Uwaga

piątek, 25 października 2013

Rozdział XXIX

Tydzień później objawy przeziębienia ustąpiły niemal zupełnie. Brak kataru i gorączki wręcz orzeźwiał Nathaniela, choć echo wychłodzenia wciąż osłabiało jego ciało. Lecz poza stanem fizycznym chłopaka, coś jeszcze zaczęło się zmieniać – sposób, w jaki odczuwał gorycz.
Potem minął miesiąc. 
Ów miesiąc był jednym z najdynamiczniejszych w ostatnim czasie. Blondyn miał bardzo wiele czasu do myślenia. Tym razem jednak nie marnował go na zamykanie się w swoim świecie; byle dalej od wszystkiego, byle dalej od życia. Właściwie przypadkowy powrót na miejsce pożaru obudził go, otworzył mu oczy. Owszem, spłynęła nań ogromna fala bólu związana z prawdą, przed którą bronił się cały czas. Mimo to wbrew oczekiwaniom nie tylko nie załamał się zupełnie. Wreszcie bowiem udało mu się dostrzec to, co cały czas najmocniej trzymało go tutaj, w tym miejscu; powód, dla którego to właśnie w tym mieszkaniu potrafił odnaleźć poczucie bezpieczeństwa i przynależności.
Zdał sobie sprawę, że Mrówkolew naprawdę go kocha.
To on pierwszy znalazł go po pożarze. To on wziął go ze sobą. To on go pielęgnował, otaczał opieką, troszczył się, gdy młody Angerbold zamykał się milcząco w sobie lub wręcz przeciwnie – wylewał nań całą rozpacz i żal. Mężczyzna nie opuścił go ani na chwilę. Co więcej starał się robić wszystko, co w jego mocy. Nathaniel czuł w nim ogromną podporę. I naprawdę wstydził się za swoje wątpliwości, bez względu na to w jakim stanie był, gdy te się pojawiły.
Teraz zaś to właśnie brunet uiszczał jego ostatnią prośbę, która jednocześnie była ogromnym poświęceniem. Opuszczenie Leverium wiązało się z utratą większości klientów w stolicy, wydaniem dużej ilości pieniędzy na kupienie nowego domu, przetransportowaniem całego dotychczasowego dobytku malarza, a potem z zaaklimatyzowaniem się w innym miejscu wśród zupełnie nowych ludzi. A mimo tego artysta naprawdę zgodził się przystać na ową prośbę, przez cały ten czas starając się jak najszybciej zorganizować ich przeprowadzenie się.
Owszem, mężczyzna dość często wychodził i zostawiał go samego raz, dwa razy dziennie. Szukał bardzo intensywnie, by znaleźć jak najlepsze miejsce, w którym im obu będzie dobrze. Co dzień jednak starał się wracać po najwyżej dwóch godzinach, by od razu entuzjastycznie zdawać mu relacje z postępów.
Choć psychika chłopaka znajdowała się teraz w o wiele lepszym stanie, z zewnątrz nie zmienił się wiele. Wychudzone ciało tylko trochę nabrało wagi, blada skóra na policzkach tylko kilka razy widziała promienie słońca. Jedynie czasem podkrążone nadal oczy, których turkusowa barwa nie błyszczała już tak samo, iskrzyły  przez chwilę, a na wargach roztańczał się delikatny uśmiech, wciąż niepewien, czy jest w stanie ponownie zaistnieć w tym bolesnym świecie.
Dziś jednak blondyn był w gorszym stanie. Znów obudził go koszmar – ten sam. Mimo że zdarzały się chwile bez nich, okrutne wizje nadal pojawiały się co trzecią, czasem czwartą noc. Mrówkolew jednak był cały czas przy nim. Te ciepłe ramiona, tak prawdziwe i czułe, a także stale powtarzane wyznania miłości czekały nań zawsze, gdy tylko tego potrzebował.
Szarość sklepienia nie zwiastowała deszczu, który ostatnimi dniami siąpił niemal każdego dnia. Lecz mimo dzisiejszego braku opadów, wilgoć powietrza przesyciła każde pomieszczenie każdego domu, nawet tam, gdzie piecyk rozpalony był przez jasny ogień.
Nathaniel spoglądał milcząco przez okno, wdychając płytkimi oddechami pełnię jesiennej pogody. Zapach dymu z kominków mieszał się w charakterystyczny sposób z wonią rozkładających się, opadłych na bruk liści. Wszechobecny chłód nie znaczył jednak, że w mieście zapanuje spokój – odgłosy chodzących po ulicach ludzi, ich rozmowy i nawoływania przerywały ciszę umierającej natury, za którą już teraz niczym pies na łańcuchu ciągnęła się agonia.
W mieszkaniu malarza tymczasem spokój i cisza panowały jak zwykle.  Od chwili, w której ów właściciel wyszedł, aż do teraz. Blondyn nie miał nic przeciwko. Właściwie nawet cieszył się z nieobecności ziemistookiego. Dopiero teraz bowiem mógł nie tylko posiedzieć zupełnie sam, ale docenić milczącą troskę artysty wobec niego. Cichutko szepcząca tęsknota zdawała się być dla chłopaka niesamowicie ważna i cudowna.
Tak dawno nie zależało mu na czymś trywialnym.
Gdy owa myśl przeszła przez jego głowę, młody Angerbold uśmiechnął się blado do siebie. I choć trwało to zaledwie moment, cieszył się w duchu jeszcze dłuższą chwilę po tym.
Odgłos otwieranych drzwi wytrącił go z zadumy. Powoli odwrócił głowę w ich stronę, rzucając spojrzenie na nowoprzybyłego.
Mrówkolew ściągnął z siebie płaszcz, po czym z szerokim uśmiechem podszedł do chłopaka, którego na powitanie mocno przytulił. Młody kochanek wyraźnie czuł bijący z jego ciała chłód zewnątrz. Przymknął oczy, rozkoszując się zapachem malarza. Coś jednak było weń inne.
Od dłuższego czasu mężczyzna pachniał w inaczej. Blondyn zdawał sobie sprawę, że to jego wina. W mieszkaniu bowiem od dawna nie powstał ani jeden obraz, ani jeden szkic. Zapach farb i gwintowanych płócien powoli ulatniał się, choć barwne plamy znać było tu i ówdzie na podłodze czy  niektórych meblach. Cóż, nie próbował nawet przepraszać, zdając sobie sprawę z tego, jak zareagowałby artysta – zapewne zaprzeczałby jego winie, broniłby się „zwyczajnym” brakiem czasu czy weny.
— Mam bardzo dobrą wiadomość, Nathanielu. – Mężczyzna przerwał nagle jego rozmyślania i odsunąwszy się trochę, skrzyżował z chłopakiem wzrok. Delikatne zmarszczki w kącikach jego oczu wskazywały na to, iż naprawdę cieszy się z tego, co ma zamiar zaraz powiedzieć.
— Tak?
— Znalazłem dla nas dom. Już zapłaciłem. Za dwa dni możemy zacząć się przenosić.
Turkusowooki zaniemówił. Z lekko otwartymi ustami absolutnie zszokowany patrzył na malarza, nie wiedząc, co powiedzieć. Naprawdę znalazł dla nich jakieś miejsce, w którym wkrótce nie będzie już myślał o stolicy, gdzie będzie mógł zapomnieć i pozwolić sobie wreszcie odpocząć…?
Po tych słowach mężczyzna zaśmiał się cicho, zapewne z jego reakcji, po czym delikatnie zbliżył do Nathaniela. Młody Angerbold poczuł lekko napierające nań wargi bruneta, tak miękkie i ciepłe. Natychmiast przypomniał sobie, za co tak kochał te usta. Przecież to one właśnie całowały go w pełen miłości, pełen uczucia sposób.
Zamknął oczy i odchyliwszy się, oddał pocałunek z przyjemnością. Poczuł, rzecz jasna, jak Mrówkolew tężeje na moment. Najwyraźniej nadal pamiętał dobrze jego ostatni wybuch. Lecz zapewne od razu dostrzegł różnicę, bowiem równie szybko rozluźnił się i przycisnął blondyna mocniej.
Po chwili obaj odsunęli się od siebie. Oczywistym było, iż ów gest, pełen subtelnej czułości i cichego przesłania, nie mógł trwać długo. Chłopak nadal był pełen goryczy, bez względu na to, iż jego stan zaczął się choć trochę poprawiać. Artysta doskonale zdawał sobie z tego sprawę.
— Owszem, nie jest zbyt wielki i stąd jedzie się tam cztery dni, ale w okolicy znajduje się las i śliczna rzeka. Leży na południu, pomiędzy kilkoma niewielkimi wsiami a Falkren. Byłem kiedyś w pobliskiej wiosce, więc wiem jak piękne to miejsce. Na pewno ci się spodoba.
Słuchając go, Nathaniel opuścił wzrok. Niewielki dom na wsi, w pobliżu lasów. Absolutnie różna atmosfera od głośnego miasta, pełnego ludzi i kupców. Falkren, owszem, nie należało do najmniejszych, lecz stanowczo ustępowało miejsca ogromnemu Leverium, które mieściło w sobie wielki pałac króla i obszerne dwory jego świty.
Czy na pewno miał prawo zapominać? Czy to było w porządku? Czy miał prawo po tym, co zrobił?
Blondyn nie umiał odpowiedzieć sobie na te pytania. Teraz był jednak pewien.
Jeśli zostanie dłużej w stolicy, jeśli jeszcze raz będzie musiał oglądać spopielone szczątki zachodniej części miasta – zwariuje. Oszaleje, pogrąży się w ciemności, z której już nigdy nie będzie mógł się wydostać.
Gdy podniósł twarz z powrotem do góry, na jego ustach znajdował się uśmiech, zupełnie inny niż wszystkie poprzednie, jakie się u niego pojawiały. Tym razem radość i ulga sięgały oczu.
— Dziękuję – rzekł cicho, nie wiedząc, jak jeszcze mógłby wyrazić swoją wdzięczność.
— Mówiłem ci już, że dla ciebie wszystko – odpowiedział mu mężczyzna i objął mocno po raz kolejny.

Tego dnia Mrówkolew już nigdzie nie wyszedł. I choć dzień wciąż trwał wczesny, spędzili większość czasu na łóżku, opowiadając sobie różne rzeczy. Właściwie to głównie malarz opowiadał blondynowi o swoim dzieciństwie, o pierwszych obrazach. W ciągu ostatnich paru tygodni takie rozmawianie stało się właściwie ich zwyczajem, dzięki czemu chłopak dowiedział się o kochanku o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej.
Dowiedział się na przykład, że brunet urodził się w średnio zamożnej rodzinie jako jedyny syn, w niewielkim miasteczku na północy, gdzie głównie parano się wydobywaniem węgla. Od zawsze lubił rysować to, co widział kawałkami czarnych kamyków, za „płótno” biorąc deseczki. Jego rodzina nie miała nic przeciwko dopóty, dopóki uważali to za zwyczajne zabawy dziecka.
Gdy Mrówkolew miał już siedem wiosen, nie można było dłużej mówić, że jego rysunki to zwykła bazgranina. Umiał bez problemu naszkicować twarze ludzi, których widział przelotnie, oddawał z dokładnością do każdego krzewu widoki okolicznych lasów i łąk. Kopalnie i górnicy wywożący węgiel na wózkach zaprzężonych w krępe konie wyglądały na szkicach młodego artysty niemal jak żywe. Gdy brał w dłonie deszczułki drewna i węgiel, można było spodziewać się, że nie wróci przez najbliższe kilka godzin.
W końcu przyznał się rodzicom, iż nie chce i nie ma zamiaru spędzić całego życia w kopalni – jasno wyraził, że zostanie malarzem, najpierw wyuczywszy się wszystkiego, co potrzebne, u jakiegoś wybitnego sztukmistrza. Ani matka, ani ojciec nie chcieli z początku na to przystać, jednak po dwóch latach proszenia postawili mu warunek – jeżeli sam zarobi na swoją podróż i naukę, pozwolą mu wyjechać. W ten sposób jedenastoletni wówczas chłopiec poszedł do pracy i przez kolejne pięć lat dzień w dzień wydobywał węgiel. W międzyczasie urodził mu się młodszy braciszek, Anthony, który miał dwie wiosny, kiedy Mrówkolew wyruszał na naukę do jednego z miast portowych. Tam pobierał nauki u restrykcyjnego i surowego malarza, Theodora Heatha. Posiadłszy wiedzę o przygotowywaniu płócien, odpowiednim rozrabianiu farb i stworzywszy kilka pierwszych prawdziwych obrazów, opuścił mistrza i przyjął obecny pseudonim. Prędko zdobył uznanie wśród ludzi i w ciągu zaledwie dwóch lat mógł pozwolić sobie na wynajęcie, a później zakup mieszkania w samym Leverium. Prawdziwą sławę przyniosły mu jednak portrety dla rodziny królewskiej oraz „Puszcza Królów” – ogromne malowidło na jednej ze ścian miasta, dzięki którym obrazy z jego sygnaturą warte były o wiele więcej niż prace innych artystów w stolicy.
Nathaniel już wcześniej szanował Mrówkolwa za to, co robił, lecz poznawszy drogę, jaką musiał przebyć zupełnie sam, by zostać malarzem, zaczął naprawdę podziwiać tego mężczyznę. Teraz, gdy leżał spokojnie u jego boku, aż ciężko było mu uwierzyć, iż los obdarował go tak wspaniałą osobą. Blondyn zdawał sobie sprawę, że nie ważne, jak daleko wyciągałby dłoń, nigdy nie dosiągłby artysty; on, który nawet nie wiedział, czego mógłby podjąć się w dorosłości, jaka czekała go już za rogiem.
Pokręcił głową w duchu. Naprawdę ciężko było mu uwierzyć we własne szczęście. Najdziwniejszym zdawało się to, iż brunet obdarzył go miłością. Na tyle silną, by chciał zeń zamieszkać. Na tyle silną, by zdecydował się dla niego wyprowadzić.
— Czemu milczysz, Nathanielu? – usłyszał w pewnym momencie. Ciepła dłoń mężczyzny spoczęła na jego policzku, głaszcząc go delikatnie.
— Bo nie mam nic do powiedzenia – odrzekł cichym głosem.
— To może chcesz o coś zapytać?
— Nie wiem… Chociaż… W sumie mam jedno pytanie.
— Słucham.
— Jak naprawdę się nazywasz?
Turkusowe oczy spotkały się z brunatnymi tęczówkami, gdy młody Angerbold odwrócił głowę w stronę Mrówkolwa. Ten patrzył nań łagodnie, nadal głaszcząc go dłonią.
— Cóż, podejrzewałem, że w końcu mnie zapytasz – dało się słyszeć.
— Nie chcesz mi powiedzieć?
— Nie o to chodzi. Po prostu… Od bardzo dawna nie używałem tego miana i jakoś trudno mi teraz myśleć, że niegdyś ludzie mi tak mówili.  Poza tym nie chciałem sprawiać mojej rodzinie problemów, pomimo iż wiedzą, że ich synem jest „ten słynny Mrówkolew”.
— Wstydzą się ciebie? – zapytał nieśmiało chłopak.
— Ależ skąd! Nie w tym rzecz. Raczej chodzi o mojego braciszka. Nie chcę, by ludzie, spoglądając na niego, przyrównywali do mnie. Jest teraz młodym chłopcem, bardzo mądrym. Na tyle, by nie „chwalić się” sławą starszego brata. Rodzice piszą mi o nim, gdy raz na jakiś czas dostaję odeń listy.
Delikatny uśmiech na twarzy artysty, zupełnie inny niż ten, którym obdarzał Nathaniela, wskazywał, iż mężczyźnie zależy na dobru rodziny. Widać było, że – choć odkąd ich opuścił, nigdy nie wrócił do domu – kocha bliskich właśnie tak, jak bliskich kochać się powinno. Blondyn rozumiał to uczucie i gdy patrzył na twarz malarza, poczuł mocne ukłucie gdzieś głęboko w sobie. Nie chciał jednak teraz zacząć rozpaczać.
— Nie będę cię zatem tak nazywał, ale chciałbym po prostu wiedzieć. Chociaż dla siebie – mruknął chłopak.
— Właściwie… Bardzo chciałbym, żebyś mówił mi po imieniu – odrzekł Mrówkolew z uśmiechem. – Ale dopiero, gdy się przeprowadzimy. Co o tym sądzisz?
Turkusowooki westchnął, lecz przytaknął posłusznie. Skoro malarz chce poczekać do przeniesienia się, nie było sensu nalegać.
W końcu to już tak blisko.
— Pójdę się wykąpać – rzekł nagle rozbawiony brunet, po czym wstał z łóżka i przeciągnął się mocno.
Mężczyzna ściągnął koszulę, odsłaniając umięśniony tors. Gdy Nathaniel patrzył nań teraz, potrafił zrozumieć, dlaczego malarz, którego ciało winno być słabe i delikatne, jest wręcz przeciwieństwem spodziewanej osoby o wątłej budowie. Kilkuletnia praca w kopalni bardzo ładnie wyrzeźbiła jego mięśnie, jednocześnie nie sprawiając, że owo ciało straciło elastyczność i swoistą lekkość.
Nim wyszedł, ziemistooki spostrzegł uważny wzrok chłopaka. Podchwyciwszy jego spojrzenie, uśmiechnął się znacząco i z rozbawieniem obserwował, jak jasnowłosy niby normalnie odwraca głowę w stronę okna. Na jego policzkach jednak pojawiły się pąsowe smugi rumieńca, których raczej nie wywołał widok płynących w jedną stronę chmur.
Dopiero gdy dał się słyszeć dźwięk zamykanych drzwi do łazienki, młody Angerbold mógł się odprężyć. Wypuścił głośno powietrze z płuc, spoglądając na sufit. Jednocześnie uśmiechnął się do siebie. Jakże głupim zdawał się być fakt jego zawstydzenia przy tym, co go spotkało. Tak trywialne uczucie, tak głupie i nieznaczące, a jednak potrafiło sprawić, że ciężko było mu utrzymać zwykły kontakt wzrokowy. Doprawdy, ludzkie emocje były absurdalnie nieproporcjonalne pod względem swej wagi.
Lekkie ssanie w żołądku oznajmiło mu nagle, że nadszedł czas, by coś zjeść. Blondyn wstał zatem z łóżka i skierował kroki ku kuchni, gdzie powinien jeszcze leżeć chleb. Tam ku swej uciesze poza pieczywem zalazł jeszcze biały ser. Odkroił zatem niewielką pajdę i kawałek tegoż sera, które począł pochłaniać.
Odgłosy miasta brzmiały głucho w mieszkaniu Mrówkolwa. Poza czymś niby szmerami i dalekimi nawoływaniami kupców właściwie nic nie było słychać. Cisza otaczała go przyjemnie w sposób, do którego chłopak się już przyzwyczaił przez cały ten czas. Spokój, jakiego doznać można było jedynie, gdy świat milkł na chwilę, należał do niepowtarzalnych uczuć. Nie każdy potrafił rozluźnić się w akompaniamencie szumu własnego oddechu i uderzeń serca, choć to przecież najbliższe człowiekowi dźwięki.
W pewnym momencie wzrok Nathaniela padł na drzwi do składziku malarza. Nie raz i nie dwa zastanawiał się, jak wygląda to pomieszczenie, w którym brunet przechowywał wciąż czyste płótna oraz gdzie trzymał wszystkie obrazy „Księcia turkusu”. Niestety, z jakiegoś powodu owo pomieszczenie nigdy nie było otwarte, przez co ani razu nie nadarzyła się sposobność, by turkusowooki mógł chociażby podejrzeć wnętrze.
Teraz zauważył, że drzwi były niedomknięte.
Połknąwszy ostatni kęs, jasnowłosy nie umiał się powstrzymać. Powoli podszedł do przejścia, jakby co najmniej czynił jakiś surowo karany występek. Odruchowo rzucił okiem w stronę drzwi łazienki, gdzie kąpał się artysta. Nie wyglądało na to, by miał zaraz wyjść. Nathaniel zatem, czując nieodpartą ciekawość, pchnął lekko drzwi, których zawiasy zaskrzypiały cicho.
Zapach farb, gwintu i nowych płócien mocno uderzył jego nozdrza. Już od dawna nie czuł mieszaniny tych woni, teraz przywołujących tak wiele wspomnień. Nie były to jednak wizje – raczej uczucie ciepła, wspomnienie przyjemności i czułego dotyku, niegdysiejszej niepewności i sentymentalnej tęsknoty. Uśmiechnął się nieznacznie, wchodząc do pogrążonego w cieniach pokoju.
Dwa wysokie regały pod jedną ze ścian mieściły na swych wyższych półkach największe, białe, a także szare jeszcze płótna. Niżej leżały podobrazia o mniejszym formacie, oparte jedno o drugie w schludnych rzędach. Po drugiej stronie stała szeroka szafa z różnego rodzaju pędzlami, kilkoma paletami oraz dziesiątkami tych samych słoiczków, jakie niegdyś młody Angerbold miał okazję ujrzeć w sklepie dla malarzy. Owszem, kolekcja Mrówkolwa była o wiele skromniejsza, lecz i tak tych barw było o wiele za dużo, by mógł każdej przyporządkować jakiś materialny odpowiednik w rzeczywistym świecie.
Naprzeciwko wejścia do pomieszczenia stały cztery sztalugi. Dwie nowsze miały niemal identyczną wysokość, jedna była tą, której artysta zazwyczaj używał. Nie przykuwały one specjalnie wzroku. Czwarta jednak, stojąca najbardziej po lewej, wyglądała na starą. Drewno pociemniało znacznie przez czas, a jego faktura nawet z daleka zdawała się być bardziej wyszlifowana od pozostałych. Lecz tego wrażenia nie powodowało jakieś specjalne wykonanie – to wielokrotne przesunięcia dłonią po drewnie wygładziły je w charakterystyczny dla starych rzeczy sposób.
Jasnowłosy podszedł doń i delikatnie przesunął ręką wzdłuż widocznych słojów. Pod jego palcami bez wątpienia znajdował się przedmiot, z którym jego kochanek wiązał szczególne wspomnienia. Może była to pierwsza sztaluga, jakiej używał? Może z tej korzystał najdłużej? Może dostał ją na koniec nauki u swojego mistrza? Chłopak nie wiedział. Mimo to coś podpowiadało mu, iż ten przedmiot ma duszę i znajduje sobie specjalne miejsce w sercu Mrówkolwa.
Nathaniel przypomniał sobie jednak o „Księciu turkusu”. Porządek i ład, które panowały w składziku malarza sprawiły, iż niemalże zapomniał o owej serii obrazów schowanych gdzieś tutaj. Rozejrzał się zatem w poszukiwaniu turkusowych barw, lecz nigdzie nie potrafił ich dostrzec.
Wreszcie tuż obok regału z podobraziami jego wzrok trafił na coś przykrytego szarym płótnem. Kanciaste brzegi kształtów wskazywały na to, iż właśnie pod tym materiałem schowane zostały znane mu prace artysty. Ciche wspomnienie treści niektórych z nich przez chwilę chciało zatrzymać blondyna przed odkrywaniem płachty. Cóż, z tego, co pamiętał, kilka rzeczywiście – wbrew oporowi modela – zostało stworzonych w dość intymnych momentach, bez pominięcia pewnych detali. Chłopak westchnął jednak ciężko i przemógł się, chcąc zobaczyć chociaż jednego „Księcia turkusu”.
Jednym ruchem ręki uniósł materiał, odsłaniając pierwszy obraz. Ciepło w jego wnętrzu nasiliło się. Tak jak się spodziewał – przed oczyma miał właśnie pierwszego „Księcia turkusu”, na którym jego wyidealizowana w oczach malarza postać odwraca się i rzuca niesamowicie głębokie spojrzenie zza ramienia. Nathaniel przechylił głowę na bok, uśmiechając się do siebie. Niegdyś zdawało mu się, iż „on” na dziełach Mrówkolwa jest kimś na zupełnie innym poziomie: piękną, mądrą i doświadczoną istotą. Gdy jednak patrzył nań teraz, aż nie mógł nadziwić się, jak bardzo zmieniły się jego odczucia. Teraz już postać chłopaka nie zdawała się być niesłychanie inteligentna i wspaniała – blondyn odnosił wrażenie, iż poza pięknem i żywą świadomością w oczach bije zeń niesłychana niewinność i czystość. Jakby los nigdy jeszcze nie zostawił na nim swego piętna.
Młody Angerbold odchylił pierwsze płótno. Jego oczom ukazał się kolejny obraz, w niczym nie ustępujący miejsca poprzedniemu. Piękno tysięcy turkusowych odcieni cudownie kontrastowało z jasną postacią w centrum tego małego światka.
Westchnął, przypominając sobie naraz wszystkie te dni, gdy przychodził rankami do Mrówkolwa, by pozować do jego obrazów, tymczasem po wejściu zastawał kolejne prace z serii tworzonej przez malarza. Zawsze zastanawiało go, w jaki sposób to możliwe, że żadne z dzieł, do których pozował, nigdy nie przewyższyło piękna i tej specyficznej atmosfery, jaka towarzyszyła „Księciu turkusu”, powstającemu tylko i wyłącznie dzięki wyobraźni bruneta.
Zapewne nadal rozwodziłby się nad owymi sentymentalnymi rzeczami, gdyby nie drobny detal dostrzeżony kątem oka. Niby nic, a jednak nie pasował on do świata, jaki widział.
Ledwo fragment odsłoniętego spod tej samej płachty płótna, które na pewno nie należało do serii. Dlaczego?
Czerwonych barw Mrówkolew nie używał dla niego ani razu.
Z bijącym mocno sercem chłopak jednym ruchem ściągnął cały materiał. W tej samej chwili pożałował tego całym sobą.
Obraz obok, ten obcy i nigdy nie widziany obraz, nie przedstawiał ani Nathaniela, ani też niczego, co Mrówkolew namalowałby zupełnie niezobowiązująco. Miast tego chłopak ujrzał siedzącą spokojnie, odwróconą półprofilem postać młodego mężczyzny, który spoglądał w dół poważnym wzrokiem szarych oczu. Jego niemalże biała skóra silnie kontrastowała z krwiście czerwonymi włosami sięgającymi łopatek. Ich fale, pomimo zbieżności koloru, nie zlewały się z tłem w nudny i brzydki sposób. Odstające miejscami kosmyki zdawały się być płomieniami, które jedynie rzucały czerwone światło na ciemne ściany wokół. Bez względu jednak na to, jak bardzo przypominały one ogień, cały obraz sprawiał niesamowicie chłodne wrażenie, niemal mrożące krew w żyłach.
Kolejny po lewej miał barwy błyszczącego szafiru. Chłopak na obrazie był niesamowicie żywy. Ciemnoniebieskie oczy ze śmiałością patrzyły prosto na obserwatora. Szeroki uśmiech malinowych warg ukazywał dwa rozkoszne dołeczki w jego policzkach. Uroku dopełniały mocno zakręcone kasztanowe loki, okalające radosną twarz owej postaci. Zdawało się, iż ten czarujący chłopak zaraz podskoczy niczym dziecko i rzuci się z ciepłym uściskiem na widza.
Nathaniel nie miał pojęcia, co myśleć. Rozumiał doskonale, dlaczego nagle znów czuje ów szarpiący z całych sił ból. I choć tym razem nikt nie miał umrzeć, chłopak upewnił się, że stracił coś cennego na zawsze, gdy spojrzał w końcu na ostatni obraz.
Przedstawiał on osobę mu znaną. Z widzenia. Raz zamienił zeń parę słów, lecz nigdy nie zapomniałby wrażenia, jakie wywarł nań ten osobnik. Czarne, niemalże krucze, proste włosy, upięte wysoko w niedbały sposób. Biała cera i szczupłe ciało młodego człowieka. Czarne puste oczy, wpatrzone z jakimś dziwnym spokojem w dal i delikatny uśmiech na pięknie regularnej twarzy odwróconej bokiem.
Nigdy nie pomyślałby, że młody Nicolas mógłby wyglądać tak niesamowicie.
Wypuszczone w imitacji śmiechu powietrze zaświszczało, przerywając okropną ciszę. Blondyn drżącą dłonią zaczął odchylać kolejne obrazy z widniejącym nań czarnowłosym mężczyzną w swej młodszej wersji. I upewnił się w bolesny sposób, iż Mrówkolew naprawdę już kiedyś tworzył serie podobne do „Księcia turkusu”. A każdy obraz, jaki przedstawiał Nicolasa, został namalowany dłonią równie pełną uczuć, co te, na których widniał Nathaniel.
Młody Angerbold zagryzł wargę do krwi.
Co to ma znaczyć?
Żadna wizja nie powtarzała się, lecz intymność tych wszystkich serii była identyczna.
Kłamstwa. Karmił cię kłamstwami.
Metaliczny smak krwi rozpływał się powoli po całym jego języku.
Czemu te kłamstwa tak bolą?
Z głową opuszczoną w dół chłopak wstał. Nie ruszył się jednak z miejsca.
Wyraźnie słyszał kroki Mrówkolwa.
Czekanie trwało krótko. Lecz nie wiedział, jakiej reakcji ma się spodziewać…
— Nathanielu, czemu tu wszedłeś? – zabrzmiał suchy i cierpki głos.
…Na pewno nie takiej.
Powoli odwrócił głowę i kątem oka spojrzał na opasanego jedynie ręcznikiem mężczyznę, z którego wilgotnych włosów wciąż skapywały kropelki wody.
Jak mogłeś mu uwierzyć?
— To był mój jedyny zakaz. Dlaczego do złamałeś? – usłyszał znów.
Tak chłodno…
— Odpowiedz mi pierwszy – rzekł cicho chłopak. – Po co mnie okłamywałeś?
— Nie zarzucaj mi kłamstw.
Gniew w głosie bruneta podziałał jedynie jak naciśnięty spust kuszy.
— W takim razie jak nazwiesz to?!
Wraz z krzykiem turkusowooki mocnym szarpnięciem ręki rozrzucił wszystkie obrazy, każdy będący kolejną drzazgą w jego sercu.
— Co ty wyprawiasz?!
Blondyn bez słowa wyminął go, w ostatniej chwili unikając pragnącej złapać go dłoni.
Już nie.
— Nie rób tego – warknął głośno Mrówkolew, gdy zdał sobie sprawę z celu jego kroków.
Młody Angerbold szybko ubrał buty i w milczeniu założył płaszcz.
— Nathanielu!
Nie zareagował ani na to, ani na postać zbliżającego się malarza. Drzwi prędko trzasnęły z hukiem.
— NATHANIEL!
…A przez jego głowę przemknęła myśl, że tym razem nikt za nim nie pójdzie.

6 komentarzy:

  1. Huh, jest późno, więc i mój komentarz pewnie nie będzie stuprocentowo składny. Gdy Mrówkolew wszedł do składziku i zobaczył Nathaniela, zdawało mi się, że powie coś w stylu "to nie tak jak myślisz, kotku" czy coś równie dziwnego .__.
    Żyję teraz z przeświadczeniem, że Mrówkolew ma dużo za dużo sekretów przed Nathanielem. To niesamowicie podejrzane. I jeszcze ten Nicolas. Przeraża mnie to, że na kolejny rozdział muszę czekać do następnego piątku.
    Well. Podoba mi się sposób, w jaki opisujesz zmiany zachodzące w Nathanielu. Naprawdę się z nim utożsamiam i przeżywam wszystko niemal na równi z nim.
    Nie za bardzo wiem, co jeszcze napisać: mózg mi nie funkcjonuje i w ogóle. A teraz czas do kolejnego piątku będzie mi się strasznie dłużył.
    Życzę weny, cierpliwości do pisania, czasu, dostępu do komputera i czego tam potrzebujesz,
    Grell~

    PS Naprawdę muszę znaleźć czas, żeby ci odpisać na list. Really. Robię sobie zaległości w listach, bo nagle wszyscy mi odpisują. I choć jest to niezwykle miłe i przyjemne, to potem, choćby z czystej uprzejmości, powinnam odpisać.
    PPS Wracam do dodawania po kilka "PS" do moich komentarzy. Bez nich są one takie... niepełne ._.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurwa. Cokolwiek bym teraz nie napisała, byłoby to potężnym niedopowiedzeniem. Powiem szczerze, mam drgawki (Brukiew potwierdzi, słyszała mnie przez telefon). Teraz, z powodu ładunku emocjonalnego i wyważenia opisów, jakie zawiera twoje opowiadanie jestem w takim stopniu "zaspokojona", że jakkolwiek byś tego nie zakończyła, nie zmienię opinii na temat Księcia turkusu. Może opiszę więc, co mnie rozwaliło na łopatki: chociażby same opisy obrazów Mrówkolwa (naoglądałam się już trochę prac , nie każdy umiałby zobrazować je słowami w taki sposób, aby nie straciły na plastyczności w wyobraźni czytelnika, a jednocześnie stanowiły ilustrację dzieł niebanalnych, mogących stanowić realną wartość artystyczną), uderzyło mnie przede wszystkim to, że nie tylko Nicolas do nich pozował, ale wiele innych postaci (zastanawia mnie tylko, czy nie napisałaś we wcześniejszych rozdziałach, iż Nicolas ma oczy koloru stalowego?). Poza tym, chłodny dystans i złość w głosie malarza, wściekłość, gdy Nathaniel rozrzucił obrazy. Strużka krwi spływająca z przebitych zębami warg blondyna. To, że jego kolejna "ucieczka" z mieszkania Mrówkolwa była decyzją przemyślaną (założył buty i płaszcz), w przeciwieństwie do pierwszej, dzielącej się pod wpływem impulsu. Świadomość, że nie zamierza wracać, jak również tym razem nikt nie będzie za nim podążał. Zdumiewa mnie to, w jak misterny sposób splatasz nici ich osobowości, jak subtelnie i gładko prowadzisz akcję okoloną bogatym, acz dyskretnym, opisowym tłem. Ja wiem, że oczekujesz od nas, czytelników, konstruktywnej krytyki, jednak w tym momencie nie jestem w stanie nic innego napisać. Błędów żadnych nie wychwyciłam, dawno z resztą przerosłaś mój poziom pisania, nie czuję się na siłach, aby cię pouczać.

    OdpowiedzUsuń
  3. 1) Kurwa.
    2) O ja pierdolę.
    Wiedziałam, że coś się stanie. Wiedziałam, że będzie mieć to COŚ wiele wspólnego z Nicolasem. Ale nie spodziewałam się aż trzech serii obrazów (opisy są niesamowite, chociaż krótkie; może właśnie dlatego tak mnie ujęły, zwłaszcza Nicolas i czerwień włosów odcinająca się od czerwieni tła). Mrówkolew, to, jaki się okazał. Jaki jest.
    Nie spodziewałam się tego. Ale w chwili, w której otworzył te cholerne drzwi, czułam. Czułam, że stanie się coś przejebanego. Napięcie zjadało mnie aż do chwili odsłonięcia płótna z czerwonowłosym kochankiem Mrówkolwa.
    Ale mnie pieprznęło. I ta nagła zmiana, jego zachowanie. Ja pieprzę, zimno, gniew, jeden zakaz, którego nie wolno było złamać. I to, że Nath ubiera się dokładnie, nie ucieka już w cienkiej koszuli. To jest przemyślana decyzja, on wie, że już tam nie wróci. Już nie.
    I to nie uderzyłoby aż tak mocno, gdyby nie jego odżycie. Gdyby nie ta przemiana, choroba, wyzdrowienie i radość ze swoich odruchów, tylko dlatego, że są cudownie zwyczajne, normalne, ludzkie. I nagle jeb.
    Ten rozdział jest skonstruowany tak, że już brakuje mi określenia. Miałam wrażenie, że prowadzisz mnie po cienkiej linii na ziemi, tak, żebym czuła dokładnie to, co chcesz.
    Ale Mrówkolew. Malarz pełen pasji, kochający, ale na pewien czas, w seriach obrazów. Byłam tak pewna szczerości jego uczuć. I one były szczere, ale nie w taki sposób. Jakby się to zakończyło, gdyby Nathaniel nie znalazł tych obrazów? Czy Mrówkolew zostałby z nim czy opuściłby go? Opowiedział mu tyle o sobie. Chciałam poznać jego imię, tak bardzo.
    Nie wiem, jak dalej to poprowadzisz, ale nie będę się kłóciła z niczym. Nathaniel jest teraz zupełnie inną osobą. Zresztą to widać po jego reakcji. Nie będzie już nigdy małym, niepewnym chłopcem. Został oszukany przez tą jedyną osobę, której ufał bezgranicznie po pożarze. To on się nim zajmował, dał mu siłę, żeby odżyć. A teraz - teraz jest sam, ze świadomością, że miłość Mrówkolwa była kłamstwem. Chociaż właśnie nie, najgorsze jest to, że malarz go kochał. Ale wcześniej z równą pasją zajmował się swoimi poprzednimi kochankami.
    Ten rozdział. Ten rozdział. Naprawdę nie mam słów. To jest dojrzałe pisanie. W pewnym momencie Twoje opowiadanie przestało być czymś, co jest urocze i ładnie napisane. Od jakiegoś czasu to jest coś, co mnie rozwala.
    I rozwinięcie obu postaci, żałoba Nathaniela i prawdziwe oblicze Mrówkolwa. Tak zmieniły się w trakcie fabuły. Cóż, Mrówkolew był taki od samego początku. Ale dopiero teraz o tym wiem. A Nath, co z nim teraz będzie? Przyjmę wszystko, co się stanie.
    Jestem już po rozmowie z Nicholasem, obie jesteśmy tym rozdziałem rozjebane.
    Brukiew.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kuwaaaa, całe życie w kłamstwie :/ Wierzyłam w to, że Mrówkolew jest zajebisty, kochany i wierniejszy od psa! :/ Ale jestem zdenerwowana :/ Nie rozumiem tylko jakim cudem tak idealnie potrafił udawać tę czułość i miłość do Natha :/ Poza tym jego zachowanie też nie wspólgra z tym jakie decyzje podejmuje. Po co kupował dla nich dom, skoro kiedy Nathaniel przestałby być dla niego inspiracją prawdopodobnie znalazłby sobie nowego kochanka? Możliwe, że już znalazł skoro jego zapach uległ zmianie :) A co do reakcji Mrówkolwa na rozrzucenie jego obrazów, to mu się nie dziwie, bo sama rysuje i zamieniam sie we wściekłego chomika jezeli ktos nie traktuje ich ze świętością XD (jezu, jak ja moge go bronić :/) W momencie kiedy Mrowkolew powiedział, że powie Nathanielowi swoje imie po przeprowadzce, wiedzialam ze coś sie stanie, jestem tak ciekawa jego prawdziwej tozsamości, że to niemozliwe zebym tak łatwo ją poznała :/// Złamałaś mi serce tym rozdziałem, nie wiem juz co jest prawdziwe a co nie, kto kłamał a kto mówił prawdę :/ Kiedy na poczatku zaczynalam czytać Twoje opowiadanie to był taki "odstresywacz", było luźno i słodko, a teraz wywołuje u mnie taki smutek i gniew, że aż nie mogę nic uporządkowanego napisać! A tak w ogóle to mi się bardzo podobało! (żeby nie było ze tak wyzywam, bo krytykuje Twoją twórczość :3)
    Pozdrawiam i czekam na ciąg dalszy (mam nadzieje, że z Zachariusem),
    Zander :*

    OdpowiedzUsuń
  5. ŁOOOOŁ~~
    To się narobiło... Zacznę od strony fabularnej. Miazga... Już się zaczyna układać a tu JEB i znowu się sypie. Tak bardzo~ Mrówkolew - moja miłość takie okropieństwa robi. jak tak można! Zawsze taki kochany i miły, zero stanowczości, a tu się okazuje że ma jakąś ciemną stronę. Choroba duszy - jak wspominał Frank... Może jakiś fetysz kolekcjonowania modeli? Któż to wie. Faktycznie sporo się o malarzu o którym wspomniałaś dowiedziałam. Zagadką pozostaje tylko jego imię... No a czy dowiemy się imienia tego "Księcio-turkusowego" Mrówkolwa? Ja już chcę następny rozdział! Teraz a nie w piątek, o. Co się tyczy Natha - no cóż. Wiadomo, że mógł wyciągnąć po obrazach takie a nie inne wnioski, ale żeby od razu uciekać... Czasem chłopak zachowuje się bardzo dojrzale, a czasem jak typowa nastolatka, noo. I w tym cały jego urok leży :3 Ciekawi mnie też pewna rzecz - czy te Mrówkolwowe"delegacje" w poszukiwaniu domu nie były przypadkiem fake'iem i pretekstem żeby spotykać się z jakąś osobą trzecią... No dajmy na to że z Nicolasem. Co prawda jasno zaznaczyłaś że obrazy przedstawiały jego jak był młodszy, ale może są po prostu upiększone... Skoro Mrówkolew przedstawiał Natha dojrzalej i "mądrzej" to może Nicolasowi dodawał niewinności i odbierał lat? Ehhh!!! Najbardziej się obawiam, że skończy się tak, że Zacharius "zaopiekuje" się Nathem i taki happy end - Mrówkolew pójdzie w cholerę, a Nath i Zach 4ever together, o zgrozo! Teraz przejdę do części technicznej, Piękne, liczne opisy i świetne, trzymające w napięciu przemyślenia Natha przeplecione z dialogiem - super. Zdania były troszkę za długie i w paru miejscach można by je było porozbijać na dwa - trzy krótsze, co nadałoby tekstowi dodatkowej lekkości. Kolejna sprawa - powinnaś trochę ograniczyć ozdobniki. To tylko luźne sugestie nie umiejącej się wysławiać sierotki Shiemi ;_;
    Dużo weny, o. ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Niesamowicie piszesz. Przeczytałam wszystko w jeden dzień i jeszcze mi mało. Życzę ci weny i błagam o dobre zakończenie. No i poważnie się zastanów, czy by nie podesłać tego Kotori ^^

    OdpowiedzUsuń