Uwaga

piątek, 13 grudnia 2013

Rozdział XXXVI

Tej nocy Nathaniel i Zacharius spali razem. Zielonooki, widząc stan towarzysza, naciskał nań, póki ten nie zgodził się wraz z nim zająć łóżka. Owszem, przestrzeń była niewielka i im obu było ciasno, lecz blondyn poczuł się naprawdę spokojniej z ciepłem ludzkiego ciała tuż obok.
Do głowy wciąż przychodziły mu obrazy z tego tragicznego spotkania. Mrówkolew. Nie minął choćby tydzień, od kiedy go widział, lecz zdawało się, iż ostatni raz był wieki temu. Znajoma ukochana twarz, teraz wykrzywiona w tak zimnej masce. Ból przeszywał jego serce, gdy tylko przypominał sobie nienawiść w jego oczach i jad, który wypływał z jego słów. Mężczyzna zachowywał się, jakby ich rozstanie było winą wyłącznie Nathaniela.
Chociaż nie. To wyglądało zupełnie inaczej.
Jakby w oczach malarza do żadnego rozstania nie doszło.
„Nie wypuszczę cię.”
Te słowa brzmiały przerażająco. Blondyn, który dotychczas po prostu czuł się zdradzony, teraz bał się jedynej osoby, jaka mu pozostała po pożarze.
I nagle dotarło doń.
Teraz nie mam już zupełnie nikogo…
Nagły skurcz ścisnął jego trzewia. W milczącym cierpieniu skulił się nieco, podciągając nogi. Krzywdzące poczucie samotności owiało go zimnym chłodem, jakby w czasie przesłaniającej widok śnieżycy stał na środku ciągnącego się po horyzont pustkowia. Jednak to nie jego ciało czuło siekący z każdej strony wiatr. To umysł, skatowany tak wieloma rzeczami umysł miał teraz kolejną przeszkodę przed sobą, o dziwo, nie mniej trudną do pokonania.
Czy kiedykolwiek będzie w stanie znów stanąć na nogi? Czy los pozwoli mu na nowo rozpocząć życie bez rujnowania go przy najbliższej okazji? Czy możliwym w końcu będzie powrót do normalnego istnienia wśród innych ludzi, nie zaś do ponurej i pustej egzystencji w przekonaniu, że już nigdy naprawdę nie poczuje radości z tego, iż nadal żyje?
Zamknął oczy i przełknął gorzką ślinę, czując bolesny ucisk gdzieś pomiędzy gardłem a obojczykami.
W tym momencie śpiący już Zacharius przewrócił się nieświadomie na plecy. Ruch jego ciepłego ciała przypomniał chłopakowi o jego istnieniu. Nathaniel w niezrozumianym nawet przez siebie samego odruchu przesunął się nieco w stronę zielonookiego, sprawiając, że czuł teraz na łopatkach dotyk boku Arrowa. Czuł się jak dziecko, które wkrada się pod kołdrę rodziców.
Głęboki oddech towarzysza uspokoił go. Świadomość drugiego ciała tuż obok była przyjemna w najbardziej pierwotny sposób. Nathaniel zamknął w końcu oczy, pozwalając sobie na zapadnięcie w płytki, aczkolwiek i tak lepszy niż ciągłe trwanie w rzeczywistości sen.
Ostatnimi myślami były podziękowania do bogów.
Gdyby nie Zacharius, nie byłby w stanie zmrużyć dziś oka.

Chłód. Zimno. Jest tak zimno. Czemu? Dlaczego? Przecież widzi tę czerwień. Przecież czuje ten ból.
Tyle że to nie jego ból.
Będąc jakimś duchem, niecielesnym istnieniem stworzonym prędzej z Chaosu niż z Materii, czuje ból innych. Płonące truchła, których członki wykręcają złote jęzory, plątają się w katatonicznych tańcach. Wszakże chwilę temu były martwe, a teraz? Opętał je szał, jakiego wyrazić słowami się nie da.
Biegnie z powietrzem, z myślami, z chwilą i ze światłem od umysłu do umysłu, w jednej chwili widząc wszystko i każdego, czując wszystko i każdego. Co się dzieje? Przecież nie tak winny wyglądać pośmiertne chwile.
Bólu nie było. Bólu nie ma. Jest jedynie jego wspomnienie zachowane w ciszy momentu. Dlaczego on stał się teraz tą ciszą, tym przepełnionym wiecznością milczeniem? Przecież tak cierpi!
A jednak zimno wstrząsa w jakiś sposób jego nie-istnieniem. Czemu? Za sprawą jednego ciała, które żyje. I patrzy na niego.
Tylko to miejsce pozostaje przezeń nieoglądane. Mrok spowija tysiące myśli, tworzy niemożliwą do przebicia barierę. Lecz to właśnie ta bariera trzyma go czarnymi, pokrytymi smołą wyrzutów mackami, rzucając na wszystko, co ma kolce zdolne do przebicia go.
Ciemne oczy o lodowatym spojrzeniu odbierają każde ciepło. Jest tylko zimny ból. Zimny ból spowijający tysiące myśli…

Obudził go chłód. Zlany potem Nathaniel marzł, szybko tracąc resztki ciepła. Przez szparę w okiennicach nie przedostawał się ani jeden promień jakiegokolwiek światła, więc pewnikiem było, iż wciąż trwała noc. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że na wąskim łóżku leży sam.
Przeniósł wzrok przed siebie. Tam zaś przy piecyku siedział Zacharius pochłonięty patrzeniem w ogień. Pomarańczowe światło padało na zamyśloną twarz chłopaka. Jej wyraz zdawał się być beznamiętny, zupełnie bez jakiejkolwiek emocji. A jednak blaski, które wciąż wiły się po ogrzanej płomieniami skórze, sprawiały, iż wyglądało to zupełnie, jakby wszystkie trudne myśli i problemy zielonookiego przelewały się właśnie na ten tajemniczy taniec cieni.
Nathaniel przez chwilę spoglądał nań, nie będąc pewnym, co uczynić. Drżące wciąż ciało przypominało mu o koszmarze. Nagła świadomość, że ów zły sen był pierwszym od kilku dni, nie ukoiła jednak jego zszarpanych nerwów. Całą siłą woli zmusił się do uspokojenia, by nie wybuchnąć żałosnym płaczem przerażonego dziecka.
Nie był już dzieckiem. Nie mógł już płakać.
Gdy czuł, że może się poruszyć bez upokarzających konsekwencji, powoli uniósł się na łóżku, starając nie wywołać większego hałasu. Arrow w ciemnościach dostrzegł jednak ruch i przeniósł spokojny wzrok na wstającą postać turkusowookiego. Ich spojrzenia spotkały się, lecz żaden nadal nic nie mówił. Dopiero po chwili cisza została przerwana.
— W nocy nagle zacząłeś drżeć, jakbyś umierał z zimna. Ogień zgasł, więc rozpaliłem go na nowo. Nie chciałem cię budzić – rzekł Zacharius głosem na pograniczu szeptu.
— Nie szkodzi – odparł mu tak samo cicho, zbliżając się do chłopaka.
Zielonooki z powrotem spojrzał w ogień. Ciepło ogrzewało jego policzki, które odznaczały się nieco ciemniejszą barwą. Młody Angerbold usiadł obok Arrowa, lekko opierając się oń ramieniem. Dlaczego? Może ze względu na tę potrzebę bliskości, gdy w ciemnościach nocy ludzie są sami w swoich rozpaczach. A dziewiętnastolatek na pewno czuł jakiś niepokój.
Choć Nathaniel starał się na to nie patrzeć, w jego oczach wyraźniejsza stawała się skóra na kości policzkowej chłopaka. Widoczne również było rozcięcie na łuku brwiowym, teraz pokryte rdzawym skrzepem. Nie chciał dostrzegać tych detali, a jednak zdawał sobie sprawę, że jeśli w mroku nocy ich widok był bolesny, za dnia świadomość ich istnienia nie będzie problemem, przez który łatwo przebrnie.
Westchnął ciężko, spoglądając na podłogę przez piecykiem. Miał ochotę zapytać o tak wiele rzeczy. O przeszłość Zachariusa. O powód jego pobytu w stolicy. O jego dom, rodzinę, historię. O wytłumaczenie posiadania narzędzi piśmienniczych. O słowa Mrówkolwa. Jednocześnie jednak, choć tak bardzo chciał wiedzieć, nie odczuwał potrzeby pytania. Cisza sprawiała, że czuł się bezpieczniej.
Powoli mieszkanie znów się ogrzewało. Grube ściany naciągały ciepłem, które teraz mogło trzymać się nawet do rana. Najpierw podniósł się zielonooki. Podał dłoń Nathanielowi, zaś ten w milczeniu wsparł się oń podczas wstawania. Następnie obaj w niewerbalnym porozumieniu skierowali się do łóżka, gdzie znów położyli się obok siebie, by wkrótce znów zasnąć.
Młody Angerbold udawał, że nie czuje, jak ręka Zachariusa luźno spoczywa na jego boku.
Tak było łatwiej.

Mieszkanie Arrowa tego ranka nie było aż tak zimne, jak zazwyczaj. Rozpalony nocą ogień pomógł w zachowaniu ciepła, co sprawiło, że pobudka nie zdawała się równie nieprzyjemna, co poprzednie. Zapewne pokryte czarną sadzą i białym nalotem popiołu szczapy w piecyku nadal żarzyły się resztkami niedawno kołyszących się nań płomieni.
Nathaniel obudził się pierwszy. Otworzywszy oczy, przez chwilę wpatrywał się w nieistniejący punkt przed sobą. W końcu jednak podniósł się powoli, starając nie ruszać łóżkiem za bardzo. Śpiący nadal Zacharius oddychał spokojnie, odwrócony teraz plecami do niego.
Jasnowłosy podszedł do okna. Biały promień dnia przeciskał się między okiennicami jak ciekawskie dziecko. Jednak kiedy chłopak znalazł się blisko niego, uczuł chłód, jaki bił z zewnątrz. No tak, w końcu wczorajszego wieczora spadł już śnieg. Mroźny puch zapewne zalegał na dachach okolicznych budynków oraz na bruku każdej ulicy w mieście, zamieniając Leverium w zimową stolicę.
Młody Angerbold niechętnie przeciągnął się, by rozprostować kości. Usilnie starał się nie myśleć o niczym lub chociaż zająć umysł chaotycznymi wizjami chwili obecnej. Niestety, nie dało to nic i już po chwili w głowie turkusowookiego znowu pojawił się obraz Mrówkolwa. Jego nienawiść. Jego chłód. Jakby Królowa Zima opętała jego serce tak, jak zrobiła to z naturą prędko zamierającą w swych objęciach. Blondyn westchnął ciężko.
Najgorszy jednak był strach. Od wczoraj nie ustąpił on, a jedynie zmniejszył się do rozmiarów, które pozwalałyby chłopakowi chociażby nakryć się maską ułudy. Lecz nie oznaczało to, że mógł z powrotem żyć normalnie, jak gdyby zupełnie nic się nie stało. Wątpił, by „normalność” była dlań teraz możliwa. Pamiętał dokładnie zaciętość malarza, jego pewność w głosie i obietnicę.
„Nie wypuszczę cię.”
Echo jego słów ciągle odbijało się głuchym, acz porażającym dźwiękiem w głowie młodego Angerbolda. Nie miał pojęcia, co mężczyzna miał przez to na myśli. Nie miał pojęcia, jak teraz miało wyglądać jego życie. Pewien jednak był jednego.
Prędzej czy później musi spodziewać się ruchu ze strony Mrówkolwa.
Zadrżał lekko, nie wiedząc nawet czy to z zimna, czy przez swoje myśli. Kiedy się odwrócił, Zacharius właśnie powoli budził się ze snu, wyciągając ręce za siebie i ziewając szeroko. Jego poobijana twarz na szczęście okazała się mniej zmasakrowana, niż jeszcze wczoraj można by z jej widoku wnioskować. Nieco napuchnięta skóra na kości policzkowej oraz rana na łuku brwiowym były właściwie jedynymi widocznymi urazami. Blondyn nie chciał jednak nawet myśleć o siniakach, które zapewne znajdowały się pod jego koszulą.
Nathaniel tylko chwilę spoglądał na dziewiętnastolatka, by z powrotem odwrócić się do zamkniętych okiennic. Nie chciał dłużej znosić widoku chłopaka.
— Dzień dobry, Malachitowy? – rzucił Arrow zaspanym głosem, swoje powitanie nagle zmieniając w pytanie.
— Dzień dobry.
Właściwie zabawnym był fakt, iż chłopak dziwił się zmianie, jaka zaszła w artyście, a na siebie nawet nie spojrzał. Przecież sam stał się niby suchym kwiatem, wypalonym chrustem, ogołoconym drzewem. Owszem, mógł winę przerzucić na niedawne doświadczenia, lecz co by to dało? Nic nie zmieniało faktu, iż teraz i on był zupełnie inną osobą niż wcześniej. Czyżby właśnie to mogło być przyczyną nagłego zniszczenia relacji między nim a Mrówkolwem?
Nie, nie mógł wmawiać sobie takich rzeczy. Przecież to szatyn cały ten czas ukrywał przedeń inne serie, to on jako pierwszy skłamał. To on nie dotrzymał obietnicy szczerości, niszcząc tym samym nić zaufania, która po pożarze stała się tak delikatna.
A teraz jeszcze zachowywał się tak…
— Nie chciałbyś zjeść dziś śniadania u Ducksów? – zaproponował ni stąd, ni zowąd siedzący już na łóżku Zacharius, zwracając uwagę jasnowłosego na siebie.
—Dlaczego?
— Bo widzisz… Jakoś tak zapomniałem ci powiedzieć, że chyba skończyło nam się jedzenie…
Skruszony ton zielonookiego brzmiał wręcz zabawnie. Nathaniel nie chciał go ganić za jego bezmyślność. Przewrócił tedy oczyma, po czym odwrócił się do chłopaka, by kiwnąć mu głową na znak zgody.
— Następnym razem wcześniej przypominaj sobie o takich rzeczach – rzucił cicho, by w chwilę po tym zacząć przygotowywać się do wyjścia.

Tego dnia W Cykoriowym Dymie klientela od samego rana była zupełnie zerowa. Nikt nie przekroczył progu karczmy, jakby coś starannie płoszyło każdą osobę, która choćby zbliżyła się do drzwi. Z oczywistych powodów we wszystkich ludziach znajdujących się w tej gospodzie wzbudziło to niepokój i wiele pytań. Co mogło się stać? Pechowy dzień? Kolejna tragedia w mieście? A może coś zupełnie innego, o czym nikt z obecnych tutaj pojęcia mieć nie mógł?
W pewnej chwili zniecierpliwiona pani Ducks nie mogła już wytrzymać i zdecydowała się wyjść z karczmy, by na własne oczy upewnić się, że po ulicach Leverium nadal chodzą jacyś ludzie.
Niemalże od razu po jej wyjściu dał się słyszeć głośny krzyk żony karczmarza.
— Helen! Co się, kobieto, drzesz?! – zawołał zaniepokojony pan Ducks, wychodząc do niej. Już po chwili dały się słyszeć jego kolejne słowa. – Na wszystkich bogów! Co to ma być?!
Siedzący za ladą Zacharius i Nathaniel zmarszczyli brwi, po czym jednomyślnie wstali i udali się w stronę wyjścia. Nim sami otworzyli drzwi, małżeństwo z powrotem weszło do środka. Prowadzona przez męża Helen Ducks była zupełnie blada i oddychała ustami, jakby w każdej chwili miała zwymiotować.
Po chwili obaj chłopacy dowiedzieli się dlaczego.
Na szyldzie karczmy ktoś powiesił za szyjkę martwego szczura, którego szare, zmierzwione futro posklejane było brunatną krwią. Z jego rozprutego brzucha zwisały wyciągnięte na zewnątrz trzewia, rozciągnięte teraz na całą ich długość tak, iż niemal dotykały bruku. Ślady jego krwi znajdowały się także na drzwiach szynku, tworząc nieokreślonego kształtu obraz z czerwonej posoki.
Mdłości dopadły młodego Angerbolda, któremu nie pozostawało nic innego, jak tylko szybko wbiec w zaułek obok karczmy. Tuż obok niego znalazł się po chwili zielonooki, choć jego ów masakryczny widok nie doprowadził do stanu podobnemu blondynowi. Położył on natomiast dłoń na plecach chłopaka, nie wiedząc najwyraźniej, jak może mu pomóc.
W końcu torsje ustąpiły, a jasnowłosy w nachylonej pozie drżał w oczekiwaniu na powrót choćby najmniejszych sił. Wiedział, że będzie musiał jeszcze raz przejść obok tak okrutnie potraktowanego zwierzęcia, chociażby po to, by wrócić do karczmy W Cykoriowym Dymie.
— Malachitowy, myślisz, że to…
— Tak. – Chłopak nawet nie czekał na to, by Zacharius dokończył swoje pytanie.
Dla niego oczywistym było, kto stał za tak plugawym czynem. Kto inny bowiem zdobyłby się na coś takiego, szydząc zupełnie z pory dnia?
Czy tak ma wyglądać twoja zemsta, Mrówkolwie?

7 komentarzy:

  1. Ech. Komentarz się nie dodał, trza pisać jeszcze raz.
    Ogólnie chodziło o psioczenie na Mrówkolwa, nadzieje, jakoby Arrow i Angerbold w ogóle nie mieli być razem i zarzekanie się, że z każdym kolejnym rozdziałem idzie ci coraz lepiej. Chcę także powiedzieć, że coś za mało ostatnio widujemy bohaterów drugoplanowych, którzy są spychani, o ironio, na drugi plan wydarzeń. Wspomniałam coś o tym, że nie wiem, co pisać, ponownie cię pochwaliłam. And the end.
    Pozdrawiam serdecznie znad zepsutej klawiatury,
    Mashiro

    OdpowiedzUsuń
  2. Ej, nie wierze ze to Mrówkolew powiesił tego szczura! Moze jest głupim i zaklamanym zdrajcą mego serca, ale nie jakimś psychopatą ;/ Zresztą co to za zemsta, skoro cierpi tylko karczma? Chyba, że chce pozbawić Natha i Zachariusa środków do życia, ale wydaje mi się troche nie w jego stylu odgrywać się kosztem niewinnych. Mimo wszystko nadal wierze w dobrą stronę Mrówkolwa, pomimo jego zachowania z poprzedniego rozdziału :(
    Eh, wiedziałam, że Zacharius coś ten tego do Nathaniela. Kurczę, też chce się dowiedzieć wszystkiego o jego rodzinie, przeszłości i o nim samym, jaki jest naprawdę, kiedy nie jest sarkastycznym żartownisiem <3 Mimo tego, że uwielbiam go jak nikogo innego, to nie wiem czy chce zeby coś się wydarzyło między nim a Nathem. Może dlatego, że przyzwyczaiłam się do przyjaznego i ciepłego Mrówkolwa jako opiekuna i kochanka blondyna :3 Zresztą nieważne, wszystko co napiszesz i tak mi się spodoba i nikt nie będzie Ci narzucał jak mają się potoczyć dalsze losy bohaterów! :D
    Nie mogę się doczekać następnego rozdziału,
    Zander :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nocne rozmyślania i lęk Nathaniela są świetnie opisane. I jego lęk oraz potrzeba ciepła Zachariusa. W ogóle, Zach jest taki kochany i troskliwy. Czekam bardzo na moment, w którym Nathaniel zada u wreszcie te wszystkie pytania.
    Z fragmentów, które mi się najbardziej podobały:
    "Będąc jakimś duchem, niecielesnym istnieniem, stworzonym prędzej z Chaosu niż z Materii, czuje ból innych. Płonące truchła, których członki wykręcają złote jęzory, plątają się w katatonicznych tańcach. Wszakże chwilę temu były martwe, a teraz? Opętał je szał, jakiego wyrazić słowami się nie da."
    Katatoniczne członki były świetne i
    "Krzywdzące poczucie samotności owiało go zimnym chłodem, jakby w czasie przesłaniającej widok śnieżycy stał na środku ciągnącego się po horyzont pustkowia."
    Też to "Tak było łatwiej" dobrze wyszło, "obietnica szczerości" no i cudowna Królowa Zima.
    I szczur. Z teatrzykiem wnętrzności. Bardzo mi się podobała ta scena, zmasakrowane zwierzę i drzwi wymazane krwią. Mrówkolew nieźle sobie pojechał. Zastanawiam się, jakie jeszcze "niespodzianki" malarz przygotuje Nathanielowi. Następne spotkanie tej dwójki będzie pierdolnięciem, geee.
    Przepraszam za krótkie gówno, ale znowu piątkowe ujeeebanie. Rozdział mi się podobał c:
    ~Brukiew, nazywana też karpielem (UaU.Kodon UAU koduje tyrozynę. Czemu ja to pamiętam. Idę spać.)

    OdpowiedzUsuń
  4. Zupełnie nie wiem od czego zacząć, mam totalną pustkę w głowie, więc zapewne wyjdzie chaotycznie. Może zacznę od rzeczy dla mnie najłatwiejszej, mianowicie jakie fragmenty wryły mi się najbardziej w pamięć. Są to głównie cytaty opisane już wcześniej przez Brukiew, dorzucę więc od siebie jeszcze jedno: "Biały promień dnia przeciskał się między okiennicami jak ciekawskie dziecko". Jest to jak dla mnie świetne i niezwykle trafne porównanie, szczególnie że skojarzyło mi się ono z dzieckiem zaglądającym do pokoju przez lekko uchylone drzwi, chcące dowiedzieć się, gdzie mama chowa bożonarodzeniowe prezenty. Moment z wpatrującym się w płomienie Zachariusem również był niesamowity, te ogniste refleksy pełzające po jego pokiereszowanej twarzy. Jeśli zaś chodzi o Mrówkolwa, może to ze względu dobrze odczuwalnej obecności chłodu w tym rozdziale, może przez wyraz twarzy malarza, ów zmieniony Mrówkolew skojarzył mi się z Kayem, w którego oku utkwił odłamek z zaczarowanego lustra Królowej Śniegu. Trochę mnie, szczerze mówiąc, zdziwił motyw wybebeszonego szczura, jednak po zastanowieniu doszłam do wniosku, że to wcale nie jest takie abstrakcyjne w stosunku do Mrówkolwa. Nie sądzę również, że jedyną funkcją gnijącego truchła wiszącego u szyldu Cykoriowego Dymu było wywołanie u Nathaniela odruchów wymiotnych. Sądzę, że malarz będzie chciał go zniszczyć od środka, małymi, celnie wymierzonymi szpileczkami. Blondyna czeka teraz ciężka próba. Wybaczcie mi proszę powtórzenie, ale ich relacja przypomina mi polowanie na motyle. Myśląc o Mrówkolwie, wyobrażam sobie wielką, korkową tablicę, z przyczepionymi do jej powierzchni pancerzykami owadów. Z tułowiami przebitymi na wskroś szpilkami.

    OdpowiedzUsuń
  5. To powieszenie szczura i mnie nie pasuje. Mrówkolew chyba by tak nie postąpił, prawda? Ale z drugiej strony trzeba wziąć pod uwagę, że nie spodziewaliśmy się, iż pobije Zachariusa
    W każdym razie...Dzięki tobie Autorko z utęsknieniem czekam na każdy piątek z nadzieją, że znów mnie czymś zaskoczysz. Jak do tej pory ci się udaje ^^
    Życzę powodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie Mrówkolwie. Tak ma wyglądać Twoja zemsta?
    Zgadzam się z jedną z moich poprzedniczek. Również sądzę, że malarz będzie chciał go zniszczyć.
    Co do Mrówkolwa- ubolewam. Niestety, należę do osób, które jak wyrobią sobie o kimś zdanie trzymają się go rękoma i nogami.
    Coraz bardziej lubię Zachariusa. Jest w nim jakaś nutka tajemniczości. Jednocześnie zastanawiam się o to, kiedy dowiemy się czegoś więcej o Arrowie. Czy Nath go zapyta? Sam zacznie mówić?
    Jak zwykle cudowne opisy. Nie będę wymieniać tego, co mi się podobało, bo musiałabym wkleić tu większość tego rozdziału.
    Naprawdę nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  7. Mróóówkolew jest psychoopatąąą... *fałszuje*
    Pisałam już wcześniej komentarz, ale mi się usunął i nie chce mi się od nowa pisać. Tutaj skrót:
    Nie lubię Zachariusa, ale jest fajny. Nathaniel jest spoko. Mrówkolew jest psychopatą. Mrówkolew jest psychopatą. Chcę jakąś dziewczyną w opowiadaniu. Mrówkolew jest psychopatą.
    Brawa dla mnie! xD

    OdpowiedzUsuń