Uwaga

sobota, 14 września 2013

Rozdział XXIV

Delikatna dłoń matki przeczesuje jego włosy. Ten przyjemny gest uspokaja go, gdy leży z zamkniętymi oczyma na kolanach kobiety. Wokół słychać śmiech bawiących się dzieci. Ona tymczasem śpiewa coś cichym głosem.
Spokój i ciepło grzejącego słońca oraz woń aromatycznych kwiatów otulają i upajają duszę rwącą się do tego, by zacząć latać. Odgłosy stawianych radośnie kroków dochodzą go zewsząd i trzymają nikłą nicią przy rzeczywistości, przed ucieczką w dal do krainy marzeń i snów.
Narastający śmiech niespodziewanie zmienia się w krzyk. Dookoła robi się coraz goręcej i goręcej, aromat polnych kwiatów zmienia powietrze w oleistą, drażniącą płuca masę. Pełen cierpienia wrzask rozchodzi się wszędzie od każdej osoby będącej tutaj.
Najgorsze, że kobieta, na której kolanach trzyma głowę, również wyje z bólu.

Łapczywie nabierane do wyczerpanych płuc powietrze orzeźwia zlanego potem Nathaniela. Natychmiast otwiera szeroko oczy, lecz te natrafiają jedynie na pustkę. Ściśnięte kurczowo dłonie mną z całej siły pościel. Napięte mięśnie gotowe są w każdej chwili rzucić się do ucieczki. Gardło zaś zdaje się być związane sznurem, gdy jakaś narosła weń gula nie pozwala wydostać się na zewnątrz panicznemu krzykowi.
Jego matka spłonęła żywcem tuż obok.
Zaciśnięta nerwowo szczęka. Łzy, które nagle spływają po policzkach. Uporczywy ból w sercu.
Dlaczego?
Najwyraźniej jego głośny oddech obudził śpiącego tuż obok osobnika. Zapewne kiedyś chłopak w pierwszym odruchu przeraziłby się.
Teraz w ogóle go to nie obchodziło.
— Nathanielu…? – cichy, zaspany, acz wyraźnie zmartwiony głos Mrówkolwa zbudził w blondynie jakąś pełną ulgi część.
Spojrzał nań kątem oka i łkając, wtulił się w jego tors.
Zaskoczony malarz objął go czule i zaczął szeptać uspokajająco. Jako że to nic nie dało, okrył ich obu kołdrą i przycisnął do siebie cierpiącego kochanka.
— Cii, jestem tu. Spokojnie, wypłacz się. Będę tu cały czas.
Dlaczego musisz być obok?

Tej nocy kolejne koszmary dały mu spokój, najwyraźniej spełnione sukcesem swego pioniera. Model obudzony promieniami słońca leżał skulony w łóżku. Obok spał jeszcze szatyn, obejmując go luźno ramieniem.
Spojrzał na wygładzone snem lico mężczyzny.
Wąskie wargi wcale nie wyglądały wrogo, wręcz przeciwnie – swoiście kusiły. Delikatny zarys kości policzkowych nadawał mu dojrzałego wyrazu, tak samo prosty nos, tak doskonale pasujący do reszty. Inaczej było z oczyma, teraz przysłoniętymi powiekami. Czarne rzęsy rzucały lekki cień na policzki, sprawiając wrażenie niemal dziecięce. O dziwo, cała twarz Mrówkolwa, każda jej część, była idealnie proporcjonalna, zbudowana tak, że nic z niczym się nie kłóciło.
Gdy pomyślał nagle o tym, że ów perfekcyjny człowiek pokochał właśnie jego – to niemożliwe. Jedynie te dwa słowa odpowiadały wszystkim wątpliwościom turkusowookiego.
A jednak.
Właściwie nie miał pojęcia, dlaczego był tak bardzo pewien owego faktu. Może artysta potrafi doskonale kłamać i udawać? Może trzyma go jako atrakcję? Może uważa, że z jego obrazów zarobi naprawdę mnóstwo pieniędzy – na tyle, by już nigdy nie musiał nic robić?
Lekkie drgnięcie brwi i kącika ust, tak samo zaciśnięte nagle oczy zwiastowały rychłe przebudzenie się obiektu jego rozważań.
…Chłopak naprawdę był okropny. Jak mógł w ogóle posądzać o fałszywe zamiary kogoś, kto go szukał, kto natychmiast przyjął go pod swój dach, gdy jego żałosna istota straciła chęć do życia i cały szacunek do siebie?
No właśnie. I tu nie umiał dokonać wyboru. Potrafił bez wahania nazwać mężczyznę szlachetnym i dobrym, lecz w tej chwili tak bardzo gardził sobą, że okazanie jakiegokolwiek miłosierdzia   je m u  zdawało się być faktem zbyt absurdalnym i niewiarygodnym. Niby bujdy opowiadane przez dziecko.
W tym samym momencie dał się słyszeć wzięty w płuca głębszy oddech. Kurtyna powiek uniosła się do góry, odsłaniając dzikie pląsy zastygłych w pewnej chwili pnączy drzew na tle brunatnej ziemi.
Malarz uśmiechnął się sennie.
— Dzień dobry, Nathanielu – mruknął, nim szerokie ziewnięcie kazało mu się odwrócić.
— Witaj, Mrówkolwie.
Z jakiegoś powodu życzenie mu „dobrego dnia” zdało się chłopcu sztuczne, niewłaściwe.
Niby z jakiego powodu ten dzień ma być dobry?
Przecież każdy dzień mógł w jednej chwili przerodzić się w piekło. Świetnie zdawał sobie z tego sprawę.
— Jaką mamy teraz porę?
— Ranek – odrzekł doń krótkim i rzeczowym tonem.
— Hm… W sumie pospałbym jeszcze dłużej… - rzekł artysta i przytulił go, ciasno oplatając.
Nathaniel wiedział, że to jego wina. W nocy przez długi czas nie potrafił się uspokoić. Dopiero zmęczony nieprzerwanym płaczem zapadł w sen, z całej siły tuląc się i trzęsąc w ramionach ziemistookiego.
Przyjemne ciepło i zapach malarza sprawiły, że jego model westchnął i zamknął oczy.
I dopiero teraz poczuł, jak są opuchnięte.
Mimowolnie przyciągnął dłoń do twarzy, lecz tuż przed tym, jak jej dosięgnął, zatrzymał się i wycofał w dziwnym, niezrozumiałym dla niego samego odruchu.
Przez jego nieuwagę i brak rozmysłu Mrówkolew musiał to dostrzec, bowiem ledwo w chwilę później chłopak poczuł, jak usta szatyna składają najdelikatniejsze pocałunki na jego zapewne czerwonych powiekach.
Ten gest sprawił, że żołądek ścisnął się turkusowookiemu, który spojrzał na kochanka z zaskoczeniem.
— Nie przejmuj się tym. Też miałbym złe sny – szepnął, nim nachylił się i naparł lekko ustami na jego wargi.
— Tak… Ty też… - odmruknął niesłyszalnie, nie potrafiąc już zamknąć oczu.
Nie chciał zasnąć.
Dotknięty nagłym strachem przed kolejnymi wizjami, tak bardzo nie chciał zasnąć. Chociaż jego koszmar trwał nieprzerwanie.
Wystarczyła świadomość tego, co się stało, by wizje i uczucia wydarzeń z ledwo dwóch nocy wcześniej uderzały w niego z siłą rzuconych w twarz kamieni.

Chleb nie miał smaku. Tak samo wędlina i ciepły cydr. Wszystko to połykane jedynie bardziej ciążyło mu na żołądku, jakby nie wystarczył uporczywy ból.
Bez większego zaangażowania żuł jedzenie, wiedząc, że siedzący obok i takoż pożywiający się szatyn martwiłby się, gdyby Nathaniel niczego nie zjadł.
Nie wiedział, że jego posłuszeństwo złamanego zwierzęcia wywoływało gorsze uczucia.
Po zjedzonym posiłku malarz posprzątał, po czym ustawił na sztaludze nowe płótno. Niedokończony wcześniej obraz przeniósł do stale zamkniętego pomieszczenia, gdzie trzymał świeże, zachowane na przyszłość narzędzia. Po powrocie rozrobił farby na palecie i bez wcześniej przygotowanego szkicu pociągnięciami pędzla zaczął nakładać pierwsze barwy. Ich skupiające się głównie wokół zieleni odcienie wskazywały na to, że Mrówkolew począł tworzyć kolejny obraz do wiadomej serii.
Czy da się teraz wytłoczyć ze mnie tę piękną postać?
Owa ponura myśl przebiegła przez umysł chłopaka, pozostawiając na swym szlaku brudne ślady. Nie chciał zastanawiać się nad podobnymi kwestiami. Lecz mimo wszystko wzbudziło to weń zainteresowanie, wręcz ciekawość. W końcu dopiero teraz okazało się, jak bezwartościową kreaturą był przez cały ten czas. A skoro owa cecha jedynie nie miała swego poparcia w czynach ze względu na brak sposobności, jak do tej pory malarz bez problemu tworzył „Księcia turkusu”?
Prosta i nagła odpowiedź przeszyła jego umysł niczym grot strzały.
Każdy prawdziwy władca pędzla potrafi wygładzać lica.
Jego zainteresowanie pracą artysty natychmiast się ulotniło. Od dwóch dni stanowczo za dużo myślał, zaś większość wniosków tych filozoficznych rozważań raniła. Odwrócił głowę w bok, nie musząc nawet się wysilać, by w jego głowie zapanowała absolutna  p u s t k a. To były jedyne dwa stany umysłu modela.
Wpatrzony w przestrzeń, nie mógł dostrzec bruzdy, która pojawiła się między brwiami Mrówkolwa.
Tym bardziej nie mógł wiedzieć, że znalazła się ona tam przez niego.

6 komentarzy:

  1. Zacytuję (w przybliżeniu) to, co napisałam ci na GG: "erfbxgwevvvvcbiftocghysebivgftuivtyuf".
    Po pierwsze- nie powinnaś przepraszać za niewstawienie notki, bo... cóż, przecież nie masz takiego obowiązku. Na dodatek, jesteś tylko człowiekiem i każdego, KAŻDEGO człowieka dopada czasem choroba. Osoby, które nie są w stanie tego pojąć... cóż, nie będę się wypowiadać co o nich myślę, o.
    Ci, którzy to rozumieją dziękują ci za to, że mimo wszystko postarałaś się wstawić rozdział, który tak czy inaczej był naprawdę dobry.
    Nocne mary i potrzeba pocieszenia po przebudzeniu są dla mnie jednym z najbardziej uroczych wątków w każdym opowiadaniu, w jakim są zamieszczone- oczywiście wtedy, gdy ktoś pisze to z sensem i wyczuciem, co mogę tutaj stwierdzić. Nie przesadziłaś z dramatyzmem.
    Bardzo przyjemnie czytało mi się cały rozdział, a jego długość nie kole w oczy tak bardzo, nadrabiając tajemniczością. Jest tu kilka niedomówień, które straciłyby swoją magię w momencie, kiedy tekst byłby dłuższy.
    W każdym razie życzę szybkiego powrotu do zdrowia i weny~~
    Murasaki vel Guren~

    OdpowiedzUsuń
  2. Racu.
    Moim zdaniem w każdym twym dziele posługujesz się klawiaturą jak Mrówkolew pędzlem. Uwielbiam twoje opisy czy są długie, czy krótkie, gdyż dla mnie są idealne <3 Gdy przeczytałam powyższy rozdział sama miałam wrażenie że oczy mnie spuchły :). Ogólnie lubię kiedy główny bohater cierpi (nyahahahha), ale teraz.....ah wzruszyłaś mą duszę jak jeszcze nigdy dotąd ;w;
    Twoje dzieła wciągają :D Z niecierpliwością czekam na następne i szybkiego powrotu do zdrowia! :D

    Twoja Shimeme <3

    OdpowiedzUsuń
  3. No tak, mamy tu raniące wspomnienia i czysto traumatyczne odruchy. Spodziewałam się mniej więcej takiego przebiegu zachowań Nathaniela, jednakowoż niepokoją mnie jego przemyślenia w stosunku do Mrówkolwa. Ba, przez nie sama zaczęłam wątpić w autentyczność jego uczuć! Chociaż uwielbiam malarza całym sercem, w momencie gdy Natha nad ranem pocałował, lekko się zdziwiłam. Sądziłam, że po tym wszystkim zachowa więcej taktowności i odpuści sobie takie cielesne czułości na jakiś czas, a tu proszę... Pewnie ten gest dodatkowo poparł moje przemyślenia o możliwości udawanych uczuć Mrówkolwa. Ogólnie rzecz ujmując, spokojny rozdzialik, taka chwila wytchnienia po tych wszystkich wydarzeniach w poprzednich. Nie jestem w stanie nic więcej napisać, bo jestem wyczerpana po konwencie. (Copernicon - ktoś z Was był? Bo mam przeczucie, że Ciebie, Racu raczej nie było :d ) Życzę zdrowia i weny. ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Na wstępie przepraszam, że komentarz będzie krótki i dopiero dzisiaj, ale ja również siedzę w kocykowej fortecy i choruję. Nie mam najmniejszych pretensji odnośnie długości rozdziału ani spóźnienia, bo było naprawdę niewielkie.
    Stan emocjonalny Nathaniela znów oddałaś bardzo dobrze. Poczucie pustki, utrata jakiejkolwiek pewności siebie i radości. Dobrze, że Mrówkolew jest z nim. Ale koszmary nie opuszczą go jeszcze przez bardzo długi czas, tak mi się przynajmniej wydaje. Mrówkolwu też będzie ciężko.
    Jedna uwaga, ale to takie głupie: rozdzielając słowo jemu, zabrakło spacji między "j" i "e".
    Ode mnie to tyle, wracam pod kocyk i do Hioba drapiącego się skorupą na gnoju.
    ~ Brukiew aka chory burak.

    OdpowiedzUsuń
  5. "Każdy prawdziwy władca pędzla potrafi wygładzać lica"
    To jedno zdanie wbiło się we mnie niczym ostrze. Naprawdę ładne, ale nie będę się tu rozpisywać, bo jestem do tyłu z rozdziałem. Bardziej rozbudowanego komentarza oczekuj w następnym rozdziale.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kasia źle popatrzyła na tagi. Czuje się głupia. Nie jestem do tyłu, więc piszę: bardzo ładny rozdział, śmiech przeradzający się w krzyk i nostalgiczna muzyka w tle. Ładnie, chcieć więcej.

      Usuń