Uwaga

poniedziałek, 16 maja 2016

Rozdział 2

Wiosna nadeszła szybko. Śniegi prędko ustąpiły tego roku, dając brunatnej ziemi odpocząć od ciężaru białego giezła. Gałęzie zgarbionych od zimowej okiści drzew zaczęły unosić się z wolna, by wyprostować niepołamane jeszcze konary. Ciepły wiatr pohukiwał głucho, zabierając ze sobą wszelkie resztki chłodu. Lasy trzeszczały, gdy ów duch wielkimi skrzydłami trzepotał bezlitośnie pośród gór.
Nadchodził czas Harumatsuri, wiosennego święta. Miasteczko organizowało w ten dzień festyn, który rozpocząć miał się tuż po oni yarahi, rytuale przepędzenia demonów. Ludzie mówili, że nie wiadomo, komu w tym roku shinshoku powierzył role oni, a komu samego Inugamiego. Każde dziecko nie mogło się doczekać.
— Kiyori, pamiętaj, żeby nie biegać w geta, bo się potkniesz i przewrócisz. Bądź grzecznym dzieckiem. – Słowa matki zabrzmiały spokojnie, lecz stanowczo, dlatego mała dziewczynka odwróciła się do niej i ukłoniła się ze słowami „Tak, matko”. Dopiero potem wyszła z domu, zasuwając za sobą drzwi.
Dziewczynka miała na sobie beżowe kimono przewiązane obi ze wzorem ciemnoniebieskich karpi koi. Powietrze wciąż było chłodne, dlatego ubrała również prostą brązową narzutkę, by nie zmarznąć podczas spaceru. Na jej okrągłej twarzyczce gościł uśmiech, gdy myślała o tym, że wreszcie może sama wychodzić z domu. Do tej pory iść do miasteczka mogła jedynie w towarzystwie sióstr.
Z wyprostowanymi mocno plecami patrzyła przed siebie, co jakiś czas zatrzymując się i kłaniając znajomym ludziom. Ci chwalili jej maniery i pozdrawiali, a babcia Hatsumi poczęstowała ją nawet mochi. Z ciastkiem w obu dłoniach szła wciąż przed siebie, aż na granice miasteczka.
Ściana drzew rysowała się wyraźnie na tle błękitnego nieba, po którym mknęły rzadkie chmury. Białe obłoczki co i rusz zmieniały kształt, jakby bez przerwy przewracały się i toczyły wraz z prądem wiatru. Ich ruchom wtórowały korony sosen schylające się z każdym podmuchem powietrza. Szum obijających się o siebie gałązek roztaczał się wszędzie, gdy dziewczynka wkraczała do lasu wydeptaną ścieżką.
— Biały psie! Hej, biały psie! – zaczęła wołać, nabrawszy pewności, że wystarczająco oddaliła się od ludzi.
Jej czarne oczy rozglądały się uważnie na boki. Szukała jakiegoś ruchu, szmeru innego niż wiatr czy też choćby cienia, który podpowiedziałby jej, gdzie ów biały pies jest.
Odkąd ujrzała fragment stworzenia podczas hatsumōde, starała się jak najczęściej znajdować pretekst, by pójść choćby w pobliże sosnowego lasu. Zazwyczaj wracała z niczym, lecz kilka razy miała szczęście ujrzeć przemykającą wśród drzew postać dużego zwierzęcia.
Nieraz zastanawiała się, czy to aby na pewno nie był wilk, lecz shinshoku powiedział jej przecież, że w tych lasach wilki nie żyły. Ale ona sama w całym swoim ośmioletnim życiu ani razu nie widziała tak ogromnego psa – i to z zupełnie białą sierścią! Pies pana Matsunagi miał biały brzuch, łapy i podgardle, ale od głowy po sam ogon był rudy. I sięgał jej najwyżej do pasa.
Ten był inny.
— Gdzie jesteś, biały psie? Pokaż się, proszę! Nikomu nie powiem, że tu jesteś.
Ścieżka stawała się coraz bardziej stroma i w wysokich geta dziewczynce ciężko było iść normalnie. Zdecydowanie bardziej wolała biegać boso, lecz tak pozwalano jej chodzić jedynie w domu.
Nagle dostrzegła ruch gdzieś między drzewami. Wyraźny dźwięk kroków, łamanych gałązek i przerzucanych suchych szyszek. Od razu tam pobiegła.
A nuż był to pies?
— Hej, zaczekaj! – zawołała zań, starając się nie upaść w drewnianych sandałach.
Gdy jednak dotarła na kolejny już pagórek, za którym zniknęło to coś, ujrzała tylko przemykającego lisa. Rude zwierzę zatrzymało się, by spojrzeć nań z niepewnością, po czym uciekło dalej.
Kiyori westchnęła. To nie był poszukiwany przez nią pies. Nie mogła wiele czasu spędzać w lesie sama, bo ktoś od razu zauważyłby, że wymknęła się poza miasteczko bez wiedzy rodziców. Zawsze mogła pójść do chramu na górze, lecz o tym musiałaby najpierw powiedzieć matce lub ojcu. A oni zapewne tak długą drogę pozwoliliby jej przejść tylko z którąś z sióstr.
Kiedy oddech dziewczynki wrócił do normalności, odwróciła się, by ruszyć z powrotem, lecz… Ścieżka zniknęła? U jej stóp roztaczały się jedynie poruszające się wraz z wiatrem wysokie sosny i ściółka pełna ich zeszłorocznych szyszek.
— O nie – pomyślała na głos, po czym zaczęła powoli iść, jak się jej wydawało, z powrotem. – To przez tego lisa, przez niego się zgubiłam. Gdyby wcześniej się zatrzymał i odwrócił… Ale musiał mnie sprowadzić daleko od drogi… Na pewno był zły, na pewno to był nogitsune…
Dziewczynka pociągnęła nosem, drogi bowiem wciąż nie widziała. Nagle poczuła się strasznie samotna, jakby jedyna na świecie. A wokół niej był tylko las.
Po chwili zauważyła, że łezki płyną jej po policzkach. Wystarczyłoby, żeby zeszła na dół, prawda? A co jeżeli nie? Co jeśli trafi do jakiegoś obcego miejsca z obcymi ludźmi? Albo po drodze wpadnie do wąwozu albo do jakiegoś dołu i coś sobie zrobi? Ludzie z jej miasteczka nie pracowali w końcu w tej części lasu, nikt by jej nie znalazł.
Dziewczynka rozpłakała się na dobre. Nie wytrzymawszy, po prostu kucnęła i zakryła oczy rączkami, łkając głośno.
Przecież nie chciała się zgubić! Nigdy wcześniej się nie zgubiła! Tylko tym razem nogitsune ją zwabił gdzieś w nieznane!
A co jeżeli sprowadzi do niej jakieś oni? Przecież shinshoku dopiero wypędzi demony w przeddzień pierwszego dnia wiosny. Oczyma wyobraźni już widziała wyjące i ryczące stwory o niebieskiej jak ślimaki i czerwonej jak ogień skórze, które wpatrują się w nią trojgiem wyłupiastych gał. Kto wie, co będą chciały zrobić małemu dziecku?
Usłyszała nagle jakiś szelest. Już są! Już po nią przyszły! Ten zły lis na pewno im wszystko powiedział i teraz ją porwą głęboko w góry, by ugotować w jaskini i urządzić ucztę!
Jej płacz stał się głośniejszy, lecz nie potrafiła podnieść głowy. Strach obezwładnił jej ciałko zupełnie. Była teraz zdana jedynie na łaskę lub niełaskę demonów.
Nagle coś dotknęło ją w ramię. Od razu krzyknęła głośno i odskoczyła, z przerażeniem patrząc na…
Ogromny biały pies z rozwichrzonym przez wiatr futrem spoglądał na nią spokojnie okrągłymi, dziwnie czerwonymi oczyma. Na jednej z łap miał czerwoną plecioną opaskę z przytroczonymi złotymi dzwoneczkami, te jednak chyba nie wydawały żadnego dźwięku. Kiedy usiadł przed nią, jego zakręcony w puchatą kulkę ogon sterczał lekko na bok.
Pies, którego szukała. Na pewno ten. Przyglądając mu się z bliska, łatwo było powiedzieć, że to nie wilk. Owszem, był ogromny i miał wielkie, masywne wręcz łapy, lecz kształtem zupełnie przypominał zwykłego psa.
— Co ty tu robisz? – dziewczynka spytała zwierzę wilgotnym głosem. Pies w typowo psi sposób przestąpił kilka razy z nogi na nogę i oblizał  językiem swój duży pysk, po czym pochylił lekko głowę, nie odrywając odeń wzroku.
— No tak, przepraszam. Zapomniałam się przywitać – zreflektowała się na ten gest, po czym sama ukłoniła w miarę możliwości swojej pozycji. – Dzień dobry, panie Psie.
Biały stwór kłapnął lekko szczęką i znów zbliżył do dziewczynki, by polizać ją po policzku. Uśmiechnęła się lekko, z drugiego już samodzielnie ścierając łzy.
— Widzi pan, panie Psie, zgubiłam się. Szukałam pana po całym lesie, ale okazało się, że to nie był pan, tylko jakiś niemiły lis. – rzekła. Pies przekręcił głowę w bok, jakby uważnie jej słuchał. – Chciałam znaleźć drogę z powrotem sama, ale za bardzo się przestraszyłam, że przyjdą po mnie oni.
Zwierzę wyprostowało się nagle, robiąc kompletnie niezadowoloną minę. Zdawało się mówić: „Oni? Przecież żadnego tu nie ma!”. Następnie wstało i znów ruszyło nosem ramię Kiyori. Raz, drugi. Dzwoneczki u jego łapy zaszemrały cichutko, niemalże krzepiąco. Czyli jednak brzęczały.
— Umiałby mnie pan stąd wyprowadzić, panie Psie? Byłabym ogromnie wdzięczna, bo moja mama będzie się martwiła, jeżeli wkrótce nie wrócę do domu.
Kiedy wstała, psi pysk ogromnego stworzenia miała na wysokości twarzy. Białe zwierzę naprawdę było wielkie. Kłapnęło znowu szczęką, po czym wolnym krokiem ruszyło przed siebie. Chwilę później zatrzymało się i spojrzało na dziewczynkę, by znów kłapnąć.
Dopiero teraz Kiyori zauważyła jakby czerwoną farbę na szyi psa. Tworzyła ona nieregularny, krzywy wzór wokół całego jego karku. Tu i ówdzie czerwień odchodziła na boki, rysując się w spirale.
Dziewczynka podążyła za zwierzęciem. Jego białe futro, choć rozczochrane od ciągnącego je wiatru, było niezwykle gęste i falowało ładnie z każdym pełnym gracji krokiem smukłego psa. Zadziwiło ją też, jak lekkie zdawały się być owe kroki przy wielkości stworzenia.
Pies co chwilę uważnie strzygł uszami. Jedna z puchatych małżowin wyraźnie ustawiała się w stronę Kiyori, druga zaś wyłapywała wszystkie szelesty wokół. Raz tylko psi pysk skierował się w bok, łapiąc zapach wiatru, lecz poza tym szli niemalże prosto. Dziewczynce aż wstyd się zrobiło, że tak łatwej drogi nie potrafiła pokonać sama.
Spomiędzy drzew zaczęła wyłaniać się ścieżka prowadząca w dół. Dziecko natychmiast ją poznało.
— To tutaj! Dziękuję, panie Psie – rzekła głośno, po czym pobiegła z radością, ledwo utrzymując się w sandałach na krzywej ściółce.
Zwierzę zwolniło i spokojnym krokiem dołączyło do cieszącej się dziewczynki.
— Naprawdę bardzo dziękuję, panie Psie, bez pana na pewno coś by mi się stało – powiedziała znów, patrząc psu prosto w okrągłe oczy. Były błyszcząco czerwone, ale spoglądały na nią spokojnie i przyjaźnie. – Długo pana szukałam, więc mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy.
Kiyori z uśmiechem grzecznie ukłoniła się zwierzęciu, lecz gdy się wyprostowała, psa nie było już nigdzie widać. A przecież dzwoneczki nawet nie zabrzęczały…
Zdziwiona dziewczynka zaczęła schodzić w dół, nadal rozglądając się na boki. Powoli docierało do  niej, że spotkane stworzenie nie było zwykłym przerośniętym psem. Białe niczym śnieg futro przecinały na szyi te dziwne wzory, nigdy też nie widziała, by ktokolwiek wiązał swoim pupilom dzwoneczki na łapach. Poza tym ten pies był naprawdę mądry, jakby rozumiał, co mówił do niego człowiek, nie zaś tylko wykonywał komendy. Znów powróciła doń myśl, iż może rzeczywiście spotkała ich potężnego Inugamiego.
Prawie wróciła na obrzeża wioski, o czym świadczył koniec leśnej ścieżki i czyjś głos spomiędzy drzew. Kiyori zdała sobie sprawę, że ma rozczochrane włosy i brudne tabi. Musiała zatem szybko wrócić do domu, by zmienić skarpety i znaleźć jakieś lustro, zanim jej matka zauważy, że biegała po lesie.
Ciągle czuła na sobie spokojny wzrok czerwonych ślepi wielkiego psa.

Od rana shinshoku chodził po chramie z różdżką ōnusa, białymi jej brzegami dotykając wszystkich elementów w świątyni. Kiyori wcześniej przy bramie torii zauważyła białe kupki usypanej soli, teraz zaś dostrzegła takie same po obu stronach wejścia do hondenu. Chłodny wiatr powiewał zawieszonymi wszędzie shide. Białe zygzaki szeleściły cicho, obijając się o siebie pod wpływem dmuchnięć wiosennego kami.
Rodzice dziewczynki pozwolili jej i jej siostrom spędzić w chramie trochę czasu. W końcu już dziś wieczorem miał odbyć się festyn z okazji Harumatsuri. Nadejście wiosny wiązało się ze świętowaniem całego miasteczka. Ciekawe czy dostanie trochę pieniędzy na jakąś maskę. Wyjątkowo je lubiła, w końcu wszystkie wyglądały zupełnie inaczej i były takie barwne!
Szeleszczące kawałki papieru upodabniały ōnusę do schwytanego i przywiązanego do patyka ptaka, który próbował wciąż i wciąż złapać w chmurę białych piór powietrze, by móc unieść się z wiatrem i uciec. Kapłan co rusz nucił pod nosem rytualne pieśni, dokonując puryfikacji. Omiecenie różdżką miało oczyścić z grzechu i zła, a także ochraniać przed skalaniem.
Stara miko zamiatała dokładnie sandō regularnymi ruchami. Co jakiś czas prostowała plecy, krzywiąc twarz z bólem, nie rzekła jednak ani słowa do siedzących przy drzewach dziewczynek, by jej pomogły. Siostry Kiyori zdawały się wręcz nie zauważać zmęczenia kobiety, rozprawiały bowiem o jakichś chłopcach, których miały nadzieję spotkać na festynie. Dziewczynki nie interesowało to ani trochę, wolała bowiem bawić się sama w domu lub pomagać matce. Teraz zaś jej czarne oczęta nie schodziły ani na moment ze spokojnej twarzy pomocnicy kapłana.
W pewnym momencie podeszła do siwej kobiety bliżej. Ta spojrzała nań i uśmiechnęła się serdecznie.
— Coś się stało, panienko Nakatomi?
— Zastanawiałam się, czy mogłabym jakoś pomóc Miko-san – zapytała nieco nieśmiałym tonem, splatając dłonie przed sobą.
— Ależ nie trzeba, to w końcu moje obowiązki. Nim ludzie przyjdą pomodlić się do Inugamiego o rychłe nadejście wiosny, muszę dla nich oczyścić tę ścieżkę. Taką jest właśnie praca miko. – Kobieta poprawiła wywinięte przez wiatr haori.
— Na pewno nie ma niczego, co mogę zrobić? Lubię pomagać, a chram jest taki ładny.
Dziewczynka rozejrzała się z fascynacją w oczach. Mówiła prawdę – bardzo podobało jej się to miejsce, tak stare i pełne magicznych przedmiotów. W każdym oddechu czuło się obecność czegoś niezwykłego, czego brakowało jej w miasteczku czy w lesie. Tutaj było wręcz dziwnie bezpiecznie.
Kapłanka zaśmiała się cicho.
— Obawiam się, że niestety już nic nie pozostało do zrobienia – odrzekła jej łagodnym głosem. – Inugami na pewno ucieszy się, słysząc twoje słowa. Coraz mniej ludzi odwiedza nasz chram. Z roku na rok wolą jeździć do świątyni Inariego w sąsiednim mieście.
— Moja mama mówiła, że oba chramy założono w podobnym okresie. Może nawet ten sam człowiek je zbudował? – stwierdziła z ciekawością.
— Tego ci już nie powiem, Kiyori-chan. Założono je tak dawno temu, że musiałabyś znaleźć w samych kronikach imię założyciela.
Nagle oczy dziewczynki zauważyły ruch między drzewami. Głęboko między pniami sosen, tam, gdzie ludzie wieszali tabliczki ema z wypisanymi prośbami do boga.
— Kim jest ten pan z białymi włosami, Miko-san? Nigdy go nie widziałam w miasteczku.
— Och…
Gdy dziewczynka przeniosła wzrok na twarz kobiety, zauważyła jej ogromne zdziwienie. Czyżby ona też nie znała tego człowieka?
Poruszająca się powoli postać miała długie białe włosy, długie po sam pas obi swego biało-błękitnego kimona, którego wewnętrzna warstwa była żywo czerwonej barwy. Człowiek ten zatrzymał się przy którymś drzewie i dotknął dłonią jednej z tabliczek, czytając zamieszczoną nań modłę.
— Miko-san, ten pan czyta ema, przecież tak nie wolno – zaprotestowała dziewczynka.
— Kiyori-chan, naprawdę tam kogoś widzisz?
— Tak, przecież stoi tam i chodzi między matsu. – Oburzone dziecko wskazało rączką w stronę obcego człowieka. Przecież ema nie wolno było czytać, to w końcu osobiste modlitwy!
Kapłanka wyglądała na zatroskaną, lecz bynajmniej nie tym mężczyzną, któremu nie poświęciła ani jednego spojrzenia, jakby go nawet nie zauważała. Zamiast tego przeniosła wzrok na shinshoku, szukając jakichś słów.
Dłużej tego dziewczynka nie mogła wytrzymać. Widziała już przecież tego człowieka podczas hatsumōde, ale wtedy znikł tak szybko, jak go zauważyła. No i nie robił wówczas niczego równie karygodnego. A skoro miko nie chciała nic uczynić, by go zatrzymać, stwierdziła, że sama zwróci uwagę obcemu osobnikowi.
Jej drewniane geta zastukały, gdy drobnymi kroczkami wbiegła między sosny.
Skośne oczy obcego prędko spoczęły na niej.
— Dlaczego czyta pan ema? Przecież nie wolno tego robić nikomu, one są dla Inugamiego – powiedziała twardym tonem, gdy znalazła się w pobliżu mężczyzny.
Białowłosy przekrzywił głowę ze zdziwieniem malującym się na jasnej twarzy. Jego skóra była bardzo blada, godna wręcz arystokraty. Nie odzywał się przez dłuższą chwilę, co spłoszyło nieco dziewczynkę.
— Niech pan tego nie robi. Nie wiem, kim pan jest ani skąd pan przyszedł, ale w chramach nie powinno czytać się czyichś ema, bo to niegrzeczne. – Wskazała dłonią na dotykane przed chwilą tabliczki.
Mężczyzna patrzył wciąż nań bez słowa. Dopiero teraz zauważyła, że ma dziwny kolor oczu. Wydawały się jasnobrązowe, ale wcale nie miały odcienia żywicy, jak to zazwyczaj przy jasnych tęczówkach bywa. Ich barwa bardziej przywodziła na myśl czerwień.
— To naprawdę ciekawe, że mnie widzisz, dziewczynko – odezwał się z nagła.
Miał cichy i gładki głos, bardzo gładki. Jego spokojny ton rozlał się wokół niczym malowana zgrabnym pociągnięciem pędzla linia. Serce dziecka zaczęło bić niespodziewanie szybko. Niemal natychmiast odeszła jej cała chęć strofowania obcego, jakby należało to teraz do rzeczy niewłaściwych.
Mężczyzna uśmiechnął się do niej tak jak podczas hatsumōde. Po raz kolejny jego wargi ułożyły się w naprawdę piękny sposób.
— Nie bój się mnie – rzekł znów. – Jesteś bardzo dobrze wychowaną panienką. Zapewne to twoi rodzice nauczyli cię dobrych manier, prawda?
— Tak, moja matka i ojciec. Są szanowanymi osobami w miasteczku – odparła z nutą nieśmiałości.
— A z jakiego rodu pochodzisz, panienko? – Mężczyzna postąpił krok w jej stronę na wysokich tengu geta. Długie kosmyki opadające na ramiona zafalowały pod wpływem ruchu niczym kotara z białego jedwabiu, ukazując szyję obcego. Na jasnej skórze malował się czerwonawy kształt, od którego odchodziły spirale.
Takie same jak u pana Psa, pomyślała od razu.
— Nakatomi. Ja jestem Nakatomi Kiyori. – Ukłoniła się grzecznie. Mężczyzna również skłonił ku niej głowę.
— Możesz mówić mi Yori, panienko. – Wyprostowawszy się, posłał jej kolejny uśmiech. Jego dziwne oczy też zdawały się uśmiechać. – Wiesz, dlaczego na tabliczkach ema są narysowane konie?
— Moja matka mówiła, że mają one galopem zanieść modlitwę do boga.
Białowłosy dotknął znów kolejnej wypisanej modlitwy. Dziewczynce zdawało się przez chwilę, jakby czarny zarys konia zadrżał i się poruszył.
— Konie są bardzo silne i wytrzymałe. Na rączych nogach pokonują każdą przeszkodę. Ich jeźdźcami są niesione słowa. Ci zwierzęcy posłańcy nie mogą zatem spocząć, póki nie dostarczą modlitwy. Dopiero gdy ta bezpiecznie trafi do celu i zostanie odebrana, koniom należy się nagroda w postaci wolności. Nim się to stanie, muszą cierpliwie czekać.
W miarę mówienia palce mężczyzny sunęły delikatnie po starannie wykaligrafowanej kanie. Odczytywał modlitwę. Kiyori znów chciała go upomnieć, nim jednak zebrała w sobie słowa, białowłosy położył całą dłoń na tabliczce i przetarł ją płynnym ruchem.
Zniknęła.
W miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu na niskiej sośnie wisiała drewniana modlitwa, nie było niczego. Zupełnie jakby tym delikatnym gestem mężczyzna starł istnienie tabliczki.
— Yori-san, co się stało z tym ema? Gdzie ono zniknęło?
Zagubione spojrzenie dziewczynki najwyraźniej rozbawiło obcego. Pod wpływem krótkiego śmiechu zatrzęsły się krótkie kosmyki jego białych włosów, które przypominały uszy lub rogi.
— Ten koń jest już wolny – odparł.
— Ale jak…
— Wydaje mi się, że kilka osób już na ciebie czeka, Kiyori-san. – Mężczyzna nachylił się nadeń z uśmiechem. Z tej odległości wyraźnie widziała, że jego oczy są barwy czystej czerwieni. Zupełnie jak kwiaty maku. – Miło mi się z tobą rozmawiało. Ale na przyszłość poradzę ci, żebyś nie schodziła w lesie ze ścieżek. Łatwo jest się zgubić, nie sądzisz?
W lesie?
Wraz z ostatnimi słowami zakrył jej dłonią oczy. Dziewczynka usłyszała przy prawym uchu cichy dźwięk dzwoneczków. Nim zdążyła jakkolwiek zareagować, ręka odsunęła się od jej twarzy.
Lecz mężczyzny nigdzie już nie było.
Rozejrzała się jeszcze raz. Jej oczy nie natrafiły jednak na żaden ruch poza kiwającymi się na wietrze ema.
Po chwili wróciła na haiden. Obok jej sióstr i miko stał również shinshoku. Najwyraźniej czekał nań, gdyż uśmiechnął się miło, gdy podchodziła.
— Witaj, Kiyori-chan. Miko-san powiedziała mi, że widziałaś między drzewami białowłosego mężczyznę – powiedział z zainteresowaniem. Nie wydawał się dziwnie zatroskany, tak jak wcześniej była kapłanka.
— Tak. Chodził między ema i je czytał. A przecież nie powinien – rzekła cicho.
— Oczywiście. Nikt poza Inugamim nie powinien czytać modlitw. A powiedz mi jeszcze, dziecko, jak dokładnie wyglądał ten pan?
— Miał długie białe włosy, czerwone oczy, był bardzo blady i przedstawił mi się jako Yori. I na szyi miał jakiś czerwony wzór, zupełnie jak ten wielki biały pies, którego spotkałam w lesie. – Nakreśliła palcem krzywą linię, którą widziała u mężczyzny.
— Spotkałaś jakiegoś psa w lesie? – zapytał znowu kapłan.
— Tak, kilka dni temu. Gdy się bawiłam, zeszłam ze ścieżki i się przestraszyłam – powiedziała po chwili wahania. W końcu nikt nie wiedział, że zgubiła drogę. – Podszedł do mnie ten wielki pies, cały biały i bardzo puchaty. Też miał czerwone oczy i te ślady na szyi. A na jednej z łap ktoś mu zawiesił dzwoneczki. Odprowadził mnie z powrotem, jakby wiedział, gdzie mieszkam. O, a tego pana widziałam też wcześniej, w Nowy Rok. Stał przed hondenem, gdy się modliliśmy.
Kapłan umilkł na chwilę, jakby musiał się nad czymś zastanowić. Wszyscy poza nim patrzyli na dziewczynkę szeroko otwartymi oczyma.
— Kiyori-chan, powiedz mi. Byłaś grzeczna dla tego pana?
— Tak. Ukłoniłam mu się wtedy, podczas hatsumōde, i dzisiaj też. – Zdziwiło ją to pytanie.
— To bardzo dobrze, drogie dziecko, bo gdy go znowu zobaczysz, musisz okazać mu szacunek. Rozmawiałaś bowiem z samym Inugamim, wiesz? Jego zwierzęca forma to właśnie ogromny pies akita. Jesteś błogosławionym dzieckiem, Kiyori-chan.
Inugami? Rozmawiałam z Psim Bogiem, tym samym, do którego zawsze się modliłam?
Dziewczynka wzięła nagle w płuca powietrze. Przecież nie do końca była grzeczna. Oskarżyła  k a m i e g o  o czytanie czyichś modlitw, podczas gdy te właśnie do niego były skierowane! Będzie musiała go przeprosić jak najszybciej.
Ale nie wiedziała, że to kami! Nie miała pojęcia, że ów Yori i pan Pies, którego spotkała w lesie, to jedna osoba!
— Spokojnie, Kiyori-chan. Bogowie widzą wszystko, ale rzadko kiedy ktoś widzi ich. Tylko wybrańcy są w stanie ich dojrzeć. Będziesz dumą całej swojej rodziny. – Tym razem to miko położyła dłoń na jej ramieniu.
— Niesamowite, Kiyori. Naprawdę umiesz zobaczyć Psiego Boga? Nie zmyślasz? – zapytała jedna z jej sióstr, Kayo.
— Nie kłamię. Nie wiedziałam, że to Inugami – powiedziała z wyrzutem, na co najstarsza Kazue pogłaskała ją po głowie uspokajająco.
— Wierzę ci, Kiyori.
Jej uśmiech był serdeczny i naprawdę dumny. Dziewczynka poczuła się dzięki temu lepiej. Skoro jest wyjątkowa… to może kami jej wybaczy? Miała taką nadzieję.

Popołudniu kapłan zmienił strój jōe. Jasnoczerwonej barwy hō prezentowało się wyjątkowo odświętnie wraz z aksamitnie czarnymi spodniami nubakama, zaś wysoka ebōshi dodawała mężczyźnie jeszcze więcej powagi. Także miko nałożyła na siebie zdobione delikatnym wzorem prążków hakama, a upięte wyżej niż zazwyczaj włosy przystroiła kolorowym grzebieniem ze zwisającymi kwiatami wiśni.
Shinshoku uroczyście wyszedł na plac z ogromnym zwojem w dłoniach. Pożółkły, niegdyś pomarańczowy papier był bez wątpienia wiekowy, lecz jego stan zdawał się niemalże doskonały. Wykaligrafowane tak dawno temu słowa zaklęć w księdze Norito nadal wyraźnie odcinały się czernią starannie postawionych znaków na tle papieru.
Stanąwszy przed heidenem, ofiarnym podwyższeniem przy hondenie, mężczyzna uroczyście rozwinął złożone karty. Wiatr poruszył jaskrawym hō, gdy kapłan podniósł głos i zaczął wyśpiewywać stare inwokacje; tak stare, że ludzie byli w stanie zrozumieć jedynie poszczególne ich frazy.
Pieśń niosła się wśród drzew, obijając z powiewami wiatru o gałęzie. Długie igły sosen drżały wraz ze słowami, brzmienie zaklęć tańczyło pośród wielości ich ciemnozielonych grzebieni. Zdawałoby się, że wzniosły ton kapłana przyciągnął uwagę pradawnych bogów, ku którym skierowane były modły o ustąpienie mroźnego całunu, o muśnięcie ziemi ciepłymi palcami słońca i skropienie jej życiodajnym deszczem – modły o wonną kwiatami i rześką rosą wiosnę.
Śpiew zakończył się nagle, jakby ucięty ostrym mieczem. Nawet echo nie powtarzało szeptem jego brzmienia, pozwalając drzewom i górom nucić pieśń przez chwilę choćby trochę dłuższą, niż jej dane było. Shinshoku ukłonił się głęboko przed hondenem, po czym odszedł, by odnieść Norito na należne księdze miejsce.
Powrócił na plac wraz z miko, niosąc dwie duże ofiarne misy zakryte białymi chustami. Dostojny krok obojga przyciągał wzrok wszystkich ludzi, którzy czekali w chramie na rozpoczęcie Harumatsuri. Stanęli oni przed podwyższeniem, by następnie złożyć misy na heidenie. Miko zdjęła kawałki czystego materiału, odsłaniając ofiary z mochi, owoców, shide, a także niewielkiej masu – drewnianego, zdobionego kaligrafią kwadratowego pudełka na sake.
Shinshoku wyciągnął  ōnusę, a następnie oczyścił przedmioty w misach płynnymi ruchami, które nagle załamywały się po każdym wykonanym w powietrzu łuku. Białe skrzydła różdżki szeleściły cicho z każdym potrząśnięciem.
Gdy kapłan skończył puryfikację ofiar, wraz z miko stanęli przy sobie, ukłonili się i klasnęli raz, potem dwa razy jak do modlitwy. Ludzie zebrani na haidenie wraz z nimi zniżyli przed kami głowy i złączyli głośno dłonie w modlitwie, by bóg na pewno przyjął ich dary. Kiedy para stojących najbliżej hondenu ludzi znów się skłoniła, shinshoku odwrócił się i zaczął iść ku ludziom.
Jeden z mężczyzn stanął z boku placu. W dłoniach trzymał fue, wąski bambusowy flet. Usiadł na przygotowanym najwyraźniej wcześniej kawałku drewna, po czym zaczął przymierzać instrument do ust. Choć dłonie mężczyzny z fue były duże, sprawnie odnalazł on palcami właściwe miejsca na wąskim instrumencie.
Miko tymczasem wyciągnęła inną różdżkę. Na krótkiej, pomalowanej na czerwono rączce osadzono w stożkowatym kształcie kilkanaście okrągłych dzwonków. Kiedy siwa kobieta wzięła ją przed sobą obiema dłońmi, zadźwięczały w charakterystyczny, nieco syczący sposób.
Nastąpiła cisza.
A następnie rozniósł się wysoki, przenikliwy dźwięk. Drżący i niepewny,  acz jednocześnie silny, zdający się nieść daleko po wzgórzach. Towarzyszyły mu brzęki dzwonków.
To kapłanka wykonała pierwszy krok świętego tańca kagura.
Odgłos fletu zawirował w dźwięcznej spirali, by zelżeć, złagodnieć. Chwilę później znów zakrzyknął swą obecność, i znów, i znów. Po owym mocnym wstępie zaczął falować niczym spokojny trel ptaka; to narastał, to opadał w przyjemny dla ucha sposób.
Dzwonki na różdżce dzierżonej przez miko śpiewały szelestnymi głosami wraz z powietrzem drżącym od przenikającego go fue. W ruchach kobiety było coś magicznego, tajemniczego. Dostojność, z jaką wykonywała kolejne z pozoru proste pozycje przywodziła na myśl tańczącego ducha. Ledwo widać było poruszające się nogi, a już wykonywała zgrabny zwrot. Potrząsane dzwonki zdawały się wydawać dźwięki dokładnie tak długo, jak kazała im jedynie myśl miko – nie znać było nawet drgnięcia jej dłoni.
Kagura tak doświadczonej kapłanki była pięknym zjawiskiem do oglądania. Jednocześnie zdawało się, że obudziła w niej jakąś młodą część, pełną energii i żywotności. Wprawne oko łapało nawet drobny uśmiech w kąciku ust miko zgrabnie prezentującej swe jasne dłonie i szczupłą szyję. Widowisko w istocie godne samych bogów.
Dźwięk fletu nagle stał się długi, zbyt długi, by móc utrzymywać się z taką samą siłą co wcześniej. Zelżał wyraźnie i wciąż tracił na swym głosie. Aż wreszcie spokojnie zaniknął tak, jak liść sfruwający z drzewa osunąłby się na posłanie z leśnego mchu.
Kapłanka wraz z nim opadła na kolana, milknąc w swym tańcu.

6 komentarzy:

  1. Pan Pies... Kiyori jest taka słodka. ♥
    Jestem ciekawa kiedy ostatnio Yori miał bezpośredni kontakt z jakimś człowiekiem. Sądząc po jego zdziwieniu musiał upłynąć spory kawał czasu haha
    nice
    Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. SPECJALNIE DLA CIEBIE NIE PISZĘ, TYLKO KOMENTUJĘ. DOCEŃ.
    Nadal marudzę, że tych nazw japońskich jest od uja. Część rozumiem, bo chińskie bajki, ale zdecydowaną większość muszę googlać. To akurat nie taki kłopot, gorzej, że googlam je co chwila, przez co ciężko wczuć się w klimat.
    Nadal na razie mało się dzieje. Opisy są ładne, obce nazwy przeszkadzają we wczuciu się, Kiyori to typowe dziecko, o reszcie postaci nie wiemy nic (ale opis tańca kapłanki był zajebisty), kami trochę intryguje, trochę nie. No, wszystko jeszcze się rozwija, to ciężko trochę na razie wysnuć jakieś wnioski.
    Weny i Adama Lamberta z czarnymi oczami, może Cię zainspiruje ( ͡° ͜ʖ ͡°).

    OdpowiedzUsuń
  3. To był bardzo dobry rozdział. Mam wrażenie, że bardzo starannie po piersze przygotowujesz się do pisania, a po drugie bardzo starannie piszesz. Te wszystkie szczegóły, drobiazgi, nadające barwy światu, który nam przedstawiasz. Piękne ^^
    Ciekawa jestem, w jakim kierunku potoczy się to opowiadanie. W tym momencie zupełnie nie potrafię tego przewidzieć.
    Pozdrawiam,
    Alys
    PS. Ktoś tu jest fanem Adaśka? ^^ A na koncercie się było?

    OdpowiedzUsuń
  4. Rakowi się nie było, ale mnie i owszem *lenny face*.

    OdpowiedzUsuń
  5. Może się wobec tego gdzieś minęłyśmy :D Płyta czy trybuny?
    (Racu, sorry za Lambertowy spam xD)

    OdpowiedzUsuń