Uwaga

piątek, 15 listopada 2013

Rozdział XXXII

Cała reszta dnia upłynęła milcząco. Gdy kilka godzin później Zacharius wyszedł do karczmy W Cykoriowym Dymie, Nathaniel dostał nieme przyzwolenie na pozostanie w małym mieszkaniu. Czerwone od długiego płaczu oczy piekły go w nieustający sposób. Siedział zatem przy oknie, pozwalając chłodnemu wiatrowi dmuchać na opuchnięte powieki i wplatać zimne dłonie w jego jasne włosy. Gdy zaś zielonooki wrócił, prawie nic się nie zmieniło. Prawie. Bowiem obaj czuli teraz niezrozumiałą przezeń do końca umowę. Swoistego rodzaju pakt, który – choć nie rozwiązywał żadnego konfliktu, gdyż takiego między nimi nie było – sprawiał, że obaj czuli teraz, jakby rozumieli siebie nawzajem chociaż nieco lepiej.
Turkusowooki nadal jednak nie wiedział, co ostatecznie sądzić o towarzyszu. Zdawać by się mogło, iż źle osądził dziewiętnastolatka na początku. Owszem, był cyniczny i arogancki, cały czas ironizował wszystko, igrając zeń. Do tej pory blondyn myślał, że Zacharius bawi się życiem niczym małe, złośliwe dziecko, tymczasem… Wychodziło na to, iż chłopak ten miał także swoją dobrą stronę. Potrafił zaopiekować się drugą osobą i w specyficzny sposób był odpowiedzialny. I chyba można było zaryzykować stwierdzeniem, że był także miły.
Młody Angerbold skrzywił się na myśl o długu, jaki mimowolnie zaciągnął u zielonookiego. Jakże spłacić coś podobnego, jeżeli nie się ma ani pieniędzy, ani żadnego mienia? W tej chwili Nathaniel był absolutnie biedną osobą. Jedyne rzeczy, jakie posiadał, to jasna koszula, spodnie, buty i czarny płaszcz. Po pożarze dostał od malarza trochę więcej ubrań, lecz teraz one wszystkie znajdowały się w jego mieszkaniu, do którego chłopak za nic w świecie nie chciał wracać. Czuł się przez to jeszcze parszywiej – stać go było jedynie na sięgające dna tchórzostwo. Zdany na pasożytowanie wiedział, że będzie jedynie pogrążać się w irytacji i gniewie na własną sytuację.
Spojrzał w pewnym momencie na przygotowującego jakiś skromny posiłek Zachariusa. Lekko zgarbione plecy i pewna niezręczność wskazywały na to, iż, choć doskonale wie, jak gotować, nie czuje się specjalnie pewnie w roli kucharza. Pojedyncza zmarszczka między dwiema brwiami i skupione na krojonym warzywie spojrzenie wywołały rozbawienie w jasnowłosym. Tak banalna czynność jak gotowanie, a jednak przewyższa umiejętności niektórych ludzi. Nie, Nathaniel nie twierdził, że Arrow był zupełnym beztalenciem w kwestii przygotowywania posiłków – po prostu jego niezdarność, pomimo widocznych miesięcy samotnego życia, zdawała się zupełnie nie pasować do wizerunku złośliwca.
Choć nadal czuł zawroty głowy i jakieś echo porannego dudnienia, młody Angerbold zamknął okiennice i podszedł do zielonookiego, który na jego widok podniósł brwi.
— Co jest, Malachitowy? Taki głodny, że będzie podżerał? – rzucił zaczepnie, lecz blondyn nie zareagował na to. W zamian wrzucił do czekającego garnka z wodą niewielki kawałek mięsa i postawił to wszystko na rozpalonym piecyku. Chwyciwszy inny nóż, także zaczął kroić warzywa, których nie było wiele. Dziewiętnastolatek więcej nie odezwał się, choć na jego wargach tańczył wredny uśmieszek.
Obaj prędko skończyli siekanie. W oczekiwaniu na wrzącą wodę stali obok siebie w milczeniu: Nathaniel wpatrujący się w garnek, Zacharius ukradkiem przyglądający się jemu. Niepewność tego, jakie słowa byłyby teraz właściwie, sprawiała, że słychać było jedynie wiejący na zewnątrz wiatr i uderzające iskry ognia w piecyku. Dźwięk tych drugich poruszył w pewnej chwili jakąś część w młodym Angerboldzie, który zaczął wyobrażać sobie gorące wnętrze – jaskrawe barwy rażące oczy, bolesne ciepło żaru, skaczące do góry iskry palącego się drewna i płomienie, wijące się dziko płomienie, które przypominały setki agresywnych węży jedynie czekających na swoją ofiarę.
Wizja ta sprawiła, że chłopak poczuł biegnący po plecach zimny dreszcz. Odruchowo zamknął oczy, gdy spinające się nagle mięśnie karku poruszyły jego głową. Dłoń, której zielonooki dostrzec nie mógł, zacisnęła się w pięść z całych sił.
Dlaczego…?
Nathaniel czuł badawcze spojrzenie towarzysza. Najwyraźniej musiał on zauważyć tę nieznaczną zmianę w beznamiętnej masce. Blondyn zignorował to jednak i nim tamten zdążyłby zadać jakiekolwiek pytanie, chwycił w dłoń warzechę, po czym, wrzuciwszy do wrzącej wody warzywa, zamieszał gotujący się wywar.
Zdziwił się swojej reakcji. Pierwszy raz zdarzyło mu się coś takiego. Owszem, przeżył pożar, lecz… Dotychczas specjalnie nie lękał się niczego, a na pewno nie ognia. Tymczasem teraz nie potrafił inaczej określić swego zachowania niźli strachem, nagle wzbudzonym przez ledwo wyobrażenie. Dlaczego dopiero teraz, po dwóch miesiącach, zaczął bać się ognia?
Po jakimś czasie Zacharius, nadal milcząc zgodnie, wyciągnął dla nich miski i dwie łyżki. Zupa powoli dochodziła, a jej zapach wypełnił nozdrza obu chłopaków. Wkrótce mogli już zacząć jeść nadal gorące danie. Kurzym mięsem podzielili się po połowie – chociaż właściwie to zielonooki rozdzielił drób na dwie części, pomimo że Nathaniel o nic nie prosił.
— Malachitowy – zaczął Arrow po skończonym już posiłku – Nie, żebym ci nie ufał, ale… Nie podoba mi się zostawianie cię tutaj samego.
Blondyn spojrzał nań bez zrozumienia. Czyżby już był wyrzucany?
— Ja cię do niczego nie zmuszam, ale, jeśli chcesz, możesz jutro pójść ze mną do karczmy. Ducksowie na pewno cię nie wyrzucą – stwierdził chłopak z pełnym przekonaniem, wyczekując odpowiedzi turkusowookiego. Ten zaś wziął głęboki oddech nim jej udzielił.
— Dobrze. Jeśli nie będzie to problem, mogę w czymś pomóc.
Może w ten sposób coś zarobię i będę mógł mu zapłacić…
— Z radością odstąpię ci nawet moją pracę, o ile to cię powstrzyma przed ponowną wizytą w ulubionej knajpie „do-napicia-się”. – Arogancki uśmiech nadał jego twarzy dawnego wyrazu. Młody Angerbold właściwie powinien czuć się urażony podobną wypowiedzią, lecz właśnie przez wzgląd na ów uśmiech jedynie żachnął się, również unosząc kąciki ust.
Czyli Zacharius, mimo swojej innej twarzy, nadal pozostawał tym samym złośliwcem, którego dawny Nathaniel nie potrafił zdzierżyć?
Na szczęście.

Kolejna noc nastręczyła innych problemów. W małym mieszkaniu, jakie wynajmował Zacharius, znajdowało się tylko jedno niewielkie łóżko. Po krótkiej i twardej dyskusji doszli do kompromisu. Blondyn musiał pogodzić się z tym, iż – jako gość – w obecnej chwili będzie spał właśnie na tym jedynym łóżku. Zielonooki zaś postanowił spędzić noc na podłodze, na dwóch kocach. Kompromis polegał na zamianie miejscami co dwa dni, by ani młody Angerbold nie poczuł się zbyt  zuchwale, ani Zacharius nie był skazany na gorszącą (przynajmniej Nathaniela) niewygodę.
Rankiem obaj wyszli z mieszkania i udali się do karczmy W Cykoriowym Dymie. Istotnie – na widok turkusowookiego właściciele szynku nie tylko ucieszyli się, ale nawet znaleźli dlań drobną pracę związaną z porządkowaniem paru zwolnionych pokoi. Chłopak wziął się za zadanie bez słowa. Prędko naszły go wspomnienia z czasów, gdy jeszcze pracował dla państwa Ducksów. Delikatny uśmiech krążył po jego ustach, póki w pewnym momencie nie przypomniał sobie, kto został jego nowym pracodawcą, gdy na okres rozbudowy gospody nie miał, po co przychodzić do owej karczmy.
Jasnowłosy szybko i sprawnie poradził sobie z przydzielonym zadaniem, przy okazji pomagając w sprzątaniu zaplecza. Nie minęło południe, gdy skończyły się jakiekolwiek prace dlań. Ostatecznie zgodzono się, by chłopak pomógł za ladą, odciążając tym samym Zachariusa, który z chęcią przyjął jego pomoc.
I właśnie wtedy, gdy w spokoju i ciszy nadal porannych pustek w lokalu, do karczmy W Cykoriowym Dymie zawitał jeszcze jeden klient.
Oczy chłopaka naturalnie skierowały się w stronę otwieranych drzwi. Zapewne zaraz pojawiłby się na jego twarzy wypracowany uśmiech, gdyby nie to, kogo ujrzał.
Czarnowłosy Nicolas spokojnie kroczył w kierunku lady. Po chwili i on zdał sobie sprawę z tego, kto stoi przed nim. Typowym dla siebie gestem odgarnął włosy z twarzy, gdy z uśmiechem zatrzymał się przy kontuarze.
— Witaj, Nathanielu – jego nieco zachrypnięty, choć przyjemny dla ucha głos brzmiał najzupełniej normalnie, co w paradoksalny sposób zdawało się turkusowookiemu sztuczne, niewłaściwe.
— Dzień dobry. Co podać?
Chłopak postanowił potraktować sprzedawcę jak każdego innego klienta – nieznajomego, który jedynie przyczynia się do wypełnienia sakw właścicieli karczmy. Jakże się cieszył, że Zacharius został gdzieś przed chwilą zawołany.
— Hm… Wina. Dobrego wina. Byle niewiele, bo nadal nie minęło południe – zaśmiał się mężczyzna, kierując następnie ku jednemu z bardziej oddalonych stolików.
Po chwili młody Angerbold niósł już pełen kubek trunku. Chciał jak najszybciej wrócić na swoje miejsce i w miarę możliwości zapomnieć o obecności czarnowłosego, póki ten nie zdecyduje się opuścić karczmy.
Nie spodziewał się, że widok Nicolasa aż tak go zaboli. Znów ujrzał przed oczyma znajome pociągnięcia pędzlem, które przedstawiały postać mężczyzny w tak piękny sposób, pełen widocznego na pierwszy rzut oka uczucia.
Idąc w jego stronę, zagryzł wargę od środka, byleby nie dać po sobie niczego poznać. Uczucie ulgi, kiedy położył kubek na stoliku, niemalże natychmiast zostało obrócone wniwecz, gdy Cheerman szybko złapał blondyna za łokieć, ciągnąc z powrotem.
— Nathanielu, chciałbym z tobą porozmawiać. Jeśli możesz, poświęcić mi chwilę czasu…
— Nie. W tej chwili pracuję, muszę pilnować karczmy – przerwał mu przerażony wizją zwykłej rozmowy chłopak. Czarnowłosy nie odpuszczał jednak. Jego zadziwiająco mocny uchwyt nie zelżał ani na moment.
— M u s z ę  z tobą porozmawiać. Stąd zaś doskonale widać i kontuar, i drzwi.
Wzrok stalowych oczu nabrał chłodnej surowości, która w żadnym wypadku nie znosiła sprzeciwu. Rzuciwszy ostatnie niepewne spojrzenie w stronę lady, Nathaniel ostatecznie zajął miejsce naprzeciw mężczyzny. Nie zdecydował się jednak na kontakt wzrokowy; beznamiętne z pozoru oczy patrzyły w splecione na kolanach dłonie. Po chwili wreszcie Nicolas zaczął.
— Uciekłeś od Mrówkolwa.
Na dźwięk imienia niedawnego kochanka młody Angerbold zadrżał niezauważalnie.
— Nie wiem, co sugerujesz – odparł cicho, acz silnym głosem, jakby miał jeszcze szansę wygrać w tej jednostronnej potyczce. Z następnymi słowami „przeciwnika” zdał sobie jednak sprawę, że ta walka z góry była przegrana.
— Rozmawiałem z nim.
Chłopak poczuł się, jakby jakiś zgniły kawałek jego serca właśnie odpadł, pozwalając spłynąć cuchnącym kroplom ropy po nowo otwartej ranie.
Nicolas westchnął ciężko, przyglądając się młodemu Angerboldowi. Wyraźnie czuł on spojrzenie szarych oczu mężczyzny, przeszywające i niemal bolesne.
— Znalazłeś je – mruknął zrezygnowanym tonem czarnowłosy, kiwając głową. Nathaniel mimowolnie uniósł wzrok, po chwili zaś głowę. Widział, jak sprzedawca pocierał palcami skroń, jakby mocno się nad czymś zastanawiał bądź czymś martwił.
Minęła chwila, nim Nicolas znowu się odezwał. Przez cały ten czas jasnowłosy czuł swoje bijące głośno i szybko serce w oczekiwaniu na… Na cokolwiek.
Czego ja się spodziewam? Cudu? Pocieszenia? Zaprzeczeń?
— Mówiłem mu wiele razy, by je wyrzucił. Na początku dlatego, że się wstydziłem. Potem Mrówkolew zaczął mnie irytować tą swoją manią. Nie, żeby było to coś niebezpiecznego, skądże. Po prostu wiedziałem, że przez nie w końcu kogoś skrzywdzi. Ale on cały czas zaprzeczał, zapewniał mnie, że nigdy coś takiego się nie stanie. Że dobrze je schowa. I nie będzie na nie patrzył. – Nicolas skrzyżował wzrok z chłopakiem. – I właśnie widzę „potwierdzenie” jego słów.
Gorzki ton mężczyzny nie wskazywał na to, by próbował bronić Mrówkolwa. Wręcz przeciwnie – wyraźnie oskarżał malarza, kierował całą złość w jego kierunku. Czarnowłosy zaskoczył tym Nathaniela, który nie spodziewał się niczego podobnego.
— Przyszedł do mnie wtedy, tego samego dnia. Właściwie niewiele później po tym, jak ujrzałem ciebie. Na początku wydawało mi się, że jesteś na mnie o coś wściekły, co mnie zaskoczyło. Nie miałem pojęcia, co mogłem ci zrobić, zwłaszcza że rozmawiałem z tobą ledwo raz. Chodziłem sobie zatem po Uliczce Targowej, gdy jakiś czas potem złapał mnie Mrówkolew z mokrą głową. Był na ciebie wściekły, taki wściekły i jednocześnie przerażony. – Ostatnie słowa mężczyzna wypowiedział z pogardą. – Spytał, czy cię widziałem. Wtedy zacząłem się domyślać. Od razu zapytałem o obrazy. Uwierz mi, tak rozdygotanego go jeszcze nie widziałem. Niemalże wydarł się na mnie przy tych wszystkich ludziach. Wiedziałem wtedy, że je znalazłeś. To była oczywista reakcja. Potem powiedziałem mu, że przebiegłeś mi gdzieś przed oczyma. A on tylko rzucił się w stronę, którą mu pokazałem.
Szukał mnie.
Ta jedna informacja przebiła się przez umysł chłopaka z siłą deszczu tysięcy spadających strzał. Nie wiedział, jak zareagować, co zrobić z tymi słowami. Zachować je? Wyrzucić z umysłu jak najszybciej? Naprawdę nie miał pojęcia.
— Mogę mówić dalej, czy nie chcesz tego słyszeć? – spytał łagodnie Nicolas, czym wytrącił blondyna z zamyślenia. Ten po chwili namysłu niepewnie kiwnął głową.
— Mów – poprosił słabo. Delikatny uśmiech na ustach mężczyzny nadał mu wręcz pięknego wyrazu, rozświetlając smutno jego twarz.
— Dobrze – powiedział i po chwili wznowił opowieść. – Zacznę może od początku. Mniemam, że Mrówkolew opowiedział ci, gdzie się wychował i jak został malarzem? – Mężczyzna cierpliwie poczekał, aż Nathaniel potwierdzi kiwnięciem głową. – Obaj wychowaliśmy się w tym samym miejscu, razem. Nasze domy niewiele dzieliło, więc oczywiste, że zaprzyjaźniliśmy się jeszcze jako dzieci. Ja od samego początku wiedziałem, że nie chcę żyć, pracując ciągle w kopalni. Moi rodzice na szczęście rozumieli to i zaakceptowali moją decyzję o wyjeździe do Gholgii, miasta portowego. Na początku pracowałem w dość nieprzyjemnym szynku, który miał jednak uczciwego gospodarza. Wynajmowałem też niewielkie mieszkanie. Byłem z siebie naprawdę dumny – na moment czarnowłosy przerwał, by upić łyk wina. – Po niecałym roku przyjechał do mnie Mrówkolew i jako długoletni przyjaciele zamieszkaliśmy razem, by zaoszczędzić na czynszu. Mrówkolew naprawdę ożył. Widziałem w nim ogromną różnicę, porównując jego sprzed wyjazdu, gdy przez kilka lat musiał sam zapracować na swoje marzenia, i jego w tamtej chwili. Cieszył się ze wszystkiego jak dziecko. Nareszcie mógł malować, co i kiedy tylko miał na to ochotę. Gholgia i dla niego stała się nowym domem, w którym mógł w końcu robić, cokolwiek chciał.
I tak obaj, uwolnieni, mogący nareszcie rozwinąć skrzydła, w pewnej chwili przekroczyliśmy jeszcze inne drzwi. Na początku to były zwykłe złośliwości, ale z… Z krztyną czegoś nowego. Innego. Potem zaczęliśmy zauważać nasze spojrzenia. Przelotny dotyk wywoływał drgawki. Powoli zaczęliśmy zbliżać się do siebie w zupełnie inny sposób niż dotychczas. – Nicolas upił łyk wina, przerywając na moment.
Nathaniel nie wiedział, czy chce tego słuchać. Gdzieś w środku każde słowo wypowiedziane przez szarookiego pogłębiało już istniejącą ranę. Jednocześnie jednak siedział bez ruchu, wsłuchany w opowieść mężczyzny. Tłumaczył sobie, że nadal tu jest tylko dlatego, iż może usłyszeć coś istotnego, jakąś ważną informację. Mimo to zdawał sobie sprawę z powodu, dla którego naprawdę chciał słuchać.
Chłopak nie miał zamiaru przyznawać się nawet przed samym sobą, że chce wiedzieć więcej o osobie, którą kocha. Bez względu na to, co się stało.
— Pewnego dnia poprosił mnie, żebym mu pozował – kontynuował tymczasem Nicolas. – Zaśmiałem mu się w twarz. On? Wschodząca niczym słońce sława sztuk miałaby malować mnie? Ale Mrówkolew długo mnie prosił, poza tym… Już wtedy wiedziałem, że jest moją słabością. Ostatecznie  nie odmówiłem.
Ten obraz był jednym z najlepszych, jakie dotychczas namalował. Nie pokazał mnie dokładnie. Moja postać siedziała na kamieniu przed wodospadem. Pamiętam, że wokół „mnie” rósł las, tak zielony i żywy, że niemal słyszałem jego szum. Spadająca woda odbijała tysiące pojedynczych promieni słońca, błyszczała srebrną kaskadą. A mimo tego to „ja” dominowałem na obrazie. To „ja” byłem tym punktem, który przykuwał najwięcej uwagi. Do dziś nie wiem, jak udało mu się to zrobić. Mrówkolew po prostu miał talent od samego początku.
Potem wszystko potoczyło się szybko. Z dnia na dzień byliśmy coraz bliżej, zdając sobie sprawę z własnych pragnień i zamiarów. I nagle… Po prostu. Nie mieliśmy pojęcia, jak i co możemy czynić, byliśmy zwyczajnie błądzącymi dziećmi, które dojrzewają w końcu także w „tym”  aspekcie. Kolejnego ranka wiedziałem, że zrobiliśmy coś niewłaściwego, niedopuszczalnego. Ale Mrówkolew… Ani przez chwilę wyglądało na to, by czegokolwiek się obawiał. Jakby było zupełnie normalnym, by dwóch mężczyzn było razem w romantyczny sposób.
Niedługo potem zacząłem co jakiś czas znajdować obrazy  t e j  serii. Nie wiem, co stanowiło jego natchnienie, by tworzyć coś podobnego. Ale tylko do nich nie prosił mnie o pozowanie. Śmiałem się z niego, że nie ma gustu, że obiera za główny motyw stwora tak niskiego poziomem jak ja. Ale on nie przestawał. Czasem, gdy Mrówkolew wychodził do Heatha lub po prostu nie było go w pobliżu, przyglądałem się tym obrazom. I sam nie potrafiłem uwierzyć jego wyobraźni. Naprawdę potrzeba wielkiego geniuszu, by wlać tyle uczuć w płótno. Zwykłe szare tło, a wyglądało jak płynąca powoli mgła. Zwykła naga postać, a zdawało się, że zaraz weźmie kolejny oddech lub mrugnie. Jedyne, co absolutnie wybijało się ponad wszystko i na pewno nie wyglądało zwyczajnie, były oczy. Żywe diamenty. Chyba właśnie w nich Mrówkolew wszystko chował. Nigdy nie widziałem, jak malował którąkolwiek pracę z tej serii, ale mógłbym dać sobie uciąć prawą dłoń, że to nad oczyma spędzał najwięcej czasu.
Za którymś razem widząc te płótna, przestraszyłem się. Każdy kolejny obraz wyglądał lepiej, bardziej żywo. Przeraziłem się jego kreski, farb, jego uczuć. Odruchowo właściwie złapałem leżący gdzieś węgiel i zamalowałem te oczy, które patrzyły prosto na mnie, gdziekolwiek bym nie poszedł.
I rzeczywiście – obraz wyglądał… zupełnie zwyczajnie. Teraz mogłem patrzeć na „siebie” bez lęku. Z czarnymi oczyma to już niezupełnie był Nicolas Cheerman, którego zacny Mrówkolew tak zacięcie malował. Zrobił mi przez to ogromną awanturę. Wściekał się i smucił na przemian niczym dziecko. Oczywiście przeprosiłem, lecz… Odkrycie jednego z jego sekretów niesamowicie mnie ucieszyło. Poza tym obserwowanie Mrówkolwa reagującego jak smarkacz było niesamowicie zabawne. Kiedy tylko zauważył, że zmieniam barwę oczu na każdym obrazie z tej serii, zaczął je chować. Pokazywał tylko wtedy, gdy sam był w mieszkaniu. A mimo to udało mi się dopaść większość „mnie”.
Czarnowłosy zaśmiał się do wspomnień. Z początku Nathaniel nie rozumiał, o czym ten mówił. Dopiero potem przypomniało mu się, że – istotnie – Nicolas miał czarne oczy na obrazach ze swej serii. Młody Angerbold wciągnął powietrze przez nos, po czym wypuścił je ustami, chcąc w ten sposób nieco się uspokoić. I choć niewiele to pomogło rozdygotanym nerwom, wiedział, że nadal chce słuchać mężczyzny.
— Cóż… Po jakimś czasie zauważyłem coś nowego. Moje uczucia, oczywiście, nie zmieniły się ani trochę, ale… Choć jest jeszcze coś.
Znałem Mrówkolwa od samego początku, wiedziałem, jaki jest. Znałem także jego gorszą stronę. Zazwyczaj jest absurdalnie i niemożliwie dobrym człowiekiem. Tylko przez swój wybór nie ma wielu przyjaciół – zawsze wolał trzymać się bardziej na uboczu, nieznajomy nikomu i nierozpoznany. Jednak czasem wydawało mi się, że stoi przede mną zupełnie inny człowiek.
Gdy skończył pobierać nauki u Heatha, powiedział, że chce się przenieść. Do innego miasta. Chciał pokazać swoje obrazy całemu światu, chciał podzielić się z innymi swoimi wizjami. Chciał, żeby ktokolwiek, choćby jedna osoba, zrozumiała i doceniła sposób, w jaki patrzył na świat. Nieważne były pieniądze, nieważne były te „normalne” wartości. Liczyło się tylko piękno, nawet to najgłębiej ukryte i najbardziej spaczone. Zgodziłem się więc, byśmy przenieśli się do miasta obok, byśmy powoli pokazywali wszystkim dar Mrówkolwa.
Jednak w nowym miejscu niewielu ludzi szanowało sztukę. Mrówkolew co dzień przeklinał ich wszystkich. Nie wiem, czy choć raz miałeś okazję zobaczyć jego wybuch. Jeśli tak, zrozumiesz moje uczucia. – Nathaniel przypomniał sobie naraz dzień, w którym przyszedł doń list od lorda Turysa. Tak, widział podobny „wybuch”. – Jeden moment, jedna rzecz, która wtrącała się do jego świętości w jakikolwiek sposób, a on zmieniał się zupełnie. Wyglądał wówczas jak szaleniec. Niemal co dzień byłem świadkiem jego furii. Owszem, nigdy nie kierował złości wobec mnie, ale… Nie da się nie bać takiego człowieka. Starałem się go pocieszać, wspierać. Wiedziałem, że to przez niezrozumienie ludzie go nie szanowali. A on cierpiał. Tylko nie umiał okazać tego inaczej.
Pewnego dnia jednak powiedziałem mu spokojnie, że wyjeżdżam. W mieście, w którym wtedy byliśmy, znalazłem sklep podobny do tego, który dziś sam prowadzę. Dotychczas nie spotkałem się z podobnym miejscem. Mrówkolew sam zbijał sobie ramy i naciągał na nie płótna. Farby zdobywał od różnych kupców na targach. Bycie malarzem było trudne, lecz dawał sobie radę. Ale kiedy zobaczyłem te wszystkie narzędzia i barwy zebrane w jednym miejscu… Cóż, mogę bez skrępowania powiedzieć, że to Mrówkolew nauczył mnie kochać sztukę, nawet w jej niestworzonej jeszcze postaci. Od razu wiedziałem, że pragnę mieć taki sklep. Zdawałem sobie także sprawę, że chcę wyłącznie własnymi siłami spełnić to marzenie. Przy nim nie było to możliwe. Dlatego powiedziałem, że wyjeżdżam, by zwiedzić świat.
Nie chciał mnie puścić. Widziałem w jego oczach, że pragnął mnie zatrzymać przy sobie bez względu na wszystko. Ja jednak podjąłem decyzję, a Mrówkolew zdawał sobie sprawę, że mnie nie przekona. W końcu on także znał mnie od zawsze. Zacząłem kupować rzeczy, które mogły mi się przydać. I w końcu nadszedł dzień, gdy miałem wyjechać.
Kochałem Mrówkolwa. Bardzo mocno. Ale wiedziałem, że ze mną nie będzie on mógł być szczęśliwy. Kiedy ostatni raz się objęliśmy, przytuliłem go mocno i powiedziałem, żeby na mnie nie czekał. Żeby znalazł sobie lepszą miłość. I żeby był cierpliwy. To był jedyny raz, gdy widziałem łzy w jego oczach. Musiał się pogodzić z moimi słowami. W końcu przytaknął mi. Pożegnaliśmy się. I nie spotkaliśmy przez lata.
Dopiero półtora roku temu przyjechałem do Leverium. Założyłem sklep. I pewnego dnia wszedł do niego on. Wiedziałem od razu, że między nami już nic nie ma. Że znowu jesteśmy tylko przyjaciółmi. Spytałem go, oczywiście, czy jego cierpliwość się opłaciła. Pokazał mi wtedy pozostałe serie.
Ten czerwonowłosy chłopak przyjechał do stolicy ledwo na parę miesięcy. Mrówkolew od początku wiedział, że tamten niedługo się ożeni w swoim rodzinnym mieście, dokąd wracał. Powiedział mi, że po prostu nic nie mógł poradzić. I pewnej nocy chłopak zostawił go jedynie z krótkim listem, w którym błagał o wybaczenie i dziękował za wszystkie spędzone razem chwile. Z tym drugim chłopcem Mrówkolew spotkał się na targowisku. Żebrał. Więc Mrówkolew go wziął. Ich znajomość trwała długo, bo aż do momentu, w którym ja przyjechałem do stolicy. Widziałem, że on był z nim szczęśliwy. Miałem nawet okazję chłopca spotkać. Był naprawdę żywy, dokładnie tak, jak na obrazach. Ale wszystko się wkrótce skończyło. Chłopak był chory, ciężko. Zawsze kaszlał, lecz nagle, w ciągu ledwo paru tygodni, jego stan się pogorszył. Chudł z każdym dniem. I w końcu umarł. Mrówkolew bardzo to przeżył. Udawał, że pogodził się z jego śmiercią, ale mnie nie mógł oszukać. Rozpaczał długo.
Aż poznał ciebie. Pewnego dnia po prostu przyszedł z tobą do mojego sklepu, zupełnie odmieniony. Wcześniej przez parę miesięcy nic nie kupował. Zapewne nie stworzył żadnego obrazu. A nagle ni stąd, ni zowąd, radosny i uśmiechnięty pakuje się do mojego sklepu po farby. Nie miałem pojęcia, co się z nim stało. Po prostu przedstawił mi ciebie jak gdyby nigdy nic. Na początku myślałem, że może nadal udaje, ale… Tak nie było. Nie mogłem uwierzyć, że to twoja sprawka. Chciałem nawet zatrzymać go na chwilę, żeby porozmawiać. Pamiętasz chyba, co odpowiedział? – Nicolas uśmiechnął się pobłażliwie.
„Teraz nie mogę zostawić Nathaniela samego”.
Co to miało znaczyć? Cała ta opowieść… Chłopak nie wiedział, co miałby o tym myśleć. Wszystko wskazywało na to, że Mrówkolew go nie okłamywał, ale… Czyż nie był jeno zamiennikiem? Nawinął się ze swoimi oczyma, do których u ludzi malarz najwyraźniej zawsze miał słabość i akurat zainteresował zrozpaczonego bruneta. Był tylko substytutem…?
— On cię pokochał. I dzięki tobie był w stanie znowu stać się tym sławnym i genialnym Mrówkolwem. Bo cię znalazł. Wiesz, jak nazywał każdego, kto go jakkolwiek zainspirował? – Nathaniel pokręcił głową. – Mówił o nich „melodie”. Ale tylko ci, których pokochał, dostali własne serie. W ten sposób pokazywał im, że są wyjątkowi, że są jedynymi Melodiami, które inspirują go tak, iż nawet nie musiał nań patrzeć, by oddać to, co widział. A ty… Mrówkolew nigdy za nikim nie biegł. Był jak człowiek, który łapie motyle. Gdy takiego pochwycił, otwierał dłonie i pozwalał mu na wszystko, nawet ucieczkę. Ale tylko ciebie gonił, tylko ciebie nie chciał wypuścić. Powiedz mi, Nathanielu. Kochasz go?
Chłopak zacisnął szczękę.
Tak, kochał. I czuł to teraz wyjątkowo mocno. Czuł nawet wahanie, niepewność co do własnych wyborów.
Ale nie był już tym samym Nathanielem, co niegdyś. Zaś ten, którym stał się teraz, nie mógł wybaczyć zatajonej prawdy. Tych uczuć. Tego przywiązania. Pozwolił sobie myśleć, że jest jedyną osobą. Mrówkolew pozwolił mu tak myśleć. Gdyby tylko powiedział mu wcześniej, gdyby pokazał inne serie, opowiedział o nich…
Zdradził go. Nie w dosłownym sensie. Zdradził jego zaufanie.
Blondyn wiedział, że dokonał już wyboru.
— Tak, kocham go. Ale teraz jest za późno. Teraz ja też chcę odlecieć – rzekł cicho, acz stanowczo, patrząc prosto w oczy Nicolasa.
— Hm… Jesteś dojrzalszy, niż myślałem. Rozumiem cię. Jednak przemyśl to jeszcze raz. Żebyś nie żałował – poradził mu, po czym dopił resztę wina. – Pozwól tylko, że cię o coś spytam. Jak nazywa się twoja seria?
— A twoja, Nicolasie? – odparł nieco zadziornie. Czarnowłosy uśmiechnął się.
— „Alabastrowy cierń”. Mrówkolew zawsze mi mówił, że z zewnątrz jestem gładki, a w środku boleśnie wręcz kolczasty. To jak? Powiesz mi?
— „Książę turkusu”. Zapewne domyślasz się dlaczego.
Mężczyzna zaśmiał się. Jego śmiech naprawdę był przyjemny, co jasnowłosy zauważył już przy pierwszym ich spotkaniu.
— Cóż, samemu ciężko byłoby mi wymyślić lepszą nazwę dla obrazów z tobą. Nie dziwię się Mrówkolwu. No, ale… Ja będę już wracał do sklepu. Zasiedziałem się. Pozwól mi jednak podzielić się jeszcze jedną informacją. – Sprzedawca wstał i okrążywszy stolik, nachylił się nad młodym Angerboldem. – Skoro Mrówkolew od początku nie chciał cię wypuścić, także teraz łatwo nie odpuści. Znam go na tyle dobrze, by móc powiedzieć, że gdy on zacznie o coś walczyć, walczy do końca. – Po tych słowach wyprostował się. –Wraz ze swoją decyzją uważaj na siebie, Nathanielu. A teraz bywaj.
Z tym pozdrowieniem uśmiechnięty Cheerman wyszedł z karczmy, pozostawiając chłopaka samemu sobie z usłyszaną historią i własnymi przemyśleniami. Wiedział teraz, że niedługo zapewne spotka Mrówkolwa.
Będzie musiał sobie to wszystko dokładnie poukładać, nim w końcu się nań natknie.

5 komentarzy:

  1. Pewnie, że Zacharius jest miły c: A jego niezdarność przy gotowaniu urocza. I ta akcja ze spaniem na podłodze i zuchwałością, taki opiekuńczy złośliwiec.
    Nie myślałam, że Nicolas przyjdzie rozmawiać z Nathanielem. Ich historia i zmiany w osobowości Mrówkolwa. No i postać Nicolasa w ogóle, bardzo lubię.
    Podobały mi się Melodie i porównanie do motyli. I Mrówkolew tak zjebał. Powinien był powiedzieć Nathanielowi. On teraz nie może mu tego wybaczyć i chyba będę musiała wyjąć swój kocyk i lody karmelowe, kiedy się spotkają. Rrrghaaa. I to, jak Mrówkolew odżył po śmierci tego chłopaka, kiedy poznał Nathaniela. Moje małe serduszko boli ; ;
    Jeszcze nagle rozbudzony lęk przed płomieniami, ten fragment był bardzo ładny:
    "Dźwięk tych drugich poruszył w pewnej chwili jakąś część w młodym Angerboldzie, który zaczął wyobrażać sobie gorące wnętrze – jaskrawe barwy rażące oczy, palące ciepło żaru, skaczące do góry iskry palącego się drewna i płomienie, wijące się dziko płomienie, które przypominały setki agresywnych węży, jedynie czekających na swoją ofiarę."
    Nie podobało mi się to zdanie z dojrzałością Nathaniela, jakoś wydawało mi się płaskie. Jest dobrze wkomponowane w wypowiedź, ale jakoś mi nie pasuje.
    Nazwa Gholgia jest ładna c:
    Znowu przepraszam za mało treściwą pisaninę, ale piątki zjadają.
    ~ Brukiew, budyniowy łeb.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aw Zacharius taki kochany! Uwielbiam te jego zadziorność i złośliwość! No i przekonalam się trochę co do Nicolasa. Widać, że zależy mu na szczęściu Mrówkolwa, dlatego opowiedział to wszystko Nathanielowi :( Eh Mrówkolwie dlaczego mi to robisz :/ Nie wiem jakie mam miec o nim zdanie i jakie żywić do niego uczucia :/ jestem chyba tak niezdecydowana jak Nath, nie potrafie wybrać czy mu przebaczyć czy nie :/ Mysle ze Nathaniel potrzebuje trochę czasu, żeby sobie to przemyślec. Wiadomo w końcu, że jest dla Mrówkolwa bardzo ważny. Cieszy mnie fakt, że jednak za nim pobiegł, chciał go odszukać!
    Mam nadzieje, że Nath poradzi sobie kiedyś z traumą, jaką przeżył. Teraz doszedł też strach przed ogniem. Zamiast coraz lepszego samopoczucia, zaczynają pojawiać się nowe objawy :(
    Czekam teraz na wielkie wejscie Mrókolwa!!!!!!! Tłumacz się, przepraszaj i błagaj o wybaczenie!
    Pozdrawiam,
    Zander : 3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hmmm... Niezła dedukcja Shiemi... Myślałam (Ba, byłam przekonana), że Mrówkolew malował te obrazy całkiem niedawno, a tu taka niespodzianka! Tyle się tu wyjaśniło... I ta piękna historia Mrówkolwa i Nicholasa - wzruszyłam się czytając. Lecz poczynania malarza mówią same za siebie - nie jest osobą, której można do końca ufać (co nie zmienia faktu że go uwielbiam). Czy to prawdziwa miłość czy nie, przeszłości nie da się wymazać ani zmienić... Co komentarz powtarzam: c h o r o b a d u s z y -sprawdziły się słowa Franka... Mam nadzieję że jednak Nathowi się kiełbie we łbie poukłada i wróci do malarza, chociaż kto wie Już myślałam że pod sam koniec rozmowy Nicholas zdradzi imię Mrówkolwa, ale musiałam się kurczę obejść smakiem. Oj jak mnie ta kwestia intryguje! Co do Zachariusa - nie umiem go polubić. Faktycznie potrafi być miły i opiekuńczy, ale już się tak przyzwyczaiłam do Mrówkolwa, że Zachriusa w roli kochanka Natha bym nie zniosła. Teraz część bardziej techniczna: Przepiękne opisy i porównania. Do melodii, do diamentów... To wszystko tak cudnie i brzmi przy czytaniu na głos. Wszystko jest płynne i ma swój własny, stały rytm. Uwielbiam tą cechę. Lekkość to oczywiście podstawa, ale jeśli do lekkości dołożymy miarowe tempo to wszystko jest łatwiejsze i przyjemniejsze do lektury. Trzecioosobówka nie jest moją ulubioną formą, jednak jeśli wychodzi ona z pod Twojego pióra, Racu, to mogę się przekonać. Jestem przyzwyczajona do użycia takiej narracji w formie: Wstał, zjadł, poszedł. Koniec. Zero emocji! A Twoja trzecioosobówka jest tak bogato rozbudowana, że przewyższa większość pierwszoosobówek. Według mnie ten rozdział jest najlepszym (pod względem technicznym) rozdziałem "Księcia Turkusu". Brawo~
    Pozdrawiam i życzę weny~

    OdpowiedzUsuń
  4. Proszę mi wybaczyć niepisanie komentarza pod poprzednim postem.
    Świetny rozdział. Zacharius to dla mnie taki złośliwy opiekun. Podoba mi się to, że zaopiekował się Nathem. Bywa trochę denerwujący, ale to chyba jego uroki. Bądź co bądź, nie przepadam za tym typkiem, ale chyba coraz bardziej go lubię. Cieszę się, że Nicolas wyjaśnił sytuację Nathanowi, choć nie spodziewałam się, że będzie z nim rozmawiać. Już nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału.
    Bardzo podobają mi się Twe opisy, co powtarzam już nie po raz pierwszy. Szczególnie urzekły mnie Melodie, porównanie do motyli no i jeszcze ten strach przed ogniem. Naprawdę kocham to opowiadanie.
    Pozdrawiam serdecznie i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zajebiste!! Chce więcej!!

    OdpowiedzUsuń