Uwaga

piątek, 9 sierpnia 2013

Rozdział XX

Nathaniel uświadomił sobie w końcu, że jazda konna jest naprawdę przyjemna, lecz – mimo usilnym namowom malarza – nie zdecydował się na choćby samodzielne kłusowanie. Zaś jako że nastało popołudnie, obaj postanowili dać spokój zmęczonej już klaczy.
Niestety, chłopak nie przewidział wcześniej, że po zejściu z konia sam będzie przesiąknięty wonią tegoż stworzenia. Z tego powodu Mrówkolew życzliwie zaproponował mu, by wziął kąpiel w jego mieszkaniu i dopiero potem wrócił do domu. Blondyn zgodził się, ucieszony z faktu, że spędzą razem trochę więcej czasu i tym, iż wróci do domu jeszcze przed wieczorem. Kiedy zatem odstawili zadowolone zwierzę do stajni, sami udali się w stronę kamienicy artysty.
— Chcesz wody, Nathanielu? – zapytał go mężczyzna, gdy dotarli już na miejsce.
— Tak, poproszę – odrzekł, podchodząc do okna. Już po chwili został mu wręczony kubek, za który grzecznie podziękował.
— Nie musisz się krępować, gdyby nie zapach farb, w tym mieszkaniu czuć byłoby głównie konia. Usiądź gdzieś wygodnie, a nie stój przy parapecie – rzekł malarz, lecz jakby w zaprzeczeniu swym słowom sam wyjrzał na zewnątrz, rozwarłszy okiennice na całą ich szerokość.
— Dziękuję, ale nie o to chodzi. Po prostu chciałem pooglądać chmury – odparł chłopak.
— Ach. Cóż, w takim razie nie będę przeszkadzać. Pozwolisz więc, bym wykąpał się pierwszy?
— Dobrze.
Mrówkolew uśmiechnął się życzliwie, po czym nachylił się nad nim i pocałował delikatnie w skroń. Blondyn tymczasem patrzał zań nieśmiało, odprowadzając go wzrokiem, gdy w chwilę później znikał za drzwiami.
Dźwięk płynącej rurami cieczy świadczył o tym, że, choć mieszkanie artysty należało do niewielkich i skromnych, miało doprowadzoną wodę i jego właściciel nie musiał chodzić do znajdującej się w pobliżu studni. Ów wynalazek rozpowszechniał się coraz bardziej nawet wśród niezbyt bogatych kręgów ludzi, choć nadal ponad połowa mieszkańców stolicy nie korzystała z tego luksusu.
Nathaniel zamyślił się tymczasem. Pocałunek, jakim obdarzył go szatyn przed chwilą… Pocałunki, jakimi obdarzał go wcześniej… I to, co zrobili wczorajszego dnia… Jak miała teraz wyglądać relacja między nimi? Do czego doprowadzi wzajemne wyznanie sobie miłości? Przecież… Nigdy tak naprawdę nie będą mogli być razem. Nigdy nie wezmą ślubu, jak to robią normalne pary. Ich życie… Czy istniała jakaś szansa, by spędzili chociaż jego część wspólnie?
Owszem, słyszał o mężczyznach z „innymi upodobaniami”, lecz ci zazwyczaj ukrywali się i zasłaniali posiadaniem żony i wianuszka dzieci lub byli absolutnie samotni. Za nic nie chciał, by podobny los spotkał jego lub Mrówkolwa.
Nagle chłopak przypomniał sobie pewne wydarzenie. Jego ojciec przyszedł doń kiedyś w nocy i zaczął mówić coś o „chorobie duszy”. Ostrzegał go chyba przed tym, by malarz nie zbliżał się do niego w niewłaściwy sposób. Czy właśnie o to mu chodziło? Czy miłość między dwoma mężczyznami była aż tak niewłaściwa, by wstydzić się o niej mówić bezpośrednio i na głos?
Westchnął ciężko. Dziwne, że dopiero teraz uświadomił sobie, o czym jego ojciec mówił. Możliwe iż gdyby odniósł się do  t e g o  wcześniej, nigdy nie pozwoliłby na dojście do sytuacji, w jakiej tkwił teraz. Jednak nie istniał sens, by zastanawiać się nad tym zbyt długo. Po prostu było już za późno.
Spojrzał zatem za okno. Ciemne chmury kołowały nie tylko w głowie młodego Angerbolda, ale i za oknem, podkasawszy swe mroczne spódnice. Tańczyły z wiatrem, więżąc go między fałdami sukien, które unosiły się i wybrzuszały w tysiącu miejsc. Blade światło słońca powoli zmieniało barwę na delikatny pomarańcz, przedostający się do ziemi tam, gdzie jakaś obłoczna pani zechciała na chwilę chociaż się odsunąć.
Wtem dał się słyszeć dźwięk otwieranych drzwi. Turkusowe oczy natychmiast przeniosły tam swój wzrok.
Nadal wilgotne ciało malarza przepasał jedynie ręcznik, zakrywający wyłącznie biodra i część ud. Jego mokre włosy przyklejały się do twarzy, wijąc się to tu, to tam w spirale. Spływających po torsie kilka kropel wody znaczyło skórę ledwo widocznymi śladami swych ścieżek wzdłuż mięśni na ramionach i brzuchu.
Chłopak prędko odwrócił wzrok z powrotem. Doskonale zdawał sobie teraz sprawę, dlaczego ten widok tak bardzo mu się podoba i czemu czuje przezeń ciepło podejrzanie kumulujące się w podbrzuszu. Dlaczego tyle czasu zajęło mu zrozumienie?
— Nathanielu, twoja kolej – rzekł szatyn, podszedłszy nieświadomie do zawstydzonego modela. – Proszę, masz tu ręcznik. Mydło jest w środku.
— Dziękuję – odmruknął cicho i zabrał przedmiot z jego rąk. Następnie udał się w stronę łazienki, uważając, by nie pokazać zarumienionej twarzy Mrówkolwu.
Gdy wreszcie z westchnieniem ulgi zamknął za sobą drzwi, ujrzał niewielkie, jasne pomieszczenie. W środku stała dość dużych rozmiarów balia, do której blondyn prędko wszedł, uprzednio się rozebrawszy.
Starał się wykąpać dokładnie, lecz w miarę szybko, by jego włosy zdążyły choć trochę podeschnąć, nim uda się do domu. Chyba mu się to udało, gdyż po niedługim czasie opłukał z siebie mydliny i wyszedł. Wytarł pobieżnie ciało i już miał się ubrać, gdy…
Cóż, owszem, wykąpał się i od niego samego nie czuć było już konia. Jednak inaczej sprawa miała się z jego odzieniem. Westchnął zatem ciężko, zastanawiając się, co zrobić. Nie wypierze ich przecież, bo nie wyschłyby do wieczora albo i nawet nocy. Pozostawało mu jedynie spróbować jakoś je wytrzepać i wystawić na wiatr, by zmniejszyć natężenie owej urokliwej woni. Przykrył się zatem ręcznikiem, odgarnął mokre włosy z twarzy i wyszedł z łazienki, trzymając ubrania w dłoni.
— Mrówkolwie, mam do ciebie prośbę. Czy mógłbym wywiesić ubrania tak, by spróbować je jakoś wywietrzyć? – spytał chłopak.
— Jeśli uda ci się wywiesić je w taki sposób, że nie spadną, śmiało – odpowiedział mu, najwyraźniej robiąc coś do jedzenia. Miał teraz na sobie spodnie miast ręcznika, lecz wciąż nie narzucił na ramiona żadnej koszuli, co wystarczająco dekoncentrowało modela.
— Hm… To będzie trudne…
— Zawsze mogę pożyczyć ci moje ubra… Ubrania.
W tym właśnie momencie mężczyzna spojrzał na niego znad krojonych owoców. Najwyraźniej widok sprawił, że zamyślił się nieco za bardzo, gdyż dłoń z nożem nie trafiła do celu, zahaczając o drugą rękę. Szatyn syknął pod nosem i włożył zraniony palec do ust, by wyssać krew.— Mrówkolwie, pokaż mi to – rzekł chłopak. Natychmiast rzucił trzymane ubrania na podłogę i podszedł do malarza.
— Nie musisz się przejmować, to nic – odmruknął ten, wyraźnie starając się unikać wzrokiem ciała blondyna. Najwyraźniej obaj nie mogli patrzeć na siebie bez „konsekwencji”.
— Przecież krwawisz. Daj mi to chociaż umyć – powiedział, gdy wreszcie chwycił go stanowczo za dłoń i mógł spojrzeć na rozcięcie z bliska. Drobna rana nie wydawała się warta odkażania, jednak należało ją przynajmniej przepłukać, by było pewne, że zagoi się bez problemu. – Chodź.
Już się obracał, by zaprowadzić go do łazienki, gdy nagle to artysta złapał jego nadgarstek, przyciągając bliżej siebie.
— Nie trzeba – dało się nagle słyszeć.
Ziemiste oczy wpatrywały się w niego z bardzo niewielkiej odległości, jakby zastanawiały się właśnie nad podjęciem jakiejś ważnej decyzji. O tym samym świadczyły wąskie wargi mężczyzny, ściśnięte na moment w ledwo bruzdę. Blondyn poczuł znajomy ucisk w żołądku.
— A-ale, Mrówkolwie… - chciał zaoponować, lecz malarz przerwał mu po raz kolejny.
— Powiedziałem, że nie. Dlaczego zawsze mnie tak kusisz?
Jedynie bardzo krótki moment trwało, nim szatyn przyciągnął go do siebie za talię, po czym pocałował.
Nathaniel z początku nie potrafił odnaleźć się w tej sytuacji, bezmyślnie patrząc w zamknięte oczy całującego go osobnika. Lecz zapewne dlatego, że nie okazywał oporu swoim bezruchem, tamten puścił jego nadgarstek i przeniósł rękę na szyję, gdzie delikatnie gładził skórę kciukiem.
Wreszcie chłopak dał się ponieść chwili i założył ręce na kark wyższego odeń mężczyzny. Ich wargi, będąc w bezpośrednim kontakcie, poruszały się miarowo, acz nadal łakomie. Te ruchy doprowadzały do szaleństwa abstrakcyjnym połączeniem delikatności i jednocześnie zaspokajanego pragnienia.
W pewnym momencie artysta bez przerywania pocałunku obrócił ich oboje, pchnął go lekko na ścianę i przygwoździł swoim ciałem. Blondyn jednak nie zwrócił na to większej uwagi, zbyt zajęty dotykiem, a raczej irytującymi muśnięciami języka malarza. Owszem, chciał mu zezwolić na głębszy kontakt, lecz za każdym razem, gdy okazywał swoje pozwolenie, ziemistooki cofał się, podle zeń pogrywając.
Nagle mruknął cicho z zaskoczeniem. A to za sprawą nogi szatyna, która znalazła się między jego udami i drażniła materiałem spodni tak wrażliwe miejsce. Jednocześnie ledwo trzymający się na jego biodrach ręcznik ostatecznie opadł i odsłonił nagość chłopca. W tej sytuacji jednak nie zaprzątałby sobie tym głowy tak bardzo, gdyby nie Mrówkolew. Przerwał bowiem na moment ich pocałunek, by z tryumfalnym uśmiechem przyjrzeć się lepiej swej zakleszczonej ofierze. Młody Angerbold odwrócił głowę.
— Nie patrz – szepnął, zupełnie czerwieniejąc.
— Czemu się wstydzisz, Nathanielu? Nie ma w tobie nic obrzydzającego. Jesteś piękny – wymruczał mu do ucha mężczyzna, i musnąwszy je wargami, powoli zszedł z pocałunkami o wiele niżej.
— Nie, Mrówkolwie, nie tam, prosz… A-ach!
Zagłuszony dłonią jęk dobył się z jego ust, kiedy artysta przejechał językiem po zupełnie innej jego części niż dotychczas. Palące teraz usta pozostawiały po sobie wilgotne ślady, pieszcząc go w sposób, o jakim nigdy by nie pomyślał. Co chwilę wyrywały mu się dźwięki, których wydawać nie chciał, lecz przyjemność płynąca z czynów malarza była zbyt wielka.
— Przestań, proszę… - wydobył z siebie nikłym głosem, gdy czuł się już za dobrze. Na szczęście tym razem został wysłuchany bez doprowadzania go do o wiele mocniej krępującej go sytuacji.
Szatyn podniósł się do góry i bezwstydnie pocałował turkusowookiego. Ten, czując poza smakiem malarza coś jeszcze, poczerwieniał bardziej, jakby cała krew napłynęła mu do twarzy.
— Całujesz mnie po tym, co zrobiłeś – mruknął z nutą nagany w drżącym głosie, kiedy na chwilę ich usta się rozdzieliły. Mrówkolew jedynie oblizał wargi i uśmiechnął się szeroko.
— Chodź – szepnął następnie, ciągnąc go za sobą.
W ten sposób prędko przenieśli się do sypialni, gdzie natychmiast padli na łóżko i na powrót przywarli do siebie. Mężczyzna począł błądzić dłońmi po jego nagim ciele, pieścił go i głaskał, wywołując tym dreszcze, które rozchodziły się przyjemnie wzdłuż całego kręgosłupa.
Nathaniel tymczasem nie wiedział, co począć z rękoma. Właściwie nie wiedział, co zrobić w ogóle. Owszem, artysta nie wyglądał, jakby wymagał odeń specjalnej aktywności, jednak… Czuł się w jakiś sposób zobowiązany odwdzięczyć za doznaną już rozkosz. Tyle, że wiązało się to z… czymś… o czym nie miał pojęcia.
Nagle szatyn przeniósł się nad niego i po rozchyleniu jego nóg usadowił biodra między nimi. Nie przerywał jednak dotychczasowej czynności i nadal obdarzał swojego modela zachłannymi pocałunkami, na które ten z równą chęcią odpowiadał.
Jedna z dłoni mężczyzny w pewnym momencie zsunęła się w dół, niżej niż sobie na to pozwalała wcześniej. Przecisnąwszy się pod dotykanymi plecami, dostała się zupełnie gdzie indziej. Chłopak jęknął z zaskoczeniem, kiedy poczuł coś bardziej nieprzyjemnego.
— Cii, zaufaj mi – szepnął tylko malarz, nie przerywając owej czynności.
Blondyn zdecydował się zamilknąć i przecierpieć. Miał nadzieję, iż jego towarzysz… Za chwilę kochanek… Wie, co robi.
W chwilę później artysta rozpiął spodnie i chwycił go pod kolanem, by podnieść do góry. Kiedy turkusowooki poczuł, jak coś napiera nań boleśnie, odwrócił się i począł protestować.
— Mrówkolwie, to boli, przestań!
— Przepraszam. Będę delikatny – odrzekł szatyn, nie puszczając go ani na chwilę.
Bardzo ciężko było mu wytrzymać. Rozdzierający ból nie pozwalał poczuć nic innego. Z początku jedynie zagryzał wargi niemal do krwi. Oczywiście, mężczyzna naprawdę starał się nie zrobić mu krzywdy, lecz niewiele z tego wychodziło.
Nagle jednak poza bólem pojawiło się coś jeszcze. Wypełniające go uczucie, sprzeczne właściwie z tym, jakie było, a jak je odbierał. Absurdalna przyjemność, płynąca z raniących go ruchów. Mimowolnie rozluźnił się, przymykając oczy w tej bolesnej rozkoszy.
— Czujesz to tutaj, prawda? – mruknął mu do ucha malarz, po czym pocałował je delikatnie. W tym samym momencie poruszył się o wiele odważniej, czym wywołał głośny jęk ze strony swojego młodego kochanka.
Momenty bólu zostały zupełnie przysłonięte przez przyjemność. Wkrótce Nathaniel nie potrafił już czuć niczego poza błogością, która wypełniała go mocno z każdym ruchem szatyna. Nie zwracał nawet uwagi na głośne dźwięki, jakie sam wydawał. Zupełnie poddał się władzy miękkiego, głębokiego głosu mężczyzny, szepczącego tylko jego imię.

Ślepe promienie błąkającego się rankiem słońca niemymi dłońmi wyszukało leżące na jasnym łożu ciała dwóch postaci. Jaskrawym kontrastem opromienionej materii naznaczyło je muśnięciami swych palców, aż dotarło do pogrążonych we śnie twarzy. Pod wpływem rażącego światła jedna z nich drgnęła nieprzychylnie, mając za złe wiecznej kuli ognia nagłe wybudzenie.
Jasnowłosy chłopak otworzył turkusowej barwy oczy, niemrawo patrząc przed siebie. Niezbyt rozumiał, gdzie jest ani co tak ciasno oplata go w miły i ciepły sposób. Kiedy jego wzrok wreszcie się wyostrzył, zaś umysł pojaśniał, blondyn przypomniał sobie wszystko. Prędko poczerwieniał.
Po niedługiej chwili mężczyzna, z którym spał, również się obudził. On jednak po ujrzeniu tego, co miał przed sobą, podniósł kąciki ust w pełnym błogości uśmiechu.
— Dzień dobry, Nathanielu – mruknął zachrypniętym po śnie głosem, patrząc nań spod przymkniętych powiek.
— Dz-dzień dobry – odrzekł, absolutnie zagubiony.
Na bogów…
— Jak ci się spało? – spytał Mrówkolew i przytulił go mocniej do siebie. Chłopak zdał sobie sprawę, że pod warstwą kołdry obaj są nadzy.
— Chyba miło…
Ja naprawdę…
— Doprawdy? Mnie było doskonale – rzekł jeszcze, po czym pocałował go w czoło.
Spędziłem z nim noc… I to nie na spaniu.
Nagła myśl o złości rodziców, choć niepokojąca, nie uderzyła go tak mocno jak to, że on i malarz… Razem… Kilka razy...
Argh! Nie! To niedorzeczne! Przecież to nie mógł być sen! Przecież leżysz z nim teraz! Bez ubrań. Jesteś zmęczony. I bolą cię… biodra. Nie, o tym nie myśl. Co teraz? Na wszystkich bogów, co teraz?!
Ta kwestia na szczęście dla udręczonego owym pytaniem modela prędko została rozwiązana przez osobę bardzo powiązaną z jego wewnętrzną paniką. Szatyn bowiem, puściwszy go, usiadł na łóżku, po czym ziewnął, przy okazji rozciągając ciało. Parę kręgów chrupnęło charakterystycznie. Mężczyzna wstał bez zwrócenia najmniejszej uwagi na swoją nagość.
— Co chciałbyś na śniadanie? – spytał. Jego uśmiech, choć wcale nie szerszy, wyraźnie emanował ciepłem i radością. Bardzo wątpliwe, by żałował tego, co zrobił.
— Uhm… Przepraszam. Powiedziałem rodzicom, że wrócę przed nocą, tymczasem… Ja chyba lepiej już pójdę – mruknął bez patrzenia w stronę artysty i usiadł z zamiarem jak najszybszego odnalezienia swoich ubrań, po czym zniknięcia z tego mieszkania..
Rozbrzmiał odgłos cichych kroków i nagle twarz kucającego malarza znalazła się tuż przed nim, uniemożliwiając planowaną ucieczkę.
— Powiedz mi, Nathanielu. Żałujesz tego, co zrobiliśmy? – Jego teraz nieco smutny głos sprawnie manipulował chłopakiem, którym targnęło sumienie. Pamiętał wątpliwości mężczyzny ostatnim razem. Wywołane również przez niego.
— Mrówkolwie, to nie tak…
— Więc jak? Było ci źle? Czujesz obrzydzenie? A może to ja… Zmusiłem cię?
Blondyn zacisnął usta w wąską linię. By udzielić odpowiedzi na choćby jedno z tych pytań, musiał sięgnąć pamięcią do niedawnych wydarzeń, zaś to sprawiało, że pąsowiał jeszcze mocniej. Westchnął ciężko i zaczął wreszcie mówić  szybko, bez patrzenia na… kochanka.
— To nie twoja wina. Tylko moja. Wstydzę się. Siebie. Poza tym moi rodzice…
Przerwały mu napierające nań ciepłe i miękkie wargi Mrówkolwa, który, położywszy dłoń na policzku chłopaka, całował go z wyraźnie wykrzywionymi w uśmiechu ustami. Kiedy odsunął się nieco, spojrzał mu głęboko w oczy, nie pozwalając spuścić wzroku.
— Wczoraj widziałem cię całego, mój drogi. Już nie masz się czego wstydzić. A twoja rodzina nie będzie nijak miała do ciebie żalu. Nawet się nie dowiedzą.
Po chwili milczenia skrępowany chłopak wreszcie odważył się nikle uśmiechnąć i przytaknął jego słowom, nieco uspokojony. Szatyn pocałował go po raz drugi, tym razem delikatniej, po czym spytał znowu.
— Więc co chciałbyś na śniadanie?
— Zjem wszystko, co zrobisz.

Zdenerwowanie całą ogólną sytuacją, jakie dopadło Nathaniela, minęło w końcu, pozostawiając po sobie zaledwie drobną część owego zaległego jak stary kurz, nieprzyjemnego uczucia. W zamian obudził się strach przed reakcją rodziców. Zwłaszcza ojca. Owszem, ostatnimi czasy, choć nadal nie okazywał entuzjazmu względem jakichkolwiek uwag dotyczących Mrówkolwa, zaczął przynajmniej akceptować fakt, iż jego syn jest teraz modelem u najbardziej znanego malarza w całym Herveshu. Jednak jak zareaguje na to, iż Nathaniel nie dość, że nie przyszedł o umówionej porze, to jeszcze spędził całą noc poza domem, nie wspomniawszy o tym ni słowa?
— Mój drogi, co cię trapi? – spytał wreszcie szatyn, najwyraźniej znów nie będąc pewnym, czy nie ma czegoś wspólnego ze zmartwioną miną chłopaka.
— Nie mam pojęcia, jak wytłumaczyć rodzicom swoje nieposłuszeństwo. Miałem wczoraj wrócić do domu przed zachodem, a tymczasem… Sam wiesz – odparł ten, po czym dokończył picie wody.
Mrówkolew zamyślił się nieco i podszedł do okna. Otworzone na oścież okiennice wpuszczały do mieszkania poranne światło młodego słońca oraz duszne powietrze. Choć wczoraj jeszcze siąpił deszcz, nie zdołał oczyścić ziemi z jej suchot, więc niebo najprawdopodobniej dziś także podzieli się wodą ze swych błękitnych studzien na płynących tu i ówdzie chmurach.
— Nie przejmuj się rodzicami. Pójdę z tobą i przeproszę – rzekł w końcu malarz, odwracając się do blondyna z pokrzepiającym uśmiechem. Ten jednak zbladł na policzkach.
— Chyba nie masz zamiaru im…
— Nie, skądże. Powinieneś doskonale zdawać sobie sprawę, że to sprawiłoby jedynie, iż już nigdy więcej bym cię nie ujrzał. Ewentualnie na ulicy - przelotnie i z daleka.
No właśnie. Jak teraz będzie między nami, Mrówkolwie? Zamierzasz zostawić to tak jak było dotychczas?
Najwyraźniej przez te ponure myśli model po raz kolejny zrobił niezbyt radosną minę. Z tego też powodu mężczyzna prędko podszedł doń i spojrzał mu prosto w oczy.
— Nie ufasz mi?
— Oczywiście, że ci ufam! Tyle że… Nie, to teraz nie jest ważne – odparł chłopak, nieco czerwieniejąc.
— No dalej. „Tyle, że” co? – naciskał artysta.
— Bo… Po „tym”… Ja… Ja nie wiem, jak mam się zachować, co zrobić… żeby być bliżej… Zwłaszcza, że przez większość czasu, będę musiał ukrywać, co czuję – powiedział cicho z oczyma skierowanymi w bok. Szatyn westchnął ciężko.
— To prawda. Nasza sytuacja do uznawanych za normalne nie należy w mniemaniu ludzi z zewnątrz. Ale my nie musimy wychodzić na zewnątrz, prawda? I pamiętaj, Nathanielu. Nie tylko ty chcesz być bliżej.
To rzekłszy, Mrówkolew złapał go delikatnie za brodę i przyciągnął ku sobie. Zatrzymał się jednak w ostatniej chwili i nie pocałował, wyczekując jego ruchu. A cóż młody Angerbold miał zrobić w momencie, gdy z tak bliska odurzał go zapach skóry mężczyzny, jak i wzrok jego ziemistych oczu? Nieśmiało zbliżył się doń i przyłożył wargi do ust malarza.

— Nathanielu, gdzieś ty był?! – zawołała Caroline, gdy jej syn wszedł do przedsionka domu. Kobieta od razu doń podeszła i przytuliła mocno, żądając jednocześnie wyjaśnień. Dopiero w tym momencie zauważyła, że za chłopakiem stoi ktoś jeszcze.
— Dzień dobry – skłonił się przed nią mężczyzna. Odpowiedziała tym samym, uprzednio puściwszy blondyna.
— Witam, panie Mrówkolwie. Co pana do nas sprowadza? – spytała z miłym uśmiechem na ustach.
— Właściwie niewiele. Chciałem po prostu odprowadzić Nathaniela i przeprosić za przetrzymanie go u siebie. Wiem, że mogłem tym panią zmartwić i sprawić problem, jednak wolałem przyjść tu z nim, by potwierdzić, że wina nie leży po jego stronie.
— Och… Czyli to przez pana nie wrócił na noc? – głos matki stał się nagle dziwny, pobrzmiewała weń jakaś niesprecyzowana nuta.
— Tak, proszę mi wybaczyć. Nathaniel powiedział mi, że nigdy nie jeździł konno, więc postanowiłem wziąć jego i moją klacz za północną bramę. Trochę pojeździliśmy, więc nie zdziwiłem się, że po powrocie do mojego mieszkania od razu zasnął na sofie. Nie chciałem już go budzić, więc postanowiłem, by wypoczął u mnie. Naprawdę przepraszam za wszelkie problemy – wytłumaczył szatyn, kłamiąc bez mrugnięcia okiem. Chłopak był pewien, że gdyby to jemu przyszło się tłumaczyć, nie podołałby temu zadaniu. Nawet teraz poczerwieniał lekko, tak mocno działały nań wspomnienia ostatniej nocy.
— To prawda, Nathanielu? – zwróciła się nagle do niego Caroline. Turkusowooki jedynie przytaknął głową, co najwyraźniej wystarczyło. Na szczęście.
— …No dobrze. Ale następnym razem wytrzymaj chociaż powrót do domu, dobrze, synu? Ja i ojciec bardzo się martwiliśmy.
— Dobrze, postaram się – odrzekł blondyn z przepraszającym uśmiechem.
— Cóż… Ja tymczasem już pójdę. Muszę skończyć jeden obraz. Do widzenia, pani Angerbold. Nathanielu, do jutra – rzekł malarz i skłoniwszy się po raz kolejny, odwrócił się do wyjścia.
— Do widzenia. Miłej pracy, panie Mrówkolwie! – powiedziała matka, po czym poszła zamknąć zań drzwi.
Model tymczasem westchnął ze zmęczeniem. Owszem, może i jego wymówka została wymyślona, lecz naprawdę czuł dzisiaj ucisk w nogach od końskiego grzbietu…
…Pomijając jeszcze inny „ucisk” w tamtych okolicach.
— Tata już wyszedł? – zapytał matkę, by jakoś odciągnąć się od takich myśli.
— Tak, poszedł do pracy. Ale nie martw się, raczej nie będzie gniewał się na ciebie zbyt długo. Mam dla niego dobrą wiadomość. Jesteś głodny?
Weszli razem do kuchni, gdzie była jeszcze Pauline, akuratnie myjąca naczynia. Miała na upiętych włosach skromny czepek, który zakładała jedynie, gdy chciała gdzieś wyjść. Wyjątkowa sytuacja.
— Nie, jadłem już śniadanie u Mrówkolwa. Jaką wiadomość?
— Spłaciłam wczoraj dług u pani Hubbins i państwa Geoffrey’ów dzięki pieniądzom za twój obraz i paru oszczędnościom. Może uda nam się nawet zdążyć zapłacić resztę przed zimą – powiedziała entuzjastycznie, uśmiechając się z ogromną dumą.
— Naprawdę? To wspaniale! Czyli tata nie wie?
— Nie, jeszcze mu nie powiedziałam.
— Ucieszy się.
— Na pewno – zakończyła Caroline i zaczęła wycierać czyste naczynia przy swojej córce.
Może nawet przestanie być taki niechętny wobec Mrówkolwa, przeszło chłopakowi przez myśl, gdy siadał.
Ta informacja ucieszyła również jego. Rzadko udawało im się wyczyścić konto do zimy, zaś na przednówek zawsze zaczynało brakować pieniędzy, dlatego choćby lekkie odciążenie stanowiło coś bardzo ważnego. Najlepszym zaś było to, iż sam Nathaniel miał w tym swój udział.
Dobrze, że oddał matce te pieniądze.

9 komentarzy:

  1. Od pewnego czasu już tutaj zaglądam i muszę przyznać, że nie mam zamiaru przestawać, bardzo mi się podoba twój styl pisania. A co do rozdziału to nie mogłam się go doczekać i powiem a raczej napiszę szczerze że moja pokusa została zaspokojona bo rozdział świetnie się czytało :)
    Życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, że zrobiłaś to specjalnie i kazałaś nam czekać cały tydzień na rozdział o ich intymnych stosunkach! Chociaż mysłałam, że nie dojdzie od razu do seksu, a jedynie do jakichś konkretniejszych pieszczot, także tu mnie zaskoczyłaś (oczywiście, na plus) :3 Właściwie nie mam nic ciekawego do napisania, prócz tego że podobało mi się to jak opisałaś całą sytuację i wszystko inne :D Pisanie idzie Ci naprawdę bardzo dobrze, co niezmiernie mnie cieszy, więc życzę Ci jeszcze więcej weny na kolejne rozdziały :*
    Zander.

    OdpowiedzUsuń
  3. OHOHO. Przepraszam za znowu krótki komentarz. W oczy rzuciła mi się jedna, ważna scena, mianowicie...
    SEKS! *O* xD
    Ale naprawdę, miałam obawy co do tego tematu, a ty z nim postąpiłaś delikatnie i właściwie. Pewnie dlatego bałam się, bo sama nie potrafię dopasować erotyzmu, czy może raczej słownictwa do swoich dzieł, a zwykle piszę w dawniejszych czasach i potem się męczę, jak ładnie przekształcić słowo "penis" itd. ^^". A tobie udało się to pięknie, więc brawa.
    Weny ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Na usta ciśnie mi się głośne: "KYAAAAAAAAAAAAAAAA~" , lecz muszę się pohamować, bo zbudziłabym zapewne całą dzielnicę. Zacznę od bardzo ładnie opisanej sceny erotycznej (Na którą wbrew woli, podświadomie czekałam!). Opisałaś ją bardzo dojrzale i subtelnie, doskonale przekształciłaś zwykle wulgarnie opisywany w opowiadaniach internetowych akt w istną perełkę :3 Mogłabym chwalić w nieskończoność (och, ja milusia)! Cóż, dość szybko to poszło, ale opis był bardzo rzeczowy i dobrze obrazujący zaistniałą scenę. Cóż mogę jeszcze dodać... O, dylemat bolących bioder Nathaniela w tymże zdaniu: "Argh! Nie! To niedorzeczne! Przecież to nie mógł być sen! Przecież leżysz z nim teraz! Bez ubrań. Jesteś zmęczony. I bolą cię… Biodra. Nie, o tym nie myśl. Co teraz? Na wszystkich Bogów, co teraz?!" , mnie rozbroił ^^.Do łepetyny wcisnęła mi się tylko jedna myśl: Drogi Nathanielu, biodra bolą cię tylko i wyłącznie od jazdy konnej, Mrówkolew WCALE nie był w to zamieszany, to że leżysz z nim nagi w łóżku, to tylko przypadek. (Na drugie imię mam sarkazm ;__; ). Uroczo ^^ Co do dalszej akcji, na której jakoś nie mogłam się skupić, ponieważ rozpraszało mnie to, iż cały czas podrygiwałam, hamując pisk a'la oszalała fangirl. Widać to, że Mrówkolew szczerze kocha Nathaniela, z czego jestem bardzo, ale to bardzo zadowolona. Chłopak zapewne odwzajemnia to uczucie, co pokazał oddając mu się. Jestem straszną materialistką, jeśli chodzi o okazywanie uczuć. Liczy się dla mnie nie tylko psychiczne, ale i fizyczne zaufanie partnerowi. Mrówkolew, swoją opiekuńczością i wyrozumiałością pokazał że szczerze kocha Nathaniela, co ten również zaprezentował, oddając mu się. Dalej... Matka Nathaniela jak zwykle pokazała swoją wyrozumiałość. Jestem ciekawa jak na wymówkę na to czemu chłopaka nie było w domu zareaguje jego ojciec... Podejrzewam, że odbędzie się kolejna ojcowsko-synowska rozmowa.
    Cóż, koniec męczenia moim bełkotem bez najmniejszego ładu i składu.
    Standardowo życzę weny i pozdrawiam ^^
    Shiemi

    OdpowiedzUsuń
  5. Cieszę się że nie jestem jedyny, który odliczał godziny do zupełnego zbliżenia się tych dwoje. Pociesza mnie to, bo oznacza, że nie jest ze mną jeszcze aż tak źle xD no ale do rzeczy. W końcu! Tak nareszcie to zrobiłaś! Muszę pochwalić tą scenę. Nie przesadziłaś ale też nie ujęłaś jej tego woalu intymności jaki nam tu serwujesz. Jak dla mnie powinno być tak jak było. Nie za dużo, ani nie za mało... Nie chce mi się tylko wierzyć, że matka Natha tak spokojnie to przyjęła... Czas uzbroić się w większą dawkę cierpliwości aby wytrzymać do następnego rozdziału

    OdpowiedzUsuń
  6. Pojawił się nowy rozdział u mnie ^^.
    Od razu mówię dwie rzeczy: ctrl + F i wpisać racz IV, od tego momentu możesz czytać ^^. I przepraszam ;.;. Jest straszne nieczytelne, bowiem między werszami są ogromne spacje... Postaram się to naprawić, tylko nie wiem kiedy ;.;
    Przepraszam ;.;

    OdpowiedzUsuń
  7. Wow! Awansowałam na wybawienie! *__*
    Ty nie możesz nie wiedzieć, co zrobić z Księciem Turkusu ;.;. Musisz mieć pojęcie, żeby było dużo rozdziałów ;.; (a ja jak zwykle dbam tylko o swoje dobro i nie daję wytchnienia autorkom).
    Okay. Moje przecinki to tragedia. Wpierw było za dużo, potem się poprawiłam, teraz za mało… Ze mna jest źle ;.;. Postaram się to poprawić, wręcz obiecuję to. Źle odmieniałam? :O Jeśli to prawda (a pewnie tak jest), to zawaliłam na całej linii, gomene ;.;. Przynajmniej już wiem, czemu mi się tak topornie pisało: pewnie moja psychika broniła się przed zrodzeniem tak wadliwych tworów. Ech, następnym razem posłucham wrodzonej podświadomości. I za dużo archaizmów – coś tak czułam, kurczę! xD Wezmę sobie to do serca.
    Dziękuję za miłe słowa :3.
    Ale że śmiałam źle cokolwiek odmienić…
    Jeszcze raz przepraszam, bo to z pewnością utrudniało czytanie ;.;. I, od razu podam moją ukochaną i wnerwiająca wymówkę: Mam tylko trzynaście lat! xD
    Tak, wiem, ta wymówka denerwuje.
    Dziękuję jeszczeraz, że zachciało ci się tutaj wejść ^^. I dziękuję za awans na wybawienie xD.
    Pozdrawiam ^^.
    WENY!

    OdpowiedzUsuń
  8. I czo ja mam teraz napisać? Wszyscy już się naprodukowali. Wyszło ładnie i naturalnie, scena erotyczna na wysokim poziomie, chociaż autorka uparcie twierdzi, że nie umie we fluffy. Bardzo miło się to czytało i jestem zadowolona z odczuć Nathaniela. Są na tyle naturalne i dobrze opisane jak takie warzywko jak ja może to sobie wymyślić. No i zachowanie Mrówkolwa, który swoją troską i opiekuńczością pokazuje, że jak najbardziej zależy mu na nim.
    Akcja z bólem pleców - śmiech jak cholera. Ból od konia, yeah sure. Ojciec na pewno będzie bardziej przenikliwy niż matka. Czekam na jego pytania. I Nath jest, a raczej był straszną pałą, że wcześniej nie ogarnął "choroby duszy". Chyba bólu dupy XD
    Mrówkolew w samym ręczniku - tak bardzo reakcja chłopaka. Wanna see. Włosy tak uroczo skręcone w żmijki~~
    No i cała noc, no. Me like it.
    ~ Brukiew z radosnym ryjcem c:

    OdpowiedzUsuń
  9. Cześć to ja, czytająca twoje dzikie seksy o 3 nad ranem. Musisz więc sobie wyobrażać, jak wygląda moja paszcza w tej chwili ^ ^'' W każdym razie, jak czytałam twoje opisy, no nazwijmy to, penetracji (x3), powiem że wyszły bardzo realistycznie. Aż się zaczęłam zastanawiać, co ty tam nosisz pod tą swoją "spódnicą", skoro emanuje z tego takie doświadczenie o.O'' Ogólnie rozdział jak zwykle bardzo zgrabny, opisy światła i chmur mistrzowskie. Życzę weny ~

    OdpowiedzUsuń