Uwaga

piątek, 4 października 2013

Rozdział XXVI

Cisza. Cisza i spokój. Ciężar powiek nie jest uciążliwy. Przyjemne ciepło czyjegoś ciała, tuż obok, przecież nań leży. Jakieś dzieci się bawią w okolicy. Błogość.
Dlaczego czuje niepokój w owej cudownej Utopii?
Słońce grzeje coraz mocniej, jakby nadal nie osiągnęło szczytu swego ciepła w południe. Promienie uderzają w twarz lepkimi dłońmi, sprawiając wrażenie, że zaraz roztopią cały świat wokół.
Nagle dziecięce śmiechy zmieniają się w krzyk, pełen cierpienia wrzask. Ból dochodzi dopiero po chwili, gdy otwiera oczy, ze strachem wpatrując się w twarz wyjącej w męce matki.
Jej skóra spływa obrzydliwymi płatami w dół, gdy języki ognia bezlitośnie zdzierają bezpieczną powłokę ciała.

Nathaniel otworzył oczy i wciągnął z całej siły powietrze. Drgawki na całym ciele, boleśnie świszczący oddech i strugi łez były dlań niczym w porównaniu z bólem, jaki wywołał kolejny koszmar.
Znów to samo. Znów te same wizje.
— Nathanielu… - wymruczał zaspanym głosem Mrówkolew, obudzony przezeń tak jak co noc. I tak samo jak zawsze podniósł się na łokciu, by po chwili położyć dłoń na jego mokrym policzku.
Przerażone spojrzenie turkusowych ślepi szczutego stworzenia, jakie spoczęło na malarzu, wywołało weń po raz kolejny zdenerwowanie i wściekłość na umysł chłopaka zsyłający mu te parszywe wizje. Prędko przytulił łkającego blondyna, martwiąc się jego zimnymi dłońmi, które mocno go objęły.
Tymczasem myśli młodego Angerbolda przeszyła bolesna świadomość.
Bo jedynie dzięki tym conocnym koszmarom jest w stanie jeszcze raz ujrzeć twarz ukochanej matki.

Od kilku dni nie odezwał się ani słowem. Nie odpowiadał na pytania, rezygnując nawet z monosylab. Po prostu milcząco wykonywał polecenia lub siedział gdzieś ze wzrokiem wbitym w jeden punkt.
Chciał być normalny. Chciał wyjść na prostą.
Ale choćby co dzień robił krok w przód, każda noc cofała go o dwa.
Cisza i spokój. To go otaczało.
Jak w koszmarze.
Dlaczego tak ciężko pojąć różnicę między jawą a snem?
Czemu  w c i ą ż  się boi?
Malarz siedzący dotychczas na parapecie w pewnym momencie się poruszył. Wstał i podszedł doń, by usiąść na miejscu obok. Blondyn zwrócił w jego stronę wzrok, chcąc się dowiedzieć, czego chce.
Delikatny uśmiech na znajomej twarzy brzydko kontrastował ze smutkiem w oczach.
Gdyby mógł to zmienić…
— Chciałbym dziś wyjść z domu, by kupić trochę jedzenia. Nie martw się, wrócę jak najszybciej, dobrze? – rzucił szatyn łagodnym głosem. Turkusowooki przytaknął lekko głową na znak, że zrozumiał.
Choć kochanek starał się go nie zostawiać samego, czasem zdarzały się sytuacje jak na przykład dziś. Może i Nathaniel nie miał apetytu, lecz mężczyzna za nic nie pozwoliłby mu tak po prostu nie jeść. Bez względu na wolę młodego Angerbolda.
Ciepła dłoń Mrówkolwa nagle wylądowała na głowie modela. Przyjemne ruchy palców, które przeczesywały jego włosy, nie niosły ze sobą żadnej wrogości ani jakiegoś przesłania. Najwyraźniej jedynie chęć bliskości sprowadziła tutaj mężczyznę.
Bez słowa odwrócił się na bok, po czym położył na kolanach artysty, którego zapach wypełnił mu nozdrza. Przymknął oczy, chcąc rozkoszować się spokojem i tą chwilą wytchnienia. Ręka szatyna nadal głaskała go po głowie.
Chciałby po prostu zatopić się w tej chwili i nie wypływać nigdy więcej, otoczony troską i miłością ziemistookiego.
Nie było w tym nic dziwnego ani niewłaściwego.
Ale jedno skojarzenie od razu zabiło całą sytuację bolesnym uderzeniem.
Wzdrygnął się na tę myśl, by po sobie niczego pokazać.
Choć przed oczyma widział cały czas palącą się twarz swojej matki.
Dlaczego tak musi być?
Nie mógł pozwolić sobie na to, by myśleć o koszmarze. Musiał w jakiś sposób przerwać napływającą falę wspomnień. Musiał zrobić coś, cokolwiek, by znów myśleć o błogim  n i c z y m .
W instynktownym odruchu podniósł się do góry, rękoma sięgając twarzy mężczyzny. Zaskakując zarówno jego jak i siebie, nagle wpił się w wargi Mrówkolwa. Chłopak niemal natychmiast rozwarł mu wargi językiem. Agresywny pocałunek nie znalazł się jednak ze zrozumieniem kochanka, który dopiero po dłuższej chwili uświadomił sobie, co jego młody podopieczny robi.
Tymczasem Nathaniel zdążył przełożyć nogę tak, by usiąść okrakiem na malarzu. Jedną dłonią przyciągał go do siebie za kark, druga zaś poczęła szukać swego celu na dole. Podważywszy lekko materiał spodni, włożył ją podeń i chwycił męskość szatyna. Niewiele myśląc, zbliżył się doń bardziej i otarł całym ciałem, jakby myślał, że w ten sposób uzyska wreszcie odpowiedź.
Musiał się w jakiś sposób upewnić, że to nie sen. Zrobić cokolwiek.
I nie otwierać oczu.
Nagle jednak pod wargami miast miękkich ust poczuł policzek artysty. Nie chciał słuchać, wciąż próbował ich dosięgnąć. Mrówkolew chwycił go mocno za nadgarstki, odciągając od siebie.
— Nathanielu, co ty…
Wyciągnięty z całych sił w jego stronę, w końcu na powrót przywarł do warg mężczyzny. Nie odpuszczał, nadal chciał kontynuować. Ocierał się biodrami o ziemistookiego w nadziei, iż ten w końcu da się ponieść i pozwoli mu na dalsze kroki.
— Przestań już! – Krzyk i spojrzenie wściekłego nań malarza w końcu obudziły jakieś uczucia.
Ale musiał to zrobić. Inaczej Mrówkolew umknie mu, zniknie, przejdzie między palcami niczym piasek, nędzna mara…
— Czemu? – szepnął, nawet nie starając się wyszarpać.
— Bo nie to teraz czujesz.
Nagle blondyn znieruchomiał niczym marionetka, którą ktoś powiesił na haku. Bez dalszych sił i chęci działania zdał sobie sprawę, że to, co robi,  j e s t  niewłaściwe.
Dlaczego nie dałeś mi dokończyć?
Bez słowa podniósł się zeń szybko i odwrócił się. Prędko naciągnął na stopy jakieś buty, po czym wybiegł, nie zważając na wołającego za nim mężczyznę.
Wyraźnie słyszał podążające za sobą kroki szatyna, który starał się go dogonić. Przeskakiwane po kilka na raz stopnie skrzypiały boleśnie pod jego stopami, lecz model nie zwracał nań najmniejszej uwagi.
Wybiegłszy na zewnątrz, w odruchu skierował się w najbardziej zatłoczone miejsce w okolicy. Nie zawiódł się – tłum dziesiątek ludzi zalegał ulicę, gdy starał się przebrnąć przed siebie. Turkusowooki zaczął jak najszybciej przedzierać się przez sam środek, niemalże taranując popychanych pieszych, którzy nie omieszkiwali się wyrazić zdania o podobnym zachowaniu.
Kątem oka ujrzał mrok jakiejś zatraconej w ciszy, nieuczęszczanej alejki. Natychmiast zaczął ku niej podążać. Tak, znał to miejsce – sieć drobnych przejść, dzięki którym można było się dostać niemalże wszędzie; oczywiście, jeśli wiedziało się, gdzie podążyć.
Znalazłszy się w bezpiecznych dłoniach cienia, nawet nie myślał o zwolnieniu kroku. Jedno spojrzenie za siebie wystarczyło, by dostrzegł zgrabnie i szybko przemieszczającego się między ludźmi Mrówkolwa.
Patrzył on prosto na swojego kochanka.
— Nathanielu!!! – wrzasnął artysta, starając się przekrzyczeć tłum.
Ani myślał zwolnić czy pozwolić się złapać. Odwróciwszy się z powrotem ku zawiłym niczym labirynt korytarzom, młody Angerbold puścił się pędem przed siebie. Prędko hałas miasta został pochłonięty przez ściany okolicznych domów, odcinając niemalże całkowicie wszystkie inne dźwięki. Pozostawał tylko odgłos płytkiego oddechu i echo kroków.
Minął może dwóch ludzi, którzy na widok biegnącego chłopaka przyciskali się do murów. Nikt nie chciałby zostać stratowany przez owego uciekiniera. Żaden także nie spróbował go zatrzymać, choć niedługo po tym, jak jego sylwetka znikała za kolejnym rogiem, inny mężczyzna długimi krokami starał się go dogonić.
Tak długi bieg wyczerpał Nathaniela szybko. Wszakże niemal nie ruszał się z miejsca od długiego już czasu. Drżące od wysiłku mięśnie i ciężki oddech w końcu zmusiły go do zatrzymania się i oparcia o ścianę. Dysząc, odwrócił się i zaczął nasłuchiwać.
Nie musiał długo czekać, by usłyszeć jak echo niesie odgłos innych kroków. Spanikowany rozejrzał się prędko za czymś, co mogłoby mu pomóc.
Tuż obok stało kilka starych, pustych skrzyń. Blondyn dopadł je i rozrzucił szybko na drogę za sobą. Zbutwiałe drewno rozwaliło się, tworząc pomocną przeszkodę dla modela. Zebrawszy w sobie resztki energii, pobiegł dalej, choć jego dłonie co chwilę musiały szukać oparcia na murach budynków.
Wybiegł znów na jakąś ulicę. Tym razem trafił jeszcze lepiej. Drogą do najwyraźniej jednej z bram miasta podążało wielu podróżnych, między którymi mógł znaleźć chwilową kryjówkę. Pochylając się w przód, zaczął przedzierać się przed siebie, byle jak najszybciej dotrzeć na drugą stronę ulicy. Tam zaś siedziało wielu starców i żebraków, którzy wyciągali schorowane dłonie po chociażby marny grosz jałmużny.
Chłopak znalazł kolejną ciemną alejkę, gdzie postanowił się schronić. Kilka beczek i opierających się o siebie nawzajem desek tworzyły idealne dlań miejsce na ukrycie się. Usiadł za nimi, zmęczony i zlany potem. Przez szpary między deskami mógł z łatwością dostrzec to, co działo się na ulicy.
A nie wątpił, by Mrówkolew wciąż zań podążał.
Spojrzał na swoje trzęsące się dłonie. Bolały go płuca i całe nogi. Zwłaszcza stopy. Dopiero po chwili zdał sobie na dodatek sprawę z tego, jak zimno się zrobiło. Gdy tylko posiedział chwilę, gęsia skórka pokryła całe ramiona. Nie dziwota, skoro był środek jesieni.
— Nathanielu!
Natychmiast znieruchomiał, zatrzymując w sobie nawet głośny oddech, choć bolejące płuca bardzo domagały się powietrza. Odważył się lekko odwrócić głowę, by kątem oka móc dostrzec postać malarza.
Rozglądający się na boki mężczyzna słusznie stwierdził, że jego model zapewne po raz kolejny wybrał ucieczkę wąskimi przejściami miasta. Podążył zatem śladem uznanym za właściwy, nie domyślając się nawet, że drobny chłopak obserwuje go właśnie zza tak lichej kryjówki, jaką było kilka beczek.
Znikający w mroku szatyn zdawał się być niewiele mniej zmęczony niż turkusowooki. Co prawda nie chwiał się na nogach, lecz w wołającym go wciąż głosie pobrzękiwały nuty wręcz wyczerpania.
Gdy tylko echo kroków ucichło, młody Angerbold zerwał się z miejsca i podążył w przeciwną stronę, obawiając się natknięcia na artystę. Dopiero po dłuższej chwili biegu między ludźmi na ulicy zadał sobie jedno pytanie…
Dlaczego wciąż uciekam?
Powoli zwolnił i zmienił krok na zwykły chód, po czym ostatecznie stanął. Popychający go wciąż mieszkańcy, którzy parli naprzód, nie przejmowali się dziwnym stanem tak cienko ubranego młodzieńca.
Ten tymczasem w końcu poczuł zapach miasta, ludzkich ciał, wreszcie jego oczy ujrzały więcej niż parę pokoi, a ciało poczuło chłód muskających wszystko palców wiatru…
Niespodziewanie zaczął się bać.
Serce przyspieszyło tempo do szaleńczego bicia, gdy przypomniał sobie, dlaczego nie chciał wychodzić na zewnątrz. Tymczasem teraz niczym ostatni głupiec sam wybiegł, nie zważając na zupełnie nic.
A zwłaszcza na siebie.
Chciał tylko poczuć, że nie śni. Że to wszystko nie jest obrzydłą marą, który nawiedza go co noc.
Ale teraz był o wiele bliżej swojego prawdziwego koszmaru.
Oplótł się rękoma, starając nie myśleć o tym, iż to Leverium jest tym samym, gdzie spotkała go tragedia. Mimo tego nie potrafił zignorować faktu, że większość ludzi na ulicy jest ubrana ubogo, że podążają oni w kierunku odwrotnym niż centrum miasta. Bo przecież to na zachód od Placu Głównego pożar pochłonął najwięcej…
Rozejrzał się wokoło. Tak, nie miał wątpliwości, gdzie był. Przecież to tędy co dzień chodził do karczmy W Cykoriowym Dymie zanim spotkał weń najwybitniejszego malarza Hervesh.
Nie. Nie mógł iść dalej. Nie mógł jeszcze wrócić…
O ile kiedykolwiek będzie w stanie chociaż spojrzeć na resztki swego domu.
Prędko ruszył znów, tym razem kierując się do gospody państwa Ducksów. Tak, tam w końcu powinien pójść. Przecież płomienie nie mogłyby dotrzeć tak daleko…
…Prawda?
Szybkim krokiem pokonywał znajomą drogę. Mocno bijące serce i oddech przerażonego zwierzęcia sprawiały, że rozumiał, czemu tak usilnie intuicja kazała mu skryć się w mieszkaniu Mrówkolwa.
Ale teraz nie mógł  t a m  wrócić.
Musiał dotrzeć gdzieś, gdzie usiądzie i się uspokoi.
Byleby z dala od tej przeklętej, wciąż żywej stolicy.

5 komentarzy:

  1. Jestem nową czytelniczką i co tu dużo mówić- zakochałam się w tym opowiadaniu :). Masz naprawdę wielki talent. Wszystkie rozdziały jakie się tu pojawiły dosłownie pochłonęłam, co niektóre rozdziały czytając niejednokrotnie. Cudowny rozdział, zresztą, jak wszystkie inne :). Co do posłowia- bardzo mi smutno, bo lubię czytać co ma jeszcze do przekazania autor.

    Pozdrawiam i życzę dużo weny /Weronika.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznam, iż postęp "choroby" Nathaniela mnie zaskoczył... Nie mam pojęcia co się szykuje i jaki jest cel jego ucieczki... Czy wróci? Gdzie pójdzie? Tak wiele pytań i trzeba czekać na kolejny rozdział. Co do określenia - "sztuczne stworzenie" - epickie. Trafne i przygnębiające ale prawdziwe. Do "sztucznego stworzenia" pasują sztuczne emocje, pokazane zaledwie parę linijek niżej, gdzież to Nath dobierał się do Mrówkolwa. Podejrzewałam że nastąpi taki właśnie obrót sprawy, lecz dalszy bieg wydarzeń, jak wcześniej wspomniałam, zupełnie zbił mnie z tropu. Jakże mogę ten dziwny ruch ze strony Natha skomentować? Nie wiem... Chyba następne rozdziały to wyjaśnią. Ciekawi mnie również jaka będzie reakcja Natha, gdy dotrze na miejsce resztek swojego domu (Jeśli tak się stanie). Ogólnie rzecz ujmując, rozdział dość tajemniczy, a ja lubię tajemnice. Wybacz mi krótki, bezsensowny komentarz.
    Weny!

    Shirogace, jeśli przeczytasz mój komentarz, proszę odezwij się na skype jak tam "Ofiara Czerwieni" - Wybacz Racu że takie rzeczy w komentarzach zamieszczam, przepraszam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Uhu, ja natomiast nie spodziewałam się czegoś takiego ze strony Nathaniela, ale reakcja Mrówkolwa była do przewidzenia. I ucieczka chłopaka, tyle się nagle stało. Obaj mają jakąś niesamowitą kondycję o.o''
    Nath może sobie strasznie zrobić krzywdę bieganiem po mieście. A ucieczka do "Cykoriowego Dymu" nie jest koniecznie najlepszym miejscem do ukrycia się przed osobą, z którą się tam spędzało czas. Mam nadzieję, że Mrówkolew go tam znajdzie. Ale tam bywa również Zacharius. Najlepiej by było, gdyby sam wrócił. Mam nadzieję, że to zrobi.
    Cała ta akcja była dobra. Silne pragnienie związania się z rzeczywistością, nienawiść do koszmarów i jednocześnie tęsknota za matką, której twarz widzi tylko w nich, kiedy trawi ją ogień.
    Ohmajwatwillhappyn? Rzeczy się podziały, a w następnym rozdziale podzieją jeszcze bardziej.
    Przepraszam, że krótko i bez rozwinięcia i dopiero dzisiaj, ale mam zawalenie szkolnymi rzeczami.
    ~ Brukiew, która po trzeciej godzinie nauki historii znajduje suty społeczne wojny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Więc tak. Zacznijmy od moich spraw a nie od komentarza (xD): na stronie widnieje nowa notka, bardziej organizacyjna niż rozdziałowa.
    http://nika.andycomp.eu/index.php?option=com_k2&view=item&id=13:1-ogloszenia-parafialne
    No i jest przeprosinowa ^^"".
    Dobra. Teraz zajmijmy się sprawami przyjemniejszymi i ważniejszymi.
    Jestem zachwycona. Zwyczajnie czytałam z oczami przylepionymi do monitora (w znaczeniu, nachylałam się do przodu). Nie spodziewałam się takiej reakcji od strony Nathaniela - nie mam pojęcia, w jakim kierunku to zmierza, ale podoba mi się. Chociaż chłopak momentalnie zachowuje się jak szaleniec. Omnomniom. Kto wie, może już jest? xD
    Ale kondycja ich mnie rozbraja. Ile oni tak potrafią biegać? xD Cóż, może to ja po prostu jestem niedoświadczone dziecko, bo ja po pięćdziesięciu metrach już umieram xD. Ach, ta moja kondycja.
    Boże, mam nadzieję, że nie spotka Zachariusa. To byłby problem, bo nie wiem, ale za to podejrzewam, jak może zachować się nasz "wredny" kolega.
    Pozdrawiam i życze ogroma weny! \^^/

    OdpowiedzUsuń
  5. Przejmujące, miałam ciary (i wcale nie dlatego, że w moim pokoju jest zimno jak chuj). Podziwiam Cię za to, jak opisujesz kolejne "etapy" stanu, w jakim znajduje się Nathaniel. Ja osobiście miałabym niemałe problemy z pociągnięciem akcji w sposób zajmujący dalej w momencie, w którym tragedia stała się faktem dokonanym, a bohater przechodzi załamanie. Ciężko by mi było pociągnąć ten stan przez następne fazy, ale na pewno kiedyś się z czymś takim zmierzę, jeśli chcę zrealizować swoje pomysły. Co do tego konkretnego rozdziału, pozwolisz, że pominę rzeczy oczywiste typu "zajebiste" czy "japierdolezłamałaśmojemałeserduszkozłyczłowieku" i wspomnę o paru szczegółach. Jeśli chodzi o krytykę, rzuciła mi się w oczy pewna rzecz, taka pierdoła, mianowicie to, iż w stosunku do Nathaniela wciąż używasz takich zwrotów jak na przykład "model". To absolutnie nie jest błąd, ani nic, ale w obecnej sytuacji Nathaniela to określenie wydaje mi się jakby nie na miejscu. Pamiętaj, to nic złego częściej opisywać postać imieniem, o ile nie robi się tego w co drugiej linijce. Przeglądnij sobie kilka książek w tym kontekście, to naprawdę nie wygląda tak źle. Nie licząc zaś mojego zwyczajowego czepialstwa, ogromnie fascynuje mnie złożoność Nathanielowej osobowości, jego mentalna klatka, poczucie osaczenia nawet w bezpiecznych ramionach kochanka, które nie może mu dać jedynej rzeczy, jakiej pragnie: pokoju ducha. Owa ucieczka od napiętej relacji z malarzem, pułapka martwego-żywego miasta, bolesne wspomnienie umierającej matki, przejście ze skrajności w skrajność, od pełnego cierpienia smutku do przynoszącej ulgę pustki. Szaleńczy bieg, urywany oddech, uciec, uciec, ale dokąd? Przechadzka do Cykoriowego Dymu na pewno będzie niosła ze sobą określone konsekwencje. Osobiście mam nadzieję, iż Nathaniel spotka Zachariusa, jestem bowiem ciekawa ich kontaktu po zmianie, jaka zaszła w blondynie. Ale jestem absolutnie otwarta na wykreowany przez Ciebie przebieg zdarzeń, bowiem opisujesz wszystko zgrabnie, soczyście, intensywnie.

    ~ Weny życzy ubabrana oczojebnie żółtą farbą Nicho

    OdpowiedzUsuń