Wieczorem tego samego dnia do karczmy zawitało wyjątkowo wielu klientów. Ich liczba przytłoczyła wszystkich pracowników tak, że właściwie myślenie o czymkolwiek innym niż obowiązki było niemożliwe.
W tej chwili pomoc Nathaniela należała właściwie do niezbędników. Jako że każdy stolik został zajęty, Donna wraz z Zachariusem roznosili doń wszystkie zamówienia, zaś młody Angerbold w przyjemnym rozgorączkowaniu co chwilę dolewał komuś piwa, odbierał zapłatę lub prosił panią Ducks o przygotowanie kolejnego posiłku. Chłopak już dawno zapomniał, że praca może być aż tak przyjemna.
Kiedy wychodzili nocą, wyczerpani i niezwykle senni, blondyn miał na ustach delikatny uśmiech. Ten niemalże ferwor pracy nie przytłoczył go, wręcz przeciwnie – zabawne rozbudzenie wciąż dawało mu wrażenie, że jest w stanie przepracować całą resztę nocy, pomimo iż właściwie zasypiał na stojąco. Turkusowooki od długiego czasu nie czuł się w ten sposób. To zaś wprawiało go w jeszcze lepszy humor.
I dopóki wraz z Zachariusem nie wyszli zza ostatniego zakrętu do mieszkania chłopaka, dopóty ów dobry humor trwał w najlepsze.
Tam bowiem znów dopadło go to uczucie.
Ktoś za nim był. Nie, nie za nim, ale gdzieś z boku, w ciemnościach. Czaił się, niezauważony, na chwilę zapomniany. Teraz zimnym dreszczem przebiegającym chłopakowi wzdłuż kręgosłupa przypomniał o swej obecności Nathanielowi, który drgnął, zauważając w końcu ilość możliwych kryjówek wokół. Może była to jego paranoja, zwykłe wyolbrzymienie, jednak…
Czyjeś oczy go śledziły.
— Padam na pysk, Malachitowy – rzekł nagle Arrow, głośnym ziewnięciem zwracając uwagę chłopaka na siebie. – Naprawdę dawno nie byłem aż tak wyczerpany. Nie mam sił, żeby dojść do drzwi.
— Nie myśl nawet, że mam zamiar cię nieść. Już niedaleko – odparł jasnowłosy, gdy postanowił zignorować po raz kolejny przemożną chęć odwrócenia się za siebie.
— Kompan z ciebie jak rzyć – burknął zielonooki i trącił go lekko łokciem. Nathaniel skierował nań pobłażliwe spojrzenie, dostrzegając łobuzerski uśmiech na zmęczonej twarzy dziewiętnastolatka.
Kolejne dwa dni, kolejne dwa wieczory pełne pracy i zmęczenia. Gdy rankiem Nathaniel z Zachariusem wychodzili z mieszkania, witał ich chłód zimowego wiatru, kiedy zaś wracali nocą ledwo zdawali sobie sprawę z siekącego mrozu. Mimo to zdawało się, że żadnemu z nich nie przeszkadzał natłok klientów, zwłaszcza że pan Ducks stwierdził, iż należy im się dodatkowa zapłata za wyjątkowy wysiłek przez te kilka dni. A raczej nie zapowiadało się na to, by nagle rozrośnięta klientela W Cykoriowym Dymie miała znienacka zniknąć.
Nathanielowi taki wysiłek był na rękę. Zupełnie zajęty pracą coraz bardziej na bok odsuwał strach i gorycz wynikłe z dotychczasowych problemów. Oczywiście nie czuł się cudownie uleczony, lecz ciągłe zajmowanie się czymś było lepsze niż bezustanna rozpacz. Od użalania się nad sobą i swoimi słabościami zdecydowanie wolał pracę za kontuarem karczmy lub lawirowanie pomiędzy stolikami. Także stały kontakt z innymi ludźmi, choćby nieznajomym tłumem, który wcześniej go przytłaczał, wręcz przerażał, teraz stanowił kolejną podporę w wyjściu z powrotem na prostą drogę.
Z czasem chłopak zaczynał rozpoznawać niektórych klientów. Choć nie znał niczyjego imienia, pewne twarze przewijały się przez próg karczmy częściej niż inne. Takie osoby zazwyczaj uśmiechały się szerzej do młodego Angerbolda czy Donny, ewentualnie Zachariusa, który najrzadziej wychodził na salę, gdyż pani Ducks wyjątkowo ceniła sobie jego pomoc w kuchni.
Nastał czwarty wieczór od kiedy W Cykoriowym Dymie pojawiło się tak wielu ludzi. Choć wszyscy byli wyczerpani, każdy pracownik karczmy dawał z siebie wszystko, byle nadal utrzymać tak wysokie zainteresowanie gości. Niemalże co godzinę zwabieni tłumem wędrowcy pytali o wolny pokój czy choćby klitkę z łóżkiem, jednak wszyscy odprawiani zostawali informacją o braku czegokolwiek wolnego. Ciężko było znaleźć niezajęte miejsce, zwłaszcza że mieszkańcy stolicy schodzili się zazwyczaj grupami i nierzadko podbierali krzesła z innych stolików.
Piwa i wina znowu lały się strumieniami, sprawiając, że mina pana Ducksa rzedła z każdą kolejną opróżnioną beczką. Żona karczmarza i Arrow zaś robili, co mogli, by wszyscy ludzie dostali zamówione jadło jak najszybciej i w jak najlepszym wydaniu. Dobrze, że poprzedniego dnia zamówili wręcz potrojoną ilość mięs i najróżniejszych doń składników, jakie zazwyczaj zużywano w ciągu tygodnia. Teraz bowiem pani Helen nie była pewna czy coś dochowa się do jutra.
Donna wraz z Nathanielem z uśmiechami na ustach i spływających po twarzach potem ciągle chodzili od kontuaru do stolików, by z powrotem wrócić do lady, przekazać zamówienie i znów prędko zanieść kolejne dania czy też trunki czekającym klientom, wśród których nierzadko bywali członkowie niższej szlachty czy też arystokracji.
Karczma W Cykoriowym Dymie była teraz jednym z najbardziej modnych miejsc w tej części stolicy.
— Nadziewane przepiórki z szafranem i do tego wino dla trojga ludzi!
— Już się robi.
— Gulasz z baraniny dla pięciu osób!
— Już. Żeberka wieprzowe do podania!
— Biorę!
— Pieczeń wołowa z suszonymi grzybami i z tym miód pitny dla czworga!
— Robi się.
Tego wieczoru to Nathaniel pracował za ladą, a Donna i Zacharius biegali po sali. Nie oznaczało to jednak, że blondyn tylko siedział i patrzył przed siebie. To on nalewał trunków do dzbanów i wraz z zamówieniami stawiał je na tacy na kontuarze. To on czyścił brudne szklanice, dzbany i kielichy, które wracały doń raz po raz. To on przekazywał zamówienia szalejącym w kuchni państwu Ducksom. Owszem, dostał najspokojniejszą teraz pracę, lecz nie miała ona nic wspólnego z próżnowaniem.
Od czasu do czasu to goście podchodzili do niego z zamówieniami, to z przyzwyczajenia, to ze zbyt długiego podług ich zdania czekania na zabieganych pracowników. Wówczas zazwyczaj Nathaniel miło ich uspokajał i wyjaśniał, że w takim natłoku klientów ciężko jest nadążyć.
Zdarzali się jednak też zniecierpliwieni awanturnicy domagający się natychmiast wypełnienia swojego zamówienia. W takim wypadku chłopak po prostu szedł na moment do państwa Ducksów i mówił, jak się sprawa ma. Na szczęście dzisiaj jeszcze nie znalazł się żaden człowiek, który uważałby, że wysiłek pracowników karczmy jest niewystarczający dla jego standardów.
W pewnej chwili przez otwarte na moment drzwi do pękającej w szwach gospody wszedł kolejny człowiek, łudzący się zapewne, że akurat znajdzie się dlań jeszcze jedno puste krzesło. Cóż, młody Angerbold zapewne będzie mu musiał zaraz uświadomić, iż miejsc naprawdę już nie ma. Tak przynajmniej blondynowi się wydawało.
Młody człowiek ściągnął z głowy zaśnieżony kaptur i z uśmiechem rozejrzał się wokół, jakby właśnie na tłum ludzi liczył. Następnie spokojnym krokiem podszedł do Nathaniela, który w świetle świec i grzejącego całą salę kominka dostrzegł jego niemal dziecięce rysy twarzy.
— Dobry wieczór, panie oberżysto. Słyszałem, że ostatnio się tu u was powodzi. – Wysoki i jasny głos mężczyzny miał przyjemnie czystą barwę, sprawiającą, iż blondyn właściwie od razu obdarzył go sympatią. Także jego błyszczące, ciemne oczy i półdługie, kręcone brązowe włosy spięte z tyłu rzemykiem tylko dodawały uroku temu osobnikowi.
— Oj tak. Nawet powiem panu, że powodzi się tu z nadmiarem, bo aż miejsc nie wystarcza dla wszystkich – odrzekł turkusowooki, wycierając akurat kubek. Miał nadzieję, że mężczyzna zrozumie aluzję w jego słowach. Prędko jednak usłyszał przyjemny śmiech chłopaka.
— Proszę tak nie mówić, bo jeszcze los stwierdzi, że nie doceniacie jego darów i zupełnie się odwróci! A szkoda by było, prawda?
— Jest w tym trochę racji – odpowiedział uśmiechnięty Nathaniel. – Proszę mi powiedzieć, przychodzi pan tu z jakąś sprawą, czy po prostu się napić? Bo nie mamy niestety już innego miejsca niż tu, przy kontuarze.
— Winem nie pogardzę, panie oberżysto. A sprawę rzeczywiście mam.
Młody Angerbold posłusznie odwrócił się i nalał czerwonego napoju do świeżo wyczyszczonego kubka. Następnie odwrócił się i położył go przed ciemnookim, wyczekując jego dalszych słów. Ten tymczasem spod płaszcza wyciągnął rękę i sięgnął po naczynie, by zacząć prędko pić. Po paru łykach odstawił je od ust z głośnym westchnieniem.
— Dobry alkohol dobrze rozgrzewa – mruknął cicho, jakby do siebie, następnie zaś podniósł wzrok na jasnowłosego. – Zwą mnie Timothy. Jestem trubadurem, wędrownym śpiewakiem. Akurat na zimę dotarłem do Leverium, tuż po tym wielkim pożarze. Z początku nikt mnie nie chciał przyjąć, ale jeszcze przed śniegami udało mi się zarobić trochę grosza, żeby wynająć niewielki pokój. A teraz chodziłem akurat po mieście, szukając jakiegoś tłocznego miejsca, lecz wszędzie mieli już własnego grajka. Póki nie dotarłem tutaj. – Mężczyzna znów podniósł kubek do ust.
— Hm… Myślę, że pan Ducks się zgodzi, Trubadurzy rzadko tu zaglądają, a posłuchanie czegoś to zawsze jest przyjemność. Niech pan zaczeka chwilę, panie Timothy – rzekł Nathaniel z uśmiechem.
Śpiewak charakterem przypadł mu do gustu, zaskarbiając sobie jego sympatię jeszcze bardziej. Poszedł zatem z chęcią do pana Ducksa, by na moment go zawołać. Po chwili wraz z karczmarzem wyszedł na salę, gdzie Timothy ściągnął już płaszcz. Widać było teraz, że trzyma on na kolanach zgrabny instrument z pomalowanego na czarno drewna. Jego kształt oraz wiele charakterystycznie ułożonych strun wskazywały na to, iż mężczyzna gra na cytrze. Turkusowooki nie znał się jednak na instrumentach, dlatego nie był pewien, czy dobrze rozpoznał ten.
Nie trwało długo, nim karczmarz i trubadur dogadali się. Już wkrótce mężczyzna z cytrą usiadł na swoim płaszczu tuż obok kominka, gdzie najpierw raczył się kawałkiem pieczonego mięsa, zaś później zaczął grać.
Wesołe tony piosenki sprawiły, że każdy człowiek przebywający w karczmie choćby na chwilę odwracał się w stronę muzyka. Gwar rozmów nadal trwał w najlepsze, lecz teraz z o wiele mniejszym rozgłosem niż uprzednio. Wkrótce zaś do wygrywanej melodii doszedł jasny i czysty głos ciemnookiego, który zaczął śpiewać.
Trzy młode dziewki
Do lasu raz zaszły.
Miast malin zbierać,
Czy choćby pożerać,
Ujrzawszy wilka, wszystkie trzy wrzasły.
Szaremu nudno
Zajęcy jest łapać.
A łoś za duży,
Gdy krzak, jedząc, burzy,
Co będzie Szary próbował go drapać?
Złote ślepiska
W trzy dziewki wlepione.
„Jakby je dorwać,
I w głąb lasu porwać?”
Podchodząc, tak myślał i machał ogonem.
Lecz co to? konie!
Parskanie ich słychać,
Tętent spomiędzy
Lasu drzew gęstych.
Myśliwi pędzą, wilk w dal zaś czmycha.
Trzy młode dziewki
Ratować z opresji
Przyszli myśliwi.
…Lecz nikt się nie dziwi
Chuci cnych mężów tejże profesji.
Zapewne niewielu ludzi wsłuchiwało się w słowa piosenki – choćby ze względu na hałas było to trudne – lecz Nathaniel, który starał się dokładnie śledzić tekst ballady, zaśmiał się z jej przyjemnej lekkości. Idealnie pasowała do spokojnego wieczora w karczmie przy kuflu piwa i ciepłym mięsiwie.
Kolejne kilka piosnek również należało do skocznych i zabawnych, niemających właściwie żadnego związku z chwilą obecną. Goście najwyraźniej też uznawali repertuar trubadura za bardzo dobry, gdyż niektórzy, znając słowa poszczególnych utworów, śpiewali wraz z Timothym.
— Udziec barani i dwa dzbany piwa do tego! – krzyknął Zacharius, stawiając na kontuarze tacę z pustymi dzbanami. Złośliwy pomruk pani Ducks z kuchni mówił coś o „nienażartych moczymordach, którzy domów nie mają”, lecz nikt się tym nie przejął. Kobieta dość często złorzeczyła na ciągle przychodzące zamówienia.
Nathaniel tymczasem szybko odwrócił się i nalał piwa do naczyń. Biała piana wypełniła pustą w nich przestrzeń po gliniane brzegi, nim powolutku zaczęła opadać. Chłopak odstawił dzbany na tacę, odsyłając gestem zielonookiego. Ten jednak zagadnął go jeszcze, nim poszedł.
— Co to za grajek? Całkiem przyjemny.
— Mnie przedstawił się jako trubadur Timothy. Właściwie nie wiem, skąd przyszedł; po prostu wszedł i powiedział, że „ma sprawę”. Idź już – odparł szybko blondyn, nie chcąc, by Arrow zatrzymywał się przyń zbyt długo.
— Idę – rzucił jeszcze chłopak, zanim chwycił dzbany w ręce i poszedł z powrotem do stolika.
— Chłopaczku, jak długo ta karczma jest otwarta? – usłyszał nagle.
Podniósłszy wzrok, Nathaniel napotkał oczyma postawnego mężczyznę o przetłuszczonych włosach i dość obfitej tuszy. Opierając się o kontuar, patrzył w dziwny sposób na młodego Angerbolda, który przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć. Właściwie nie było dokładnie ustalonych pór czynności W Cykoriowym Dymie, zależało to od różnych rzeczy. Po namyśle jednak chłopak odpowiedział, siląc się na miły uśmiech.
— Cóż, przy tej ilości ludzi jeszcze dłuższy czas będzie otwarta.
Mężczyzna ściągnął brwi, jakby zupełnie innych słów się spodziewał.
— A ja tak widzę, że ty tu już długo siedzisz. Nie przyjdzie cię ktoś zmienić, jakbyś chciał… odpocząć?
Na twarzy nachylającego się doń teraz osobnika wykwitł obleśny uśmiech. Brakowało mu paru zębów, co rzucało się w oczy i jeszcze bardziej odeń odstręczało. Jasnowłosy od razu zrozumiał, co proponował mężczyzna. Natychmiast przestał się uśmiechać i odsunął od lady na krok.
— Jeśli szuka pan takich usług, polecam inne miejsca. Tutaj raczej się pan nie odnajdzie – rzucił oschle, wracając do czyszczenia dużego dzbana.
— Oho-ho, czemu tak surowo? Nie martw się, nikomu tutaj nie powiem. A ty na pewno bardzo dobrze mi się odwdzięczysz – naciskał mężczyzna. Nathaniela coś tknęło.
— Co niby miałby pan powiedzieć?
— Paru ludzi już mi się chwaliło, jakie z ciebie ziółko. Chodzą plotki, że zaspokajasz naprawdę chutliwych ludzi. Bo to ty jesteś ten Nathaniel z turkusowymi oczkami, prawda? Nie martw się, tutaj nikomu nic nie powiem. – Konspiracyjny ton głosu mężczyzny, który nadal nań napierał, obrzydzał chłopaka zupełnie.
— Kto powiedział coś takiego? – rzucił wzburzony jasnowłosy. Nie miał pojęcia, kto mógł rozpowiadać tak wstrętne plotki. Dlaczego?
— Cóż to, czyżbyś już nie pamiętał, komu oddawałeś to urocze ciałko? – Mężczyzna widocznie miał ubaw z jego miny. Gdy jednak chłopak zbliżył się doń i dyskretnie wyciągnął spod kontuaru nóż trzymany tam w razie potrzeby, osobnik najwyraźniej stracił ochotę na dalsze żarty.
— Pytam: kto? – wycedził przez zęby Nathaniel.
— Nie wiem, nie znam ich sam, słyszałem tylko! Jeden z nich to karczmarz takiej speluny, a drugi to ponoć malarz! Na bogów, więcej nie wiem!
Młody Angerbold momentalnie się odsunął i wypuścił głośno powietrze. Z głębokim zadziwieniem wpatrywał się w mężczyznę, który zauważył okazję i zaczął się oddalać.
— Trzeba było się nie dupczyć, skoro teraz będziesz innym bronił…! – rzekł jeszcze i wrócił jedynie po płaszcz, nim wyszedł z karczmy wraz z paroma podobnie wyglądającymi mężczyznami.
Turkusowooki nie mógł uwierzyć. Karczmarz i malarz… Dlaczego? Dlaczego znowu coś takiego musi wracać? Przecież obaj nie mogli się znać…
Patrząc tępo przed siebie, ledwo nabierał powietrza do płuc. Jasper. Cóż, możliwe, że nie był to on, lecz jaki inny karczmarz chciał go kiedyś posiąść? To jednak było teraz chłopakowi obojętne.
Bo wiedział już, na czym polegał kolejny krok Mrówkolwa.
O kurwa. Stary tłuścioch dziwkarz okazał się być gongiem do kolejnej rundy pomiędzy Mrówkolwem a Nathanielem. Ja pierdolę. Spodziewałam się po malarzu rozbryzgów krwi i łamanych kości (oczywiście przesadzam), ale nie podejrzewałam że pogwałci TĘ część jego współżycia z blondynem. On chce ograbić Natha ze wszystkiego, na celowniku mając przede wszystkim jego godność i dumę (chyba dupę kurwa). Ja przepraszam za spam, ale nie spodziewałam się, że Mrówkolew okaże się aż takim chujem, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, iż nie jest to zapewne koniec, a zaledwie początek jego repertuaru. Zrobił z Nathaniela sprzedajną dziwkę, i to w dodatku w najgorszy możliwy sposób, rozpuszczając plotki. A jak wiadomo, plotki to niepowstrzymana fala narastającego fałszu i moc wzbogacanych z każdą kolejną osobą wyolbrzymień, mających iście destrukcyjną moc. Odnoszę też niepokojące wrażenie, że malarz będzie chciał wykorzystać namalowaną przez siebie serię Księcia Turkusu, w szczególności półakty, ale to tylko moje spekulacje. Ogólnie rozdział bardzo ładny i wyważony, fajnie wszystko rozegrane. Timothy to miłość, nawet kręcąca tyłkiem Donna wydaje się teraz sympatyczną częścią Cykoriowego Dymu. Od początku było czuć, że przy tak miłej atmosferze lada chwila może się coś zjebać. I to prześladujące Nathaniela uczucie, że ktoś go śledzi, że nie spuszcza go ze wzroku ani na chwilę. Ktoś mroczny i niebezpieczny, czający się w ciemnościach, ktoś powodujący fale przechodzących spazmami po plecach zimnych dreszczy. Dobra, kończę spamować, ale jestem zła na Mrówkolwa, no.
OdpowiedzUsuńJa to czułam, czułam, że rozpuści plotkę o Nathanielu-chętnej kurewce. Oblech jest obleśny, jeszcze kurwa znajomych przyprowadził...
OdpowiedzUsuńAtmosfera w Cykoriowym dymie jest bardzo przyjemna, zgodzę się. Trubadur też mi się spodobał ^ ^ Ballada jest bekowa i spoko, pasuje do karczmy. Przecinek w pierwszym zdaniu wydaje mi się niekonieczny.
Przepraszam za lakoniczność, ale muszę spadać szybko >_>
Brukiew-mam-parę-minut-na-wszystko-łącznie-z-komentarzem
Daaaaamn, co sie dzieje x( Nie mam słow na Mrówkolwa, nie bede o nim pisac! ;(
OdpowiedzUsuńTimothy - piekne imię :3 Już go lubie, wydaje się sympatyczną osobą i mam nadzieję, że taką pozostanie, bo tych mniej sympatycznych już wystarczy w życiu Nathaniela :/
Nastrój w karczmie - przecudowny! Sama chciałabym się w takiej znaleźć, nawet jako pracownica :D
Ehh, uwielbiam Zachariusa i jego łobuzerskie uśmiechy <3 Jego osoba w zupełności jest w moim guście, więc każdy fragment rozdziału, w którym on występuje jest dla mnie czymś cudownym
Mam wrażenie, że ta osoba, która czai się w ciemnościach, czeka tylko aż Nath będzie sam. Kiedy Zacharius nagle nie będzie mógł mu towarzyszyć w drodze do domu, wyjdzie z ukrycia i nie jestem pewna czy to będzie Mrówkolew. Mam wrażenie, że to może być ten zjeb Jasper lub ktoś inny, kto aktualnie nie przychodzi mi na myśl :/
No ale będę czekać na dalszy rozwój wydarzeń! :3
Zander
Oh my God. OH MY GOD. OH. MY. GOD!
OdpowiedzUsuń*ostrzy siekierę, czyści rewolwer* No, idę polować na mrówkolwy i jasperki. *zakłada kamizelkę kuloodporną, bo znając jej talent i zdolność celowania, zamiast w chociażby jasperki trafi sobie w stopę*
A teraz poważnie, a przynajmniej spróbuję poważnie - Racuś, jesteś niemożliwa. Naprawdę niemożliwa. Byłam pewna, że Jasper w końcu powróci, za dużo go było, żeby go porzucić jako antagonistę/bohatera drugoplanowego. Ale... Ale...
Jak oni się dogadali? Znali się z Mrókolwem czy po prostu rozżalony, psychiczny malarz wybrał się do karczmy, żeby kogoś przelecieć i, nie wiem, przeleciał Jaspera, a ten mu streścił porażkę życiową? (Porażka życiowa - nieudany seks z Nathanielem, thank you Zacharius.)
W ogóle, jestem głupia i zamiast czytać rozdział, zaczęłam od komentarzy... xD Ale na szczęście przeczytałam tylko pierwsze zdanie od Brukiew i w szoku olałam komentarze xD. A że jestem typową paranoiczka, to, wiedząc, że ktoś grozi Nathasiowi, kiedy tylko pojawił się Timothy, wskazałam oskarżycielsko palcem na monitor i stwierdziłam: "IT'S YOU!" xD.
No, ale na szczęście Timothy jest spoko. A przynajmniej nie wyczuwam w nim zagrożenia. (Tak na serio tu już robię z niego geja i pairinguję z Nathem, ale cii, nie wszyscy muszą wiedzieć xD.)
Dobra, idę narzekać na Mrówkolwa. Uwaga, można ciut ogłuchnąć:
TY CHAMIE SKOŃCZONY, NIEDOMYTY! NAJPIERW, ZAMIAST WYTŁUMACZYĆ NATHOWI, ŻE JUŻ KIEDYŚ MIAŁEŚ PDOOBNYCH MU KOCHANKÓW, TO UKRYWASZ TO PRZED NIM! Potem twój biedny dawny kochanek musi lecieć go pocieszać!!! POTEM ROBISZ Z NIEGO LADACZNICĘ W SPODNIACH, POBIJASZ JEGO, MAM NADZIEJĘ, NIE KOLEJNĄ MIŁOŚĆ (Zacharius, I'm sorry but you...), NASTĘPNIE, DRANIU ROZPUSZCZASZ PLOTKĘ O TYM, ŻE NATHANIEL JEST CHĘTNĄ, JAKŻE WSPANIAŁĄ MISTRZYNIĄ SEKSU! MRÓWKOLWIE!
Mówił, że go nie wypuści... A się zachowuje, jakby chciał, żeby zdechnął >.<.
Boże, Racuś, dlaczego z przystojniaka czułego zrobiłaś psychopatę? ;.; O wygórowanym poczuciu swojego jestestwa? ;.; Why? ;.;
Boże (tak, jestem ateistką xD), Racu, zadziwiasz mnie! Najpierw piszesz w gwarze, z której co drugie słowo tylko rozumiem, potem pioseneczkę wymyślasz...
Tez chcę ;.;
I ZAKŁAD, ŻE TO BĘDZIE TAK, ŻE MRÓWKOLEW ZNISZCZY NATHA, A ON WPADNIE Z TEJ ROZPACZY W RAMIONA ZACHARIUSA! (Albo Timothy'ego.)
Y ;.;
Jeżeli chodzi o styl, to wiadomo. Kocham cię, jesteś bogiem, jestem twoim stalkerem itp.
Dobra, a teraz odpowiadam na twój komentarz, bo zaraz umrę ze złości na parszywe mrówkolwy i jasperki.
Naprawdę nie muszę? Ani naciskać, prosić, błagać, grozić mi, przeklinać, porywać, ani siłą zmuszać do czytania? *kamień z serca* EJ, JAK TO NIE MOGĘ CI GROZIĆ?! Mój sadyzm jest dyskryminowany! xD
O, lubisz konie? Byś się dogadała z Shiemi... *mruczy pod nosem*
Ech, interpunkcja... Chyba nigdy się nie nauczę poprawnie stawiać przecinków xD. Będzie trza kogoś znaleźć, kto mi albo tłumaczył, albo będzie betował, bo umrę xD.
Co do imiesłowów, Shiemi już mi kazała poprawić, ale mi się nie chce *lenistwo*. Ech...
O, stajnia Augiasza. A wiesz, że ja bez przerwy się pilnuję, aby czegoś takiego nie palnąć, co nie powinno być w Królestwie Nicości, tylko na Ziemi? I robię wszystko, byleby nie nawiązywać do starożytności itd. - jedynie łacina jest wyjątkiem, ale to tam... inne historia. No i, pilnując się, palnęłam ten durny frazeologizm. Przepraszam, poprawię ;.;.
"Lekkie dialogi?" Żebyś ty widziała, jak ja się tymi "lekkimi" dialogami męczyłam! xD *nie umie pisać dialogów i uważa to za najgorszą rzecz, jaka powstała, jeżeli chodzi o opowiadania*
Okay ;.;. Szok, są jakieś plusy xD
A, Racu, mam pytanie... Hyhy... Corvus i Michael nie są przypadkiem nudnymi bohaterami...? *kłóci się bez przerwy o to z Shiemi. Shiemi twierdzi, że nie, Shirogace twierdzi, że tak*
Dziękuje ślicznie za komentarz! <3 *kłania się*
Jezu, zamiast komentarza wyszedł mi esej.
UsuńPo pierwsze oklaski dla mojej najdroższej Shiro, jak z komentarza zrobić... No dokładnie- esej XD
OdpowiedzUsuńPowiem tak - Nie man nawet co się odzywać jeśli chodzi o stronę gramatyczną, bo jest po prostu profesjonalna. Twój talent pisarski, który na początku"Chekku Meito..." był już zauważalny, nie był jeszcze wypracowany. Na etapie na którym jesteś teraz, gdzie już dość sporo napisałaś i wyrobiłaś sobie styl, nie mam już nic do powiedzenia. Wiadomo, człowiek uczy się całe życie, ale ty już umiesz. Dąż teraz do perfekcji i życzę Ci jej osiągnięcia.
Natomiast nad fabułą mogę gdybać i gdybać. Akcja jest bardzo dobrze zaplanowana, bo przez całe opowiadanie coś się dzieje. Nie jest nudno. Chociaż ostatnie wydarzenia zupełnie obróciły moje upodobania i oczekiwania, to i tak mi się podoba. Nie będę tu się rozpisywała jaki to Mrowkoles jest teraz głupi, bo w mojej opinii wcale taki nie jest. Jest mściwy i obłudny, ale bez niego nie byłoby "Księcia...". Nie lubię Zachariusa, ale to już siedzi we mnie i nie umiem tego zmienić. Nie powiem żeby obecna sytuacja mi się podobała, ale przynajmniej nie ma fluffu. Mogłoby być tak pięknie: Nathaniel wyjeżdża z Mrówkolwem i żyją w zdrowiu i szczęściu, ale nie jest. Jest gorzko. Teraz jeszcze ten facet, który uznał Natha za lafiryndę. Dziwię się że on jeszcze wytrzymuje i coś mi się wydaje, że jest coraz bardziej skłonny żeby zakończyć swój żywot. Tylko Arrow mu już raczej nie pomoże... Zabrakło mi tu jego opinii o słowach nieznajomego. Mógłby tu pokazać swoją wierność do Natha... O ile ona ma znaczenie.
Teraz Hapsody, dawniej Shiemi ;u;
Nasze komputery chyba się zmówiły, bo mój również odmawia współpracy. Piszę ten głupi komentarz już po raz 4.
OdpowiedzUsuńAtmosfera w Cykoriowym Dymie jest bardzo przyjemna. Timothy wydaje się być sympatyczny. Aż miło się czyta.
Ah, Świetnie opisujesz lęk Nathaniela. To uczucie, jakby ktoś go obserwował, jakby czyhał na każdym rogu.
Na moje nieszczęście wyobraziłam sobie tego oblecha... Aż się wzdrygnęłam. I jeszcze Ci jego koledzy. Wypieprzać, głupie zboki.
Głupi Mrówkolew. Nienawidzę plotek, a on posłużył się właśnie tą formą.
Zastanawiam się, czy Mrówkolew zna Jaspera, czy może wpadł na niego przez przypadek.
Pozdrawiam serdecznie i życzę weny!
*ci
Usuń