Uwaga

piątek, 11 października 2013

Rozdział XXVII

Ulica, którą kroczył Nathaniel, pokryta była śladami ciemnego popiołu. Najwyraźniej ludzie roznieśli go po mieście, tworząc brudnymi stopami żałosną ścieżkę ofiar pożaru. Tu i ówdzie bokiem przebiegał dziki kot, gdy swymi złotymi oczyma śledził tłum ludzi. Zapach ciał i szmery urywanych wciąż rozmów mogły doprowadzić do szaleństwa, jeśli ktoś starałby się coś zeń wyciągnąć.
Chłopak, drżąc z zimna, zszedł na bok drogi. Powoli zbliżał się do miejsca, gdzie miał zamiar choć przez chwilę odpocząć. Owszem, przez pójście tam mógł znaleźć się w pułapce wspomnień, które rozszarpałyby go bez większej fatygi, lecz co innego mu pozostawało, jeśli nie chciał się wymrozić? Już widział szyld w kształcie kwiatu cykorii wykutego z ciemnego metalu. Czemu miałby się teraz cofać?
Niezbyt silnym ruchem dłoni otworzył drzwi do karczmy. Od razu jego nozdrza uderzył znajomy zapach palonej cykorii, przywołując jak na zawołanie tak wiele wspomnień. Bliskie sercu blondyna wizje prędko pojawiły się na scenie jego umysłu, jednak z wiadomych powodów nie mógł pozwolić im na przejęcie władzy.
Rozejrzał się po ciepłym drewnianym wnętrzu szynku. Odgłosy rozmów brzmiały tu z goła inaczej niż te na zewnątrz. Tak, poczucie serdeczności i spokoju, jakie towarzyszyło mu niegdyś w tym miejscu, do tej pory się nie zmieniło. Już po chwili rozgrzał się, a drgawki na jego ciele ustały. Turkusowooki wciągnął głęboko powietrze, rozkoszując się otumaniającym aromatem o ziołowej nucie, co pozwoliło mu się choć trochę rozluźnić.
Przynajmniej tutaj obyło się bez zmian.
Jakaś radostka, drobna i niby nieznaczna, obudziła się w sercu młodego Angerbolda i rozświetliła nieco jego wnętrze. Choć przez chwilę mógł cieszyć się złudnym wrażeniem minionego już na zawsze poczucia bezpieczeństwa i harmonii. Jakby po wyjściu na owym jesiennym zewnątrz wciąż miało panować wesołe lato.
Bez dłuższego zastanawiania się chłopak postąpił kilka kroków w przód. Parę ciekawskich spojrzeń zostało nań skierowanych, co nieco go speszyło. Czy na pewno będzie tu mile widziany? Co będzie, jeśli ci ludzie zaraz zechcą go stąd wyrzucić za… Za cokolwiek?
Mimo to w idiotycznym odruchu, popędzany ni to przez odwagę, ni przez głupotę, na chwiejnych nogach podszedł w końcu do lady. Oparłszy się nieśmiało o drewnianą deskę, otworzył usta, jakby zaraz miał zawołać kogoś, by zamówić coś dla siebie.
Głupi. Przecież nawet nie masz pieniędzy.
Jak ryba wyciągnięta z wody nabrał powietrza do płuc, po czym znieruchomiał. Co miał teraz zrobić? Co powiedzieć? Dlaczego właściwie tu przyszedł?
Nagły strach obezwładnił go. Wydawało mu się, że wszyscy w karczmie umilkli i wbijają wzrok teraz tylko w jego wątłe, okryte ledwie koszulą plecy. W stresie nie zauważył nawet, iż wbija palce w kontuar, patrząc nań nieświadomym wzrokiem. Czuł jedynie kierowane nań wrogie spojrzenia i drżenie kolan gotowych do kolejnej ucieczki. W jego uszach rozległ się szum, coraz bardziej nabrzmiewający, stający się nie do zniesienia.
Tak bardzo się bał…
— Nathanielu!
Na ten krzyk podskoczył nerwowo, natychmiast unosząc głowę. Nie zdążył jednak dostrzec osoby, która zawołała jego imię tak wilgotnym głosem, gdyż niespodziewanie ów osobnik rzucił się nań w ciepłym uścisku.
— Och, Nathanielu! Wszystko z tobą w porządku? Dobrze się czujesz? Jak ty wyglądasz, chłopcze, poczekaj chwilę, już ci przyniosę jakieś okrycie! Pewnie zmarzłeś? No, pokaż mi się jeszcze raz. Zmizerniałeś! Zaraz ci coś dam, nie martw się!
Pani Ducks, tak samo opiekuńcza i pełna wigoru osoba jak przedtem, patrzyła nań teraz, trzymając swoje drobne, pulchne dłonie po bokach głowy blondyna. Jej serdecznie śmiejące się oczy i uśmiechnięta twarz onieśmielały go swoją troską, lecz jednocześnie czuł się tak, jakby nic się nie zmieniło… Ta miła świadomość oblała go i ukoiła skołatane przez znikąd nadeszły stres nerwy.
Odchrząknął cicho i nieśmiało uniósł kącik warg. Ta imitacja uśmiechu zupełnie mu się nie udała, lecz kobiecinie najwyraźniej to nie przeszkadzało. Zniknęła bowiem na moment za zapleczem, zaś wróciwszy, niosła dlań w dłoni narzutkę. Dodatkowe okrycie prędko znalazło się na ramionach chłopaka, który skinieniem głowy podziękował. Owszem, był wdzięczny temu ciepłemu przyjęciu, ale czuł się jednocześnie tak niesamowicie speszony i skurczony w sobie. Najwyraźniej zapomniał, jaką matczyną miłością pani Ducks obdarzała cały świat.
— Jak ja cię dawno nie widziałam, Nathanielu! Naprawdę cieszę się, że przyszedłeś tu dzisiaj. Aż nie wiem, od czego zacząć! Ale wiesz co? Po pierwsze, to ja cię tutaj nakarmię. Tak wychudłeś, jakbyś nic tygodniami nie jadł! Zaraz dostaniesz ciepłą zupę i zobaczysz, od razu poczujesz się lepiej!
Blondyn chciał jakoś zaprotestować, zatrzymać kobietę, lecz ta nawet nie chciała go słuchać, nie zważając na jego brak pieniędzy. Już po chwili leżał przedeń parujący talerz jakiejś zupy z kawałkami wyśmienicie wyglądającego mięsa. Pod wpływem presji żony karczmarza nie pozostawało mu nic innego, jak tylko wziąć łyżkę i, choć powoli, zacząć opróżniać miskę, w czasie gdy kobieta trajkotała wesoło o czym popadło.
— Ostatnio nawet nie jest tak źle. Donna wreszcie wróciła, a choroba ją naprawdę długo trzymała. Dobrze, że bogowie mieli ją w opiece, bo w tych czasach nikt nie wie, kiedy jego kolej nadejdzie. Poza tym przyszło teraz dużo gości i to, że ją mamy, jest bardzo pomocne. Wszystkie pokoje są zajęte! To jednak jest takie smutne, że niemal wszyscy ci ludzie są w karczmie po pożarze. Niewielu może nam teraz zapłacić, więc dajemy im trochę czasu i jakieś drobne prace w zależności od tego, kto czym się zajmować umie. Ale cóż poradzić? Właściwie tylko mój stary tak się leni i jeno czasem wychodzi z winem albo piwem do innych. Umyślił sobie, że będzie teraz udoskonalał nam trunki w piwnicy, ha! Co wieczór wraca do mnie z wesołymi nowinami, że już niedługo będziemy mogli sprzedawać najdroższe i najlepsze alkohole, ale ja już tam wiem swoje. Tego picia to nie starczy dla klientów, bo jak on dmuchnie mi w twarz jak jakiś smok, to tylko zastanawiać się można, jakim cudem on jeszcze na nogach stoi! Razem się z Zachariusem niby śmiejemy, tylko co zrobić, gdy ten stary pryk naprawdę sobie coś zrobi?
Nathaniel słuchał słów pani Ducks, czując, że z każdą kolejną chwilą tu spędzoną uspokaja się. Aż ciężko było mu uwierzyć, jak przyjemna atmosfera panuje W Cykoriowym Dymie. Nawet teraz.
Gdyby tylko mógł pozostać w tym stanie na zawsze, by nie myśleć o konsekwencjach niczego.
— A w ogóle to ja tak gadam i gadam o sobie, a nawet nie zapytałam, co u ciebie? Wasz dom był w środku tego całego pożaru, prawda…? – zagadnęła niespodziewanie kobieta, tym razem delikatnym i pełnym współczucia tonem.
Młody Angerbold znieruchomiał, zatrzymawszy łyżkę z jedzeniem tuż nad zupą. Absolutnie zapomniał, że ktoś może go spytać o podobną rzecz, w końcu Mrówkolew…
Mrówkolew o wszystkim wiedział. I milczał.
W czymś w rodzaju nerwowego uśmiechu zadrżały jego usta, gdy, nie podnosząc głowy, starał się wybrnąć. Może pani Helen go jednak nie zapyta, może wycofa swoje słowa, może zrozumie to niepewne milczenie, przecież nie miałaby prawa zmuszać go do odpowiedzi, mógł nadal milczeć, wsłuchując się w jej radosny głos, a nie w siebie i w swój ból…
…Który cały czas wyrywał w środku kolejną ranę dokładnie w miejscu starej, jątrzącej się bez ustanku, gnijącej i cuchnącej już starą padliną…
— Donna, wyłaź stąd, ale już! Widzisz, na bogów, ilu mamy klientów?! – dało się nagle słyszeć z zaplecza. Ten zirytowany teraz głos bez wątpienia należał do…
— Daj spokój, Zachariusie, kochają to poczekają. Poza tym ty też nic teraz nie robisz, więc spędź trochę czasu ze mną – przeciągnęła zalotnie dziewczyna, gdy dziewiętnastolatek stanowczo wypychał ją na zewnątrz.
Turkusowooki wbrew swej woli podniósł głowę, by spojrzeć w stronę owej pary.
— Weź się do pracy, a nie przeszkadzaj innym. Niektórzy chcą tu zarobić uczciwie – rzucił Arrow, marszcząc gniewnie brwi. Kelnerka jedynie żachnęła się, lecz ostatecznie wyszła na salę.
Zacharius, pozbywszy się w końcu natręta, spojrzał przed siebie i otworzył szerzej oczy w zaskoczeniu. Wzrok obu chłopaków spotkał się po raz pierwszy od dawna, jednak tym razem coś było zupełnie inaczej. Nathaniel nie miał jednak pojęcia co.
W tym właśnie momencie zdał sobie sprawę z wilgoci na policzkach.
Zielonooki otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Ale żadne słowo nie padło.
Blondyn zaś, jak gdyby nigdy nic, z powrotem nachylił się nad jedzeniem, po czym ze spokojem podniósł łyżkę. Nienaturalne opanowanie kontrastowało z dwoma mokrymi śladami, które miały początek u jego oczu. Starał się nie zwracać uwagi na drżenie swej dłoni.
Cóż innego miałby teraz zrobić?
— Ej, Malachitowy… Co się z tobą działo? – zaczął niby zwyczajnie drugi chłopak. Pani Ducks zaś, wyczuwszy dziwne napięcie, krótko przeprosiła swego byłego pracownika, po czym oddaliła się w przeczuciu, iż lepiej tych dwóch zostawić teraz samym sobie.
Milczenie przedłużało się, gdy młody Angerbold nadal jedynie przenosił jedzenie z miski do ust. Nie chciał nic mówić. Nie miał pojęcia, jakby zareagował na to Zacharius. Owszem, wątpił, by ten okazał się na tyle bezczelny, by zeń szydzić, lecz ziarnko strachu już zapuściło w nim drobny, biały korzonek.
— Czemu siedzisz tak cicho? Chodzi ci o tę mątwę? – spytał podmiot jego wątpliwości, zbliżywszy się kilka kroków. – Jest natrętna od jakiegoś czasu, stale muszę ją odpychać.
Czemu mi to mówisz?
— Uhm… Smakuje ci ta zupa? Zrobiłem ją sam, ale nie wiem, czy nie przesadzam z solą. W ogóle ostatnio zacząłem tu gotować. Wydaje się, że na razie nikt nie narzeka. – Wymuszony śmiech wzbudził irytację z Nathanielu, który wciąż nie odpowiadał.
Po co mówisz?
— To jak? Przyznaj, że umiem przyrządzać jedzenie. Jesz to jak ten królik kapustę.
Bądź już cicho. Idź sobie. Wyjdź.
— …Dlaczego wciąż nic nie mówisz? – Niepewność w głosie zielonookiego wyraźnie narastała z każdym słowem. W pewnej chwili wyciągnął rękę do blondyna i delikatnym ruchem uniósł jego twarz.
Ciepło dłoni, która ledwo opuszkami palców dotykała jego brody, drażniło niczym pokrzywy. Nathaniel chciał odwrócić głowę, schować się za włosami, za rękoma, za czymkolwiek…
Byleby te jadowite ślepia przestały go przeszywać tak nieodgadnionym spojrzeniem.
A przecież to, co niewiadome, jest najniebezpieczniejsze.
Nagle dziewiętnastolatek delikatnym gestem dłoni starł z jego policzka słone krople.
Hałas karczmy stał się nie do zniesienia.
A płaczące wizje koszmarów dodatkowo wyły mu do ucha.
— Co się dzieje, Malachitowy? Co się stało, że nie jesteś tak cięty jak zwykle?
— Zostaw mnie – warknął chrzęszczącym niczym żwir głosem chłopak. Nie odzywał się zbyt długo, by jego struny głosowe wykonywały jego polecenia bezbłędnie, lecz to mu nie przeszkadzało. Byleby Zacharius go zostawił, byleby już odszedł, przecież to on się wciął, to jego wina, że teraz jest tak głośno, a hałas tylko narasta…
— Co ty, ubrałeś się w żółwią skorupę? Powiedz mi…
Nagle mocny chwyt dłoni wykręcił nadgarstek ciemnego blondyna. Ten zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o co chodzi. Zdążył zapytać jeno wzrokiem.
Deszczowe dni w mieście i ucieczka przed zimnymi kroplami.
To Nathaniel, z taką niespodziewaną siłą odciągający jego rękę od swojej twarzy, wbijał teraz weń wzrok pełnych gniewu i poważnej groźby. W ponurym świetle karczmy miały one ciemną barwę, sypały iskrami furii i szaleństwa.
Śmiech i radość z przebywania z ukochanymi ludźmi.
— Lepiej dla ciebie byłoby wyrwać ci ten język, żebyś w końcu się zamknął – rzucił agresywnie, puszczając w końcu dłoń zielonookiego.
Obrazy ciepłego lata i miasta, które przygotowywało się do festynu.
— Nathanielu! – usłyszał jeszcze, nim wyszedł z karczmy, nim szybkim krokiem zaczął się oddalać od hałasu.
Gorycz ówczesnej nieświadomości, pełnej błahego rozrzewnienia.
Chłopak zaczął biec przed siebie, zakrywając uszy dłonią.
Niech to się skończy. Niech umilknie! Niech się w końcu zamknie!!!
Szpony drapieżnego ptaka na nowo rozrywały jego trzewia, szarpały i szukały najpyszniejszych kąsków. Zupełnie nie zwracały uwagi na to, że ofiara jeszcze żyje.
Szepty rzucających zdziwione spojrzenia ludzi powoli zmieniały się w głośno wymawiane słowa, wrogie wołania, wrzaski. Mógł tylko uciekać, mógł tylko próbować samemu to zagłuszyć własnym krzykiem.
Dlaczego dopiero teraz ma to sens?
Zniszczony latami życia głos staruszki mówił do niego teraz, tak jak niegdyś chciał coś wytłumaczyć.
Ale teraz były to szykany. Śmiech. Obraza.
Co chwilę zaciskając oczy, biegł przed siebie. Nie zwracał uwagi na swoje kroki ni na ludzi wokół. Musiał uciec jak najdalej, gdzieś, gdzie będzie cisza, grobowa cisza i spokój…
I nagle znalazł upragnione miejsce.
Gdy od jakiegoś czasu już nie rozbijał się o innych mieszkańców na ulicy, zorientował się, że wokół nie ma nikogo. Zatrzymał się natychmiast. Owszem, otoczyło go milczenie tak głębokie, że aż nierealne w środku stolicy.
Ale tutaj wcale nie czekał go spokój.
Uświadomił sobie, że stoi na czymś miękkim. Czerń pod stopami nie była brukiem. A resztki spalonych rzeczy stanowiły niezbity dowód na to, iż  w r ó c i ł .
Zachłysnął się powietrzem, padając na kolana. Ból w klatce piersiowej stawał się powoli nie do wytrzymania. Nie umiał użyć właściwie płuc, kolejne wdechy nie dawały żadnej satysfakcji życiu.
Podparłszy się dłońmi przed sobą, wzdrygnął się. Pod palcami czuł strawione jakiś czas temu płomieniami resztki.
Przerażony do granic podniósł powoli głowę. Może się myli, może to złudzenie…
Wizje całego szczęśliwego dotąd życia uderzyły w niego niczym obuch, gdy dostrzegł przed sobą ogromny plac nicości.
Czerń sadzy i popiołu. Kawałki niedopalonych belek. Utrzymujący się nadal smród śmierci. Majaczące w oddali budynki, które jakoś przetrwały katastrofę.
Dopiero teraz uświadomił sobie, jak wielkie straty poniosły te setki mieszkańców Leverium.
Bo bruku nawet nie było widać.
I Nathaniel z kolejnym ciosem uświadomił sobie, że tutaj nie uda mu się już znaleźć swojego domu… Resztek tego domu…
Nagły skurcz kazał mu wychylić się do przodu i zwrócić całą treść żołądka. Smród kwasu podrażnił nozdrza chłopaka, który został zmuszony do tak obrzydliwego okazania słabości.
Nie odnajdzie już domu.
On nie ma już domu.
Wszystko, co kiedyś miał, przepadło.
Raj, jakim była jego rodzina, przepadł na zawsze.
Bo wszyscy jego bliscy nie żyją.
Annabelle, Pauline, Frank, Michael, Caroline.
Oni wszyscy są martwi.
A ich ciała przepadły w tym cmentarzu popiołów.
Tylko on przeżył.
I już nigdy nie zmieni tego faktu.
Wirujące gałki oczne nie potrafiły zatrzymać się na żadnym punkcie. Drżące z wysiłku mięśnie domagały się odpoczynku. W uszach upragniona cisza zmieniła się w bolesny szum.
Nagle przypomniały mu się pewne słowa.
Przecież one miały nic nie znaczyć. Zmarnowany dukat.
„Wkrótce czeka cię największe szczęście, ale i najgorsza tragedia.”
Głupia stara kwoka, która wyłudziła bezprawnie pieniądze. Kłamała. Zmyślała. Łasa, byleby dostać pieniądze, tylko tyle.
„Nie używaj strzelających płomieni jako kołysanki, a skorupy żółwia nie przywdziewaj miast ubrania.”
Chłopak nie zdołał zdusić narastającego w sobie krzyku. Wydostał się on na zewnątrz, przypominając bardziej pełne cierpienia wycie konającego zwierzęcia.
Gdy ostatnie powietrze z płuc wydostało się na zewnątrz, Nathaniel usiadł i odchylił się bezsilnie do tyłu. Niewidzące oczy wbite w zachmurzone zupełnie niebo były puste. Suche, bez łez. Choć teraz cierpienie i ból osiągnęły punkt kulminacyjny.
O to chodziło? O tę bezbrzeżną żałość? O to, by w końcu być na skraju zniszczenia?
Przecież łatwiej się zabić. Skoro już nie może spłonąć w tamtym piekle, mógłby zrobić coś innego. Tyle sposobów samodestrukcji, że aż ciężko byłoby spośród nich wybrać…
Blondyn pokręcił głową, uśmiechając się do siebie gorzko.
Nie mógł się zabić. Nie potrafiłby.
Jestem tchórzem. I to się nigdy nie zmieni.
…Ale czy nie warto by spróbować? Przecież tutaj nie pozostało mu już nic, nie czekał nikt, by powiedzieć „Wreszcie wróciłeś”…
Nieprawda.
To kłamstwo.
Nie miał prawa być na tyle ważny dla Mrówkolwa.
Jest jedynie ciężarem. Mężczyźnie byłoby lepiej bez niego.
Wystarczyłoby krótkie pożegnanie, z pozoru właściwie nic nieznaczące.
I mógłby w spokoju dołączyć do rodziny.
W ostatnim odruchu rozejrzał się jeszcze raz. Martwa cisza, nieprzerwana choćby przez ptaka czy mysz. I on wkrótce też mógłby zamilknąć na wieczność…
Wykrzywione w goryczy usta nagle przestały dawać wyraz swej chorej satysfakcji. Targnięta w ostatnim odruchu wola życia próbowała jeszcze walczyć. Jej pozycja jednak już była przegrana.
Nathaniel Angerbold umarł już dawno temu.
Tej samej nocy, gdy uciekł od swojego życia, a potem patrzył na jego powolną śmierć w męczarniach.
Nie było już nic do uratowania.
Turkusowooki wstał. Zdał sobie sprawę, że za nim słychać odgłos jeszcze czyichś kroków. Powoli odwrócił się przodem do osoby, która nadchodziła, nie spodziewając się nikogo konkretnego.
Martwe spojrzenie napotkało jednak parę pięknych, brunatnych oczu.
Ciężki oddech malarza słychać było już z daleka, lecz gdy tylko ujrzał on swojego młodego kochanka, natychmiast przyspieszył, zużywając resztki sił.
— Natha… nielu… - dyszał, oparłszy się dłońmi o uda. Po chwili, gdy wreszcie złapał dech, podniósł głowę i spojrzał nań właściwie.
Znieruchomiały obraz nastoletniego chłopaka najwyraźniej uderzył go i mocno wrył się w pamięć.
— Mrówkolwie – zaczął spokojnie blondyn. – Mam jedną prośbę.
Mężczyzna prędko zbliżył się, pokonując ostatnie metry między nimi. Nic nie rzekłszy, chwycił go w ramiona i ścisnął mocno, jakby w obawie, że ten zaraz ucieknie, zniknie lub rozpłynie się niczym mgła.
— Zabierz mnie stąd. Jak najdalej – dokończył szeptem turkusowooki, również wtulając się w jego ciepłe ciało.
Zabierz mnie, proszę. Bo inaczej będę błagał cię o śmierć.

6 komentarzy:

  1. Cudowny rozdział. Zresztą- jak wszystkie.
    Uwielbiam Twój styl pisarski. Sposób, w jaki wyrażasz uczucia i myśli jest po prostu PIĘKNY. Całe szczęście, że Mrówkolew znalazł naszego uciekiniera. I zastanawiam się, jak teraz akcja potoczy się dalej. Oczywiście, jak to ja, mój umysł już "produkuje" wizje do kolejnego rozdziału, choć wiem, że zapewne nijak to będzie mieć do Twojego opowiadania. Pomarzyć można, prawda? Czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały, jak i również życzę powodzenia i dużo weny :)!

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja pieprzę. To, w jaki sposób oddałaś tu istotę szaleństwa i cierpienia, jest nie do opisania. To, w jaki sposób zareagował Nathaniel po "powrocie" do iluzji bezpieczeństwa i błahości w Cykoriowym Dymie, jego gniew w stosunku do naciskającego Zachariusa, kulminacja bólu pośród przysłaniających bruk szczątków domów, których nie sposób już odróżnić od siebie, zrozumienie "nie-wartej-dukata" przepowiedni, walka rezygnacji i pragnienia życia, przerażający spokój, chęć ucieczki. Kurwa, piękne. W sumie nic innego nie jestem w stanie napisać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział napisany genialnie. To, jak między odgłosy karczmy wplotłaś jego wspomnienia i cierpienie, jak przeprowadziłaś spotkanie z Zachariusem.
    " Hałas karczmy stał się nie do zniesienia.
    A płaczące wizje koszmarów dodatkowo krzyczały mu do ucha."
    Jego szaleńczy bieg mnie rozwalił i to, że ślepo uciekając natrafił na zgliszcza. Sam ich opis, to, że nawet nie było widać bruku. I ta przepowiednia, pieprzona przepowiednia, o istnieniu której zapomniał.
    Te spopielone szczątki obdarły go z jakiejkolwiek nadziei, że będzie inaczej. W końcu zaczął myśleć o ucieczce w śmierć. Naprawdę piękny rozdział. Mogłabym zacytować tyle fragmentów.
    Przepraszam, ale nie wyduszę z siebie nic więcej. W każdym razie jestem pod wrażeniem.
    ~Brukiew.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ło ja pitole~~
    Świetne. Tak jak wyżej wspomniano, te dźwięki z karczmy zgrabnie przeplecione ze wspomnieniami, spalone szczątki domu i ostatnie zdanie (Jako cierpka wisienka na tym psychodelicznym torcie) - pure epicness, Racu. To szaleństwo Nahta już przechodzi na inny stopień i obawiam się nieco, że pewnego dnia wejdzie w nałóg... Taki nałóg psychicznego uśmiercania się z dnia na dzień. Ciekawi mnie, czy Mrówkolew zgodzi się na wyjazd... Z jednej strony może będzie chciał żeby młody trochę odpoczął od Leverium, a z drugiej może chce, żeby przełamał swoje wspomnienia i poskromił zabójczego emocjonalnego potwora zwanego przeszłością z głębi siebie... Naprawdę, dobra robota. Jesteś specjalistką w opisywaniu wszystkiego na tyle dobrze, że mam te obrazy (Spalonego miasta, karczmy, dźwięków) przed sobą. Jeju! Tylko jedna sprawa - Zacharius. Jak ja tego dzieciaka nie trawię! Kompletnie nie pasuje mi do niczego, jest takim typowym przeszkadzaczem. Nie mam pojęcia czy wykorzystasz go jakoś znacząco w dalszym rozwoju fabuły, bo jak na razie jego obecność tylko mnie irytuje. Może taki był zamiar zawarcia jego postaci w opowiadaniu... No cóż, nie lubię go i tyle. Co prawda gdyby nie on nie powstała by piękna scena z dźwiękami ♥ Ehh... dylemat.
    To tyle z mojej strony, nie pozostaje mi nic innego jak tylko życzyć weny i oby więcej takich wspaniałych rozdziałów.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zgadzam się z Nicholasem. Ze wszystkich rozdziałów najlepszy według mnie jest ten w którym łamiesz sielankę opowiadania i właśnie powyższy. Pokazałaś tutaj swój majstersztyk. Jak dokładnie dopracowujesz teksty oraz to w jaki sposób przekazujesz emocje. Jeżeli ma cierpieć to cierpi on i czytelnik wraz z nim. Jeżeli ma być sielanka niczym nie zmącona? Proszę bardzo. Czuje się aż spokój bijący wtedy z tekstu. Wykonałaś w tym tygodniu kawał dobrej roboty Racu ^w^ Przyjmij wyrazy mojego uznania *całuję w rączkę* oby tak dalej

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak! Wreszcie udało mi się nadgonić te rozdziały.
    Boru, ile emocji. Aż ciężko mi od czegoś zacząć. Pewnie będzie krótko i nieskładnie, ale co tam, #yolo, jak to mówią teraz młodzi.
    Nathaniel jest... chyba jedną z najciekawszych postaci, na jakie udało mi się trafić w literaturze. Ma tak wiele różnorodnych cech, lecz w dalszym ciągu pozostaje tym starym, dobrym Angerboldem, jakim był na samym początku. Rozczula mnie jego zamiłowanie do grzanego cydru oraz to, że powrócił do miejsc, gdzie dawniej przebywał.
    Gdy opisałaś, moja droga Racu, pożar i śmierć rodziny Nathaniela, myślałam, iż to tylko nic nieznaczący sen. Dopiero w kolejnym rozdziale dotarło do mnie, że to wszystko było jak najbardziej prawdziwe. Przerażająca wizja. Jak na razie idealnie opisujesz uczucia bohatera, jego niemoc i uciekanie w głąb własnej duszy niczym spłoszone zwierzę. Mrówkolew wciąż jest moją ulubioną postacią. Żebym nie zapomniała - zdziwiło mnie, gdy tak nagle, nie owijając w bawełnę, wyznał miłość Nathanielowi. Ale cóż, może po prostu taki ma charakter. Wielbię w nim to, że Mrówkolew nie tyle jest artystą z zawodu, co nawet myśli jak artysta.
    Szczerze mówiąc, to dwa razy niemal się rozpłakałam. Naprawdę, Racu, miałam łzy w oczach. To takie wzruszające. Cała ta fabuła, tragizm Nathaniela... Aż nie mam pojęcia, co jeszcze mogłabym dopowiedzieć.
    Prawdopodobnie powinnam wspomnieć, że od teraz będę starała się śledzić i komentować na bieżąco. Postaram się ową powinność wypełnić najlepiej, jak tylko mogę. Proszę, abyś dalej informowała mnie na gg o kolejnym rozdziale - w końcu nie chcę ponownie narobić sobie ogromnych zaległości, które będę nadrabiać dwadzieścia przed północą. Życzę ci wiele weny, czasu i oby twój komputer zawsze był sprawny.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Grell~

    OdpowiedzUsuń