Uwaga

piątek, 19 lipca 2013

Rozdział XVII

Nathaniel, stojąc przy oknie, wyglądał zań z uśmiechem na ustach. Obserwował swoje najmłodsze rodzeństwo, gdy bawiło się na zewnątrz. Radosny śmiech dzieci docierał zapewne do uszu większości ludzi w pobliżu. Nic dziwnego – psocący Michael i Annabelle zachowywali się wystarczająco głośno, by doskonale słychać ich było w okolicznych domach.
Chłopak tymczasem, choć za zadanie dostał pilnowanie owej dziatwy, myślami był zupełnie gdzie indziej. Rzecz jasna, jego zagłębianie się we wspomnieniach nie docierało na tyle głęboko, by zetknąć się z bardzo niedawną i wiadomą sytuacją. Choć, co by nie mówić, temat jego rozmyślań miał wiele wspólnego z tym, co się stało.
Powiedział to.
Powiedział Mrówkolwu, że go kocha.
Czy postąpił właściwie? Przecież sam nie był wciąż do końca pewien swoich uczuć. Wyrzucił to pod wpływem chwili i nagłej myśli, że możliwe, iż rzeczywiście kocha malarza w zupełnie inny sposób niż miłuje się przyjaciół. Ale czy w takim razie było to uczciwe zagranie?
Westchnął. Twardy orzech do zgryzienia mu się trafił, zaś on za nic nie miał pojęcia jak się zań zabrać.
Dziecięcy świat jest taki prosty, pomyślał, patrząc na goniące się rodzeństwo.
Może i naprawdę czuł coś do malarza, jednak nie był pewien czy to miłość. Przecież istniało tyle innych możliwości: zadurzenie, zauroczenie, głęboka fascynacja, chwilowe zakochanie… Które pasowałoby do tej sytuacji? Jak dopasować cokolwiek, jeżeli w ogóle nie ma się doświadczenia w podobnych kwestiach?
Naprawdę dobijały go te rozmyślania, lecz mimo to wyuczony uśmiech wciąż kwitł na twarzy blondyna. Bo przecież co innego miałby robić? Smucić się? Użalać nad sobą? Błagać świat o uwagę, byleby ktoś zlitował się nadeń i współczuł? Żałosne.
Z tym, że on był zdesperowany.
Już rzucił swoje kości, nie było odwrotu. Tylko co, jeśli rzeczywiście źle postąpił? Przecież…
Mrówkolew go kochał.
Oj tak. W to nie wątpił. Wręcz miał ochotę uderzyć się w głowę, że wcześniej nie zauważył żadnych absolutnie oczywistych sygnałów z jego strony. Nawet nie licząc owych pocałunków (doprawdy, trzeba być idiotą, żeby ich nie skojarzyć), był przecież nieraz przytulany, komplementowany. Szatyn stanowczo traktował go zupełnie inaczej, niż normalny malarz traktowałby modela. Raczej żaden artysta nie napastuje pracowników.
— Co oni tam robią, synu? – spytała znużonym głosem matka, gdy z podwórza dał się słyszeć głośniejszy krzyk.
— To, co zwykle. Dokuczają sobie – odparł Nathaniel, odwracając się ku kobiecie.
Akuratnie Michael, odkopawszy różową dżdżownicę, biegał z nią za siostrzyczką, która krzyczała, zupełnie obrzydzona. Caroline tymczasem pokręciła głową bez słowa, by po chwili wrócić do przerwanego na moment czytania.
Chociaż zjedli kolację już jakiś czas temu, najmłodsi członkowie rodziny Angerboldów postanowili wyszumieć się jeszcze przed snem, dostawszy na to pozwolenie od rodziców. Co prawda, postawiony warunek brzmiał „bez krzyków i rozrabiania”, lecz najwyraźniej zgubił się on gdzieś w nieodpowiedzialnych jeszcze umysłach dzieci.
Niespodziewanie Annabelle wpadła do domu, zakrywając oczy małymi dłońmi. Natychmiast podbiegła do matki, która na widok chyba płaczącej córki przestraszyła się.
— Mamo! Mamo! – zawołała łkającym głosem dziewczynka. – Bo Michael wpuścił mi robaka za kołnierz!
Przytulona do kobiety zdawała się powoli uspokajać, choć nadal było widać, że haniebny czyn jej psotnego brata przeraźliwie ją dotknął.
— Nie płacz, kochanie. Już go nie ma, prawda? Umyjemy cię i po dżdżownicy nie będzie śladu – rzekła łagodnym tonem Caroline, głaszcząc dziecko po głowie. Moment później podniosła głowę i spojrzawszy na Nathaniela, wzrokiem pokazała mu drzwi na zewnątrz.
Blondyn uśmiechnął się, zupełnie rozbawiony tą sytuacją. Cóż, mały rozbójnik musiał ponieść karę. Rzecz jasna, nie odmówił matce i już po chwili wychodził, by znaleźć ciemnowłosego chłopca. Okazało się jednak, że tego nie było nigdzie w pobliżu. Przynajmniej nie na widoku.
— Michael! Gdzie jesteś?
Odpowiedział mu jedynie szmer z głębi miasta.
— Chodź tu, nie chce mi się ciebie szukać – mruknął chłopak, marszcząc nieco brwi. Miał nadzieję, że jego brat nie postanowił uciec w strachu przed odpowiedzialnością. Przecież wieczorem coś mogło mu się stać, na ulicach stolicy nie było aż tak bezpiecznie.
Nagle kątem oka Nathaniel ujrzał jakiś ruch. Natychmiast odwrócił się w tamtą stronę. Parę skrzynek i drewniana beczka na deszczówkę mogły okazać się świetną kryjówką, zwłaszcza iż równie łatwo dało się stamtąd uciec za pobliską kamienicę. Jako że blondyn nie chciał, by poszukiwany osobnik znikł, rozmyślnie odwrócił głowę w drugą stronę.
Szedł łukiem i sprawdzał po drodze wszystkie inne ewentualne miejsca schronienia, powoli zbliżając się do rzeczonych skrzyń. Nadstawione ucho wychwyciło delikatny szmer, który oznaczał, że coś musiało się tam ukrywać. Nadal jednak nie patrzył w ową stronę.
Odczekał jeszcze chwilę, przyczajając się. Wreszcie gdy nie pozostało mu nic innego, błyskawicznie doskoczył do pudeł i włożył dłoń bezpośrednio za wypełnioną wodą beczkę. Palce prędko odnalazły materiał ubrania uciekiniera, który natychmiast pochwyciły.
— Ej, puszczaj! – zawołał dziewięciolatek, gdy Nathaniel, trzymając go za kołnierz, podniósł do góry.
— I po co ci było wrzucać jej tego robaka? – spytał blondyn, po czym pokręcił głową. Jego brat zasępił się i zmarszczył brwi, co wyglądało naprawdę uroczo. – No już, wyłaź. Jeśli nie będziesz taki oporny, może mama jakoś złagodzi karę.
Patrzący w bok chłopiec sam już wydostał się z kryjówki i grzecznie kroczył do domu. Ostatnie metry pokonał jednak bardzo wolnym tempem, stawiając ciężko nogi, jakby wracał z wielodniowej, wyczerpującej podróży.
W domu już czekał nań orszak. Czerwona od płaczu Annabelle przytulała się do matki stojącej przy fotelu, na którym zasiadał ojciec. Ten ostatni patrzył na młodego skazańca niemalże obojętnym wzrokiem. Kwintesencja Najwyższego Sądu.
— Michaelu Marcusie Angerboldzie. Twój czyn naprawdę mnie zawiódł – rzekł znużonym głosem Frank, dwoma palcami delikatnie trąc skroń. Jego młodszy syn skulił się w sobie. Nie odważył się spojrzeć ojcu w oczy.
Nathaniel o mało nie wybuchł śmiechem. Z jakiegoś powodu, choć niezwykle rzadko, jego rodzice uwielbiali w ten sposób igrać ze swoimi dziećmi, wzbudzając silny respekt a wręcz strach, który mieszał się ze wstydem. Wszakże jak można się bezeń obyć, gdy jest się obdarzanym tak idealnie zagranymi spojrzeniami zawodu? By swoim rozbawieniem nie zepsuć idealnego spektaklu rodziców doskonale znających swoje role, chłopak przeszedł do kuchni, gdzie siedziała także jego druga siostra. Nadal jednak uważnie słuchał.
— A więc? Nawet nie podniesiesz twarzy? To oznacza tylko jedno… Jesteś winny, mój synu, zarzucanego ci czynu. Karą będą razy zadane…
— Nie, mężu! Czekaj! Czy nie ma nic, co mogłoby załagodzić twój wyrok? – zawołała nagle Caroline, odgrywając „kochającą mimo wszystko” matkę. Ojciec jednak był „tym surowym”, więc nie istniała możliwość, by ustąpił tak od razu.
— A cóż mogłoby go załagodzić, żono? Ten oto tu młodzieniec jest winny, jak powiedziała młoda dama oskarżająca go o ów haniebny czyn. Skoro przybiegła do nas, oznacza to, iż pragnie, by rozbójnik zań odpowiedział. Jedynie ona ma prawo wycofać swe zarzuty, jednak zapewne tego nie zrobi, gdyż sama padła ofiarą.
W tym momencie dał się słyszeć jakiś szmer i „oskarżony” wreszcie coś powiedział.
— Ann, no weź. Wiesz, że ja tak tylko się wygłupiałem. Ja nie myślałem, że ty się boisz. No, przepraszam. Ja już tak nie będę, Ann! Pomóż mi – załkał niemalże Michael przerażonym głosem.
Blondyn uśmiechnął się do siebie, doskonale zdając sobie sprawę, do czego dąży przedstawienie ich rodziców.
— Zatem nie ma odwrotu? – spytała jeszcze matka.
— Mój syn poniesie zasłużoną karę. A będzie nią trzydzieści razów…
— Nie, czekajcie! – zawołała nagle Annabelle. – To był tylko robak! Nie trzeba karać Michaela! Ja nie chcę, żeby go ktoś karał!
I dopięli swego.
— Jakże to „nie chcesz”? Mam rozumieć, że wycofujesz swe zarzuty, panienko Annabelle Glorio Angerbold? – udał zdziwienie Frank. Ach, Nathaniel niemalże żałował, że wyszedł. Miny jego bliskich musiały być, doprawdy, cudowne.
— Tak. Przecież nic się nie stało, no. Michael przeprosił mnie, więc ja nie chcę, żeby ktoś go karał – powiedziała dziewczynka, zakańczając w ten sposób „proces”.
— Pamiętasz, jak nam też tak zrobili, Pauline? – spytał chłopak.
—  Tak. Rozpłakałam się, bo chcieli kazać ci spędzić noc poza domem – zaśmiała się uroczo jego siostra.
Czyż dziecięca naiwność nie jest rozczulająca?

Parę godzin później najmłodsi członkowie rodziny byli już w swoich łóżkach. Także cicha Pauline wybrała się do snu. Jej matka robiła jeszcze coś w kuchni, zaś Nathaniel i Frank ostatnie chwile tego dnia spędzali w salonie. Siedzący na fotelu mężczyzna zdawał się drzemać, mając zamknięte swe niezwykłej barwy oczy, lecz jego wcale nie głęboki oddech udowadniał, iż to świadomy odpoczynek. Blondyn tymczasem obserwował już pokryte jasnymi gwiazdami niebo. Brak blasku księżycowej tarczy pozwalał im w pełni pokazać swe migające lica, gdy pyszniły się, starając zwrócić uwagę tylko na siebie.
W pewnym momencie jednak chłopak ujawnił, że nie podziwia chełpiących się dzieci granatowego nieba, a myśli zupełnie o czymś innym. Postanowił bowiem spróbować rozwikłać pewną kwestię, która męczyła go już długo. Zbyt długo.
— Ojcze, mogę cię o coś spytać? – Na te słowa ciemnowłosy uchylił powieki i skierował wzrok na syna.
— Oczywiście. O co chodzi?
Nathaniel westchnął ciężko, powoli odwracając się w stronę mężczyzny.
— Jak rozpoznać, że… że się kogoś kocha? – spytał nieśmiało i wyprostował plecy. – Ale nie tak jak rodzinę czy przyjaciół, tylko… Sam wiesz.
— Cóż… Jakby to wytłumaczyć, żebyś zrozumiał? – zamyślił się Frank. – Gdy poznałem twoją matkę, z początku wydała mi się niezwykle piękna niczym leśny duch, lecz uważałem, że jest zbyt uparta. Owszem, była wychowana, skromna i miła, okazywała szacunek ludziom, którym się należał, ale… Ale zawsze miała też swoje zdanie, zaś tego nie wstydziła się pokazać. Po paru spotkaniach jednak zauważyłem, że przypatruję się tylko jej. Zupełnie nie zwracałem uwagi na nic innego, jeśli ona stała gdzieś w pobliżu. Zaczęła mnie fascynować, a to uczucie opętało mnie całkowicie. Łapałem się na tym, że co druga myśl w jakiś sposób dotyczyła jej. Często zastanawiałem się, czy nie oszalałem, myśląc o tym, by ją ujrzeć, zaczepić jakoś, przelotnie choćby dotknąć. Wreszcie nadszedł moment, gdy nie widziałem jej dłuższy czas. Ciotka Caroline stwierdziła, że nie dogadujemy się wystarczająco, aby nas zeswatać i z małżeństwa wynikłyby jedynie kłopoty zarówno dla nas jak i dla reszty rodziny. – W tej chwili mężczyzna zaśmiał się krótko, rozbawiony wspomnieniami. – Nie spodziewałem się, że człowiek może być tak zazdrosny o coś, czego nigdy nie posiadał.
— Co to znaczy, ojcze?
— Właściwie niewiele. Po prostu nie potrafiłem wytrzymać myśli, iż jej ciotka szuka teraz innego kandydata na męża swojej bratanicy. Odrażało mnie to tak, że aż miałem ochotę zniszczyć wszystko, co miałem akurat pod ręką. Doprawdy, doskonała z niej swatka. Tak naprawdę bowiem jej i moim rodzicom chodziło o to, by sprawdzić, jak będziemy zachowywać się po odseparowaniu. Pamiętam, że przeklinałem dni, w których straciłem tyle okazji, by dowiedzieć się, gdzie Caroline mieszka. Okazało się jednak, że twoja matka również zmieniła się i sposępniała, gdy skończyły się nasze spotkania. W końcu nadszedł ten upragniony dzień, kiedy znów się zobaczyliśmy. Wydawała mi się wówczas idealna z tymi skromnie upiętymi złotymi włosami i błyszczącymi błękitem oczyma. Bogini, nie kobieta. Wtedy już byłem pewien, że kocham tylko ją. Nasze rodziny ostatecznie doprowadziły do ślubu w świątyni Leverium. Nie uwierzyłbyś, jak bardzo się cieszyłem, mogąc wreszcie chwycić ją w ramiona. – Zaśmiał się znów, lecz tym razem z pewnym rozczuleniem.
— Och… - rzekł blondyn, który jedynie to umiał z siebie wydusić. Nigdy wcześniej nie słyszał tej historii. Rodzice zazwyczaj mówili im jedynie, że było to zaaranżowane małżeństwo, ale mimo tego sami chcieli ze sobą żyć. Chłopak nie miał pojęcia, jak dokładnie wyglądały pierwsze spotkania jego rodziców. Nagle jednak przyszło mu na myśl pewne pytanie.
— Czy można zaryzykować i powiedzieć, że pokochałeś mamę już przy pierwszym spotkaniu?
— Hm… Raczej nie. Jeśli spotkalibyśmy się tylko raz, zapewne Caroline byłaby dla mnie jedynie bardzo ładną panną na wydanie. Ale przy drugim, trzecim razie… Tak, chyba już wtedy zacząłem do niej czuć coś więcej, nawet jeśli nie pałałem specjalnie sympatią.
Na ustach ciemnowłosego pojawił się delikatny uśmiech, gdy przyjrzał się zastanawiającemu się nad jego słowami synowi.
— Nathanielu. Czyżby za twoim pytaniem również kryła się jakaś dama?
Zupełnie zaskoczony chłopak zarumienił się nieco, absolutnie zmieszany. Co miał teraz powiedzieć? Prawda za nic nie mogła wyjść na jaw. Jego ojciec nie lubił Mrówkolwa, poza tym… Miłość do mężczyzny była czymś zupełnie innym od tej ogólnie przyjętej do kobiety.
— M-można tak powiedzieć… - odrzekł cicho, uciekając wzrokiem. Nie umiał w ten sposób kłamać.
— Nie ma się czemu dziwić. Już jesteś w odpowiednim wieku, synu. Ale powiedz mi, kim ona jest?
Zachowaj spokój, to tylko pytanie.
— Wolałbym na razie nie. N-nadal nie bardzo wiem, co myśleć.
Frank podniósł ze zdziwieniem brwi. Najwyraźniej nie rozumiał, czemu otwarty i szczery do tej pory chłopak chciałby coś przed nim ukryć.
— No dobrze. Skoro nie chcesz. Ale pamiętaj, że w razie czego ze wszystkim możesz się do mnie zwrócić. Zwłaszcza jeśli chodzi o twoją przyszłość – zapewnił go z łagodnym uśmiechem, uznając rozmowę za zakończoną.
Niestety, wątpię, byś umiał zaakceptować coś takiego. Zwłaszcza, że… chyba… Jestem pewien…

5 komentarzy:

  1. Już tracilam nadzieje, ze dodasz dziś rozdzial, a tu niespodzianka na koniec dnia :D szkoda, ze nie było Mrowkolwa, no ale chociaż Nathaniel jest już nareszcie pewny swoich uczuc :3 ciekawe co jego tata na to, ze pomogl mu w przyznaniu się do milosci, ktora dazy Mrowkolwa. Sadze, ze gdyby się dowiedzial o kim mowil jego syn, nie bylby zadowolony :D mam nadzieje, ze nastepnym razem Nath i Mrowkolew spedza ze soba czas! Duzo weny zyczy Zander :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozwól,że pominę kwestię niedociągnięć, gdyż wszystko co wychwyciło moje niewprawne oko, zdążyłam ci już przekazać przez gg (i będę nadal, jeśli coś zwróci moją uwagę). Kolejny dobry "przerywnikowy" rozdział. Jak ci już wcześniej wspomniałam, bardzo zgrabnie ci wychodzi snucie subtelnych niuansów angerbold'owych, rodzinnych więzi. Odczuwam teraz swoisty rodzaj sympatii w stosunku do Nathaniela, bo pomimo jego uroczej naiwności (wiesz, że to wychwyciłam), przynajmniej jest bardziej świadomy siebie. Niestety zadając ojcu pytanie, wszedł na bardzo grząski grunt, co pewnie odbije się na nim w późniejszych rozdziałach. Tyle ode mnie.
    Weny życzę~

    OdpowiedzUsuń
  3. A akurat wczoraj cię ochrzaniłam, że nie możesz nie mieć weny! xD
    Dołączam się do Nicholasa. Wszystkie sceny z rodizną wychodzą ci płynnie, nie wyglądają jak Harry Potter do którego środka włożył ktoś kartki ze Zmierchu. Ładnie uzupełniają się ze scenami z Mrówkolwem.
    To tyle :3
    jak zwykle, jestem zachwycona i się jaram. xD
    WENY! xD

    OdpowiedzUsuń
  4. Najbardziej podobał mi się proces dzieciaków. Urocze i takie kochane. I historia rodziców też była ładna.
    Nathaniel się ogarnął (!) i to mnie bardzo cieszy. Jeśli chodzi o niedociągnięcia, to się nie wypowiem, bo sama dzisiaj jestem strrrasznym niedociągnięciem.
    Krótszy, ale cieszący rozdział :)
    ~ Brukiew, która nie umie odsypiać i łazi jak zombiak.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzień dobry, droga Racu. :3
    Zaczytuję się w Twojej twórczości od początków poprzedniego bloga inspirowanego Kuroshitsuji i wypadałoby w końcu coś Ci tu napisać. Na każdy rozdział wyczekuję z wielką niecierpliwością. Jesteś starsza ode mnie o rok i stanowisz dla mnie wzór, na równi z Silencio, która dotychczas była moją boginią. Chociaż wiesz co? Moim skromnym zdaniem już ją przerosłaś. *w* Piszesz z niesamowitą lekkością i masz doprawdy bogate słownictwo. Zdarzają Ci się tylko jakieś niezbyt rażące pomyłki stylistyczne. Aha, no i przecinki. ._. Wybacz, ale jestem dość chora na punkcie interpunkcji, takie moje zboczenie zawodowe. XD
    Co do "Księcia Turkusu". Boziu, kocham Mrówkolwa! Chętnie przygarnęłabym sobie takiego własnego malarza. Zazdroszczę Nathanielowi, serio. Ogółem urzeka mnie jego rodzina, zwłaszcza słodka, rozbrykana Annabelle i jakże intrygujący ojciec. Cieszę się, że pomógł dla syna zrozumieć istotę miłości, ale mam wrażenie, iż nie postąpiłby tak ochoczo, gdyby wiedział, kogo na myśli ma turkusowooki.
    W rozdziale zachwycił mnie proces dzieciaków, muszę wypróbować coś takiego na swoim rodzeństwie. *w*
    Z góry przepraszam za ewentualne nieskładności i błędy. Życzę weny, dużo dużo dużo! ~

    OdpowiedzUsuń