Ciemny gęsty las. Nocą nic nie było
widać pośród buszu czarnych cieni. Tylko ciemność kryła się między wyrastającymi
poza granicę lasu drzewami, które zdawały się być strażnikami ostrzegającymi,
by nie stawiać stopy tam, gdzie się nie należy.
Para ptaków oszołomiła trzepotem
skrzydeł wszechogarniającą ciszę. Jakiś liść poruszony ich ruchem spadł na dół
z hukiem roznoszącym się po starym lesie. Zdawałoby się, że zaraz rozniesie się
tupot miniaturowych stawów owadów uciekających przed wielkim, suchym
niebezpieczeństwem.
Las nocą był naprawdę cichym i
przerażającym miejscem. Wszystkie jego duchy wypełzały ze swych kryjówek i
spoczywały w nicości mroku, milcząc jak zawsze przez tysiąclecia swego
istnienia.
- Liam, wracaj już do środka! Za
zimno dzisiaj na te twoje przechadzki – przed dużym, piętrowym domem stała
wysoka kobieta o zaokrąglonych kształtach i szarych włosach splecionych w gruby
warkocz.
Młody człowiek o czarnych jak ów
mrok między drzewami oczach nie odwrócił się do niej, a jedynie spojrzał do
góry. Chmury, które o zachodzie słońca płynęły jeszcze daleko po horyzoncie,
teraz spoczywały ciężką warstwą na nocnym nieboskłonie. Kolejny dzień miał być deszczowy
i ponury. Nawet milczący wiatr nie chciał dać światu nadziei, że rozpędzi
płaczące obłoki.
- Dziecko, proszę, chodź już –
rzekła kobieta, podchodząc tym razem do chłopaka.
Gdy ów poczuł jej drobną, ciepłą
dłoń na ramieniu, przeniósł wreszcie ciemne spojrzenie na nią. Choć uśmiechała
się ciepło i pogłaskała go po policzku, w jej oczach chłopak wyraźnie widział
morze pełne smutku. Drobne zmarszczki, które pojawiły się w kącikach jej oczu,
w mroku nocy zdawały się jeszcze głębsze.
Ciemnooki odwzajemnił jej uśmiech,
po czym pocałował w czoło. Mimo że była wysoką kobietą, sięgała mu ledwo po
żuchwę.
- Lubię ten las, przecież wiesz –
mruknął cicho, ostatni raz spoglądając na tak kuszącą granicę ciemności.
Chłodne dłonie nocy wyciągały się do niego tak wyraźnie. Wystarczyłoby wykonać
krok i rzucić się weń, by zapomnieć o czasie.
- Wiem. Ale zawsze się boję, że coś
cię zaatakuje w nocy – chłopak już chciał zaoponować, lecz kobieta przerwała mu
szybko – Tak, tak, znasz go dokładnie i wiesz, co gdzie chodzi, ale daj się
starej matce pomartwić, dobrze? Chodźmy już, zacznie padać jeszcze w nocy.
Chwyciwszy go za dłoń, pociągnęła do
wnętrza domu, w którym jaśniało ciepłe żółte światło. Wzrok chłopaka padł
jednak na niewielkie zabudowanie tuż obok budynku. Jego trzewia ścisnęły się
mocno, przypominając o tym, co wkrótce się rozstrzygnie.
Chwilę potem chłodne powietrze nocy
ustąpiło ciepłu ognia w kominku. Kilka osób z jego rodziny gawędziło jeszcze w
salonie. Ich śmiechy rozbrzmiały przyjemnie nawet w pomieszczeniach obok.
Liam jednak nawet kilka godzin
później nie potrafił się uspokoić.
Kto by spał spokojnie z wiedzą, że
jego życie może uciąć się za dwadzieścia cztery godziny?
Nieśmiałe pukanie do pokoju obudziło
Liama natychmiast. Szare światło dnia wlewało się do środka wraz z szumem
stukoczących o szybę kropli deszczu. Chłopak usiadł jednak na łóżku i przetarł
twarz, by nie zamartwiać porannego gościa zaspanym wyglądem.
Po chwili drzwi otworzyła mała
dziewczynka. Krótkie do ramion, proste czarne włosy miała rozpuszczone, jeszcze
nawet nieuczesane. Wyjątkowo skośne oczy o długich rzęsach spojrzały niepewnie
na Liama, który uśmiechnął się do niej ciepło. Na ten gest dziewczynka
ośmieliła się wejść do środka i zamknąć za sobą drzwi.
- Cześć, Leelah – rzekł chłopak
ciepło.
Dziewczynka ubrana w różową koszulę
nocną podeszła do ciemnookiego i przytuliła go mocno. Liam spodziewał się tego,
więc z powrotem położył się na plecach, pociągając małą istotkę na siebie. Ta
zaśmiała się krótko, po czym wyprostowała. Teraz z bliska patrzyła na twarz
swojego dużego i przystojnego brata.
- Wcześnie się obudziłaś – mruknął
Liam, przekładając dziewczynkę na miejsce obok siebie.
- Nie mogłam spać przez deszcz –
Leelah oparła się o poduszkę chłopaka, nie spuszczając z niego wzroku.
- Mogłaś iść do mamy, wiesz?
- Mam już siedem lat, jestem za duża
na spanie z mamą.
Liam zaśmiał się z niej. Choć Leelah
była małą dziewczynką, z całej jego rodziny należała do dwóch osób, z którymi
czuł się zupełnie swobodnie.
Nastała chwila ciszy, podczas której
tylko krople deszczu ciągle toczyły swe szumiące rozmowy. Chłopak przymknął
oczy i odetchnął głęboko. Wiedział doskonale, że jego siostra wpatrywała się
weń intensywnie.
- Jak się czujesz, Liam? – spytała
nagle. Poczuł bolesne ukłucie gdzieś w głębi siebie.
- Dobrze. Trochę się boję, ale jest
dobrze – odparł po chwili.
- A ja się boję bardzo, wiesz? Nie
chcę, żeby to się działo – głos jego siostry stał się wilgotny. Brat spojrzał
na nią ciepło.
- Wszystko się ułoży tak, jak ma
być, Leelah – rzekł spokojnie, choć w środku czuł, że cały się trzęsie.
- Kiedy to głupie. Ja was kocham
obu, Liam, nie chcę, żeby któryś z was… - dziewczynka nie wytrzymała i
rozpłakała się cicho. Nie potrafiła dokończyć swoich słów. Liam prawdopodobnie
też zamilkłby w tym miejscu.
- Cicho, mała – przyciągnął znów
siostrę do siebie. – Będzie dobrze, przecież tu zostanę. Dokąd miałbym pójść?
Ręce dziewczynki zacisnęły się na
jego ramieniu i rozsypanych na poduszce włosach. Czuł, jak siostra drży w jego
rękach, starając się choć trochę powstrzymać płacz. Wiedział, że głaskanie jej
i uspokajanie niczego nie da.
Chwilę później chłopak nakrył ich
kołdrą w nadziei, że dziewczynce uda się zasnąć choćby ze zmęczenia. Mruczał do
niej uspokajające słowa i nie puszczał ani na chwilę, lecz Leelah nadal
płakała.
W tamtej chwili Liam przeklinał
wszystkich bogów, że każą jego małej siostrzyczce tak cierpieć.
Szum deszczu ogłuszał wszystko, co
wokół istniało. Tupotał głośno zewsząd, jakby ciężkie krople tańczyły oszalałego
menueta. Błyszczące od wody i kałuż drogi lśniły ponuro w tym dziwnym szarym
powietrzu, tak gęstym od wilgoci.
Mały chłopiec, którego skośne oczy
przypominały obsydianowe koraliki, rozglądał się dookoła, urzeczony magią
płaczącej natury. Zapach mokrego mchu zdawał się pojawiać wszędzie, choć w
miasteczku, do którego przyszedł z matką, nie było nawet śladu drzew.
Mała rączka dziecka ściskała mocno
ciepłą dłoń wysokiej kobiety. Kiedy chłopiec spojrzał na nią, widział jej
spięte w gruby, luźny warkocz włosy, opadające spokojnie na zwiewną, luźną
sukienkę. Biały materiał wyglądał pięknie na błyszczącej, cynamonowej skórze
kobiety.
- Dokąd idziemy, mamusiu? – zapytał
chłopiec, odzywając się po raz pierwszy od kilkunastu minut.
- Do księgarni. Zamówiłam sobie
kilka książek, które powinny już dotrzeć – odrzekła cierpliwie kobieta.
Chłopiec pokiwał w zamyśleniu głową i
przez chwilę znów szedł w ciszy. Wkrótce jednak padło kolejne jego pytanie, bez
problemu przebijające szum obficie zraszającego ziemię deszczu.
- A będą w nich jakieś ładne
legendy, mamo?
Matka tym razem zerknęła na dziecko
i uśmiechnęła się doń ciepło.
- Jedna książka będzie specjalnie
dla ciebie. Podobno jest w niej mnóstwo historii o lasach i ich różnych
mieszkańcach.
- Naprawdę? – zawołało dziecko, lecz
natychmiast umilkło i zwiesiło głowę, speszone nagłym wybuchem emocji. Kobieta
przypatrywała mu się jakiś czas. Martwiło ją nieraz powściągliwe zachowanie
syna, lecz najwyraźniej taki już był.
Wszedłszy na bardziej zaludnioną
uliczkę miasta, kobieta pewniej chwyciła chłopca za małą rączkę, choć nie
przyspieszyła kroku. Szum tańczących kropel deszczu wzbogacony został o kroki
ludzkich istot, tak ogromnych dla pięcio, może sześcioletniego chłopca.
W pewnym momencie, otoczony zewsząd dorosłymi,
uniósł wzrok do góry, samej góry – tam, gdzie ciężkie chmury powinny toczyć
swoje zwaliste od wody cielska. Nie ujrzał ich jednak.
Pod kolorowym niebem tańczących
parasoli chłopiec szedł, cierpliwie wypatrując choć śladu gwiazd.
Przez cały dzień deszcz nie
ustępował ani na chwilę. Popołudniu na horyzoncie zazgrzytała nawet burza
błyskająca wściekłymi szponami, które wbijały się w ziemię z nagłym łoskotem.
Przezeń właśnie cała mieszkająca z Liamem rodzina siedziała teraz w salonie,
pozbijana w małe grupki.
Trzeba powiedzieć, że chłopak miał
obfitą rodzinę. Jego dwie babki, siostry, zamieszkały ze swoimi mężami w tym
ogromnym domu po swoich ślubach. Jedna o imieniu Caroline poślubiła mężczyznę o
nazwisku Apiatan, druga zaś, Pearl, mężczyznę z nazwiskiem Leyti. Caroline
doczekała się trzech synów i jednej córki, zaś Pearl urodziła cztery zdrowe
córki oraz dwóch synów – w tym i ojca Liama, Tye’a. Ten, poślubiwszy ukochaną
kobietę, Dyani, doczekał się z nią trójki dzieci – Liama, młodszej o dwa lata
Lyu i siedmioletniej Leelah. Kuzynostwo chłopaka było o wiele bardziej złożoną
grupą.
W dużym domu odziedziczonym po
babkach mieszkali teraz tylko bracia Leyti ze swoimi żonami i dziećmi oraz
babka Pearl – razem dziewięć osób. Choć piętrowy dom z kilkoma pustymi
pomieszczeniami zapewniał im wszystkim wystarczającą swobodę, Liam i tak czasem
czuł się zbyt ściśnięty. Zwłaszcza podczas obiadów, które obowiązkowo jedli
wszyscy razem.
Właśnie przed chwilą ów obiad
skończyli. Matka Liama, ciotka oraz jeden z kuzynów zmywali naczynia, podczas
gdy pozostali członkowie rodziny odpoczywali w salonie. Mimo że zazwyczaj przy
obiadach dużo rozmawiali, tym razem niespokojna atmosfera cały czas
towarzyszyła wszystkim czynnościom. Liam, wystarczająco zdenerwowany swoją
sytuacją, jeszcze bardziej musiał się starać nie spuścić maski spokoju z
twarzy, gdy dochodzące go urywki niepewnych rozmów na jak najmniej
zobowiązujące tematy, urywały się nagle.
Siedząc na szerokim parapecie,
spoglądał na ścianę deszczu, która rozmazywała kształt drzew na granicy lasu.
Mokra zieleń liści w chłodnym, szarym świetle wyglądała jak błyszczące wśród
popiołów szmaragdy. Chłopak aż miał ochotę wyjść i dotknąć wszystkich tych
żywych roślin, wypełnionych tysiącami zamieszkujących las duchów.
Westchnąwszy, ciemnooki odwrócił
wzrok w stronę bliskich. Nikt nie patrzył w jego stronę poza kuzynem,
Patrickiem. Przez chwilę spoglądali na siebie zmęczonymi, smutnymi oczyma, po
czym Patrick wstał i usiadł po drugiej stronie parapetu zajmowanego przez
Liama.
Przystojny młody mężczyzna o
gładkiej twarzy, zarysowanej przyjemnie szczęce oraz krótkich, sterczących w
każdą stronę włosach wpatrywał się prosto w niego, trochę szczurowatego
chłopaka o mocno skośnych oczach, prostym nosie, wąskim podbródku i wąskich ramionach,
zakrytych długimi włosami.
Patrick milcząco wyciągnął w jego
stronę rękę, którą oparł na swoim zgiętym kolanie. Przez moment Liam przyglądał
się jej, po czym niepewnie chwycił, od niechcenia splatając zeń palce. Kuzyn
uśmiechnął się blado; uśmiech ten jednak ledwo się pojawił, już zgasł. Był i
tak wystarczająco wymuszony i bez znaczenia.
Liam zgrzytnął lekko zębami,
przenosząc wzrok z powrotem na zalane deszczem podwórze. Nieznośny ciężar tego,
co ma się wkrótce stać, dobijał go coraz bardziej z każdą chwilą. Owszem, mogli
przygotowywać go do tego momentu od wielu lat, od dzieciństwa właściwie – nic
jednak nie mogło przygotować ani jego, ani tej rodziny do katastrofy znacznie
gorszej.
Dwadzieścia lat temu na świat miało
przyjść dziecko obciążone klątwą, która sprawia, że gdy tylko skończy ono
dwudzieste urodziny, znika ze świata. Nikt na nie już nigdy nie spojrzy, nikt
go nie dotknie ani nie usłyszy. Nikt nawet nie złoży jego szczątków do grobu,
bo na zawsze pozostanie niewidzialne. Właśnie w rodzinie Liama miało urodzić
się takie dziecko.
Dzieci urodziło się jednak dwoje.
Dwadzieścia lat temu w majową noc
narodziło się dwoje dzieci – Liam i Patrick.
Cała rodzina była załamana i
zagubiona, nie wiedziano bowiem, które z tych dzieci obciążone jest klątwą.
Zaczęto zatem obu chłopców przygotowywać do „zniknięcia”.
Od jakichś czternastu lat zatem obaj
żyli ze świadomością, że t y m człowiekiem będzie któryś z nich.
Cud, że się nie znienawidzili.
Liam widział kątem oka, że kuzyn
ciągle się w niego wpatruje. Doskonale wiedział dlaczego. Bo na prześladującej
jego rodzinę klątwie się nie skończyło.
Jakieś sześć lat temu czarnooki
zrozumiał, że nie jest normalnym mężczyzną. Żadna z jego koleżanek go nie
interesowała. Około czterech lat temu zaś zauważył, że Patrick również nie
spogląda z zaciekawieniem na młode dziewczyny.
Patrick patrzył prosto na niego.
Szesnastoletni wówczas Liam poczuł
ogromną radość. Mimo że Patrick był jego kuzynem, żadnemu z nich to nie
przeszkadzało. Gorszym i skreślającym jakiekolwiek uczucia w oczach obu
chłopaków była świadomość tego, że życie jednego z nich skończy się dosłownie
za chwilę. Dlatego Liam starał się odrzucić Patricka przez cały ten czas. Ten
jednak ani przez chwilę nie patrzył na nikogo innego. Czasami osłabiało to
silną wolę czarnookiego i zdarzało mu się być przyszpilanym do ścian przez ręce
i usta kuzyna.
Teraz nie potrafił być dlań zimny
czy niedostępny. Już za kilka godzin klątwa miała rozstrzygnąć, którego z nich
weźmie dla siebie. Nie mógł teraz próbować odepchnąć Patricka, bo wówczas byłby
okrutniejszy niż to, co wkrótce się stanie.
W pomieszczeniu panowała kompletna
cisza. Wszyscy domownicy zaprzestali nawet rozmów, które miały utrzymywać marne
złudzenie normalności. Słychać było tylko szum deszczu tłukącego się o ziemię.
Gdyby tylko Liam mógł nie puszczać
dłoni kuzyna.
Gdyby tylko urodzili się w innym
dniu.
Gdyby tylko…
Cichy szept poranka odbił się na
powiekach zmęczonego Liama, budząc go po krótkim i niespokojnym śnie.
Po tym, jak cała rodzina pożegnała
ich wczoraj i pobłogosławiła, razem z Patrickiem udali się do swoich pokojów.
Czarnooki przypomniał sobie ze smutkiem zapłakaną twarz Leelah, gdy ostatni raz
uśmiechał się do niej na schodach.
Nim zamknął za sobą drzwi, kuzyn go
zatrzymał, chwytając za ramię.
- Żałuję, że to musi tak wyglądać –
rzekł wilgotnym głosem.
Liam krótką chwilę patrzył na niego,
nie wytrzymawszy jednak, opuścił wzrok i pokiwał głową. Wówczas Patrick
przyciągnął go do siebie i przytulił mocno. Czuł wyraźnie, jak kuzyn drży.
Nie powiem ci „do jutra”, pomyślał
smutno czarnooki, wyplątując się delikatnie z jego ramion. Po raz kolejny
uderzył go ciężar spoczywającego na nich obu brzemienia.
Patrick zdawał się być obojętny na
to, czy niższy może o parę centymetrów chłopak chce być obejmowany, czy nie. Na
widok jego pełnych bólu oczu Liama przeszła nagle myśl, jakie życie mogliby
prowadzić, gdyby nie ciążąca nań klątwa. Wspólne chwile, marzenia nieokryte ni
krztyną ciemności…
Prędko odepchnął od siebie podobne
obrazy. Gdyby tego nie uczynił, pogrążyłby się w rozpaczy jeszcze bardziej. A
Liam czuł, że jeżeli tuż przed rozwiązaniem okaże słabość wobec strachu, straci
część siebie.
Uniósł lekko kąciki ust, odsuwając
się od kuzyna na krok. Następnie spojrzał na niego ostatni raz i wyszeptał
najboleśniejsze słowa, jakie mogłyby paść.
- Życzmy sobie powodzenia. I miejmy
nadzieję.
Suchy, pozbawiony emocji głos
uderzył zarówno w umysł zranionego tym Patricka, jak i Liama, który poczuł, że
jego stoicka maska zaraz zacznie się kruszyć. Drzwi prędko zamknęły się za nim
słodkim trzaskiem metalowego zamka.
Przełykając głośno gorzką ślinę,
czarnooki zsunął się wzdłuż ściany. Naprzeciw siebie miał lustro, w którego
prawej części odbijała się istota skulonego człowieka na skraju przepaści.
„Człowieka”? Przecież był dopiero
dzieckiem. Życie powinno stać przed nim otworem, a nie odwracać się plecami.
Kilka godzin później leżał już na
łóżku, lecz nadal nie pozwalał sobie na płacz. Choć nikt go nie widział ani nie
słyszał, choć był zupełnie sam za zamkniętymi drzwiami, nie mógł dać się
ponieść nagromadzonym emocjom. I zanim zasnął, przeklął samego siebie kilka
razy za błyszczącą w mroku duszy iskierkę nadziei.
Teraz przyszedł czas na rozwiązanie.
Liam odetchnął głęboko raz, drugi,
potem trzeci. Wiedział, że musi wstać, że tylko tak dowie się, na kogo klątwa
padła. Czy to życie jego ukochanego kuzyna miało być skończone tego ranka, czy
też to przed nim zasłaniała się kurtyna przyszłości? Ciekawość była równa
strachowi, który paraliżował go do tego stopnia, że nie potrafił nawet odwrócić
głowy, by spojrzeć za okno. Jak gdyby złożone w domek z kart życie miało się
rozsypać przy ledwo mrugnięciu.
Chłopak zacisnął mocno zęby. Nacisk
twardych kości na dziąsła zdawał się być taki sam jak zawsze. Czy tak czułby
się człowiek, który zniknął? Po chwili podniósł przed twarz rękę. Dłoń drżała
wyraźnie, lecz wyglądała absolutnie normalnie. Rzucała nawet cień. Czy naprawdę
kompletnie nic się nie zmieniło?
Czując coraz większą nadzieję, Liam
usiadł. Mięśnie drżały mu niczym u człowieka, który biegł bardzo długo, lecz
dały radę po chwili unieść go do pozycji stojącej. Chłopak podszedł niepewnie
do lustra.
Rozczochrane, długie do połowy
pleców włosy plątały się w każdym możliwym miejscu. Cynamonowa skóra jaśniała
lekko pod wpływem rozproszonego w wilgoci światła. Ciemniejsze niż czyjekolwiek
w rodzinie, czarne oczy patrzyły wzrokiem przerażonego zwierzęcia, które nie
jest pewne, czy drapieżnik już zeń zrezygnował, czy może czai się tuż obok, by
złapać w swe szpony.
Szybki i płytki oddech męczył Liama
jeszcze bardziej. Nawet w lustrze wyglądał normalnie. Niepewnie dotknął
odbicia, lecz pod palcami wyczuł jedynie chłód szklanej tafli. Przejechał całą
dłonią w górę i w dół, a doznanie było identyczne. Lustro niczym nie różniło
się w dotyku od poprzedniego dnia, miesiąca czy roku.
Liam nagle przysiadł na piętach. Nie
mógł już wytrzymać. M u s i a ł
wiedzieć. Ale co zrobi, jeżeli okaże się, że… to on? Niby obok domu
znajdowała się przybudówka, w której zawsze mogli mieszkać ludzie porażeni
klątwą, lecz co mu to da? Rodzina będzie przynosiła tam jedzenie, lecz jeśli
nikt go nie zje, po prostu przestaną. Co, gdy wyniesie się tylko na chwilę, na
jedną lub dwie noce?
Co, jeśli w przybudówce ktoś z
klątwą umarł? Jeżeli znajdzie tam trupa sprzed kilkudziesięciu lat albo jeszcze
starsze kości…
Nie.
Nie znajdzie.
To na pewno nie on. Przecież czuje
się normalnie. Tak samo przestraszony, tak samo bezsilny. Gdyby to jego
dosięgła klątwa, bez wątpienia poczułby jakąś stratę, ból, pustkę, c o k o l w i e k.
Potarł mocno twarz dłońmi.
Nie mógł tak myśleć. Jeśli nie on,
to Patrick będzie cierpiał do końca życia.
Zebrawszy się w sobie, po kilku
minutach wreszcie wstał. Sztywne stopy nie chciały go nieść naprzód, lecz Liam
musiał zejść na dół..
Tuż przed położeniem dłoni na
klamce, zawahał się. Prawda jest nieunikniona. Dosięgnie każdego prędzej czy
później w najbardziej dosadny dla siebie sposób. Wiedział o tym doskonale.
Jednak stawienie jej czoła zdawało się wyzwaniem ponad jego siły.
- Uspokój się, Liam. Lepiej się
dowiedzieć szybko, prędzej się uspokoisz. Idź, chłopaku – mruknął pod nosem,
zaciskając powieki.
Uchylając je, nacisnął od razu na
klamkę. Jeszcze nigdy jej chłód nie zdawał się być tak obcy, dziwny,
bezlitosny.
Z cichym skrzypieniem drzwi
otworzyły się na oścież. Pogrążony nadal w mroku korytarz na schody był pusty.
Czarnooki z jednej strony poczuł ulgę, z drugiej jeszcze większą presję, by
wrócić do pokoju, zamknąć się i schować w pościeli niczym małe dziecko.
Nie mógł pozwolić sobie na słabość
nawet teraz. Zwłaszcza teraz. Wykonał dwa kroki, odwrócił się, by zamknąć
drzwi, po czym z podniesioną wysoko głową skierował się na dół. Mógł się bać i
trząść we wnętrzu, lecz nie na darmo płynęła w nim indiańska krew. Świat jest
jaki jest i pożarłby człowieka natychmiast, gdyby ten nie miał odwagi się z nim
mierzyć.
W salonie słychać było nucenie jego
ciotki. Melodia kołysanki roznosiła się spokojnym tonem po schodach, z których
właśnie schodził. Przełknął głośno ślinę, czując bicie serca w gardle. Jeszcze
tylko trochę, jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Dowie się prawdy, będzie
wiedział, będzie mógł się z tym pogodzić. To jest teraz najważniejsze.
Fakt, że przed przeznaczeniem nie
było ucieczki, niemalże zwalał go z nóg.
Bosą stopą dotknął wreszcie podłogi
parteru. Drewno zaskrzypiało lekko. Dźwięk ten w uszach chłopaka stawał się
niewyobrażalnie głośny. Zacisnął zęby, ignorując chęć na wymioty, po czym
wszedł do salonu.
Ciotka stała przy otwartym oknie.
Napływające do pomieszczenia rześkie, chłodne powietrze poruszało delikatnie jej
gęstymi, falowanymi włosami. W rytm swej piosenki przeczesywała je. Obrazek
mógłby ujść za spokojny, gdyby nie drżenie owych rąk. Kobieta była
zdenerwowana.
- Cio… Ciociu? – wyrzekł wreszcie
chłopak, wykonując parę kroków w przód. Na jego twarzy wykwitł błagalny
uśmiech, którego kobieta nie mogła zobaczyć, skoro stała tyłem…
Oddech Liama nagle przyspieszył. Z
twarzy zaś spełzły wszystkie emocje. Tylko czarne oczy błyszczały strachem,
który wbijał się w serce coraz mocniej z każdym jego uderzeniem.
Kobieta nawet na moment nie
przerwała nucenia. A przecież w cichym pomieszczeniu byli tylko we dwoje,
niemożliwe zatem, by go nie usłyszała.
Chyba że nie mogła go usłyszeć.
Liam poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.
Moment później gorącą falą zalała
całe jego ciało bezsilną wściekłością.
- Ciociu? Ciociu! Słyszysz mnie, prawda?
Odwróć się i powiedz, że mnie widzisz. Powiedz, że mnie widzisz! – zaczął krzyczeć
złamanym głosem, szybko podchodząc do kobiety.
Tuż przed tym, jak chwycił ją za
ramię, wykonała coś na kształt piruetu, wymykając się spod rąk Liama. Miast na
ciepłe ciało drugiej osoby, dłoń chłopaka natrafiła na zimny, wilgotny od
deszczu parapet.
Długie szczupłe palce zacisnęły się
w pięść, drapiąc z chroboczącym dźwiękiem o parapet. Na cynamonową skórę oraz
na mokry metal spadły po kolei dwie krople, znacznie cieplejsze od kropel
deszczu. Chłopak, z którego oczu się one wydostały, zagryzł wargę do krwi, lecz
przez ból puścił ją i ścisnął zęby. Kuląc się powoli pod naporem tego, czego się
dowiedział, załkał cicho i krótko. Jego ciotka gdzieś za nim nadal nuciła
kołysankę.
Czyli to jednak był on.
Wychyliwszy się za okno, Liam
krzyknął z całych sił, wypuszczając z siebie cały żal. Potem znowu. I znowu. I znowu.
A kiedy nie miał już sił dalej krzyczeć,
osunął się na podłogę, ukrył twarz w dłoniach i zaczął głośno płakać.
Przez cały ten czas…
To był on.
Mmmmm, zakazana miłość, nie ma nic bardziej pociągającego.~♪
OdpowiedzUsuńSzkoda, że taka krótka. Żal mi Leelah.
Ja bym żyła w tej przybudówce, darmowe jedzenie i spanie do końca świata. Żyć, nie umierać.
Ale to ja.
Nooooo ja bym jednak poszła do lasu, nawet darmowe jedno miejsce sie nudzi:-)
OdpowiedzUsuńŁo... emocjonalnie... To jest zdecydowanie dobre słowo.
OdpowiedzUsuńJestem odrobinę tymi emocjami otumaniona, bo wczułam się okropnie, ale muszę powiedzieć, że to co piszesz jest... nowe. Wiem, że mówiłam już o oryginalności twojego pomysłu, ale to jest naprawdę... wow. I ten klimat który tworzysz!
I współczuję kuzynowi. Stracił tak bliską osobę, wiedząc, że to on mógł być tym "przeklętym". Beznadziejne piętno na całe życie.
Podoba mi się bardzo i zastanawia mnie w jakim kierunku to opowiadanie pójdzie. Czy typowo pociągniesz dramatyzm, czy planujesz jakieś pozytywne zwroty akcji w stylu "silna miłość potrafi nawet przełamać klątwę" i inne pierdy :P. Ale nie pozostaje mi nic innego jak poczekać i się samej przekonać ;)
Pozdrawiam! ;)
Pewnie się powtórzę, ale masz piękne, wspaniałe opisy. Wydają się proste, ale to właśnie tą prostotą zachwycają.
OdpowiedzUsuńTen rozdział podobał mi się najbardziej ze wszystkich od początku. Och, te opisy lasu, przyrody w ogóle, deszczu - piękne, naprawdę bardzo mi się podobały. Mogłabym cytować i nawet zaczęłam, ale zacytowałabym połowę.
OdpowiedzUsuńI opisy ludzi, cheesus, takie ładne. Ta cynamonowa skóra, szare włosy splecione w warkocz, mroczne oczy i odstające włosy ;___;
I, szczerze mówiąc, nie wiem, kto pieprznął mnie bardziej - Leelah (za imię dziesięć milionów <3 ), kuzyn, czy matka. W sumie chyba Leelah ;^; A postać matki kocham, taka piękna i taka smutna, opis jej oczu był ładny.
Ale adjhbcskjdhvbsdkjfvbsjd.
To, jak się do tego przygotowywał, jak nie chciał, żeby na niego albo na Patricka spłynęła ta klątwa, jak się tego strasznie bał. Dziesięć tysięcy milionów za ten obraz deszczowego dnia i kołysanki, naprawdę, śliczny moment. I te kolorowe parasole i gwiazdy, paralelizmy z "gdyby...", menuet kropli, pierwszy akapit, w ogóle wszystkie opisy przyrody. Ja się powtarzam, wiem, ale takie to ładne. Ten rozdział jest zielenią w różnych odcieniach, deszczem i przytłumionym światłem.
Liam jest taki kochany i taki, kurwa, biedny ;__; Czemuuuuuuu? Dobrze, że siedziałam w kocyku, bo inaczej byłoby ze mną krucho.
I w ogóle to bardzo dobrze, że nie został w tej przybudówce, to by go wyniszczyło. I się cieszę, że nam pokazałeś jego historię, bo nie zniosłabym takiej niewiedzy ; ;
Liam, biedny, kochany Liam ; ;
Idę spać, jesteś kupą, rozdział jest najlepszy od początku.
~Brukiew, bardzo bolesny ból ; ;
Też mogłabym cytować fragmenty i całe akapity z tego rozdziału, ale zacytuję powyższą Brukiew, bo znowu (!) oddała sens moich myśli jednym zdaniem: "Ten rozdział jest zielenią w różnych odcieniach, deszczem i przytłumionym światłem." Dokładnie tak. Piękny rozdział. Wspaniały. Racu, jakże ja Ci zazdroszczę tej umiejętności doboru słów, tej plastyczności opisów, tego grania na cholernych emocjach..! Przecież wiedziała, no wiedziałam! na którego z nich ta klątwa padnie, a jednak strasznie się denerwowałam. I podświadomie powtarzałam: może żaden z nich? może im się uda..? Naiwnie z mojej strony, ale wczułam się w sytuację zarówno Liama, jak i Patricka. Swoją drogą ich relacja była fascynująca: nawet nie zdążyła rozkwitnąć, a już została zdeptana przez klątwę. Smutno mi się zrobiło...
OdpowiedzUsuńRacu, to był niespodziewany rozdział. W sensie perspektywa Liama. Ale cieszę się, że powstał. I też mnie ciekawi, w jakim kierunku pójdziesz z całą historią! Na tę chwilę mam ochotę sobie popłakać, więc może być dramat ;) ale pewnie mi się odmieni, bo pokocham Twoich bohaterów, soo...
Alys
Kiedy następny? To jest zbyt wciągające!!
OdpowiedzUsuńRacuszku, kiedy coś będzie następnego..?
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń"Racuszkowi" tak się spodobała "Gra o Tron", że nie ma czasu na pisanie.
UsuńPrzepraszam, dopiero tu trafiłam i nie jestem pewna czy przerwy w publikowaniu mają jakąś konkretną długość, czy ten blog został chwilowo zawieszony, np z powodu matur. Nie poganiam, tylko nie jestem pewna czy mam się brać za nowe opowiadania ;)
OdpowiedzUsuńJa też byłabym wdzięczna za jakąś informację :)
UsuńNowy rozdział jest w trakcie pisania i zostanie niedługo przez Racusia wstawiony. Proszę o cierpliwość.
Usuń