Uwaga

piątek, 21 marca 2014

Rozdział XLII

Przez kolejnych parę dni Thomas nadal witał w karczmie, zostając na nie dłużej niż parę chwil potrzebnych do wypicia ledwie jednego kufla jakiegoś trunku. Za każdym razem uskarżał się chłopakowi na swój nikczemny los „tego, który zaraz zostanie sam z całą świątynią na głowie”. Oczywiście, nie uważał swojej roli jako kapłana za sprzykrzały obowiązek – gdy Nathaniel raz dyskretnie go o to zapytał, mężczyzna wręcz zapierał się, że pracę tę wielbi całym sercem – lecz natłok zajęć związanych z każdą rzeczą, jaką trzeba było co dzień robić w świątyni, przerażał go.
Młody Angerbold starał się wspierać go słowem i miłą pogawędką, co zazwyczaj skutkowało w przypadku jasnookiego. Niemniej presja pracy odciskała na mężczyźnie wyraźnie piętno w postaci zmęczonych ruchów, bolejących mięśni czy ciągle zamykających się oczu.
Blondyn uważał, że zostawianie całej świątyni na głowie jednej osoby, nawet jeśli miało być to jeno na parę dni w roku, jest niesprawiedliwe. Żal mu było kapłana, który mimo wszystko zachowywał pogodę ducha i tak często się śmiał z zesztywniałych mięśni i czasem niezgrabnych ruchów.
Wczorajszego dnia Thomas dowiedział się, że przez przynajmniej dwa tygodnie zostanie sam. Ledwo Nathaniel o tym usłyszał, natychmiast zaproponował mu swoją pomoc. Kapłan nie miał, jak mu odmówić – sam był niemal wyczerpany, więc nadsyłany ze strony turkusowookiego ratunek mógł okazać się jego jedyną nadzieją.
Po omówieniu tej kwestii z państwem Ducks razem ustalili, że dziś, kiedy Thomas zawita W Cykoriowym Dymie, zabierze ze sobą chłopaka do świątyni, gdzie ten spędzi całą resztę dnia. Oczywiście, nie było to specjalnie na rękę pozostałym pracownikom karczmy, gdyż wówczas nawet przy mniejszej niż wcześniej klienteli mieli na swoich barkach ogromną ilość obowiązków. Jakże jednak można było odmówić kapłanowi, który został w Leverium zupełnie sam?
Był wciąż ranek, jednak Nathaniel nie mógł się doczekać dostrzeżenia sylwetki Thomasa, który miał wkrótce przekroczyć drzwi gospody. Raz po raz ze zniecierpliwieniem spoglądał przed siebie i omiatał wzrokiem salę, jakby spodziewał się pośród gości ujrzeć postać mężczyzny.
Właściwie nie wiedział, czym się tak ekscytuje. Praca bez żadnego wynagrodzenia nie powinna mu sprawiać przyjemności, a jednak… Jakaś odlegle zakopana w popiołach część starego Nathaniela podskakiwała z radością na myśl o tym, że ma szansę pomóc komuś zupełnie bezinteresownie.
Chłopak nucił pod nosem pewną starą melodyjkę, wycierając na zapas kufle. Wszystkie były czyste, lecz potrzeba zajęcia czymś dłoni okazywała się silniejsza. W pewnej chwili przy kontuarze usiadł Zacharius i odłożył na drewniany blat tacę.
— Z czego tak ci się pysk cieszy, Malachitowy? – zapytał znużonym głosem.
Zapewne doskonale zdawał sobie sprawę, że jasnowłosy nie może się doczekać dzisiejszego oderwania od karczmiannej rutyny, ale widocznie czuł potrzebę rozpoczęcia jakoś konwersacji.
— Z tego, że mnie tu dziś nie będzie – odparł melodyjnie chłopak, uśmiechając się pod nosem.
— Naprawdę aż tak ci spieszno, żeby się zaharowywać w świątyni?
— Tak.
Zacharius żachnął się i pokręcił głową. Nie odszedł jednak.
— Poszedłbym z tobą, gdyby nie ci przeklęci ludzie – rzucił znienacka.
— Doprawdy? Chyba bardziej przydasz się tutaj. – Młody Angerbold nachylił się w stronę dziewiętnastolatka, by dorzucić – Poza tym dama twego serca nie ścierpiałaby nagłego zniknięcia swego umiłowanego lubego. Czemu nią się nie zajmiesz?
— Tsk, cięty masz ostatnio język. Uważaj, żebyś sobie podniebienia nie zharatał.
Nathaniel niemal się roześmiał, wracając do normalnej pozycji. Wizja dzisiejszego dnia naprawdę wprawiała go w doskonały nastrój.
Zielonooki tymczasem został zawołany z zaplecza, więc nie pozostawało mu nic, poza udaniem się tam. I znów jasnowłosego czekały chwile nudnego siedzenia i patrzenia z nadzieją w drzwi.
— Ale czemu ja nie mogę? – dało się nagle słyszeć. Zirytowany głos należał bez wątpienia do Donny, która po chwili z nietęgą miną wyszła z powrotem na salę, niosąc pod ręką okrągłą drewnianą tacę.
Nathaniel podniósł do góry brew w geście zdziwienia, gdy zaraz po niej na zewnątrz wyszła uśmiechnięta pani Ducks ze ściereczką w dłoni. Ona jednak podeszła do blondyna w przeciwieństwie do krążącej teraz wśród stolików złej dziewczyny.
— Co się stało?
— Ach, nic. Donna użala się nad sobą, bo nie pozwoliliśmy jej siedzieć dzisiaj za kontuarem – odparła pani Helen. – Wiesz, jak ciebie nie będzie, chciała popracować tutaj, ale powiedz mi, chłopaku, kto miałby wtedy latać po gościach? Ja z moimi latami na karku czy mój piękny inaczej mąż?
Turkusowooki uśmiechnął się do kobiety, która puściła doń oko.
— Ja mam już serdecznie dość siedzenia na zapleczu, też chcę do ludzi wyjść. Stary nie umie gotować, a tutaj zacząłby upijać się przy klientach. Zacharius nieraz mi pomagał w kuchni, więc raczej niczego tam nie sfajczy. A to, że ludzie najchętniej proszą o coś do picia Donnę, to kolejny dobry argument.
Chłopak nie potrafił nie przyznać tej kobiecie racji. Mężczyźni, którzy stanowili ogromną część karczmiannej klienteli, raczej poproszą o coś atrakcyjną brunetkę niż siermiężną kobiecinę, jaką była pani Ducks.
— Dobrze, Nathanielu. Odłóż wreszcie ten nieszczęsny kufel i idź do kuchni. Tu się i tak już nie przydasz, a Zachowi możesz dotrzymać towarzystwa. Jak przyjdzie ten kapłan, to cię zawołam. No już, sio! – rzuciła pani Ducks, przepędzając chłopaka ściereczką. Młody Angerbold zatem kiwnął głową i skierował kroki ku kuchni.
Zastał dziewiętnastolatka z dwoma wiadrami ziemniaków przy nogach i nożem do ich obierania w ręku. Gdy tylko wszedł, zielonooki towarzysz od razu skierował nań wzrok i westchnął ciężko, chwytając pierwszą bulwę. Nim jednak zaczął je pozbawiać brązowej skórki, znieruchomiał i ze zrezygnowaniem w głosie zwrócił się do Nathaniela.
— Nie pomógłbyś mi, Malachitowy…?
Młodszy chłopak roześmiał się w duchu. To było tak podobne do Arrowa, patrzącego nań teraz z poirytowaniem. Owszem, odkąd uczył się pod okiem pani Ducks, Zacharius lubił gotować i przyrządzać jedzenie, jednak jego chęci najwyraźniej gasły przy takiej ilości przygotowań. A skoro jasnowłosy nadal tu był, czemu miałby odmówić tak uległemu w tej chwili towarzyszowi?
Skinąwszy głową, sięgnął po niewielki stołek i nóż dla siebie, po czym usadowił się naprzeciwko Zachariusa. Przez jakiś czas panowała między nimi cisza, którą przerywały jedynie uderzenia obranych ziemniaków o ściany przygotowanego nań garnca.
— Ostatnio wydajesz się weselszy – zagadnął zielonooki.
Nathaniel uniósł brew w pytającym geście.
— Ty za to bywasz ostatnio markotny – odparł.
Czy Arrow mówił prawdę? Jasnowłosy nie zastanawiał się nad tym jeszcze, ale chyba rzeczywiście szczery uśmiech gościł na jego twarzy częściej. Nie miał czasu na rozpamiętywanie nieprzyjemnych chwil. Rzadziej miewał koszmary. Dobroć, z jaką spotykał się w karczmie, naprawdę mu pomagała.
Czyżby zaczynał w końcu wychodzić na prostą…?
— To przez tego kapłana? Co cię w nim tak cieszy? – Zacharius znowu wydawał się być czymś poirytowany.
— Dlaczego miałaby być to zasługa Thomasa? Owszem, dobrze mi się z nim rozmawia, ale…
— Nie powinieneś iść do tej świątyni – przerwał mu nagle chłopak. Zielone oczy skupione były na trzymanym w dłoni nożu, którego ostrze powoli i starannie przesuwało się po warzywie; lśnił weń jednak jakiś dziwny blask, niemożliwy do zidentyfikowania przez zaskoczonego taką reakcją Angerbolda.
— O co ci chodzi, Zachariusie? Przecież w karczmie nie ma teraz wielu klientów, więc nie będziesz aż tak wyczerpany tylko dlatego, że ja pójdę pomagać Thomasowi.
Wyraźnie zły Arrow wyprostował się i spojrzał prosto w oczy Nathanielowi. Ich nagle surowy wyraz zdawał się nie przyjmować żadnego sprzeciwu.
— Aż tak przyjemnie spędza ci się czas z tym zapłaszczowanym pawianem, że zdążyłeś zapomnieć? Zniknęła ci chęć na upijanie się i zniknął ci obraz rozpłatanego szczura? Zapomniałeś, że dla miasta jesteś męską kurwą…? Nie rozumiesz, że twój kochaś nadal jest w Leverium i może na ciebie czekać? Dobrze, chcesz komuś pomóc, ale nie bądź, do cholery, lekkomyślnym gówniarzem!
Turkusowooki zaniemówił. Nie był w stanie wydusić z siebie słowa. Jak Zacharius mógł powiedzieć mu coś takiego?
Jak mógł zarzucić mu niepamięć…?
Chłopak miał ochotę rzucić w niego nożem. Miast tego przełknął głośno ślinę.
— Doskonale pamiętam, że Mrówkolew ciągle chce się na mnie wyżyć, nie musisz mi przypominać. A teraz wybacz, jakoś nie mam ochoty tu czekać – rzekł zupełnie pozbawionym barw głosem, po czym odłożył swoje narzędzie na podłogę i wstał.
Chyba dopiero wtedy Zacharius zdał sobie sprawę, że powiedział o parę słów za dużo.
— Na bogów, Nathanielu, czekaj! Nie to miałem na myśli – zaczął, również się podnosząc.
— Doprawdy? A mnie się wydaje, że dokładnie  t o  miałeś na myśli.
— Nath, zaczekaj, naprawdę cię przepraszam! – rzekł zielonooki i chwycił wychodzącego jasnowłosego za nadgarstek. – Po prostu się martwię! Martwię się o ciebie jak o nikogo innego i nie mogę wyzbyć się myśli, że ten posraniec w końcu coś ci zrobi. Błagam, zrozum to!
Żal w jego głosie nie przekonał jednak młodego Angerbolda.
— I co z tego, że się martwisz? Myślisz, że zdołasz mnie tu ochronić? Zarzucasz mi niepamięć, ale sam chyba zapomniałeś, że Mrówkolew był w stanie cię niedawno zabić – warknął, nie patrząc nań. – A teraz mnie puść zanim ja ci coś zrobię, panie Wielce Silny.
Dziewiętnastolatek zacisnął szczękę. Już zaczął rozluźniać uścisk, lecz… Znienacka przyciągnął Nathaniela do siebie i oplótł ramionami tak ciasno, że jasnowłosy nie miał, jak się ruszyć.
— Przepraszam cię. Wybacz mi, proszę. Nie chcę, żeby coś ci się stało, więc po prostu uważaj na siebie bardziej – rzekł cicho Zacharius. Lecz nie spotkał się z miłą reakcją towarzysza.
— Nie dotykaj mnie – rzekł poważnym tonem turkusowooki.
Arrow po chwili puścił blondyna i spojrzał nań przepraszająco. Ten jednak tylko odwrócił się i wyszedł na salę.
Chłopak był rozdrażniony. Nie – wściekły. Co Zacharius sobie myślał? Że ma prawo na nowo rozdrapywać ledwo zasklepione rany, a potem tak po prostu prosić o wybaczenie jak dziecko? Jak naiwny mógł być albo za jak naiwnego miał Nathaniela? Gdy wreszcie zaczął mieć oń dobre zdanie, ten nagle znów pokazywał swoją niedojrzałość.
Nie wiedział, co zrobić. Z jednej strony czuł się skrajnie urażony, wściekły, niemal zdradzony. Zacharius nie miał prawa przywoływać tych wspomnień na nowo i obracać ich przeciwko niemu. A jednak…
Mrówkolew naprawdę wciąż był w Leverium. A to, że nie pokazywał się turkusowookiemu od dłuższego czasu, wcale nie oznaczało, że dał sobie zeń spokój.
Pani Ducks spojrzała ze zdziwieniem na wracającego Nathaniela. Nie miała jednak okazji nijak skomentować jego nagłego pojawienia się, bowiem właśnie wtedy wraz z jasnowłosym ujrzała, że próg karczmy przekroczyła postać, którą chłopak od razu rozpoznał. Nieprędko jednak wrócił doń cały zapał z wizji pracy z Thomasem.
— Dzień dobry, pani karczmarzowo – mężczyzna pozdrowił wpierw kobietę, nim zwrócił się na moment do Angerbolda. – Witaj, Nathanielu. 
— Aj, dobry, panie kapłanie. Normalny, jak każdy dzień – stwierdziła Helen, kręcąc głową.
— Ale w każdej chwili może zmienić się w lepszy, nieprawdaż? – uśmiechnął się doń.
— I oby tak było – odparła. – Dobra, zabiera pan już Nathaniela, bo i tak na nic nam się teraz nie przyda, a tylko tłok robi. Idźcie tylnym wyjściem, tam, przez kuchnię.
Jasnowłosy poczuł się nieco lepiej, słysząc tę wymianę zdań. Pani Ducks miała swój wypracowany sposób na unikanie niepotrzebnie rozwlekłych rozmów, co właśnie zaprezentowała. I choć niektórzy mogliby uznać to wręcz za bezczelność w stosunku do innych, chłopak naprawdę lubił twardy i zadziorny charakter tej kobiety.
Turkusowooki wskazał kapłanowi kierunek, po czym szybko wziął swój płaszcz. Pożegnawszy się jeszcze z karczmarką, udał się wraz z Thomasem do drzwi na zapleczu.
Nim sięgnął klamki, złapał jeszcze krótko rzucony wzrok Zachariusa. Ostentacyjnie go zignorował.
— Jak się dzisiaj miewasz, chłopcze? – zapytał go już na zewnątrz kapłan.
— Tak jak i zwykle. Chociaż trochę weselej. Miło czasem jest zmienić otoczenie nawet na chwilę – odparł, wpatrując się w świat wokół.
Śnieg ciążył na wszystkim wokół. Zwisające niemal na każdym budynku grube sople wyglądały jak paszcze hordy białych drapieżców, które chciały pożreć całe miasto, poczynając od dachów, a skończywszy na równie białym bruku. Wydeptane przez ludzi ścieżki tworzyły brunatne szlaki na wszechobecnym śniegu. Dłonie mroźnej zimy pozostawiły za sobą ślady także i na większości parapetów, których ludzie nawet nie starali się czyścić o tej porze roku.
Tego dnia wiatr nie męczył ludzi swymi powiewami, jednak mróz szczypał w policzki tak, że każdy przechodzień, jakiego mijali, miał czerwoną twarz. Nathaniel nie wątpił, by i oni wyglądali podobnie – wszakże czuł wyraźnie, że po tym krótkim spacerze chłód dał mu się we znaki.
Młody Angerbold dawno już nie przechadzał się tą częścią miasta w zimie. Dlatego też na widok potężnego, pozbawionego teraz liści Drzewa zatrzymał się. Nie mógł się powstrzymać przed zadarciem głowy i przyglądnięciem się wiekowej roślinie ze zmrużonymi oczyma.
Chłopak przypomniał sobie widok szeroko rozpostartych gałęzi, które zacieniały znaczącą część tego placu. Przypomniał sobie też szelest tysięcy liści i ciepły wiatr muskający twarze ludzi zebranych w oczekiwaniu na rozpoczęcie się festynów, jakich świadkiem był w swoim życiu. Ciężko było te wspomnienia porównać z widokiem uginających się pod wpływem śniegu nagich konarów. Niebieskoszara kora starego buka popękała gdzieniegdzie przez mróz. W paru miejscach drzewo najwyraźniej nie wytrzymało ciężaru śniegu, gdyż po przyjrzeniu się dało się dostrzec poszarpane brzegi niedawno odłamanych kikutów gałęzi.
— Śnieg wciąż twardo zalega u jego korzeni. Zima będzie jeszcze trwała – rzekł nagle jasnooki, wyrywając Nathaniela z jego stanu zauroczenia starym bukiem.
— Jak to? Da się przewidzieć długość zimy dzięki drzewom?
— Tak. Kiedy wiosna ma nadejść, a zanim jeszcze na gałęziach pojawią się pąki, ich soki powoli zaczynają krążyć. I choć człowiek tego ruchu nie wyczuje ani nie zobaczy, soki Drzewa, jak i każdej innej rośliny płyną na tyle mocno, że śnieg wokół nich się topi. A to oznacza, że wkrótce dni zaczną się ocieplać – wytłumaczył mu kapłan. – Niestety, Drzewo wciąż się nie obudziło i chyba nie ma w najbliższym czasie takiego zamiaru. Bogowie każą mu drzemać zimą, więc będzie ono spać, póki sam Tan nie odpocznie po całym roku dbania o wszystko.
— I tylko bukszpan i ostrokrzew będą czuwać nad jego snem, tak? – Nathaniel dopowiedział fragment zasłyszanej dawno opowieści o śpiącym bogu.
— Widzę, że dobrze pamiętasz. – Mężczyzna uśmiechnął się doń. – Ale dość już gadania. Wejdźmy do środka, bo jest naprawdę zimno.
Znajdująca się tuż obok świątynia była sporym, acz nienajwiększym budynkiem w okolicy. Od zwykłych domów wyróżniało ją jednak to, że zbudowana została z czarnego marmuru, którego jedną ścianę w całości porastał wspinający się poń bluszcz. Wejście do świątyni stanowiła zaś pięknie rzeźbiona pnączami drewniana brama.
Nathaniel był w środku tylko raz, jako dziecko. Teraz nie potrafił sobie przypomnieć nic poza tym, że na środku stało kilka ogromnych posągów, których twarze i postacie zapomniał przez lata. Był jednak pewien, iż przedstawiały one bogów. I że niezmiernie mu się podobały.
Thomas chwycił za wiszące na drzwiach kółko i pociągnął mocno. Duże drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Ze środka dobiegł jasnowłosego przyjemny zapach kadzideł  i starości. A także powiew typowego dla takich miejsc chłodu kamiennych ścian.
— Śmiało, wchodź – rzucił jasnooki z uśmiechem, przepuszczając go przed siebie.
W pierwszej chwili przyzwyczajone do jasności i odbijającego się od śniegu światła oczy blondyna nie potrafiły w mroku rozróżnić żadnych konkretnych kształtów. Blask kilku świec nie był wystarczający i jedynie bardziej rozpraszał. Po krótkiej chwili jednak chłopak mógł powiedzieć, że znajdują się w przejściu do jakiegoś dużego pomieszczenia.
Sufit świątyni znajdował się naprawdę wysoko. Nikt jednak nie kłopotał się czyszczeniem najwyższych i nieosiągalnych kątów, co dało się znać przez zwisające tu i ówdzie czarne nici starych pajęczyn. Po obu stronach przejścia znajdowały się drzwi do jakichś bocznych pomieszczeń. Te jednak na obecną chwilę nie interesowały Nathaniela za bardzo, gdyż wystarczyło, że choć na moment spojrzał przed siebie.
Tam bowiem naprzeciw wejścia, w szerszej sali, której nie oddzielały żadne drzwi, znajdowało się kilka posągów. Już z daleka wyglądały pięknie. Chłopak zapragnął jak najszybciej doń podejść, lecz przecież nie przyszedł tu, by zwiedzać świątynię, a weń pomóc. Thomas chyba jednak dostrzegł wzrok chłopaka, gdyż po zamknięciu drzwi na klucz począł kroczyć właśnie do tamtego miejsca. Młody Angerbold z lubością podążył za nim.
Osiem kamiennych postaci stało wokół czegoś, co przypominało okrągły stół. Wzór mapy po obu stronach płaskiego blatu wskazywał, iż było to wyobrażenie dwóch światów: świata żywych i martwych. Na krańcach otaczała go misternie stworzona siateczka ze złota, mająca obrazować Wielką Mgłę – miejsce graniczne, w którym przechodzące w obie strony dusze traciły wspomnienia ze swych poprzednich żyć. Nathaniela zachwyciły drobniutkie sploty między cienkimi niemalże jak nitki kawałkami złota. Wyglądało to, jakby Mgła miała pod najlżejszym dotykiem zniszczyć się, przerwać, złamać – doskonałe dzieło niezwykłego artysty. Lecz dopiero kiedy chłopak uniósł głowę, zapomniał o wszystkim doszczętnie.
Z jego ust uniosło się westchnienie, kiedy turkusowe oczy napotkały pierwszą rzeźbę: Wyn – miodowooką panią miłości i płodności. To ona wiosną namawiała ptaki do śpiewu, a drzewa i rośliny dzięki niej odważały się na wypuszczenie kwiatów, z których zrodzić się miały owoce. Jej włosy spadały kaskadami, ukrywając nagie piersi z przodu. W dłoniach splecionych przed sobą tak, że zasłaniały jej łono, trzymała niewielkie srebrne pisklę, wystawiające ciekawsko główkę zza jej palców. Wyn zaś pięknymi oczyma spoglądała zalotnie na świat przed nią.
Następna stała wysoka niemal jak dwóch ludzi postać w pancerzu, z kołczanem pełnym srebrnych strzał i łukiem oraz ze złotym mieczem w dłoni. Rzeźba przedstawiała Kroza – mocarnego pana siły, walk i łowów. Miał rozbudowane, umięśnione ciało i twarde, acz wcale nie surowe rysy twarzy. Wyprostowany wpatrywał się w światy, trzymając ostrze skierowane ku dołowi.
Obok niego stała o wiele niższa siostra, Ferg będąca panią tchniętego życia. Była ubrana w szatę, która – pomimo że wykuta w kamieniu – wydawała się niebywale lekka i zwiewna. Na jej ramieniu siedziała złota wiewiórka, wyglądająca niemalże jak żywa. Bogini sięgała ku niej lewą dłonią. Łagodny uśmiech na twarzy Ferg sprawiał, że wydawała się młodziutka i piękna.
Koło niej stał trochę niższy od Kroza Tan, bóg wzrastających roślin. Okrywała go przepasana na biodrach szata, do której miał przypięte złote kłosy pszenicy. Jego silne ciało ustępowało, rzecz jasna, mięśniom jego brata, jednak łagodnie wyrzeźbione kontury muskułów były równie piękne. Uśmiechał się on szeroko do świata, za dłoń trzymając stojącą obok kolejną boginię.
Jego siostra, Kaen, jako jedyna nie miała żadnych złotych czy srebrnych ornamentów. Temu uosobieniu żyznej ziemi autor podarował lśniące czarne włosy z kamienia innego niż cała jej postać. Jej ciało było silniejsze od ciała Ferg, wydawało się należeć nie do dziewczęcia, a do kobiety. Także jej ostrzejsze rysy twarzy i wysokie kości policzkowe sprawiały wrażenie, iż Kaen jest dojrzała, mądra. Piękna.
Kolejnym był Duka – bóg natchnienia i wszelakiego piękna. Jego półdługie kręcone włosy spięte były złotym rzemieniem z tyłu głowy, sam miał jedynie przepaskę na biodrach. Tuż przy ustach trzymał srebrny flet, jakby miał zaraz nań zagrać. Uśmiechał się przy tym nieśmiało, skromnie, a w policzkach miał dwa małe dołeczki.
Przy nim stała najniższa z kobiecych postaci, Mil. Była ona boginią upływającego czasu oraz wschodzących i zachodzących słońca i księżyca. Jako jedyna miała proste włosy opadające na plecy. Jedno z jej skośnych oczu było srebrne, drugie zaś złote. Spod zakrywającego jej ciało płaszcza wyciągała przed siebie dłonie. Na prawej znajdowało się wykonane ze złota słońce, na lewej srebrny księżyc. Spod nachylonej lekko głowy widać było przepiękny, nieco tajemniczy uśmiech bogini.
Ostatnia rzeźba przedstawiała Yavu – bóstwo o nieokreślonej płci, parające się przeprowadzaniem dusz przez Wielką Mgłę na drugie strony światów. Nie wyrażające nic usta były nieco otwarte, a patrzące w górę oczy zdawały się nieobecne. Yavu miało na nadgarstku złotą chustę, dzięki której towarzyszące jej dusze nie gubiły się we Mgle, przywiązane doń tak, jak czynią to ludzie na festynach. Najbardziej charakterystyczna była jednak głowa bóstwa – naga, łysa. Jedyny zwiastun zbliżającej się „podróży”.
— Są niesamowite…
Szept jasnowłosego rozniósł się po świątyni cichym echem. Dopiero w chwilę później przeniósł wzrok z podziwianych posągów na stojącego opodal Thomasa. Kapłan miał na ustach uśmiech. Czyżby śmieszyła go reakcja chłopaka?
— Wyglądasz, jakbyś był tutaj po raz pierwszy, Nathanielu. Naprawdę nigdy nie zajrzałeś do świątyni? – zapytał mężczyzna, wolnym krokiem podchodząc do najbliżej stojącej rzeźby. Oparł dłoń o kamień w troskliwy sposób.
— Jako małe dziecko odwiedziłem z rodzicami to miejsce tylko raz. Ale nic nie pamiętam. – Na wspomnienie rodziców coś w trzewiach chłopaka się ścisnęło.
— No cóż, masz zatem czas, by teraz dobrze je zapamiętać – rzucił Thomas, po czym zaczął się wycofywać z podwyższenia. – Chodź ze mną, powiem ci, co jest do zrobienia.
Ciemnooki za zadanie dla Nathaniela wyznaczył wyczyszczenie kandelabrów i stojaków na świece w całej świątyni, za co chłopak prędko się wziął. Poza główną salą miał też zająć się kuchnią oraz niewielką biblioteką. Wyposażony w ścierkę blondyn ruszył zatem do pracy, w międzyczasie zwiedzając i oglądając świątynię stolicy.
Właściwie wszystkie ściany poza biblioteką były puste. Ledwo na dwóch ścianach chłopak natknął się na jakieś niewielkie obrazy, które przedstawiały niektóre bóstwa. A spodziewał się natknąć na większą ilość ludzkich wizji ich orędowników. Wszak na samych festynach wiele było pięknych obrazów, nie licząc sprzedawanych na targach drobniejszych wizerunków. To zdziwiło turkusowookiego, który spodziewał się ujrzeć tu jakieś wybitne dzieła. Ten drobny zawód towarzyszył mu jednak dopóty, dopóki nie otworzył drzwi do biblioteki.
Kilka wysokich regałów w całości było zastawionych starymi książkami w grubych, drewnianych oprawach, obciągniętych zarówno surową, jak i barwioną skórą. Wypisane nań złotym atramentem inskrypcje przyciągały wielokrotne spojrzenia Nathaniela, który częściej patrzył właśnie w ich stronę niźli na czyszczony w ręku kandelabr. Naprawdę chciałby choć jedną wziąć w dłonie, móc otworzyć i przeczytać, upajając się wonią starego pergaminu.
W pewnym momencie chłopak nie wytrzymał. Odłożywszy ścierkę na podłogę, z pożądaniem w oczach podszedł do pierwszego regału. Już z daleka zapach kurzu i starych ksiąg sięgnął jego nosa. Uśmiechnął się mimowolnie i przygryzł wargę. Następnie wyciągnął dłoń po jeden z tomów.
Barwiona na zielono skóra idealnie oblekała wszystkie rogi książki, pomimo iż jej sędziwy wiek odznaczał się w specyficznej kruchości kartek. Nathaniel starał się obchodzić zeń jak najdelikatniej, choć było to trudne przy całym odczuwanym przez siebie podekscytowaniu.
Otworzywszy książkę na przypadkowej stronie, ujrzał zapisaną w całości kartę oraz sztych przedstawiający jakąś roślinę w sposób bardzo wiarygodny. Egzotyczny wygląd kwiatów wskazywał na to, iż roślina ta nie występowała w okolicy w ogóle lub była tak rzadka, że jasnowłosy nigdy o niej nie słyszał ni jej nie widział.
Lecz dały się słyszeć kroki. Zaskoczony Angerbold natychmiast zamknął książkę i odłożył na miejsce, po czym fertycznie zabrał się do przerwanego czyszczenia. Czuł się jak dziecko, które postąpiwszy źle, stara się udawać, że tak naprawdę nic nie miało miejsca.
— Jak ci idzie, Nathanielu? – zapytał Thomas, gdy wszedł do pomieszczenia nieświadomy stresu, jaki wywołał w chłopaku.
— Dobrze. Właściwie już kończę, więc czy mógłbyś od razu powiedzieć mi, co jest jeszcze do zrobienia?
— Hm, niech pomyślę… Możesz właściwie pościerać kurze w sypialniach. Nie spodziewam się, by któryś z kapłanów tak rychło wrócił, ale mówią, że przezorny zawsze ubezpieczony.
Jasnowłosy skinął głową z nieco zakłopotanym uśmiechem i bez słowa udał się w stronę sypialń. Młody Angerbold miał cichą nadzieję, że mężczyzna zleci mu zrobić coś związanego z biblioteką, dlatego poczuł delikatny zawód na wieść o czyszczeniu pokojów kapłanów. Skarcił się w duchu od razu za tak egoistyczne odczucia, jednak gdzieś z boku jego umysłu czaiła się drobna myśl, iż jeszcze cały dzień przedeń, by wrócić do tych wszystkich książek choć na chwilę.
Otwarł drewniane drzwi prowadzące do najbliższej, ubogo wystrojonej sypialni, w której stała tylko niewielka komoda, puste wąskie łóżko oraz stolik z suchą teraz miednicą w kącie. Jedno nieduże okno zamknięte było szczelnie prostymi okiennicami, nieprzepuszczającymi ni drobnej wiązki światła. Niezbyt wiele było tu do wyczyszczenia, więc Nathaniel prędko uwinął się z wycieraniem zakurzonych mebli.
Miał już przejść do kolejnego pomieszczenia, lecz towarzyszące mu uczucie niespełnienia obowiązku nakazało chłopakowi wytrzepać leżące na łóżku prześcieradło. Dopiero wtedy sumienie pozwoliło mu uznać tę sypialnię za czystą.
To samo zrobił w następnym pokoju, tym razem najpierw zajmując się tak samo pustym łóżkiem. Dopiero w kolejnej sypialni mógł zrobić coś więcej, niż tylko szybko przetrzeć kurze.
Otworzywszy bowiem drzwi do następnego pomieszczenia, stwierdził, iż musi być to sypialnia Thomasa. Wniosek ów nie nasunął się jednak ze względu na inny wystrój niż w poprzednich pokojach – każdy bowiem był umeblowana identycznie. Tu jednak na łóżku leżał nieco zmięty koc oraz niewielka, kwadratowa poduszka, a miednicę w rogu do połowy wypełniała woda. Na komodzie zaś stał kandelabr z niemal nową świecą, której długi czarny knot wskazywał, iż zapalono ją ledwo raz lub dwa, i to na chwilę.
Chłopak zostawił otwarte drzwi, by sypialnia przewietrzyła się choć trochę, po czym wziął się najpierw za układanie koca. Szary, wełniany pled bez wątpienia był ciepłym okryciem zimową nocą. Przyjemny w dotyku materiał drapał nieco palce turkusowookiego, który trzepnął nim parę razy w powietrzu.
Tymczasem znowu dały się słyszeć kroki Thomasa, nieomylnie skierowane ku sypialni kapłana. Tym razem Nathaniel nie miał się, czego obawiać. Spokojnie rozłożył koc na prześcieradle, by po chwili odwrócić się do mężczyzny.
Nie zdążył  nawet przenieść ciężaru na drugą nogę, kiedy mężczyzna silną dłonią pchnął go na łóżko.
Szok tym niespodziewanym ruchem zamknął usta chłopaka na dłuższą chwilę. A chwila ta była wystarczająco długa, by kapłan zdążył czymś ciasno skrępować jego ręce na plecach.
— Th… Thomas? – spytał. Nadal nie zdawał sobie w pełni sprawy z tego, co się działo. Kiedy nie uzyskał odpowiedzi, szarpnął się, najpierw lekko, potem mocniej, chcąc zrzucić jasnookiego ze swoich pleców. Co, rzecz jasna, mu się nie udało. – Thomasie, przestań, zejdź ze mnie!
— Co się dzieje, mój mały? Przecież to lubisz – mruknął chłopakowi do ucha zmienionym głosem.
Nathaniel wiedział, co krył za sobą taki ton. Słyszał go już w kilku wersjach. I miał nadzieję, że już nigdy go nie usłyszy.
— Pomocy! Ratunku! Niech ktoś tu przyjdzie!!! – zaczął krzyczeć z przerażeniem. Doskonale jednak zdawał sobie sprawę z tego, co rzekł po chwili kapłan.
— Nie masz, po co wołać. Jesteśmy tu sami, a mury świątyni są grube – poza mną nikt cię nie usłyszy.
Chłopak poczuł wilgotne usta mężczyzny na swoim karku. Obrzydzenie wzdrygnęło nim całym, dając siłę do kolejnych szarpanin.
Lecz siedzący nań Thomas był silniejszy.
— Co się dzieje, mały? Uspokój się, to nie będzie cię nic bolało.
— Błagam, wypuść mnie! Proszę! Nikomu nie powiem, tylko mnie puść! – Łzy zaczęły lecieć po policzkach młodego Angerbolda, kiedy dłonie jasnookiego dostały się pod jego koszulę i poczęły błądzić po bokach i brzuchu chłopaka.
— Oj nie, tego zrobić nie mogę. Nawet nie wiesz, ile się o tobie nasłuchałem. Człowiek może się dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy z ust innych – szeptał mężczyzna lubieżnie. – Rozmawiałem z paroma mężczyznami, którzy szaleńczo cię wychwalali. I nawet jeśli choćby połowa z tego była kłamstwami, i tak mam na ciebie ogromną ochotę. Tak długo ci się przyglądałem.
Nathaniel nie chciał już tego słuchać. Płakał, szlochając głośno i co chwilę krzycząc w nadziei, iż jednak ktoś go usłyszy.
Choć pamiętał dokładnie, że Thomas zamknął drzwi świątyni na klucz.
Mężczyzna tymczasem przewrócił go na plecy i podciągnął wysoko koszulę. Rozniósł się dźwięk dartego materiału. Gorącym językiem zaczął wodzić po sutkach wierzgającego chłopaka, rękoma sunąc teraz po jego plecach. Szczególnie skupiał swój dotyk w okolicach pośladków. W pewnym momencie kapłan zaczął całować Nathaniela po twarzy, zlizując cieknące wciąż łzy.
— Przestań! – wrzasnął ten histerycznie i szarpnął się z całej siły, kiedy poczuł wilgotny język na powiece. Mężczyzna jednak nie robił sobie z jego protestów nic.
Jasnowłosy cały czas starał się uwolnić ręce związane z tyłu. Nie pomagała mu jednak pozycja, w jakiej się znajdował – niemal cały ciężar opierał się właśnie nań. Ciasny splot powoli odcinał dopływ krwi do przedramion i dłoni. Ciągle też próbował zrzucić z siebie Thomasa, podrzucając ciało do góry.
Nic nie pomagało. Zupełnie jakby jego los został przesądzony.
Nagle poczuł, że usta mężczyzny znów schodzą niżej. Lecz tym razem nie zatrzymały się na klatce piersiowej ani na brzuchu, a bezczelnie powędrowały dalej. Gdy dłoń Thomasa podważyła pasek spodni, turkusowooki zawołał głośno „Nie!” i zaczął się wić w każdą stronę.
Całe powietrze uszło z jego płuc wraz z ciosem w trzewia.
— Nie wierć się tak. Zobaczysz, będzie ci dobrze. Umiem sprawiać  t a k ą  przyjemność – mruknął nadeń kapłan, kiedy skulony na boku chłopak starał się nieudolnie złapać dech.
Potem wszystko potoczyło się szybko. Duszący się Nathaniel z twarzą mokrą od łez mógł jedynie patrzeć i czuć. Niestety czuć.
Thomas bezceremonialnie ściągnął zeń spodnie wraz z bielizną. Następnie chwycił w dłoń jego członek, który zaczął pocierać, jakby jasnowłosy miał wczuć się w tę sytuację wraz z nim. Kiedy to nic nie dało, mężczyzna zaczął pieścić go ustami. Lecz i te działania nie przyniosły efektu. Zapewne dlatego jasnooki dał sobie spokój i odwrócił wciąż niezdolnego do odwetu Nathaniela tyłem do siebie.
— Rozłóż dla mnie nogi, mały – wyszeptał chłopakowi do ucha, choć tę prośbę i tak spełnił na własną rękę.
Młody Angerbold był jedynie obrzydzony; obrzydzony językiem kapłana, obrzydzony jego dłońmi i głosem, obrzydzony tym miejscem, całą profanowaną właśnie świątynią. Ale najbardziej  czuł się obrzydzony sobą, gdy nie mógł nic zrobić, a jedynie łykać powietrze jak wyjęta z wody ryba.
Usłyszał jedynie odgłos ściąganego materiału, zanim Thomas rozsunął jego pośladki i bez żadnego przygotowania wszedł weń.
Ból był niewyobrażalny. Choć żebra chłopaka nadal nie chciały normalnie pracować, wrzasnął on na cały głos. Kolejne łzy potoczyły się po jego policzkach.
Jego oprawca tymczasem nie myślał nawet o podarowaniu mu chwili wytchnienia. Od razu zaczął się poruszać, za każdym razem mocno i głęboko wchodząc w Nathaniela.
Turkusowooki krzyczał i próbował się szarpać, lecz opór nic nie dawał. Mężczyzna napierał na jego plecy i złączone z tyłu dłonie tak, że nie mógł zrobić nic, by sobie pomóc. Po udach wrzeszczącego blondyna zaczęły płynąć strużki gorącej krwi, po drodze mieszającej się z jego potem. Pośród szlochów i krzyków chłopaka słychać było sapanie mocno podnieconego Thomasa, który zaczął poruszać się coraz szybciej i szybciej.
W pewnym momencie jasnowłosemu zabrakło sił, by się szarpać, by krzyczeć. Pozostały mu jedynie pełne boleści jęki i płacz. Choć czy był jakikolwiek sens w płakaniu, skoro to nie sprawi, że jego gwałciciel przestanie?
Teraz mógł jedynie wytrzymać do końca. Gdy Thomas skończy, będzie mógł uciec, będzie mógł się uwolnić. Tak, właśnie tak będzie. Tak musi być, prawda?
Rozrywający go od środka ból jeszcze się zwiększył, kiedy mężczyzna zaczął spazmatycznie weń wchodzić i wychodzić, by zaraz z powrotem wbijać się z całej siły.
Jak zwierzę.
Nathaniel czuł, jak członek jego kata pulsuje mocno, twardy i gorący.
Obrzydliwy.
Wreszcie mężczyzna doszedł ze wstrętnym jękiem, mocno trzymając przy sobie biodra jasnowłosego. Ten ostatkiem sił krzyknął jeszcze jeden raz, gdy gęsta sperma zalała jego wnętrze. Czuł, jak ów biały, lepki płyn zaczyna wyciekać zeń wraz z krwią, kiedy jego gwałciciel w końcu z niego wyszedł.
Tak bardzo boli…
Mroczki przed oczyma chłopaka nie zwiastowały niczego dobrego. Powinien przecież teraz wstać, odepchnąć wciąż otumanionego przyjemnością jasnookiego i uciec, półnagi i brudny.
Ale wszystko tak bardzo go bolało.
Obrzydliwe.
Wyczerpane mięśnie drżały. Płuca nabierały tylko trochę powietrza, które od razu uciekało, nie poddając się tak słabej istocie, jaką w tej chwili był. Żadna oznaka protestu nie pojawiła się, kiedy Thomas jednym ruchem ręki przewrócił go na bok, jednocześnie się odsuwając. Krew i sperma zaczęły wyciekać z niego szybciej.
Jak inni mogą nazywać cię kapłanem?
— Może to, co mówił ten malarz, nie było prawdą, mały… Ale i tak zabawiłem się, jak nigdy – wymruczał oprawca, nachylając się nad leżącym bezwładnie Nathanielem. – Jesteś taki śliczny… Cóż, chyba powinieneś sobie iść. Tylko się nikomu nie skarż, bo wtedy z chęcią powiem moim znajomym, jak to łatwo cię dopaść.
Malarz… Mrówkolew?
Z tą świadomością poczuł się jeszcze gorzej. Czyli Zacharius miał poniekąd rację…
Thomas pocałował go w czoło na pożegnanie, po czym wyszedł jak gdyby nigdy nic. Angerbold usłyszał odgłos otwieranych drzwi świątyni.
Wstań. Musisz uciec.
Kolejne łzy toczyły się po jego policzkach.
Uciekaj zanim on wróci. Uciekaj.
Spazmatyczny oddech znowu przerodził się w szloch, gdy jasnowłosy odzyskiwał panowanie nad swymi odruchami. Zaczął miąć w dłoni pościel, zaciskając mocno oczy.
Uciekaj!
— Uciekaj… - wyjęczał do siebie, jakby wypowiedzenie tych słów na głos miało mu jakkolwiek pomóc.
Starał się powstrzymać cisnący się przez gardło krzyk. Nie mógł się teraz nad sobą użalać. Musiał uciec jak najprędzej.
Powoli, drżąc jak po bardzo długim biegu, podniósł się najpierw na przedramionach, by potem oprzeć się na wyprostowanych rękach. Gdy złapał przynajmniej złudzenie równowagi, naciągnął z powrotem spodnie na brudne ciało i oparł o podłogę stopy.
Wciąż płakał.
Kiedy chwiejnym krokiem, podpierając się o napotykane po drodze meble i ściany, wyszedł z pomieszczenia, ujrzał na podłodze swój płaszcz. Pociągał nosem, kiedy podnosił go i zakładał. Starał się nie wybuchnąć.
Szybko otworzył ciężkie drzwi świątyni. Z jakiegoś powodu przypomniał sobie o piękności stojących za nim posągów. Nie mógł się do nich odwrócić.
Teraz były parszywe.
Zimowe powietrze wgryzło się od razu w wilgoć na twarzy chłopaka. Ten szczypiący ból był jednak niczym. Teraz musiał uciec. Jak najszybciej. Do domu. Musiał wrócić do domu.
Omijający go ludzie nie mieli pojęcia, dlaczego ten jasnowłosy, rozczochrany chłopak łka, idąc przed siebie niczym pijany.

12 komentarzy:

  1. KURWA. RACU. KURWA. A MYŚLAŁAM, ŻE TO JA JESTEM CHAMSKA I CIĄGLE SWOIM BOHATEROM SPRAWIAM BÓL, ALE CHYBA SIĘ MYLIŁAM.
    Wiedziałam, że działania Mrówkolwa nie skończyły się, ale... Nie spodziewałam się tego. Bardziej ataku seksualnego *Shirogace słowotwórcą* od strony malarza, a nie kapłana...
    RACU, CZEMU TY TAK BARDZO NIENAWIDZISZ NATHANIELA?
    Mam nadzieję, że "Książę Turkusu" nie skończy się tragicznie, gdyż ja przecie umrę w trybie natychmiastowym.
    CHCĘ NAPISAĆ FANFICKA, W KTÓRYM KAPŁAN ZGINIE ŚMIERCIĄ MĘCZEŃSKĄ. Niech on zginie, please.
    Od strony technicznej: przemilczę ją, bo i tak nie mam co wytykać.
    Boże. Nathaniel, weź się zabij. Życie cię nie kocha T.T.

    OdpowiedzUsuń
  2. PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO PIZDO
    Okej, na chwilę udam, że nie mam ochoty się wydzierać na głos. Kurwa kurwa kurwa. Prawie, iiiiii...
    Strona techniczna. Na początku było trochę kantków i masz literówkę w tym zdaniu:
    "Blondyn uważał, że zostawianie całej świątyni na głowie jednej osoby, nawet jeśli miało byś to jeno na parę dni w roku, jest niesprawiedliwe."
    Później kanty wyprasowałaś i było spoko, opis zimy na ulicy i tego buku jest ładny, a posągi śliczne. Bardzo dobrze je opisałaś i wykreowałaś bóstwa, nie ściągasz majtek Grekom ani Norwegom, jedziesz na własnym smalcu. I wyszło Ci bardzo, bardzo ładnie - atrybuty i te pozłocone/posrebrzone fragmenty + czarny kamień na włosach. Liked a lot. Najbardziej dwukolorowe tęczówki, tego srebrnego ptaszka i łyse Yavu (odwołanie do życia pozagrobowego i struktury świata też wyszło zajebiście, zwłaszcza te wstążki jak z festynu).
    Suko suko suko suko.
    Troska Zachariusa była tak W CHUJ W CHUJ uzasadniona i cały rozdział czekałam, aż Natha zgwałcą. CAŁY KURWA ROZDZIAŁ. Myślałam co prawda, że to będzie większa grupa ludzi i będzie tam Mrówkolew, ale i tak... NATHANIEL ZOSTAŁ ZNOWU ZJEBANY Z GÓRY NA DÓŁ, ZGWAŁCONY PRZEZ KAPŁANA, KTÓREGO ZDĄŻYŁ POLUBIĆ I POCZUĆ SIĘ CAŁKIEM MIŁO W JEGO TOWARZYSTWIE. JESTEŚ CHUJEM.
    Biedny Nath, kurwa, te opisy były ZBYT KURWA REALISTYCZNE. To znaczy były świetne, ALE KURWA MAĆ.
    Pierdolony, zajebany skurrrrwiel, niech ktoś go przerucha młotem pneumatycznym. Pierdoloną kosiarką. O ja pierrrrrrdoooolęęęęę. Mam nadzieję, że Thomas zginie w bardzo bolesny sposób.
    I co teraz zrobi Nathaniel? Uciekł, kurwa, ale co teraz? Poleci do Cykoriowego Dymu? Ja pierdolę ;_____________; Zacharius dostanie pierdolca.
    A Nath jest taki, kurwa, zjebany. Oprócz strony psychicznej, KTÓRA ZOSTAŁA ROZKURWIONA PO RAZ KOLEJNY, on nie będzie mógł normalnie SIEDZIEĆ przez w chuj czasu. Moje kochanie z rozerwaną odbytnicą ;^;
    Kurwa, to opowiadanie jest świetne i ten pierdolony gwałt też jest fabularnie dobrym posunięciem, ale to nie znaczy, że nie mam ochoty przecisnąć Cię przez wyciskacz do czosnku. Nie gwałć go więcej nikim nigdy ; ;
    Kuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuurrrrrrrrrrrrrwaaaaaaaaaaaaaaaaaa. Pierwszy rozdział od dawna (NARESZCIE) i tyle feelsów. Kurwa, idę łatać moją dziurę w dachu, którą wyjebałam wrzeszcząc kurwy.
    To zdanie o parszywych posągach było świetne i bardzo wymowne.
    Ale i tak. CHUUUUUUUUUUUUUUJ CIIII.
    Pizda pizda pizda pizda pizda pizda pizda pizda pizda pizda.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli chodzi o stronę techniczną, na początku widać było, że jakoś wytrąciłaś się z rytmu i nie mogłaś zetrzeć kantów zdań, ale wyrównało się to gdzieś w połowie rozdziału. A tak poza tym: K U R W A. Masz bana na życie przez miesiąc. A tak na poważnie, świątynia od początku pachniała mi chujstwem, nie to, że jestem jakimś prorokiem albo co. Po prostu zaczęło się robić dobrze, oczywistym jest więc, iż prędzej czy później musiało się coś zjebać. Czaiła się w tym jakaś groźba, może niekoniecznie w samym Thomasie, jednak w całej tej sytuacji pomocy w świątyni było coś. Nie będę się rozwodzić nad kapłanem, moja poprzedniczka nazbyt dosadnie wyraziła się o owym podmiocie (chuj skurwysyn, zasługuje na śmierć poprzez rozerwanie odbytnicy młotem pneumatycznym), jednakże był zaskoczona poziomem skurwysyństwa Mrówkolwa. Skąd w tej personie bierze się tyle nienawiści i okrucieństwa, szczególnie w stosunku do Nathaniela, który przecież, obiektywnie nań patrząc, niczym malarzowi nie zawinił? Abstrahując, opisy drzewa, świątyni i rzeźby w niej są genialne, z kolei sam opis gwałtu boleśnie wręcz realistyczny, czuć było emocje, rozpacz i beznadziejne poczucie obrzydzenia. W ogóle wstawki czcionką pochyłą świetnie oddawały sytuację, to co działo się w Nathanielu.
    [quote] Potem wszystko potoczyło się szybko. Duszący się Nathaniel z twarzą mokrą od łez mógł jedynie patrzeć i czuć. Niestety czuć.[/quote] - to zdanie było genialne. Boże, nie mogę sobie wyobrazić jak Nathaniel jest teraz kurewsko złamany, łkający z bólu fizycznego i psychicznego, pozbawiony godności, zraniony przez kogoś, kogo lubił i komu ufał. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział, na to jak Zacharius zjedzie Nathaniela i będzie mu współczuł i w ogóle mu odpierdoli. Czekam (to jest groźba).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wybaczcie to [quote], naiwnie myślałam, że będzie mi tutaj działał html xDD

      Usuń
  4. KURWA MAĆ NO CO JEST ;/ ja pierdole, Nath już prawie zaczyna normalnie funkcjonować, zaczyna mu się układać w życiu jak i w psychice, ale nieeeeeeeeeeeeee oczywiście musialo się zjebać! Shit, przez caly rozdział czułam dziwne napięcie jakby coś miało się wydarzyć :/ oczywiscie Zach też mądry, zauważyl że jebany kapłan ma jakieś posrane zamiary i zaczął się martwić ;/ pamietaj Nathaniel, zawsze słuchaj się Zachariusa!
    Damn, do tego Zach taki slodki! Nathaniel mógłby okazac mu troszeczke wdzieczności. Nie dość, że wbił mu się do mieszkania, to jeszcze drama queen się obraża na cały świat. Mimo że Zacharius pomaga mu bezinteresownie, to on nadal ma o nim złe zdanie? No sory coś tu nie gra. Powinien mu na kolanach dziękować, że musi się z nim użerać i nawet nie usłyszy zwykłego "dziekuje" ;/ Poza tym mysle, że Zach nie powie czegoś w stylu "a nie mowilem?", znow wyciągnie pomocną dloń do Natha i bedzie starał mu się pomóc. Bo kurwa jest zajebisty i tyle w temacie!
    No ale ja wyzywam na Nathaniela kiedy mu się taka krzywda dzieje x( no ale kurwa, ja bym sie zaczęła zastanawiac o co chodzi w momencie zamykanie przez "kapłana" drzwi na klucz... jak on może być taki naiwny i nadal myśleć, że wszyscy ludzie mają dobre zamiary. Ciągle ufa złym ludziom, zamiast zauważyć, że najwierniejsi są najbliżej niego :( No, ale bardzo mi przykro z powodu tego co się stało :( Nie zasłużył na to :( tak wiele zlych rzeczy nie powinno się przytrafiać jednemu człowiekowi i mam nadzieje ze Mrówkolew i ten kapłan od siedmiu boleści zgniją kurwa w piekle ;//// A ŻEBY ZDECHLI!!!!!!!
    Bardzo wkurwiona,
    Zander x(

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiedziałam, no po prostu wiedziałam, że coś się stanie. Zawsze wszystko się jebie.
    Nie będę pisać jak bardzo chcę zajebać tego księdza, moi poprzednicy wyrazili się dość jasno, ale zgniotłabym mu jaja pomiędzy cegłami, albo piłowała jego ciało kawałek po kawałku. To samo z Mrówkolwem.
    Nat, czemu do kurwy nędzy nie posłuchałeś Zachariusa ;_:? Jego troska była uzasadniona. ON PRZEWIDUJE PRZYSZŁOŚĆ. Zastanawiam się jak zareaguje Zacharius.
    Czemu on jest taki naiwny ;_;?
    Nie wiem jak Ty to robisz, że piszesz tak świetne i realistyczne opisy. Nawet te opisy gwałtu. Te wszystkie emocje Nathaniela po tym wszystkim.
    Cholera, tyle kurw poleciało już z moich ust.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  6. O. Ja. Piernicze.
    Wróć! Po kolei. Trafiłam DZIŚ na Twojego bloga. Jakoś tak poszło od Silencio. Trafiłam koło 19.30. Jest 22:42. Tyle czasu zajęło mi przeczytanie wszystkich rozdziałów. Jestem porażona. W szoku. Pomieszanym z uwielbieniem. To jest tak.. tak boskie. Tak genialne! I tak bardzo chcę już następny odcinek *zerka, kiedy ten był wstawiony*. Co ile wstawiasz coś nowego??
    A teraz do konkretów. W sensie do fabuły. Nathaniel. Kurde, z każdej strony musiałaś mu przyrżnąć. Z każdej! Jak nie strata rodziny, jak nie zdrada tego cholernego malarza od siedmiu boleści, to jeszcze teraz kuźwa gwałt przez pieprzonego kapłana! O.o Biedny chłopak w końcu myślał, że może komuś zaufać i próbować żyć normalnie od nowa. I co?! Niech ktoś tego Thomasa wykastruje, błagam! =.=
    I gdzie teraz pójdzie Nath? Do Zachariusa! Proszę, niech tam właśnie pójdzie! Zach to moja ulubiona postać tutaj. W ogóle ja wielbię postacie, które za maską cynizmu i ironii chowają wrażliwą duszę i smutną historię. Tylko Zach może teraz pomóc Nathowi. Tak myślę. *czy oni będą razem?? Pliiiissss!*
    Mrówkolew... w sumie tak coś czułam od początku, że jest za pięknie, żeby to się mogło dobrze skończyć. A to sukinkot z niego. I jeszcze te plotki teraz. Cholera.
    Matko. Matko. Cudne to opowiadanie i zostanę tu z Tobą :D
    Alys

    PS. Czy mogę zapytać dlaczego wszyscy w komentarzach nazywają Cię Racu?? :D *nie to, że kojarzy mi się z jedzeniem, ale jestem teraz trochę głodna*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Droga Alys,
      Cieszę się, że moje opowiadanie Ci się podoba. Obecnie wstawiam kolejne rozdziały dopiero, gdy uda mi się je napisać. W ten sposób jest mi łatwiej, zaś sam "Książę turkusu" zyskuje na długości i jakości. Co do mojego pseudonimu: skrót od Miraculi to po prostu Racu, a że większość osób mnie tak nazywa, po prostu się przyjęło ^w^
      Miraculi

      Usuń
    2. Oooch, no cóż, nie wpadłam na Mi-Racu-li :D Raczej myślałam o jakiś racuszkach :D Wybacz.
      Alys :)

      Usuń
  7. *czyta, czyta, czyta...koniec* eeeee ;x; ja chce wiecej i to szybko! Nie doczekam tygodnia (a jeszcze swieta) T-T buuuuu!

    OdpowiedzUsuń
  8. nowy wygląd bloga jak najbardziej zajebisty <3 kto stworzył tak cudnego art'a?:3

    Zander

    OdpowiedzUsuń