Uwaga

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział XXII

Tego samego dnia po skończonej pracy u Mrówkolwa Nathaniel postanowił przejść się przez miasto. Właściwie sama chęć spaceru nie była jedynym powodem wyjścia z domu. Na Uliczce Targowej na pewno stało jeszcze wielu kupców, zaś on miał pewną sprawę do jednego z nich.
Rankiem malarz wspomniał o złamanej brzytwie. Z tego, co rzekł, wynikało, iż jeszcze tego samego dnia chciał pójść po nową, lecz w trakcie pracy – już po owej nieprzewidzianej weń przerwie – chłopak wywnioskował, że jednak dziś szatyn wolał skupić się na malowaniu kolejnego obrazu. Pojawiła się zatem szansa, by Nathaniel w jakiś sposób mógł wreszcie przysłużyć się artyście.
Krocząc wzdłuż kupieckiej ulicy, wypatrywał szyldu balwierza lub chociaż straganu z podobnymi narzędziami. Nie musiał długo szukać i nie dalej, jak pół godziny później miał w torbie nową brzytwę z pięknie rzeźbioną drewnianą rączką, zapewne trwalszą niż większość innych.
Owszem, wydał na nią całkiem dużo, lecz nie żałował. To nawet nie była czwarta część tego, co dostaje średnio za jeden obraz, do którego pozuje, zatem nic nie stało na przeszkodzie, by z lekkim sercem oddał kupcowi należne pieniądze.
Miał nadzieję, że malarz się ucieszy.
Właściwie nie musiał koniecznie wracać do domu przed wieczorem, więc postanowił skierować się gdzieś, gdzie natarczywe tłumy nie będą spychać go wedle swej zbiorowej woli. Pomyślał oczywiście o karczmie W Cykoriowym Dymie, lecz ten pomysł odpadał jako pierwszy. Kiedyś zapewne z radością spędzałby czas u państwa Ducksów, rozkoszując się spokojem przy ladzie lub przy jakimś stoliku w kącie, jednak od jakiegoś czasu ze względu na specyficzną personę wolał unikać znajomego szynku.
Pewien zielonooki złośliwiec, którego w czasie tego miesiąca na szczęście udało mu się spotkać jedynie trzy razy, był właśnie osobą, jakiej Nathaniel nie chciał za nic ujrzeć. Z niewiadomego powodu, gdy tylko ów osobnik napotykał na swej drodze blondyna, nie dawał mu spokoju. Jego niespotykane metody męczenia chłopaka niezwykle irytowały młodego Angerbolda, choć właściwie, patrząc na to z boku, nic nie wskazywało na to, by ów „starszy kolega” robił coś niewłaściwego.
Ale nie chciał teraz myśleć o wiadomym człowieku. A nuż wywołałby wilka z lasu i co wówczas? Postanowił zatem zwyczajnie zniknąć za drzwiami najbliższej karczmy, gdzie będzie mógł posiedzieć i posłuchać od ludzi, co dzieje się w pięknym Hervesh.
Padło na niewielki lokal Pod Wilczą Paszczą. Najwyraźniej mało kto tu zaglądał, gdyż po wejściu do środka chłopak ujrzał zaledwie paru klientów. Cóż, nie było się, czemu dziwić. Brudne od jakiegoś dymu ściany oraz wszechobecny zapach alkoholu pomieszany z dziwną nutą czegoś na pewno nie stanowiły ogromnej atrakcji. Kilku obecnych przy stolikach mężczyzn nie rozmawiało głośno, raczej cicho wymieniali uwagi dotyczące akuratnie poruszanych tematów. Najwyraźniej nawet nie zwrócili uwagi na pojawienie się kolejnego człowieka w nienajwiększym pomieszczeniu.
Nathaniel, starając się nie rozglądać natarczywie po wszystkim, podszedł spokojnie do lady, za którą siedział dwudziesto-paroletni mężczyzna z niewielkim zarostem, bawiący się szmatą do wycierania blatu.
— Och, nowa twarz. Witam, co podać? – zagadnął go tamten niespodziewanie jasnym, przyjemnym głosem, kiedy blondyn zajął miejsce.
— Macie grzany cydr? – chłopak uśmiechnął się na to miłe powitanie.
— Jasne, już podaję.
Po niedługiej chwili parujący w kubku napój stanął przed nim, zaś sprzedawca z powrotem zasiadł za ladą. Nathaniel chwycił w dłonie cydr i napił się. Gorąca ciecz przyjemnie go rozgrzała, spływając wzdłuż przełyku ciepłą strugą. Cóż, może i dzisiejszy dzień należał do wyjątkowo słonecznych, lecz nie zmieniało to faktu, iż nastała już jesień, a o tej porze roku wiatr potrafił naprawdę wyziębić człowieka jednym podmuchem.
— Pierwszy raz cię tu widzę. O tej porze nie wpadają tu tak młodzi ludzie, więc wnioskuję, że nie mieszkasz w pobliżu, tak? – nawiązał nagle rozmowę mężczyzna za ladą. Turkusowooki w nikłym świetle nie umiał dokładnie określić, czy jego włosy były czarne, czy ciemnobrązowe, lecz udało mu się stwierdzić, że ma on jasne błyszczące oczy.
— Nie trafiłeś. Od urodzenia mieszkam w Leverium. Po prostu nieczęsto zapędzam się na Uliczkę Targową, a ta karczma akurat leży w jej pobliżu – odrzekł pogodnie, ucieszony z niespodziewanie miłego towarzystwa.
— O, czyli dziś jest wyjątkowa okazja. Świetnie, że postanowiłeś zajrzeć właśnie tutaj. – Mężczyzna podparł się pod brodę. – Tak w ogóle to jestem Jasper.
— Nathaniel. – Model podał mu dłoń. Sprzedający miał silny i pewny uścisk.
— Masz ładne oczy. Nie wydaje mi się, żebym do tej pory spotkał kogoś o podobnych. One są zielone czy niebieskie? Nie bardzo widzę w tym świetle.
Mówiąc to, Jasper oparł się łokciami o ladę i zbliżył do twarzy chłopaka. Z tak niewielkiej odległości blondyn poczuł od niego zapach piwa i drewna, tworzące razem zaskakująco przyjemną mieszankę.
— To cecha osób z rodziny mojego ojca. Właściwie ludzie mówią, że są turkusowe – powiedział, choć czuł się nieco speszony ze względu na to, iż sam mógł dostrzec bladą barwę oczu mężczyzny.
Nagle ktoś chwycił go za ramiona i odciągnął ze sporą siłą tak, że niemal spadł z krzesła. Jedynie ciało stojącej zań osoby uchroniło go przed bliskim spotkaniem z podłogą karczmy.
— Przepraszam, ten pan już wychodzi. – Po tych słowach dał się słyszeć brzęk monet uderzających o ladę. Jasper, patrząc na obcego, westchnął ciężko i ze zmarszczonymi brwiami odchylił się do tyłu, jakby ktoś właśnie przerwał mu zabawę. Zebrał jedynie pieniądze i odwrócił wzrok, kompletnie niezainteresowany.
— Kim ty, na bogów… - chciał zaoponować model, lecz nie dokończył.
— Zbieraj się, Malachitowy. Idziemy.
Już wiedział, skąd znał ten głos i dlaczego wywołuje on niechęć. Oczywiście. Kto inny tak bezczelnie potraktowałby go jak dziecko i mówił za niego, jeśli nie Pan Cudowny Zacharius.
— Ja nigdzie nie… - spróbował jeszcze raz. Tym razem przerwała mu dłoń na ustach.
— Powiedziałem, żebyś się zbierał. Bez słowa sprzeciwu.
Nachylony doń tym razem przodem chłopak miał spojrzenie tak władcze i pewne siebie, że blondyn nie mógł zareagować inaczej. Rzucające gromy, wściekłe na coś zielone oczy i zastygła w dojrzałym wyrazie twarz zdawała się wręcz nie należeć do lekkomyślnego i złośliwego Arrowa, którego model znał. Cóż, ostatecznie stwierdził, że tamten musi mieć jakiś powód, by tak nagle kazać mu wyjść z karczmy. Choć wciąż zszokowany, zmarszczył nieco brwi i w końcu wstał z zupełnie niezadowoloną miną.
— Wybacz, najwyraźniej muszę iść – rzekł do Jaspera, kiedy zielonooki puścił go wolno, zapewne uznawszy, że postawił na swoim.
— Nie ma sprawy. Wpadnij jeszcze kiedyś, Nathanielu. – Sprzedawca pożegnał go szelmowskim uśmiechem.
W tym samym momencie mocno już zniecierpliwiony dziewiętnastolatek chwycił go za łokieć i siłą wręcz wyprowadził z karczmy Pod Wilczą Paszczą.
— Ej… Zachariusie! Co ty robisz? Puszczaj!
Odpowiedziało mu jedynie milczenie oraz przymus stawiania szybkich kroków tak, by się nie wywrócić na żadnego człowieka.
Moment później, mimo że minęli już wyjście z lokalu oraz pewną odeń odległość, ciemny blondyn nadal go trzymał. Chłopak denerwował się, chciał już poznać powód, dla którego został wyciągnięty z miejsca, gdzie miło spędzał czas.
— Zachariusie, o co ci chodzi! Puść mnie już!
Spoglądający nań od niechcenia ludzie nie zdawali sobie sprawy, na jaką scenę patrzą. Zapewne nikt nie wiedział, że właśnie teraz młody Angerbold jest uprowadzany przez zapewne niespecjalnie przyjaźnie nastawionego doń osobnika, jakim był pan Arrow.
Wreszcie skręcili w jakiś ślepy zaułek, do którego światło dochodziło tak nikle, że stanowił on niemal odcięte od świata miejsce. Tam Zacharius w końcu zatrzymał się, lecz, miast w końcu puścić… Przyciągnął go bliżej i przytulił.
— Zacha… rius… - szepnął blondyn, absolutnie zszokowany.
— Idioto, niech cię szlag – mruknął tymczasem zielonooki.
Jego ramiona były tak inne od Mrówkolwa. Chłopak doskonale czuł różnicę w ich uściskach, dlatego w tej chwili nie wiedział, co począć. Czuł się z tym bardzo niepewnie. Właściwie chyba nie powinien pozwalać mu na podobne zachowania, gdy „był” z malarzem, ale… Jak miał go odepchnąć?
— Zachariusie, puść mnie – rzekł po chwili łagodniejszym tonem, licząc, że to zadziała. Żeby sobie pomóc, zaczął delikatnie odpychać od siebie ciało chłopaka. I rzeczywiście, wkrótce uścisk rozluźnił się na tyle, że blondyn mógł bez problemu się zeń wyplątać.
 — Co ty tam robiłeś, na Bogów? – spytał Zacharius z nachmurzonym wyrazem twarzy.
— Jak to co? A co się robi w karczmach? Poszedłem się tylko napić – odparł, nie rozumiejąc jego złości.
— Pod Wilczą Paszczą? Tylko napić? I ja mam w to uwierzyć?
— A co w tym takiego? Lokal jak każdy inny.
Delikatne uderzenie w głowę rozjuszyło go, lecz nikły uśmiech, który pojawił się wreszcie w kąciku ust zielonookiego w pewien sposób go uspokoił. Nie wiedział, dlaczego chłopak był zły i tak stanowczy, jednak zdecydowanie wolał go zwyczajowo złośliwego, aniżeli „takiego”.
— Czasem naprawdę zastanawiam się, czy ty masz mózg, czy kleik. Być tak naiwnym, żeby chodzić tam „po prostu się napić”…
— Wytłumacz mi, proszę, co w tym takiego? – zażądał model, wciąż nie rozumiejąc powodu, przez który cała ta sytuacja zaistniała.
— Cóż… Tacy jak ty nie powinni tam chodzić. Teraz nawet zbyt źle nie było, ale po zmroku po prostu tam nie witaj – wytłumaczył mu chłopak, lecz to i tak nie poskutkowało.
— Tacy jak ja? Co przez to rozumiesz?
— Hm… Tacy… wątli. Dziewczęcy. Słodziutcy. Hej! – Zaśmiał się, kiedy znowu wściekły Nathaniel zaczął starać się trafić go w głowę lub twarz za jego słowa, które absolutnie nie zostały odebrane jako pochlebstwa.
— Niech lepiej ciebie szlag trafi!
Naprawdę niesamowitym było, do jakiego stanu potrafił doprowadzić go ten idiota z chochliczym uśmiechem. Przecież zazwyczaj Nathaniel był miły i wychowany, a przy nim… Śmiało można było powiedzieć, że Zacharius wyciągał zeń najgorsze cechy, o jakie chłopak by się nawet nie podejrzewał.
— Wiesz, może zamiast łazić po podejrzanych spelunach, lepiej byłoby zawitać do znajomego miejsca? Przecież jest W Cykoriowym Dymie. Czemu od razu tam nie poszedłeś? – spytał zielonooki, gdy blondyn przestał go bić.
Głównie przez ciebie.
Tego – niestety – przez grzeczność powiedzieć nie mógł. Pokręcił zatem głową, starając się wymyślić wiarygodną wymówkę, która nie będzie zmuszać go do kłamstwa.
— Miałem coś do załatwienia w tamtej części miasta – odrzekł wymijająco.
— Mmm. Czyżbyś zaczynał bawić się w podziemiu stolicy? To do ciebie niepodobne, Malachitowy – powiedział niezbyt chciany towarzysz i nagle, podparłszy się przedramieniem o ścianę nadeń, przysunął się na tyle blisko, by Nathaniel znów poczuł jego oddech przy twarzy.
— Wiedziałem, że z tobą jest coś nie tak. Ciekawe, czy cię upuścili, czy sam upadłeś na głowę?
Złośliwy błysk pojawił się w roziskrzonych teraz ślepiach Zachariusa, który po chwili wreszcie się odsunął. Rozbawione żachnięcie zasygnalizowało tak upragnione zakończenie tej rozmowy. Blondyn już myślał, że zaraz spokojnie wróci do domu i nie zatrzyma się dziś w żadnej karczmie, do której mógłby za nim wparować ten chochliczy typ. Niestety, jak to często bywa, nie został tak łatwo wypuszczony.
— W Cykoriowym Dymie sprzedają teraz dobre piwo. Napijemy się. Ty płacisz – padło nagle tonem niebędącym poleceniem, lecz i tak nieznoszącym sprzeciwu.
— C-co? Niby z jakich racji mam ci cokolwiek kupować? – oburzył się model, mimo wszystko ruszając za kroczącym już ulicą zielonookim.
— Jak to „z jakich racji”? A kto zapłacił za ten twój wyleniały cydr Pod Wilczą Paszczą? Wiesz, wątpię, by przybyły ci na pomoc leśne ptaszki i zwierzątka z ich skarbem z boru. To byłoby cokolwiek dziwne.
Ta odpowiedź wytrąciła chłopaka z równowagi. Nie potrafił rzec czegokolwiek, by odparować ów werbalny cios, który trafił go doskonale. Wszakże miał rację, gdyż rzeczywiście to nie Nathaniel rzucił swoje pieniądze na ladę, co oznaczało, że bez względu na wszystko był mu winien chociaż tyle. Mimowolnie podążył za tym nad wyraz pewnym siebie osobnikiem, mając nadzieję, że nie wymyśli on nic bardziej ekscentrycznego poza zwykłym piciem piwa.

Czas płynął niemiłosiernie powoli. Złota ciecz o chmielnej goryczy, owszem, była naprawdę smaczna, jednak uporczywe spijanie ledwie drobnych łyczków przez jego „towarzysza” doprowadzało młodego Angerbolda do szewskiej pasji. Minęło już sporo ponad godzinę, jednak Zacharius nie dotarł nawet do trzeciej części swojego kufla. Być może turkusowooki byłby w stanie to przeboleć, lecz cisza, jaka panowała między nimi, dobijała go zupełnie, jakby owo nudne zagranie było dlań najwykwintniejszą torturą.
Oczywiście nie było tak, że jego towarzysz siedział bez ruchu niczym stary dziad rozpamiętujący w swym umyśle długie i obfite w multum wspomnień życie. Można jednak powiedzieć, że nie patrzył tylko w jeden punkt – na Nathaniela. Staranne, acz wyglądające naturalnie unikanie przezeń kontaktu wzrokowego niepokoiło modela jeszcze bardziej. Co ten wymyślił tym razem? Co planuje? Czy chłopak już powinien zacząć się bać?
Niestety, nie istniała możliwość, by przejrzał umysł pana Arrowa z taką łatwością, z jaką on wyczytywał jego emocje jedynie przez obserwację. Zielonooki zdawał się być nieprzeniknioną masą różnorodnych, bliżej niezidentyfikowanych myśli, których znaczna część dotyczyła męczenia świata, w jakim przyszło mu żyć.
Mimo wszystko ta niemal bolesna już cisza wygrała z jego dumą i niechęcią do owego osobnika. Przecież to nie tak, że Nathaniel był jakoś specjalnie aspołeczny czy też niechętny w stosunku do obcych. Po prostu Zacharius poprzez swoje podejście do innych (czy też raczej akurat do niego) wzbudzał weń najniższe poczucie grzeczności. Lecz teraz… Blondyn miał po prostu dość tego nieprzewidywalnego sposobu istnienia i traktowania go.
— Uhm… Nie pracujesz dzisiaj? – spytał, starając się brzmieć neutralnie, jednak nagle wbite weń spojrzenie podzieliło go na dwoje. Jedna część pragnęła jedynie skulić się i uciec do domu, druga zaś zabić na miejscu właściciela tak irytująco tryumfalnego wzroku.
— Już myślałem, że nigdy się nie zbierzesz w sobie. A to ci niespodzianka, że nasz Malachitowy potrafi bezczelnie milczeć w czyimś towarzystwie tak długo. – Kpiący ton dziewiętnastolatka mocno pobudzał tę nieznaną do tej pory morderczą część modela. – I owszem. Akurat dziś mam dzień wolny. Właściwie chciałem spożytkować go na sen, ale los chciał, żebym ujrzał ciebie wchodzącego do tak parszywego lokalu, co po prostu nie pozwoliło mi pozostać bezczynnym.
Chłopak zacisnął wargi, zatrzymując za zębami nieprzyjemne słowa.
— Skoro miałeś inne plany, nie musiałeś fatygować się w „ratowanie mnie z opresji”. Umiem zadbać o siebie – odparował elokwentnie.
— Cóż, najwyraźniej w przeciwieństwie do ciebie ja nie mogę stać i patrzeć, jak głupiutka ćma wlatuje prosto w ogień, bo ten wydaje się jasny i ciepły, mój przyjacielu – odrzekł tonem dorosłego, który tłumaczy coś dziecku, wiedząc, że ono i tak nie zrozumie jego słów.
— Nie jestem twoim przyjacielem – zanegował stanowczo Nathaniel i upił długi łyk ze swojego prawie pustego już kufla.
— Ejże, może, miast być wrogim, okazałbyś trochę wdzięczności? Beze mnie zostałbyś już pożarty przez tych adoratorów męskich ladacznic – mruknął, wyraźnie wzburzony.
— …Czy ty mnie teraz obrażasz? – spytał turkusowooki podejrzliwie.
— Ech… Naprawdę wciąż jesteś naiwny, choć czasem wydajesz się zachowywać dojrzale – pokręcił głową Zacharius, zaglądając do swojego nadal pełnego naczynia z piwem.
— Jeśli nadal masz zamiar robić sobie ze mnie żarty, ja lepiej pójdę. I tak już zapłaciłem, więc nie jestem ci nic winien – rzekł na dobre zdenerwowany model i wstał z zamiarem udania się do wyjścia.
Powstrzymała go silna dłoń, która zacisnęła się na jego nadgarstku i na tę chwilę skutecznie go unieruchomiła.
—Nie miałem na myśli nic złego, Nathanielu. Po prostu zrozum, że niektórzy mężczyźni o specyficznych upodobaniach i perwersyjnych fantazjach muszą gdzieś rozładowywać napięcie, zaś karczma Pod Wilczą Paszczą należy właśnie do jednej z takich. Wszetecznice niekoniecznie muszą być kobietami.
Po momencie ciszy nagły rumieniec uderzył w policzki młodego Angerbolda, gdy powoli przyswajał słowa zielonookiego. Wreszcie zrozumiał, dlaczego reakcja chłopaka była tak ostra w stosunku do Jaspera. Niemniej…
Nigdy nie pomyślałby, że w stolicy… Mężczyźni… i najwyraźniej chłopcy… W tak żałosny sposób…
— Cóż, wybacz, że mówię to tak bezpośrednio, lecz najwyraźniej nie umiałeś zrozumieć, gdy starałem się wytłumaczyć to w lżejszy sposób. Przynajmniej wreszcie dotarły do ciebie moje słowa – rzekł cicho Zacharius, puszczając go. Odchylił się do tyłu, po czym jednym haustem wypił resztę piwa, jakie zostało w jego kuflu. Gdy odstawił naczynie, wytarł usta z piany i wypuścił głośno powietrze z płuc. – W każdym razie. Jesteśmy kwita. Prawdę powiedziawszy to piwo nie należy do najtańszych, ale jeśli wliczy się we wszystko fakt ocalenia cię przed tak hańbiącym losem, to chyba dobra cena, nie sądzisz?
Złośliwy uśmiech na pół gębka znów zawitał na ustach ciemnego blondyna. Tym razem jednak Nathaniel nie czuł aż takiej niechęci do owego człowieka. Z nieschodzącą z twarzy czerwienią przez moment patrzył zszokowany prosto z zielone ślepia chłopaka, by w chwilę później odwrócić się i rzec ciche „Dziękuję”.
— Nie masz, za co, Malachitowy. Postąpiłbym tak wobec większości ludzi, więc to naprawdę nic wielkiego. Ale… Mieszkasz tu od niemowlaka, a i tak ja, ledwo przyjezdny, wiem na temat stolicy więcej niż ty. Nie wstyd ci? Nawet wiedza z pozoru niepotrzebna może okazać się całkiem przydatna – zachełpił się Zacharius, po czym, wygiąwszy się do tyłu, rozciągnął ciało, jak gdyby wcale właśnie nie stał się na powrót pełnym złośliwości osobnikiem, do którego model na nowo zaczął czuć odrazę.

Chłodne palce przyjemnie przejeżdżają po karku i plecach. Wzdłuż kręgosłupa i niżej. Po nogach. A także po ramionach. Ich przyjemnie orzeźwiający dotyk sprawia, że cielesna masa ożywa na nowo z radością w niemej duszy.
Nagle chłód przeradza się w mróz, który równie niespodziewanie przechodzi w gorąc nie do wytrzymania. Parzące kajdany łapią to tu, to tam, zostawiając po sobie obrzydliwie nieschodzące ślady. Zwęglona przyjemność śmierdzi spalenizną i wstrętnym tłuszczem spływającym w dół.
I wtedy znów wracają chłodne dłonie. Delikatne muśnięcia goją. Szyja. Kark. Kolana. Łokcie. Nadgarstki. Stopy. Biodra. Ból odchodzi pod wpływem miłego niczym wiatr liźnięcia zimnych języków.
Gdyby tylko mógł uleczyć nadal gorejące oczy…

Nagłe otrzeźwienie pod wpływem uchylenia powiek wyrwało Nathaniela z tego dziwnego snu. Wciąż nieświadomy tego, gdzie był, leniwym ruchem obejrzał się w bok. Jego pokój oblewała delikatna różowa poświata, lekka łuna, jakiej ciężko szukać nocą. Właściwie która była godzina? Ciężkie powieki znów chciały opaść na oczy, lecz nie pozwolił im, wiedziony przeczuciem, że powinien jeszcze ustalić porę.
Odrzucił z siebie koc. Było zbyt ciepło, by musiał spać pod przykryciem. Cóż, najwyraźniej ta noc należała do wyjątkowo ciepłych i miłych, tak samo jak poprzedni dzień. Następnie usiadł na łóżku i przetarł oczy, niemal pewien zbliżającego się świtu. Kaszlnął pod wpływem dziwnego drapania w gardle.
I właśnie wtedy spojrzał za okno.
Ciemne niebo rozświetlały delikatne smugi gwiazd i błyszczący jasno księżyc. Wciąż panowała noc. A ta jasna łuna ani trochę nie była zapowiedzią kolejnego świtu.
Nagłe zrozumienie dla nienaturalnego ciepła oraz szczypania w oczy obudziło w Nathanielu dziki instynkt.
To był ogień.
Musiał się stamtąd wydostać.
Rozbiegany w przerażeniu wzrok spróbował dostrzec w pomieszczeniu cokolwiek, co mogłoby mu pomóc, przydać się. Nic nie przyciągnęło jednak jego uwagi. Nic poza kocem. Chwycił go więc i podszedł szybko do drzwi, by popchnąć je i jak najszybciej wyjść. Prędko jednak odeń odskoczył.
Były gorące.
Nie mógł tamtędy przejść. Za drzwiami był ogień.
Tylko jedna myśl przeszła mu przez głowę.
Szybko zarzuciwszy na siebie koc, tym razem podbiegł do okna. Szeroko rozwarte okiennice ukazały mu pierwszy dobry widok w tej sytuacji bez wyjścia.
Rosnąca obok domu lipa nie zajęła się jeszcze płomieniami.
Krzyki ludzi z zewnątrz nie wywarły na chłopaku większego wrażenia. Musiał jak najszybciej się stamtąd wydostać. A to drzewo było jego jedynym ratunkiem.
Stanął na parapecie i trzymając się dłonią framugi, sięgnął ku pobliskiej gałęzi. Na szczęście nie była to drobna gałąź, ale taka, która znajduje się w pobliżu grubszego konaru. Niewiele myśląc blondyn skoczył przed siebie.
Szorstka, raniąca skórę kora stanowiła jedno z najcudowniejszych uczuć, jakich mógł teraz doznać. Zacisnął mocno zęby, by zignorować ból, po czym podciągnął się i chwycił konar mocniej. Następnie zaczął szybko schodzić w dół, byle jak najprędzej poczuć pod stopami ziemię. W niektórych miejscach po prostu zsuwał się, pozwalając skórze pękać pod wpływem szarpiących ją gałęzi.
Wreszcie dotarł na dół. Chłód bruku stanowił dlań wybawienie tak cudowne, że niemal był gotów przytulić się do niego i całować brudny chodnik. Matka ziemia znów dała mu stałe oparcie swego łona.
Ulga jednak obudziła go wreszcie z tego zwierzęcego instynktu ucieczki. Miast tego poczuł silny, rozdzierający go od środka ból, gdy przypomniał sobie o czymś ważnym. O wiele istotniejszym niż chwilowy spokój.
Jego rodzina.
Nadal byli w środku.
W jednej chwili otrzeźwiał i z przerażeniem większym niż jakikolwiek strach w tej chwili odwrócił się.
Jego wzrok napotkał ogromną pochodnię.
Śmiejąca się Annabelle, gdy on i Michael bawili się razem w salonie.
Trzaskające głośno płomienie trawiły właśnie ze smakiem jego dom.
Ciepłe ramiona matki, gdy jako dziecko był chory.
Buchający prosto w jego twarz żar z ogniska godnego samych Bogów szczypał i parzył.
Pełne czułości turkusowe oczy ojca, gdy opowiadał o miłości do matki.
Języki ognia wzbijały się wysoko, szyderczo wyśmiewając wszystkie przelatujące przez jego głowę wspomnienia.
Trwało to ledwie chwilę, krótki moment, parę sekund. Tyle wystarczyło, by Nathaniel zrozumiał, że to, co kocha najbardziej, właśnie traci.
W nagłym odruchu wyciągnął dłoń w stronę paszczy tego smoka, jednak sparaliżowany szokiem upadł na kolana, kiedy tylko nieco wychylił się do przodu.
Rozwarte szeroko oczy jego ojca oglądały właśnie najgorszy spektakl, na jaki można było zaprosić młodego Angerbolda.
Nie…
Krzyczący naokoło ludzie nie zwracali najmniejszej uwagi na tragedię chłopaka, który nagle… został sam.
Nie.
Usłyszał nagle głośny zgrzyt i odgłos pękania. Jego serce rozpadało się na tysiące kawałków.
— NIE!!!
Wrzasnąwszy na całe gardło zachrypniętym od dymu głosem, Nathaniel w ostatnim odruchu desperacji rzucił się przed siebie, chcąc uratować coś, co właśnie ginęło na zawsze.
To nie jego trawione rozpaczą serce tak głośno wyło podczas pękania.
To osłabione przez pożerający je ogień i druzgotane ciężarem belki jego „jeszcze chwilę temu” domu właśnie się łamały, chowając w płonących zgliszczach wszystko, co mogło się nadal ostać.
Żar boleśnie uderzył chłopaka w twarz niczym obuch, lecz to go nie powstrzymało.
Właśnie tracił życie.

9 komentarzy:

  1. To było... piękne.
    Uwielbiam, kiedy moim ukochanym postaciom dzieje się krzywda, może dlatego , że wczuwam się w nich po prostu... Tak, masochizm zawsze spoko.
    Kocham twój styl, oraz sposób w jaki kreujesz postaci, czy nakreślasz historię. Już ci dzisiaj mówiłam, że należysz do tych niewielu osób, które, w moim odczuciu, pokazują wysoki poziom swoich prac.
    Nie wiem kompletnie, co mogłabym napisać. Bolą mnie myśli. Mam mętlik.
    Więc... po prostu czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mętlik w głowie, ugh.
      Od kilku dni nie myślę, wybacz.

      Usuń
  2. A to niespodzianka. Niestety nie taka, która przynosi radość. Ze zwyczajnego dnia przeszłaś do takiej tragedii. Biedny Nath, mam nadzieje, że nic nie stanie się ani jemu ani jego rodzinie. Na pewno ktoś musiał przeżyć, no przecież nie mogłabyś uśmiercić wszystkich, prawda? Nath na pewno wyjdzie z tego cało, wierze w to! I mam nadzieje, że nie pozostaną mu żadne poparzenia :( Mrówkolew nie zostawiłby go z tak błahego powodu jak blizny, ale Nath wstydziłby się bardziej niż dotychczas rozbierania się przed nim :/ No ale nie ważne! Świetnie to opisałaś, czułam się prawie jakbym była w środku jego palącego się domu i jakbym z nim wbiegała z powrotem do niego. Spotkanie z Zachariusem też mi się podobało, jego osobowość jest strasznie intrygująca i sprawia, że coraz bardziej go lubie :3 Poza tym Nathaniel jest strasznie kochany, bo kupił tę brzytwę dla Mrówkolwa (chociaż to nie jest dobry pomysł, Mrówkolew plus zarost to jest to <3) Cieszyłam się, że tak słodko się układa, a tu takie nieszczęście spadło na Nathaniela :(
    Dużo weny,
    Zander :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże, nie jestem w stanie nic napisać. Boję się, że stanmie się Nathanielowi krzwyda. I mam dziwne wrażenie, że całą rodzinkę uśmiercisz...
    Ojej ;.;.
    Ten Zacharius jest zły! Nie przepadam za nim. Może dlatego, że jest wredny jak ja i wybija mnie z posady xD.
    Przepraszam za tak krótki komentarz, przepraszam ;.;.
    WIĘCEJ WENY!

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiesz, miałam napisać o wielu rzeczach. O tym, jak bardzo lubię osobowość Zachariusa, o nowej postaci (Jasperze), o ich uroczej kłótni, o nowej brzytwie dla Mrówkolwa... I wiesz co? Pieprzyć to wszystko. Bo ostatni akapit twojego opowiadania natychmiastowo wytrącił mnie z trybu, w jakim funkcjonowałam, tekst po prostu wciągał mnie powoli w jakąś dziwaczną emocjonalną otchłań... To nie była jakaś tam drama, tani angst, jaki się sprzedaje czasem w kiepskich ff. To, jak wymieszałaś wspomnienia z dotychczasowego życia Nathaniela i jego rodziny z obrazem trawiącego dom ognia, sprawiło, że łzy prawie napłynęły mi do oczu (to też jest kwestia muzyki, jaką sobie puściłam, ale nie tylko). A możesz mi wierzyć, mnie do płaczu bardzo ciężko doprowadzić. I tak sobie pomyślałam, że kurna właśnie na to czekałam. To jest twój n a j l e p s z y rozdział i myślę, że od tej pory Nathaniel stanie się zupełnie inną osobą. Jego rozdzierający krzyk, gdy jego dom się rozpadał, ja po prostu słyszałam tę rozpacz w jego delikatnym (tak sobie wyobrażam) głosie. Po raz pierwszy pomyślałam sobie: ja pierdziele, chcę jeszcze! Muszę się dowiedzieć, jak potoczy się ta historia!
    Jedyne, co pozostaje mi dodać, to: błagam, nie przestawaj, bo mnie złamiesz, po prostu złamiesz, zostawiając sprawy w tym momencie. Błagam, podziel się światem, który w tobie żyje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kuźwa no, już czwarty raz czytam ostatni akapit, zniszczyłaś mnie. Przepraszam, ale ja po prostu kocham motywy tragedii, nagłego osamotnienia etc. To surrealistyczne poczucie, jakbyś został uderzony obuchem po głowie, jakby cały świat okrutnie z ciebie zakpił, odbierając wszystko, co do tej pory uważałeś za zwyczajne i rutynowo wręcz niezmienne i trwałe. Cholera, siedzę przed monitorem i nie wiem, co ze sobą zrobić, bo automatycznie stanęły mi przed oczami moje własne twory w podobnych sytuacjach, i jest mi smutno, no! Ale z drugiej strony po prostu zakochałam się w tych kilku linijkach. Kurna, piszę już długi długaśny komentarz przez ciebie >:(

      Usuń
  5. Rozjebałaś mnie.
    Zacznę od strony technicznej. Przejście od zwykłego, urokliwego dnia, kupowania prezentu dla Mrówkolwa i ucieczki ze spelunki dla miłujących inaczej do snu, a następnie pożaru opisanego w krótszych zdaniach, myślach, obrazach i wspomnieniach.
    Sam pomysł z wyrwaniem się ze snu do pożaru jest genialny. Przez to jego panika i przerażenie były jeszcze silniejsze.
    Końcówka jest niszcząca. Jego krzyki, osamotnienie, przerażenie, pustka.
    A teraz feelsy.
    Lubiłam jego rodzinę, przywiązałam się do nich. A oni umierają. I Nathaniel zostaje sam. Jego instynkt kazał mu uciec z płonącego budynku, potem może tylko patrzeć, jak ludzie, których kochał, giną. I nie mógł zrobić już absolutnie nic. Jego krzyki... no ja pierdolę.
    Co on teraz ze sobą zrobi?
    Chujowo mi się pisze ten komentarz. Smutek, kocyk i lody, których nie ma.
    Genialne posunięcie fabularne, ale tak przykro.
    ~ Brukiew.

    OdpowiedzUsuń
  6. Brak mi słów. Potrzebowałam jakichś dwudziestu minut żeby wyrwać się z takiego dziwnego szoku. Świetnie opisane emocje, aż mnie ciary przechodziły, do tego to, jak gwałtownie to się stało. Ja się na Zachariusa wkurzałam, że Natha chce omotać, a tu taka tragedia... Kompletnie nie spodziewałam się takiego rozwoju sytuacji, więc zdziwienie było w moim przypadku spotęgowane ;_; Miazga! Najbardziej wstrząsnęły mną te krótkie wspomnienia Natha, zgrabnie przeplecione z (Z A J E B I S T Y M) opisem pożaru. Przy czytaniu miałam tą scenę przed oczami, nie musząc jej sobie jakoś specjalnie wyobrażać, bo opis jest tak dokładny, że nie ma takiej potrzeby. Jestem bardzo ciekawa co będzie z nimi wszystkimi dalej. Dodatkowo to przejście ze skrajności w skrajność, na początku rozdziału wszystko pięknie i uroczo, wymarzony można by rzec dzionek, a na koniec BUM! I mamy czystą pustkę i rozpacz. Brak mi słów, więc pozostawię komentarz takim jaki mi się w pierwszym odruchu nasunął. Idę się załamać ;_;
    Życzę weny (standardowo).
    Shiemi.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się z Shiemi. Byłem przekonany o zupełnie innym końcu końcu tego rozdziału. Że ta sielanka potrwa jeszcze chwilę i zostanie raczej przerwana przez ojca Nathaniela ale pożar? Nie spodziewałem się tego. Mimo to naprawdę dobrze opisane. Takie niepozorne rozbudzenie... Najpierw myślałem, że opisujesz jakiś jego koszmar ale potem... Poczułem się jakbym był na jego miejscu. Te naturalne emocje. To wszystko co powinno być czuć, czyli chęć przeżycia, strach a potem rozpacz chłopaka... One tam były... To jak mu się świat zawalił. To było straszne. Ogromny kontrast z tym co było na samym jego początku. Zaczyna się robić ciekawie. Oby Cię wena nie opuściła tylko :) liczymy na Ciebie ^^

    OdpowiedzUsuń