Niewielka przybudówka składała się z
małej sypialni, kuchni połączonej z salonem, łazienki oraz wąskiego i ciasnego
pomieszczenia, które można byłoby uznać za schowek. Całość przypominała małe
mieszkanie dla jednej osoby – nie za duże, lecz i nie za małe. Po prostu by
żyć.
Właśnie do niej przeniósł się Liam.
Ledwo wrócił do swojego pokoju, prawie natychmiast spakował wszystkie swoje
ubrania i najważniejsze rzeczy, po czym niemal wybiegł z domu, w którym żył od
samego początku. Nie przerażała go już wizja czyichś zwłok mogących się
znajdować w przeznaczonym dla niego mieszkaniu – o wiele bardziej bolała go
wizja pozostania tam, w tamtym pomieszczeniu, którego każdy kąt przepełniony
był jego zapachem.
Z czerwoną od łez twarzą i co chwilę
na nowo pojawiającym się łkaniem chłopak stanął na środku pseudosalonu. W
powietrzu nie unosił się odór miejsca pozostawionego samemu sobie – ledwo dało
się wyczuć kurz. Ktoś z rodziny musiał tu niedawno przyjść i wyczyścić każdy
kąt.
Niewiarygodne jak łatwo było teraz
płakać przez byle myśli. Przecież wiele lat Liam uczył się trzymać emocje w sobie,
co więc teraz się zmieniło? Nikt na niego nie patrzy? Nikt go nie słyszy? Nikt
nie odwróci jego uwagi? Co to ma do rzeczy? Fakt, że teraz z braku sił usiadł
na kostkach i zwyczajnie łkał, był tak samo upokarzający. Dlaczego zatem nie
umiał się powstrzymać tak jak zawsze to robił?
Nic już nie będzie tak samo.
Od teraz czarnooki będzie musiał
nauczyć się żyć na nowo. W samotności. W ciszy. W spokoju.
Trudno.
Niech tylko łzy przestaną płynąć, a
się uspokoi, weźmie głęboki oddech i pomyśli, co teraz zrobić. Nie zaplanuje
niczego na przyszłość, tylko pomyśli, co zrobić w tej właśnie danej chwili, by
czas nie dłużył się tak niemiłosiernie.
Ale płacz nie ustępował; bez przerwy
z tą samą siłą wstrząsał całym ciałem Liama, jakby wyrzucał z niego wszystkie
nagromadzone emocje.
Trwało to bardzo długo. Chłopak nie
umiał powiedzieć czy kilkadziesiąt minut, czy kilka godzin. Powieki bolały go
niemiłosiernie przy każdym mrugnięciu. Drżące płuca łapały chybotliwie
powietrze, niezdolne jeszcze do normalnego funkcjonowania po tak długim
wysiłku. Na całym ciele chłopak czuł gęsią skórkę, która wstrząsała zimnymi
dreszczami ramiona i nogi. Zupełnie jak po długim biegu we wciąż lejącym na
zewnątrz deszczu.
- Koc – mruknął do siebie cicho,
sięgając po najbliższą przeładowaną torbę. Wyrzucił z niej większość ubrań, po
czym wziął w ręce kolejną torbę. W niej szybko znalazł ciepły wełniany koc,
którym natychmiast się okrył, starając nie szczękać boleśnie zębami.
Ten maj był wyjątkowo chłodny.
Liam szedł powoli przez gęstwinę
ciemnozielonego lasu. Tu i ówdzie światło słońca prześwitywało przez gęste
korony ogromnych, starych drzew, padając złocistymi promieniami na chciwie
łaknące ich niższe rośliny. Podziurawiony tak wzrokiem wielkiej gwiazdy las
wyglądał jak sito złota i szmaragdu.
Chłopak rozglądał się naokoło, choć
jego twarz nie wyglądała na specjalnie zainteresowaną. Znał doskonale każde
drzewo, każdy krzew, każdy rów i każdy korzeń tego lasu. To tutaj, odkąd tylko
mógł sam świadomie wybierać drogę, spędzał godziny na wędrowaniu, odkrywaniu i
obserwowaniu życia natury. Ulubione pnie, ulubione drzewa, ulubione siedzisko
nad przeciskającym się po ziemi potokiem – te wszystkie miejsca Liam miał tutaj
od wielu lat. Wiedział, którędy chodzą jelenie, a którędy wilki. Wiedział,
gdzie rośnie najwięcej owoców i gdzie roślin lepiej unikać. Wiedział, gdzie
swoje gniazdo ma para orłów i gdzie są dziuple sów. Ten las był jego placem
zabaw, jego kryjówką, jego ostoją spokoju, jego oddechem.
Myślał „jego”, ale zawsze doskonale
zdawał sobie sprawę, że potężny organizm lasu nigdy do nikogo nie należał. To
te wszystkie drzewa, wszystkie zwierzęta i wszystkie kryjące się duchy należały
do lasu. Jakże często czarnooki żałował, że i on tą zgrabną, idealnie wpasowaną
weń częścią nie jest.
Teraz odczuwał to jeszcze bardziej.
Milczące stworzenia trwożnie drżały,
gdy tylko znajdował się w ich pobliżu. Nawet owady starały się go unikać niczym
jakiegoś jeszcze bardziej niż człowiek obcego dlań elementu. Kiedy szedł po
ściółce swoim cichym, wręcz złodziejskim krokiem, słychać było tylko szum liści
– powolny oddech drzew.
Rozum podpowiadał ciemnowłosemu, że
powinien się już przyzwyczaić. Minęły w końcu trzy tygodnie od nocy, która
przeważyła jego los na zawsze. Prawie codziennie wychodził z ciasnej
przybudówki do lasu, w którym spędzał niemalże całe dnie.
Co mu jednak mogły dać wędrówki,
podczas których jedynie bardziej uświadamiał sobie swoją sytuację?
Siadając pod rozłożystą, starą
wierzbą, zaczął nucić którąś z niezliczonych indiańskich legend o duchach.
Zamknął oczy i opadł plecami na zgarbiony wiekiem pień drzewa. Wyobrażał sobie,
że wyśpiewane w legendzie duchy niechętnie budzą się i wystawiają ponure twarze
do słońca. Nie dostrzegają go, ale przecież one nie dostrzegają niczego. Zbyt
dużo w swej nieśmiertelności widziały, by śpiewający człowiek obłożony klątwą
mógł je zainteresować.
Melodia urwała się w pół dźwięku.
Liam uniósł powieki i jego oczy natrafiły na powietrzny dywan błyszcząco
zielonych liści. Kołysały się swobodnie na swej ogromnej wysokości, co jakiś
czas odsłaniając fragment wyszywanego drobnymi chmurami nieba.
Gdyby mógł umrzeć teraz, w spokoju i
ciszy lasu. Stać się jego częścią na zawsze…
Po co nadal żył?
Gorzki uśmiech pojawił się na jego
twarzy. Znał odpowiedź doskonale i wstydził się jej bardziej niż czegokolwiek.
Chłopak wstał powoli i ruszył z
powrotem w stronę domu, gdzie wkrótce jego niedawna rodzina miała przynieść mu
talerz z jedzeniem. Robili tak każdego dnia, zanosząc mu w ten sposób trzy
normalne posiłki. Zawsze zjadał wszystko, co dostał, by następnie umyć i
odnieść naczynia do kuchni.
Dziwnie było nadal być kulturalnym,
skoro w rzeczywistości nikogo to nie obchodziło.
Na wilgotnej skale nad potokiem
siedział sobie zadumany nad czymś mały chłopiec. Miał może pięć lat i trzymał w
rękach poprzecinany czarnymi żłobieniami mlecznobiały kamień. Oglądał go
uważnie z każdej strony, badając dokładnie wszystkie czarne pręgi.
Obok niego usiadła kobieta z długim
warkoczem czarnych włosów przewieszonych przez ramię. Ciemne oczy chłopca
spojrzały nań, po czym z powrotem przeniosły zainteresowany wzrok na kamień.
- Znalazłam trochę owoców. Chcesz? –
zapytała kobieta, pokazując dziecku fałdę sukni, do której nazbierała parę
garści okrągłych granatowych kulek.
Chłopiec znów na nią spojrzał,
uśmiechnął się i przytaknął milcząco, biorąc w rączkę parę owoców. Nadal jednak
nie wypuszczał biało-czarnego kamienia.
- Co to takiego? – matka wskazała na
trzymany przezeń niczym skarb przedmiot.
- Kamień. Znalazłem w rzece. Ładny, prawda?
Dziecko chętnie pochwaliło się swoim
znaleziskiem, chwilowo wymieniając je na kolejne owoce. Kobieta wzięła w dłoń
kamień i uważnie mu się przyjrzała.
- To bardzo ciekawy minerał, Liam.
Rzadko spotykany w lasach – rzekła po chwili tonem eksperta.
- Naprawdę? A ma jakąś nazwę? –
chłopiec miał już brudną od ciemnego soku buzię. Lepki sok trochę mu
przeszkadzał, więc rozmazał go wierzchem dłoni po całym policzku.
- Niestety, synku, nie znam jej.
Wiem za to, że jeśli spotka cię coś złego, duch tego minerału wchłonie twoje
zmartwienia, a kamień stanie się coraz bardziej czarny. Zachowaj go, Liam.
Ochroni cię.
Matka oddała znalezisko dziecku,
które przyjęło je teraz z czcią i zachwytem w oczach, jednocześnie brudząc
białą powierzchnię kamienia fioletowym sokiem. Po chwili mały chłopiec
przełknął ostatni kęs owoców i uniósł na kobietę duże czarne oczy. Tak ciemne,
że nawet w świetle przenikającym liście drzew nie dało się ujrzeć źrenicy.
Jakby całe były piękną otchłanią zaklętą w oczach niewinnego dziecka.
- Mamo… - zaczął cicho chłopiec.
- Tak?
Kobieta położyła dłoń na czarnych
włosach chłopca i pogłaskała go. Czuła, że chce jej powiedzieć coś trudnego,
więc nie naciskała, a cierpliwie czekała.
- A jeśli… Jeśli go schowam i wyjmę
dopiero, jak będę miał dwadzieścia lat… to też mnie ochroni?
Gdzieś w lesie zaskrzeczał jakiś
ptak. Poza tym jedynie szelest liści i szum stale spływającego potoku
znajdowały się w ciszy zielonego gąszczu.
- Nie wiem, Liam. Trzeba mieć
nadzieję.
Lekkie skrzypnięcie drzwi zdawało
się przerażająco głośne w ciszy, jaka panowała w przybudówce. Po chwili lekki
trzask zamka dał znać, że ktoś wszedł do „mieszkania”.
Liam siedział na podłodze za jedną
ze ścian. Patrząc za okno, widział jasną, podświetloną słońcem chmurę, która powoli
i elegancko krążyła po niebie wraz z wiatrem. Słyszał, że ktoś położył na
pobliskim stole parę naczyń. Tuż obok nich zaszeleściła kartka. Moment później
gość usiadł na jednym z krzeseł.
- Cześć, Liam.
Chłopak westchnął, po czym odwrócił
się i oparł o prostopadle stojącą ścianę. Teraz doskonale widział niewielkie
plecy małej postaci, której czarne włosy sięgały już poniżej ramion.
- Cześć, Leelah – odparł cicho,
wiedząc, że nikt go nie usłyszy.
- Mama zrobiła dziś z ciocią
zapiekankę z makaronem i serem. Jest naprawdę pyszna. No i przyniosłam ci
jeszcze kompot z jabłek. Na deser była jakaś tarta, ale mama powiedziała, żeby
ci nie brać, bo ich nigdy nie lubiłeś, więc przepraszam. Jakbyś przyszedł, to
na pewno w kuchni jeszcze będzie leżeć.
Dwudziestolatek przymknął oczy.
Jasny głos jego małej siostrzyczki był pełny skrywanego smutku. Wiedział, że
codziennie gdy tu przychodziła i „rozmawiała z nim”, tak naprawdę czuła się,
jakby mówiła tylko do siebie. Przecież nigdy nie miała pewności, że Liam akurat
był w tym samym pomieszczeniu. Mogła mieć tylko nadzieję.
- Chciałabym już wakacje. Nudzi mi
się w szkole, bo nie ma już, co tam robić. Dzisiaj Bettie zrobiła sobie wianek
z kwiatków i przyszła w nim na lekcje. Miała w nim fiołki i jakieś różowe
kwiatki, podobne do fiołków, tylko trochę mniejsze. Wszystkie dziewczynki jej
zazdrościły i prosiły, żeby je nauczyła. Ale wiesz, ona jest strasznie niemiła
i nikogo nie chciała nauczyć. Ja jej nawet nie chciałam prosić, bo pamiętam, że
tak samo się zachowała, gdy zrobiła sobie bransoletkę z kolorowych nitek. Czemu
ona tak robi? To głupie. Ale mama też umie robić wianki i powiedziała, że gdy
Tiffany do mnie przyjdzie, to nas nauczy.
Dziewczynka odsunęła się i zeszła z
krzesła. Jej brat obserwował, jak podchodzi do okna i specjalnie staje tyłem do
stołu. Wstał zatem i usiadł na jej miejscu, by zacząć jeść nadal ciepły
posiłek. Zauważył jednak obrazek, jaki narysowała bez wątpienia jego siostra.
Chociaż miała siedem lat, już teraz widać było, że lubi i potrafi rysować.
Obrazek pozostawiony na stole przedstawiał polankę z łanią i jej młodym. Za
krzakami obok siedziała Leelah i on, ubrani w ciemnozielone rzeczy. Czarnooki
uśmiechnął się smutno.
- Myślałam o tobie wczoraj
wieczorem. Zawsze mi się smutno robi, jak patrzę na twoje zdjęcie. Wiesz, z
wtedy, gdy wziąłeś aparat i zabrałeś mnie do lasu. Oglądaliśmy małe jelonki,
pamiętasz? Musiałam być bardzo cicho. Szkoda, że nie umiem chodzić tak jak ty,
wszystkie zwierzęta mnie słyszały – Leelah pociągnęła nosem szybko. Kątem oka
jej brat widział, jak wyciera sobie ręką oczy.
Przełknął ślinę, po czym wziął
widelec i zaczął wreszcie jeść. Ostre przyprawy przyjemnie drażniły jego język.
Wiedział, że zapewne matka dodała specjalnie do jego porcji ostrej papryki.
Dlaczego musieli nadal tak o niego
dbać?
- Pójdę już. Muszę jeszcze zrobić
lekcje, pani Hudkins zadała nam całą stronę z matematyki. Smacznego, Liam. Do
jutra.
Dziewczynka powoli wyszła z
przybudówki. Chłopak widział, że rozglądnęła się jakby w nadziei, że uda jej
się zobaczyć brata. Kęs jedzenia nie chciał mu przejść przez gardło.
Odwracała się nie w tę stronę.
Kilka minut później skończył jeść i
wziął w ręce rysunek od siostry. Niepewne linie i krzywe nogi zwierząt
wyglądały zabawnie, choć musiał pochwalić to, że dziewczynka używała różnych
kolorów tam, gdzie było słońce i gdzie był cień.
Liam uśmiechnął się pod nosem, po
czym podszedł do pobliskiej szuflady, by z pomocą taśmy klejącej przylepić
rysunek do ściany. Tuż obok siedmiu innych, na których zawsze był przedstawiony
on i Leelah.
Tak kontrowersyjna i dziwna była
prześladująca go od dłuższego czasu myśl, iż jednocześnie cieszył się i
boleśnie żałował, że siostrzyczka nie może o nim zapomnieć.
Słońce mieszało barwy nieba i chmur,
na których białych skrzydłach kwieciście odbijały się blaski i cienie dnia.
Firmament pokryty był samotnie wędrującymi obłokami o powierzchni
powybrzuszanej i perliście okrągłej w tysiącach miejsc, co pozwalało promieniom
wydobywać z nich jeszcze więcej barw. Ta lśniąca różnymi odcieniami biel nie
pozwalała ziemskim stworzeniom patrzeć na siebie zbyt długo, tak pełna
nieosiągalnej przez ludzi piękności.
Także Liam mocno mrużył oczy spod
przysłaniającej twarz dłoni, podziwiając występ pyszniących się swymi
kształtami chmur. Mimo rażącej boleśnie jasności wciąż patrzył, jak wiatr
przesuwa je powoli po nieboskłonie. Pomyślał nawet, że dobrze, iż człowiek nie
może zbyt długo ich obserwować. Gdyby było to możliwe bez problemu, prędko
zapomniałby o pięknie całej reszty świata i do końca życia zazdrościł chmurom
ich nieskazitelności.
Minęły dwa miesiące odkąd stał się
dla świata jedynie oczami. Nie ważne były jego kroki, nieważne były jego słowa.
Nikt go nie słuchał, nie śledził, nie oglądał. To on dożywotnio stał się
martwymi oczami, które jedynie obserwowały świat ze swej nieważnej, kompletnie
zignorowanej pozycji. Dla jego życia nie było sensu ani celu.
Ktoś by pewnie powiedział, że teraz
może osiągnąć wszystko, co mu się kiedykolwiek marzyło. Tak, mógł zrobić
niemalże wszystko bez troski o konsekwencje. Jednakże po co? Dla kogo? Dla
siebie? Po co miałby robić coś dla siebie, skoro swoją radością czy swoim
smutkiem nie mógłby się z nikim podzielić. Nigdy nie był towarzyską osobą, ale
nawet on przekonał się, że bez innych nie jest w stanie być szczęśliwym.
Gdzieś tam na świecie był jeszcze
jeden cierpiący tak jak on człowiek. W Indiach, w Kenii, w Hiszpanii, w
Panamie, na Grenlandii czy choćby gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Mógł być
wszędzie, mógł być każdej narodowości, mógł być jakiejkolwiek płci.
Mógł być zarówno żywy jak i już
martwy.
Ciekawe czy zdawał sobie sprawę z
tego, co go spotkało.
Czarnooki westchnął. Co ich dwie
rodziny zrobiły komuś, kto ich przeklął? To musiała być przerażająca rzecz, że
spotkała ich tak surowa kara. Zniszczenie życia tylko jednej osobie na pewno
nie było przyczyną. Ich dwie rodziny musiały unicestwić sporą część ukochanego
świata tej osoby. Musiały zabić bardzo wiele ważnych ludzi. Musiały doprowadzić
do czegoś niewyobrażalnie bolesnego, by aż do teraz ta przeklęta kara wciąż
trwała.
Choć on sam był ofiarą owej kary,
potrafił współczuć temu nieszczęsnemu człowiekowi. Skoro rzucił na nich tak
potężną klątwę, na pewno nie zrobił tego niewinnym ludziom. Tylko dlaczego spotkał
go taki los? Dlaczego ich rodziny w ogóle zrobiły coś na tyle okrutnego, by
kogoś tak rozwścieczyć?
Lato było gorące, choć nie
przesadnie upalne. Liam siedział przy oknie w koszulce bez rękawów i krótkich
spodniach. Równie dobrze mógłby chodzić nago, lecz temperatura nie była jeszcze
na tyle wysoka, by chłopak się na to zdecydował. Spiął jednak długie włosy na
tyle wysoko, by mu nie przeszkadzały.
Chwycił stojącą obok szklankę z
wodą. Chłodny płyn tak przyjemnie spływał po jego gardle, że chłopak opróżnił
znaczną jego część w szybkim tempie. Gdy odłożył naczynie, zdał sobie sprawę,
że widzi swoje rozmazane odbicie na pokrytym drobnymi kropelkami szkle. Z tego
krzywego zwierciadła patrzył na niego ciemnoskóry chłopak ze smutną twarzą i
czarnym tatuażem na ramieniu.
Liam przejechał dłonią po ręce.
Indiański wzór w kształcie pierścienia przedstawiał splątane ze sobą trzy węże.
Kanciaste kształty nie przypominały zwierząt na pierwszy rzut oka, raczej
ciężkie, grube konary, które kończyły otwarte paszcze zębatych potworów. Choć
tatuaż przedstawiał węże w podobnym do warkocza splocie, miał on oznaczać
wolność i dawać mu siłę.
Co mu jednak przyszło z tej
wolności, skoro siła już się wyczerpywała?
Tuż za oknem przeleciał jakiś mały
ptak. Rozmazany kształt znikł jednak tak szybko, jak się pojawił. Mogła to być
zarówno łapiąca muchy jaskółka, jak i polujący kobuz.
Chłopak westchnął ciężko. Czuł się
znużony. Pomijając już cały ból i dobijającą bezradność, czuł się zwyczajnie
zmęczony prowadzonym przez siebie życiem. Budził się jak zawsze, jadł jak zawsze,
robił wszystko dokładnie tak jak zawsze. Ale przy tym był też cieniem. Chodził
jako cień. Obserwował jako cień. Nawet odzywał się jako cień, na zawsze
milczący i zignorowany. Nie wiedział już, czy to ironiczne życie go jeszcze
niszczy, czy już wypaliło wszystkie chęci pozorowania normalności.
Choć czy o normalności można w ogóle
mówić w jego przypadku?
Nagle usłyszał dwa krótkie puknięcia
do drzwi. Spojrzał na nie przelotem, zastanawiając się, kto to mógł być. Leelah
nigdy nie pukała. Czuła się w przybudówce wyjątkowo swobodnie. Ale poza nią
nikt do niego nie przychodził. Może to matka? Choć przygotowywała i jego, i
siebie do takiego zakończenia, na pewno czuła się, jakby straciła dziecko, nie
mógł jej więc winić, że go nie odwiedzała. Czy musiała tu przychodzić i mówić
do siebie, żeby uświadomić sobie, iż Liam już nigdy jej nie odpowie ani jej nie
przytuli?
Wstał razem ze szklanką, kierując
się do zlewu. W ten sposób wchodząca osoba nie mogłaby go zobaczyć, dzięki
czemu klątwa nie przeszkadzała wizytatorowi wejść.
Trzask klamki, zgrzyt zawiasów,
trzask klamki. Szum wody tylko na wpół zagłuszył te ciche odgłosy. Po chwili
dwudziestolatek poczuł poruszenie powietrza, gdy może jego matka przeszła za
nim. Zakręcił kran, po czym odwrócił się z lekko zmarszczonymi brwiami. Nie
chciał krzywdzić matki, niemal żałował, że przyszła…
Gdyby nie to, że wizyty nie złożyła
mu matka.
- Liam? Jesteś tu… chyba, prawda?
Po chwili Patrick obrócił głowę w
stronę krzesła, po czym niepewnie na nim usiadł.
Liam niemal otworzył usta ze
zdumienia.
Włosy mu trochę urosły. Z jednej
strony za uchem nawet odstawały zabawnie. On też miał na sobie tylko koszulkę
bez rękawów. Od tyłu Liam widział jego tatuaż – wystający po części spod
materiału ciemny wzór, który rozciągał się na całą łopatkę, przedstawiając
tylko jedno skrzydło. Kuzyn również wybrał indiański malunek jako podstawę.
Czarnooki przypomniał sobie dzień,
gdy zobaczył tę ozdobę po raz pierwszy. Mieli po siedemnaście lat, Liam jednak
dostał swój parę tygodni wcześniej. Dlatego Patrick był taki podekscytowany,
gdy wreszcie sam mógł pochwalić się tatuażem. „Zobacz, teraz obaj jesteśmy tacy
sami!”, wołał do niego. Długowłosy oczywiście zapytał, „Przecież mamy inne
wzory. Dlaczego tylko jedno skrzydło?” Uśmiech kuzyna na chwilę przygasł, lecz
odpowiedział mu szczerze.
- „Jeśli mi się uda, zrobię sobie
drugie” – zacytował go cicho. I tak go nie usłyszy.
To był jeden z niewielu razów, gdy
któryś z nich wspomniał cokolwiek o klątwie. Nigdy nie chciał rywalizować z
członkiem własnej rodziny, pragnąc, by to na niego spadł cios. Stąd wzięła się
u nich ta niepisana zasada obłożenia tabu tego jednego tematu. Jak jednak nie
myśleć o własnej przyszłości, o czymś, co rzutuje na wszystkie jej aspekty?
Dlatego czasem wyrywało im się coś, co przypominało im obu o brzemieniu
zalegającym na sercach. Choć nigdy nie doprowadziło ich to do kłótni.
- Zdaję sobie sprawę, że powinienem
powiedzieć cześć wcześniej. Przepraszam. Cóż… Nie za bardzo wiem, co
powiedzieć… - mruczał, nie wydawał się jednak przekonany czy do siebie, czy
jednak do kogoś.
Liam patrzył na jego plecy, próbując
wyobrazić sobie jego minę. Niemalże widział jego brwi, jedną przetartą pośrodku
starą blizną, gdy układają się w wysokie łuki. Na pewno patrzył w kilka różnych
punktów, a prawa część górnej wargi uchylonych ust była podniesiona nieco
wyżej. Zawsze tak wyglądał, gdy czuł się niepewnie, gdy nie wiedział, jak ubrać
myśli w słowa.
- Ostatnio nie mogę spać. Wiatr…
Wydaje mi się, że wiatr jest głośniejszy. Ale gdy patrzę za okno, to… to drzewa
prawie się nie poruszają – Patrick przełknął głośno ślinę. – I czasami myślę
sobie, że tak strasznie chciałbym cię przytulić w takie noce, chociaż ty mi
nigdy nie pozwalałeś…
- To takie podobne do ciebie. Myślisz,
że bym nie chciał? Gdyby nie więzy krwi, zawsze mógłbym z tobą spać –
odpowiedział mu cicho.
Głos mu drżał. Choć Patrick i tak
nic nie usłyszy, zawstydził się swojej reakcji. Naprawdę nie zdawał sobie
sprawy, jak bardzo brakowało mu kuzyna przez ten czas. Kochał go, kochał patrzeć
na jego twarz, kochał słuchać jego głosu, kochał jego subtelny, a nieraz
gwałtowny dotyk. Nienawidził bycia jego rodziną.
Dlaczego padło akurat na nich?
Liam zdał sobie sprawę, że gryzie od
środka wargę, powstrzymując drobne łzy napływające do oczu.
- Nie wiem, naprawdę nie wiem, co
powiedzieć. W domu zrobiło się tak cicho… Z nikim nie można swobodnie
porozmawiać. Ta atmosfera jest taka… Cholera jasna, taka milcząca. A przecież
to ty zawsze tak dużo milczałeś – słychać było, że Patrick uśmiechnął się, mówiąc.
Czarnooki wątpił, by był to żartobliwy uśmiech.
Gdyby tylko mógł mu powiedzieć, że
wszystko będzie dobrze…
- To chyba dlatego, że ciągle tu
jesteś. Grzecznie zjadasz wszystkie posiłki i nawet odnosisz umyte talerze, tak
jakbyś nie zniknął, tylko cicho sobie tu zamieszkał... Chciałbym, żeby tak
było. Żeby wszystko było po staremu, ale bez klątwy. Nie musiałbym się wtedy
tak bać, tak sobie wszystkiego wmawiać… Nie czułbym się taki winny…
Jego słowa nagle się złamały. Liam
dobrze słyszał, jak pociągnął nosem, lecz po chwili ciszy kuzyn wybuchł
płaczem, zginając się. Czarnooki niemal rzucił się do przodu.
Ale powstrzymały go te milczące
szepty, które przypominały, że jest tylko cieniem.
- Ja już tak nie mogę! Nie chcę…!
Cały czas wyobrażam sobie, w jakiej jesteś sytuacji! Ale po co? Przecież cię
nie ma…! – Patrick mówił coraz szybciej. Głos przytłumiał mu płacz.
Zacisnął wargi, samemu nie umiejąc powstrzymać
łez. Dlaczego ludzie, których kochał, tak cierpieli? Czemu wraz z jego osobą
klątwa nie mogła wymazać wspomnień o nim?
- Nie chcę, żeby znowu wrócił ten
koszmar z wcześniej… Chcę mieć wreszcie spokój, chcę móc ż y ć! Nareszcie mogę żyć…! Dlaczego mi to
odbierasz? Kochałem cię, dlaczego mi to robisz…! Masz pojęcie, jak się czułem
tamtego dnia? Jak się cieszyłem, płakałem ze szczęścia, że to nie na mnie
padło?! Dlaczego ciągle mam o tobie koszmary?!
- …Co? – wyszeptał Liam. Nagle
przestał rozumieć, co kuzyn mówił.
- Błagam cię, po prostu daj nam
wreszcie przeklęty spokój na te osiemdziesiąt lat! Daj spokój m n i e! Ja chcę wreszcie żyć…! Mieć
przyszłość… Zapomnieć i żyć…
Długowłosy spiął wszystkie mięśnie
jak do ataku. Patrzył tępo w plecy kuzyna, osoby, za którą chyba tęsknił
najmocniej, która miała być przecież kochającym go człowiekiem. Dlaczego mówił
tak, jakby go nienawidził? Dlaczego powiedział, że się cieszył z…?
W jednej chwili przytłoczył go
kolejny ciężar. Kolejna gorzka świadomość.
Czyli Patrick po prostu udawał,
bojąc się jak tchórz rozwiązania. Czekał na nie, starając się go nie
znienawidzić, ale na końcu po prostu wypełniało go szczęście.
Patrick bardziej kochał siebie niż
jego. Cóż za normalna rzecz dla człowieka.
Cóż za bolesna rzecz dla niego.
Możliwe, że coś wreszcie pękło w
Liamie. Skoro dostrzegał, że jego istnienie nie miało sensu już od dłuższego
czasu, dlaczego wciąż się trzymał marnego egzystowania? Prędzej oszaleje niż
przyzwyczai się do takiego życia.
Ruszył w stronę drzwi. Najpierw
bardzo powoli, tyłem, ledwo stawiając stopy. Nie zamknął przybudówki za sobą.
Po prostu odwrócił się i coraz szybciej szedł w stronę lasu, aż zaczął biec.
Pędził do utraty tchu między znajomymi, a tak wrogo milczącymi drzewami. Za
sobą zostawiał swoje wszystko.
A przecież już niczego nie mógł
stracić.
I tylko ciągle brzęczały mu w uszach
słowa Patricka.
„Płakałem ze szczęścia”.
„Zapomnieć i żyć”.
Rzężąc z braku powietrza i przez
płacz, biegł przed siebie z szeroko otwartymi oczyma. Instynktownie omijał
kamienie i wystające korzenie. Wiedział, gdzie mógłby pobiec, by wszystko
skończyć, ale nogi uparcie nie chciały obrać właściwego kierunku.
Czy naprawdę tak ciężko było mu
umrzeć?
Po jakimś czasie płuca nie chciały
już normalnie pracować. Z wycieńczeniem ciągle zatrzymywał się, obijając ciałem
nieraz boleśnie o drzewa. Kora dziesiątek pni ściskanych z całych nędznych
ludzkich sił zostawiła na jego dłoniach brud i zadrapania. Dwa lub trzy razy
upadł, zapomniawszy o wystających w tym czy w tamtym miejscu korzeniach. Zapach
ściółki tuż przed twarzą motywował go do biegu jeszcze bardziej.
Przecież jeśli się zatrzyma, dopadną
go.
Dopadną go wszystkie wspomnienia i
nadzieje.
Znów uderzył ramieniem o drzewo, w
ostatniej chwili łapiąc się jego silnego ciała, by nie upaść. Nachylony, stękał
z bólu przy każdym wydechu. Gumka spinająca jego włosy musiała się zsunąć i
teraz plątanina kruczoczarnych kosmyków wchodziła mu do otwartych szeroko ust.
Nogi drżały mu niesamowicie mocno,
kompletnie nieprzygotowane na taki wysiłek. Choć ledwo stał, instynkt nadal
krzyczał do niego, by biegł, by uciekał.
Dlaczego? Dlaczego Patrick…? Co on
niby zrobił, by zasługiwać na taką nienawiść?
Oczy przesłoniła mu mgła łez, które
gorącym strumieniem spadały i spływały wzdłuż jego opuchniętych, czerwonych
policzków. Płuca zaś wypełniły się wrzaskiem pełnym goryczy i cierpienia.
Wydostał się on na zewnątrz w postaci skowytu umierającej duszy.
Gdy jednak echo wybrzmiało, żaden
śpiący w swej kryjówce milczący duch nie obudził się, by zabrać Liama ze sobą
choćby i do piekła.
Dopiero po chwili czarnooki
zauważył, że klęczy, choć całe ciało było tak zmęczone, że nawet w tej pozycji
drżało. Chłodna ziemia była wilgotna pod kolanami, łasa na ciepło spoconego
człowieka. Jego mokre ubranie stało się kolejnym problemem, gdy zimne dłonie
wiatru przeszyły cynamonową skórę, powodując gęsią skórkę.
Spojrzawszy do góry, między koronami
drzew ujrzał księżyc. Leżący na prawym, łukowatym boku, błyszczał z
pomarańczową już łuną na tężejącym w granacie niebie. Zwiastował cicho pełnię,
coraz wolniej goniąc zachodzące słońce.
Chłopak zacisnął mocno oczy i skulił
się pod drzewem. Ustami niemal całował podnóże pnia, gdy syczał i łkał z zimna,
bólu i zawodu.
- Przodkowie… Bogowie… Błagam,
pozwólcie mi umrzeć… Nie każcie mi istnieć, nie w tej postaci, przecież tak nie
mam żadnego celu… Zabierzcie mnie do swego świata, zabierzcie mnie nad łuny
nocnego światła, ja już zasłużyłem… Już przeżyłem swój ból i swoją radość, już
nie ma dla mnie przeznaczenia… Proszę Was, Wy silni i milczący… Zabijcie mnie
wreszcie…
Racu, wciąż ten sam dobry, równy styl, mimo paru miesięcy przerwy ^^ no, bardzo mnie to cieszy.
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału... to normalnie rozdarł mi serce. Od połowy zagryzałam wargi i miałam łzy w oczach. Tak bardzo mi szkoda Liama, tak bardzo czuję jego ból i rozpacz, jego samotność. Rozumiem, że Patrick mógł poczuć ulgę, że to nie jego dopadła klątwa, myślę, że byłaby to całkiem ludzka reakcja, instynkt przeżycia. Ale żeby tak oszukiwać kogoś, kto go kochał z całego serca..? Zawiodłam się na nim.
Mam nadzieję, że następny rozdział będzie niedługo ^^
Weny, Racu!
Alys
Nareszcie;) Biedny Liam, serce się ściska przy tym rozdziale. Kochasiek jest taki biedny ; ; mam ochotę go przytulić i zdjąć tę czapkę niewidkę im obu ; ; Ale Liam tak ma przepierzone, nie mogę.
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podobał ten kamyk,w ogóle retrospekcja z mamą i owocami,s także opis lasu, czyli klasyczny Racu c:
Byłam, przeczytałam, a teraz lecę na autobus!
Czekam na kolejną porcję płakania!
B.
Lmao, ogórki kiszone z Patricka, tak bardzo moja krew. Bo przecież ma rację? Nie ma sensu mieszkanie z rodziną i do końca życia być dla niej ciężarem. Liam powinien był odejść już pierwszego dnia, przynajmniej ja bym tak zrobiła. I z tą śmiercią też trochę przesadza, taki drama queen z niego, zwłaszcza w tych wielokropkach pod koniec to czuć.
OdpowiedzUsuńChyba mam serce z kamienia.
Nie ma sensu mieszkanie z rodziną i do końca życia bycie dla niej ciężarem.******************
UsuńW ogóle ostatni akapit to ja w każdy dzień przed szkołą, zaraz po obudzeniu lmaoooo hahahahahahaha
UsuńPięć rozdziałów a w ani jednym nie pokazałeś nam swojej słabości. Rozdziały są mocne i pewne mimo iż wiem jak ciężko pisało Ci się zwłaszcza ten rozdział. Zaintrygowany jestem historią i szczerze powiedziawszy wyczekiwałem w rozdziale na moment kiedy wrócisz z retrospekcji do kochanej parki. Ale nie żałuje. Historia Liama jest przejmująca i smutna. Zwłaszcza postawa Patricka. Doszczętnie zabiła w nim to co jeszcze jako tako żyło. Wybrałeś sobie ciężki orzech Racu do ugryzienia. Temat nie jest łatwy, a widownia też nie należy do tych co patrzą łaskawym okiem. Jak na razie moim zdaniem stajesz na wysokości zadania na poziomie jaki oczekiwałbym od Ciebie. Jedyne co mogę powiedzieć w tej chwili to życzyć Ci weny mój drogi i to też właśnie zrobię. Oby wena pozwoliła Ci pisać dalej
OdpowiedzUsuń