Uśmiechnięty Nathaniel wyglądał przez okno w niemym oczekiwaniu. Słońce, które wzeszło jakiś czas temu, rozświetlało niebo, a wraz z nim radośnie unoszone w eterze chmury. Ich delikatne postacie o luźnej konsystencji zwiewnych piór zgrabnymi falami zawijały swe brzegi, tworząc powietrzne bałwany na sklepiennym morzu.
Młody Angerbold oglądał powolne ruchy owych masywów, urzeczony spokojem i zarazem dynamizmem, które biły z ich białych istot. Mimo to chmury nie pochłaniały go absolutem swego zjawiska, a stanowiły jedynie coś, dzięki czemu czas płynął szybciej.
Czekał bowiem.
Gdy wczorajszego dnia do stolicy wróciła jej chluba, najlepszy i najwspanialszy artysta, jaki zamieszkiwał za murami owego miasta, niewątpliwie godzien swego miana Mrówkolew, blondyn czekał nań przy samej bramie. Niestety, nie dane było im spędzić ze sobą więcej czasu, gdyż zmęczony samotną podróżą malarz – choć starał się do wyczerpania nie przyznawać – zasnął tuż po powrocie do mieszkania. Nathaniel zatem przykrył go prędko kocem i po cichu wyszedł, pozostawiając mężczyznę w błogim stanie relaksu.
Oczywiście, przed wyjściem nie omieszkał się po raz kolejny przyjrzeć szatynowi. Widok jego twarzy uspokoił chłopca, który martwił się przez cały czas jego nieobecności. Bez wątpienia można rzec, że tęsknił za nim bardzo. Ledwo tydzień sprawił, iż czuł się wyjątkowo źle i parszywie, nie mogąc przyjść do jego domu lub chociażby spotkać przelotem.
Teraz zaś turkusowooki wyczekiwał dogodniejszej godziny, która nie będzie już świtem. Ów bowiem nie zdawał się być odpowiednią porą na odwiedziny, zaś te chciał złożyć Mrówkolwu jak najprędzej, by w końcu móc poprzebywać w jego towarzystwie.
Po raz kolejny przez myśl przeszło mu pytanie, dlaczego tak bardzo pragnie spotykać malarza. Takoż i nasunęła się najprostsza odpowiedź, którą było zwyczajne zakochanie się. Jak jednak odnieść podobne uczucie względem sytuacji Nathaniela? Czy mógł zatracić się choć trochę dla osoby tej samej płci? Owszem, już wcześniej rozważał podobną możliwość, lecz… Istniała jakakolwiek inna?
Ta odpowiedź była najgorsza.
Nie.
Westchnął, mimo wszystko nie przestając się uśmiechać. Już niedługo będzie mógł spokojnie wyjść z domu i udać się do skromnego mieszkania szatyna. Przy nim w magiczny sposób przestawał zastanawiać się nad kwestią swego szczenięcego przywiązania, a po prostu cieszył z okazji spędzenia czasu z bliską osobą. W końcu, jakby nie patrzeć, pytanie o powód, dla którego tak bardzo lubił Mrówkolwa oraz niemal wszystko zeń związane, pojawiło się dopiero, gdy podmiotu tych rozważań zabrakło w pobliżu. Czyż zatem nie będzie to najlepsze rozwiązanie – udać się do niego?
W końcu minęło trochę czasu i chłopak mógł wyjść z domu bez posądzania go o nader wczesne spacery. Jak bowiem inaczej wytłumaczyłby swoje wyjście, skoro wczoraj ostatecznie nie powiedział rodzicom o powrocie malarza? Spokojnie mógł zrobić to dziś, tylko trochę naginając prawdę.
Pospiesznie zjedzone śniadanie oraz kilka słów zamienionych z matką i Nathaniel ubrany w lekką jasną koszulę oraz ciemnobrązowe spodnie już kroczył w stronę wiadomej kamienicy. Ekscytacja i narastająca radość towarzyszyły mu całą drogę i swą intensywnością jedynie polepszały humor.
Dwa piętra szybko pokonanych schodów – takoż i dwa stuknięcia w znajome drzwi. Chłopak już czekał, z niecierpliwością nasłuchując dźwięku kroków. Te jednak nie dochodziły go w ogóle. Naraz przypomniał sobie sytuację sprzed wyjazdu, gdy malarz nie do poznania zdenerwował się na posłańca. Zimne dłonie niepewności chwyciły blondyna za kark, uświadomiwszy, że teraz mężczyzna znowu może malować. Mimo to odważył się zapukać po raz kolejny.
— Mrówkolwie? – zawołał nieśmiało. A nuż mu otworzy?
Rzeczywiście, po chwili rytmiczne odgłosy stawianych na parkiecie stóp doszły stojącego pod mieszkaniem chłopaka, zaś nieco później drzwi zostały uchylone i ukazały nieco zaspaną twarz rozczochranego, acz uśmiechniętego malarza.
— Witaj, Nathanielu. Wejdź, proszę. Wybacz, że nie otwierałem od razu, ale nie miałem pojęcia, że to ty – rzekł mężczyzna, udając się najwyraźniej z powrotem do sofy, by nań opaść. Koc, którym wczoraj jego model go przykrył, leżał obok, pomięty i zapewne ledwo co zrzucony z ciepłego ciała, jakie okrywał. Malarz, stłumiwszy ziewnięcie, poklepał miejsce obok siebie. Nathaniel prędko je zajął.
— Przepraszam, obudziłem cię pewnie – zaczął blondyn, którego uśmiech przygasł.
— Ależ nie szkodzi. I tak nadeszła już pora, by wstać, więc nawet lepiej, iż przyszedłeś. Poza tym powinieneś już wiedzieć, że twój widok raczej mnie cieszy – uspokoił go mężczyzna, patrząc łagodnie na jego twarz. Nathaniel zdążył zapomnieć, jak spojrzenie tych oczu potrafi go przeszyć i onieśmielić.
Ostatecznie Mrówkolew nie wytrzymał i ziewnął szeroko, przy okazji przeciągając całe ciało w tył. Nieprzyjemne chrupnięcie rozniosło się, gdy jego kręgosłup strzelił głośno. Chłopak skrzywił się nieco, lecz po ujrzeniu zmieszanej miny szatyna zaśmiał się pod nosem.
— Cóż, pierwszej młodości to ja nie jestem – mruknął malarz, także rozbawiony.
— Powinieneś raczej ograniczyć takie wyjazdy. Rozumiem, że świetnie się bawiłeś, acz na zdrowie ci chyba nie wychodzą – zaczepił go Nathaniel.
— Pewnie mówisz to, bo tęskniłeś za mną tak bardzo, iż nie mogłeś wytrzymać?
O dziwo sposób, w jaki odparował go Mrówkolew, podziałał nadspodziewanie dobrze, bowiem nie dość, że chłopak nie potrafił znaleźć żadnej odpowiedzi, to poczerwieniał, zdając sobie sprawę, iż mężczyzna trafił niemal w samo sedno. Zacisnął usta, lecz sztuczny uśmiech nie zamaskował ni jego nagłej niepewności, ni wyraźnego rumieńca. Spojrzał zatem gdzieś w bok, mimowolnie się spinając.
Niespodziewanie usłyszał ciężkie westchnięcie malarza, który w chwilę później równie nieoczekiwanie oplótł go ramionami i przyciągnął do siebie, by mocno przytulić. Miękkie wargi znalazły swoje miejsce na czole blondyna, delikatnie naznaczając w tym miejscu.
— Nie rób się znienacka taki uroczy, proszę. Nie z samego rana i nie wtedy, gdy nie widziałem cię przez tydzień – szepnął artysta zmienionym głosem, jeszcze przez chwilę trzymając go w tej pozycji. Wreszcie rozluźnił uścisk i uśmiechnął się łagodnie. – Pozwól teraz, że nieco ogarnę samego siebie i pójdziemy do jakiejś karczmy na śniadanie. Tutaj nie mam ani trochę jedzenia.
Po raz drugi złożył ciepły pocałunek na jego czole i wstał, by skierować kroki z dala od ciemnozielonej sofy. Skonfundowany Nathaniel zaś siedział nań nadal, uparcie i równie bezowocnie oczekując od swojego ciała, że uspokoi serce oraz usunie z jego twarzy irytujący rumieniec.
— Mrówkolwie, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Tam będzie naprawdę dużo ludzi – rzekł chłopak niepewnym głosem, starając się jakoś zatrzymać artystę.
— Ależ nie ma się czego bać. Przecież to to samo miejsce – odpowiedział ten bez choćby zwolnienia kroku.
— Uwierz mi, że po remoncie tam są ogromne tłumy.
— A ty zaufaj, iż za bardzo lubię jeść W Cykoriowym Dymie, by zrażało mnie kilka osób.
Nathaniel westchnął ciężko, ostatecznie poddając się. Przez całą drogę nie zdołał wskórać nic, choć starał się czasem wręcz wybornymi argumentami przekonać uparcie obstającego przy swoim szatyna. Niestety, jego wysiłki ostatecznie poszły na marne. Zbytnio wątpił, by w ciągu najbliższych parędziesięciu metrów udało mu się przedstawić coś na tyle wymyślnego, co ostatecznie przekonałoby mężczyznę.
Akuratnie zmierzali w kierunku rzeczonej karczmy, gdzie wybitny malarz miał zamiar zjeść pierwsze po powrocie śniadanie. Pomimo informacji o gęstych tłumach oraz problemach z personelem Mrówkolew nie zmienił obranej raz trasy. Jego towarzysz zaś rozpaczał w duchu. Obiecał sobie przecież, że skoro teraz pracuje u szatyna, będzie mógł spokojnie unikać lokalu państwa Ducks – zwłaszcza ze względu na pewną specyficzną personę.
Owym człowiekiem, którego Nathaniel za nic nie chciał spotkać, był wczoraj poznany Zacharius – podejrzany osobnik pozwalający sobie na zmyślne i inteligentne dręczenie go. Tak bardzo żałował, że musiał nań wpaść – czy też, że tamten musiał wpaść na niego. Teraz pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, iż zielonooki chłopak zajmie się resztą klienteli. Oby.
Na ostatnim odcinku przed karczmą chłopak jeszcze raz zaniósł modły do bogów, by duży ruch trwał do dnia dzisiejszego, co mogłoby odstraszyć szatyna przed zajęciem w środku stolika. Niestety, najwyraźniej bogowie zajęli się sprawami zgoła innymi, gdyż po otwarciu drzwi szynku okazało się, że niebywały dotąd tłum rozpierzchnął się gdzieś, pozostawiając jedynie garstkę dawnego obfitego w członków składu.
— Och, czyli to są te ogromne ilości ludzi – zaczepił go mężczyzna z pobłażliwym spojrzeniem. Przegranemu blondynowi nie pozostawało nic innego poza skierowaniem oczu w bok i wejściem do środka tuż za Mrówkolwem.
Prędko zajęli stolik na uboczu, z dala od pozostałych. Rzecz jasna, malarz wybrał dobre miejsce, o ile chciał, by nikt ich nie usłyszał. Jednocześnie jednak byli oni doskonale widoczni dla pracowników, co z kolei przerażało Nathaniela.
Po dość krótkiej chwili szatyn wstał i podszedł do kontuaru, by coś zamówić. Chłopak odprowadzał go wzrokiem, z całych sił błagając, aby na dzisiejszy dzień Zachariusowi przypadało wolne.
Oczywiście, jak to ostatnio bywało, przeliczył się. Gdy tylko Mrówkolew stanął przy ladzie i najwyraźniej zaczął krótką pogawędkę z panią Ducks, blondyn poczuł nagle czyjąś dłoń na ramieniu. Wzdrygnął się i zaskoczony odwrócił głowę, napotykając spojrzenie aroganckich zielonych oczu.
— Kogo ja tu widzę? Malachitowy, no nie wierzę – zagadnął go chłopak, oparłszy się zupełnie na jego barku, przez co jego twarz znalazła się nazbyt blisko. – Wczoraj nie wyglądałeś, jakbyś tak prędko chciał mnie znów spotkać.
Nathaniel zmarszczył brwi, zaciskając usta w wąską linię. Tak bardzo nie chciał teraz obecności danego osobnika, a mimo wszystko był nań skazany. Skąd u niego taki pech?
— Prawdę powiedziawszy, naprawdę nie chciałem tu przychodzić – odpowiedział, siłą spychając z siebie Zachariusa. Ten jednak niezrażony wciąż stał nadeń, uparcie i niewzruszenie.
— Czemu jesteś taki wredny? Dopiero co się poznaliśmy, a ty już uważasz mnie za zło konieczne. – Kurtuazyjnie westchnął i pokręcił głową. – Swoją drogą, to z kim tu dzisiaj przyszedłeś? Znowu z tym malarzyną?
— Miast jego towarzystwa powinni interesować cię teraz klienci, prawda?
Niespodziewany powrót Mrówkolwa zaskoczył ich obu. Jedyną różnicą było to, że obcy chłopak podniósł z zaciekawieniem brew, zaś młody Angerbold wstrzymał oddech na usłyszany ton. Złowróżbny ton.
— Och, czyli to ty jesteś tym słynnym na cały kraj Mrówkolwem? Słyszałem o tobie chyba wszędzie, gdzie nawiązywała się jakakolwiek rozmowa o sztuce. Naprawdę nie spodziewałem się, że tak doświadczona ręka należy do młodego mężczyzny – rzekł Zacharius, spotykając się jedynie z obojętnym i przerażająco suchym spojrzeniem artysty. Uśmiechnął się zatem, po czym dorzucił – Ale widzę, że osoba nie przedstawia się tak sympatycznie jak obrazy.
Na odchodnym rozczochrał jeszcze włosy zdenerwowanego sytuacją blondyna, który na ów ruch warknął cicho. Wyszło to jednak zbyt szczenięco, by jakkolwiek mogło odstraszyć niczym nieprzejmującego się zielonookiego.
Jego towarzysz tymczasem zajął krzesło obok. Chłopak po raz kolejny przypomniał sobie sytuację sprzed wyjazdu, co znów wywołało falę zdenerwowania. Bądź co bądź, nie miał pojęcia, jakie jeszcze czynniki potrafią wprowadzić w podobny stan zazwyczaj spokojnego i serdecznego Mrówkolwa.
— Skąd go znasz, Nathanielu? – ozwał się niemalże normalnym głosem malarz.
— Właściwie znikąd. Przyczepił się do mnie wczoraj, jakby był moim przyjacielem. Myślę, że jest jedynie złośliwy i irytujący – powiedział silący się na spokój turkusowooki.
— Hm… Uważaj na niego. Zazwyczaj ze znajomości z takimi ludźmi nie wychodzi nic dobrego – rzekł na to szatyn, po chwili wracając do już normalnego tonu. – No, to opowiedz mi może, jak ci minął ten tydzień?
Typowy dlań uśmiech nie krył w sobie żadnych dodatkowych sygnałów, toteż Nathaniel odetchnął w duchu, na powrót rozluźniając się. Na szczęście malarz chyba nie przejął się zbytnio upierdliwym chłopakiem. Jego łagodna twarz i ciepłe spojrzenie ziemistych oczu jedynie uspokajały Angerbolda, jednocześnie wzbudzając zabawne pragnienie bliskości. Chyba zapomniał już, jak człowiek potrafi reagować na Mrówkolwa.
Podczas reszty ich pobytu W Cykoriowym Dymie Zacharius nie dał się we znaki ani razu, nawet gdy przyniósł do stolika zamówiony posiłek. Spojrzał jedynie na Nathaniela, jakby powstrzymywał się od śmiechu, po czym odszedł, zostawiając obu samych sobie. Mrówkolew zaś nie zaszczycił jego osoby ani jednym komentarzem, co blondyn uznał jednocześnie za dobry, a zarazem nieco zły znak.
Po skończonym śniadaniu posiedzieli jeszcze jakiś czas w karczmie, lecz koło południa udali się z powrotem do mieszkania artysty. W mieście i tak nic się dziś nie działo, zaś zmęczony nadal mężczyzna wolał spędzić czas w domu. I choć Nathaniel starał się oponować, postanowił go zaprosić do siebie, miast wypocząć w ciszy i spokoju.
Jasne ściany przywitały ich milczeniem, gdy przekroczyli drewniany próg. W środku było nieprzyjemnie duszno, gdyż cienka zasłona muślinowych chmur całkowicie wyparowała pod wpływem ciepłego słońca, pozostawiając mu pole do popisu swymi płomiennymi promieniami.
Blondyn od razu podszedł do okna, które otworzył, by wpuścić do środka trochę powietrza. To niestety również nie było tak rześkie, jakby sobie tego życzył, niemniej po chwili płucom zrobiło się o wiele lżej. Chłopak wyjrzał jeszcze na zewnątrz, podziwiając widok spadzistych dachów stolicy oraz leniwie lecącej pary jerzyków. Po chwili jednak dołączył do malarza na sofie.
— Mrówkolwie – zagadnął go.
— Hm?
— Opowiedziałbyś mi o swoim wyjeździe? Dostałem twój list, ale ciekaw jestem, jak minęły ci pozostałe dni.
Mężczyzna zamyślił się na chwilę, mrucząc cicho. Moment później zaczął.
— Jakby to ubrać w słowa, żeby nie zabrzmiało wulgarnie, a oddało to, co czułem… Cóż, mogę bez wahania rzec, że lord Turys do najcudniejszych osób nie należy. Młody łajdak myślący, że jest co najmniej pępkiem świata i na takiej też pozycji stawia swoją osobę. To samo zresztą tyczy się otaczających go ludzi. Wyniosłe i rozpuszczone do granic możliwości dzieci, paskudnego charakteru służba lgnąca do tego, kto ma więcej pieniędzy i jego żona sypiająca chyba z każdym, z kim się dało, wliczając w to pracowników dworu, bliskich i dalekich sąsiadów oraz przyjezdnych. Nawet mnie próbowała uwieść! Doprawdy, użeranie się z jej absolutnie niesubtelnym mizdrzeniem było istną torturą.
Słysząc ową informację, Nathaniel poczuł nieprzyjemny ścisk w żołądku. Z jakiegoś powodu od razu znielubił żonę lorda Turysa. Mimo to słuchał dalej, co jakiś czas uśmiechając się ze szczerym rozbawieniem.
— Na początku każdy dzień zaczynał się miło: służba budziła mnie i witała śniadaniem do łóżka. Potem jednak, gdy zorientowali się, że nie daję żadnemu pieniędzy za umilanie poranków, budziło mnie jedynie głośne pukanie czy też walenie do drzwi bądź niedyskretne wejście żony lorda. Prędko przyzwyczaiłem się, że najlepiej pójść spać jak najwcześniej, by móc obudzić się choćby i świtem. Reszta dnia upływała właściwie monotonnie: malowanie obrazu, kłótnie z samym Jego Wysokością Wielkim i Dostojnym Panem Turysem, jakiś obiad, kolejne sprzeczki między maczaniem pędzla w farbie, uatrakcyjniane jedynie dziwnymi zdarzeniami na samym dworze. Potem znów drobny posiłek i czym prędzej zamykałem się w przydzielonym mi pokoju, by jakoś odizolować się od natarczywych ludzi. Na szczęście udało mi się naprawić „List Ferg na moście”, lecz na odchodnym z góry zapowiedziałem temu człowiekowi, że bez względu na to, co zrobi z obrazem, ja nie przyjmę kolejnego takiego „zaproszenia”. Próbował mnie jeszcze wypytać dlaczego, skoro tak dobrze i hojnie mnie ugościł, lecz jak najszybciej odjechałem, nie oglądając się wstecz. Najbardziej smutny był chyba fakt, iż, mając tak piękne ziemie oraz dom, ów człowiek o nie w ogóle nie dbał, a jedynie chełpił się posiadanym bogactwem.
Skończywszy mówić, mężczyzna pokręcił głową. Nathaniel zaś wreszcie nie wytrzymał i… Zaczął się głośno śmiać. Z początku starał się jakoś opanować ten wybuch, lecz gdy ujrzał niezrozumiałe spojrzenie Mrówkolwa, roześmiał się na całe gardło.
— A ciebie co znów tak bawi?
— To, że wspaniały pan artysta sam pojechał i pozwolił się wpakować w podobną „przygodę” – wyjaśnił chłopak między kolejnymi salwami śmiechu.
— Doprawdy? Och, masz rację, bardzo śmieszne – powiedział, po czym niespodziewanie napadł na blondyna i zaczął go łaskotać. Dłonie błądzące pomiędzy brzuchem a żebrami sprawiały, że Nathanielowi ze śmiechu napłynęły łzy do oczu. Próbował się jakoś wyrwać, co jednak nie skutkowało niczym. W pewnym momencie szarpnął się mocniej, lecz to sprawiło jedynie, że obaj spadli na podłogę. Mimo lekkiego uderzenia malarz nie przestawał atakować go z uporem godnym niemal samego mordercy.
— A teraz? Śmieszne? A może tu?
— Nie! Przestań! Pomocy!
Powoli brzuch zaczął boleć chłopaka ze śmiechu, lecz nie zanosiło się, by Mrówkolew miał zamiar skończyć męczenie go. Co więcej, przygniótłszy go nieco bokiem, pozwolił sobie nawet włożyć dłoń pod jego koszulę, zaś to zaowocowało głośniejszym śmiechem i krzykami.
— Błagam, przestań! Proszę!
Zadzieranie z jego nerwami najwyraźniej spodobało się mężczyźnie, gdyż każda kolejna prośba niosła za sobą jeszcze jedną salwę śmiechu wywołaną sprawnym łaskotaniem, jakby bezlitosny oprawca doskonale wiedział, gdzie i jak przypuścić swój atak.
Nagle jednak obaj zatrzymali się. Nie dlatego, że ktoś lub coś im przeszkodziło. Nie dlatego, że zrobili sobie krzywdę. Po prostu w pewnym momencie Nathaniel skrzyżował wzrok z malarzem.
To wystarczyło.
Z tak bliskiej odległości chłopak widział delikatny, acz zawiły wzór na tęczówce Mrówkolwa. Splątany gąszcz zdrewniałych pnączy, które schodziły się w czarnym punkcie.
Dwa szybkie uderzenia serca.
Jedno wolne.
Powoli obaj zbliżyli się do siebie. Brązowe włosy załaskotały go w policzki w chwilę przed tym, jak poczuł ciepłe usta mężczyzny. Blondyn objął go, reagując pozwoleniem na ów pocałunek. Napierające na siebie wargi poruszały się, wywołując dreszcze, które przenosiły się po całym jego kręgosłupie. Nie przeszkadzały mu fale gorąca. Malarz także oplótł go ramionami, po chwili zaś przeniósł się nad niego, uniemożliwiając jakąkolwiek ucieczkę.
Jakby w tej chwili w ogóle chciał uciec.
Pozwolili sobie pogłębić pocałunek. Cudowny taniec ich języków i warg stawał się niemalże zachłanny. Chłopak mruknął cicho, mocno przyciągając do siebie Mrówkolwa. Dziwne ciepło roznosiło się po całym ciele i podejrzanie kumulowało w podbrzuszu. To uczucie jednak go nie przerażało, a podobało się.
W pewnym momencie poczuł jak jedna z dłoni mężczyzny schodzi w dół. Ustami zaś przeniósł się najpierw na żuchwę Nathaniela, potem na szyję. Ten odruchowo odchylił nieco głowę w tył. Delikatny, badawczy dotyk między nogami z początku sprawdzał swoje możliwości na jego udach, potem na podbrzuszu, by w końcu unieść lekko pas spodni i dostać się podeń. Chłopak wciągnął szybko powietrze.
— Nie, nie tam – zaczął, jednak przerwał mu jego własny jęk, stłumiony gwałtownym przyciągnięciem do kolejnego pocałunku. Wprawna dłoń malarza pieściła go, co prawda, bardzo subtelnie, lecz i tak doprowadzając do niekontrolowanych wzdrygnięć i jęków podkreślonych wyraźnym rumieńcem.
— Dotknij mnie – usłyszał po chwili zmysłowy szept, poprzedzony muśnięciami warg w ucho.
— C-co?
— Dotknij mnie, proszę. Poprowadzę cię.
Nim zdążył jakkolwiek zareagować, druga ręka szatyna chwyciła go. Czerwień obficie wylała się na policzkach chłopaka, gdy przez materiał spodni wyczuł palcami wyraźną twardość. Sam zapewne nie zrobiłby nic, gdyby nie ściśle przylegająca dłoń, która wskazywała, co uczynić.
Zacisnął wargi, kiedy mężczyzna rozpiął pasek spodni. Model odruchowo chwycił to, co nakazywał mu instynkt i niezdarnymi ruchami począł go pieścić. To najwyraźniej wystarczyło, gdyż po niedługiej chwili sam usłyszał jęk Mrówkolwa. Uderzająca fala skrępowania nie mogła jednak przebić się przez kolejny pocałunek. Ich ręce przyspieszyły, powodując serię kolejnych dźwięków pełnych rozkoszy i doznawanej przyjemności. Rzecz jasna, częściej padały one ze strony Nathaniela, lecz wątpił, by działały one tak pobudzająco jak ciężki oddech malarza i jego ciche stęknięcia, wyrywające się niekontrolowanie, przypadkiem.
W końcu chłopak poczuł, że każdy kolejny ruch sprawia mu coraz większą rozkosz, jakby zbliżał do granicy szaleństwa. Gdzie jednak ona się znajdowała, tego nie potrafił ocenić. Mógł jedynie coraz wyraźniej okazywać to, co czuł. Nie wytrzymał długo, bowiem mężczyzna prędko zauważył zmianę w jego zachowaniu. Jego pieszczoty stały się o wiele intensywniejsze. Wkrótce blondyn nie zwracał uwagi już na nic poza tym, jak dobrze mu było. Świat wokół zupełnie i absolutnie przestał go interesować, najważniejsza stała się bliskość między nimi i to, że to właśnie Mrówkolew z nim był.
Ekstaza nadeszła szybko. Gdy Nathaniel osiągnął szczyt, nie czekał długo na artystę. Ten po chwili także opadł nań z płytkim oddechem.
Chłopak nie wiedział, co teraz zrobić. Zbyt zmęczony, by spróbować wstać, jedynie trzymał blisko siebie szatyna. Niespodziewanie dobiła go myśl o ich czynie. Jak go odebrać? Jako co? Przyjacielska przysługa? A może zwyczajne, nic nieznaczące poddanie się chwili? Nie miał pojęcia. Teraz tylko jednego był pewien.
On nie zrobił tego wyłącznie z przyjaźni.
Gdyby tylko miał trochę więcej czasu na zastanowienie się…
Na pomoc wyszedł mu mężczyzna, który wreszcie usiadł. Szybciej odzyskał panowanie nad oddechem. Pomógł podnieść się turkusowookiemu, uśmiechając się miękko. Chłopak tymczasem odwrócił wzrok, zbyt przytłoczony tym, co zrobili.
Niespodziewanie Mrówkolew chwycił jego ubrudzoną dłoń i uniósł ją do swoich ust. Zaskoczony blondyn nie zdążył nijak zareagować, nim wilgotny język począł sunąć po jego skórze. Prędko zarumienił się znowu, nie potrafiąc jakkolwiek zaoponować. Miast jednak przestać, po chwili szatyn delikatnie przyciągnął go ku sobie i spojrzawszy prosto w oczy, po raz kolejny pocałował. Nathaniel poczuł lekko słony smak, lecz znowu potrafił jedynie ulec.
— Kocham cię, chłopcze – mruknął cicho malarz, krzyżując zeń wzrok.
Blondyn zastygł w bezruchu. W tej pozycji nie mógł się odwrócić ani jakkolwiek zrobić uniku. Obrócenie w żart owej wypowiedzi również nie wchodziło w grę po tym, co zrobili. Poza tym… Chyba…
— J-ja ciebie chyba… też – odrzekł szeptem, pełen przerażenia i wątpliwości.
Miał odrzucić wszystkie wpojone mu nauki? Właściwie każda rzecz o uczuciach, jaką wiedział, teraz chwiała się poważnie, grożąc runięciem. W końcu to Mrówkolew jako pierwszy wyznał mu… miłość.
Absurdalnie pomyślał, że jednak miał rację względem siebie.
W tym momencie jednak nie dostał szansy na rozważanie podobnych kwestii. Po tym jak wyrzekł swoją odpowiedź, mężczyzna uśmiechnął się tak pięknie, że blondyn po raz kolejny zaniemówił – nawet w myślach.
Wreszcie szatyn wstał i podał mu rękę. Chłopak chętnie zeń skorzystał, podpierając się podczas podnoszenia z podłogi. Nim jednak zdążył się odsunąć, malarz po raz kolejny przyciągnął go do siebie i przytulił mocno.
— Kocham cię, Nathanielu – powtórzył. Lecz tym razem blondyn wahał się jedynie przez moment, by po chwili wtulić się weń mocno.
Chyba…
Rzeczywiście mógł zakochać się w mężczyźnie.
Tego dnia nie zrobili już wiele. Czas zleciał im jedynie na przyjemnie niezobowiązujących rozmowach. Między nimi właściwie nic się nie zmieniło. Jedynie w ruchach zachowywali jakby mniejszy dystans, co jakiś czas swobodnie ocierając się o siebie to ramieniem, to dłonią. Mrówkolew zaś cały czas wydawał się być w naprawdę wyśmienitym humorze.
Po południu na pożegnanie Nathaniel został ostatni raz pocałowany, co wywołało lekki rumieniec, z którym szedł przez miasto. Nie przejmował się tym jednak. Ludzie przecież nie mogli wiedzieć, czemu tak szeroko się uśmiecha.
A ten dzień zdecydowanie należał do udanych.
Osobiscie bardzo podoba mi się Twoje rozwlekanie w pisaniu, więc zabraniam Ci dodawania krotkich rozdzialow :3! Dzien Nathaniela naprawdę byl udany, co również mnie czyni zadowolona z tego powodu. Ciesze się, ze relacja jego i Mrowkolwa się poglebia i czekam niecierpliwie na dalszy rozwoj wydarzen :D pozdrawiam, Zander :*
OdpowiedzUsuńLol, jak oni daleko zaszli od razu! Ja pierdolę!...
OdpowiedzUsuńDobra, uspokoiłam się ^^".
Przepraszam, ale byłam w szoku. Myślałąm że to będzie kroczek po kroczku, a tu od razu... Nie mówię, że mi się to nie podoba xD. Wręcz jestem mściwie zachwycona, jak to ja xD.
Teraz tak mimowolnie spojrzałam na twoje konto i ujrzałam...
OdpowiedzUsuńUlubione filmy: Sweedney Todd
Kobieto, kocham cię *o* (jak mi niewiele do szczęścia potrzeba xD)
No nie jestem pierwszy ale przynajmniej przed Niko *śmieje jej się w twarz* ale teraz do rzeczy. To było.... BOSKIE! Matko. Teraz dopiero widać jak ty umiesz opisywać. Aż mnie skręca kiedy pomyślę jak opiszesz ich zbliżenie... I wydałaś na siebie wyrok. Dasz palec a wezmą całą dłoń. Ja wezmę dłoń z całą ręką i mózgiem żeby mógł pisać. Nawet nie zauważyłem kiedy rozdział się skończył... Ale nie ma na co narzekać. Jeden dzień ale za to jaki! Mrau >:3 tylko teraz pytanie... jak on spojrzy w oczy rodzicom?
OdpowiedzUsuń~Malum
C:
OdpowiedzUsuńŁadnie. I wcale nie za wcześnie. Gdybyś to przeciągała, to z Natha zrobiłby się taki tsun-tsun.
Mrówkolew był jednocześnie ciepły, wyrozumiały, doświadczony i zdecydowany. A dzięki temu Nath nie spanikował. I było bez paskudztwa, które tak łatwo wcisnąć w sceny łóżkowe.
Niestety więcej nie napiszę, bo jestem dalej niespecjalnie myślącym dzieckiem, ale bardzo ładnie.
~Brukiew, która je kukurydzę bez smaku *a to bardzo smutne*.
Malum, masz coś do mnie? >:)Tak btw zawsze się zastanawiałam, dlaczego ty piszesz jako facet? Sry, ale nie uwierzę, że jesteś męską yaoistką. Boże, jak to brzmi, ale yaoistą chyba jeszcze gorzej x.x''
OdpowiedzUsuńDobra, skończyłam zaczepiać Malum.
Z-a-j-e-b-i-s-t-e! - to była mantra, którą uparcie wrzeszczałam, czytając ten rozdział. Cieszę się, że tego nie zjebałaś. Nie zrobiłaś z tego ohydnego, prymitywnego rżnięcia, a Mrówkolew nie okazał się być sadystycznym seme z dziwnymi pomysłami. Same plusy. A tak na poważnie, naprawdę ładnie ci to wyszło. Na przykład wyznanie Mrówkolwa. "Kocham Cię, chłopcze". Brzmiało to tak... intymnie, po mrówkolwemu. Aha, widziałam jedną dziwną, kanciastą rzecz. Mianowicie: "...by w końcu móc poprzebywać w jego towarzystwie". "Poprzebywać"? Brzmi to bardzo niechlujnie. Chyba, że ja się mylę i to jest poprawne, w takim wypadku mnie objedź.
Byłabym o taka ---> ":D *o* <3" gdybyś znów miała wolną chwilę i poświęciła "Ofiarze Czerwieni" minutkę, bądź dwie... Albo od razu pół godziny! xD
OdpowiedzUsuńNadal jest w tej samej zakładce, więc trochę ciężko się połapać, na czym ostatnio skończyłam: przewiń do "Księga Nienawiści" i od tego momentu możesz czytać, jak ci się będzie chciało! xD
No i pojawiło się takie jeszcze małe gówno zwane one-shotem. Króciutkie, więc, jakby coś, to prosiłabym o zerknięcię ^^.
Dziękuę :3
http://nika.andycomp.eu/index.php?option=com_k2&view=itemlist&layout=tag&tag=Pusty%20tag&task=tag&Itemid=114
Co do twojego komka na tej mojej stronie:
OdpowiedzUsuńNo, kurde, wiem, że dęba! Ale ja, jak to ja, nie potrafię wycelować w klawisze... A potem się ludzie dziwią, że jednak nie mam Parkinsona czy innego cholerstwa xD. Bravo for me ;.;.
Błąd poprawię ^^
Trafiłam przypadkiem, zostanę na dłużej :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się klimat opowiadania i jestem wprost rozanielona sceną łóżkową, albo raczej "kanapową" ;)
Cóż dodać, czekam na więcej, mam nadzieję, że niezbyt długo :)
Jakim brakiem? Jakim brakiem?!
OdpowiedzUsuńRacu (zapamiętałam, że wolisz, jak się tak na cb mówi. Czuję się dumna, bo mam stosunkowo krótką pamięć xD), ty nie możesz nie mieć weny ;.;. Musisz mieć jej jak najwięcej, żeby mi się przyśniło więcej snów z Mrówkolwem i chłopakiem, który wygląda jak Nathaniel ale Nathanielem nie jest ;.; (patrz mój komek do rozdziału XV.)
I dobrze, że chcesz być dla mnie edytorem, bo, jak już mówiłam, nie potrafię dobrze wycelować w klawiaturę i przyda się ktoś, kto to moje złe wycelowanie widzi xD.
Wow, zamiast cię odtrącać, to cię przyciąga mój styl! Dumna jestem, oj, bardzo dumna ^^ (zwłaszcza, ze piszę czasami jak gówno (najczęściej, jak nie mam pod ręką słodzonego mleka zagęszczonego, to taka moja mała wena xD)).
WENY! I żeby jak najwięcej rozdziałów przyszło xD