Uwaga

piątek, 20 grudnia 2013

Rozdział XXXVII

Kilka godzin później karczma zapełniła się wreszcie klientelą, do której należące osoby nie zdawały sobie sprawy z porannego incydentu. Zacharius wraz z panem Ducksem ostatecznie pozbyli się truchła szczura, jednak pracownikom W Cykoriowym Dymie nadal ciężko było się uśmiechać. Jedynie Donna, która jako jedyna nie wyszła na zewnątrz i nie widziała wstrętnego podarku, zachowywała się w miarę normalnie, udając, że nic się nie stało.
Za zapleczem i w kuchni czuć było wyraźnie, że zgęstniała niczym zsiadłe mleko atmosfera jest ponura. Milczenia nie przerywały żadne rozmowy poza wymienianiem nazw zamawianego jadła i trunków. Nawet pani Ducks okazywała, że wciąż jest w szoku – a to zatrzęsła jej się dłoń i coś spadało na podłogę ze zdawałoby się głośniejszym hukiem, a to kobieta nieruchomiała ni stąd, ni zowąd na parę chwil. Owszem, wciąż doskonale radziła sobie z obowiązkami, jednak nawet jej stalowe nerwy popuściły na widok bezczelności nieznajomego.
Nathaniel tymczasem nie robił nic. W milczącej zgodzie nikt nie dał mu żadnych obowiązków. Sama jego mina wyrażała wszystko. Z lekko przechyloną w przód głową wpatrzony był w podłogę. Bledszych nawet niźli zazwyczaj policzków nie ogrzewał żaden rumieniec, a nieruchomy wzrok zdawał się prędzej należeć do lalki, nie zaś do człowieka.
Oczywiście chłopak nie pozostawał w jednej pozycji cały czas. Ciągle świadom tego, gdzie jest, co jakiś czas podnosił głowę i pytał cicho, czy mógłby coś zrobić. Zapewne w końcu ktoś znalazłby dlań jakąś drobną pracę, gdyby nie ton jego głosu: słaby, beznamiętny, pobrzmiewający z nieprzyjemną suchością.
Jasnowłosy starał się powrócić do rzeczywistości. Lecz za każdym razem, gdy myślał, że w końcu uda mu się skupić na pracy, karczmie czy chociaż na samej chwili obecnej, przed jego oczyma stawał widok rozpłatanego truchła szarego gryzonia, który nie miał nawet przetrąconego karku. Z jakiegoś powodu do jego głowy napływały dziwne pytania. Czy zwierzę żyło, gdy je rozpruwano? Gdzie rozpryskiwała się krew? Czy ten mały brzuszek rozcięto od góry czy od dołu? Nie wiedział, dlaczego myśli o takich rzeczach. Jedno pytanie spośród nich mógł jednak uznać za ważne.
Kiedy Mrówkolew powiesił szczura?
Owszem, była to ta godzina w Leverium, gdy ludzie pracujący wcześnie byli już poza domem, zaś ci, którzy mogli pospać dłużej lub odwiedzić rankiem miejsca takie, jak karczmy czy sklepy, również udali się ulicami do swoich miejsc. Jednak czy rzeczywiście ani jeden człowiek nie zauważył, jak malarz ordynarnie podrzuca im truchło? Nie, to nie było zwykłe podrzucenie. Mężczyzna musiał to zaplanować, musiał poświęcić czas, by doprowadzić swą wizję do doskonałego stanu. Sam widok przesiąknięty był butą na wylot.
Nathaniel czuł, iż szatyn w szyderczy sposób chciał zapewnić go, że jego obietnica jest prawdą. Czuł się pewien siebie, wiedział także, iż młody Angerbold nie da rady odpowiedzieć na ten atak wystarczająco silną obroną. Artysta starannie zarzucił sieć strachu, w którą chłopak bez problemu został pojmany. Co będzie następnym krokiem? Kiedy zostanie on wykonany? Jak długo Nathaniel ma żyć w strachu, by Mrówkolew uznał to za wystarczające?
Turkusowooki wzdrygnął się. Wszakże wachlarz możliwości szatyna był ogromny; nieograniczona niczym wyobraźnia artysty otwierała przedeń drogi do zaplanowania i wykonania najobrzydliwszych nawet rzeczy. Ponad to chłopak nie wiedział, czego może spodziewać się po swoim prześladowcy – nigdy nienawiść Mrówkolwa nie była skierowana na niego.
Naprawdę się bał.

Kolejne dwa dni Nathaniel czuł się oderwany od świata. Niby zachowywał się normalnie, z wypracowanym uśmiechem przyjmował zamówienia znów normalnej rzeszy klientów, podejmował się przypisywanych mu prac, nawet rozmawiał z pracownikami karczmy niemalże tak, jakby nic nigdy się nie zdarzyło. Lecz od czasu do czasu ledwo pobrzmiewająca drganiem nuta w jego głosie czy też zawisający na czymś wzrok świadczyły o wyłącznie powierzchownym zamaskowaniu roztrzęsienia. Dopiero w mieszkaniu Zachariusa chłopak mógł pozwolić sobie na skończenie z udawaniem. Nie robiło mu większej różnicy, czy zielonooki poważnie traktuje jego stan i czy się nim jakkolwiek przejmuje lub też zupełnie zignoruje siedzącego w jednym miejscu blondyna.
Tej nocy jednak chłopak miał ogromne problemy z zaśnięciem. Wciąż powracające doń obrazy i wizje nie tylko „prezentu”, jaki zostawił mu Mrówkolew, męczyły młodego Angerbolda, sprawiając, że spokój ducha, jaki pozorował przy innych, był dla niego jedynie mrzonką, dalekim snem umarłych. Zdawał sobie sprawę, że jeśli tylko uda mu się zamknąć oczy, bez wątpienia ujrzy koszmar, który dobije go zupełnie.
Nie chciał znowu czuć tego samego bólu. Nie chciał znowu płakać.
Nie chciał już w ogóle płakać.
Zacharius najwyraźniej zrozumiał jego potrzebę. Bez słowa czy choćby spojrzenia, w którym blondyn mógłby wyczytać współczucie lub litość, postawił na stole jedną z nielicznych świec, po czym po prostu położył się spać. Młodszy chłopak nie wiedział, czy dziewiętnastolatka dosięgła jego niema wdzięczność.
Młody Angerbold wiedział, gdzie odłożył ostatnim razem szkatułę z narzędziami do pisania. Teraz, gdy tylko oddech Arrowa się wyregulował, chłopak wyciągnął drewniane pudełko z zamiarem napisania kolejnego listu. Chora ekscytacja obudziła się weń wraz ze strachem i poczuciem słabości. Nie potrafił sobie sam poradzić z obecną sytuacją, musiał więc przelać wszystko na papier. Jednak w trakcie pisania te wszystkie uwalniane emocje, ich rozszalała burza, która przejmuje kontrolę nad umysłem i piszącą dłonią… Czy rzeczywiście mógł rzec, iż tkwiła w tym jakaś niesamowitość?
Ścinał powoli końcówkę białego pióra. Blask świecy odbijający się na gładkiej powierzchni chorągiewki zabarwiał ją na błyszczący ciepło pomarańcz. Ten kolor był zbyt ciemny na złoto. Moment później wyjął czystą kartkę z dna szkatuły, a następnie z cichym stuknięciem otworzył szklany kałamarz, by po chwili zamoczyć weń gotowe pióro po raz pierwszy.
Nim napisał pierwsze słowa, długo trzymał dłoń nad papierem. W pewnej chwili ciemna, niemal czarna kropla atramentu spadła na kartkę, tworząc rozlewający się kleks. Nathaniel nie zareagował nijak na jego pojawienie się. Dopiero kilka chwil później położył końcówkę pióra, by rozpocząć swój list żałosnym „Kochana matko”.
Wspomnienie poprzedniego bólu, jaki odczuwał podczas pisania, wywołał na ustach młodego Angerbolda gorzki uśmiech. Teraz ktoś mógłby zarzucić mu, że po śmierci rodziny nie czuje już nic. Jednak ileż czasu można rozpaczać? Jak długo można nosić w sobie piekącą przy najdrobniejszym ruchu ranę? Nathaniel po prostu zamknął ból w klatce, obwiązując jej żelazne pręty grubym łańcuchem. I cieszył się, że wrzody na sercu jeszcze nie pękają. Choć każda noc, którą przerywał mu koszmar, każda chwila strachu na jawie były niczym kolejne ropienie pojawiające się pod poprzednimi.

„Kochana matko.
Po raz kolejny zajmuję swój czas bezsensownym pisaniem listu, który nigdy nie trafi do Twoich rąk. Dlaczego zatem kłopoczę się i, miast spać, brudzę dłonie czarną mazią, spytałabyś zapewne. Bowiem, matko, boję się iść spać. Choć czy teraz nie boję się zrobić czegokolwiek?
Gorzka słodycz miłości obróciła się zupełnie. Już wcześniej napisałem Ci, że miłość do Mrówkolwa stała się dla mnie przyczyną kolejnych utrapień i cierpień po straceniu Was. Teraz jednak żyję, nieustannie lękając się postąpienia kolejnego kroku. Jak mam wyjść z powrotem do świata, jeżeli wciąż na mojej drodze stoją przeszkody wyższe ode mnie?
Nadal widzę truchło powieszonego przed karczmą szczura. Nigdy nawet nie wyobrażałem sobie, by Mrówkolew był zdolny do takiego okrucieństwa. Zakpił ze mnie, wiedząc, jak celnie ten cios zostanie zadany. Nie wiem, czy chciałbym poznać odpowiedź na pytanie: dlaczego? Matko, nie mam pojęcia, co się z nim stało.
Czy może być moją winą, że najznakomitszy malarz Hervesh zmienił się w człowieka brutalnego i bezwzględnego? Czy to przeze mnie i moje odejście? Tak bardzo chciałbym, żebyś mi powiedziała cokolwiek. Może nie powinienem był wówczas otwierać tamtych drzwi, szukać czegokolwiek? Czy wtedy żyłbym nadal w szczęściu, opłakując Was jak normalny człowiek?
Boję się, matko. Czasem jestem wręcz przerażony. Czuję się, jakby ktoś stale mnie obserwował, śledził czujnie każdy mój krok, czekał na najdrobniejsze potknięcie. Czasem nawet wydaje mi się, że widzę kątem oka czyjś cień, przesuwającą się w mrok postać, gdy tylko oglądam się za siebie. Wiem dobrze, iż mój lęk jest wyolbrzymiony, lecz jak inaczej zareagować, jeśli nie strachem?
Jestem słaby, zbyt słaby na to, co zesłał mi los. Zdarza mi się nawet myśleć, by skończyć swoje życie jak najszybciej. Wówczas mógłbym zapomnieć, mógłbym przestać żałować. Mógłbym przestać się bać. Bo on nie poszedłby w moje ślady, prawda? Czy gdybym spotkał go po drugiej stronie, rozpoznałby mnie? Czy poczułby choćby krańcami swej świadomości, iż oto stoi przed osobą, której najwyraźniej poprzysiągł zemstę? Ale za co, matko? Co ja takiego zrobiłem, by zasługiwać na ten los?
Czuję, że już niedługo Mrówkolew znowu coś zrobi. A może już zrobił? Skąd mam to wiedzieć? Zdaje mi się jednak, a raczej jestem pewien, że nie zobaczę go jeszcze jakiś czas. Że wpierw wymęczy mnie, pobawi się mną w okrutny sposób, a dopiero potem zada ostateczny cios, który mnie dobije.
Już nigdzie nie czuję się bezpieczny. Tutaj jest Mrówkolew. W snach są koszmary. Jestem sam, sam ze swoim strachem. Sam na zawsze. Choć czy na pewno chciałbym znów zbliżyć się do czyjejkolwiek duszy, żeby nie czuć tej przeklętej samotności?
Kocham Cię, matko. Wybacz mi, że wykorzystuję Ciebie jako niemogącego odpowiedzieć powiernika, któremu wypłakuję się w żałosny sposób. Chciałbym po prostu móc przeżyć żałobę po Was w spokoju. Lecz to najwyraźniej nie będzie mi nigdy dane.
Godzien pożałowania,
Nathaniel”

W zmrużonych oczach nie pobłyskiwała ni jedna łza. Chłopak był w pewnym sensie rozczarowany. Czy ten list mu pomógł? Przecież strach nie ustąpił, a nawet przez pytania właściwie przybrał bardziej realny kształt. W niewytłumaczalnym odruchu chłopak rozejrzał się, moment dłużej patrząc na okiennice oraz drzwi.
Westchnął ciężko. Świeca już niemalże się wypaliła. Jej niewielki płomień stawał się coraz bardziej lichy i lichy, powoli przestawał drgać. Ciemne światło wypełniało pomieszczenie nużącą oczy barwą. Senność zaczęła ogarniać także i Nathaniela, który ostatecznie się jej poddał. Złożywszy więc list, włożył go do szkatuły, by tę po chwili schować w szafie. Następnie poszedł wyczyścić ręce, by na końcu oddać się nocy tak, jak powinien.
Zasnął po raz kolejny dręczony świadomością, że ktoś bez ustanku go obserwuje.

Kolejny mroźny poranek wyrwał go ze snu, kolejny raz obudził go chłód na policzkach. Nieprzyjemnie sklejone powieki otworzyły się powoli, znowu ukazując młodemu Angerboldowi ciasne ściany pokoju Zachariusa. Ten zaś wstał już i przygotowywał właśnie śniadanie, rozpaliwszy uprzednio w piecu. Jasnowłosy nie odczuwał jednak większej różnicy w temperaturze – zima bardzo mocno trzymała go pod kocem, jakby jej chłodne dłonie tylko czekały, aż chłopak wystąpi krok poza siennik, a gdy to następowało, od razu wciągała go z powrotem do wygrzanego posłania.
— Ej, Malachitowy. Wstawaj, bo nam się dzień skończy – rzucił zielonooki radośnie, po czym uczynił najbardziej niespodziewaną i najgorszą z możliwych do uczynienia rzeczy.
Podszedł do Nathaniela i jednym ruchem ściągnął zeń koc.
Głośny jęk protestu i zaskoczenia nie sprawił jednak, by dziewiętnastolatek oddał mu okrycie. Nachyliwszy się, jedynie ponaglił go.
— Lepiej się pospiesz, bo już powinnyśmy być w karczmie.
Kiedy Arrow się oddalił i nałożył im obu ciepłej owsianki do misek, blondyn skrzywił się mocno, drżąc na całym ciele, po czym ostatecznie poddał się i wstał. Jego nadzieją na ciepło była teraz parująca ciecz w misce, do której podszedł i zaczął prędko pochłaniać.
Po tym pospiesznym śniadaniu Nathanielowi pozostało jedynie ubrać się i wyjść. Lecz pojawił się pewien problem. Ów zimowy dzień był niewątpliwie mroźniejszy od poprzednich, zaś chłopak dopiero teraz tak naprawdę zorientował się, że nie posiada zbyt wielu ciepłych ubrań. Pozostawało mu jedynie warstwowe nałożenie na siebie koszul, kamizelki i płaszcza.
Zacharius jakby czytał chłopakowi w myślach, stęknął bowiem nagle, by podejść do szafy i wyciągnąć z jej środka coś, co wyglądało na ciepłe. Nie tylko ciepłe, ale i drogie.
Podbijana prawdopodobnie króliczym futrem bordowa kamizela nie była czymś, co posiadać mógł byle ubogi mieszkaniec Leverium. Kiedy Arrow podał ją Nathanielowi, ten wpierw nie zrozumiał, dlaczego kosztowny przedmiot znalazł się w jego rękach. Dopiero dwakroć spojrzawszy na zielonookiego, uświadomił sobie, że ten dał mu kamizelę, by ją nałożył na siebie.
— Nie stój jak ten słup, pospiesz się, Malachitowy. Czas, czas, czas! – zawołał ubierający już buty dziewiętnastolatek, nie zwracając nawet uwagi na pytające spojrzenie młodszego towarzysza.
No cóż, Nathanielu. Będziesz musiał go w końcu spytać, kim tak naprawdę jest.
Lecz tak jak rzekł Zacharius, czas uciekał, więc jasnowłosy nie opierał się długo i po prostu założył na siebie dodatkowe odzienie i płaszcz. Niemalże od razu zrobiło mu się zbyt ciepło. Futro było zaprawdę doskonałym rozwiązaniem na taką pogodę.
Jasnoszare chmury wisiały nisko nad dachami budynków. Zdawać by się mogło, że ich skłębione ciała zaraz zetkną się z najwyższymi punktami stolicy lub zejdą w dół w postaci gęstej jak mleko mgły. Lecz miast unoszonej nad ziemią białej ściany wilgoci, w powietrzu roiło się od białych płatków śniegu. Tańczące drobiny zmrożonej wody skleiły się ze sobą, podobne teraz do postrzępionych kuleczek rozerwanego przez kogoś białego materiału. Wiatr tu i ówdzie zakręcał nimi koła i serpentyny, sprawiając, że mroźny powiew wraz z lecącym z nim śniegiem dostawał się na twarze i pod kaptury idących nielicznie ludzi.
Mimo pośpiechu, młody Angerbold chwilami spoglądał przed siebie oraz nad siebie, podziwiając spektakl tejże pory roku. Każda z nich w jakiś sposób potrafiła urzec. Jednocześnie chłopak zdał sobie sprawę, że choć czuł narastający mróz, tak właściwie nie zauważył nawet, kiedy zima nadeszła. Dawno nie przyglądał się tym widocznym zmianom i teraz nagle uderzył go widok wszechobecnej bieli, tworzących się na ulicach zasp oraz charakterystycznego dla tej pory roku ostrego zapachu północnego wiatru.
Chłopak musiał przyznać choćby przed samym sobą, że czuje się lepiej. O wiele lepiej. Także w karczmie, gdzie zganiono ich za spóźnienie, atmosfera zdawała się pogodniejsza. Jakby pogoda na zewnątrz pochłonęła i przejęła na siebie całe napięcie oraz każdą złą myśl. Nikt nie wspominał o wiadomym dniu, nikt chyba nawet nie myślał o tym, co się stało. Ilość klientów W Cykoriowym Dymie także pomagała zająć umysł obowiązkami, nie zaś zbędnym rozmyślaniem.
Choć Nathaniela nie opuszczało wrażenie, że ktoś wciąż nań patrzy…

4 komentarze:

  1. Zacznę od tego, że bardzo dobrze opisujesz lęk Nathaniela i jego paranoję, poczucie osaczenia i bycia nieustannie obserwowanym. Również jego zastanawianie się nad sposobem zabicia szczura i czasem, w którym Mrówkolew to zrobił no i w ogóle tym, jak ma zamiar go "obdarowywać", jest świetne. I bardzo podobał mi się opis Nathaniela jako kukły, awh.
    Wyrażenie wachlarz możliwości" bardzo mi pasuje do Mrówkolwa. Z fragmentów, które mi się podobały szczególnie:
    "Jasnoszare chmury wisiały nisko nad dachami budynków. Zdawać by się mogło, że ich skłębione ciała zaraz zetkną się z najwyższymi punktami stolicy lub zejdą w dół w postaci gęstej jak mleko mgły." właściwie cały akapit; "ostry zapach północnego wiatru"; personifikacja zimy, która łapie Natha i wwala go do łóżka :D ;
    Ścinał powoli końcówkę białego pióra. Blask świecy odbijający się na gładkiej powierzchni chorągiewki zabarwiał ją na błyszczący ciepło pomarańcz. Ta barwa była zbyt ciemna na złoto. Moment później wyjął czystą kartkę z dna szkatuły, a następnie z cichym stuknięciem otworzył szklany kałamarz, by po chwili zamoczyć weń gotowe pióro po raz pierwszy."
    Ten list był zupełnie inny, taki gorzki i pełen lęku. List nowego Nathaniela, zmienionego już tak bardzo. Cieszę się, że Zacharius zrozumiał jego potrzebę (to brzmi zupełnie inaczej, niż chciałam, ale piątek, więc chuj ze skojarzeniami) i Nath nie musiał prosić o papier i kałamarz.
    I wiedziaaaałam, że Zacharius musiał kiedyś być bardziej majętny. On albo ktoś z jego otoczenia, ale sądzę, że jednak to był Zach. Nie będę opowiadać o moich przypuszczeniach, ale chcę już wiedzieć @_____@
    A taka bordowa kamizela wygląda ślicznie w mojej głowie. Zwłaszcza na Zachariusie.
    To tyle od brukowego buraczka.
    ~Brukiew.

    OdpowiedzUsuń
  2. Eh po opisie tego jak zimno było w mieszkaniu Zachariusa kiedy Nath się obudził musiałam aż przykryć się kocem! Nienawidze tego uczucia, kiedy musisz wyjść spod ciepłej kołdry :( a Zach taki okrutny przez to zerwanie koca! Eh, miło że zaczynają się już rozumieć z Nathem bez słow. Zacharius wie co dla niego dobre i czego teraz najbardziej potrzebuje. Poza tym musisz już coś napisać o jego przeszłości, bardzo ładnie proszę! :33
    Do tego świetnie opisałaś przerażenie Nathaniela z powodu zemsty Mrówkolwa. Sama aż poczułam się dziwnie, jakbym była w jego sytuacji.
    Chce już się dowiedzieć o co chodzi Mrówkolwu i co właściwie zamierza :/ Ja na miejscu Nathaniela poszłabym do niego i strzeliła w ryj x( A potem pogodziła się w pewien sposob, kilka razy heheh XD Ale to niestety nie w stylu Natha, lepiej siedziec na dupie i miec wrazenie, że ciągle sie ktoś na Ciebie gapi <3
    Czekam niecierpliwie i życze Ci wesołych świąt,
    Zander <3

    OdpowiedzUsuń
  3. W moim umyśle tli się tylko jedno słowo - "ponad to". Dlaczegóż, ach, dlaczegóż? Czy to ma jakiekolwiek uzasadnienie? Wręcz sprawia ból ;_;
    Ale, oddając się od tematu tego błędu, przyznam szczerze, że rozdział jest taki sobie. Dobry, aby zapchać dziurę pomiędzy fabułą, ale niewystarczający dla człowieka tak rozpieszczonego jak ja. Cóż, spodziewałam się więcej, a otrzymałam tylko taką zapchajdziurę. Mam nadzieję, że kolejny rozdział będzie obfitował w więcej wydarzeń.
    Nie wiem, co jeszcze dopisać. Niecierpliwie czekam na następną aktualizację, która przypadnie na po świętach, zatem już teraz życzę ci wszystkiego dobrego, dużo dobrego jedzonka, miłych ludzi wokół siebie, coraz więcej czytaczy (pff, ja jestem humanistą, mogę używać neologizmów ;-;) i czego tam jeszcze w życiu potrzebujesz.
    Za wszelkie ewentualne usterki w tym komentarzu należy winić moją klawiaturę, której klawisze "z", "p", "l" i "k" postanowiły przestać działać.
    Unatha vel. Mashiro~

    OdpowiedzUsuń
  4. *chowa się za kanapą i wychyla ostrożnie potargany łebek*
    Ekhem...
    *chowa się z powrotem, powtarzając w myślach: "Może mnie Racu nie zabije. Może mnie nie zamorduje"*
    PRZEPRASZAM, ŻE NIE SKOMENTOWAŁAM TEGO ROZDZIAŁU! ;.; Ale... Ale.. ;.;
    Nie za dużo akcji było tym razem. A poza tym, trochę mi głupio pisać bez przerwy, co komentarz "piękne opisy", "mam focha na Mrówkolwa i nie lubię Zachariusa", "Racu, zostań moja żoną i nie, nie przyjmuję odmowy"... Tak monotonnie :(. A to chciałabym napisać i pod tym rozdziałem :(.
    Odzywam się, nie tylko po to, by przepraszać. W "Ofierze Czerwieni" pojawiły się nowe rozdziały... Mogłabyś zajrzeć? *bardzo prosi* Oczywiście, nie zmuszam :> (to tylko Shiemi jest masochistką i czyta OC zawsze, kiedy coś dodam xD.)
    To jakbyś mogła... To mówię tylko: CTRL+F i wpisujesz "VI" *o*
    A jakbyś nie mogła/nie chciałoby ci się (baaardzo prawdopodobne xD), to proszę tylko byś zajrzała nas sam koniec OC, będzie ode mnie notka, bodajże szósty i piąty akapit od końca jest do ciebie. Bo łatwiej mi o czymś napisać na swojej stronie, miast w komentarzach tutaj do ciebie, hyhy, jestem taka "inteligędna".
    Pozdrawiam i życzę weny! <3

    OdpowiedzUsuń