Uwaga

sobota, 23 kwietnia 2016

Rozdział 1

Część pierwsza
„Poranek bogów”

Ludzkie życie jest kruche. Ledwo tchnienie, krótki moment w historii świata. Tak drobny element w kręgu istnienia, że rzadko kiedy zauważany. Wiele rzeczy zagraża owemu życiu, czyhając na chwilę słabości, by zaatakować, odebrać siłę, wyrwać i zabić. A potem pozostaje tylko ciało, które sczeźnie równie prędko. Rozpadnie się na tysiące kawałków, maleńkich drobin pożeranych przez coraz to mniejsze istoty. I ulotni się tak, jak gdyby nigdy nawet nie istniało.
Człowiek niemal od razu zdał sobie sprawę z nieuchronności zjawiska śmierci. Prześladowała go ona od zarania dziejów, gdy tylko pierwsi ludzie pojawili się pośród gąszczy pradawnej wyspy ziemi. Człowiek bał się jej, człowiek chciał jej uniknąć. Pragnął bowiem czegoś więcej, zapewnienia sobie przetrwania ponad miarę tego, co dali mu bogowie.
Pożądał nieśmiertelności.
Jak ją uzyskać? Jak się do niej dobrać i zeń zespolić? Gdzie jej szukać, w jaki sposób dosięgnąć? Czy kryła się w najgłębszych jaskiniach? Czy na ośnieżonych szczytach gór? Czy wędrowała z nieuchwytnym wiatrem? Czy może zatonęła w głębinie morza, gdzie nie dotarła nigdy choćby krztyna słońca?
Choć szukał przez setki lat, nie odnalazł jej. Pozostawała dlań jeno wyśnionym marzeniem, mrzonką, nieosiągalną świętością. Miał pogodzić się z tym, że nigdy jej nie dostanie? Że wieczne życie jest zupełnie niedostępne dla śmiertelnika? Dlaczego? Dlaczego potomek samych bogów miałby nie być w stanie czegoś zyskać pomimo usilnych prób, starań i modłów? Czymże zawinił, chcąc jedynie istnieć i trwać?
Bogowie kochali ludzi. Opiekowali się nimi i widzieli, jak poszukują wiecznego życia. Rodzili się przecież czystymi istotami. Czemuż nie spełnić owej prośby swych pociech?
I tak znaleźli sposób dla człowieka. Miał on przecież duszę, która trafiała po śmierci do Yomi, gdzie pod pieczą Tsukiyomiego mogła oczyścić się z wszelkich grzechów, gniewu i skalania, by stać się na powrót zupełnie czystą i piękną. Taka dusza stawała się kami i miała prawo wrócić na ziemię, by pomagać innym ludziom czynić jak najmniej zła.
Człowiek dziękował bogom za tę możliwość. Lecz trwało to tak długo…! Narodzić się, przeżyć całe swe życie jak najlepiej, by potem umrzeć i być nadal puryfikowanym? Któżby zdołał w dobru i czystości sumienia przetrwać tak wiele lat, choćby i z pomocą swych kami? Wszakże tak wiele zła i grzechu może zrodzić się z błahostek. Człowiek nie jest przecież w stanie oprzeć się każdej pokusie. W końcu coś skala jego duszę, to nieuchronne.
Bogowie tym razem nie chcieli ułatwiać ludziom ścieżki ku nieśmiertelności. Musieli oni sami przebyć ów trakt, by docenić, o jaki dar się starają. Kami jedynie wskazali im kierunek, w którym należy podążać. Reszta należała przecież do samych ludzi. A czy żyli on w czystości, czy też kalali się w każdym swym uczynku – bogom nigdy nie było prowadzić ich za dłonie.

Hatsuhi no de, pierwszy świt nowego roku zaczynał się późno. Czerwona tarcza słońca wznosiła się po niebie powoli ponad dwiema górami, kilkoma wzgórzami i doliną. Wszystkie one porośnięte były gęstym lasem pełnym ptactwa i zwierzyny. Iskrzący się śnieg spijał światło wschodu, barwiąc się na pomarańczowo-złoty odcień. Tak samo robiły to rzadkie chmury wiszące na ogromnym niebie niczym bambusowa sieć oblana słodkim syropem z brzoskwiń.
W dolinie leżało miasteczko. Świt dopiero zaczął rozświetlać ziemię, więc lampiony przy drogach świeciły się jasno. Ludzie zaczęli wychodzić ze swych domostw, ubrani w ciepłe i grube ubrania. Rodzinami zbijali się w grupy i kierowali zgodnie w jedno miejsce, drogą w głąb sosnowego lasu.
Choć wzgórze, ku któremu szli, nie należało do najwyższych, ścieżka była stroma. Gęsty śnieg pokrywał zaś wszystko wokół białą warstwą milczenia i spokoju. Tylko co jakiś czas spłoszony ludźmi ptak wzbijał się w powietrze z krzykiem, zrzucając z poruszonej gałęzi białą masę. Poza chrzęszczącymi krokami i oddechami mieszkańców miasteczka nie było słychać nic, nawet krztyny wiatru.
W pewnym momencie ścieżka przestawała być tak stroma i rozszerzała się. Spomiędzy wysokich drzew przezierała rozświetlona przestrzeń. Dało się także usłyszeć szum strumienia, zapewne skutego lodem. Las po chwili otwierał się na szeroką połać terenu, na którym pierwsza witała ludzi czarna od upływu czasu brama torii. Na środku jej dolnej belki zawieszona była tablica z pionowo wykaligrafowanymi kanji: Ikirunegau Jinja.
Tutaj szum strumienia stawał się wyraźny, płynął on bowiem niemalże przy granicy z lasem, wyłaniając się z niego i znikając weń równie nagle. Nad nim za torii przechodził duży kamienny most, którego brzegi pokryte były cienką warstwą białego śniegu wyglądającego niemal jak puch. Z niego widać było wyraźnie, jak lód na powierzchni strumienia zasypany również został białym całunem zimy.
Ostatni schodek mostu po drugiej stronie łączył się z sandō, dokładnie oczyszczoną ze śniegu żwirową ścieżką, która zataczała trzy łuki. Gdy ludzie nią szli, żwir chrzęścił pod ich stopami. Trzy pary stojących wzdłuż drogi ishidoro, ogromnych kamiennych latarni, rozświetlone były przez nasączone olejem płonące knoty. Gdyby nie coraz wyżej wspinające się słońce, zapewne rzucałyby chybotliwy cień ze swych zdobionych misternie otworów.
Sandō kończyła się szerokim placem haiden, równie czystym co żwirowana ścieżka. Ludzie po kolei skierowali się na lewo, do zadaszonego źródła temizuya, by przepłukać dłonie i usta zimną wodą chōzubachi. Płynąca nurt szemrał cicho, gdy mieszkańcy miasteczka zanurzali czerpadła kakei na długiej bambusowej rączce w jego zimnej toni. Co chwilę słychać było pojedynczy gong i klaskanie kolejnych modlących się osób, które stawały na środku haidenu.
Mała dziewczynka ubrana w odświętne ubrania trzymała matkę za połę jednej z wierzchnich warstw kimon. Gdy tylko wstała, jeszcze przed śniadaniem matka upięła jej włosy wysoko dwiema spinkami. Chociaż ona chciała mieć w nich grzebień, kobieta stwierdziła, że jest jeszcze za młoda. A teraz stały w chłodzie, czekając na swoją kolej do temizuyi.
— Mamo, zimno mi w stopy.
— Jeszcze chwilę, Kiyori. Zaraz się pomodlimy i kupimy omikuji, a potem wrócimy do świętowania.
Córka musiała posłuchać matki. Poza tym wiedziała, że kiedy będą już w domu, dostanie noworoczny prezent i kolorowe mochi. Dreptała więc w miejscu, by choć trochę się ogrzać. Matka zawsze jej mówiła, że to pomaga.
Wreszcie dotarły do źródełka. Dziewczynka była zbyt niska, by dosięgnąć chōzubachi, dlatego stojący za nią ojciec podniósł ją prędko. Przestraszona głośno złapała zimne powietrze w płuca, lecz odwróciwszy się, zobaczyła uśmiechniętą twarz rodzica.
— No dalej, nabierz wody – zachęcił ją.
Niechętnie i najszybciej, jak to było możliwe przepłukała rączki i usta lodowatą wręcz cieczą. Czuła się, jakby zabrano jej połowę ciepła z ciała, ale przecież bez tego nie można się pomodlić.
Po chwili jej rodzice oraz dwie starsze siostry również oczyścili dłonie. Wiatr nie wiał, dlatego łatwiej było oddychać chłodnym powietrzem. Ojciec wrzucił kilka monet do saisenbako, po czym wszyscy po kolei ciągnęli za gruby sznur gongu. To było już ciekawsze dla małej dziewczynki. Głuchy dźwięk rozniósł się raz, kiedy zawiesiła się całym ciężarem ciała na słomianym sznurze.
Matka dotknęła jej ramienia, kierując na środek haidenu. Tam zrobiła dokładnie tak, jak tłumaczono jej to w domu. Ukłoniła się dwa razy głęboko, jak przed gościem, który przyszedł właśnie do domu. Następnie klasnęła dwukrotnie w dłonie i zaczęła myśleć z zamkniętymi oczyma. O co mogłaby się pomodlić do ich kamiego? Miała wszystko, czego chciała, więc podziękowała za to serdecznie. Zaciekawiło ją nagle, czy może bóg ich skądś nie obserwuje. Jeżeli miałby gdzieś być, to przecież w honden, jedynym budynku na placu. Tam przecież trzymano goshintai, święty przedmiot kamiego. Pomyślała, że chciałaby go kiedyś zobaczyć, dowiedzieć się, co to takiego. Ale przecież tylko shinshoku mógł tam wchodzić, a to i tak tylko na specjalne okazje. Ona nigdy nie mogłaby zostać kapłanem.
Dziewczynka otworzyła na chwilę oczy i jej wzrok natrafił na gruby święty powróz zawieszony u wejścia do honden. Shimenawa wisiał dość nisko, lecz nie na tyle, by mogła go dosięgnąć. W dwóch miejscach przyczepione były doń papierowe zygzaki, shide, które miały odpędzać wszelkie zło.
Dopiero kiedy jej wzrok padł na shide, dostrzegła stojącego tam bokiem mężczyznę. Nie był to na pewno shinshoku, nie miał na głowie ebōshi. Poza tym ten osobnik ubrany był w biało-błękitne kimono z kwiatami kamelii. A co najdziwniejsze, jego długie rozpuszczone włosy też były białe.
Dziewczynka zapatrzyła się weń. Kto to był? Pierwszy raz widziała białe włosy, zupełnie białe jak śnieg. Przestraszyła się przez chwilę, że obcy może być jakimś oni albo yōkai, lecz przecież żaden demon nie odważyłby się stanąć na środku chramu tak silnego boga jak ich Inugami. Czyżby zatem był to sam kami…?
Mężczyzna zauważył wpatrujące się weń dziecko. Z uchylonymi ustami przyglądał jej się przez chwilę, lecz dziewczynka prędko skrępowała się i uciekła wzrokiem na stopy. Po chwili jednak znów uniosła wzrok na obcego i zauważyła, iż ten uśmiecha się do niej.
To był piękny uśmiech.
Nagle dziewczynka zreflektowała się, po czym ukłoniła głęboko. Gdy jednak wyprostowała się, mężczyzna znikł. Jedynie białe shide kiwały się, jak gdyby poruszyło je tchnięcie wiatru.
— Chodźmy, Kiyori. Czas kupić noworoczną przepowiednię. – Matka znów dotknęła jej ramienia, uznając, że dziecko skończyło się modlić.
Dziewczynka przebiegła jeszcze wzrokiem po całym hondenie, lecz ów mężczyzna naprawdę przepadł, jakby w ogóle go tam nie było. Nim się odwróciła, między sosnami zauważyła jakiś ruch.
Zwierzę? Wilk? Zupełnie biały jak śnieg.
Dopiero teraz zobaczyła, że shinshoku stał przy szufladkach z omikuji. Uśmiechał się serdecznie do wszystkich, zamieniając niemal z każdym choćby kilka słów. Obok niego z sakiewką stała bardzo stara miko, której czerwone spodnie hakama odcinały się wyraźne na tle śniegu. Zbierała od ludzi te kilka yenów za noworoczne przepowiednie.
— Witam, panie Nakatomi. Wszystkiego dobrego w nowym roku – rzekł mężczyzna do ojca dziewczynki.
— Tobie też, Sensei – odparł, wrzucając garstkę monet do sakiewki milczącej miko. Ukłoniła się grzecznie.
— Sensei, czy w okolicy są białe wilki?
Wszyscy spojrzeli na dziewczynkę, która rzadko kiedy odzywała się do obcych. Kapłan jednak nie przejął się zdziwionymi spojrzeniami, ale kucnął przed dzieckiem.
— Nie, nie ma w tych lasach wilków. A na pewno nie białych. Może widziałaś lisa?
— To nie był lis, Sensei. Lisy przemykają z ogonem nisko, widziałam je, a ten miał ogon wysoko, jak znikał za drzewami. – Dziewczynka wskazała dłonią miejsce, gdzie widziała to zwierzę.
— Może widziałaś Inugamiego, Kiyori-chan? – Mężczyzna zaśmiał się łagodnie i pogłaskał ją po głowie. Dziewczynka zaś spojrzała na swoje stopy. To naprawdę mógł być ich kami? – Idź i wylosuj sobie omikuji. Jestem pewien, że to był znak, na pewno będziesz miała szczęście w tym roku.
Dziecko kiwnęło główką, po czym ojciec znów podniósł je do wiszącej puszki, którą potrząsnęło. Gdy wypadł zeń bambusowy patyczek z numerkiem, dziewczynka prędko podeszła do szafki i znalazła przypisaną jej szufladkę. Wąska klapka łatwo się otwarła. Kiyori wzięła w dłonie wystającą ze środka kartkę z wróżbą.
— Mamo, mam dai-kichi! Będę miała największe szczęście w tym roku! – Dziewczynka pochwaliła się z radością matce.
— To wspaniale, Kiyori. Gdy powiesimy ją na matsu, szczęście na pewno prędko do ciebie przyjdzie.
Biała karteczka zapisana maleńkimi kaligrafowanymi kanji z wypisanym na środku dai-kichi szeleściła w rączkach cieszącej się dziewczynki. Skoro to najwyższe błogosławieństwo, może dostanie w tym roku wreszcie grzebień do włosów?
Na moment jej myśli wróciły do dziwnego mężczyzny, który stał wcześniej pod shimenawą. Znów przesunęła wzrokiem wszędzie wokół, lecz wśród ludzi zebranych na haidenie nie dostrzegła ani jednego z białymi włosami. Przez moment wydawało jej się, że pomiędzy sosnami widziała czyjąś postać, było to jednak ledwo mignięcie.
Ciekawe, czy spotka jeszcze kiedyś tego człowieka.

5 komentarzy:

  1. Oj, Racu, coś czuję, że będę uwielbiać to opowiadanie! Zaczyna się tak pięknie i te wszystkie szczegóły radują moje serducho :D
    Mnie, jako mangowo-animcowej dziewczynie, w pewien sposób skojarzyło się to z Hotarubi no Mori e albo troszeczkę z Noragami lub Kamisama Hajimameshita. Ale tak tyci tyci. Co jednak sprawia, że nie mogę się doczekać ciągu dalszego ^^
    ... a tu zaraz matury, no xD Poczekamy na następny rozdział, nie?
    Mogliby Ci od razu dać maksa z polskiego za te genialne opisy :D

    Alys

    OdpowiedzUsuń
  2. Komentuję, bo obiecałam. Z opóźnieniem, ale zawsze. Tzn. komciam z opóźnieniem, a nie obiecałam coś z opóźnieniem. Whatever.
    To jeszcze raz, żebyś mógł czuć się fajny: UMIESZ W DIALOGI, ŁOOOOOOOOO. TAK POPRAWNIE, TAK CZYTELNIE, WOW, TAK ŁADNIE, WOW, WOW.
    Opisy jak zawsze śliczne, wow, wow. Trochę irytujące było to ciągłe wplatanie nazw japońskich (tak naprawdę po prostu części nie zrozumiałam, ale cii, to wcale nie tak, że wina leży po stronie mojej niewiedzy), ale no, wiadomo, niektóre rzeczy mają swoją własną nazwę w japońskim i używanie innej byłoby trochę lelem.
    Na razie nie bardzo mogę powiedzieć coś o fabule, bo no. Bo to pierwszy rozdział i jak na razie znamy tylko Kiyori i kamiego z białymi włosami (to on będzie uprawiał gejozę, prawda? Wyczuwam to zmysłem mefofilii).
    No i ta wzmianka na początku o nieśmiertelności była taka ładna, taka malownicza i wokle, napawam się ;w;.
    I żebyś był szczęśliwy, specjalnie for ja: "supi rozdzial, ciekawe co będzie dalej?? ;))".
    Wena, wincyj wena.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jest ślicznie i czekam na dalszą część c: Zapowiada się na bardzo klimatyczne; jak SzareGacie nie kojarzę japońskich nazw, ale rozumiem, że inaczej się nie dało. Powodzenia!
    A.

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne. W wolnej chwili zapraszam do poczytania http://wirtualniewalniety.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. czekam na kolejne rozdziały :)

    pozdrawiam modnola.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń