Uwaga

piątek, 6 września 2013

Rozdział XXIII

Pożar został ugaszony dopiero nad ranem. Niemalże cała zachodnia część stolicy została pożarta przez płomienie. Nieliczne budynki zachowały resztki swych konstrukcji, ogromna większość na zawsze zniknęła z map Leverium.
Ten sam los podzielił dom Nathaniela.
Nikt nie wiedział, co spowodowało taką katastrofę. Może jakiemuś mieszkańcowi coś zajęło się od ognia w kominku? Może czyjąś strzechę dotknęła pochodnia? Może ktoś chciał się pobawić, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji? Ludzie jednak nie myśleli jeszcze o prawdziwym powodzie tragedii, jaka ich spotkała. Bardziej liczyła się dlań utrata dachów nad głowami, całych majątków, członków rodziny. W obliczu podobnej zagłady kto przejmowałby się sprawcą?
Desperacka radość w głosach tych, którzy odnaleźli swoich bliskich. Rozpaczliwe lamenty ludzi dopiero odkrywających szczątki zmarłych. Niektóre spalone na czarny węgiel trupy zostały zniekształcone do tego stopnia, że nijak nie dało się weń rozpoznać niegdyś żyjącej osoby.
Powykręcane w agonii ciała leżały w licznych miejscach na ulicach. Wyrzucali je ludzie, którzy nie chcieli czy wręcz nie mogli uwierzyć w śmierć. A nietrudno było zaleźć podobnych szaleńców w złogu skremowanego lica miasta.
Świt zakreślał niebo różową smugą, zawstydzony tym, na co pozwoliła sobie mroczna siostra dnia. Nie mógł jednak poradzić nic, więc rumienił się z chwili na chwilę coraz bardziej, jakby dzięki temu pogrążeni w żałości mieszkańcy mieli mu wybaczyć. Jedynie za odwagę można by go pochwalić – nie schował się za ani jedną chmurą, choć zapewne ludzie i za to przeklinali naturę.
Nie pomagały krzyki i wołania o pomoc, nie pomagały modlitwy do bogów, takoż i błagania o deszcz zostały zignorowane. Dotknięci katastrofą musieli sami sobie poradzić. Przez to wszystkie studnie w tej części miasta były niemal puste. Jeżeli wkrótce nie spadnie deszcz, stolicę czeka kolejna tragedia.
Nikt nie chciał myśleć o podobnych rzeczach. Trzeba było jak najprędzej zebrać wszystko, co przetrwało, nim hieny cmentarne stwierdzą, że nadszedł ich czas. Tacy ludzie nie przejmowali się grzebaniem w parujących wciąż zgliszczach, przebieraniem wśród martwych ciał osób, które ledwo kilka godzin temu spokojnie kładły się spać. Mimo że żaden człowiek nie ingerował w „poszukiwania” sąsiadów, zwykłych złodziei bardzo łatwo było rozpoznać.
Tylko oni mieli uśmiechy na ustach.
Młody Angerbold tej nocy nie spał. Jego dom znalazł się niemal w centrum tragicznych wydarzeń. Zbyt wcześnie, by usłyszeć krzyki innych ludzi i się uratować. Zbyt późno, by ktokolwiek zainteresował się kolejnym zajętym budynkiem. Jedynie on dzięki durnemu snowi zdążył uciec.
Chociaż powinien rzec „przez przeklętą marę”.
Gdy wczoraj, widząc klęskę swojego domu, chciał coś zrobić, chciał wbiec w ogień, by spróbować kogoś uratować lub również umrzeć, nie dał rady. Fala żaru, jaka się uniosła, gdy ściany zawaliły się doszczętnie, niemal zrzuciła go z nóg. W tym samym momencie ktoś, kto niósł wiadro wody, wpadł w niego i wylał wartą wówczas złoty pałac ciecz.
„Głupi dzieciaku, czego tak sterczysz?! Jak się do niczego nie przydajesz, spierdalaj!”
Tylko tyle usłyszał. I zdał sobie sprawę, że to, co chciał zrobić, nie przyniosłoby najmniejszego skutku. Bo tylko woda mogła cokolwiek zdziałać.
W tamtej chwili stracił siły. Jakby wszystko, co czuł, gdzieś odfrunęło. Uniósł się na kolana i siedząc tak, wegetował. Stał się pustą lalką.
Nie mógł zrobić nic.
Uciekł nim pomyślał.
A teraz było za późno na cokolwiek.
Dlaczego musiał się obudzić?
Gdyby tylko nie otworzył oczu. Gdyby tylko nie ujrzał ściany, na której tańcząca łuna przypomniała mu o brzasku, o upływie czasu. Gdyby tylko był bardziej zaspany i prędko wrócił do snu.
Również spłonąłby żywcem.
Bo taki los miał go czekać. To powinno się stać.
Dlaczego jest inaczej?
Dlaczego  m u s i  być inaczej?
W pewnym momencie usłyszał swoje imię wśród tłumu ludzi, którzy starali się znaleźć krewnych. Choć zapewne tylko mu się wydawało.
Tak bardzo chciał, by to okazało się senną marą, obrzydliwym koszmarem, jeno żartem od okrutnej podświadomości. Żeby głos jego matki obudził go teraz ze zbyt długiego snu. Może Annabelle też dołączyłaby się do owej pobudki? Oczywiście skoczyłaby mu na brzuch, nie zważając na to, że jej ciężar wywoła ból. I tak wybaczyłby jej natychmiast. Przecież ona właśnie taka jest. Lekkomyślna, ale jednocześnie urzekająco niewinna.
…Była.
To jedno słowo zabolało go tak mocno, jakby podkuty żelazem koń kopnął go w brzuch. Nagłe otrzeźwienie z nicości, niby okropnego, lecz tak łagodnego stanu, w którym jeszcze sobie nie uświadomił ogromu tego, co się stało.
Łzy popłynęły po policzkach. Najpierw pionierki wytyczające szlak wzdłuż jego policzków i brody, za nimi reszta słonych sióstr. Mokre ślady parowały na gorącej skórze, sprawiając niemal wyczuwalny ból.
Już nigdy nie zobaczy ich twarzy. Nie usłyszy głosów. Nie poczuje dotyku dłoni.
Kolejne uderzenie niewiarygodnie bolesnej fali sprawiło, że tym razem z głośnym płaczem zgiął się wpół i skulił się w cierpieniu. Świadomość, jaka wreszcie dotarła do jego umysłu, pozbawiła go resztek nadziei, które mimo wszystko wciąż tkwiły w głębi serca chłopaka. Ściskające się z rozpaczy serce bolało tak silnie, że Nathaniel przewrócił się na bok, pewien, że nie wytrzyma już więcej.
Płaczliwy jęk dobył się z jego ust. Z początku tylko jeden. Po chwili jednak pojawił się drugi, potem trzeci, każdy kolejny dłuższy i bardziej żałosny od poprzedniego. Jakby wykrzyczenie tego miało sprawić, że ból ustąpi chociaż w drobnej mierze. Targające nim spazmy płaczu odbierały oddech. W ustach czuł smak wciąż wyciskanych łez.
Tak żałosny obrazek sobą przedstawiał.
Ale nie chciał z tym nic robić.
Płakał. Bo jego rodzina nie żyje. Wszyscy, których tak kochał, o których troszczył się najbardziej, zginęli w męczarniach, płonąc bez nadziei na ratunek.
Płakał. Jak większość ludzi wokół. Przecież nie był jedyny. Ale miał w sobie tę żałosną pewność, że cierpi najbardziej. Już nigdy nie będzie mu dane porozmawiać z bliskimi nawet na najbłahszy temat.
Tak bardzo chciał ich zobaczyć.
Szlochając głośno, w swej bezsilności bił pięścią o bruk.
Czyż nie najlepiej będzie teraz się zabić? W końcu to jego wina. Gdyby nie uciekł, gdyby przez chwilę pomyślał i wyważył tamte drzwi… Przecież obok jego pokoju sypialnię miała Pauline z Annabelle. Niedaleko Michael. Bardziej w głąb byli rodzice.
Wszyscy zginęli, bo on uciekł jak ostatni tchórz.
Zdzierane płaczliwym krzykiem gardło, wcześniej podrażnione dymem, znów zaczęło boleć, a on nie potrafił przestać.
Przepraszam! Przepraszam! Tak bardzo przepraszam!
Po raz kolejny zdawało mu się, że usłyszał swoje imię. Bezlitosny umysł płatał mu okrutne figle.
Przecież już nie było nikogo, kto szukałby go na pogorzelisku.
Bo wszyscy oni umarli przez jego głupotę.
— Nathanielu!
Tym razem głos z bliższa sprawił, iż na moment przestał łkać. Jakaś jego część podskoczyła w nadziei, że jednak się nie przesłyszał, że może ktoś tam jest. Ktokolwiek, kto wyciągnąłby go z tej otchłani rozpaczy.
Nie chciał podnosić głowy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie ujrzy nikogo. Ale po prostu nie chciał gasić tej ostatniej iskierki nadziei. Nawet jeśli to omam, wolał pocieszyć zdruzgotane serce li iluzją.
— Nathanielu! Na bogów! Znalazłem cię!
Czyjaś postać opadła ciężko na kolana tuż za nim i dotknęła go w ramię, jakby sprawdzała czy jest przytomny.
Resztką sił podniósł głowę i obrócił się, czerwony i opuchnięty od tak bolesnego płaczu.
Czy już do reszty zwariował? Przecież… Nikogo nie było.
A jednak ucieszył się. Ulga zaczęła spływać nań niczym miód…
…Póki nie ujrzał twarzy owej postaci, która w chwilę później chwyciła go w ramiona, przyciskając do siebie jak najmocniej.
— Żyjesz! Ty żyjesz! Nareszcie cię znalazłem! – rzekł wilgotnie najsłynniejszy malarz w historii Leverium. – Tak bardzo się bałem. Tak bardzo!
Chwilowa iskra radości zgasła natychmiast. Przez moment wisiał w ramionach Mrówkolwa niby lalka, słysząc pełen radości i jednocześnie płaczu głos, który zapewniał go, że już teraz wszystko będzie w porządku.
Przecież już nigdy nic nie będzie w porządku.
To nie była jego rodzina.
Nieme łzy znów napłynęły do oczu blondyna, lecz nie wyciekły dalej. Po chwili artysta powoli odsunął go od siebie i spojrzał na jego twarz.
— Nathanielu, twoja rodzina… - zaczął cicho, delikatnie, jednak nie skończył.
— Wiem.
To krótkie sformułowanie oddało wszystko. Pusty, zachrypnięty głos rozbrzmiał tak obojętnym tonem, jakby chłopak mówił o czymś, co zupełnie go nie dotyczyło. Jakby przed momentem wcale nie wił się z bólu i rozpaczy.
Szatyn patrzył w jego oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Na pewno czuł się bezsilny. Jednak naprawdę nie było nic, co mógłby w tej chwili zrobić.
Bo już za późno.
— To nigdy nie powinno cię spotkać… - mruknął cicho. Również pod jego powiekami zebrały się pojedyncze łzy, błyszcząc smutno na ziemistych oczach.
Nie zważając na ludzi wokół, Mrówkolew położył mu dłonie po bokach twarzy, a następnie delikatnie pocałował.
— Proszę, nie staraj się mnie teraz opuścić – wyszeptał drżącym głosem, nim jeszcze raz zetknął zeń wargi i znów zamknął w uścisku ramion.
W tym momencie model nie wytrzymał. Zalała go kolejna fala najbardziej raniących myśli i uczuć, przez co znów się rozpłakał. Tym razem jednak były to ledwo chlipnięcia, gdy sam objął mężczyznę i z całych sił się doń przycisnął.
Mrówkolew był jedynym, co mu pozostało.
Tak się cieszył, że nic mu nie jest.

Mieszkanie malarza, które leżało bardziej w północnej części stolicy, znalazło się poza zasięgiem płomieni, choć ostatni budynek graniczący z szalejącym niedawno pożarem znajdował się nie dalej, jak trzy uliczki stąd. Tutaj ludzie dziękowali bogom za ich opiekę, szczęśliwi, że tragedia ich ominęła.
Kiedy Nathaniel wraz z Mrówkolwem tędy szli, nikt nie zważał na brudnego i bosego chłopaka z poranionymi dłońmi i stopami, który za jedyne okrycie miał tylko spodnie i podarty teraz koc. Mnóstwo ludzi w podobnym stanie przechodziło przez Leverium, kierując się do rodzin, znajomych i do karczm, gdzie mogli teraz postarać się jakoś uspokoić umysły, by w końcu za jakiś czas rozpocząć życie na nowo.
Szarebłękitne – zdawałoby się od dymu – niebo milcząco i nieruchomo wisiało nad miastem, spoglądając nań z poczuciem winy. Owszem, nie zesłało wczoraj deszczu, lecz co poradzić? Przecież nie zdążyłoby sprowadzić chmur w takim tempie! Toż to nie jego wina! Dlaczego zatem mieszkańcy patrzyli nań z wyrzutem? Nawet słońce, zauważywszy owe spojrzenia, wschodziło jak najwolniej, przerażone groźbą gniewu, który i tak nic by mu nie uczynił.
W milczeniu kroczący blondyn patrzył jedynie na swoje stopy, gdy powoli z ulicy weszli na schody. Na górze artysta prędko otworzył drzwi i wpuścił go do środka.
On także przez całą drogę nie wypowiedział ani słowa. Najwyraźniej zdawał sobie sprawę, że nawet gdyby zapytał o coś, młody Angerbold odpowiedziałby jak najkrócej lub nie wyrzekłby nic.
W ciszy usiedli na ciemnozielonej sofie. Jedyne ich ściśnięte dłonie świadczyły o jakimś kontakcie, nawet jeśli nie werbalnym, w tym momencie o wiele więcej znaczącym dla Nathaniela.
Owszem, stracił tak wiele. Zdawałoby się wszystko.
Ale ziemistooki nadal stał przy nim. Tego jednego faktu trzymał się z całych sił, gdyż poza tym jego umysł zalewała rzeka czarnej jak smoła rozpaczy. Z jednej strony chciałby się weń pogrążyć, pozwolić silnemu nurtowi znieść się jak najdalej od normalności, w głąb bezkresnego szaleństwa, jednak z drugiej nie mógł sobie na to pozwolić.
Teraz widział, że znaczy dla mężczyzny naprawdę wiele, by ten szukał go kilka godzin, a po znalezieniu uronił łzy ledwo na jego żałosny widok.
Nie mógł go zostawić, bo ten… chyba by cierpiał.
— Chodź, weźmiesz kąpiel – rzekł szatyn cicho i łagodnie, lekko ściskając rękę modela. Kiwnął jedynie głową i wstał razem z nim, by udać się do łazienki.
Parę chwil później chłopak siedział w balii z wodą, zaś artysta pomagał mu wyczyścić plecy. Jego dłonie zgrabnymi ruchami sunęły wzdłuż kręgosłupa i łopatek, masując obolałe i spięte mięśnie. Mężczyzna wyraźnie unikał miejsc, gdzie bladą skórę znaczyły czerwone ślady otarć, oparzeń i drobnych ran, by nie sprawić młodemu kochankowi bólu. Ten jednak i tak zignorowałby szczypanie, zdające się być tak nieistotne i nijakie przy bólu, jakiego dostarczała mu świadomość czegoś innego.
— Nathanielu, chcę cię o coś poprosić. Mówiłeś, że w Leverium nie masz nikogo bliskiego spoza domu. – Przerwał nagle ciszę mężczyzna, spłukując z niego mydliny. Słychać było, jak starannie dobierał słowa, by omijać lub ledwo muskać wiadomy temat. – W twojej sytuacji… Proszę, zamieszkaj ze mną. Nie chcę, byś tułał się teraz po mieście. Wszędzie panuje chaos. I to się na pewno nie zmieni przez jakiś czas. Mógłbyś zatem… zostać tutaj?
Zostać? Zamieszkać z Mrówkolwem? Zaskoczył go. Owszem, nie miał już dokąd wracać, jednak… Nie będzie problemem?
Nie ma pieniędzy, nie ma ubrań. Prawdę mówiąc – nie ma  n i c . Oczywiście, że chciałby się zgodzić, lecz w tej chwili nijak nie będzie mógł się odpłacić…
Ale przecież malarz sam to zaproponował.
Jeśli tak, musiał skorzystać. W jego sytuacji powinien korzystać z każdej pomocy.
Po krótkiej chwili zastanowienia wreszcie kiwnął głową, godząc się. Usłyszał za sobą westchnienie szatyna i poczuł na plecach chłód powietrza, które ten wypuścił.
— Dziękuję. Nie będę się o ciebie martwił.
W tym momencie mięśnie twarzy turkusowookiego niespodziewanie się ruszyły. Wykrzywione w wyrazie odrzucenia wargi zdawały się wręcz nie pasować do dawnego Nathaniela.
Nie masz, o co się martwić. W końcu musiałem dorosnąć, pomyślał gorzko. Z jego oczu wyciekło kilka milczących łez mieszających się z wodą na jego policzkach. Na szczęście nie wywołały żadnych innych oznak użalania się nad sobą.
Owszem. Dorósł.
Bo los zupełnie nagle w czasie burzy wyrzucił tego tchórzliwego pisklaka z gniazda.

5 komentarzy:

  1. Pusta lalka. Personifikacja nieba. "Przeklęta mara". "Była".
    "A nietrudno było zaleźć podobnych szaleńców w złogu skremowanego lica miasta.
    Świt zakreślał niebo różową smugą, zawstydzony tym, na co pozwoliła sobie mroczna siostra dnia. Nie mógł jednak poradzić nic, więc rumienił się z chwili na chwilę coraz bardziej, jakby dzięki temu pogrążeni w żałości mieszkańcy mieli mu wybaczyć. Jedynie za odwagę można by go pochwalić – nie schował się za ani jedną chmurą, choć zapewne ludzie i za to przeklinali naturę."
    Ten fragment był niesamowity.
    Rozpacz przekazana idealnie. Nathaniel się zmienił. To wykrzywienie twarzy. Już nigdy nie będzie taki, jak dawniej. Cieszę się, że Mrówkolew go znalazł, nie wiem, co sam by zrobił. Jest opiekuńczy i ciepły.
    Ale szczerze - ja pierdolę. To wszystko. Opis jego emocji. Te wszystkie opisy. I znowu dwa ostatnie zdania.
    Napisane genialnie. Ale idź ty w chuj. Kopnij się biurkiem po ryju.
    Brukiew w miękkim kocu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pierwszy ^^ No nareszcie xD No ale... Wszechogarniająca żałoba weszła i do serca naszego bohatera. Nie mam do Ciebie żalu, że tak to rozegrałaś. Nawet dobrze, że jest u malarza. Przynajmniej ten będzie miał na niego oko żeby nie zrobił na jego miejscu czegoś głupiego. Tragedia zmieni Natha... Już to widać jak bardzo. Błędów nie znalazłem choć zdziwiłem się że taki krótki ten rozdział. Aż to nie podobne do Ciebie Racu. Co nie mniej masz szkołę i to jest dla mnie dużym argumentem... Co do światu, jak to ślicznie ujęłaś, puder-i-szminka-land... Też mam taki w klasie i wolę to coś omijać szerokim łukiem :) Mam nadzieję, że następny rozdział będzie trochę dłuższy bo fabuła nareszcie zaczyna się toczyć coraz szybciej do przodu

    OdpowiedzUsuń
  3. "Bo los zupełnie nagle w czasie burzy wyrzucił tego tchórzliwego pisklaka z gniazda."
    Rozjebałaś mnie tym zdaniem. W sumie mogłabym na tym stwierdzeniu poprzestać, mam kompletną pustkę w głowie. To było piękne. A ty jesteś podstępną małą suczą (wybaczysz mi to określenie, jestem pod wpływem twojego angstu). Poczułam się jak dziecko, z którego dorośli drwią sobie w najlepsze, ubawieni jego niemożnością zrozumienia okrutnej strony otaczającego go świata. Te wszystkie komentarze dotyczące Nathaniela "zbyt-słodkiego-ukesia" poszły się zwyczajnie jebać, ponieważ domyślam się, iż to był twój całkowicie świadomy zabieg. Stworzyć wręcz idealnie stereotypową postać, żeby ją później totalnie zgnoić. I cieszę się, że role się odwróciły. To mnie szczerze (i pozytywnie) zaskoczyło, nie spodziewałam się tego, iż to Nathaniel stanie się teraz swoistą "zagadką". Oczywiście kocham twoje opisy pożaru i nieba oraz to wymowne skrzywienie blondyna, świadczące o zmianie, jaka w nim zaszła. Dziękuję ci za ten rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  4. Na początek wspomnę, że rozdział jest ś w i e t n y. Po pierwsze. Zastanawiałam się, czy będziesz w stanie utrzymać poziom tego rozdziału, po poprzednim i muszę przyznać że definitywnie Ci się to udało, droga Racu ^^. Ten rozdział był, że tak to poetycko ujmę, jak by być przejechanym przez ciężarówkę, po upadku z klifu, czyli po prostu miazga za miazgą! Pięknie opisane zachowanie ludzi, którzy przeżyli tą masakrę. Łzy napłynęły mi do oczu, gdy zaczęłaś pisać o Nathu. Tu całkowicie zgadzam się z Nico (Nicolasie Amadeusie, mam nadzieję że mogę się tak do Ciebie zwracać ^^ ). Koniec z nazywaniem Nathaniela "zbyt-słodkim-ukesiem"! Po tym co mu się przytrafiło, nie ma szans żebym mogła o nim pomyśleć jak o stereotypowym ukesiu. To, że sytuacja tak się rozwinęła wcale nie było przesadzone. Tak musiało być i tyle. Fakt, ta drastyczna zmiana nastroju całego opowiadania zmieniła się dość nagle, ale to dało fajny efekt. Było "kałaiiiiii", pluszowo, puchato i ruszoffo, a nagle "JEB" i mamy istną rzeź, otuloną popiołem i spalonymi szczątkami najbliższej rodziny głównego bohatera ;_; Całość rozdziału była bardzo nostalgiczna i za razem piękna. Gdy Mrówkolew odnalazł blondyna, myślałam że się popłaczę ze szczęścia że nic się malarzowi nie stało. Cudowna scena. Muszę przyznać, że bardzo się ucieszyłam gdy Nath zgodził się zamieszkać z Mrówkolwem(a to dziwne, przecież powinnam się zasmucić *sarkastyczna ja ;_;* ), bo szczerze mówiąc nie byłam tego taka pewna, biorąc pod uwagę jego wstydliwość i wieczne obawy czy aby nie nadużywa gościnności malarza... Mam nadzieję, że pomoże mu jak najlepiej. Byleby nie było tak, że Mrówkolew stanie się w pewnym sensie dla blondyna ojcem >.< Dawno chyba takiego długiego komentarza nie napisałam... Cóż, życzę weny i miłego roku szkolnego (ja jeszcze miesiąc wolnego mam , heuheuehueheuheue )
    P.S. Twoje określenie "puder-i-szminka-land" jest epickie XD. Bardzo poprawiło mi humor ^^

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie wiem co mam tu napisać, brak mi słów. Pustka w głowie. Rozdział przeczytałam już w nocy, praktycznie dławiąc się łzami, no bo... No bo Annabelle. ;_; Jesteś okrutna. Kocham Twoje opowiadania, ale i tak jesteś okrutna. Nie spodziewałam się takiego zwrotu akcji, więc mnie zaskoczyłaś, ale nie wiem czy pozytywnie, huh. Opisy są świetne, wszystko takie klimatyczne, ujęło mnie, aczkolwiek muszę dojść do siebie. Zawsze emocjonalnie reaguję na to co czytam, więc iście wmurowało mnie w łóżko i nie mogłam wykrztusić z siebie ni słowa.
    Dobra, życzę weny. <3 Wybacz nieskładności, ale wciąż przeżywam powyższy tekst.

    Pisała to Patrycja.

    OdpowiedzUsuń