Uwaga

sobota, 11 kwietnia 2015

Rozdział 4

            Ciemny gęsty las. Nocą nic nie było widać pośród buszu czarnych cieni. Tylko ciemność kryła się między wyrastającymi poza granicę lasu drzewami, które zdawały się być strażnikami ostrzegającymi, by nie stawiać stopy tam, gdzie się nie należy.
            Para ptaków oszołomiła trzepotem skrzydeł wszechogarniającą ciszę. Jakiś liść poruszony ich ruchem spadł na dół z hukiem roznoszącym się po starym lesie. Zdawałoby się, że zaraz rozniesie się tupot miniaturowych stawów owadów uciekających przed wielkim, suchym niebezpieczeństwem.
            Las nocą był naprawdę cichym i przerażającym miejscem. Wszystkie jego duchy wypełzały ze swych kryjówek i spoczywały w nicości mroku, milcząc jak zawsze przez tysiąclecia swego istnienia.
            - Liam, wracaj już do środka! Za zimno dzisiaj na te twoje przechadzki – przed dużym, piętrowym domem stała wysoka kobieta o zaokrąglonych kształtach i szarych włosach splecionych w gruby warkocz.
            Młody człowiek o czarnych jak ów mrok między drzewami oczach nie odwrócił się do niej, a jedynie spojrzał do góry. Chmury, które o zachodzie słońca płynęły jeszcze daleko po horyzoncie, teraz spoczywały ciężką warstwą na nocnym nieboskłonie. Kolejny dzień miał być deszczowy i ponury. Nawet milczący wiatr nie chciał dać światu nadziei, że rozpędzi płaczące obłoki.
            - Dziecko, proszę, chodź już – rzekła kobieta, podchodząc tym razem do chłopaka.
            Gdy ów poczuł jej drobną, ciepłą dłoń na ramieniu, przeniósł wreszcie ciemne spojrzenie na nią. Choć uśmiechała się ciepło i pogłaskała go po policzku, w jej oczach chłopak wyraźnie widział morze pełne smutku. Drobne zmarszczki, które pojawiły się w kącikach jej oczu, w mroku nocy zdawały się jeszcze głębsze.
            Ciemnooki odwzajemnił jej uśmiech, po czym pocałował w czoło. Mimo że była wysoką kobietą, sięgała mu ledwo po żuchwę.
            - Lubię ten las, przecież wiesz – mruknął cicho, ostatni raz spoglądając na tak kuszącą granicę ciemności. Chłodne dłonie nocy wyciągały się do niego tak wyraźnie. Wystarczyłoby wykonać krok i rzucić się weń, by zapomnieć o czasie.
            - Wiem. Ale zawsze się boję, że coś cię zaatakuje w nocy – chłopak już chciał zaoponować, lecz kobieta przerwała mu szybko – Tak, tak, znasz go dokładnie i wiesz, co gdzie chodzi, ale daj się starej matce pomartwić, dobrze? Chodźmy już, zacznie padać jeszcze w nocy.
            Chwyciwszy go za dłoń, pociągnęła do wnętrza domu, w którym jaśniało ciepłe żółte światło. Wzrok chłopaka padł jednak na niewielkie zabudowanie tuż obok budynku. Jego trzewia ścisnęły się mocno, przypominając o tym, co wkrótce się rozstrzygnie.
            Chwilę potem chłodne powietrze nocy ustąpiło ciepłu ognia w kominku. Kilka osób z jego rodziny gawędziło jeszcze w salonie. Ich śmiechy rozbrzmiały przyjemnie nawet w pomieszczeniach obok.
            Liam jednak nawet kilka godzin później nie potrafił się uspokoić.
            Kto by spał spokojnie z wiedzą, że jego życie może uciąć się za dwadzieścia cztery godziny?

            Nieśmiałe pukanie do pokoju obudziło Liama natychmiast. Szare światło dnia wlewało się do środka wraz z szumem stukoczących o szybę kropli deszczu. Chłopak usiadł jednak na łóżku i przetarł twarz, by nie zamartwiać porannego gościa zaspanym wyglądem.
            Po chwili drzwi otworzyła mała dziewczynka. Krótkie do ramion, proste czarne włosy miała rozpuszczone, jeszcze nawet nieuczesane. Wyjątkowo skośne oczy o długich rzęsach spojrzały niepewnie na Liama, który uśmiechnął się do niej ciepło. Na ten gest dziewczynka ośmieliła się wejść do środka i zamknąć za sobą drzwi.
            - Cześć, Leelah – rzekł chłopak ciepło.
            Dziewczynka ubrana w różową koszulę nocną podeszła do ciemnookiego i przytuliła go mocno. Liam spodziewał się tego, więc z powrotem położył się na plecach, pociągając małą istotkę na siebie. Ta zaśmiała się krótko, po czym wyprostowała. Teraz z bliska patrzyła na twarz swojego dużego i przystojnego brata.
            - Wcześnie się obudziłaś – mruknął Liam, przekładając dziewczynkę na miejsce obok siebie.
            - Nie mogłam spać przez deszcz – Leelah oparła się o poduszkę chłopaka, nie spuszczając z niego wzroku.
            - Mogłaś iść do mamy, wiesz?
            - Mam już siedem lat, jestem za duża na spanie z mamą.
            Liam zaśmiał się z niej. Choć Leelah była małą dziewczynką, z całej jego rodziny należała do dwóch osób, z którymi czuł się zupełnie swobodnie.
            Nastała chwila ciszy, podczas której tylko krople deszczu ciągle toczyły swe szumiące rozmowy. Chłopak przymknął oczy i odetchnął głęboko. Wiedział doskonale, że jego siostra wpatrywała się weń intensywnie.
            - Jak się czujesz, Liam? – spytała nagle. Poczuł bolesne ukłucie gdzieś w głębi siebie.
            - Dobrze. Trochę się boję, ale jest dobrze – odparł po chwili.
            - A ja się boję bardzo, wiesz? Nie chcę, żeby to się działo – głos jego siostry stał się wilgotny. Brat spojrzał na nią ciepło.
            - Wszystko się ułoży tak, jak ma być, Leelah – rzekł spokojnie, choć w środku czuł, że cały się trzęsie.
            - Kiedy to głupie. Ja was kocham obu, Liam, nie chcę, żeby któryś z was… - dziewczynka nie wytrzymała i rozpłakała się cicho. Nie potrafiła dokończyć swoich słów. Liam prawdopodobnie też zamilkłby w tym miejscu.
            - Cicho, mała – przyciągnął znów siostrę do siebie. – Będzie dobrze, przecież tu zostanę. Dokąd miałbym pójść?
            Ręce dziewczynki zacisnęły się na jego ramieniu i rozsypanych na poduszce włosach. Czuł, jak siostra drży w jego rękach, starając się choć trochę powstrzymać płacz. Wiedział, że głaskanie jej i uspokajanie niczego nie da.
            Chwilę później chłopak nakrył ich kołdrą w nadziei, że dziewczynce uda się zasnąć choćby ze zmęczenia. Mruczał do niej uspokajające słowa i nie puszczał ani na chwilę, lecz Leelah nadal płakała.
            W tamtej chwili Liam przeklinał wszystkich bogów, że każą jego małej siostrzyczce tak cierpieć.

            Szum deszczu ogłuszał wszystko, co wokół istniało. Tupotał głośno zewsząd, jakby ciężkie krople tańczyły oszalałego menueta. Błyszczące od wody i kałuż drogi lśniły ponuro w tym dziwnym szarym powietrzu, tak gęstym od wilgoci.
            Mały chłopiec, którego skośne oczy przypominały obsydianowe koraliki, rozglądał się dookoła, urzeczony magią płaczącej natury. Zapach mokrego mchu zdawał się pojawiać wszędzie, choć w miasteczku, do którego przyszedł z matką, nie było nawet śladu drzew.
            Mała rączka dziecka ściskała mocno ciepłą dłoń wysokiej kobiety. Kiedy chłopiec spojrzał na nią, widział jej spięte w gruby, luźny warkocz włosy, opadające spokojnie na zwiewną, luźną sukienkę. Biały materiał wyglądał pięknie na błyszczącej, cynamonowej skórze kobiety.
            - Dokąd idziemy, mamusiu? – zapytał chłopiec, odzywając się po raz pierwszy od kilkunastu minut.
            - Do księgarni. Zamówiłam sobie kilka książek, które powinny już dotrzeć – odrzekła cierpliwie kobieta.
            Chłopiec pokiwał w zamyśleniu głową i przez chwilę znów szedł w ciszy. Wkrótce jednak padło kolejne jego pytanie, bez problemu przebijające szum obficie zraszającego ziemię deszczu.
            - A będą w nich jakieś ładne legendy, mamo?
            Matka tym razem zerknęła na dziecko i uśmiechnęła się doń ciepło.
            - Jedna książka będzie specjalnie dla ciebie. Podobno jest w niej mnóstwo historii o lasach i ich różnych mieszkańcach.
            - Naprawdę? – zawołało dziecko, lecz natychmiast umilkło i zwiesiło głowę, speszone nagłym wybuchem emocji. Kobieta przypatrywała mu się jakiś czas. Martwiło ją nieraz powściągliwe zachowanie syna, lecz najwyraźniej taki już był.
            Wszedłszy na bardziej zaludnioną uliczkę miasta, kobieta pewniej chwyciła chłopca za małą rączkę, choć nie przyspieszyła kroku. Szum tańczących kropel deszczu wzbogacony został o kroki ludzkich istot, tak ogromnych dla pięcio, może sześcioletniego chłopca.
            W pewnym momencie, otoczony zewsząd dorosłymi, uniósł wzrok do góry, samej góry – tam, gdzie ciężkie chmury powinny toczyć swoje zwaliste od wody cielska. Nie ujrzał ich jednak.
            Pod kolorowym niebem tańczących parasoli chłopiec szedł, cierpliwie wypatrując choć śladu gwiazd.

            Przez cały dzień deszcz nie ustępował ani na chwilę. Popołudniu na horyzoncie zazgrzytała nawet burza błyskająca wściekłymi szponami, które wbijały się w ziemię z nagłym łoskotem. Przezeń właśnie cała mieszkająca z Liamem rodzina siedziała teraz w salonie, pozbijana w małe grupki.
            Trzeba powiedzieć, że chłopak miał obfitą rodzinę. Jego dwie babki, siostry, zamieszkały ze swoimi mężami w tym ogromnym domu po swoich ślubach. Jedna o imieniu Caroline poślubiła mężczyznę o nazwisku Apiatan, druga zaś, Pearl, mężczyznę z nazwiskiem Leyti. Caroline doczekała się trzech synów i jednej córki, zaś Pearl urodziła cztery zdrowe córki oraz dwóch synów – w tym i ojca Liama, Tye’a. Ten, poślubiwszy ukochaną kobietę, Dyani, doczekał się z nią trójki dzieci – Liama, młodszej o dwa lata Lyu i siedmioletniej Leelah. Kuzynostwo chłopaka było o wiele bardziej złożoną grupą.
            W dużym domu odziedziczonym po babkach mieszkali teraz tylko bracia Leyti ze swoimi żonami i dziećmi oraz babka Pearl – razem dziewięć osób. Choć piętrowy dom z kilkoma pustymi pomieszczeniami zapewniał im wszystkim wystarczającą swobodę, Liam i tak czasem czuł się zbyt ściśnięty. Zwłaszcza podczas obiadów, które obowiązkowo jedli wszyscy razem.
            Właśnie przed chwilą ów obiad skończyli. Matka Liama, ciotka oraz jeden z kuzynów zmywali naczynia, podczas gdy pozostali członkowie rodziny odpoczywali w salonie. Mimo że zazwyczaj przy obiadach dużo rozmawiali, tym razem niespokojna atmosfera cały czas towarzyszyła wszystkim czynnościom. Liam, wystarczająco zdenerwowany swoją sytuacją, jeszcze bardziej musiał się starać nie spuścić maski spokoju z twarzy, gdy dochodzące go urywki niepewnych rozmów na jak najmniej zobowiązujące tematy, urywały się nagle.
            Siedząc na szerokim parapecie, spoglądał na ścianę deszczu, która rozmazywała kształt drzew na granicy lasu. Mokra zieleń liści w chłodnym, szarym świetle wyglądała jak błyszczące wśród popiołów szmaragdy. Chłopak aż miał ochotę wyjść i dotknąć wszystkich tych żywych roślin, wypełnionych tysiącami zamieszkujących las duchów.
            Westchnąwszy, ciemnooki odwrócił wzrok w stronę bliskich. Nikt nie patrzył w jego stronę poza kuzynem, Patrickiem. Przez chwilę spoglądali na siebie zmęczonymi, smutnymi oczyma, po czym Patrick wstał i usiadł po drugiej stronie parapetu zajmowanego przez Liama.
            Przystojny młody mężczyzna o gładkiej twarzy, zarysowanej przyjemnie szczęce oraz krótkich, sterczących w każdą stronę włosach wpatrywał się prosto w niego, trochę szczurowatego chłopaka o mocno skośnych oczach, prostym nosie, wąskim podbródku i wąskich ramionach, zakrytych długimi włosami.
            Patrick milcząco wyciągnął w jego stronę rękę, którą oparł na swoim zgiętym kolanie. Przez moment Liam przyglądał się jej, po czym niepewnie chwycił, od niechcenia splatając zeń palce. Kuzyn uśmiechnął się blado; uśmiech ten jednak ledwo się pojawił, już zgasł. Był i tak wystarczająco wymuszony i bez znaczenia.
            Liam zgrzytnął lekko zębami, przenosząc wzrok z powrotem na zalane deszczem podwórze. Nieznośny ciężar tego, co ma się wkrótce stać, dobijał go coraz bardziej z każdą chwilą. Owszem, mogli przygotowywać go do tego momentu od wielu lat, od dzieciństwa właściwie – nic jednak nie mogło przygotować ani jego, ani tej rodziny do katastrofy znacznie gorszej.
            Dwadzieścia lat temu na świat miało przyjść dziecko obciążone klątwą, która sprawia, że gdy tylko skończy ono dwudzieste urodziny, znika ze świata. Nikt na nie już nigdy nie spojrzy, nikt go nie dotknie ani nie usłyszy. Nikt nawet nie złoży jego szczątków do grobu, bo na zawsze pozostanie niewidzialne. Właśnie w rodzinie Liama miało urodzić się takie dziecko.
            Dzieci urodziło się jednak dwoje.
            Dwadzieścia lat temu w majową noc narodziło się dwoje dzieci – Liam i Patrick.
            Cała rodzina była załamana i zagubiona, nie wiedziano bowiem, które z tych dzieci obciążone jest klątwą. Zaczęto zatem obu chłopców przygotowywać do „zniknięcia”.
            Od jakichś czternastu lat zatem obaj żyli ze świadomością, że  t y m  człowiekiem będzie któryś z nich.
            Cud, że się nie znienawidzili.
            Liam widział kątem oka, że kuzyn ciągle się w niego wpatruje. Doskonale wiedział dlaczego. Bo na prześladującej jego rodzinę klątwie się nie skończyło.
            Jakieś sześć lat temu czarnooki zrozumiał, że nie jest normalnym mężczyzną. Żadna z jego koleżanek go nie interesowała. Około czterech lat temu zaś zauważył, że Patrick również nie spogląda z zaciekawieniem na młode dziewczyny.
            Patrick patrzył prosto na niego.
            Szesnastoletni wówczas Liam poczuł ogromną radość. Mimo że Patrick był jego kuzynem, żadnemu z nich to nie przeszkadzało. Gorszym i skreślającym jakiekolwiek uczucia w oczach obu chłopaków była świadomość tego, że życie jednego z nich skończy się dosłownie za chwilę. Dlatego Liam starał się odrzucić Patricka przez cały ten czas. Ten jednak ani przez chwilę nie patrzył na nikogo innego. Czasami osłabiało to silną wolę czarnookiego i zdarzało mu się być przyszpilanym do ścian przez ręce i usta kuzyna.
            Teraz nie potrafił być dlań zimny czy niedostępny. Już za kilka godzin klątwa miała rozstrzygnąć, którego z nich weźmie dla siebie. Nie mógł teraz próbować odepchnąć Patricka, bo wówczas byłby okrutniejszy niż to, co wkrótce się stanie.
            W pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Wszyscy domownicy zaprzestali nawet rozmów, które miały utrzymywać marne złudzenie normalności. Słychać było tylko szum deszczu tłukącego się o ziemię.
            Gdyby tylko Liam mógł nie puszczać dłoni kuzyna.
            Gdyby tylko urodzili się w innym dniu.
            Gdyby tylko…

            Cichy szept poranka odbił się na powiekach zmęczonego Liama, budząc go po krótkim i niespokojnym śnie.
            Po tym, jak cała rodzina pożegnała ich wczoraj i pobłogosławiła, razem z Patrickiem udali się do swoich pokojów. Czarnooki przypomniał sobie ze smutkiem zapłakaną twarz Leelah, gdy ostatni raz uśmiechał się do niej na schodach.
            Nim zamknął za sobą drzwi, kuzyn go zatrzymał, chwytając za ramię.
            - Żałuję, że to musi tak wyglądać – rzekł wilgotnym głosem.
            Liam krótką chwilę patrzył na niego, nie wytrzymawszy jednak, opuścił wzrok i pokiwał głową. Wówczas Patrick przyciągnął go do siebie i przytulił mocno. Czuł wyraźnie, jak kuzyn drży.
            Nie powiem ci „do jutra”, pomyślał smutno czarnooki, wyplątując się delikatnie z jego ramion. Po raz kolejny uderzył go ciężar spoczywającego na nich obu brzemienia.
            Patrick zdawał się być obojętny na to, czy niższy może o parę centymetrów chłopak chce być obejmowany, czy nie. Na widok jego pełnych bólu oczu Liama przeszła nagle myśl, jakie życie mogliby prowadzić, gdyby nie ciążąca nań klątwa. Wspólne chwile, marzenia nieokryte ni krztyną ciemności…
            Prędko odepchnął od siebie podobne obrazy. Gdyby tego nie uczynił, pogrążyłby się w rozpaczy jeszcze bardziej. A Liam czuł, że jeżeli tuż przed rozwiązaniem okaże słabość wobec strachu, straci część siebie.
            Uniósł lekko kąciki ust, odsuwając się od kuzyna na krok. Następnie spojrzał na niego ostatni raz i wyszeptał najboleśniejsze słowa, jakie mogłyby paść.
            - Życzmy sobie powodzenia. I miejmy nadzieję.
            Suchy, pozbawiony emocji głos uderzył zarówno w umysł zranionego tym Patricka, jak i Liama, który poczuł, że jego stoicka maska zaraz zacznie się kruszyć. Drzwi prędko zamknęły się za nim słodkim trzaskiem metalowego zamka.
            Przełykając głośno gorzką ślinę, czarnooki zsunął się wzdłuż ściany. Naprzeciw siebie miał lustro, w którego prawej części odbijała się istota skulonego człowieka na skraju przepaści.
            „Człowieka”? Przecież był dopiero dzieckiem. Życie powinno stać przed nim otworem, a nie odwracać się plecami.
            Kilka godzin później leżał już na łóżku, lecz nadal nie pozwalał sobie na płacz. Choć nikt go nie widział ani nie słyszał, choć był zupełnie sam za zamkniętymi drzwiami, nie mógł dać się ponieść nagromadzonym emocjom. I zanim zasnął, przeklął samego siebie kilka razy za błyszczącą w mroku duszy iskierkę nadziei.
            Teraz przyszedł czas na rozwiązanie.
            Liam odetchnął głęboko raz, drugi, potem trzeci. Wiedział, że musi wstać, że tylko tak dowie się, na kogo klątwa padła. Czy to życie jego ukochanego kuzyna miało być skończone tego ranka, czy też to przed nim zasłaniała się kurtyna przyszłości? Ciekawość była równa strachowi, który paraliżował go do tego stopnia, że nie potrafił nawet odwrócić głowy, by spojrzeć za okno. Jak gdyby złożone w domek z kart życie miało się rozsypać przy ledwo mrugnięciu.
            Chłopak zacisnął mocno zęby. Nacisk twardych kości na dziąsła zdawał się być taki sam jak zawsze. Czy tak czułby się człowiek, który zniknął? Po chwili podniósł przed twarz rękę. Dłoń drżała wyraźnie, lecz wyglądała absolutnie normalnie. Rzucała nawet cień. Czy naprawdę kompletnie nic się nie zmieniło?
            Czując coraz większą nadzieję, Liam usiadł. Mięśnie drżały mu niczym u człowieka, który biegł bardzo długo, lecz dały radę po chwili unieść go do pozycji stojącej. Chłopak podszedł niepewnie do lustra.
            Rozczochrane, długie do połowy pleców włosy plątały się w każdym możliwym miejscu. Cynamonowa skóra jaśniała lekko pod wpływem rozproszonego w wilgoci światła. Ciemniejsze niż czyjekolwiek w rodzinie, czarne oczy patrzyły wzrokiem przerażonego zwierzęcia, które nie jest pewne, czy drapieżnik już zeń zrezygnował, czy może czai się tuż obok, by złapać w swe szpony.
            Szybki i płytki oddech męczył Liama jeszcze bardziej. Nawet w lustrze wyglądał normalnie. Niepewnie dotknął odbicia, lecz pod palcami wyczuł jedynie chłód szklanej tafli. Przejechał całą dłonią w górę i w dół, a doznanie było identyczne. Lustro niczym nie różniło się w dotyku od poprzedniego dnia, miesiąca czy roku.
            Liam nagle przysiadł na piętach. Nie mógł już wytrzymać. M u s i a ł  wiedzieć. Ale co zrobi, jeżeli okaże się, że… to on? Niby obok domu znajdowała się przybudówka, w której zawsze mogli mieszkać ludzie porażeni klątwą, lecz co mu to da? Rodzina będzie przynosiła tam jedzenie, lecz jeśli nikt go nie zje, po prostu przestaną. Co, gdy wyniesie się tylko na chwilę, na jedną lub dwie noce?
            Co, jeśli w przybudówce ktoś z klątwą umarł? Jeżeli znajdzie tam trupa sprzed kilkudziesięciu lat albo jeszcze starsze kości…
            Nie.
            Nie znajdzie.
            To na pewno nie on. Przecież czuje się normalnie. Tak samo przestraszony, tak samo bezsilny. Gdyby to jego dosięgła klątwa, bez wątpienia poczułby jakąś stratę, ból, pustkę,  c o k o l w i e k.
            Potarł mocno twarz dłońmi.
            Nie mógł tak myśleć. Jeśli nie on, to Patrick będzie cierpiał do końca życia.
            Zebrawszy się w sobie, po kilku minutach wreszcie wstał. Sztywne stopy nie chciały go nieść naprzód, lecz Liam musiał zejść na dół..
            Tuż przed położeniem dłoni na klamce, zawahał się. Prawda jest nieunikniona. Dosięgnie każdego prędzej czy później w najbardziej dosadny dla siebie sposób. Wiedział o tym doskonale. Jednak stawienie jej czoła zdawało się wyzwaniem ponad jego siły.
            - Uspokój się, Liam. Lepiej się dowiedzieć szybko, prędzej się uspokoisz. Idź, chłopaku – mruknął pod nosem, zaciskając powieki.
            Uchylając je, nacisnął od razu na klamkę. Jeszcze nigdy jej chłód nie zdawał się być tak obcy, dziwny, bezlitosny.
            Z cichym skrzypieniem drzwi otworzyły się na oścież. Pogrążony nadal w mroku korytarz na schody był pusty. Czarnooki z jednej strony poczuł ulgę, z drugiej jeszcze większą presję, by wrócić do pokoju, zamknąć się i schować w pościeli niczym małe dziecko.
            Nie mógł pozwolić sobie na słabość nawet teraz. Zwłaszcza teraz. Wykonał dwa kroki, odwrócił się, by zamknąć drzwi, po czym z podniesioną wysoko głową skierował się na dół. Mógł się bać i trząść we wnętrzu, lecz nie na darmo płynęła w nim indiańska krew. Świat jest jaki jest i pożarłby człowieka natychmiast, gdyby ten nie miał odwagi się z nim mierzyć.
            W salonie słychać było nucenie jego ciotki. Melodia kołysanki roznosiła się spokojnym tonem po schodach, z których właśnie schodził. Przełknął głośno ślinę, czując bicie serca w gardle. Jeszcze tylko trochę, jeszcze chwila i będzie po wszystkim. Dowie się prawdy, będzie wiedział, będzie mógł się z tym pogodzić. To jest teraz najważniejsze.
            Fakt, że przed przeznaczeniem nie było ucieczki, niemalże zwalał go z nóg.
            Bosą stopą dotknął wreszcie podłogi parteru. Drewno zaskrzypiało lekko. Dźwięk ten w uszach chłopaka stawał się niewyobrażalnie głośny. Zacisnął zęby, ignorując chęć na wymioty, po czym wszedł do salonu.
            Ciotka stała przy otwartym oknie. Napływające do pomieszczenia rześkie, chłodne powietrze poruszało delikatnie jej gęstymi, falowanymi włosami. W rytm swej piosenki przeczesywała je. Obrazek mógłby ujść za spokojny, gdyby nie drżenie owych rąk. Kobieta była zdenerwowana.
            - Cio… Ciociu? – wyrzekł wreszcie chłopak, wykonując parę kroków w przód. Na jego twarzy wykwitł błagalny uśmiech, którego kobieta nie mogła zobaczyć, skoro stała tyłem…
            Oddech Liama nagle przyspieszył. Z twarzy zaś spełzły wszystkie emocje. Tylko czarne oczy błyszczały strachem, który wbijał się w serce coraz mocniej z każdym jego uderzeniem.
            Kobieta nawet na moment nie przerwała nucenia. A przecież w cichym pomieszczeniu byli tylko we dwoje, niemożliwe zatem, by go nie usłyszała.
            Chyba że nie mogła go usłyszeć.
            Liam poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy.
            Moment później gorącą falą zalała całe jego ciało bezsilną wściekłością.
            - Ciociu? Ciociu! Słyszysz mnie, prawda? Odwróć się i powiedz, że mnie widzisz. Powiedz, że mnie widzisz! – zaczął krzyczeć złamanym głosem, szybko podchodząc do kobiety.
            Tuż przed tym, jak chwycił ją za ramię, wykonała coś na kształt piruetu, wymykając się spod rąk Liama. Miast na ciepłe ciało drugiej osoby, dłoń chłopaka natrafiła na zimny, wilgotny od deszczu parapet.
            Długie szczupłe palce zacisnęły się w pięść, drapiąc z chroboczącym dźwiękiem o parapet. Na cynamonową skórę oraz na mokry metal spadły po kolei dwie krople, znacznie cieplejsze od kropel deszczu. Chłopak, z którego oczu się one wydostały, zagryzł wargę do krwi, lecz przez ból puścił ją i ścisnął zęby. Kuląc się powoli pod naporem tego, czego się dowiedział, załkał cicho i krótko. Jego ciotka gdzieś za nim nadal nuciła kołysankę.
            Czyli to jednak był on.
            Wychyliwszy się za okno, Liam krzyknął z całych sił, wypuszczając z siebie cały żal. Potem znowu. I znowu. I znowu.
            A kiedy nie miał już sił dalej krzyczeć, osunął się na podłogę, ukrył twarz w dłoniach i zaczął głośno płakać.
            Przez cały ten czas…
            To był on.

13 komentarzy:

  1. Mmmmm, zakazana miłość, nie ma nic bardziej pociągającego.~♪
    Szkoda, że taka krótka. Żal mi Leelah.
    Ja bym żyła w tej przybudówce, darmowe jedzenie i spanie do końca świata. Żyć, nie umierać.
    Ale to ja.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nooooo ja bym jednak poszła do lasu, nawet darmowe jedno miejsce sie nudzi:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ło... emocjonalnie... To jest zdecydowanie dobre słowo.
    Jestem odrobinę tymi emocjami otumaniona, bo wczułam się okropnie, ale muszę powiedzieć, że to co piszesz jest... nowe. Wiem, że mówiłam już o oryginalności twojego pomysłu, ale to jest naprawdę... wow. I ten klimat który tworzysz!
    I współczuję kuzynowi. Stracił tak bliską osobę, wiedząc, że to on mógł być tym "przeklętym". Beznadziejne piętno na całe życie.
    Podoba mi się bardzo i zastanawia mnie w jakim kierunku to opowiadanie pójdzie. Czy typowo pociągniesz dramatyzm, czy planujesz jakieś pozytywne zwroty akcji w stylu "silna miłość potrafi nawet przełamać klątwę" i inne pierdy :P. Ale nie pozostaje mi nic innego jak poczekać i się samej przekonać ;)
    Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie się powtórzę, ale masz piękne, wspaniałe opisy. Wydają się proste, ale to właśnie tą prostotą zachwycają.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ten rozdział podobał mi się najbardziej ze wszystkich od początku. Och, te opisy lasu, przyrody w ogóle, deszczu - piękne, naprawdę bardzo mi się podobały. Mogłabym cytować i nawet zaczęłam, ale zacytowałabym połowę.
    I opisy ludzi, cheesus, takie ładne. Ta cynamonowa skóra, szare włosy splecione w warkocz, mroczne oczy i odstające włosy ;___;
    I, szczerze mówiąc, nie wiem, kto pieprznął mnie bardziej - Leelah (za imię dziesięć milionów <3 ), kuzyn, czy matka. W sumie chyba Leelah ;^; A postać matki kocham, taka piękna i taka smutna, opis jej oczu był ładny.
    Ale adjhbcskjdhvbsdkjfvbsjd.
    To, jak się do tego przygotowywał, jak nie chciał, żeby na niego albo na Patricka spłynęła ta klątwa, jak się tego strasznie bał. Dziesięć tysięcy milionów za ten obraz deszczowego dnia i kołysanki, naprawdę, śliczny moment. I te kolorowe parasole i gwiazdy, paralelizmy z "gdyby...", menuet kropli, pierwszy akapit, w ogóle wszystkie opisy przyrody. Ja się powtarzam, wiem, ale takie to ładne. Ten rozdział jest zielenią w różnych odcieniach, deszczem i przytłumionym światłem.
    Liam jest taki kochany i taki, kurwa, biedny ;__; Czemuuuuuuu? Dobrze, że siedziałam w kocyku, bo inaczej byłoby ze mną krucho.
    I w ogóle to bardzo dobrze, że nie został w tej przybudówce, to by go wyniszczyło. I się cieszę, że nam pokazałeś jego historię, bo nie zniosłabym takiej niewiedzy ; ;
    Liam, biedny, kochany Liam ; ;
    Idę spać, jesteś kupą, rozdział jest najlepszy od początku.
    ~Brukiew, bardzo bolesny ból ; ;

    OdpowiedzUsuń
  6. Też mogłabym cytować fragmenty i całe akapity z tego rozdziału, ale zacytuję powyższą Brukiew, bo znowu (!) oddała sens moich myśli jednym zdaniem: "Ten rozdział jest zielenią w różnych odcieniach, deszczem i przytłumionym światłem." Dokładnie tak. Piękny rozdział. Wspaniały. Racu, jakże ja Ci zazdroszczę tej umiejętności doboru słów, tej plastyczności opisów, tego grania na cholernych emocjach..! Przecież wiedziała, no wiedziałam! na którego z nich ta klątwa padnie, a jednak strasznie się denerwowałam. I podświadomie powtarzałam: może żaden z nich? może im się uda..? Naiwnie z mojej strony, ale wczułam się w sytuację zarówno Liama, jak i Patricka. Swoją drogą ich relacja była fascynująca: nawet nie zdążyła rozkwitnąć, a już została zdeptana przez klątwę. Smutno mi się zrobiło...
    Racu, to był niespodziewany rozdział. W sensie perspektywa Liama. Ale cieszę się, że powstał. I też mnie ciekawi, w jakim kierunku pójdziesz z całą historią! Na tę chwilę mam ochotę sobie popłakać, więc może być dramat ;) ale pewnie mi się odmieni, bo pokocham Twoich bohaterów, soo...
    Alys

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy następny? To jest zbyt wciągające!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Racuszku, kiedy coś będzie następnego..?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. "Racuszkowi" tak się spodobała "Gra o Tron", że nie ma czasu na pisanie.

      Usuń
  9. Przepraszam, dopiero tu trafiłam i nie jestem pewna czy przerwy w publikowaniu mają jakąś konkretną długość, czy ten blog został chwilowo zawieszony, np z powodu matur. Nie poganiam, tylko nie jestem pewna czy mam się brać za nowe opowiadania ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też byłabym wdzięczna za jakąś informację :)

      Usuń
    2. Nowy rozdział jest w trakcie pisania i zostanie niedługo przez Racusia wstawiony. Proszę o cierpliwość.

      Usuń