Uwaga

piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział XL

Nathaniel czuł ciężar. Ogromny ciężar, który niemal przyszpilał go do ziemi. Na dodatek brzemię to rosło z chwili na chwilę, jakby każdy moment, jaki chłopak spędza, żyjąc, dorzucał mu na barki kolejne kamienne bloki.
Przez cały czas od momentu pożaru ten ciężar przytłaczał go. Jasnowłosy zdawał sobie zeń sprawę aż za dobrze, ale co miała począć osoba, która nigdy nie zmierzyła się z bólem tak silnym? Lecz mógł ignorować swoje brzemię, mógł nawet czasami o nim zapomnieć. Miał Mrówkolwa.
Jednak nie trwało to długo. Gdy stracił swoje ostatnie oparcie właściwie przez własną głupotę, poczuł znowu ten sam natłok ignorowanych emocji i uczuć, tym razem kilkukrotnie cięższy. Nie dawał rady odsuwać tego wszystkiego na bok. Zamknięcie się w sobie zdawało mu się najlepszym rozwiązaniem.
Gdyby nie Zacharius. Bezczelny i arogancki chłopak o jadowitych, zielonych oczach. Na siłę wziął do siebie młodego Angerbolda i powoli zaczął otwierać niczym zatrzaśniętą wieki temu puszkę. Dlaczego ta metoda przyniosła lepszy skutek niż zapominanie? Dlaczego wytrząśnięcie wszystkiego z powrotem na wierzch zadziałało lepiej na umysł jasnowłosego niż cichy powrót do normalności?
Zapewne Nathanielowi nigdy nie dane będzie poznanie odpowiedzi na te pytania. Nie zmieni to jednak rzeczy, która się już stała.
Trzęsąc się czy to ze strachu, czy z zimna, czy z przywołanego na powrót bólu, opowiedział Zachariusowi całą swoją historię. Opowiedział o ukochanej rodzinie. Opowiedział o problemach z długami. Opowiedział o poznaniu Mrówkolwa. O ich rodzącej się miłości. O swojej początkowej niepewności i nieprzekonaniu. O przestrogach ojca. O przeżytym wspólnie festynie. O serii, jaką malarz stworzył na jego podobiznach. O całym szczęśliwym dotychczas życiu.
A potem opowiedział mu o pożarze. O tym, jak się obudził i uciekł, dopiero na dole zdając sobie sprawę z tego, że jego rodzina właśnie płonie żywcem. Opowiedział mu dokładnie o swoich uczuciach, o widoku sięgających nieba ogni, które zdolne były stopić metal. Opowiedział o popiołach. O trosce Mrówkolwa. I o pierwszej ucieczce. Opowiedział o nadziei i ukojeniu, jaką dawała mu obecność kochanka. Aż wreszcie o zniszczonych marzeniach i planach, gdy ujrzał pozostałe serie. O bólu i pragnieniu zupełnego zapomnienia. Opowiedział nawet o obrzydzeniu, jakie czuł przez dotyk Jaspera tamtej nocy, gdy pił na umór.
W końcu dotarł do zemsty Mrówkolwa. Do strachu, jaki wzbudził weń głos i słowa szatyna, do przerażenia na widok pierwszego kroku. Przyznał się do plotki, jaką rozsiali w mieście artysta i zboczony karczmarz, czy to osobno, czy razem, przez przypadek bądź w zmowie. Wytłumaczył swoje zachowanie, swoją gorycz i chęć zniszczenia wszystkiego, co jeszcze raz spróbuje go tknąć.
Opowiedział dokładnie o murze, jaki udało mu się wybudować wokół siebie.
A Zacharius słuchał.
Zacharius siedział, patrząc ciągle prosto w niego z tym samym niesamowicie spokojnym wyrazem twarzy. Gdzieś zniknął cały należący doń cynizm. Jego oczy nie były złośliwe ni pełne pewności siebie, a jedynie patrzyły nań łagodnie, wyrozumiale, jakby dziewiętnastolatek wcale nie przeżył czegoś gorszego.
W pewnym momencie młody Angerbold poczuł nagły ścisk w gardle. Nabiegające łzami oczy zasłonięte zostały powiekami, co nie zdołało jednak powstrzymać ciężkich kropel, które poczęły toczyć się po policzkach. Chłopak kontynuował zatem opowieść, drżąc z powstrzymywanego, acz załamującego go bardziej szlochu. O dziwo nie czuł się poniżony. Coś w jego umyśle wiedziało, że teraz Zacharius nie wyśmieje ani nie wykorzysta żadnej z jego reakcji.
Kiedy skończył, zielonooki przez chwilę jedynie milczał. Dopiero potem rzekł:
— Dziś twoja kolej na spanie w łóżku.
A Nathaniel był mu wdzięczny. Nie wiedział, jak okazać to dziewiętnastolatkowi. Jego pomoc… Jego doświadczenia… Pozwolił jasnowłosemu korzystać z nich, jakby nigdy sam bólu nie doznał.
Albo jakby był zeń zupełnie pogodzony.
Czy to możliwe, że niegdyś każdy dzień życia zielonookiego okraszał ból wspomnień i rozpacz nad swym szaleństwem tak, jak teraz przeżywał to młody Angerbold? Zupełnie nic na to nie wskazywało. Nic poza bezgranicznym zrozumieniem w jego spojrzeniu.
Jasnowłosy zdał sobie sprawę, że jego starszy towarzysz jest niesamowitym aktorem. Przez cały ten czas doskonale ukrywał swoje doświadczenie. Z błędów przeszłości uczył się perfekcyjnego zasłaniania się swoją złośliwą naturą. Czy ta osobowość była prawdziwą, czy może chłopak z czasem ją wypracował? Jakąkolwiek odpowiedź by nie była, nadal poradzenie sobie z tak dramatyczną przeszłością jest godne podziwu. Ogromnego podziwu. Bo choć Nathaniel czuł, że Arrow coś ukrywa, ani przez chwilę nie pomyślał, by ten mógłby trzymać w sobie podobne wspomnienia.
Niedługo potem kładąc się na łóżku, turkusowooki wiedział, że chce uczyć się od dziewiętnastolatka. Choćby jego pomoc wymagała ponownego otwarcia się.
— Dobranoc, Malachitowy.
— Dobrej nocy, Zachariusie.
Wiedział bowiem, iż teraz nawet najdrobniejsze uderzenie zepchnie go na dno.
Nie miał zatem nic do stracenia.

Idąc rankiem do karczmy, młody Angerbold czuł strach. Wiedział, że nie może do niczego przyznać się państwu Ducks. Nawet Zacharius się zeń zgodził. Chłopak nie miał pojęcia, czym usprawiedliwić wczorajszy wybuch. Po drodze usilnie starał się coś wymyślić, jednak przychodziły mu na myśl jedynie liche wytłumaczenia.
Warstwa śniegu na ulicach odbijała mocno promienie stalowo błękitnego słońca. Jasne hałdy to tu, to tam wzbijały się do góry, przypominając rodzące się białe stalagmity obsypane srebrnym pudrem. Z niskiego nieba zniknęły w większości ciężkie chmury, zaś wiatr zelżał, jakby jego misja zmrożenia każdej żywej istoty została zawieszona. W Leverium zapowiadał się pogodny dzień, typowy dla tego środkowego okresu zimy, gdy natura uspokaja na chwilę i prezentuje swój mieniący się biały płaszcz w pełnej krasie.
Widoczny znad ludzkich głów znajomy szyld z wykutym kwiatem cykorii sprawił, iż serce Nathaniela zabiło prędzej. Wiedział, że właściciele karczmy mogą nigdy więcej nie chcieć widzieć go wśród swych pracowników. Ciągle miał jednak nadzieję na szansę wytłumaczenia się. W pełznącym niemrawo tłumie Zacharius, który szedł tuż za jasnowłosym, położył mu nagle dłoń na ramieniu. W pierwszym odruchu chłopak zadrżał, chcąc jak najprędzej uciec, pozbawić się uczucia czyjegoś ciepła. Kiedy jednak uświadomił sobie, kto go dotyka, postarał się opanować swój odruch. Rozumiał intencje Arrowa.
Tuż przed karczmą wymienił zeń porozumiewawcze spojrzenie. Dziewiętnastolatek uniósł kąciki ust do góry, lekko przymrużając oczy w zachęcającym geście. Jasnowłosy westchnął, by zbliżyć się bardziej do drzwi, jakby to mogło mu pomóc.
Nieśmiało położył dłoń na klamce z ciemnego metalu. Jej chłód był niewyobrażalny dla dłoni chłopaka.
Lekkie pchnięcie. Zawiasy były przecież dobrze naoliwione.
W zapachu już teraz palonych ziołowych kadzideł wyraźnie wybijał się aromat cykorii. Zamiatająca Donna na chwilę przerwała swą czynność. Wyprostowawszy się, oparła dłoń na biodrze i stanęła swobodniej. Jej pogodny uśmiech pełnych ust zapewne skierowany był do zielonookiego.
— Wchodźcie śmiało. Nie martw się, Nath, nie zabiją cię – zwróciła się po chwili do młodszego chłopaka.
— Jak było wczoraj? – rzucił Zacharius, ściągając płaszcz. To samo uczynił Nathaniel.
— Cóż, Helen była wściekła, zwłaszcza, gdy ludzie nie chcieli wychodzić. Mąż jej musiał pomóc, a potem w ogóle zastąpić, bo kobieta byłaby sama zaczęła rzucać w gości dzbanami. Gdy o tym teraz pomyślę, wyglądało to śmiesznie, jednak wczoraj naprawdę bałam się odezwać. A potem, gdy już kończyliśmy sprzątać, jakie wiązanki leciały! Spokojnie, nie na jakichś ludzi, ale bardziej  przestrzeń – dodała na widok marszczących się brwi jasnowłosego. – Potem się uspokoiła, a ja szybko poszłam na górę spać. Wątpię, żeby dziś też była taka wściekła, ale lepiej idź do niej od razu.
Donna nie przerwała mówienia, lecz teraz coraz rzadziej patrzyła na Angerbolda, wyraźnie chcąc nawiązać kontakt tylko z wyższym chłopakiem. Blondyn postanowił to wykorzystać i udać się do małżeństwa Ducks, póki jeszcze odwaga mu na to pozwalała.
Po tym jak odchrząknął przy wejściu na zaplecze, prędko dostrzegł przeszywające go na wylot spojrzenie czekającej nań kobiety.
— Dzień dobry… - zaczął nieśmiało.
— Komu dobrze się zaczął, temu dobry – odparła rozdrażniona karczmarka, obierając jakieś warzywa.
— Ja chciałem przeprosić za wczoraj, proszę pani…
— Przeprosić? Teraz to se przepraszaj, chłopcze. Nie ty zostałeś wczoraj z klientami na karku. Nawet mój stary musiał się ruszyć, a takie to już są sytuacje wyjątkowe. No, ale ty przecież nie zawiniłeś, nie twoja wina, tamten był pijany, prawda?
Oskarżycielski ton pani Helen wytrącał chłopaka z równowagi i odbierał resztki pewności siebie. Stał odeń kilka kroków i patrzył w widoczne słoje na starej drewnianej podłodze. Emanujący złowrogim spokojem dźwięk idącego po warzywie noża oraz spadających raz po raz obierków wypełniał teraz całe pomieszczenie.
— Przeprosić przyszedłeś, ale jakoś nic od ciebie nie słyszę. Stoisz tam tępo jak jakiś słup i czekasz na zmiłowanie! Na bogów, chłopaku, nie rób z siebie…
— Helen, na litość boską, przestań się drzeć, bo cię w całej karczmie słychać!
Turkusowooki czuł ogromną wdzięczność do pana Ducksa, który pojawił się tuż przed tym, gdy jego żona miała przesadzić. Mężczyzna spojrzał na oddychającego płytko chłopaka, z całej siły ściskającego ręką palce drugiej dłoni. Młody Angerbold miał nadzieję, iż ten nie lituje się nadeń ze względu na tak żałosny wygląd.
— Nathanielu, chciałeś nam coś powiedzieć…? – zaczął karczmarz. Chłopak uniósł nieśmiało wzrok, nerwowo mrugając.
— Ja… Przepraszam za to, co się wczoraj stało. Nie miałem zamiaru…
— Oczywiście, że nie miałeś zamiaru. Dzban się sam rozbił! – przerwała mu po raz kolejny kobieta. Chłopak drgnął wyraźnie. Pewnie dlatego pan Ducks syknął na nią głośno, a następnie kazał jasnowłosemu kontynuować.
— Nie chciałem nikomu nic robić. Szedłem zamyślony, a ten mężczyzna złapał mnie nagle za łokieć. – Ostatnie słowo ledwie przebrnęło mu przez usta. Kontynuował jednak. – Zaskoczył mnie, a ja akurat miałem w dłoni dzban i odruchowo go uderzyłem. Naprawdę przepraszam. To się już więcej nie powtórzy.
Nathaniel zdawał sobie sprawę, że swoją wypowiedzią sugerował, iż nadal uważa się za pracownika karczmy, choć jej właściciele mogli myśleć inaczej. Lecz to, co powiedział, już padło i teraz mógł jedynie czekać na odpowiedź.
— No cóż… Chłopcze, idź na chwilę na salę, my tam zaraz przyjdziemy – rzekł niepewnie pan Ducks na widok swojej wiercącej się żony, która zapewne chciała coś dorzucić do tłumaczeń chłopca.
Młody Angerbold zaś skłonił przedeń nieco głowę, po czym skierował się powoli do Zachariusa i Donny. Zdążył jednak usłyszeć urywek szeptanej kłótni małżeństwa.
— Do cholery, kobieto, opanuj się! Ten chłopak nic wielkiego nie zrobił!
— Jak to nie?! Uderzył klienta! Wiesz, jak to zepsuje renomę karczmy?! Powinniśmy go wyrzucić na zbity pysk!
— Głupia! Tyle czasu u nas dobrze pracował, a ty za drobiazg chcesz go wyrzucać?
— Też mi drobiazg!
— Pamiętaj, że on od pożaru sam jeden jest, osierocony. Daj mu się pozbierać, przed chwilą rodzinę stracił!
Nathaniel więcej słyszeć nie chciał. Jak najszybciej dołączył z powrotem do pary na sali. Na jego widok Donna odrzuciła na bok gładzony dłonią warkocz, Zacharius bowiem przestał zupełnie okazywać jej zainteresowanie nawet swoimi złośliwymi odpowiedziami. Jego wzrok spoczął na zbliżającym się chłopaku, który bez słowa doń oparł się o ladę.
— I jak ci poszło, Malachitowy? Coś blado wyglądasz – rzucił Arrow, kładąc łokcie na kontuarze tuż obok niego.
— A myślisz, że jak mogło pójść po tym, gdy zaatakowałem gościa? – odparł ciężko blondyn. Nawet nie podniósł wzroku na niepotrafiącego odpowiedzieć chłopaka.
Nim Zacharius zdążył wymyślić dlań jakieś prostackie pocieszenie, do pomieszczenia weszli państwo Ducks. Cała trójka spojrzała nań z wyczekiwaniem. To pan Ducks zaczął mówić
— No cóż, Nathanielu… Ciężko tylko mówić, że uderzyłeś klienta. Ale zawsze byłeś pracowity, sumienny… Poza tym ostatnio, wiadomo… No nic! Wróć po prostu do pracy, tylko się postaraj tak nie zamyślać, dobrze?
Uśmiechnięta szeroko okrągła twarz pięćdziesięciolatka była naprawdę serdeczna. Młody Angerbold zdawał sobie sprawę, że jest to głównie zasługa współczucia, jakie ten wobec niego żywił. To wywoływało weń oburzenie, złość.
Czy nie mogą traktować mnie normalnie?
Lecz mina stojącej za mężczyzną żony, która była naprawdę niezadowolona z decyzji męża, swoiście rekompensowała mu ulgi. Kobieta nie była zła ani nieczuła. Jasnowłosy doskonale wiedział, że po prostu nie chce mu ona pobłażać, bo winien już się pozbierać. W jej oczach przecież też widział troskę, tyle że w typowy dla niej sposób okazywaną.
Uśmiechnął się lekko, dziękując im obojgu.

Niedługo potem do karczmy W Cykoriowym Dymie zawitali pierwsi goście. Raczej żaden z nich nie siedział tu wczorajszego wieczora, gdyż na widok Nathaniela za kontuarem nie reagowali w ogóle.
On zaś nałożył na twarz doskonałą maskę, idealny uśmiech sprzedającego trunki. Każdemu z chęcią nalewał to wina, to piwa, to cydru. Od każdego przyjmował zapłatę chowaną do metalowej szkatuły ukrytej pod drewnianym blatem. Na razie tylko Donna roznosiła zamówienia po sali. Nie było konieczności, by ktoś jej pomagał przy tej liczbie ludzi.
W pewnym momencie przy ladzie usiadł Timothy. Blondyn dostrzegł go chwilę wcześniej, gdy nieco zaspany schodził z części gościnnej na dół. Zapewne trubadurowi poszczęściło się i zdążył zająć pokój po jakimś gościu, który akurat wyjechał.
— Nalałbyś mi grzanego wina, Nathanielu? Tak na miły początek dnia – rzekł brązowowłosy, ziewając szeroko. Chłopak tylko się uśmiechnął i moment później przed muzykiem stał kubek z trunkiem.
— Wynająłeś pokój? – spytał turkusowooki.
— Tak się złożyło, że wczoraj nikt nie zdążył go jeszcze zająć. Ale powiem ci, że łóżka tutaj mają naprawdę wygodne.
— Zapewne – odparł, kiedy mężczyzna niedyskretnie zaczął się przeciągać.
— Młody… Nie przejmuj się tak tym wczorajszym – usłyszał znienacka. Nachylony nad ladą pieśniarz patrzył nań pocieszająco, na co chłopak jedynie uniósł brew. Nie chciał zaczynać podobnego tematu z osobą, którą poznał dwa wieczory temu.
— Ale ja mówię poważnie! Niejedno się widziało, jak się podróżuje. Twoje uderzenie nie było nawet trochę spektakularne – rzekł niemal z wyrzutem Timothy. – Pamiętam, jak niegdyś i ja dostałem dzbanem w głowę. I donicą. A potem jeszcze z pięści twarz. Żwawa z niej dzierlatka była, nic nie rzeknę. A ja tylko zaśpiewałem jej na targu jedną taką piosenkę. – Mężczyzna zaśmiał się radośnie do wspomnień. – Ach, jakże słodki jest rumieniec kobietki, gdy śpiewasz o tym, co byś z nią chciał zrobić! Dobrze chociaż, że nie zniszczyła mi mojej cytry. Mówię ci, Nathanielu, jest to jedyna taka na świecie, która nigdy mi nie odmawia. Prawdziwy skarb!
Jasnowłosy również się zaśmiał. Nie spodziewał się podobnych wynurzeń ze strony trubadura.
— Powinieneś uważać, bo kiedyś w końcu zadrzesz z taką, co nie rzuci donicą, a twoim skarbem prosto na bruk. Nalej mi dzban wina, Nath – dołączyła się nagle Donna, odstawiając na kontuar tacę.
— Każda sroka głośno skrzeczy, ale czy byłabyś skłonna zniszczyć mój cenny instrument? Wszakże mogę ci na nim zaśpiewać setki miłosnych pieśni, kiedy inny mąż jeno pokazałby ci, jak daleko spluwać umie. Oparłabyś się, królewno? – Timothy uśmiechnął się do dziewczyny zachęcająco, podnosząc szarmancko brwi.
— Chyba wolę mężczyznę, który pluje, ale potrafi zapracować na rodzinę, niż umiejącego jeno brzdąkać i uganiać się za innymi – odparła doń Donna, po czym wzięła pełne naczynie z trunkiem i z powrotem udała się na salę.
— Cóż za banalne wymagania! Ale zaprzeczyć się nie da, że ta dziewczyna kształty ma więcej niż miłe oku. – Mężczyzna pokręcił głową, lecz po chwili obejrzał się za ciemnowłosą. – Myślisz, że będę miał ciekawą noc, jeśli coś dla niej napiszę?
Młody Angerbold zaśmiał się ze słów trubadura. Miłosnego wyczucia raczej nie posiadał on żadnego, jednak jego otwarta postawa sprawiała, że tego człowieka nie dało się nie lubić.
— Czy napiszesz jedną, czy kilka pieśni, wątpię, żeby Donna tak łatwo za tobą poszła. Od dłuższego czasu sama stara się, żeby ktoś inny ją zauważył – mruknął jasnowłosy, wracając do czyszczenia kubków.
— Doprawdy? A co to za ślepiec, który by jej nie chciał?
— Zacharius.
— …Czy on żadnej chuci nie ma?
Tak głęboki i szczery szok zabrzmiał w głosie Timothy’ego, że Nathaniel miał ochotę parsknąć śmiechem. Tym razem jednak postarał się stłumić rozbawienie w sobie, gdyż rzeczony zielonooki akurat wyszedł do niego zza zaplecza.
— O czym tak radośnie rozmawiacie? – spytał chłopak, przysiadłszy się do nich.
— Ach, o wszystkim i o niczym! Dziwiłem się właśnie, że są ludzie niezdolni do odczuwania pewnych pragnień ciała. Bo wątpię, by wszyscy nie mogli już czuć takich chęci – rzucił uśmiechnięty pieśniarz, podnosząc do ust kubek z winem.
— Czyżby brakowało ci kobiety, Timothy? – spytał niczego nieświadom dziewiętnastolatek.
— Niee, mnie nie…
Nathaniel musiał odkaszlnąć i zakryć twarz dłonią. Na szczęście nikt nie zwrócił na to większej uwagi. Zacharius zaś zignorował niezrozumiałe dlań słowa pieśniarza.
— Nie zapowiada się na wielkie tłumy dzisiaj. Mam już dość tego biegania po karczmie. – Arrow westchnął na wspomnienie niedawnego natłoku pracy.
— Ty się może cieszysz, ale państwo Ducks raczej już mniej.
— Oj, Malachitowy. Ty nawet nie wiesz, jak pani Helen wybuchała furią, kiedy nie nadążała z gotowaniem. Nie słyszałem chyba jeszcze żadnego mężczyzny, który by w tak paskudny sposób wyklinał cały świat. – Chłopak pokręcił głową z rozbawieniem. – Więc może takie rozluźnienie dobrze zrobi każdemu?
Dziewiętnastolatek chyba oczekiwał od Nathaniela jakiejś odpowiedzi, lecz w tym samym momencie z zaplecza zawołała go karczmarka. Timothy zaś podziękował za trunek i również wrócił na swoje miejsce przy kominku. I tak jasnowłosy znowu został sobie za kontuarem sam. Czy czuł się dobrze, źle, czy może obojętnie – tego nie chciał rozważać. Lepiej było korzystać ze spokoju, póki ów był mu dany.

Aż do późnego popołudnia karczma W Cykoriowym Dymie była całkiem pusta, porównawszy ilość klientów tego dnia a poprzednich. Lecz nawet gdy po zmroku goście się zebrali, ich liczba ledwo przekraczała połowę poprzedniego natłoku ludzi. Wyraźnie odznaczały się puste stoliki między nimi, zaś gwar rozmów nie przytłaczał tak jak dotychczas.
Młodemu Angerboldowi taki stan rzeczy w ogóle nie przeszkadzał. Siedząc teraz za kontuarem, rzeczywiście miał spokój. Jedynie od czasu do czasu dostawał do napełnienia dzban lub kilka kubków. Bez tego głównie spędzał czas na czyszczeniu naczyń lub obserwowaniu zebranych w szynku mieszkańców.
Timothy zajmował miejsce na wziętej skądś baraniej skórze przy rozpalonym kominku i brzdękał jakąś przyjemną, spokojną melodyjkę. Najwyraźniej albo nie miał ochoty na śpiewanie, albo uważał swą widownię za zbyt małą, by się dlań starać. Może czekał, aż wieczorem zejdzie się więcej ludzi? Wszakże dzisiejszego dnia pogoda była naprawdę ładna jak na zimową, więc rzeczywiście można było na to jeszcze liczyć.
Z jakiegoś powodu Nathaniel lubił obserwować, kto wchodzi, a kto wychodzi z gospody, chyba z czystej ciekawości. Dlatego też teraz prędko dostrzegł, że drzwi karczmy otwierają się i wchodzi przezeń ubrana w ciemny płaszcz postać.
Zaciekawiony blondyn obserwował podchodzącego do niewielkiego wolnego stolika blisko lady mężczyznę, by nagle zdać sobie sprawę z tego… że był to kapłan.
Tak, podobne płaszcze, takie do samych kostek, ciemnoszare nosili w Leverium jedynie kapłani.
Zaskoczony chłopak odruchowo wyprostował się, kiedy ów człowiek spojrzał w stronę kontuaru, po czym ściągnął kaptur. Przyprószone siwizną włosy miał ścięte na krótko, co uwydatniało szczupłość jego wąskiej twarzy. Długi zakrzywiony nos dodawał mężczyźnie wieku, lecz łagodnie wykrojone usta i jasne oczy sprawiały, że biła odeń swoista żywotność.
Kapłan jakąś chwilę patrzył w stronę chłopaka, aż wreszcie doń podszedł.
Jasnowłosy zawsze czuł się niepewnie w obecności osób tej profesji. Zdawał sobie sprawę, że nie wywyższali się oni ponad innych i z reguły byli miłymi, otwartymi ludźmi. Młody Angerbold jednak czuł między sobą a nimi pewien dystans. To kapłani zanosili modlitwy do bogów w imieniu innych, to kapłani prowadzili różnorakie obrzędy, to oni dbali o świątynie, przez co spędzali niemal całe swe życia w odosobnieniu. A przynajmniej taką wizję o nich miał chłopak.
— Mogę cię prosić o cydr, kolego? – zapytał mężczyzna, oparłszy się palcami o kontuar.
— Już się robi. Ciepły, jak mniemam?
— O tak, z chęcią.
Parujący napój prędko został postawiony na ladzie, lecz kapłan nie wrócił do stolika, który uprzednio wybrał.
— Słyszałem, że wczoraj działo się tu coś ciekawego. Wiesz może więcej na ten temat? – zagaił znienacka jasnooki.
— Tak? Chyba to pomyłka. Ja o niczym nie słyszałem. Może to jakaś inna karczma? – odparł obojętnie młody Angerbold, starając się nie dać po sobie poznać, że pytanie mężczyzny go zaniepokoiło. I chyba mu się to udało, gdyż tamten mruknął cicho.
— Może i tak. No cóż. Dziękuję za napój. – Po tych słowach oddalił się z powrotem do stolika. Blondyn zaś niezauważalnie odetchnął z ulgą.
Dlaczego jakiś kapłan pytał go o wczorajszy wieczór? Po co byłaby mu ta wiedza? Przecież właściwie dla osoby z zewnątrz nic się nie stało, to młody Angerbold czuł się przez całą sytuację najgorzej. To jego umysł go atakował. To on był celem rozgłaszanych przez niedawnego kochanka plotek. Ofiarą tak łatwą, że zadane z ciekawości pytanie wprawiało go niemal w drżenie.
Nie chciał o tym myśleć. Im szybciej zapomni, tym będzie mu lepiej. Tylko co miał zrobić? Jak mógłby pomóc sobie w takiej sytuacji?
Chyba nie pozostawało mu nic, poza czekaniem i poddaniem się losowi, póki ten kierował jego życiem.

3 komentarze:

  1. Nareeeeeeszcieeeee <3333
    Zacharius jest takim świetnym otwieraczem do puszek, awh. I dużo beki, kiedy Timothy nazwał Zachariusa człowiekiem bez chuci. Niiiie c:
    Helen Ducks jest genialna. Taka podkurwiona o wszystko karczmarka, jest jak burdelmama tylko z innej branży. Jej mąż też spokko, różnica międyzy nimi jest ładnie pokazana. Dwie postacie, bardzo różne od siebie, chociaż obie życzliwe Nathanielowi. Sam Nath był świetny w tym rozdziale.
    Od strony stylistyczno-estetycznej też cuś będzie. Wyliczenie z "O" na początku każdego zdania było świetne, bardzo naturalne. Postać kapłana mi się podobała i żwawa dzierlatka Timothiego c: I ten frahment bardzo ładny jest:
    "Warstwa śniegu na ulicach odbijała mocno promienie stalowo błękitnego słońca. Jasne hałdy to tu, to tam wzbijały się do góry, przypominając rodzące się białe stalagmity, obsypane srebrnym pudrem. Z niskiego nieba zniknęły w większości ciężkie chmury, zaś wiatr zelżał, jakby jego misja zmrożenia każdej żywej istoty została zawieszona. W Leverium zapowiadał się pogodny dzień, typowy dla tego środkowego okresu zimy, gdy natura uspokaja na chwilę i prezentuje swój mieniący się biały płaszcz w pełnej krasie."
    Bardzo Ci się chwali, że idziesz powoli i nie idziesz na skróty. Wszystko idzie swoim tempem, Nath wkracza na nowy etap i idzie w stronę "normalnego" (wat iz normal, zat is hard) życia. I chce się uczyć od Zacha~~
    Guh. Wat moarr to say. Nie wiem, lecę polanglem i nie myślę. specjalnie.
    ~Brukiewka, która hejci jak chuj tego, kto kurwa wymyślił skrajne temperatury.

    OdpowiedzUsuń
  2. No w końcu rozdział <3
    Aww, Zacharius taki autorytet wow <3 Cieszę się, że Nathowi trochę ulżyło i nie czuje już takiego cieżaru swojej tajemnicy na barkach :3
    Postać Timothy'ego bardzo pozytywna, mały rozpustnik z niego ;>> Coś mi się wydaje, że jednak Donna umili mu którąś z nocy, bo nie ma mowy żeby Zach sie nią zainteresował (bo jest mój!). W ogóle jestem ciekawa co tam Zachariusowi w duszy gra jeśli chodzi o orientacje, bo jakoś ciągle unikany jest ten temat, Donna mu się nie podoba, w sumie na razie nikt mu się nie podoba, wiec może jednak nigdy nie będzie dane nam być razem x( Musisz mi to wyjaśnić!
    Ciepłe uściski dla Ciebie, bo jest tak zimno że na pewno się przydadzą!
    Zander :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zacharius moje uszanowanie i kondolencje. Nie sądziłam, że z tej wredoty zrobi się tak skomplikowana i za razem ciekawa postać... Zwłaszcza teraz kiedy Nath potrzebuje kogoś na kim mógłby polegać... Zastanawia mnie tylko fakt co kapłan robił w karczmie i czemu interesował się tamtym incydentem...? Mam nadzieję, że nie dasz nam długo czekać? :) wiem, że masz kłopoty z komputerem więc spokojnie. Nie narzucam Ci czegoś. Będę i tak czekał na kolejny rozdział ^^ robi się z tego intryga >3

    OdpowiedzUsuń