz już odejść.
— Dobrze, ojcze.
Dziewczynka wstała i wyszła z pomieszczenia, wciąż zaskoczona nowinami. Będzie mieszkać w chramie? Zostanie miko? Tak nagle się o tym dowiedziała, że nie wiedziała, co myśleć. Owszem, bardzo lubiła chodzić do chramu, lubiła otaczający go las. Ale to przecież oznaczało, że miała opuścić dom…
Choć pewne wątpliwości rodziły się w jej głowie, serce dziewczynki nieśmiało zadrżało z radości. Jest dumą swoich rodziców. Przyniesie zaszczyt rodzinie Nakatomi. Dobrze wiedziała, iż jej ród wywodził się z klanu kapłanów i każdy, kto służył w chramie, tak naprawdę spełniał wolę przodków.
Zatem teraz ona zostanie kapłanką. Służba Inugamiemu – podobało jej się brzmienie tych słów.
Będę służyć Psiemu Bogu, bo potrafię go zobaczyć, pomyślała z rodzącym się na ustach uśmiechem. Wiedziała, że właśnie otwarła się przed nią niesamowita i nie każdemu dostępna ścieżka.

3 komentarze:

  1. O rany, Racu, to takie piękne <3 Twoje opisy jak zawsze zapierają dech w piersi i wprawiają w zachwyt. Wspaniale operujesz słowem. Bardzo mnie ciekawią losy małej Kiyori teraz, gdy trawi do chramu, czekam więc z niecierpliwością na następny rozdział ^^
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobra, komciam, bo się jeszcze nigdy nie doczekasz ode mnie odzewu.
    ŁADNIE. Poza tym, co Ci wypisałam na GG, jest piknie i wokle, cud nad cudami. Miałam problem ze wstępem. Strasznie się ciągnie i w pewnym momencie miałam w głowie: "Ile jeszcze", ale to mi przeszło mniej więcej wtedy, kiedy się okazało, że ta walka z demonami to nie na serio, he. W ogóle to przejście z opisu walki do przedstawienia jest ładne, doceniam.
    I to w sumie wszystko. Opisy sponio, reszta sponio, tak wiele wnoszącego komentarza jeszcze w życiu nie widziałeś.
    Weny i kota.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, czy to zasługa mojej wyobraźni czy Twoich zdolności pisarskich (probably both), ale zostałam bez problemu przeniesiona w walkę demonów. Praktycznie stałam tam z innymi mieszkańcami i tak jak oni byłam zachwycona.
    Jedyne, czego mi brakowało to podkładu muzycznego i przy następnych tak żywych opisach chyba zacznę sobie coś puszczać.
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń