Uwaga

sobota, 19 października 2013

Rozdział XXVIII

Popielata szarość nieba pokryła cały firmament. Krzywa trajektoria lotu rzęsistych kropli deszczu pomagała im w dosięgnięciu niedostępnych normalnie miejsc. Dźwięk uderzającej o bruk i dachy wody zagłuszał wszystko. Chłód dmącego silnie wiatru przenikał powoli nawet najgrubsze mury.
Tak. Jesień nastała na dobre. Zasiadła nad światem w swej sukni, bajecznie wyszytej złotymi, brązowymi i czerwonymi liśćmi, w pełnej krasie prezentując najróżniejsze barwy przemoczonego odzienia. Wplecione w wilgotne kosmyki włosów jarzębiny oraz kosz z ostatnimi owocami należały do jej stałego ekwipunku, upiększone dodatkowo o ozdoby z kasztanów i żołędzi. Gdyby tylko nie jej zimne dłonie, gdyby nie skapująca z włosów i sukni woda, gdyby nie ciągnący zań zapach starości i zaczątków śmierci – zapewne byłaby uwielbiana za swe piękno, barwność i pląsy z wirującymi w wietrze liśćmi.
Ciepło rozchodzące się z piecyka ogrzewało mieszkanie malarza wystarczająco, by jego dwaj mieszkańcy nie cierpieli przez panujący wokół chłód. Trzaskające w płomieniach szczapy drwa nie były jednak jedynym źródłem dźwięków, które przerywały wszechobecną ciszę. Co chwilę nieprzyjemne pociągnięcia nosem i charkliwy kaszel rozchodziły się, burząc miłą atmosferę, jaka panowałaby bezeń.
Nathaniel, okryty teraz kołdrą i paroma kocami, leżał bezbronnie na łóżku, zaś jego ciało trawiła gorączka. Spocone jasne włosy i przeszklone oczy o barwie turkusu wystarczały, by móc rzec, że chłopak jest w złym stanie. Mimo takiego okrycia, drżał na całym ciele. W samym jego oddechu słychać było ból.
Leżąca na jego czole zimna szmata dość szybko traciła swe chłodzące walory. Nieważne, ile razy była zmieniana – nie mijał nawet kwadrans, a już trzeba było na nowo ją zmoczyć. Robiony kilkukrotnie gorący napar z ziół nie przynosił spodziewanego efektu.
Mrówkolew, który cały czas czuwał nad swoim młodym kochankiem, nie miał pojęcia, co zrobić. Widział doskonale, jak tuż przed nim blondyn co chwilę traci i odzyskuje przytomność, nieraz majacząc w malignie. Gdy tylko dostrzegał, że wzrok nastolatka zaczyna choć trochę skupiać się na czymś, natychmiast podnosił jego głowę i kazał pić jak najwięcej przygotowanego naparu z ziół. Sam rzadko chorował, lecz w razie potrzeby zawsze miał w mieszkaniu odpowiednie składniki.
Tym razem jednak najwyraźniej było to za mało.
Czasem słyszał swoje imię między niezrozumiałymi wyrazami. Ciepło nastające w jego sercu naraz pokrywało się zimną jak lód trwogą ze względu na stan turkusowookiego.
Co mógł jeszcze zrobić?
Jak mógł mu pomóc?
— Jak ja mogłem cię wczoraj tak łatwo wypuścić? – szeptał z bólem, wspominając tę bezsensowną gonitwę. On przynajmniej miał na sobie cieplejsze ubranie.
Nathaniel nie.
— Mró… Mrówko-lwie… - usłyszał znienacka. Jednocześnie jedna z gorących dłoni chłopaka spoczęła na jego ręce.
— Cii, mój mały – rzekł doń łagodnie i pocałował w czoło. – Podnieś głowę i pij, będzie ci lepiej.
To powiedziawszy, uniósł go lekko i przystawił do ust naczynie z parującym wywarem. Blondyn wziął kilka łyków, po czym z ledwo wyczuwalnym oporem odchylił się w bok.
— Woda… zimnej wody… - mruknął słabo, spoglądając na mężczyznę.
— Nie mogę ci teraz dać zimnej wody, bolałoby cię bardziej – odpowiedział naprawdę zmartwiony. Troskliwym ruchem dłoni odgarnął z twarzy blondyna mokre kosmyki.
— Nie… Wsadź mnie do… mnej wody… Moja matka… tak robiła.
Brunatne oczy artysty naraz roziskrzyły się. No właśnie! Stara metoda, której używały głównie matki na swych niemowlętach. Ale czemu by nie spróbować?
— Już, kochany. Wezmę cię na ręce, dobrze?
— Mhm…
Powoli brunet odsunął kilka warstw okryć, po czym włożył dłonie pod gorące ciało chłopaka. Następnie podniósł go właściwie bez trudu – zawsze niski i wątły Nathaniel ostatnio jeszcze schudł. Bezwładne członki opadały niemalże martwo. Gdyby nie ruszające się pod powiekami gałki oczne i płytki oddech, można by wysnuwać wniosek, że młody Angerbold już jest po drugiej stronie świata.
Mrówkolew wraz z chorym wszedł do łazienki. W środku prędko zaczął ściągać zeń koszulę, w której ten był. Blada niczym ściana skóra miejscami rumieniła się czerwono. Lecz to aż tak nie zaskoczyło malarza, gdy po raz pierwszy od dłuższego czasu ujrzał swojego kochanka nago.
Ta kredowo biała skóra teraz w brzydki sposób oblekała wychudłe ciało i wystające wszędzie kości. Owszem, Nathaniel nie należał do specjalnie umięśnionych ludzi, lecz ziemistooki nie podejrzewał nawet, iż ów znajduje się w takim stanie.
Nie przerywając, trzymał jego głowę w pionie i zaczął polewać ciało chłopaka zimną wodą. Ten drżał jeszcze bardziej, lecz na rozpalonej twarzy znać było smugi ulgi i wdzięczności mężczyźnie.
Wkrótce artysta wytarł blondyna do sucha, ubrał w jedną ze swoich świeżych koszul, po czym zaniósł z powrotem do łóżka. Natychmiast zakrył znów kilkoma warstwami ciepłych koców i kołdry. Nie mógł pozwolić, by ta zimna kąpiel jeszcze pogorszyła stan blondyna.
Siedząc przyń, spojrzał w pewnym momencie za okno. Deszczowy chlupot słychać było tak wyraźnie, jakby żaden dach nie chronił ich przed ulewą. Galopujące po niebie chmury o ciemnej barwie składały się z na tyle grubej warstwy, że nawet targający nimi silnie wiatr nie zdołałby doczesać się do błękitu nieba.
Nagle mężczyzna poczuł słaby uchwyt na przedramieniu. Odwrócił wzrok od smutno spadających za oknem kropli, by ujrzeć dłoń Nathaniela. Chłopak wygrzebał się spod okryć i patrzył teraz słabo na artystę jakby w oczekiwaniu na coś. Jego ciężki oddech słychać było równie dobrze, co deszcz na zewnątrz.
Oczywiście, że zrozumiał od razu. Uśmiechnął się zatem czule, po czym sam wsunął pod warstwę okryć, pod którą turkusowooki leżał. Natychmiast poczuł, jak jego gorące ciałko niemal się doń przykleja. Prędko zakrył ich oboje i złożywszy na czole kochanka delikatny pocałunek, objął go ramieniem, przyciągając bliżej.
Już wkrótce usłyszał, jak oddech Nathaniela wyrównuje się, a na twarzy młodego Angerbolda zapanowuje spokój.

Nathaniela nie obudziło ciepło, jakie otulało go z każdej strony. Cisza, niemalże szumiąca w uszach, także nie miała nic wspólnego z zakłóceniem jego snu. Również i słońce, które schowało się za chmurzanym szalem, miało swoje alibi.
Po namyśle najdziwniejszym jednak stawał się fakt, iż to nie koszmary odpowiadały za pobudkę chłopaka, jak to miały w zwyczaju od… Od czasu pożaru.
Blondyn powoli otworzył sklejone oczy. Ciężkie, opuchnięte niczym od płaczu powieki z początku nie chciały się rozdzielić. Dopiero po chwili błyszczące chorobą tęczówki barwy opromienionego słońcem morza ujrzały świat – czy też raczej ów fragment świata, jaki prezentowało sobą mieszkanie najsłynniejszego malarza w Herveshu. Ból głowy i uporczywe drapanie w gardle dokuczały mu, tak samo mocny katar.
To pragnienie go obudziło.
Nagłe zdanie sobie sprawy z tak trywialnego faktu w dziwny sposób ucieszyło blondyna.
Nic mu się dziś nie śniło.
Nic nie przywoływało na nowo tego samego obrazu.
…Ale dlaczego nie czuje satysfakcji?
Westchnął ciężko, natychmiast tego żałując. Chore gardło naprawdę sprawiało mu kłopot ze swobodnym oddychaniem. Gdyby tylko mógł wstać…
Spojrzał w bok. Cóż, nie zdawało się wcale dziwnym, iż obok niego, oplatając go ramieniem, leżał Mrówkolew, którego śpiąca twarz wyrażała ogromny spokój. Choć poza urodą emanowała odeń niezwykła powaga, zamknięte oczy zdawały się być niesamowicie niewinne. Może to przez te długie, ciemne rzęsy? Opadające w nieładzie włosy skręcały się końcami w spirale na policzkach mężczyzny. Spokojny oddech przy wydechu raz po raz łaskotał ramię Nathaniela, odsłonięte w zbyt dużej koszuli.
…Dlaczego miał na sobie koszulę malarza?
Choć twarz chłopaka nie okazywała żadnych emocji, zupełnie beznamiętna, w środku usilnie starał sobie przypomnieć, co działo się uprzedniego dnia. Tak naprawdę pamiętał jedynie przedwczorajszą żałosną ucieczkę i chłód, jaki go przenikał na wylot. Rano…
Rankiem chyba miał już gorączkę. Pamiętał doskwierające mu drżenie ciała pomimo kilku warstw okryć, pamiętał nieustający przez cały dzień szum deszczu. Pamiętał troskliwy dotyk Mrówkolwa.
Musiał sprawiać brunetowi ogromny problem. Nie był pewien, czy ten miał okazję wyjść z mieszkania choćby na chwilę.
Dlaczego zawsze jedynie ciążył innym?
Dalekie, jakby zamazane wizje wczorajszej gorączki majaczyły gdzieś na krawędziach umysłu Nathaniela. Jedna z nich wspominała mu coś o zimnie, jakie w paradoksalny sposób sprawiło mu przyjemność. Tak… Artysta musiał wykąpać go w zimnej wodzie. Postąpił tak jak jego matka, gdy nieraz chorował w dzieciństwie…
Tak bardzo chciał ją zobaczyć.
Nagły ból w żołądku, jakby ktoś chwycił go w garść i mocno ścisnął. Wspomnienia o tej kobiecie, choć niemniej ważne od pozostałych związanych z rodziną, uderzały go najmocniej. Dlaczego dziś nie śniło mu się nic? Dlaczego coś nie pozwoliło mu ujrzeć jej twarzy?
Dlaczego tak bardzo pragnie jednej z najgorszych tortur, jakim poddaje go jego umysł?
Blondyn zamknął oczy w nadziei, że żadna łza nie wydostanie się na zewnątrz. Drżąca struna w jego wnętrzu jednak nie chciała się uspokoić. Jedna słona kropla przewędrowała z kącika oka, przecinając skroń.
Nie chciał tych snów. Ale chyba tylko one mu pozostawały.
Dotyk czyjejś ręki zmazującej wilgotny ślad nie zaskoczył młodego Angerbolda. Zdawał sobie sprawę, iż jedyną osobą obok był Mrówkolew, zaś ten nie zrobiłby mu krzywdy. Chłopak właściwie pozwoliłby mu na wszystko, tak ogromnym zaufaniem go darzył. Choć znali się ledwo kilka miesięcy…
— Jak się czujesz, Nathanielu? – usłyszał po niedługiej chwili.
— Już dobrze – odrzekł turkusowooki, czując ból w gardle. – Przepraszam.
— Za co mnie przepraszasz? – spytał mężczyzna spokojnie.
— Jestem problemem.
— Nawet tak nie myśl. Nigdy nie będziesz dla mnie problemem.
Cierpliwość, z jaką podchodził doń malarz, przekraczała rozumowanie blondyna, wzbudzając jednocześnie podziw i szacunek. Nathaniel przecież doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak czasem się zachowywał i jak trudno było zeń wytrzymać. Nie umiał nic na to poradzić, nie wiedział nawet, jak mógłby. Dlatego niezmiernie dziwił się spokojowi mężczyzny, który po wypowiedzeniu ostatnich w tej konwersacji słów tak po prostu przytulił go mocniej.
— Zostaniesz dzisiaj w łóżku. Musisz odpocząć i wyzdrowieć, dobrze? – rzekł Mrówkolew, podniósłszy się do góry.
Chłopak westchnął ciężko w duchu. To oznaczało jedynie kolejny dzień jako zbędny kłopot. Ile miałoby to jeszcze potrwać?
Nagle brunet nachylił się nadeń.
—Gdy tylko poczujesz się lepiej, jak najszybciej poczynię przygotowania. Wyprowadzimy się daleko stąd – szepnął czule.
Dreszcz przeszedł wzdłuż całego ciała Nathaniela, gdy przypomniał sobie, gdzie i w jakich okolicznościach poprosił kochanka o podobną rzecz.
Setki spalonych doszczętnie budynków tworzących spopielony chaos. Brak jakichkolwiek punktów orientacyjnych, dzięki którym mógłby chociaż spróbować znaleźć resztki swojego domu.
Nigdy nie będzie miał okazji pogrzebać ciał bliskich.
…Czy naprawdę może uciec od tego koszmaru?
Bolesne łzy wypełniły jego oczy. Mimo to cienie uśmiechu i ulgi zostały wyraźnie wypisane na jego twarzy.
— Dziękuję – szepnął, oplatając Mrówkolwa ramionami.
— Dla ciebie wszystko – usłyszał w odpowiedzi, nim delikatny pocałunek złożony na jego czole ocieplił wnętrze chłopaka.

7 komentarzy:

  1. Awhhh... *rumieniec na policzkach*
    No naprawdę, Racu, wzbudzasz we mnie instynkty yaoistki. To okrutne i podłe, ale tak bardzo przyjemne~
    Zacznę od tego, że, pisząc ten komentarz, słucham "Nirvany" i nieco przymulam, więc nie wszystkie zdania mogą być zrozumiałe oraz przepełnione sensem. Wypowiem się gimbusiarsko: wow wow, Mrówkolew taki czuły, wow, tyle miłości, wow wow, gorączki i temperatury, wow, romansy wszędzie, wow, ile ciepła. Rozdział zdecydowanie na plus, pełen uroczych momentów. Tak mi przeszło przez myśl, że ktoś powinien kiedyś nakręcić na podstawie tego opowiadania film. Chętnie bym go obejrzała, o.
    Zastanawiam się, kto w tym związku jest seme, a kto uke. Niby na pierwszy rzut oka wszystko jest jasne. Chyba nikt nie mógłby posądzić, że Mrówkolew może nie być seme? A jednak, zdaje mi się, że malarz zrobiłby wszystko, czego Nathaniel by od niego zażądał. Co automatycznie sprawia, że młody Angerbold ma trochę władzy w tym związku, czyż nie?
    No dobra, nie będę się już nad tym rozwodzić. Lepiej przejdę do rzeczy: rozdział wyszedł tak miło i słodko, że aż całkowicie naprawił mi ten wieczór. Liczę na to, iż kolejne będą coraz lepsze, bardziej rozwinięte i przepełnione większą ilością uroczych scen.
    Pozdrawiam serdecznie, śląc uściski,
    Grell~

    OdpowiedzUsuń
  2. Zrobiła mi Pani wieczór, że tak się wyrażę.
    Uwielbiam opisy wychodzące spod Pani palców. Są tak doskonale wyważone i jakieś takie... misterne, o.
    Czytało się bardzo przyjemnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawie...
    Zacznę od początku. Jakże to pięknie przedstawiłaś to proste, znienawidzone przeze mnie zjawisko zwane jesienią c: Aż się uśmiechnęłam. Nie przepadam za porównywaniem pór roku do kobiet w sukienkach, aczkolwiek muszę przyznać, że opisałaś je w piękny sposób. Shiemi approved. No i jak to na jesień (i genialny wyczyn Natha) przystało, mamy chorobę. Zdziwiłabym się, gdyby cała ta akcja z uciekaniem zakończyła się w inny sposób, więc dobrze się dzieje. Jak to dobrze że jest super-duper-najlepszy Mrówkolew <3 Jakoś zawsze wzbudza we mnie sympatię, z rozdziału na rozdział coraz bardziej go lubię c: Ciekawi mnie jak to wyjdzie z tą podróżą... No i jeszcze jedna sprawa. Fascynuje mnie cierpliwość i oddanie Mrówkolwa. On właściwie Nathowi usługuje. Taka zgoda między nimi panuje, że jest to aż niewyobrażalne, ale może to tylko ja tak mam. Jak zwykle poplątałam i nabazgrałam bezsensowny nic nie wnoszący komentarz, ale cóż poradzić, jak się ma wodę z mózgu ;_;
    Pozdrawiam i weny.
    Shiemi

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajny, "przerywnikowy" rozdział. Opis jesieni w wilgotnej sukni to miłość, jakby to powiedziała bez wątpienia Brukiew (przepraszam, że wkładam jej w usta moje słowa, ale zapewne się ze mną zgodzi). Nie wiem czemu, ujął mnie również opis błyszczących od choroby ślepi Nathaniela. Poza tym jego tęsknota za znienawidzonymi snami, za matką. Za jedynym, co mu pozostało po nierozpoznawalnych wśród zgliszcz miasta szczątków rodzinnego domu. Lubię obraz ciepłego Mrówkolwa, jednakże mam wrażenie, że to już koniec. To powinno się skończyć dokładnie w tym momencie, aby nie przemianowało się to u mnie w przesyt. Mam nadzieję, że podczas pisania następnych epizodów zachowasz ową ujmującą subtelność, z jaką udaje ci się tkać tę historię.
    Ps.: W przeciwieństwie do Grella, nigdy nie chciałabym ujrzeć ekranizacji Księcia turkusu, bowiem (mimo najlepszych starań), nie udało by się w niej zawrzeć uroku i wyważenia twoich opisów. Chociaż z przyjemnością spróbowałabym swoich sił w zilustrowaniu niektórych scen (wiem, że w tej chwili robisz do mnie skwaszoną minę w upomnieniu o head'a do twojego bloga, ale wiesz, że u mnie teraz plastyk=zapierdol. Ale postaram się zrobić ją przed końcem opowiadania).

    OdpowiedzUsuń
  5. Czytam ten rozdział i czytam... I jeszcze raz czytam go od nowa. I jeszcze raz. I jeszcze tylko jeden.
    A więc lecimy od początku. Za każdym razem, gdy tylko włączę Twego bloga i słucham muzyki, a moim gałkom ocznym jawi się kolejny rozdział... Rzucam wszystko w cholerę i czytam. Szczerze uwielbiam Twoje opisy. Pięknie potrafisz opisywać uczucia, sytuacje, miejsca i długo by wymieniać. Padam do stóp. Popieram moją poprzedniczkę- również nie przepadam za jesienią. Ale Twoich opisów nie da się po prostu nie lubić. Chory Nath i opiekuńczy Mrówkolew. Szczerzę się jak głupia do monitora. Coraz bardziej zżywam się z bohaterami. I jestem bardzo ciekawa dalszych losów moich ulubieńców. To chyba najdłuższy komentarz jaki dotąd tu zamiesciłam, więc proszę mi wybaczyć jeśli to co napisałam jest bezsensowne itd. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
  6. Pierwsze dwa akapity to miłość, więc absolutnie nie czepiam się Nico. Personifikacja jesieni i tej opis - ukochana popielata szarość, barwna suknia i cały ten fragment:
    "Gdyby tylko nie jej zimne dłonie, gdyby nie skapująca z włosów i sukni woda, gdyby nie ciągnący zań zapach starości i zaczątków śmierci – zapewne byłaby uwielbiana za swe piękno, barwność i pląsy z wirującymi w wietrze liśćmi."
    są cudne. Jeszcze chyba nigdy nie spotkałam się z takim ślicznym opisem jesieni jako kobiety, yay for Racu.
    Wychodząc poza dwa pierwsze akapity, jest parę rzeczy. Po pierwsze bardzo się cieszę, że nie zabiłaś Nathaniela ;^; Tu widać dobitnie jak bardzo ufa Mrówkolwu, jak na nim polega. I jak bardzo malarz o niego dba, jak mu zależy. I przykrość, że Nath jest taki wychudzony i chory. O jego tęsknocie za matką, którą widzi tylko w koszmarach już mówiłam wcześniej, a teraz tak bardzo to czuć.
    Boję się kolejnego rozdziału i jednocześnie nie mogę się doczekać ; ;
    ~Brukiew.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kolejny rozdział w Ofierze! Prosiłabym o zerknięcie, o ile to nie przeszkadza! <3
    Z radością skomentowałabym ten rozdział, acz jestem właśnie po ciężkiej bitwie z własną stroną (nie chciała umieścić rozdziału >.<) i zwyczajnie jestem zmęczona. POWIEM TYLKO, ŻE JAK ZWYKLE ŚWIETNIE CI WYSZŁO! Jak zbiorę siły, to dam większy komentarz ^^".
    Pozdrawiam ^^ I weny życzę! <3

    OdpowiedzUsuń