Znów minęły kolejne dni. Praca w karczmie nadal zajmowała całe dnie, wypełniała każdą wolną chwilę poza nocami, gdy Nathaniel z Zachariusem wracali do mieszkania, by niemal od razu położyć się spać. Wszystko toczyło się tak samo: wstawali wcześnie rano, jedli prędkie śniadanie i przez odkładający się wciąż na ulicach śnieg dążyli do karczmy, gdzie intensywność pracy wzrastała z każdą godziną, by osiągnąć kulminacyjny punkt późnym wieczorem. Wytrzymawszy zaś ten najgorszy moment, chłopcy byli wysyłani do domu wraz z wypędzanymi przez panią Ducks ostatnimi gośćmi. Wszystko zatem odbywało się tak jak wcześniej.
Lecz jednocześnie nastąpiła ogromna zmiana. Oczy młodego Angerbolda znowu zachodziły mgłą, twarz przybierała niemal boleśnie beznamiętny wyraz, a jego dotychczas swobodne i pełne czerpanej z pracy przyjemności ruchy stały się ociężałe, niechętne. Nikt nie wiedział, dlaczego blondyn ponownie zamyka się w sobie, bo gdy tylko się doń podchodziło, chłopak natychmiast wracał do rzeczywistości i na pytania o samopoczucie, nawet przy zupełnie niesubtelnych naciskach, wzruszał ramionami, udając, że naprawdę nic się nie dzieje.
Niby po co miałby mówić komukolwiek o tym, co się stało? Wszakże tamten incydent nie miał wpływu na nic, prawda? Czy komuś stała się krzywda za sprawą nieprzyjemnych słów obcego mężczyzny? Czy przez to W Cykoriowym Dymie zabrakło klientów? Czy stał się uszczerbek na czymkolwiek przez to, że turkusowooki został nagle powszechnie rozpoznawaną postacią w odpowiednim kręgu ludzi?
Dlatego Nathaniel nie chciał nikomu powiedzieć. W karczmie ani państwo Ducks, ani Donna, ani Zacharius, ani też nowy dla każdego Timothy nie mieli raczej nic wspólnego z gronem mężczyzn o wiadomych upodobaniach. Co zatem sprawiłoby przyznanie się do tego, że ktoś go fałszywie oskarża? Co znaczyła jego duma, jego zszargane nazwisko? Przecież i tak poza nim w Leverium nie żył już ani jeden Angerbold, a dowiedzenie się przez tutejszych znajomych o jakichś plotkach byłoby jak potwierdzenie jego nienormalnego gustu.
Bo temu, iż jasnowłosy nijak nie cieszył się z wdzięków kobiet, nie dało się ze szczerością zaprzeczyć.
Chłopak mógł zatem milczeć, udawać, chować się za maską. Musiał zamknąć w końcu wszystkie swoje uczucia głęboko w sobie, odsunąć je, odciąć się odeń tak, by już nigdy nie pojawiły się w jego umyśle. Nie umiał ich wyrzucić, więc musiał otoczyć swoją duszę pustką. Może ta w końcu się nadeń ulituje i uczyni go częścią siebie?
Teraz młody Angerbold dostrzegał już ludzi, którzy nie zjawili się W Cykoriowym Dymie tylko po to, by po prostu spędzić przyjemnie czas. Zaczął zauważać rzucane z ukosa spojrzenia, dwuznaczne uśmiechy. Mężczyźni różnych maści, różnych profesji. Niektórzy bardziej skrywali się ze swoją obserwacją go, inni bywali wręcz bezczelni. Zdarzało się także, że podczas roznoszenia zamówień niektórzy z nich dotykali lub łapali Nathaniela. Na szczęście nie trafił jeszcze na nikogo, kto byłby nazbyt natarczywy. Jeszcze.
— Hej, mały kolego. Może zdradzisz mi, kiedy…
— Jeśli zaraz mnie nie puścisz, świnio, możesz liczyć się z tym, że rozbiję ten dzban na twojej głowie – warknął na kolejnego odważnego, wyrywając łokieć z uścisku obcego. Tamten jednak nie był sam, zaś jego towarzystwo zgodnie zamruczało na hardą odpowiedź chłopaka.
— Ależ nie ma po co się tak wściekać. My nie chcemy ci zepsuć humoru. Wręcz przeciwnie… – rzucił mężczyzna, rechocząc głośno wraz z pozostałymi, nim jasnowłosy odwrócił się i poszedł dalej bez słowa.
Jak oni śmieją? Jak mogą?! Każdego odrzucam, a i tak co wieczór jest ich coraz więcej. Na bogów, to wszystko jest chore!
Nathaniel był pewien, że jeśli plotka o nim nadal będzie obijać się o kolejne uszy, długo tego nie wytrzyma. Już był na granicy wytrzymałości. Przecież chciał się tylko w spokoju usunąć. Czemu nie może? Czemu wciąż wszystko wraca?! Czy to miasto naprawdę będzie go prześladować, póki w końcu nie oszaleje i nie ucieknie?! Jeżeli jeszcze jeden raz los z niego zakpi, jeżeli kolejny…
Trzymany przezeń dzban głośno uderzył w głowę podpitego klienta, który położył dłoń na pośladku turkusowookiego. Naraz wszystkie rozmowy zostały przerwane, nawet muzyka Timothy’ego ucichła, gdy wszystkie oczy zwróciły się w tę stronę. Odruchowa, zupełnie bezmyślna reakcja chłopaka była przyczyną tego, że po podłodze walały się teraz rozrzucone skorupy dzbana. Wypełniające je wino oblało oszołomionego mężczyznę i stolik, ciemnoczerwone kleksy widoczne były właściwie wszędzie wokół.
Do siedemnastolatka natychmiast podbiegła Donna, odciągając go do tyłu. Jej drobne ciepłe ręce, zaciśnięte teraz mocno na łokciach młodego Angerbolda, były jedynym, co utrzymywało go w stanie świadomości. Nathaniel patrzył na uderzonego mężczyznę, na rozrzucone kawałki glinianego naczynia. Ciągle trzymał w dłoni resztki ucha.
Ale to wszystko zdawało się zupełnie nierzeczywiste.
Po krótkiej chwili dopadła ich także pani Ducks, a wraz z nią Zacharius, który zbliżył się do uderzonego mężczyzny. Ten stękał pod nosem, będąc bliski utraty przytomności. Z rany na jego czole spływał potok sączącej się obficie krwi. Zielonooki chwycił go za ramię i potrząsnął, pytając, czy ten go słyszy. Dało się słyszeć kolejne stęknięcie bólu i wybełkotane cicho przekleństwo.
— Nathanielu, coś ty zrobił? – rzuciła zaskoczonym głosem Helen Ducks, przykładając do głowy rannego trzymaną w dłoni ścierkę. Wokół dało się słyszeć szepty zaskoczonych ludzi.
— Ja… N-nie…
To nie moja wina. To nie moja wina. To nie jest moja wina!
— Co „nie”? Chłopaku, co się z tobą dzieje?! – Roztrzęsiona kobieta krzyknęła wbrew swojej woli, choć jasnowłosy i tak wyglądał, jakby zaraz miał stracić zmysły. Przeniosła wzrok na rannego mężczyznę. – Zacharius, zabierz Nathaniela do domu. Nie wracajcie dzisiaj. Zamkniemy wcześniej.
Turkusowooki pokręcił głową, jakby nie chciał się zgodzić. Otworzył usta i nabrał powietrza, niby gotów zaraz coś powiedzieć, lecz nie był w stanie wydusić ni słowa. Nie dane mu było jednak spróbować ponownie, gdyż Arrow prędko chwycił go za łokieć i pociągnął na zaplecze. W uszach jasnowłosego coś dzwoniło.
— Na wszystkich bogów, Malachitowy…
Były to jedyne słowa, jakie rzekł doń Zacharius, nim opuścili karczmę tylnym wyjściem.
Mróz otrzeźwił młodego Angerbolda. Postępując powoli krok za krokiem, wychylił nieco twarz spod kaptura. Białe płatki śniegu przykleiły się do jego włosów i rzęs okalających zmrużone oczy. Zimowy wiatr powoli wychładzał skórę chłopaka, krew niechętnie krążyła po policzkach i nosie, które zmieniały barwę na sino czerwoną. Oddychał przesyconym zapachem mrozu i dymiących kominów powietrzem, czując lekko szczypiący ból przy każdym wdechu.
Jego umysł powoli rozjaśniał się, a myśli niczym tańczący wokół śnieg przybierały barwę czystej bieli. Spokój miasta, które normalnie o tej porze wypełnione byłoby morzem spieszących dokądś ludzi, był miłą odmianą i wynagradzał trudy znoszenia miesięcy mrozu.
Nathaniel nie miał właściwie nic przeciwko zimie. Owszem, każdy wolałby raczej siedzenie przed ciepłym kominkiem, najlepiej pod kocem, jednak szczerość, jaka biła z tej krzepiącej wszystko w lód pory roku, sprawiała, iż chłopak naprawdę nie potrafił powiedzieć nic przeciwko niej. Może dlatego, że nigdy nie widział łąk zasypanych ciężkim, wysokim na kilka łokci śniegiem? Może dlatego, że nie patrzył na umierające z wychłodzenia i odmrożeń zwierzęta, zaś ludzi w takiej sytuacji omijał wzrokiem? Może wreszcie dlatego, że wszechobecna woda po prostu zdawała mu się milszym sojusznikiem aniżeli ciepłe, spalające wszystko płomienie?
Blondyn rozwarł wargi, czując jak kilka zbłąkanych płatków śniegu dostaje się do wnętrza jego ust i osiada na języku, na którym od razu topniały. Zabawne uczucie wywołało weń beztroskę, lekki uśmiech pojawił się na jego twarzy. Nikt jednak go nie dojrzał, bowiem chłopak wreszcie schował się poprawnie pod kapturem. Podążał jedynie śladami wydeptanych w śniegu ulic, trzymając się blisko idącego w kompletnym milczeniu Zachariusa.
Na myśl o zielonookim w umyśle jasnowłosego znowu pojawiły się wszystkie emocje, jakie nim zawładnęły. Ich brzemię przytłoczyło go. Chłopak był zaskoczony tym, jak gwałtownie zareagował; jak to wszystko nagle, w jednej chwili wręcz odpłynęło, kiedy odwrócił się i z silnym zamachem zadał sprośnemu mężczyźnie cios. Przecież Nathaniel nigdy nie był agresywny, przemoc go odtrącała. A teraz… Ból niespodziewanie znalazł dla siebie ujście w tym, co tak raziłoby chłopaka patrzącego na całą sytuację z boku.
Niebo dopiero niedawno zszarzało i zmieniło barwę na typową dla zimowego zmroku. Fioletowoczarne chmury kołysały się na firmamencie, płynęły wolno wszystkie w tę samą stronę. Oderwane od rzeczywistości wielkie kolosy zmierzały na południowy wschód, zostawiając za sobą śnieżny trop.
Wreszcie dotarli do mieszkania, które zwyczajowo było zupełnie zimne po każdym ich powrocie – niezależnie, czy praca w karczmie trwała kilka, czy też kilkanaście godzin. Obaj ściągnęli z siebie płaszcze i buty, zostawiając je w przedsionku. Nathaniel usiadł przy stole, gdy tymczasem Zacharius poszedł napalić w piecu. Już po chwili jasny płomień pożerał podłożone mu szczapy drwa. Dziewiętnastolatek zaś podszedł do okiennic, jakby chciał się upewnić, że są zamknięte, pomimo iż od kilkunastu dni nikt nawet nie dotykał ich zasuwy. Młody Angerbold doskonale zdawał sobie sprawę, że jego towarzysz pragnie jedynie jakoś zająć czas, nim zacznie zadawać pytania. Tak jakby to on potrzebował przygotowania się do nieuniknionej rozmowy, której zaczątki niemal wisiały w powietrzu.
— Malachitowy… - padło wreszcie.
Oczywiście, że ci nie odpuści. Nikt by nie przemilczał faktu, iż przez ciebie wręcz wypędzono was z karczmy.
— Czemu to zrobiłeś?
Arrow cichym krokiem przemieścił się tak, by jasnowłosy, uniósłszy głowę, mógł go zobaczyć. Milczący chłopak jednak nie miał zamiaru nań patrzeć.
— Proszę, powiedz coś – naciskał zielonooki. - Od kilku dni jesteś zupełnie nieswój. Przecież było dobrze. Po tamtym incydencie ze szczurem… Po tym zachowywałeś się normalnie. A teraz? Błagam cię, powiedz chociaż mnie. Wymyśl byle jaką wymówkę, nawet ją zachowam dla siebie, ale… Ale nie milcz, do cholery!
Zacharius starał się być spokojny. Nie potrafił jednak opanować drżenia w głosie zdradzającego wszystkie emocje. Blondyn patrzył na sękowaty blat stołu, który przeżył dość dużo, na co wskazywały wszystkie jego pęknięcia i rysy.
Czy naprawdę byle wymówka ci wystarczy?
— Nie chcę, żeby ktoś się nade mną litował – zaczął cicho. Choć mówił tonem opanowanym do granic możliwości, w głębi siebie czuł się zupełnie skołowany. – Wiesz, że niedawno straciłem wiele cennych rzeczy. Po prostu traktujcie mnie tak, jak zazwyczaj.
— Kurwa mać, wszyscy cię traktowali jak zazwyczaj, a i tak rozdupczyłeś dzban na głowie klienta!
Głośny huk zdawał się wprawiać powietrze w drżenie. Nathaniel wzdrygnął się wyraźnie, kiedy wytrącony z równowagi dziewiętnastolatek uderzył pięścią w drewniany blat stołu. Mimo woli wzrok turkusowookiego wolno przesunął się po ręce chłopaka, aż trafił na jego oczy, ciemne w tym świetle, z rozszerzonymi mocno źrenicami przymrużone oczy. Wydawało mu się, że póki Zacharius nań patrzy, nigdy nie będzie mógł odwrócić wzroku.
— Po prostu mi powiedz – dodał już cicho, podkreślając wyraźnie każde słowo.
Nie każ mi tego mówić.
— Proszę, Nathanielu…
Nie każ mi nienawidzić siebie bardziej.
— On zaczął mnie obmacywać – rzekł cicho, z pozoru hardo. Ale po prostu nie wiedział, jak odwrócić wzrok…
— …Proszę?
— Ten mężczyzna. Zaczął mnie obmacywać, a ja odruchowo go uderzyłem.
Zaskoczenie w oczach Zachariusa zmieniło się w niedowierzanie, aż wreszcie w złość. Chłopak przełknął głośno ślinę; jego grdyka podniosła się widocznie do góry, by opaść z powrotem. Następnie wyprostował się, oddając w końcu wolność młodemu Angerboldowi, który prędko to wykorzystał.
— Trzeba było komuś powiedzieć. Trzeba było mu po prostu odmówić, nie wiem, nie zbliżać się czy coś…
— Miałem przeczytać w jego myślach, że pragnie chwycić w dłoń mój pośladek? Przestań pleść bzdury – parsknął cicho jasnowłosy.
— Ale… Przecież dotąd nikt nie położył łapsk na tobie. No, może poza momentem, gdy sam na to pozwoliłeś – dodał starszy chłopak, bardziej do siebie niż na głos. – Nigdy chyba nie podniosłeś ręki na klienta W Cykoriowym Dymie, prawda?
Na to Nathaniel już nie wiedział, jak odpowiedzieć. „Bo wcześniej nie było plotek, że oddaję się każdemu, kto do mnie przyjdzie?” Każda odpowiedź mająca w sobie chociaż trochę prawdy doprowadziłaby do dalszych pytań Arrowa, aż wreszcie do opowiedzenia całej historii. Nie chciał tego. Nie chciał się otwierać na nikogo. Pozostawił więc to z pozoru retoryczne pytanie bez odpowiedzi.
Lecz Zacharius na pewno nie był głupcem. Spostrzegł unik młodszego chłopaka i widać było, że wyczuł tajone słowa. Dało się słyszeć jego ciężkie westchnięcie, kiedy podszedł do łóżka i nań usiadł.
— Czemu ty wszystko trzymasz w sobie? Nie zauważyłeś, że to nie pomaga? Doskonale wiem, że zrobiło ci się lżej po tym, jak napisałeś list – rzekł niewyraźnie, jakby nie był do końca pewien, czy może używać takich argumentów.
Młody Angerbold poczuł pędzący po plecach dreszcz. Owszem, zielonooki pozostawił go z papierem oraz piórem i raczej nikt nie miałby wątpliwości, jak chłopak postąpił. Ale coś w głosie dziewiętnastolatka, jakieś drugie dno wzbudziło w blondynie zaniepokojenie.
— Skąd niby możesz to wiedzieć?
Nathaniel odwrócił nieznacznie głowę, nadal wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Kątem oka dostrzegał jednak postać Zachariusa, który lekko wiercił się na swoim miejscu. On również nie patrzył na blondyna.
— Skąd? Bo, uwierz mi, Malachitowy, nie jesteś jedyną ofiarą na tym świecie. Są też inni, którzy przeżyli bolesne straty, na pewno nie lżejsze niż twoja. I oni jakoś żyją dalej, bo nie zamknęli się w sobie i nie bali się szukać pomocy, nawet jeśli byli to zmarli. Każdy kiedyś jej potrzebuje.
Cisza, jaka zapadła w pomieszczeniu, zdawała się rozrywać uszy. Słychać było jedynie szum wiatru na zewnątrz oraz strzelające w piecyku iskry ognia.
Jasnowłosy powoli przetrawiał słowa towarzysza. Jasnym było, kogo ten miał na myśli, mówiąc „oni”. Ale czy rzeczywiście zielonookiego mogła spotkać tak poważna tragedia, że musiał korzystać z czyjejś pomocy? Czy naprawdę za tą zarozumiałą i złośliwą, acz mimo wszystko troskliwą osobowością mogła kryć się strata wywołująca wręcz fizyczny ból, widoczny teraz w jego oczach? Nathaniel chciał zapytać, lecz jednocześnie bardzo nie chciał znać odpowiedzi. Nieśmiało spojrzał na siedzącego w pobliżu chłopaka, lecz dostrzegłszy, iż on również nań patrzy, natychmiast odwrócił wzrok niczym dziecko złapane na gorącym uczynku.
Nie potrafił znieść całej tej gamy uczuć, jakie płynęły z Zachariusa.
— Nie zapytasz, prawda? Oczywiście, że nie. Większość drążyłaby w ich mniemaniu delikatnymi pytaniami, ale ty nic nie powiesz. I to nie dlatego, że jesteś jakiś wyjątkowy. Po prostu tchórzysz – mruknął Arrow wystarczająco głośno, by turkusowooki usłyszał go wyraźnie. Na te słowa młodszy chłopak spiął nerwowo mięśnie.
— A co, jeśli właśnie spytam? – wyrzucił z siebie szybko, nim nagła odwaga zdążyła wyparować. – Co musiało spotkać ciebie, że masz czelność mówić, iż wiesz, jak się teraz czuję?
Tak. Jestem tchórzem. Ale jeśli prowokujesz mnie tak otwarcie, nie mam zamiaru przepuścić okazji. Choćbym później żałował.
Zacharius żachnął się niby swobodnie, lecz w tym czynie gorycz była dobrze słyszalna. Dopiero po chwili zaczął mówić, sprawiając, że od słowa do słowa Nathaniel tracił jakąkolwiek pewność siebie.
— Kiedyś wraz z rodziną mieszkałem w Tivornie. Odziewałem się i żyłem bogato. Nosiłem się wysoko, właściwie na równi z arystokracją. Nikt nie śmiał mi się narazić, choć nawet nie należałem do tej buńczucznej grupy moich rówieśników, którzy szukaliby kłopotów. A to wszystko dlatego, że byłem synem lichwiarza. Moja matka umarła, gdy wydawała na świat moją siostrę, lecz miałem też młodszego braciszka, którego powiła druga żona ojca. Moja macocha była dobrą kobietą, ale oczywiście nie kochałem jej tak, jak mojej rodzicielki. Jako najstarszego syna, ojciec prędko zaczął uczyć mnie pisania i czytania, do tego doszło także bardziej skomplikowane od dodawania i odejmowania liczenie. Oczywistym było, że to ja mam przejąć ojcowski interes. Nawet mi to odpowiadało. Nim nadeszła moja szesnasta wiosna, potrafiłem właściwie wszystko, co powinienem jako przyszły lichwiarz.
Chłopak przerwał, uśmiechając się lekko. Nathaniel patrzył nań teraz bardziej otwarcie, choć dziewiętnastolatek zamknął oczy i nie mógł widzieć ponaglającego wzroku jasnowłosego chłopaka. Po chwili przełknął ślinę i wznowił opowieść.
— Ojciec obiecał mi, że gdy skończę szesnaście lat, zacznie mnie czasem zabierać ze sobą, bym zobaczył, jak pracuje. Wkrótce to nastąpiło i po raz pierwszy poszedłem z nim do jego kwatery. Byłem zafascynowany woluminami, kartami oraz tysiącami umów. Rozczytywałem się w każdym skrawku papieru, jaki wpadł mi w ręce. W milczeniu obserwowałem negocjującego z ludźmi ojca, oczyma wyobraźni już widząc siebie na jego miejscu. Tamten dzień po prostu przesiąkł mi między palcami. Tyle że po powrocie uśmiech znikł z mojej twarzy. Już po przekroczeniu progu obaj czuliśmy, że coś jest nie tak. Gdy nie czekając na ojca, wszedłem głębiej do domu, nadal nikogo nie było słychać. Skierowałem się ku dużemu pokojowi i tam już się zatrzymałem. W środku leżały rozrzucone i umoczone we krwi ciała mojej macochy i rodzeństwa. Zmasakrowane twarze, rozbite czaszki, rozprute brzuchy, wszystkie trzewia wywleczone na wierzch. Stan żony ojca wskazywał na to, że została zhańbiona, nie chcę wiedzieć, czy przed, czy już po śmierci. Właściwie natychmiast zacząłem wymiotować. Ojciec, który po chwili do mnie dołączył, krótko się mną interesował. Słyszałem tylko, jak wył.
Kolejna chwila ciszy przerwała historię Zachariusa. Młody Angerbold zaś był coraz mniej pewny słuszności swojego bólu i żalu do świata.
— Co było… dalej? – spytał jasnowłosy nieśmiało.
— Dalej? Cóż, potem był pogrzeb. Kapłani spalili ciała, popioły pogrzebano w ziemi. Tradycyjnie. Ja wpadłem apatię, nie chciałem nic jeść. Ojciec przestał pracować i zaczął szaleć. Mówił do siebie, zrywał się nagle z krzykiem albo niszczył wszystkie rzeczy w domu. Żaden z nas nigdy już nie wszedł do dużego pokoju. Pewnego dnia ojciec jakby stał się cichszy. Krótko po południu podszedł do mnie i po raz pierwszy od kilku dni się odezwał. Powiedział mi, żebym był spokojny, bo mam wystarczająco dużo pieniędzy na przyszłość. Kazał mi znaleźć żonę i prędko spłodzić dzieci, po czym wyszedł z domu. Nic wtedy nie powiedziałem. Nie wiedziałem, że widzę jego plecy po raz ostatni. Dopiero dużo później, przeglądając papiery ojca, dowiedziałem się, gdzie znikł. Zadłużył się u niego pewien roztocharz. Stracił wszystko, a ojciec nie zamierzał robić dlań wyjątku, bo mężczyzna pił na umór. To on zamordował całą moją rodzinę. Sam został zabity przez mojego ojca, który przepadł bez śladu.
Ja jeszcze trochę błąkałem się, nie wychodząc z domu ani na chwilę. Głodowałem. Zachowywałem się jak zwierzę. Gdy jedna z sąsiadek odwiedziła mnie pewnego razu, zaniepokojona nagłą ciszą i milczeniem, rzuciłem się na nią, krzyczałem, szlochałem i uderzałem ją, czym popadło. Uciekła. Wówczas zdałem sobie sprawę, że już dłużej nie mogę wytrzymać. Byłem jak przepełniony kufer, wszystko się ze mnie wysypywało. Ja się sypałem. Kiedyś po prostu wpadły mi w dłonie kartki i pióro. Nie myślałem wiele, zaczynając pisać. Takich listów uzbierało się naprawdę dużo. Wkrótce spakowałem się, kupiłem jucznego konia i opuściłem Tivornę. Na początku zdradzałem ludziom, kim jestem, omijając oczywiście to, co mnie spotkało. Nikt jednak nie chciał zatrudnić syna bogacza, tym bardziej lichwiarza. Przenosiłem się zatem z miasta do miasta, wynajmowałem niewielkie pokoje, gdzie trzymałem kurczący się stale bagaż, zatrudniałem się u karczmarzy, kowali, garbarzy i innych najróżniejszych rzemieślników. W końcu sprzedałem też konia, bo pieniądze znikały wszędzie, gdzie się zatrzymywałem. I tak trafiłem do stolicy.
Długi moment zajęło Nathanielowi uświadomienie sobie, że starszy chłopak już skończył. Z zaskoczeniem spostrzegł, że teraz Arrow patrzy nań z uśmiechem, jakby właśnie opowiedział mu ostatnio zasłyszany gdzieś żart.
Więc kartki, które spalił wtedy…
— A co z twoim domem, z twoim miastem…? – przyszło mu nagle do głowy i spytał, nim zdążył się pohamować. Zacharius jedynie przechylił głowę w bok, patrząc nań niemalże z politowaniem.
— Tivorna już nie jest moim domem. Jestem teraz zupełnie bezdomny, zupełnie wolny. Tymczasem zatrzymałem się w Leverium. I tyle.
Blondyn już nie wiedział, co powiedzieć. Przez słowa zielonookiego wyraźnie przebijał się ból i tak głęboki, niewyrażony żal, że sam chyba nie potrafiłby go pojąć. A jednak swoiste zadowolenie z obecnej sytuacji było równie wyraźne, co smutek. Jak miał określić Zachariusa teraz, gdy wiedział, jakiej okropności stał się ofiarą? Jak miał go traktować? Dotychczas ważył go sobie dość lekce, zaś w tej chwili…
Poza zaskoczeniem czuł przede wszystkim podziw.
Jak ci się to udało? Ja… też bym tak chciał…
— To jak, Malachitowy – podjął nagle chłopak, wytrącając Nathaniela z zamyślenia. – Powiesz mi, co ci się stało?
Łagodny i spokojny ton. Aż niemożliwie spokojny po tym, co przed chwilą zostało opowiedziane.
Czy naprawdę nie będzie to kolejny błąd?
Nathaniel odetchnął głęboko, nim w końcu rzekł.
— Dobrze. Powiem ci o wszystkim.
Eh Zacharius :( Przez co on musiał przejść zostając zupełnie sam. Może teraz Nathaniel doceni to jak wiele osób stara mu się pomóc wrócić do normalności i zrozumie, że nie jest jedynym, którego spotkała w życiu tragedia. Jednakże mam nadzieję, że przyniesie mu ulgę wyznanie wszystkiego Zachariusowi i może znajdą jakiś sposób na wydostanie go z tej podłej sytuacji w jakiej się znalazł :(
OdpowiedzUsuńOgólnie to smutno mi było przez cały ten rozdział. Już po opowiedzeniu przez Zacha jego historii stwierdziałam, że jednak wcale nie chciałam wiedzieć co mu się przytrafiło... Ale na końcu poczułam ulgę, ze względu na to, że nareszcie sobie wszystko wyjaśnią. Zacharius już dawno zasługiwał na dowiedzenie się prawdy o Nathanielu.
Poza tym 10 punktów dla Natha za trafność w cel! Dobrze tak staremu zbokolowi! Mimo tego, że było to nieprzemyślane i głupie zachowanie, to zaimponował mi, widać jak wielka przemiane wewnętrzną przeszedł :D
Do następnego tygodnia,
Zander :3
Wydaje mi się że cud się dzieje! Po tym rozdziale Zacharius chyba zaczyna mnie przekonywać do swojej osoby... To smutne że też właściwie wszystko stracił i tu reakcja Natha była dość fajna. Na taką czekałam, będąc w trakcie historii Zacha. Najpierw skrucha z żalem a potem szacunek. Bardzo ładnie i może teraz zrozumie że nie jest sam na tym okrutnym świecie ~
OdpowiedzUsuńCo do akcji w "Cykoriowym dymie", również została fajnie rozegrana. Wywarty na Nahtanielu wpływ ostatnich wydarzeń zmienił go w sposób wręcz diametralny. Z takiej ciotki zdanej na wszystkich którym ufa zmienił się w kogoś, kto umie o siebie zadbać i nie boi się użyć siły, szok~
Koniec bełkotania. Podsumowując, bardzo fajny, ale i smutny rozdział. Pozostaje mi życzyć weny i czekać na następny ~
Nareszcie historia Zachariusa. Podejrzewałam, że umarł mu ktoś w rodzinie, ale stawiałam na brata albo przyjaciela. Zacharius, który się na serio serio wkurwia jest świetny, jego wypowiedź z kurwą macią i rozdupczeniem była spoko. No i to, że dobrze czuje Natha i go prowokuje do zapytania o jego przeszłość, wrrrreszcie c:
OdpowiedzUsuńZacharius miłość, hejterzy będą topnieć po tym rozdziale :P
Akcja z dzbanem była bardzo spoko, ale te chujki, które nagabują Nathaniela powinny się ogarnąć. Powiedziałabym "chuj im w dupy", ale części by się to spodobało.
Rozdział jest dobrze napisany, nie zacytuję fragmentów, które podobały mi się najbardziej jak to mam w zwyczaju, bo potrzebuję przeczytać go ponownie. Brukiewka znowu w stanie ujebanym c: Życie taka szatkownica na biedne bulwy. Czy brukwie się szatkuje? Dunno.
W każdym razie to jestem ja i napiszę więcej póóóóóźniej.
Zacharius <33
Czuję się nieczuła, będąc "hejterem" Zachariusa (a dokładniej, nie przeszkadza mi on, acz wciaz nie potrafię go polubić) nie topnieję po rozdziale xD Jest m igo żal, ale nadal z nim nie sympatyuję xD
UsuńJa chcę następny rozdział. Teraz, już. A tak na poważnie, naprawdę podziwiam cię i szanuję za bogactwo, jakie masz w sobie i przelewasz "na papier". Fajnie że dajesz Nathanielowi szansę na wyjście ze stanu totalnej żałości, uświadamiając mu że nie jest jedyną osobą cierpiącą na świecie. Myślę że to podziała na niego jak kubeł zimnej wody i chłopak się ogarnie. Mam wrażenie, że wraz z upływem czasu i narastaniem przykrych zdarzeń Nathaniel powoli, krok po kroku, uczy się odwagi. Odwagi nie tylko do tego, aby móc stawić czoła pułapkom i pogardzie Mrówkolwa, ale również aby poprosić o pomoc. Mając u boku Zachariusa, jasnowłosy nauczy się pokory. Jego problem polega właśnie na aroganckim przekonaniu tym, że jest najbardziej cierpiącą osobą na świecie. Kiedy zda sobie z tego sprawę, myślę, że będzie w stanie ustabilizować swoją psychikę, czym uzyska przewagę nad starającym się go zgnoić Mrówkolwem. Z wielką niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i opowieść Nathaniela.
OdpowiedzUsuńBOŻE, STRZELCIE MI W ŁEB. Oczywiście, rozdział przeczytałam od razu jak się pojawił. I co zrobiłam? ZAPOMNIAŁAM SKOMENTOWAĆ. BYŁAM PEWA, ŻE JUŻ TO ZROBIŁAM. I AM IDIOT.
OdpowiedzUsuńWow. Wow. WOW.
Tym razem będzie krótko ,bo jestem chamska i mi się nie chce rozpisywać - TAK TRZYMAĆ! xD (To było do Nathaniela.) Naprawdę, podziwiam cierpliwośc niektórych ludzi. Gdyby koś mnie złapał za samą rękę i zaproponował seks, to na bym od raz uchwyiła za dzban. (Tyle że uderzyłabym ni mw krocze, a nie rozbijała na łbie.)
O KURDE. BOJĘ SIĘ. Jak Zacharius ę dowie i odrzuci Natha, wnerwię sę. Albo cię zbaiję Racu. Znacyz się, strzelę focha. Nieważne.
BOJĘ SIĘ, chociaznie podejrzewam, żeby Zacharius byłtaki nieczuły, ale BOJĘ SIĘ.
Dbra. Zyczę weny. Moje lietówki mnie przerażają. I zgubione literki. Przepraszam za taki brzydki komentarz, ale jestem na klawiaturze mamy. Dziwnj klawiaturze mamy, nie umiem pisać xD