Uwaga

piątek, 29 listopada 2013

Rozdział XXXIV

Tylko dzięki pozycji, w której zasnął, Nathaniel otworzył oczy wcześniej, niż uczynił to śpiący na łóżku Zacharius. Prędko przypomniał sobie, dlaczego leżał na stole i czemu jego dłonie były ubrudzone czarną mazią. Złożył zatem znajdujący się obok list bez choćby zajrzenia w jego treść. Wiedział, że nie może patrzeć na przelane tam uczucia.
O dziwo, czuł się lżej. Choć trudno było dokładnie takim mianem określić jego stan. Wszakże nadal odczuwał ciężar żałoby, nadal chciał ukryć się za murem, nadal pragnął jedynie zapomnienia, ale… Dziś w pewien sposób zdawało mu się to łatwiejsze.
Zapisaną kartkę po chwili wahania włożył do stojącej obok drewnianej szkatuły. Umieścił weń także kałamarz i pióro, po czym ostrożnie zamknął wieko pudełka. Ciężkie westchnięcie wydobyło się z ust chłopaka, kiedy zastanawiał się nad tym, gdzie odłożyć szkatułę. Jeśli włoży ją do szafy tam, skąd wziął ją zielonooki, raczej nie powinien narodzić się żaden problem. Co zaś do samej osoby Arrowa, jasnowłosy nie miał o nim aż tak złego mniemania, by bać się przeczytania przezeń cudzej „korespondencji”. Zacharius był chyba na tyle honorowy, by nie robić pewnych rzeczy.
Uczyniwszy, jak pomyślał, turkusowooki postanowił zmyć z rąk ślady atramentu. Nim jednak to zrobił, podszedł jeszcze do okna i uchylił jedną okiennicę, aby spojrzeć na zewnątrz.
Niebo miało barwę zbliżającej się do świtu szarości. Zważywszy jednak na bliskość zimy i toczące się po sklepieniu ciemne chmury, dało się rozpoznać, że ranek trwał już jakiś czas. Wilgotna mgła opadała powoli na ściany budynków i bruk, tworząc rozrzedzającą się powoli mleczną maź, która pokrywała ulice całego Leverium. Lecz żaden człowiek nie zważał na tę utrudniającą czyste widzenie przeszkodę. Wszyscy jak co dzień parli przed siebie, nakryci grubymi płaszczami lub otuleni innymi rodzajami odzienia.
Nathaniel krótko patrzył na ich milczące korowody, gdyż wdzierający się do pomieszczenia mróz poranka nieprzyjemnie zaszczypał go w twarz. Zmrużył nieco oczy, po czym zatrzasnął okiennicę, nagle orientując się, iż w mieszkaniu również zrobiło się zimno. Cóż, ciężko było się dziwić, jeżeli nocą ogień został rozpalony ledwo paroma szczapami drwa. Młody Angerbold jednak wolał przetrzymać chłód, skoro wkrótce i tak mieli udać się do karczmy W Cykoriowym Dymie. Chłopak chciał tam pójść, nawet jeśli będzie jedynie zbędnym dodatkiem, który ma tylko siedzieć w jednym miejscu.
Nagle dosłyszał nieznaczny szelest ze strony łóżka. Gdy jego wzrok skierował się w tamtą stronę, spostrzegł podnoszącego ledwie widocznie głowę Zachariusa, wpatrującego się teraz weń zaklejonymi przez sen oczyma. Blondyn nie odezwał się jednak ni słowem, a jedynie poszedł umyć wreszcie ręce z zaschniętego atramentu.

Tak jak się spodziewał, ów niemalże zimowy już dzień nie zachęcił zbyt wielu ludzi do przyjścia z ciepłych domów do karczmy. Takoż i Nathaniel ogromu zajęć nie dostał i przez większość czasu po prostu siedział wraz z zielonookim za ladą, obsługując tę niezbyt liczną klientelę.
W panującej między nimi ciszy było coś nienormalnego. Arrow jakby specjalnie unikał zagadywania doń. Nie tylko odpuścił sobie złośliwe odzywki, ale właściwie ignorował, jedynie od czasu do czasu rzucając z ukosa niezauważane spojrzenia. Turkusowooki miał zatem bardzo wiele czasu na myślenie. Starannie ignorował jednak parę tematów, co – o dziwo – udawało mu się z mniejszym trudem niż zazwyczaj. Może właśnie dlatego jego umysł nawiedziło kilka pytań o siedzącego tuż obok Zachariusa?
Chłopak w pewnej chwili doszedł bowiem do oczywistego, acz nieprzyjemnego wniosku. Tak naprawdę przecież nie znał owego dziewiętnastolatka w ogóle. Jego wiedza opierała się na powierzchownych osądach oraz niedbałych obserwacjach, jakie nieświadomie poczynił w ciągu ostatnich paru dni. Dotychczas uważał chłopaka za aroganckiego egoistę, którego jedyną zabawą było robienie sobie żartów ze wszystkiego, z czego tylko się dało. Jednak od chwili, gdy zielonooki przyjął go do siebie… Nie, nawet wcześniej, kiedy tamten stanął w obronie blondyna: od tamtej pory po prostu nie mógł uważać go za osobę absolutnie wypełnioną złośliwością i ironią.
Jaki był zatem Zacharius Arrow?
Specyficzny. Niezrozumiale inny. Tak różny od każdego typu osobowości, z jakimi młody Angerbold miał styczność. Nathanielowi naprawdę trudno było określić jasno, co o nim sądzi. Owszem, uważał zielonookiego za osobę złośliwą, wykorzystującą niemal każdą szansę, by komuś podogryzać.
No właśnie. „Niemal”.
Resztkami zachowanej wówczas świadomości jasnowłosy pamiętał tę dziwną złość, nienawiść, jaka płynęła ze słów dziewiętnastolatka, kiedy ów ujrzał go zupełnie pijanego w niedwuznacznej sytuacji. Czy zatem taką osobę można nazwać egoistą?
Nieświadomie dla samego siebie turkusowooki westchnął ciężko. Takoż musiał przyznać, iż w ciągu ostatnich dni Zacharius okazał mu wiele opiekuńczości i cierpliwości. Wytrzymywał jego chamskie odzywki. Umiał zamilknąć wtedy, gdy naprawdę powinien. Nawet na samym początku zadbał o Nathaniela, gdy ten był w wiadomie obrzydliwym stanie spowodowanym pijaństwem.
Czego jeszcze dowie się o tym osobniku? Chłopak miał go za nieprzyjemnego prostaka. Tymczasem okazywało się, że młody Angerbold nie tylko trwał w złym zdaniu oń, ale także, iż Zacharius posiadał jakieś tajemnice, o których on nie mógł mieć pojęcia. Wszakże osobie nawet ze średniej rodziny dane było jedynie w snach marzyć o umiejętności pisania. Jeśli zaś Arrow posiadał narzędzia takie, jak atrament czy pióro, oczywistym stawało się to, że był piśmienny. Czy to możliwe, by dziewiętnastolatek pochodził z bogatszej rodziny? Dlaczego zatem teraz pracował jako mizerny sprzedawczyk, który samotnie zamieszkuje niewielkie mieszkanie w Leverium? Nawet Nathaniel, pochodząc ze szlachetnego rodu, miał własny dom pomimo wiadomej ubogości.
Nie wiedział o nim zupełnie  n i c.
Chłopak naprawdę nie miał pojęcia, co począć. Z jednej strony zdawał sobie sprawę, że wkrótce winien sam stanąć na nogi, jednak… Osoba Zachariusa i jego przeszłość coraz bardziej zaczynały go intrygować. Oczywiście, była to czysta ciekawość. Już nie chciał zbliżać się do ludzi bardziej, niźli było to konieczne.
Po raz kolejny tego dnia spojrzenie Nathaniela skrzyżowało się ze wzrokiem zielonych oczu, w których jadowitych tęczówkach pobłyskiwała złośliwość. Arrow uśmiechnął się półgębkiem, by po chwili roześmiać się w głos. Brew jasnowłosego poszła do góry w niemym pytaniu.
— Na bogów, Malachitowy! Cóż za knowania rodzą się w tej twojej głowie? Masz minę, jakbyś co najmniej obmyślał niesłychanie skomplikowaną strategię wojenną – rzekł wreszcie zielonooki, gdy fala jego rozbawienia zmniejszyła się.
— Żadne knowania. Zajmuję czas – odparł krótko chłopak.
— Ach, już wiem! Pewnie myślałeś o mnie i nie chcesz się przyznać, co?
Z tymi słowami Zacharius nachylił się w jego stronę z psotnym wyrazem twarzy. Nathaniel jedynie westchnął ciężko, kręcąc głową.
— Czyżbym miał upaść tak nisko?
— Ej! To było niemiłe.
Zielonooki jednak wbrew swoim słowom raczej nie poczuł się urażony, gdyż, wyprostowawszy plecy, po raz kolejny się roześmiał. I może powiedziałby coś jeszcze, gdyby nie Donna, która akuratnie wyszła zza zaplecza, niosąc dzban jakiegoś trunku i tacę parującego jedzenia dla klienta. Oczywiście, nie omieszkała się mrugnąć okiem do dziewiętnastolatka, gdy z kiwającymi ponętnie biodrami szła w kierunku stolika.
Tym razem to na twarzy młodego Angerbolda pojawił się złośliwy uśmieszek. Najwyraźniej sam niewiele musi robić, by ujrzeć zirytowanego, wręcz zdegustowanego Zachariusa. Ta nieco starsza odeń dziewczyna o krągłych kształtach i długich, splecionych w gruby warkocz ciemnych włosach zapewne nie zdawała sobie sprawy, że jedynie coraz bardziej zniechęca do siebie chłopaka. Albo może to właśnie takie kobiety działały na Arrowa, który zwyczajnie nie umiał się przyznać do swoich chęci?
Wszystkie okiennice w karczmie zamknięto ze względu na chłód. Jedynymi źródłami światła były zapalone przy zajętych stolikach ogarki oraz umieszczony niemal na środku sali duży kominek, rozpalony jasnym i ciepłym płomieniem. Nathaniel starał się nie spoglądać nań w obawie przed swoim nowopowstałym lękiem. Nadal nie umiał zrozumieć, czemu dopiero teraz ów strach dał o sobie znać, lecz zdążył już zdecydować, by w przyszłości unikać dokładniejszej kontemplacji ognia.
Nagle do karczmy wkroczył jakiś wysoki mężczyzna. Pewnym siebie krokiem zbliżył się do kontuaru i spoglądając to na Zachariusa, to na Nathaniela, z szerokim uśmiechem na ustach zakrzyknął, by nalano mu najlepszego wina. Chłopaki wymienili dość zdziwione spojrzenia, lecz po niedługiej chwili dziewiętnastolatek po prostu wstał, by wykonać polecenie klienta. Turkusowooki zaś z wypracowanym uśmiechem i miłym tonem głosu począł zagadywać owego męża.
— Oj, chłopcze kochony! Jakowem tyle czosu pożył w stolicy, takem nie liczył nigdy, co by mnie większe szczynście napotkało! – Rozradowany mężczyzna, który zajął teraz miejsce przy ladzie, mówił bardzo wyraźną gwarą, przez co jasnowłosy musiał się mocno skupiać na jego słowach, by wszystko zrozumieć. Ani przez chwilę jednak nie dał klientowi odczuć swojej niepewności, kiwnięciami głową oznajmiając, że uważnie słucha. – Bo wi’isz. Teraz, jako był ten pożor w mieście, to jeden toki rzeźnik wszytek majonktu strocił. Tako i jego córce posagu jak nie miół dać. A że mi to dziewcze jak drzazga w oku już długiem czasy, toć im skorzystoł. I się żeniem! Mówię ci, chłopaku. Takie kobity to ty już nie napotkosz!
W tym momencie Zacharius, który zdążył wrócić, z takim samym zachęcającym uśmiechem położył przed mężczyzną dzban wina i kielich.
— No to nie lza żałować, ino radować się – rzekł nagle Arrow, swoim słownictwem zaskakując nie tylko blondyna, ale i jeszcze bardziej ucieszonego tym człowieka, który chwycił teraz w dłoń naczynie i krzyknąwszy „Zdrowie!”, opróżnił kielich do dna.
— Widzę, żem dobrom knajpę otworzył! Jak się człek od dzieciny maleńki wychowoł na wsiach, toć i ludzie się onego śmiejom. A tu prosze! Niechby cię bogowie pod skrzydłami piastowoli, chłopaku! A wiem już i skund wino ziąć na weselisko! Wołajcie mi tu karczmorza! Jeno przenieś się wypoda do tabeli, bo to nie przy kontuorach gadać o sprawach takowych – kontynuował mężczyzna, po czym uniósł do ust wino, jakiego w międzyczasie dolał mu Nathaniel. Następnie zaś odwrócił się i skierował ku jednemu z wielu wolnych stolików. Młody Angerbold prędko zaniósł mu pozostawiony dzban.
Po chwili do tegoż przyszłego małżonka podszedł pan Ducks z nieco różowymi od „degustowanych” trunków policzkami. Zarówno Nathaniel, jak i Zacharius częściej swoje spojrzenia kierowali do tych właśnie dwojga, zaciekawieni dalszym rozwojem sytuacji. O ile zaś z ust dziewiętnastolatka uśmiech nie schodził, jasnowłosy prędko powrócił do swojej zwyczajowej już, nieco posępnej miny.
— No patrz. Jedni przy takiej klęsce właściwie już nie stają na nogi, a takiego człowieka po prostu nic lepszego nie mogło spotkać. Zabawne, prawda, Malachitowy? – zagadnął nagle zielonooki, z ukosa zerkając na chłopaka obok.
— Ironia. Czysta ironia – mruknął blondyn pod nosem.
— A według mnie to równowaga… Gdzieś wilki muszą zarżnąć maleńkie cielę, by w innym miejscu rozkwitł jeden piękny kwiat.
Młody Angerbold z zaskoczeniem spojrzał na zapatrzonego w nicość chłopaka. Nie spodziewał się podobnych słów z jego strony.
— No proszę, kto by pomyślał, że jesteś taki wrażliwy i dojrzały, Zachariusie.  A jednocześnie tak krzywdzisz nasz język.
Na to żachnięcie dziewiętnastolatek zmarszczył nieco brwi, choć jednocześnie nadal uśmiechał się, tym razem arogancko.
— Kiedy byłem mały, mieszkał ze mną starszy wiele wuj. On właśnie tak mówił. I zauważ, Malachitowy, że nie jest to „krzywdzenie języka”, a jeno ongiś człeki tako i się wyrażały. Ajć i twoi dziadowie mięli jele takichś słowów dobierać.
Na widok pełnej niezrozumienia miny chłopaka Arrow roześmiał się w głos. Nathaniel zaś stwierdził, że jego towarzysz musi mieć naprawdę ciekawą przeszłość. Zaś to stwierdzenie jedynie pobudziło jego zainteresowanie.

Wieczór prędko pochłonął ciemnością cały świat. Wraz z nim i coraz dotkliwszym chłodem z karczmy W Cykoriowym Dymie ulotnili się nieliczni klienci, nawet ci najbardziej zatwardziali i niechętni do powrotu bywalcy. Nie było zatem sensu, by Zacharius, Nathaniel i Donna dłużej siedzieli w pustym szynku. Pani Ducks zwyczajnie odesłała ich wcześniej do domów, twierdząc, że woli sama reszty dopilnować, niż mieć na sumieniu trzy zamarznięte truchła. Owszem, nie były to zbyt delikatne słowa, lecz dla wszystkich zdawały się one cieplejsze od płonącego ognia w kominku.
Tak więc wkrótce jasnowłosy szedł spokojnie ciemnymi ulicami, wraz z zielonookim kierując się ku mieszkaniu. Obaj na głowy nałożyli  kaptury ze względu na prószący maleńkimi płatkami śnieg. Wokół nie wiał nawet najlichszy wiatr, więc białe drobiny ze spokojem opadały z chmur. Jeszcze nie nastał ich czas, który znaczony byłby mrozem, przez co roztapiały się one w zetknięciu właściwie ze wszystkim.
Pochłonięty unikaniem kontaktu ze śniegiem młody Angerbold skierował głowę w dół. Miał nadzieję, że podążanie za idącym obok zielonookim wystarczy, by nie zgubił drogi do mieszkania. Na myśl o chłodzie bijącym od niegrzanych cały dzień ścian chłopak wzdrygnął się, czując nieprzyjemny dreszcz. Nie żeby nienawidził zimy. Po prostu stanowczo nie przepadał za mrozem.
Głęboko zanurzony w swoich myślach Nathaniel nie usłyszał w porę tętentu końskich kopyt. Aż dziw, że umknął mu odgłos uderzających o twardy bruk żelaznych podków nie jednego, a paru wierzchowców. Tylko kto pędziłby tak nocą przez środek miasta?
W momencie gdy chłopak miał postąpić kolejny krok przed siebie, absolutnie nieświadom zagrożenia, poczuł mocne szarpnięcie w tył. Mniej niż sekundę później przed jego zaskoczonymi oczyma przemknęły cienie pędzonych galopem koni. Dopiero wtedy zorientował się, że tuż za nim stoi Zacharius, który zakleszczył go w mocnym uścisku ramion.
— Na wszystkich bogów, Malachitowy! Ile razy mam ci ratować rzyć?! – krzyknął wyraźnie roztrzęsiony i wściekły dziewiętnastolatek. Prędko puścił jasnowłosego i odwrócił przodem do siebie, chwytając za ramiona.
Turkusowooki nie umiał wydusić  ni słowa. Powoli docierało doń to, co się przed chwilą stało. Zwyczajnie szedł, zamyślony tak mocno, że o mało nie stała mu się poważna krzywda. A teraz po raz kolejny głośno ganił go jego dwukrotny już wybawca.
Bez możliwego wytłumaczenia po prostu wybuchnął śmiechem.
— C-co znowu cię tak bawi? Twoja tępota? – pytał Zacharius, coraz mniej zdenerwowany. Sam również nie mógł spokojnie patrzeć na zginającego się teraz od śmiechu chłopaka. Po chwili dołączył do niego.
Wreszcie jednak ta salwa rozbawienia zakończyła się i obaj po prostu patrzyli na siebie z uśmiechami na twarzach. Młody Angerbold po raz pierwszy od długiego czasu śmiał się w ten sposób, sam z siebie. Szczerze i po prostu.
I zapewne staliby tak jakiś moment. Jednak wszystko naraz się skończyło tak, jak szybko ucichł odgłos poganianych koni.
— Widzę, że prędko się pocieszyłeś, Nathanielu – padło nagle gdzieś z cienia.
Jasnowłosy drgnął wyraźnie. Jego mina natychmiast zrzedła, a z twarzy odpłynęła cała krew.
Znał ten głos. Znał go bardzo dobrze.
Przerażony w duchu chłopak powoli odwrócił się do czekającej na to postaci.
Nie spodziewał się ujrzeć nikogo innego.
Parę kroków dalej stał dość wysoki mężczyzna, opierając się o stojący naprzeciwko budynek. Z pozoru nonszalancka pozycja miała w sobie coś, co wywołało na całym ciele chłopaka gęsią skórkę. A może to te oczy wpatrujące się prosto w niego, przenikające duszę na wylot?
Wiedział, że w końcu musiało do tego dojść.
Wypuścił z płuc całe powietrze.
Mrówkolew.

7 komentarzy:

  1. *tum tu du duuum*
    Nabrałam strasznej ochoty na kolejny rozdział. Już, teraz, natychmiast. Boru. To jest takie słodkie. I piękne. Cała ta fabuła. Aż ciężko mi sklecić normalne, w miarę składne zdanie. Jak dla mnie, to jeden z lepszych rozdziałów tego opowiadania.
    Well. Zaczęłam lubić Zachariusa. Myślałam, że raczej pozostanę wobec tej postaci negatywnie nastawiona lub będę całkowicie neutralna. A jednak ją polubiłam, i to bardzo.
    Nie mogę się doczekać sceny z Mrówkolwem. Zastanawia mnie, jakim cudem znalazł się akurat w tamtym miejscu. Przypadek? Nie sądzę. Próbuję odgadnąć, o czym będą konwersować. Czy Mrówkolew poruszy jakiś ważny temat? I co wobec tego zrobi Zachariasz? Tak dużo pytań, tak mało odpowiedzi.
    Racu, nawet nie wiesz, jak bardzo mnie rozbudziłaś o tej późnej godzinie. Szczególnie, że wstałam o piątej, by zdążyć na lekcje. Nie wiem, co teraz będę robić. Jakoś muszę przeżyć kolejny tydzień. Wiem, że cały mój komentarz to przysłowiowe lanie wody, ale nie mam najmniejszego pomysłu, co jeszcze dodać.
    Nieco zakręcona,
    Grell~

    OdpowiedzUsuń
  2. Ogarnęłam się i przeczytałam. Jak Ty pięknie umiesz rozplanowywać akcję. To nie jest łatwe, a w Lapidium tak na dobrą sprawę jeszcze nie pojawił się nudny rozdział... Tempo wydarzeń się i maleje w dobrze dobranych proporcjach. No i tak jak XXXIII wszystko zwolnił (Co nie zmienia faktu, że po przeczytaniu go płakałam jak bóbr.), tak XXXIV, a raczej jego końcówka zagęściła akcję. No wlaśnie... Końcówka. Uwielbiam, gdy rozdział kończy się w najmniej spodziewanym momencie. To takie masochistyczne z mojej strony, ale prawdzie. Aż chce się czekać na ciąg dalszy. Całość wyszła dość nostalgicznie i tajemniczo. Przyznam rację Grell'owi - jeden z lepszych rozdziałów. Co do Zachariusa, który namiętnie wpycha się w życie Natha... Jest mi obojętny. Moje serce pozostało przy Mrówkolwie, jednakowoż jest mi nieco przykro... Wiadomo, że któryś z adoratorów pozostanie sam, a jakoś mi tak smutno jak pomyślę sobie o którymś z nich bez drugiej połówki... Ehh mój tok myślenia mnie przeraża. Wszystko w nim takie składne... (Sarkazm po raz 737346732 ). Tak bardzo chcę następny rozdział! (To już definitywnie nie sarkazm. )
    Mru. Nie mam co wiecej pisać, nawet do niczego nie mogę się przyczepić...
    Pozdrawiam i wenyyyy~

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobało mi się i chcę kolejnego rozdziału bardzo. Mam ochotę urwać Ci dupę, bo urwałaś w tym momencie.
    Zacharius mówiący z akcentem jest abrdzo śmieszny, a ich głupawa po akcji z powozem jest przeurocza. I Mrówkolew, Ty pało. Czemuuu tutaj skończyłaś? Sucz. Nie napiszę nic więcej, bo latają mi literki i się nie chcą układać, za co najmocniej przepraszam.
    ~Brukiew

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach! Jak ja nie lubię, kiedy rozdziały są przerywane w takich momentach. Mózg wtedy stwarza wizję jak akcja mogłaby się potoczyć.
    Lubię Zachariusa. Nie mam pojęcia dlaczego, ale go lubię.
    Zastanawiam się co Mrówkolew tam robił. I jak będzie przebiegać ich rozmowa.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Najmocniej przepraszam za taką małą ilość literek.
    Pozdrawiam i życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
  5. Racuszku, Ty ją znasz? http://ask.fm/inhumanciella/answer/104690052119 W tym pytaniu pisała o Twoim blogu! *______* <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, swego czasu ta osóbka była moim komentatorem. Cieszę się, że nawet teraz moje pierwsze i nieco ułomne dziecko ma swoich zwolenników ^w^ Dziękuję serdecznie za tę wiadomość - może i niewiele, ale zawsze to bardzo poprawia humor~

      Usuń
  6. No i stało się nieuniknione. Czuję strach Nathaniela.... Wręcz sam go podzielam. Teraz musi się wyjaśnić. Czy nasz Malachitowy zostanie z Zachariusem czy wybaczy malarzowi? Wydaje mi się, że nie wybaczy.... Po tym rozdziale widzę, że faktycznie akcja przybiera swój kulminacyjny obrót. Jeszcze chwila i koniec tej świetnej serii. Aż nie chce mi się wierzyć...

    OdpowiedzUsuń