Uwaga

piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział XIX

— Co? Mówisz prawdę? Jak to możliwe?
Pełen niedowierzania głos rozniósł się w pomieszczeniu. Zaskoczony do żywego malarz przerwał nawet obserwowanie płaczących chmur, kiedy Nathaniel podczas oglądania i komentowania – na prośbę mężczyzny – obrazu „Jeźdźca jutrzni” powiedział w pewnym momencie, że nigdy w życiu nie siedział na koniu.
Dzieło, które przed nim stało, przedstawiało właśnie blondyna w jasnozielonej zbroi na karodereszowatym koniu z ozdobną uprzężą. O dziwo, wątłe ciało chłopaka dobrze wyglądało w lekkim okuciu oraz z mieczem u boku. Ale to dostojna, elegancka pozycja na zwierzęciu, które miało zaraz stanąć dęba, zachwyciła go tak, że nim pomyślał, rzekł, iż „nie wyobrażał sobie, by mógł tak dobrze wyglądać na koniu, skoro nigdy żadnego nie dosiadał”.
— Naprawdę. Po prostu mi się nie zdarzyło – odpowiedział, nieco zestresowany tym autentycznym zdziwieniem.
— Nieprawdopodobne. Cóż, ciężko mi w to uwierzyć, bo nawet na festynach przejażdżki konne są uwielbianą atrakcją. Poza tym wielu ludzi w Leverium musi posiadać własnego wierzchowca, skoro jest tu tyle stajen. Nie pomyślałbym za to, że istnieje ktoś, kto przez tyle lat…
— Proszę, możemy skończyć? – przerwał mu coraz bardziej speszony Nathaniel. – Jako dziecko trochę bałem się koni, a potem zwyczajnie nie miałem okazji. I tyle.
— Hm…
W zamyśleniu szatyn potarł palcami brodę, patrząc przed siebie. Wyglądał, jakby starał się coś wymyślić, a to zupełnie nie spodobało się chłopakowi. Cóż, śmiało można powiedzieć, że strach z dzieciństwa nadal odbijał się cieniem w jego umyśle i może to było powodem, dla którego do tej pory niespecjalnie zależało mu na umiejętnościach jeździeckich.
— Czy mógłbyś jeszcze dzisiaj spotkać się ze mną, gdy już zjesz w domu obiad? – spytał nagle mężczyzna, zapewne specjalnie nie proponując nic konkretnego.
— Myślę, że dam radę… - odparł nieufnie Nathaniel, choć nie chciał wyjść na osobę niewychowaną.
Ale przyznam, że jestem trochę ciekawy. Tylko trochę.
— Cieszę się. W sumie mamy jeszcze trochę czasu, więc chciałbym zacząć pracę nad kolejnym obrazem – zakończył szatyn, uśmiechając się szeroko. Chłopak nie wiedział jedynie, czy był to uśmiech zadowolony, czy też złowrogi.

Wizyta w domu jedynie na obiad zdziwiła nieco matkę Nathaniela, pewną, że jej syn raczej już nigdzie nie wyjdzie. Ten jednak orzekł, iż malarz zaprosił go jeszcze na popołudnie, co wywołało lekki sprzeciw – tym razem ze strony ojca. Mimo swych uprzedzeń czy też wątpliwości – chłopak nie wiedział, jak to nazwać – pozwolono mu na wyjście pod warunkiem, że wróci przed nocą.
Teraz zaś blondyn kroczył niepewnie w stronę mieszkania Mrówkolwa, gdzie ten miał nań czekać. Wciąż nie wiedział, co też mężczyzna wymyślił, lecz wolał się raczej nie zastanawiać, mając na uwadze nieprzewidywalność jednego z najsławniejszych ludzi w kraju.
Zawieszone nadal wysoko słońce wyzierało zza deszczowych chmur, oświetlając mieniący się od wilgoci bruk. Wątpliwym było, by dziś padało kolejny raz, zaś w tym przekonaniu utwierdzały świat wątłe już obłoki. Zapewne do jutra znowu będzie ciepło.
O dziwo, kiedy pokonał ostatni zakręt, wyminąwszy wpierw tłum ludzi na jednej z większych ulic, ujrzał szatyna pod kamienicą. Oparty plecami o ścianę, stał on z założonymi rękoma, lekko spuszczając głowę w dół. Pozycja jego ciała sprawiała wrażenie rozluźnionego i absolutnie ignorującego wszystko wokół.
Model pomyślał niespodziewanie, iż jest to człowiek naprawdę wielkiej urody. Sposób, w jaki jego włosy spływały wzdłuż policzków czy też to, jak lekko napięte mięśnie ramion rysowały swój delikatny kształt pod koszulą… Nie licząc niezwykle miłego usposobienia, mężczyzna samym wyglądem na pewno zdobyłby serce każdego dziewczęcia bez względu na gust czy pochodzenie.
Zaśmiał się pod nosem.
I jak tu się dziwić, że się weń zakochał?
— Mrówkolwie! – zawołał, będąc już całkiem blisko niego. Artysta otworzył oczy i podniósł głowę do góry, po czym uśmiechnął się do chłopaka.
— Witaj po raz drugi, Nathanielu – rzekł mu z jakąś zadowoloną nutą w głosie. – Chodź ze mną.
— A-ale gdzie? Nie będziemy w twoim mieszkaniu? – spytał zdziwiony. Odpowiedziało mu łobuzerskie spojrzenie. Wątpliwości co do przyjścia tu w sercu młodego Angerbolda znów się odezwały.
— Dzisiaj już raczej nie. Ale zobaczysz, spodoba ci się – powiedział, po czym ruszył przed siebie. Blondyn prędko go dogonił.
Chodzenie wśród ludzi niespecjalnie przypadało chłopakowi do gustu, lecz malarz nie zatrzymywał się i zgrabnie omijał tłumy, wyraźnie oddalając od miejsc, gdzie mieszkańcy Leverium mieli zwyczaj zbijać się w większe grupy. Jednocześnie widać było, iż kieruje się na obrzeża miasta, zaś tam raczej nie było znajdowało się wiele ciekawych rzeczy.
— Mrówkolwie, proszę. Powiedz mi, gdzie idziemy – rzekł w pewnym momencie Nathaniel. Był zmuszony podbiec nieco do mężczyzny, który wykonywał dość długie kroki, pokonując szybciej większe odległości niż on.
— Nie martw się, jesteśmy prawie na miejscu – odparł uśmiechnięty, by w chwilę po wypowiedzeniu tych słów skręcić po raz ostatni.
I właśnie wtedy obawy blondyna zostały ostatecznie potwierdzone.
Stali bowiem przed jedną z lepszych stajen w stolicy. Trzymanie tu konia należało do rzeczy bardziej kosztownych, gdyż zwierzęta przebywały cały czas w doskonałych warunkach. Świeże siano, najlepsza pasza, duże boksy wyłożone dobrej jakości słomą. Każdy „klient” był czyszczony raz dziennie, zaś o sprzęt dbano z niezwykłą uwagą, by nikt nie ukradł ani jednej części, a także by wszystko było dokładnie zakonserwowane pastą – jej recepturę tworzył sam garbarz. Nic dziwnego zatem, że najsłynniejszy malarz ostatnich czasów właśnie tu postanowił ulokować swego wierzchowca.
— Dzień dobry, panie Brown! – zawołał szatyn do stojącego nieopodal młodego mężczyzny o wyraźnych muskułach.
— Och, witam pana! Pańska klacz już została wyczyszczona i jest gotowa do wyjścia. Zaraz ją przyprowadzę. Jest pan pewien, by jej nie siodłać?
— Nie ma takiej potrzeby. Wezmę jedynie ogłowie i koc.
Stajenny kiwnął głową, po czym udał się po zwierzę. Tymczasem Nathaniel rozważał właśnie niezauważoną ucieczkę z tego miejsca.
Tak, był ciekaw pomysłu Mrówkolwa.
Owszem, nigdy nie siedział na koniu.
Nie, nie chciał, by te dwa fakty miały ze sobą coś wspólnego.
Niestety, najwyraźniej artysta miał zamiar przełamać lody w jego „przygodzie” z jeździectwem. Bynajmniej, nie podobało mu się to w ogóle.
Lecz los nie pozwolił mu już na ucieczkę, bowiem szatyn odwrócił się w jego stronę, z rozbawieniem dostrzegając strach w oczach chłopaka.
— Nathanielu, nie musisz się tak bać. Przecież koń cię nie zabije – zażartował niewinnie.
Nie byłbym tego taki pewien.
W tym właśnie momencie odgłos żelaznych podków rozniósł się najpierw ze środka stajni, potem już odbijał się echem na twardym bruku. Jabłkowita klacz o łagodnym spojrzeniu i pięknych zgrabnych rysach wyszła na zewnątrz, prowadzona przez owego mężczyznę, który w drugiej ręce trzymał szary koc.
Malarz z czułym uśmiechem na ustach podszedł do konia i prędko go przejął, przy okazji się zeń witając. Zwierzę zarżało cicho i szturchnęło go przyjaźnie nosem. O dziwo, pomimo swych rozmiarów, zrobiło to tak delikatnie, że można by zaryzykować stwierdzenie, iż doskonale zdaje sobie sprawę z kruchości ludzkiego ciała w porównaniu ze swoim.
— Dziękuję. Zapłacę, gdy wrócimy – rzekł do stajennego, który ukłonił się przedeń. Następnie podszedł z koniem do blondyna i podał mu wodze. – To jest moja Esemire. Potrzymaj ją przez chwilę – rzekł.
Chłopak oniemiał, widząc ogromne zwierzę tuż przed sobą. Najwyraźniej zaciekawione nowym człowiekiem, odwróciło w jego stronę duży łeb i zbliżyło nieco pysk. Nathaniel nie miał pojęcia, co zrobić, więc stał jedynie i trzymał dwa skórzane pasy w dłoni. Szatyn jednak nie wytrzymał i nim zrobił to, co miał w zamiarze, podszedł do niego, śmiejąc się pod nosem.
— Nie bądź taki sztywny, ona chce się tylko przywitać. Nie zbliży się bardziej, jeśli ty nie pokażesz, że pozwalasz.
Powiedziawszy to, chwycił go za drugą dłoń i przyciągnął nieco do chrap konia. Te wbrew pozorom okazały się niebywale miękkie i miłe w dotyku. I przyjemnie ciepłe. Nawet gdy malarz zabrał rękę, blondyn nadal głaskał zwierzę, które patrzyło nań spokojnymi brązowymi oczyma. Chłopak uśmiechnął się lekko i odważył nawet przenieść palce wyżej, na szerokie czoło. To z kolei okazało się twarde i bardziej szorstkie ze względu na sierść rozchodzącą się w uroczy sposób ze spirali na środku jasnej głowy.
Tymczasem Mrówkolew podszedł do boku konia, by umieścić na jego grzbiecie złożony w pół koc. Gdy już to uczynił, poklepał wierzchowca, po czym zbliżył się do w dalszym ciągu zajętego głaskaniem modela.
— Chodźmy. Chcesz ją poprowadzić?
— Nie, lepiej ty to zrób – odpowiedział Nathaniel, zreflektowawszy się. Od razu oddał mu wodze, które artysta przełożył przez łeb konia. Dopiero wtedy chwycił go pod pyskiem i lekko pociągnął. Ułożone zwierzę od razu ruszyło wolnym krokiem.
Młody Angerbold już miał spytać, gdzie się teraz udadzą, lecz prędko zorientował się, że spod owej stajni było bardzo blisko do północnej bramy, za którą wokół niezbyt często uczęszczanych dróg rozciągały się duże łąki i łagodne wzniesienia. Zapewne tam mężczyzna miał zamiar wsadzić go na konia wbrew jego woli. Co z tego, że klacz była łagodna – nadal ważyła jakieś sześć razy więcej niż on i, choćby nieopatrznie, bez problemu zrobiłaby mu krzywdę.

Rytmiczne stukanie kopyt niosło się za chłopakiem przez całą drogę, stale przypominając o czekającej „niespodziance” – która właściwie niespodzianką już nie była. Teoretycznie gdy szedł z przodu, cały czas był na widoku i nie miał żadnej możliwości na niezauważoną ucieczkę. Jednak właśnie przez wzgląd na towarzyszącą im klacz wolał nie trzymać się zadu.
Brama północna nie była główną bramą Leverium, toteż jej przejście nie należało do największych. Jeno dwóch strażników koczowało przyń z przymusu pracy, lecz jeden z nich ucinał sobie właśnie drzemkę, podczas gdy drugi zajadał się drobnym posiłkiem. Ów świadomy obecności przechodniów spojrzał na idącą parę z wierzchowcem, nie poświęcając im jednak większej uwagi – zapewne przez wzgląd na brak bagażu, który można by zarekwirować w razie czegoś niedozwolonego. W ten sposób obaj mężczyźni przekroczyli bramę bez problemu.
Niegdyś za tym wyjściem z miasta rozpościerał się las, lecz został on wycięty za panowania poprzedniego króla. Z tego względu tuż za murami leżały gdzieniegdzie gałęzie, karcze i butwiejące lub nie pniaki – pozostałości po niegdysiejszej chlubie matki natury.
— Nathanielu, mógłbyś tu poczekać chwilę? Chciałbym trochę rozruszać Esemire – spytał Mrówkolew, gdy pokonali pewien dystans od miasta. – To nie potrwa długo. Pozwolisz? 
— Oczywiście – odrzekł mu jego model, uśmiechając się.
Wątpię, by udało mi się uciec, gdy będziesz mógł dogonić mnie na koniu. Ech…
Malarz również się uśmiechnął, po czym stanął przy boku klaczy. Pogłaskał ją czule i poklepawszy po grzbiecie, mocno wybił się z ziemi, by zgrabnie nań wskoczyć. Poprawił się jeszcze, chwycił wodze i spiął nieco wierzchowca, żwawym stępem robiąc dwa szerokie koła wokół blondyna.
Mężczyzna naprawdę dobrze prezentował się na koniu. Wyprostowana sylwetka, spokojna dłoń i delikatny, zadowolony uśmiech na twarzy. Esemire tymczasem rzeczywiście była ułożona, gdyż chłopak nawet nie dostrzegł, w jaki sposób szatyn popędził ją do kłusa. Po krótkiej chwili jednak szatyn ściągnął wodze i wypchnął lekko wierzchowca, który tym razem przeszedł do miękkiego i pełnego gracji galopu. Trzy stąpnięcia i przerwa. Trzy stąpnięcia i przerwa. I tak kilkanaście razy.
W pewnym momencie jednak Mrówkolew zatrzymał się w trzech, czterech krokach.
— Nathanielu. Zostań tu na moment. Przebiegnę się z nią szybciej i wrócę – rzucił.
Gdy jego towarzysz przytaknął, od razu spiął konia mocnym przyłożeniem łydek. Ten ruszył natychmiast.
Chłopak stał i patrzył jak urzeczony w jabłkowitego konia, który zaczął pędzić przed siebie. Wykonywał długie, dalekie kroki, gładko pokonując o wiele dłuższy dystans niż podczas poprzedniego powolnego galopu. Malarz również wyglądał inaczej – oddał wodze klaczy i pochylił się w przód. Jednak nie to tak bardzo zauroczyło młodego Angerbolda. To rozwiane w pędzie ciemne włosy mężczyzny i wrażenie absurdalnego w owej sytuacji rozluźnienia. Przez to turkusowooki umiał jedynie myśleć, że ta scena wygląda po prostu pięknie.
Kiedy postacie konia i jeźdźca oddaliły się na znaczną odległość, artysta bez zwalniania szaleńczego tempa wykonał łukowaty zakręt i zawrócił. Dopiero teraz Nathaniel mógł dostrzec, że szatyn uśmiechał się szeroko, radośnie, wyglądając, jakby łapał wiatr.
W połowie drogi powrotnej Mrówkolew wyprostował się i począł delikatnie zwalniać. Klacz, rzecz jasna, zauważyła ten sygnał i przestała wyciągać chód. Dzięki temu bez problemów zatrzymali się przy czekającym chłopcu.
Zdyszany, ale absolutnie zadowolony i szczęśliwy mężczyzna zsiadł zgrabnie z grzbietu zwierzęcia, które od razu wyciągnęło w przód łeb, by się rozluźnić. Wbrew oczekiwaniom blondyna, zdający się w tej sytuacji lichym kocyk nie spadł z konia.
— Ach, dobrze od czasu do czasu tak pobiegać, prawda, moja droga? – zwrócił się do klaczy malarz, klepiąc ją po szyi. Następnie odwrócił się w stronę chłopca. – To jak? Mniemam, że już się przygotowałeś. Nie martw się, Esemire nie ma wystającego kłębu, który by uwierał.
— Em… Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, naprawdę – starał się oponować model z nerwowym uśmiechem.
— Ależ nie przesadzaj. Ona za nic się nie wyrwie, jeśli już pobiegała. Chodź, podsadzę cię.
— Wierzę ci, ale nadal nie jestem specjalnie chętny…
— Przestań już, Nathanielu. Jeśli aż tak się boisz, wsiądziemy razem. Esemire ma wystarczająco siły – zaproponował mężczyzna, podając mu dłoń. – To jak? Obiecuję, że będę cię trzymał.
Jeszcze chwilę chłopak stał nieprzekonany, by w końcu ulec zachęcającemu spojrzeniu ziemistych oczu. Westchnął zatem i pokręcił głową, po czym podszedł nieśmiało do konia.
— Poklep ją i podaj mi lewą nogę. Gdy cię podrzucę, chwyć grzywę i przełóż drugą nogę przez jej grzbiet. Tylko nie zrzuć koca.
Prędko wykonał polecenie mężczyzny. Po krótkim „raz-dwa-trzy” przez moment znajdował się w powietrzu, lecz szybko wsiadł na konia w nagłym strachu przed upadkiem. I dopiero wówczas dopuścił do siebie myśl, że taki wierzchowiec może być wygodny.
Siedzę na koniu. Naprawdę siedzę na koniu! – pomyślał z entuzjazmem, uśmiechając się do siebie. Długa szyja i zgrabna para uszu należały, co prawda, do jedynych części zwierzęcia, którym mógł się przyjrzeć ze swojej pozycji, mimo to jakaś jego część podskakiwała z radości i rozemocjonowania.
— Przesuń się jeszcze trochę do przodu – rzucił malarz. Dopiero gdy chłopak to uczynił, wybił się z ziemi po raz kolejny, lecz tym razem wsiadł inaczej – podciągnąwszy się na rękach.
To, że teraz szatyn będzie siedział bezpośrednio za nim, Nathaniel uświadomił sobie już po fakcie. Zdał sobie z tego sprawę w momencie, gdy ciepłe ciało mężczyzny niemalże przylgnęło doń od samych bioder po łopatki. Łaskoczące po policzkach czerwienią uczucie zawstydziło go, lecz w tej sytuacji niewiele mógł zrobić. Patrzył zatem przed siebie i trzymał dłońmi końską grzywę. Mimo to nie powstrzymał dreszczu, kiedy szatyn zbliżył się doń bardziej podczas poprawiania dosiadu, a także, gdy objął go rękoma po bokach, przy okazji chwytając wodze.
— Rozluźnij biodra i wpasuj się w jej ruch. Nie będziemy teraz galopować – mruknął mu do ucha mężczyzna, oparłszy głowę o jego ramię.
— D-dobrze.
Delikatne szturchnięcie łydkami wystarczyło, by klacz podniosła uszy i powoli ruszyła. Uczucie jej ruszającego się ciała było absolutnie nowe i dziwne dla Nathaniela. Zapewne umiałby się oswoić i polubić teraz taką jazdę, gdyby nie malarz trzymając nos w jego włosach i bez wątpienia wąchający go. Ów fakt krępował chłopaka nawet bardziej niż nadmierna bliskość.
Po dłuższej chwili stępowania blondynowi naprawdę spodobała się jazda konna. Właściwie tylko w odruchu rozluźnił się i przeniósł ciężar ciała do tyłu, przez co zupełnie oparł się na Mrówkolwie. Przestraszył się nieco i już był gotów wyprostować się, gdyby nie to, że mężczyzna oparł brodę o jego głowę, tym samym zezwalając mu na tę pozycję.
— Widzę, że już czujesz się pewniej – mruknął po chwili szatyn, zapewne z uśmiechem na ustach. Chłopak nijak nie odpowiedział na tę zaczepkę, mimowolnie rozkoszując się bliskością i zapachem ciała artysty.
Mimo wszystko samo milczenie nie wystarczyło, by zagwarantować mu bezpieczeństwo od jakichkolwiek dalszych czynów malarza. Ten bowiem niespodziewanie ściągnął klaczy wodze i chwyciwszy je w jedną dłoń, wolną ręką objął Nathaniela w talii, by spiąć mocno zwierzę. Na nieszczęście blondyna Esemire miała o wiele lepszy refleks i od razu zrozumiała przekaz, ruszając galopem z podniesioną głową.
— Mrówkolwie, co ty robisz?! Zatrzymaj ją! – wrzasnął spanikowany chłopak i już chciał się pochylić w poszukiwaniu ratunku w grzywie, gdyby nie silnie trzymająca go ręka szatyna. Przyciągnął go do siebie mocno.
— Uspokój się, ze mną nie spadniesz. Po prostu siedź luźno i pozwól biodrom iść z rytmem – powiedział towarzysz.
Cóż, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko dostosować się do tych zaleceń. Odchylił się więc w tył i chwycił z całych sił dłoń, która go trzymała. Następnie jedynie siłą woli zmusił się do uspokojenia nerwów.
I rzeczywiście – po niedługim czasie, choć nadal sztywno, udało mu się jakoś wpasować w ruch biegnącego zwierzęcia. Ciepło siedzącego z nim mężczyzny koiło go na tyle, by wkrótce nawet uśmiechnąć się do wiatru, który rozszarpywał jego włosy i głaskał twarz zimnymi palcami
Naprawdę poczuł się… dobrze.

7 komentarzy:

  1. Na razie tylko pospiesznie przejrzałam, bowiem jestem naUkrainie i mam taki humor do czytania, że jak po prostu jutro nie wrócę do domu, to rzucam wszystko w cholerę na tydzień. Co z tego, że połowa mojej rodziny z Ukrainy, jak ja nienawidzę tego kraju ;.;.
    Weszłam tylko na minutkę, mianowicie:
    http://chomikuj.pl/konkurs_literacki/info
    Skuszona? ;) Ja nie wiem. Zreszt\a, tata twierdzi, że je\zeli regulamin odbierze mi prawa autorskie, to mam nawet tego nie tykać xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Konisie, konisie i jeszcze raz konisie. Rozdział uroczy ze względu na ten moment na grzbiecie Esemire i zapowiedź tego, co stanie się na kocyku, bo jestem przekonana, że on się na coś przyda c: Piorun raczej nie trzaśnie i z nieba nie polecą dzikie głosy, ale coś się na tym kocyku stanie *w*
    Jest kolejny obraz i pewnie jest śliczny, ale wolałabym zobaczyć Mrówkolwa na koniu, ewentualnie ich razem.
    Z mojej strony to tyle, czekam na kolejny rozdział.
    ~Brukiew, która może się spakować w plecak, a każą jej zawsze brać walizę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zakochałam się w Mrówkolwie po raz kolejny. *w* Uwielbiam konie. Zawsze chciałam nauczyć się na nich jeździć, ale jakoś tak nie było okazji. Ten rozdział sprawił, że zapragnęłam znaleźć się na końskim grzbiecie i poczuć wiatr we włosach.
    Nathaniel i Mrówkolew są ze sobą tacy uroczy, że mordka mi się cieszy podczas czytania. Szkoda, że nie dodałaś teraz całości.
    Podobnie jak Brukiem, mam nadzieję, że na kocyku COŚ się stanie. *w* Aww.
    Wenywenywenyweny! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale przyjemny rozdział ^^ W moim mniemaniu, wręcz w wymarzony. Zawsze chciałam, żeby w opowiadaniu pojawiła się taka urocza scena. Uwielbiam konie, jeżdżę od dziecka, więc akcja tego rozdziału bardzo przypadła mi to do gustu. Praktykowałam kiedyś jazdę po łące z drugą osobą na jednym koniu, ale skończyło się "glebą", ponieważ moje kochane kobylisko stwierdziło że jej za ciężko, więc radośnie brykając w galopie nas zrzuciła ._. Wracając do rozdziałłu... Uwielbiam gdy Nath się krępuje. Jest taki uroczy ^^ Nie przepadałam za nim wcześniej, ale teraz coraz bardziej przypada mi do gustu. Może odkryje w sobie zamiłowanie w jeździectwie... Któż to wie ^^ Mrówkolew jak zawsze jest świetny. Uwielbiam tą postać, za jego opanowanie i poczucie humoru. Mimo że jest taki dojrzały, to ma w sobie przebłyski dziecinności, co ubóstwiam. Czekam z niecierpliwością na następny rozdział :D
    Pozdrawiam, Shiemi.
    P.S. Czy ktoś mógłby mi podpowiedzieć, jaka różnica wieku jest pomiędzy Mrówkolwem a Nathanielem? Zgubiłam tą informację, a ostatnio nękała mnie ta niewiedza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mrówkolew ma 23 lata, zaś Nathaniel dobija 18 roku.

      Usuń
  5. Wróciłam z tej przeklętej, zakichanej Ukrainy i na szczęście dotrwałam do normalnego internetu.
    Więc tak:
    LOL! ZARĄBIASZCZE! KOC! SEKS! KOŃ!
    Dziękuję ^^...
    Dobra, żartuję xD.
    Też mam dziwne widzi mi się, że ten koc do nierządnych celów posłuży... xD
    Rozdział bardzo dobrze napisany. Lubię konie, kiedyś jeździłam, ale teraz przełączyłam się na koty - po koniach biodra mnie za bardzo bolały ;.; (jak to brzmi O.O).

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytany na raty *goście nawiedzają go* rozdział uprzywilejował się jako miły choć naprawdę krótki. Niestety, przepraszam że to mówię, ale trochę czuje się to że podzieliłaś jeden rozdział na dwa. Miałem wrażenie, że czegoś mi tu brakuje. Taki niedosyt lekki ale to ja. Nie zmienia to jednak faktu iż jestem dumny z Ciebie za wstawienie konia do opowiadania. Całą duszą kibicuje Nathanielowi żeby w końcu się przemógł, choć to nie będzie pewnie łatwe.

    OdpowiedzUsuń