Uwaga

piątek, 8 listopada 2013

Rozdział XXXI

Ranek nadszedł szybko. Wręcz za szybko. Ostre światło dnia przedarło się przez głęboki sen, sprawiając, że wraz z jego świadomością obudziło się tragiczne pulsowanie w głowie. Nowy dzień nie poskąpił mu także ogromnego pragnienia i stałego poczucia odrażającego smrodu, jaki unosił się wszędzie wokół. Choć czy to nie przypadkiem Nathaniel tak śmierdział?
Mgliste wspomnienia wczorajszych wydarzeń uderzały w umysł chłopaka i mieszały się w masę, z której ciężko było mu wyłowić cokolwiek sensownego. Pamiętał głównie twarz Mrówkolwa, jego złość, jego… obrazy. Przypominał sobie powoli, że potem szukał karczmy, ale z jakiegoś powodu znalazł się Pod Wilczą Paszczą. Później… Co było później? Pił, dużo pił… Jasper… Chłód wieczoru… Zacharius?
I nagle wszystko do niego dotarło.
Z głośnym jękiem przewrócił się na bok, czując podchodzący do gardła kwas. Zapewne wszystko to wylądowałoby na podłodze, lecz w ostatniej chwili ktoś podał mu wiadro, którego chłopak z wdzięcznością użył.
— Widzę, że się już obudziłeś – rzekł doń zielonooki towarzysz, niekoniecznie chciany, acz wyraźnie potrzebny. – Wczoraj tylko raz nie zdążyłem z wiadrem. Zaraz przyniosę ci coś do picia.
Odpowiedział mu charkotliwy dźwięk, który ciężko byłoby porównać z jakimś konkretnym odgłosem. Po chwili dziewiętnastolatek zjawił się z powrotem, niosąc kubek z jakimś napojem. Podał go Nathanielowi do drżących rąk i wyraźnie nakazał go w siebie wlać.
— To napar z mięty. Już ostygł, więc możesz spokojnie pić. Najpierw poradzimy sobie z mdłościami, potem pomogę ci z resztą – rzekł cicho Zacharius, pilnując, by chłopak wypił wszystko.
Z początku młody Angerbold nie chciał niczego przyjąć. Na myśl o konieczności przełknięcia czegokolwiek czuł ogromną gulę w gardle, tak ciężką i zatykającą, iż był pewien, że nie wmusi w siebie nic. A jednak gdy już zaczął pić ów specyfik… Niemal natychmiast przyszła doń ulga. Mdłości powoli zaczęły ustępować, choć poza tym skutki wypicia ogromnych ilości alkoholu właściwie jedynie bardziej dawały się we znaki.
Wypiwszy całość, odstawił kubek na podłogę przy łóżku. Z głośnym sapnięciem z powrotem osunął się na poduszki, mając wszystko wokół w głębokim poważaniu. Chciał jedynie zapaść się pod ziemię, zniknąć i zostać zapomnianym. Po tym co zrobił wczoraj…
Przesada. To była ogromna przesada. Nathaniel doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Mimo tego nie potrafił z pełnym przekonaniem rzec, że nie powtórzyłby nigdy podobnego błędu. Gorycz umościła sobie wygodne i jednocześnie niezwykle trwałe posłanie w jego sercu.
Uśmiechnął się ciężko do pierzyny.
Dlaczego życie musi być tak wstrętne? Jak młoda wszetecznica – na początku śliczna i warta swej ceny, ale potem… Psuje się i brzydnie niemal w jednej chwili.
Chłopak do tej pory wiele razy zadawał sobie to pytanie. Co niby zrobił, by los karał go w tak bolesny sposób? Czy żył zbyt pięknie w spokoju, który przekraczał granice normalności? Przecież w jego rodzinie zawsze były problemy – tak, kochali się nawzajem jak mało kto, ale przecież ciągle nie mieli pieniędzy, musieli się zapożyczać, ojciec i on ciężko pracowali, matka także starała się pomóc. Przecież doświadczył życia, znał jego trudy i wartość pieniądza, wiedział, że nigdy nikomu nie jest łatwo…
A mimo to musiał stracić wszystko.
Najgorsze było jednak to, iż los nie poprzestał na jego rodzinie. Musiał położyć łapska także na drugiej najważniejszej dlań rzeczy.
Na uczuciach.
Na wierze. Zaufaniu. Miłości.
Czemu bogowie nie okazali mu wsparcia? Jakby tak naprawdę nikogo nie było; nikogo ni niczego. Czy los właśnie próbował go nauczyć, by zwyczajnie nie ufać ludziom? Nie zbliżać się do nich, bo pośród nich można zaznać jedynie bólu i rozczarowania po stracie?
Najwyraźniej.
I dobrze mu wychodziły owe nauki.
Blondyn czuł, że nie ma siły na nic. Pragnął jedynie zniknąć, zapuścić się w czeluście ciemności i ciszy, gdzie zwyczajnie czeka go śmierć. Nicość. Wieczne zapomnienie. Nie chciał dostawać się do krainy umarłych. Tam musiałby jedynie czekać długie tysiąclecia na koniec świata, by Chaos na nowo zagarnął wszystko.
Dla niego koniec wszechrzeczy mógł nastąpić już zaraz. I tak nie zwróciłby na to większej uwagi.
— Ej, Malachitowy. Masz, zjedz to – rzekł nagle zielonooki, szturchając go delikatnie w ramię. Chłopak był w tej chwili naprawdę irytującym dodatkiem do tortur od śmiejącego się z ironią losu.
— Zachariusie… Czemu nie dasz mi zwyczajnie spokoju? – spytał blondyn, uniósłszy na moment głowę. Opuchnięte powieki miały czerwoną barwę, nieładnie kontrastującą z turkusem jego oczu. Wiedział, że wygląda tragicznie, lecz to mu nie przeszkadzało. Nic by mu nie przeszkadzało, gdyby nie silne pulsowanie pod warstwą czaszki.
— Nie żartuj. Ja rozumiem, że po tak radosnej przygodzie z alkoholem czujesz się wybornie, ale chyba pominąłeś mój drobny udział w innym rodzaju zabawy. Masz wobec mnie dług. A teraz nie wybrzydzaj i jedz. – Pan Arrow jedynie naciskał i wyraźnie nie miał zamiaru ustępować. Po posłaniu mu pełnego zmęczenia spojrzenia młody Angerbold ostatecznie wziął w dłoń niewielką miseczkę z jakąś żółtą papką.
— Co to niby jest? – Bez specjalnej ochoty zanurzył w podejrzanej cieczy łyżkę i podniósł ją do góry, patrząc na ciągnącą się niczym śluz nić.
— Żółtka z cukrem. Nieraz mi pomogły w twoim stanie. A, uwierz, zdarzało się, że bywałem w znacznie gorszej sytuacji niż ty dzisiaj. – Zacharius zaśmiał się pod nosem, najwyraźniej wspominając jakieś dawne wydarzenie.
Młody Angerbold po chwili wahania przemógł się i powoli zaczął zjadać ów dziwny specyfik. Mdlący smak jajka był nieprzyjemny na języku. Nawet drobiny brązowego cukru nie zdołały sprawić, by ta mieszanina stała się bardziej „przełykalna”. Przez chwilę jasnowłosego zastanowiło, skąd ten upierdliwy chłopak miał cukier, tak drogą przyprawę. Po chwili jednak stwierdził, że go to nie obchodzi.
Parę razy chciał odstawić miskę i przestać jeść, lecz zielonooki za każdym razem skutecznie straszył go, że siłą zacznie wlewać mu do gardła zsiadłe mleko, które było o wiele gorszym lekiem na kaca. Ostatecznie blondyn zjadł wszystko i odetchnął z ulgą, gdy pozwolono mu odstawić naczynie. Owszem, czuł się żywiej, lecz bolesny łomot w głowie na widok światła lub pod wpływem głośniejszego dźwięku wciąż sprawnie go uziemiał i uzależniał od woli dziewiętnastolatka. Ta łaska, na którą był zdany, nie należała do rzeczy niezbędnych mu w tej chwili.
— Powinieneś się wykąpać. Śmierdzisz – stwierdził nagle Zacharius absurdalnie normalnym tonem głosu. Nathaniel spojrzał nań ze zmęczeniem, dając wyraz temu, jak bardzo obchodził go w tej chwili własny zapach. – Podgrzeję trochę wody.
Do zielonookiego najwyraźniej nie dotarł ów jakże niewybredny sygnał. Ewentualnie zignorował go zupełnie. Niezależnie jednak od powodu chłopak wyszedł z pomieszczenia i znikł za drzwiami. Odgłosy jego kroków oraz dźwięki przestawianych przedmiotów wskazywały na to, iż rzeczywiście miał zamiar zrobić coś ze stanem blondyna.
Młody Angerbold zakopał się pod kołdrą, niezdarnie zaciągając ją jak najwyżej. Czuł się, jakby ktoś przygniótł go ogromnym kamieniem, a potem próbował wyciągnąć poprzez rozbicie skały innym głazem. Ile czasu ten stan miał się jeszcze utrzymywać? Nie dało się jakoś uniknąć podobnych „atrakcji”?
Może gdybym pił cały czas, bez ustanku…?
Nie mógł zaprzeczyć, iż wczoraj osiągnął stan, jakiego pragnął. Zapomnienie? Proszę bardzo. Oderwanie od rzeczywistości? Nie ma sprawy. Gdyby tylko nie musiał budzić się z tego pełnego upojenia i czarnych plam snu… 
Po jakimś czasie Zacharius wrócił do pomieszczenia. Na widok opatulonego po uszy blondyna albo stwierdził, że pobawi się w wybornego kata, albo stracił zupełnie cierpliwość. Zapewne prawidłową była odpowiedź pierwsza, gdyż zerwanie z niego kołdry z całą siłą nie należało do rzeczy, które zrobiłby zwyczajnie zniecierpliwiony człowiek. Nagłe szarpnięcie zaś tak oszołomiło obolałego chłopaka, że mógł jedynie dać się pociągnąć wraz z pościelą, co skutkowało upadkiem z łóżka. Ciężki jęk wydobył się z jego ust wraz z całą resztką powietrza. Nathaniel w tym momencie nie miał nawet siły przekląć zielonookiego.
— Wiedziałeś, że wszedłem – rzekł tamten jedynie, jakby to mogło go usprawiedliwić.
Po tych słowach młody Arrow podniósł turkusowookiego na nogi, po czym pomógł mu dowlec się do pomieszczenia, gdzie stała gotowa dlań balia. Tam Zacharius puścił go powoli, by chłopak dał radę sam ustać na nogach.
— Zostawiam cię. Ale jeśli będziesz tu siedział zbyt długo, jak matkę kocham, Malachitowy, wejdę tu i na siłę sam cię umyję, choćby lodowatą wodą.
Z tymi słowami dziewiętnastolatek wyszedł z pomieszczenia. Nathaniel przez moment patrzył za nim niepewien, czy chłopak jedynie go straszył, czy mówił poważnie. Ostatecznie jednak odwrócił się w stronę balii i powoli doń podszedł. Nawet ostrożne zdjęcie ubrań nie uchroniło go od zawrotów głowy i niemalże kolejnego upadku – przed którym wybronił się równie ryzykownym chwyceniem z całej siły balii. Wreszcie jednak udało mu się wejść do letniej już wody, gdzie mógł pozbyć się odoru alkoholu.
Po kolejnych minutach blondyn skończył kąpiel. O dziwo, czuł się po niej o wiele lepiej, wręcz niesamowicie lekko w porównaniu z poprzednim stanem. Wychodziło na to, że jego towarzysz naprawdę miał doświadczenie w radzeniu sobie z podobnymi sytuacjami.
Na stoliku przy balii znalazł ręcznik oraz koszulę i parę spodni, wyraźnie nań za dużych. To oznaczało, że Zacharius najwyraźniej pożyczył mu swoje ubranie. Chłopak nie wiedział, czy mu podziękować, czy zignorować ów fakt – w końcu przecież sam o nic nie prosił. Postanowił jednak okazać choć minimum wdzięczności ze względu na to, iż zawdzięczał zielonookiemu nie tylko czyste odzienie.
Wyszedłszy z pomieszczenia, nadal miał na głowie ręcznik. Mokre włosy lekko oblepiały jego twarz po obu stronach, chłodząc w przyjemny sposób. Lecz – choć czuł się znacznie lepiej – zawroty w głowie nadal uniemożliwiały chłopakowi swobodne poruszanie się. Sztywne ruchy i nienaturalnie stawiane kroki zdawały się oznajmiać, iż zapewne aż do jutrzejszego ranka Nathaniel nie zazna ulgi.
Mieszkanie Zachariusa, jak blondyn zdążył się już przekonać, nie należało do specjalnie wielkich i bogatych. Było znacznie lichsze od skromnego mieszkania malarza. Dwa niewielkie pomieszczenia o niskim suficie i zaledwie jednym oknie, kwadratowy stolik, na którym leżało kilka tanich, tłuszczowych świec, niewielka szafa, zapewne z ubraniami i łatwo przenośnym dobytkiem mieszkańca, drobny piecyk w kącie pokoju. Stało tu także łóżko – jedyny właściwie mebel, na jakim można było sobie usiąść. Ciasna przestrzeń właściwie mogłaby uchodzić za idealną dla jednej osoby, lecz teraz, gdy zielonooki zatrzymał go u siebie, mieszkanie zdawało się być zbyt małe nawet pomimo wyjątkowego porządku, jaki utrzymywał weń właściciel.
Chłopak usiadł na łóżku. Siennik był dobrze wypchany, miękki. Właściwie nie dało się wyczuć ani jednego kawałka słomy, który nieprzyjemnie wbijałby się w ciało. Zacharius tymczasem stał przy szeroko otwartym oknie. Miasto widziane przezeń zdawało się być ponuro pogrążone w troskach przez chłód i oddech przemykającej już w cieniu kamienic zimy. Nikt nie mógł wiedzieć, kiedy ta uderzy, lecz zapewne każdy mieszkaniec Leverium spodziewał się ujrzeć śnieg raczej prędzej niż później.
W pewnej chwili z galopujących po niebie czarnych chmur począł padać deszcz. Szumiące krople pędziły coraz gęściej w szaleńczym wyścigu do bruku, na którym się rozbijały. Ulewa rozsierdziła się, zalewając miasto kolejną falą łez.
Ciemny blondyn zamknął okiennice, przez co w pomieszczeniu zrobiło się ciemno. Podszedł zatem do stolika, wziął zeń jedną ze świec, po czym odpalił jej knot od ognia w piecyku. Nikły płomień rzucał drżące światło na podłogę oraz ściany, malując je czerwonymi i pomarańczowymi smugami. Dziewiętnastolatek ustawił świecę na stoliku, a następnie zajął miejsce obok turkusowookiego, dla którego spokojne tony obecnego światła wydawały się zbawienne w porównaniu z jasnością dnia.
Przyzwyczajony do ciszy Nathaniel nie zauważył niezręczności, jaka nastała w pomieszczeniu. Wpatrzony w tańczące na podłodze cienie, siedział cały czas w jednej pozycji, nadal trzymając na głowie wilgotny ręcznik.
— Hej, Malachitowy – zaczął nagle młody Arrow pełnym niepewności głosem, czym wytrącił chłopaka z owego letargu. – Nie wiem, co się stało wczoraj, że wpadłeś na tak drastyczny pomysł. Nie wiem też, dlaczego jakiś czas temu wybuchłeś W Cykoriowym Dymie. Ale coś mi podpowiada, że za obiema tymi sytuacjami stoją dwa różne powody. Naciskanie na ciebie nie ma sensu, zdaję sobie sprawę… Jeśli jednak chcesz, wiedz, że możesz tu zostać tak długo, jak będziesz tego potrzebował. Chociaż warunki do królewskich nie należą.
Turkusowe oczy spoczęły na nim z beznamiętnym, niewyrażającym nic spojrzeniem. Tak samo bez wyrazu odwróciły się z powrotem do wijących się na podłodze mar, które pląsały w niespójny i tajemniczy sposób niczym tańczące czarownice odprawiające mroczny rytuał nad swoją ofiarą.
— Cała moja rodzina zginęła w pożarze. Gdy uciekałem, ani razu nawet nie przeszło mi przez myśl, żeby spróbować ich uratować. Dom z nimi w środku zawalił się i dogasał na moich oczach… Przez całą noc płonął jak pochodnia.
Suchy głos nie zadrżał nawet przez chwilę, kiedy Nathaniel, zaskakując nie tylko wbijającego weń wzrok Zachariusa, ale i samego siebie, mówił o czymś, co pogrążyło jego życie w chaosie. Nigdy nawet nie myślał, że będzie w stanie tak po prostu wspominać komukolwiek o tamtej szaleńczej nocy.
— Na bogów…
Blondyn odruchowo niemal uśmiechnął się półgębkiem na tę tak typową reakcję. Jakaś chora satysfakcja wypełniła go na myśl, iż bez najmniejszego problemu może siedzieć teraz jak gdyby nigdy nic.
Dopiero dotyk ciepłej dłoni zielonookiego, który starł z jego policzka łzę, otrząsnął go ze złudzeń. Kącik ust natychmiast opadł, a wyraz całej twarzy zmienił się. Z kolejnym urywanym wydechem wybuchł płaczem. Niemym, pełnym milczącego bólu, do tej pory mógł jedynie skrywanego i odsuwanego jak najdalej od siebie.
— Hej, Nathanielu. Znowu przy mnie… Ech – westchnął Zacharius, przyciągając go do siebie.
— Oni wszyscy zginęli. A ja uciekłem. Wiedziałem, że tam są. Cały czas wiedziałem. Ale nie pomyślałem. A potem patrzyłem. Tylko i wyłącznie patrzyłem. Oni tam płonęli. Palili się. Dom się palił! A potem belki nie wytrzymały! Zawaliły się…! Wszystko zostało zniszczone! Wszystko…! – Jego słowa coraz częściej przerywały łkania. - A ja tylko uciekłem. Nie mogłem nic zrobić. Nie zrobiłem nic. Jak ostatnie zwierzę…! A potem… Potem znowu… Gdy już było dobrze… Dlaczego mnie okłamał? Dlaczego jedyna osoba, której byłem w stanie uwierzyć, karmiła mnie kłamstwami tak długo?! Dlaczego…? Co ja takiego zrobiłem…? Przecież… Przecież nie jestem zły… Jestem…?
Jego dłonie ściskały z całych sił koszulę Arrowa, który z zadziwiającym spokojem przetrzymywał całą tę sytuację. Mokre od łez policzki błyszczały, jego szczęka co chwilę zaciskała się boleśnie.
— To moja wina? To przeze mnie zginęli? Bo nic nie zrobiłem…? Bo byłem naiwny…? Dlatego to wszystko się stało? Dlatego jestem sam, prawda? Prawda…?
— …Płacz. Płacz, ile możesz. Ale nie obwiniaj siebie, durniu – mruknął cicho Zacharius.
Młody Angerbold na moment przestał chlipać, lecz gdy dotarł doń sens słów chłopaka… Nie potrafił już się powstrzymywać.
Nie obwiniać siebie?
Płakać?
Wylać wszystko na zewnątrz?
I to niby miało pomóc? Przecież w ten sposób mógł myśleć tylko o tych wszystkich wspomnieniach, o twarzach i o ich cieple. To nie miało prawa przynieść ulgi, a jedynie dalszą udrękę, ciągnący się wciąż i wciąż ból.
Ale mimo wątpliwości płakał. Płakał jeszcze długo, pozwalając każdemu swojemu żalowi przelać się na gorące łzy.
Nawet nie wiedział, jak długo trzymał je wszystkie w sobie.

2 komentarze:

  1. I poranek po. Taaaaaaaki kac. Nathaniel tak bardzo zdechłby gdzieś w uliczce niedaleko Wilczej Paszczy, gdyby nie Zacharius.
    Tyle miłości do złośliwca. Naprawdę lubię tą postać. Jest opiekuńczy, ale nie wychodzi to poza jego charakter i nie staje się nagle potulnym chłopcem. Karmienie i zrywanie kołdry - tak bardzo :D
    Pomieszczenie oświetlone świecami bardzo mi się podobało. I zdanie o młodej wszetecznicy. I ten opis:
    "W pewnej chwili z galopujących po niebie czarnych chmur począł padać deszcz. Szumiące krople pędziły coraz gęściej w szaleńczym wyścigu do bruku, na którym się rozbijały. Wkrótce ulewa rozsierdziła się, zalewając miasto kolejną falą łez."
    Nie spodziewałam się, że Nathaniel tak szybko otworzy się przed Zachariusem. Potrzebował z kimś porozmawiać i się wypłakać, chyba nawet bardziej, niż myślał. Ale to, jak to powiedział... tak bardzo się zmienił. Cieszę się, że był przy nim właśnie on, spokojny i nie pozwalający mu się obwiniać.
    Tak bardzo chciałabym już kontynuacji.
    Guh, znowu przepraszam za małe stężenie sensu. Dzisiaj taakie ujebanie, nawet nie mam porównania do zabawnych buraczków.
    ~Bruuuukieeeew

    OdpowiedzUsuń
  2. Zacharius tak bardzo ratuje dupę. Masz kaca? Weź Zachariusa! W jakiej dawce? Całe pieprzone pudełko! Nie no, to jest kurna spoko gość, bardzo podoba mi się to, jak wyobraziłam go sobie pełnego spokoju, gdy w milczeniu obejmował łkającego Nathaniela. Ogólnie rzecz biorąc (wiem, że robię się monotematyczna), zmiany jakie zaszły w Nathanielu są czymś niesamowitym, zrobił z niego niesamowicie ciekawą, wielopłaszczyznową postać. Poza tym, mogę wyczuć potężną różnicę w energii, jaką emanują Zacharius i Mrówkolew. Ich opiekuńczość jest czymś zupełnie innym (nie wiem, czy malarz leczyłby kaca swojego podopiecznego żółtkami z cukrem :D). Jeśli zaś chodzi o błędy, wychwyciłam jeden, mianowicie: "jednej kawałka słomy". Błąd przez niedopatrzenie, ale zwracam uwagę. No i, nie wiem czemu, ale strasznie mnie śmieszy wyrażenie "ciemny blondyn". Ja wiem, że chcesz nazwać w tym fragmencie postać kolorem włosów, a sam "blondyn" do Zachariusa nie pasuje, ale w takim wypadku zrezygnowałabym z takich określeń. Ciemny blondyn ma dla mnie zabawny wydźwięk, powinnaś wiedzieć czemu.

    OdpowiedzUsuń