„Ranek.
Ranki przychodzą tak wcześnie.
Lecz w zimie leniwe ranki się spóźniają.
Czy jest coś zabawniejszego i bardziej urokliwego od niewyspanego ranka, który otula się w szarą kołdrę zimowych chmur?”
Nathaniel uśmiechnął się do samego siebie na niespodziewane wspomnienie tych słów. Z jakiegoś powodu przyszły one do niego po latach, jakby stęskniły się i postanowiły go odwiedzić bez zapowiedzi. I bez konkretnej przyczyny.
Szedł właśnie wzdłuż jakiejś uliczki. Bez powodu. Po prostu nie chciał siedzieć bezczynnie w domu, więc postanowił przejść się po Leverium. Sam dla siebie dawno tego nie robił. A niektóre budynki były naprawdę piękne. I właśnie patrząc na jeden z nich, stary, lecz doskonale utrzymany, przypomniał sobie słowa niegdyś poznanego bajarza.
Właściwie ile lat minęło, odkąd ostatni raz go widział? Obecnie miał około siedemnastu, a wtedy? Chyba tyle co Annabelle. Nie, jego siostra ma teraz siedem, on zaś nie skończył wówczas nawet sześciu. Tak, właśnie. Minęło już ponad dziesięć lat. Mimo tego on nadal pamiętał dokładnie wszystko, co wiązało się z owym człowiekiem. Dzięki niemu mógł opowiedzieć prawie każdą historię, jaką zna Hervesh – a także kilka spoza granic swego kraju.
Gdy był mały w mieście często pojawiali się uliczni artyści. Gdy matka brała go ze sobą na targ, zazwyczaj pozwalała mu biegać po okolicy, byleby nie zgubił się w tłumie. O to nie musiała się obawiać, wiedząc, że jej syn doskonale pamięta drogę spomiędzy różnych straganów do domu. Zazwyczaj gdy się oddalał, szedł na poszukiwania nowych zabawnych ludzi. Wówczas zaś nietrudno było zobaczyć nieznaną dotąd sztuczkę bądź usłyszeć obcą jeszcze historię. Lecz nikt nie potrafił tak dobrze przyciągnąć uwagi jak stary Amonteus.
Pewnego dnia mały Nathaniel ujrzał w tłumie przygarbioną postać przemykającego mężczyzny, którego ciało szczelnie zasłaniał szary płaszcz z taniego lnu. Z pozoru wyglądał on jak zbir, złodziej czyhający na dogodną okazję. Chłopiec zapewne pomyślałby tak, gdyby nie nagłe spojrzenie, jakie rzucił mu nieznajomy.
Zatrzymawszy się nagle pod ścianą jakiegoś budynku, drgnął i odwrócił głowę lekko w jego stronę. Wysunął spod płaszcza starą dłoń i uchylił nico kaptur. Pomarszczona szara skóra, pokryta rzadką, acz wciąż uparcie nie siwą szczeciną, ukazała się na krótki moment. Niespodziewanie błysnęły ciemne ślepia, a twarz wykrzywił nieco szkaradny uśmiech. Mały Nath pewnie przestraszyłby się w normalnej sytuacji, lecz teraz nogi jakby przyrosły mu do ziemi. Nie mógł oderwać odeń wzroku, nawet gdy po chwili obcy zakrył twarz na powrót i odszedł. Czuł wyłącznie fascynację tajemniczą postacią.
— Proszę pana!
Widząc, jak mężczyzna się oddala, nie potrafił się powstrzymać i szybko go dogonił. Chwyciwszy lekko za płaszcz, zawołał go po raz drugi, już nie pamiętał czemu. Przecież coś mogło mu się stać. Lecz pięcioletni chłopczyk nie myślał o konsekwencjach i najwyraźniej miał szczęście.
Starzec stanął i odwrócił się doń, wciąż z nasuniętym na twarz kapturem. Jego mina jednak nie wyrażała złości lub zirytowania, które winny być teraz właściwymi reakcjami zwykłego dorosłego.
— Paniczyku młody, czyżbyś szukał przygody?
Chłopiec zaśmiał się trochę nieśmiało, słysząc jego odpowiedź. Takiej w ogóle się nie spodziewał, więc mężczyzna od razu przypadł mu do gustu.
— Kim pan jest? – spytał z radosnym uśmiechem.
— Zwykłym człekiem, młody panie. Mówią, że bujdy rozpowiadam, panie, więc lepiej ze mną nie rozmawiać.
Mały Nathaniel przekrzywił lekko głowę, próbując pojąć sens jego słów. Po chwili jednak jego twarz ponownie rozpromienił uśmiech, gdy uświadomił sobie, że ów człowiek zapewne jest bajarzem. Dlaczego zatem próbował milczeć i chyłkiem uchodzić?
— Ale ja lubię bujdy. Opowie mi pan kilka?
Stary mężczyzna odpowiedział mu uniżonym ukłonem, po czym oddał serdeczny uśmiech.
— Pozwól mi zatem, młody panie, wyrzec swe miano.
W tym momencie obcy wyprostował się i odrzucił kaptur z głowy, odsłaniając twarz. Miał przyprószone siwizną, krótkie ciemne włosy. Jego trójkątna żuchwa i orli nos nadawały mu nieco egzotycznego wyglądu włóczykija, wędrowcy podróżującego po świecie wzdłuż i wszerz. Jednak całości dopełniały ciemne oczy, tak mroczne w swej barwie, że niemalże nie znać było tęczówki. Okalały je gęste zmarszczki, pogłębione przez uśmiech, jakim obdarzał go mężczyzna, który – jak się okazało – należał do naprawdę wysokich ludzi.
— Drogi chłopcze, młody panie. Me imię brzmi Amonteus, co oznacza „kroczący drogą” w języku dzikich ludzi południa. Kłaniam się w pas i proszę, pozwól mi poznać również twoje miano. – Jego głos zmienił nieco swą nutę, nabierając teraz swoiście głębokich tonów pewnego siebie człowieka o młodej duszy.
— Dzień dobry, panie Amonteusie. Ja jestem Nathaniel, ale nie wiem, czy to coś znaczy w języku ludzi z południa – odrzekł chłopiec radośnie.
Amonteus na jego słowa zaśmiał się serdecznie, po czym nachylił. Pachniał leśną ściółką i pyłem, acz nie brudem.
— Podobasz mi się chłopcze. Ale mów mi po prostu Amonteus. Chciałbyś posłuchać paru moich historii?
— Tak!
— Zatem zasiądźmy w pobliżu.
Pod ścianą pobliskiej kamienicy mężczyzna rozłożył swój płaszcz, na którym usiadł, by w chwilę później wskazać chłopcu miejsce obok siebie. Ten szybko je zajął, po czym podkulił nogi i oplótłszy je rękoma, prędko obrócił twarz w stronę Amonteusa, wyczekując jego opowieści.
— Wybacz mi, Nathanielu, że nie poczęstuję cię ni jadłem, ni żadnym napojem, lecz nie mogę pozwolić sobie na ów luksus w tej chwili. Ale pozwól, że w zamian za to opowiem ci o naszych bogach. Bowiem każdy z nich ma swe tajemnice, które poznało niewielu ludzi – w tym i ja. A wierz mi, niemal wszystkie mają za sobą jakąś niesamowitą historię – zaczął Amonteus cichym głosem, idealnym do zdradzenia jakiegoś ważnego sekretu.
W ten sposób młody Angerbold poznał ogrom nieznanych mu legend, zaś te słyszane już w domu i w Leverium dostał w o wiele bardziej rozbudowanej wersji. Przez kolejne dni bajarz przychodził na plac, gdzie znajdował go Nathaniel. Mężczyzna zawsze miał w zanadrzu coś nowego.
Chłopiec uwielbiał słuchać o bóstwach, ich pracach i przygodach, lecz z równą ciekawością chłonął historie o ludziach: walki, pogonie, królowie, rycerze, muzycy, magiczne stwory i różne niebezpieczne bestie. Mężczyzna często dodawał, że sam widział wiele z tych rzeczy na własne oczy! Słowa, w jakie to wszystko ujmował Amonteus, oczarowywały go, wciągały do magicznych światów tak mocno, że jego matka często sama musiała przychodzić poń na to samo miejsce, które bajarz wyznaczył podczas pierwszego ich spotkania.
Pewnego dnia jednak Nathaniel, przybywszy na targ, miast rozłożonego na bruku płaszcza, ujrzał szeroki kawałek materiału obsiadły przez grupkę dzieci. Nad nimi zaś górował opowiadający coś Amonteus, najwyraźniej będąc w momencie wielkiej grozy. Chłopiec od razu dostrzegł przejęcie na twarzach słuchaczy oraz przyciągającą uwagę, mroczną nutę w głosie bajarza. Lecz gdy mężczyzna skończył mówić, nie zaczął kolejnej opowieści. Dobiegły go, a raczej wręcz zaatakowały pytania dzieci, tak różne i nieraz trudne, że Amonteus sam śmiał się z siebie, iż nie potrafi nań odpowiedzieć.
Od tamtej pory przez kilka tygodni ów człowiek przekazywał swe historie i legendy dzieciom w stolicy. Dzień w dzień grupa jego słuchaczy powiększała się, nieraz wzbogacając w młodych ludzi, a czasem nawet w dorosłych. Nathaniel zaś nie przepuścił ani jednej chwili, jaką mógł spędzić na słuchaniu. Najbardziej chyba cieszył się z tego, że to on był pierwszym odbiorcą opowiadań bajarza. Z jakiegoś powodu wprawiało to w dumę jego małe, dziecięce serduszko.
Ostatniego dnia wiosny Amonteus nie pojawił się.
Kilkoro dzieci stało pod pustą ścianą z nadzieją, że może mężczyzna jeszcze przyjdzie. Lecz Nathaniel od razu po przyjściu zorientował się, iż już nie będzie nowych opowieści. Przeraził się nieobecnością mężczyzny, oczywiście. Ale w pewien dojrzały sposób dotarło do niego, że to po prostu koniec. Bo przecież każda historia ma swój koniec.
Rozejrzawszy się jednak, niespodziewanie dla samego siebie dostrzegł przemykającą wśród ludzi zgarbioną postać w lnianym płaszczu. Prędko pobiegł w tamtą stronę, samemu nie wiedząc, na co liczył.
— Proszę pana! – zawołał, chwyciwszy szary materiał. Mężczyzna stanął i obrócił się w jego stronę. Spod narzuconego kaptura wyzionęły ciemne oczy, błyszcząc w tajemniczy sposób tak jak wtedy, gdy spotkali się po raz pierwszy.
— Toż to nasz młody pan! Witaj, Nathanielu – rzekł zwyczajnym głosem. Chłopiec poczuł nagle ogromny smutek.
— Ty… Ty już odchodzisz? – spytał cicho, nie spuszczając wzroku z mężczyzny, jakby to miało sprawić, że owa postać nie zniknie, jak to miała w zamiarze.
— Już? Chłopcze, spędziłem tu i tak więcej czasu, niż miałem zamiar. W końcu odejść muszę. Cały świat, tysiące nieznanych jeszcze historii czekają, by ktoś je zobaczył, opisał, zachował. A tylko koń z połamanymi nogami nie pobiegnie dalej.
— Cz-czyli już cię nigdy nie zobaczę? – Płaczliwy głos Nathaniela rozniósł się jeszcze ciszej, lecz Amonteus i tak usłyszał ów żałosny ton, na który uśmiechnął się czule.
— Wiesz, wziąłbym cię ze sobą, ale co rzekłaby twoja matka? Nie można tak zostawiać rodziny. A poza tym kto powiedział, że więcej się nie ujrzymy? Ptaki latają daleko, ale i tak spotykają swych braci. Więc podnieś głowę i nie płacz.
Nathaniel jedynie pociągnął nosem i przytaknął, wciąż wpatrzony w ciemne oczy mężczyzny.
I tak bajarz odszedł, na pożegnanie czochrając jego jasne włosy.
Gdy teraz przypomniał sobie o tym, zaśmiał się. Naprawdę lubił tego mężczyznę. Był dlań jak ktoś pomiędzy dziadkiem wiedzącym już naprawdę wiele, a ojcem mającym wciąż młodą duszę.
Akurat przechadzał się brukowanym mostem między dwoma brzegami niewielkiej rzeczki, którą płynęły również ścieki. Po drugiej stronie znajdowały się już domy bogatszych ludzi oraz o wiele głębiej sam pałac.
Westchnął ciężko. Właściwie nie było sensu iść dalej. Tam na ludzi jego pokroju nie patrzono zbyt przymilnym okiem, większość niżej urodzonych mając na równi z żebrakami. Typowe myślenie arystokracji. Odwrócił się zatem i skierował w stronę domu. Może mógłby jakoś pomóc matce przy obiedzie, żeby zająć ręce i myśli? To by mu się przydało.
Ostatnio bowiem przyłapał się na coraz częstszym myśleniu o Mrówkolwie. Lecz nie zastanawiał się już nad tym, co ów w danym momencie robił, a kiedy w końcu wróci. Z listu można było wnioskować, że za parę dni znów ujrzy szatyna, ale kiedy owe „parę dni” wreszcie przeminie? Jak by na to nie patrzeć, blondyn tęsknił zań. Za jego ziemistym spojrzeniem, ciepłym i łagodnym głosem oraz dziwnym sposobem bycia. Myślenie o nim sprawiało, że chłopak czuł się dziwnie ciężko. Czasem wręcz odechciewało mu się wszystkiego, bo przypominał sobie odgłos śmiechu malarza. I co miało to oznaczać? Specyficzne uzależnienie od danego człowieka?
A może rzeczywiście zwyczajnie za bardzo przyzwyczaił się do jego osoby? Owszem, uważał się za jego przyjaciela. Spędzał z nim dużo czasu, martwił się o niego, ufał mu i odnosił raczej rzeczywiste wrażenie, że i Mrówkolew ufa jemu. Czy jednak zwyczajna przyjaźń obejmowała chęć przytulenia się do niego i siedzenia tak razem, choćby w ciszy? Tak, zdał sobie już sprawę, że niezwykłe sytuacje przy mężczyźnie, gdy ten go całował, nie sprawiają mu problemu. Nie myślał o nich nawet z rezerwą, a po prostu wspominał przyjemne ciepło i… chętnie powtórzyłby podobne zajście.
Nagle spojrzał jakoś trzeźwiej przed siebie. Dotychczas nie przyznawał się sam przed sobą do tego typu pragnień. Jednocześnie czuł, iż to pragnienie nie wynika z ciekawości, a z czegoś innego.
Czy on naprawdę… mógł zakochać się w Mrówkolwie?
Nie, przecież malarz był mężczyzną tak jak i on. Prawidłowa definicja miłości zatem mogłaby być tu użyta, jeśli chodziłoby o jakąś kobietę, prawda? Ale…
Ale jak inaczej nazwać to uczucie?
Zmarszczył brwi, a następnie westchnął żałośnie, wciąż idąc.
Mrówkolwie, naprawdę powinieneś już wrócić. Takie myślenie może się źle skończyć.
Tymczasem sławny malarz był właśnie w stanie, w którym nikt ani nic nie odważyłoby się doń podejść. Jedynie pewien lord zdawał się nie zauważać frustracji i atmosfery niezwykle mocno ciążącej jego domowi.
Jaram się ^^.
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podobają przemyślenia Nathaniela. Są takie... bystre. Tak jak w większości anime i opowiadaniach uke jest słodkim bezmózgiem, Nathaniel odstępuje od tego schematu. I tym się jaram ^^.
Trochę szkoda, że postać bajarza była chwilowa ;.;. Już miałam nadzieję, że się dowiemy o kolejnym ogniwie w twoim opowiadaniu. Ale nie, Shirogace nie ma tego, co chciała xD.
To ty kończysz gimnazjum? A ja, brawo, wczoraj podstawówkę xD. I się cieszę cholernie. Byłam jedna z niewielu dziewczyn, które się nie poryczały na zakończenie ;.;. Chyba nie mam serca xD.
Co do błędów, ani trochę nie zwracałam na nie uwagi, znaczy się, nie znalzłam, a ja nigdy nie znajduję i zawsze są xD. Bravo for me xD.
Ohohoho, kolejna nowa postać. Też miałam nadzieję, że pachnący leśną ściółką Amonteus nie będzie taki epizodyczny. Wręcz chciałam, żeby spotkał się z Nathanielem, ale sama postać jest na tyle miła, że przeżyję. Włóczęga, wędrowiec z południa. Chciałabym usłyszeć którąś z jego opowieści. Specjalny dodatek dla twojej roślinki z rodziny kapustowatych? :P
OdpowiedzUsuńOdkąd Mrówkolew wyjechał, Nath nareszcie ma czas i miejsce na swoje własne przemyślenia. Nie rumieni się nieustannie i faktycznie łapiemy więcej z jego osobowości. To jego wspominanie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza, że podoba mi się bardzo jako dzieciak. Jest zdecydowany, ciekawski i odważny. Musiał wyglądać przeuroczo i chociaż zazwyczaj mam problem z wyobrażeniem sobie go z prostymi włosami, to teraz poszło tak automatycznie.
Cieszy mnie, że Nathaniel lubi swoją rodzinę. I myśli o nich tyle, nie w formie zapychacza, kiedy nie ma Mrówkolwa.
A co do pana malarza... nareszcie nasz chłopaczek staje się samoświadomy! Tylko czemu on tak paskudnie głupieje, nooo. Pasowałoby, żeby nasza znajoma z tęczową bandanką zaśpiewała mu swoją ukochaną piosenkę "It's OK to be gay!".
Ogólnie, jest lepiej niż gorzej z ogarnięciem Nathaniela, mam go tylko ochotę kopnąć za prawidłową definicję miłości. Jakbym słyszała jego tatusia...
~To powiedziałam ja, Brukiew, obżarta malinami i z tego pododu szczęśliwsza niż szczur w kredensie.
Uwaga wielki powrót xD Tak dobrze myślicie... Wasz wielki, szlachetny, krytyczny i zarazem skromny Malum powrócił! ^^ a tak serio to toczyłem walkę ze szkołą i wujkiem google który chyba zamknął mi konto -.- wiec moja kochana Racu... Piszę do Ciebie ten list xD ależ ja mam humor *śmieje się cicho* miło wreszcie spojrzeć na Natha który uświadamia sobie swoje uczucia. Coraz częściej czytając twoje opowiadania myślę o swoim Mrówkolewie że się tak wyrażę :) faktycznie rozdział bardzo spokojny. Ale czego można się spodziewać? Malarz poza murami a młody szlachcic przecież nie pobiegnie za nim. Za to jak wróci... jak tak dalej pójdzie to Nath rzuci się na Mrówkolwa z gorącym uściskiem. Za świeży jest żeby jeszcze dorzucić do tego pocałunek nawet w policzek. Ale ale. Brukiew dobrze palnęła. Miłość jako uczucie tylko i wyłącznie między kobietą a mężczyzną? Bzdura! I to taka jakiej świat jeszcze nie widział -.- ale nasz maluszek dorasta *Czuje się jakby wypuszczał na świat swoje własne dziecko. Aż się łezka w oku kręci* taka odpowiedzialność i świadomość to zaleta w tych czasach. Oby tylko nie przypałętała się z Frankiem albo kimś innym jakaś pannica do wzięcia od zaraz bo zobaczą czym jest gniew szlachcica *poprawia kołnierz* nie znalazłem błędów w tym rozdziale choć trochę literówek było w poprzednim. Nie jestem pewny czy jak by nie piszę aby na pewno razem ale to tylko moje przemyślenia.
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział z niecierpliwością. Mam nadzieję że w następnym malarz już wróci :)
Wasz wierny,
Malum
P.S Nagle poczułem się strasznie stary widząc jak tu wszyscy tak młodzi... Chce być w waszym wieku T.T
"Aż nastąpił taki rok. Smutny rok, tak widać trzeba. Nie przyszedł Bieda zieloną wiosną, miejsce gdzie siadał, trawą zarosło. I chodź nie jeden wytężał wzrok... La to złotym gościńcem przeszło. Wiatrem niesiony, odpłynął w przeszłość..."
OdpowiedzUsuńTo jest fragment piosenki "Majster Bieda". Jak tylko czytałam o odejściu Amonteusa, stanął mi przed oczami i zrobiło mi się jakoś tak nostalgicznie. Podoba mi się (właśnie!) jako postać poboczna, nic dodać, nic ująć. Fragment o dzikich ludziach z Południa był świetny. Ogólnie cały rozdział okazuje się jednym z moich ulubionych, szczególnie że nareszcie wypełza na powierzchnię prawdziwa osobowość Nathaniela (stop bezmózgim ukasiom!). Jest inteligentny i jak się skupi (i zepnie dupę), to się ogarnie.
Weny życzę~