— Hej, Nath! Nath! Tutaj!
Piskliwy głosik wśród rozbuchanego tłumu ludzi dotarł do właściwego ucha mimo wszelkich przeszkód i trudności. Drobna postać w szarym płaszczu widoczna była jedynie ze względu na wyskakujący spomiędzy ludzi kapturek i wyraźną ochotę nawiązania kontaktu.
— Helen! – zawołał chłopak o wyjątkowych turkusowych oczach, gdy skierował swe kroki ku dziewczynce stojącej na ulicy. – Jak się miewasz?
— Bardzo dobrze. Ładna dzisiaj pogoda – odrzekła ta, uśmiechając się do niemal bezchmurnego nieba. Na ziemię nie lał się żar, lecz wyraźnie czuć było suchość w powietrzu, które najwyraźniej postanowiło stworzyć ułudę lata pomimo panującej jesieni.
— O tak, naprawdę ładna. A co u mamy?
— Wyleczyła już dłonie, bo nie pracuje teraz jako praczka. Ostatnio zarabia dużo pieniędzy u lorda Spellencrowfa. Chyba polubił mamę, bo co dzień daje jej jakieś lekkie prace i potem wypłaca o wiele więcej, niż jest to warte. Ale jest miły, a mamie podoba się tam, w jego domu. Mówiła, że w środku jest tak ślicznie, że aż miło sprzątać. Może wezmą ślub i lord zostanie moim ojczymem? Co o tym myślisz, Nath? – Entuzjazm w głosie Helen był na tyle urzekający i zabawny, że chłopak zaśmiał się serdecznie, głaszcząc ją po głowie.
— Kto wie? Właściwie lord Spellencrowf nie ma jeszcze żony, chociaż w wiadomym wieku jest. Ale to bardzo miłe z jego strony – odrzekł.
— A ty? Dokąd teraz idziesz? – spytała dziesięciolatka. Uśmiech na ustach Nathaniela od razu się poszerzył.
— Do pracy. Wiesz, Helen, że znasz prawdziwego modela Mrówkolwa?
— Nadal chce mu się ciebie malować? Doprawdy, musi mieć bardzo dużo pomysłów i być w zupełnej desperacji, żeby trzymać cię tyle czasu – zaczepiła go dziewczynka złośliwie.
— Hej, czy ja wyglądam aż tak źle? – zaśmiał się młody Angerbold.
Minął już ponad miesiąc od kiedy sławny Mrówkolew poprosił go w karczmie W Cykoriowym Dymie o pozowanie do jednego z jego obrazów. Chłopaka naprawdę zaskoczyła ta propozycja. Nie mógł z początku uwierzyć, że tak znakomity malarz wybrał właśnie jego na modela. O dziwo, obraz wyszedł naprawdę dobrze i prędko pojawiły się kolejne. Blondyn jednak nigdy nie pomyślałby, że w tym czasie zdarzy się jeszcze coś.
Zakochał się po raz pierwszy.
Właściwie można śmiało powiedzieć, że uczucie między nim a Mrówkolwem rozwijało się jakiś czas, nim wyszło na jaw. Lecz w końcu powoli Nathaniel zdawał sobie sprawę, że to, co czuje, znacznie się różni od zwykłej przyjaźni. Malarz tymczasem zauważył to pierwszy i zaczął działać, dzięki czemu chłopak w ogóle mógł stwierdzić cokolwiek.
Na początku było mu ciężko dopasować się do sytuacji. Owszem, musiał niemal cały czas ukrywać się ze swoimi uczuciami: zarówno przed światem, jak i rodziną, ale obok niego wciąż stał szatyn. Teraz, po miesiącu zdołał się przyzwyczaić do obecnej sytuacji. I już dawno stwierdził, że to najlepszy okres w jego dotychczasowym życiu.
Pożegnał się z małą Helen, życząc jej miłego dnia, po czym skierował kroki ku pracowni malarza. To tam przychodził każdego ranka, dzień w dzień od miesiąca. Doskonale wiedział, że za drzwiami skromnego mieszkania na poddaszu ktoś codziennie czeka właśnie na niego.
Zwyczajowe dwa stuknięcia i po chwili odgłos zbliżających się kroków. Uśmiech sam wkroczył na jego twarz, gdy wkrótce otworzył mu szatyn o cudnych, ziemiście brązowych oczach.
— Dzień dobry, Nathanielu – przywitał go, wpuszczając do środka.
— Dzień dobry – odrzekł. Po wejściu mężczyzna prędko chwycił go w ramiona i pocałował. Gdy zaczął to robić co rano, blondyn był niepohamowanie skrępowany, lecz stałe praktykowanie tak miłego powitania przyzwyczaiło go wreszcie i teraz nawet nie wyobrażał sobie innego początku pracy.
— Jesteś może głodny? – spytał malarz, opierając się czołem o jego czoło. Jego parodniowy zarost zabawnie kłuł go w policzki, gdy przed chwilę się całowali.
— Nie, jadłem już – odpowiedział chłopak.
— Czyli możemy już zacząć pracę czy… Chciałbyś czegoś jeszcze? – padło nagle.
Model od razu poczerwieniał. Doskonale zdawał sobie sprawę, co artysta miał na myśli. Parę razy nieumyślnie odpowiedział na to pytanie „co innego mógłby chcieć”, zaś to kończyło się pewną czynnością, która to właśnie była przyczyną rumieńca na jego policzkach.
— Jaki obraz chcesz teraz zacząć? – rzekł mądrze, wyplątując się z jego uścisku. Prędko podszedł do zielonej sofy, lecz nim nań opadł, szatyn dopadł go na powrót i zakleszczył rękoma.
— Tak naprawdę teraz to nie obraz mi się marzy – mruknął zmysłowo wprost do jego ucha.
— Mrówkolwie!
— Już, już – puścił go mężczyzna, śmiejąc się z reakcji swojego towarzysza.
Nagle wzrok chłopaka padł na zapełnione doskonale znajomą barwą płótno. Schnąca farba lśniła w promieniach słońca, które wpadało do pomieszczenia przez okno.
— Namalowałeś kolejny? – spytał i bez skrępowania (acz nieco nieufnie) podszedł do owej pracy znanego malarza.
— Owszem. Powinieneś już wiedzieć, że póki tu przychodzisz, do „Księcia turkusu” nie potrzeba mi zbyt wielkiego wysiłku – usłyszał odpowiedź od Mrówkolwa, nim ten poszedł na chwilę do zamkniętego pomieszczenia po czyste płótno.
Tysiące odcieni turkusu i zieleni mieniło się na obrazie ze znanej chłopakowi serii. Średnio co trzy, cztery dni szatyn tworzył nowy do kolekcji, zaś – czego po najznamienitszym malarzu spodziewać się można – każdy następny w niczym nie ustępował poprzedniemu i zachwycał po raz kolejny turkusową tęczą oraz postacią księcia tejże barwy.
Owszem, parę z nich przedstawiało wyidealizowanego Nathaniela w nieco intymnych sytuacjach, lecz na szczęście owe wyjątki prędko znikały w pomieszczeniu, w którym artysta trzymał pozostałe części serii.
Najnowsza praca mężczyzny przedstawiała oczywiście jego. Doskonale proporcjonalnego, bladego ciała nie zakrywało nic, lecz pozycja, którą przybrał ów chłopak, zasłaniała pewne istotne miejsca. Siedział bowiem na brzegu błyszczącego jeziora, podpierając się z tyłu rękoma, z jedną nogą podkuloną, drugą zaś wyciągniętą w stronę wody. Delikatne kręgi na malachitowej tafli wskazywały na to, iż musiał on dotknąć powierzchni stopą. Spojrzenie na wpół przysłoniętych powiekami oczu, które skierowane było ku wodzie, porażało mądrością, widoczną pomimo zasłony długich jasnych rzęs, zaś nikły uśmiech perfekcyjnie wykrojonych ust urzekał spokojem. Nathaniel przyłapał się nawet na myśli, że te usta kuszą, by je pocałować.
Najwyraźniej uczucia dobrego malarza naprawdę przelewają się na jego dzieła, pomyślał nagle i pokręcił głową. Cóż za głębokie przemyślenia doń przychodzą.
W tym samym momencie do pomieszczenia wrócił Mrówkolew ze świeżym płótnem oraz paroma kawałkami różnej wielkości węgla.
Pracę czas zacząć.
— Dobrze, Nathanielu. Mógłbyś się ustawić tam, przed sofą? Na razie usiądź swobodnie – rzucił szatyn, zdejmując ze sztalugi „Księcia turkusu”. Odłożywszy go zaś pod ścianę, zaczął ustawiać wszystkie narzędzia na swoim miejscu. Chłopak tymczasem wykonał swoje „zadanie” bez zbędnej zwłoki.
— Dobrze. Spróbuj się teraz rozluźnić. Zobaczymy, co z tego wyjdzie – rzekł, lecz po chwili, przyjrzawszy się pozycji blondyna, skrzywił się nieco. – Przesuń lewą dłoń nieco w bok, żeby było bardziej naturalnie. Ale jej nie odwracaj. O tak. Chociaż…
Zaciśnięte w wąską bruzdę wargi wskazywały na to, że młody Angerbold coś robi nie tak. Speszył się przez to w przekonaniu, że utrudnia mężczyźnie pracę.
— Może spróbuj wstać i jeszcze raz usiąść?
Zrobił to szybko.
— Nie, nie tak. Bardziej realistycznie, jakbyś siedział pod drzewem – starał się wytłumaczyć Mrówkolew. Nic z tego jednak nie wyszło. – Może oprzyj głowę? I podciągnij nogi? Nie, z nogami to nie tak…
Niepewność przeradzała się powoli w strach, ten zaś w panikę. Chłopak siedział więc sztywno, atakowany co chwilę kolejnymi uwagami, które sprawiały, że jeszcze bardziej nie mógł się wpasować w zamysł artysty.
— No cóż… - westchnął ten w końcu i podszedł doń. – Zostań tak, jak cię ułożę, dobrze?
Turkusowooki przytaknął prędko, postanawiając, że za nic już się nie ruszy.
Najpierw szatyn kazał zamknąć mu oczy. Następnie przełożył dłoń bardziej w bok, inaczej niż robił to wcześniej Nathaniel. W chwilę później zmienił pozycję niemal całego jego ciała. Na koniec podniósł mu brodę do góry i odchylił głowę w tył.
Ciepłe uczucie napierających na usta warg prędko uświadomiło mu, co tak naprawdę miał w zamiarze malarz. Niestety, ten najwyraźniej prześcignął go o krok lub nawet dwa, ustawiając tak, by bez problemu mógł przygwoździć blondyna jedynie przez nacisk swojego ciała.
— Mm… Mrówkolwie! Przestań! Miałeś malować! – zaprotestował szybko. Starał się odchylić tak, by zgubić szczelnie przywierające usta mężczyzny, te jednak nie zraziły się i w zamian zaczęły całować jego szyję.
— Doskonale wiesz, że najpierw muszę znaleźć wizję, którą mam namalować – odrzekł wręcz bezczelnie szatyn.
Model stęknął z bezradności. Co mógł w takiej sytuacji zrobić? Najgorsze było to, iż powoli dzięki jego dotykowi i bliskości zaczynał czuć to samo podniecenie, co mężczyzna. Wiedział, że malarz prędzej czy później ów fakt odkryje i już na pewno nie pozwoli mu uciec. Wynikiem tego było jedynie oddanie się artyście bez słowa sprzeciwu. W końcu to nie tak, że Nathaniel nie lubił t e g o. Po prostu… Za nic nie przyznałby się do tak zawstydzającej rzeczy.
Jakiś czas później obaj leżeli w pomiętej pościeli, przytulając się nawzajem bez zważania na ciepłą pogodę. Spokój i cisza mogłyby ukoić ich do snu, gdyby nie wczesna pora. Wszakże wciąż nie minęło południe, nie wypadałoby zatem zapadać w sen.
— Mieliśmy zacząć kolejny obraz – rzekł w pewnym momencie chłopak z nutą przygany w głosie. Chichot malarza rozbrzmiał przyjemnie tuż obok jego ucha.
— Obrazów jeszcze będą tysiące – rzucił w odpowiedzi. Ta jednak nie usatysfakcjonowała młodego modela.
— Takich chwil również – odmruknął, zdając sobie doskonale sprawę, że to, o czym mówi, jest czynnością, o której mówić się nie powinno bezpośrednio i na głos.
— Cóż, kto wie? Ale przyznaj, że siedzenie kilka godzin w jednej pozycji nie jest aktywnością specjalnie przyjemną w porównaniu z, jak to określasz, „tym”.
Blondyn żachnął się, odwracając plecami w uścisku artysty. Nie miał zamiaru jakkolwiek odpowiadać na tę zaczepkę. Niestety, musiał przyznać, iż wątpliwym było, by w tej chwili został puszczony, tak więc leżał nadal, na razie bez żadnych szans na wstanie z łóżka.
Kłujący dotyk policzka mężczyzny, który ocierał się o jego ramię, w zabawny sposób łaskotał turkusowookiego. Szatyn zapewne nie chciał, by tkwili w takiej ciszy cały czas i przez swój gest miał w zamiarze zwrócenie na siebie uwagi. Jego drobny zarost rozbawił młodego Angerbolda.
— Czyżbyś się dzisiaj nie ogolił? – zagadnął, wciąż nie patrząc w stronę Mrówkolwa.
— Ech… Można powiedzieć, że moja brzytwa… Pękła jej rączka. Będę dziś musiał kupić nową – odrzekł mężczyzna zmartwionym tonem, gdy na moment zaprzestał swoich poczynań.
Z jakiegoś powodu sposób, w jaki malarz przekazał mu tę informację, rozbawił go do tego stopnia, że wybuchnął śmiechem. Prędko zakrył usta dłonią, lecz to nie pomogło wystarczająco, by stłumić salwę w sobie.
— No wiesz, co, Nathanielu? Tobie nigdy nie zdarzyło się coś takiego? – spytał z nutą przygany mężczyzna.
— Nie, ja się nie golę.
Pomimo całego towarzyszącego im rozbawienia, nagle zapadła cisza odebrała chłopakowi ochotę na śmiech. Niedowierzające spojrzenie, jakie skierował nań ziemistooki, speszyło go, jak gdyby zrobił coś dziwnego, absolutnie nie do pomyślenia.
— Mówisz prawdę?
— Czemu miałbym kłamać?
— Ale… Jak to? Przecież nie jesteś już małym chłopcem.
Szatyn, najwyraźniej nie mogąc uwierzyć jego słowom, zaczął dłonią badać jego brodę i policzki. Nathaniel doskonale wiedział, że nie wyczuje on pod palcami twardej skóry, która zna dotyk ostrza, a jedynie miękkie, niemal dziecięce włoski.
— Po prostu. Rozmawiałem kiedyś o tym z ojcem. Powiedział mi, że to normalne i on też tak miał. Zarost zaczął pojawiać się u niego późno, już po ślubie z moją matką. Nic wielkiego.
— Nadal nie jestem przekonany, by coś takiego mogło być możliwe – mruknął cicho mężczyzna, po czym… zaczął sprawdzać ustami.
Delikatne pocałunki, które składał na jego policzkach, były jednocześnie przyjemne i irytujące. Nie zatrzymywały się jednak wyłącznie w jednym miejscu. Krążąc wkoło, powoli zbliżały się do jego ust. Blondyn przewrócił oczyma, lecz mimo wszystko pozwolił Mrówkolwu na to, co robił. Ten zaś z wyraźną chęcią korzystał.
Rzucające wyzwanie oczy o przyjemnej barwie poprzecinanego drewnianymi pnączami torfu spojrzały nań wyczekująco tuż przed tym, jak zetknęły się z wargami chłopaka. Lekki ślad rumieńca uwyraźnił się, gdy do pocałunków dołączył jeszcze dotyk rąk.
Speszony zamknął oczy, mimo wszystko znów rozkoszując się zapachem i ciepłem malarza.
Nie. Na pewno nie umiał długo mu się opierać.
Przebiegły Mrówkolew, manipulator z ciągłą chęcią XD A Nathaniel jest taki naiwny i niepewny siebie, że się mu daje :)
OdpowiedzUsuńNo fluff bo fulff, ale dobrze napisany. Tylko skrót ich relacji na początku, dla mnie nie był konieczny. No ale to ty wiesz jak Nath myśli, więc panna warzywko się nie czepia.
Nazywanie seksu t y m - tak bardzo Nathaniel XD Ale cieszy mnie, że jest szczęśliwy i nie wstydzi się tak ciągle. I akcja z zarostem była śmieszna.
Nowy obraz jest ładny (w ogóle, ile obrazów ma już ta kolekcja? Nathaniel musi się rumienić jak dziki, kiedy je ogląda :P ), a od jakiegoś czasu kolor malachitowy kojarzy mi się tylko z Zachariusem. Trochę za nim tęsknię :c
Ale miło, że u Helen jest dobrze, bo jej też dawno nie było. Mała kwiaciarka z marzeniami.
I ostatnia rzecz, chciałabym zobaczyć Mrówkolwa z zarostem. Chyba, że już mówiłam.
~Brukiew, która przeprasza za swoje odmóżdżenie i pisze krótki komentarz przez piętnaście minut >_>
Rozdział iście "słitoszny". Do przesady? Nie koniecznie, acz zauważalnie ( w odróżnieniu od innych rozdziałów ). Przyznam, że czasami taki plusz jest fajny. Jak dla mnie w sam raz na dzisiejszy dzień, bo się nastresowałam z zapasem na najbliższe dwa lata. Po tym rozdziale stwierdzam, że z Nathaniela jest standardowy ukeś :3 Te rumieńce i nieśmiałość, aż miło. Mrówkolew cudowny jak zawsze, nawet bardziej z tymi swoimi zachciankami. Mała Helen upewniła mnie, że Nath nie porzucił życia pośród innych ludzi, dla spędzania całego czasu w mieszkanku Mrówkolwa. Te obrazy przedstawiające Nathaniela w sytuacjach intymnych mnie zaintrygowały... Że on w ogóle pozwolił na ich stworzenie.... Chociaż, Mrówkolew go pewnie tak skusił, że uległ bez problemu ( a któż by tak nie uczynił przy tym malarzu ). Wątek z zarostem mnie rozbroił xD
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za krótki komentarz, ale jestem bardzo zmęczona, a chciałam go dodać koniecznie od razu po przeczytaniu. Życzę weny, weny i jeszcze raz weny!
Pozdrawiam, Shiemi~~
Mm.. Mrowkolew z zarostem, to musi byc cos pieknego :3 uwazam, ze moglby nie kupowac sobie nowej brzytwy :D Poza tym mi podoba się i tak wszystko co piszesz, nawet przeslodkie rozdzialy bez fabuly :3 czekam na nastepny, Zander :*
OdpowiedzUsuńDobra, teraz ja, a zacznę od tego, że cię konkretnie zjadę. Przestań. Do. Jasnej. Cholery. Pisać. Jakaś. To. Beznadziejna. Nie mówię, konstruktywna krytyka i trzeźwe mniemanie o sobie są dobre, ale przestań się tak masakrycznie hejcić, bo będzie wpiernicz. Nie jesteś ideałem, zdarza ci się robić błędy (jak nam wszystkim), ale wiele rzeczy w twoich opowiadaniach stoi na naprawdę wysokim poziomie i powinnaś to doceniać. Co do rozdziału, nie uważam go za specjalnie przesłodzony (wierz mi, wiem jak wyglądają PRZESŁODZONE rzeczy). Jestem tylko troszeczkę zła na Natha za to, że się nie ogarnie i nie przestanie być takim do bólu szablonowym neko, bo będzie cierpiał. Natomiast wizja Mrówkolwa z zarostem mnie rozbroiła, chętnie to dla ciebie i Bruwkwi narysuję (jak już się życiowo ogarnę i narysuję ci grafikę na head'a -_-''). Ogólnie nie spinaj się tak i ciesz się z tego, co tworzysz. Serdecznie życzy ci nieogarnięty życiowo rozgardiasz a postaci Nico, nu.
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Zanderem: Mrówkolwe powinien zainwestować w brodę, a nie w brzytwę! Zwłaszcza, że ja mam hopla na pkt Vassalorda i z brodą, kto wie, Mrówkolwew mógłby być całkiem podobny do Rayflo z tej mangi! *O*
OdpowiedzUsuńhttp://fc04.deviantart.net/fs51/f/2009/300/3/e/Vassalord___Rayflo_by_zefair.jpg
Nie. Mrówkolew nie może mieć brody. To do niego nie pasuje. Poza tym wyobrażacie sobie artystę z brodą? Te obrazy z włosami albo mieszanie farb? Ewentualnie broda Rayflo by się sprawdziła ale tu dalej jest potrzebna brzytwa do modelacji... Racu pisząc ten rozdział udowodniłaś nam, że nie taki łatwy z Ciebie przeciwni ^^ byle czym Cię nie można pokonać. A rozdział faktycznie straszna sielanka. Ale miło się czyta *klepie po pleckach naszą biedną artystkę* Żałuję tylko, że tak mało wprowadza do fabuły. Poza tym zastanawiam się jaki kierunek całych wydarzeń w ogóle teraz obierzesz...? Zdradzisz? *naiwny*
OdpowiedzUsuń