Nathaniel szedł uliczką, nadal zmartwiony dziwnymi podejrzeniami względem samego siebie. Nigdy jeszcze nie myślał o tym, by mógł zakochać się w mężczyźnie. Właściwie dotychczas nie zakochał się chyba w nikim. W końcu nigdy nie zdarzyło mu się patrzeć na jakąkolwiek dziewczynę lub kobietę z pożądaniem. Choć czy to normalne w jego wieku?
A co czuje Mrówkolew?
To niespodziewane pytanie wbiło się w jego umysł niczym drzazga pod paznokieć. Co czuł malarz? Jak go odbierał? Jako znajomego? Przyjaciela? A może po prostu modela, z którym przez chwilę będzie spędzał czas? Dlaczego zatem mówił, że uważa go za nader atrakcyjnego i po co całował? Nie całuje się osób, od których niczego się nie chce, zaś blondyn stanowczo wątpił, by dotychczas Mrówkolew odbierał go na równi z ulicznicami. W takim wypadku bowiem raczej już dawno postąpiłby w o wiele bardziej jednoznaczny sposób.
Wychodząc zza rogu na główny plac w mieście, ujrzał znajomo wyglądającą postać. Marmurowo blada cera, tak bardzo odróżniająca się od opalonych ludzi wokół. Ciemne, właściwie smoliste włosy upięte rzemykiem w wysoki kucyk.
Nicolas.
Chłopak, nie wiedząc, co zrobić, cofnął się za róg budynku, skąd mimowolnie zaczął obserwować. Zdawał sobie sprawę, że postępuje wręcz dziecinnie, jednak w tej chwili nie miał pojęcia, jak inaczej zareagować.
Tak. Niedawno poznany mężczyzna stał właśnie przy drewnianym słupie i rozmawiał – a raczej zaciekle wykłócał się z kobietą obok, trzymającą w dłoniach brudny kawałek jaskrawożółtego materiału. Ciemna granatowa plama oraz trzymane przez bruneta pakunki wyraźnie wskazywały na to, iż przed chwilą Nicolas wylał na własność owej jejmości część zawartości kałamarza z niebieskim atramentem, leżącego teraz na bruku w postaci rozbitego słoiczka. Chłopaka i tak nie dobiegało ani jedno słowo z ich zażartej kłótni, mimo to z jakiegoś powodu nie chciał opuścić swego miejsca.
Przypomniał sobie oschłość tamtego mężczyzny, gdy spotkał go, będąc z Mrówkolwem. Jakby był niechcianym dodatkiem w jego stalowych oczach. Piąte koło u wozu czarnowłosego człowieka. Co prawda malarz potem próbował wmówić mu, że ów szpakowaty osobnik tak ma, ale te słowa jakoś specjalnie go nie przekonały.
Ludzie wokół krzyczącej pary zatrzymywali się na chwilę, zwyczajnie zaciekawieni sytuacją, by po chwili odchodzić ze zgorszonymi minami. Zapewne ze względu na rosnące tuż obok Drzewo, wielki święty buk, uważali oni, iż Nicolas – którego imienia zapewne nie znali – oraz jego upierająca się przy swoim towarzyszka winni przenieść się gdzie indziej.
Nagle Nathaniel poczuł czyjąś dłoń na ramieniu oraz obcy ciężar, gdy nieznajoma osoba z sobie tylko znanego powodu oparła się o niego, by również wyjrzeć zza rogu.
— Hm… Kogo obserwujemy? – Te słowa, zupełnie niepasujące do sytuacji, wyszły z ust młodego, wysokiego chłopaka o złośliwym uśmiechu, patrzącego między ludźmi na placu.
— K-kim ty jesteś? – spytał turkusowooki, przerażony nagłym pojawieniem się obcego. Nie miał pojęcia, jaki cel mu przyświecał, lecz w tej pozycji nie mógłby ruszyć się tak, żeby nie wywrócić ich obu.
— Chodzi ci o tę dziewczynę w jasnej sukience? Całkiem ładna.
— Ja nikogo nie obserwuję!
— A, już wiem! Tamta kłócąca się parka? No, no… Ciekawie. Którego z nich znasz? – zadał pytanie nieznajomy, kierując wzrok na blondyna.
— Już powiedziałem, że nikogo nie obserwuję! I puść mnie wreszcie, nie znam cię! – niemalże krzyknął wzburzony i zdenerwowany sytuacją Nathaniel. Bał się, że chłopak w zupełnie zły sposób zinterpretuje całe zajście, więc wyparł się własnego czynu. Właściwie naprawdę nie robił nic złego, więc czego miałby się bać?
W końcu poczuł, że obcyc zmniejsza nacisk na jego ramię, co natychmiast wykorzystał. Szybko odwrócił się przodem do nieznajomego, marszcząc gniewie brwi.
— Zacharius Arrow. Nie musisz się tak wściekać – rzekł z szyderczym uśmiechem wysoki osobnik. Miał krótkie włosy, barwą wahające się między ciemnym blondem, a jasnym brązem, trochę pociągłą twarz i pospolicie zielone, głęboko osadzone, acz wcale niemałe oczy o nieco chochliczym wyrazie. Nathaniel był pewien, że nigdy wcześniej nie widział owego chłopaka, choć ten pozwalał sobie zachowywać się niczym jego stary znajomy. Z jakiegoś powodu rozzłościło to turkusowookiego, zaś do gniewu dołączył również strach i wstyd przyłapanego na gorącym uczynku dziecka.
Na dosłownie moment odwrócił głowę, właściwie odruchowo, by sprawdzić czy Nicolas wciąż stoi w tym samym miejscu. Wściekły właściciel sklepu z pędzlem na szyldzie właśnie rzucał kobiecie monety ze swojej sakiewki, by zaraz pospiesznie odejść. Gdy jednak chłopak z powrotem odwrócił się, tuż przed oczami dojrzał… twarz nachylonego nadeń Zachariusa, który z rękoma opartymi po bokach i złośliwym uśmiechem patrzył na niego. Instynktownie odchylił się w tył, by zwiększyć tak niespodziewanie mały dystans między nimi.
— C-co? – spytał buńczucznym tonem, starając się nie okazać zdenerwowania. Zielonooki tymczasem zmrużył powieki.
— Nie przedstawiłeś mi się, malachitowy. Skoro nie chcesz, będę cię tak przezywać. Malachitowy.
— Niby po co mam ci się przedstawiać? I czemu „malachitowy”?
Tamten zbliżył się jeszcze bardziej, zmuszając blondyna do niemal bolesnego wygięcia kręgosłupa.
— Bo masz oczy jak malachit w słońcu – rzekł cicho iście aroganckim tonem.
Młody Angerbold żachnął się, po czym, spojrzawszy w bok, mruknął:
— Nathaniel.
Wreszcie uciążliwa bliskość została zniwelowana, gdyż Zacharius postanowił się wyprostować i oddać mu upragnioną przestrzeń osobistą.
— Chciałeś chyba powiedzieć młody hrabia Nathaniel Charles Angerbold, racja? – rzucił nagle, cofając się dwa kroki.
Blondyn znieruchomiał. Jego pełne rodowe nazwisko znało naprawdę niewielu. Jedynie rodzina i parę osób spoza niej – w tym Mrówkolew. A ten tutaj, jakiś dryblas znikąd, nagle umiał wypowiedzieć owe kilka słów, których sam posiadacz nazwiska nigdy nie wyrzekł w całości.
— Skąd wiesz? – spytał oschłym tonem, tym razem rzeczywiście zaniepokojony. Nie przypominał sobie, by z którejkolwiek strony w jego rodzinie znajdował się jakiś Arrow. Dlaczego zatem…?
— O, wreszcie zwróciłem twoją uwagę, Malachitowy – powiedział, niedbale patrząc przez palce w niebo. – A mówi ci coś nazwisko Ducks? Powinno.
Chłopak mrugnął kilkukrotnie, zaskoczony nagłym wspomnieniem poprzedniego pracodawcy. Rzeczywiście, właściciele karczmy W Cykoriowym Dymie znali jego i resztę rodziny Angerboldów, lecz nigdy nie pomyślałby, iż będą opowiadać o nich pierwszym lepszym przybłędom.
— Chodź do karczmy, to ci opowiem, skąd cię znam. Co ty na to? Właściwie chce mi się pić – zaproponował wręcz lekceważąco Zacharius. Blondyn nie miał pojęcia, co myśleć o tym chłopaku, który zdawał się mieć wszystko w bardzo głębokim poważaniu, zapewne tam, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Bynajmniej nie wzbudzał zaufania ani sympatii w oczach innych.
Droga do karczmy zeszła im na milczeniu, podczas którego Nathaniel kroczył zupełnie spięty i zdenerwowany, zaś Zacharius sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego. Wreszcie dotarli do celu, gdzie zielonooki otworzył przed chłopakiem znajome drzwi.
Okazało się, że w środku znajdowało się całkiem sporo klientów jak na tę porę. Ze wszystkich szesnastu stolików jeno cztery były wolne, co należało do rzadkości, nawet gdy blondyn tu pracował. Najwyraźniej pan Ducks skończył remont będący bardzo dobrym posunięciem.
Za ladą, do której swe kroki skierował Zacharius, stała tym razem Helen Ducks. Pięćdziesięciojednoletnia karczmarka, choć słusznych kształtów, miała bardzo łagodne i kobiece rysy twarzy, sprawiające, że z łatwością można było wyobrazić ją sobie w roli żony i matki. Przez jej ciemne włosy upięte w niewyszukany kok oraz skromne ubranie typowej mężatki wyglądała pospolicie, lecz najwidoczniej nigdy owej jejmości to nie przeszkadzało, gdyż widywana była jedynie w podobnych strojach i fryzurach.
Spostrzegłszy zbliżających się do kontuaru osobników, niespodziewanie uśmiechnęła się. Najwyraźniej rozpoznała obu. Blondyna zastanowiło, skąd niby wiedziała, kim jest jego chwilowy towarzysz?
— Ojej, ojej! Nathanielu, jak miło cię widzieć! Ale cóż ty tu robisz? I w ogóle znacie się z Zachariusem? – zawołała, wstając w przeciwieństwie do siadających właśnie gości.
— Proszę pani. Tak się składa, że akurat przechodziłem przez plac i w pewnych całkiem zabawnych okolicznościach spotkałem tego tu kolegę. Chyba od razu go rozpoznałem. Ciekawiło go, skąd znałem jego miano, więc postanowiłem przyprowadzić tutaj – odezwał się miast niego wysoki chłopak, ledwo oparł się łokciem o drewnianą ladę.
— Oho! I dobrze zrobiłeś, młodzieńcze.
Nath patrzył to na panią Ducks, to na nowopoznanego cynika, robiąc przy tym zaskoczoną minę. Cóż wspólnego miał ów chłopak i była pracodawczyni? I dlaczego oboje rozmawiali ze sobą tak, jakby już nie raz omawiali temat blondyna?
W tym momencie kobieta spojrzała na jego twarz, co wprawiło ją w lekkie rozbawienie.
— Och, wybacz, Nathanielu. Tak się składa, że Zacharius teraz często tu bywa i mamy wiele okazji rozmawiać. Bo wiesz, wtedy, gdy mój mąż robił remont, musieliśmy na jakiś czas bardzo ograniczyć usługi naszej karczmy. Tym samym zbytnio nie było dla ciebie zajęcia, jak pamiętasz. Niestety, plany nieco się pokrzyżowały. Wykończenie pokojów trochę się przedłużyło i nie zdążyliśmy ze wszystkim przed Świętem Zbiorów, choć taki był zamiar. Zacharius pracował wtedy jako pomocnik przy remoncie. Raz zapytał kim jest taki jasnowłosy chłopak, który przychodził tu z jakimś mężczyzną. Musiał zobaczyć cię przypadkiem, a że wówczas raczej niewielu mieliśmy klientów, nie dziwiła mnie jego ciekawość. Powiedziałam zatem o tobie i o tym, że tu pracowałeś, ale teraz robisz za modela jakiemuś malarzowi, bo u nas właściwie nie byłoby ci za co zapłacić. Później, niecały tydzień po festynie, udało nam się skończyć pokoje i znów zaczął się ruch. Ty nie wróciłeś tu do pracy, więc zaoferowałam Zachariusowi, że mógłby cię zastąpić. Poza tym teraz robi również jako kelner, bo Donna zachorowała. Co za zbieg okoliczności, że się tak spotkaliście, nie sądzisz?
Informacja, iż zielonooki pracuje teraz miast niego w karczmie W Cykoriowym Dymie jeszcze bardziej skonfundowała Nathaniela. Nie miał pojęcia, jak zareagować, co powiedzieć i czy w ogóle coś mówić. W ciągu tych kilku lat zdążył się przyzwyczaić do pracy w gospodzie. Mruknął zatem coś w stylu cichego „Aha”, ignorując zadowolone z życia uśmiechy jego rozmówców. Nagle poczuł się dziwnie nieswojo w tym towarzystwie, jakby zupełnie nie pasował do znajomej tak dobrze karczmy.
Pani Ducks w pewnym momencie przeprosiła ich, by zająć się jakimś klientem, który akurat doń podszedł. Blondyn poczuł się jeszcze gorzej i spuścił spojrzenie na drewnianą ladę. Czuł doskonale, że Zacharius skierował teraz swój przenikliwy wzrok na niego. Dlaczego sam wyraz tych zielonych oczu zdawał się patrzeć nań z góry?
— A ty co, Malachitowy? Milczysz jak zdeptana żaba – ozwał się niespodziewanie obiekt jego zdenerwowania graniczącego wręcz z irytacją.
— Niby co mam mówić? Nie znam cię – mruknął cicho, grzecznie starając się nie okazać niechęci. Prawda jednak była taka, iż tej chwili z radością wyszedłby stąd i udał się do domu.
Tymczasem chłopak obok żachnął się z uśmiechem na twarzy.
— Właściwie jak się nazywa ten twój malarzyna?
— A na co ci to wiedzieć? – spytał Nathaniel ze zdziwieniem. Po co ten typ miałby się dowiadywać o nim czegokolwiek, gdy raczej nie był nastawiony w najmilszy sposób?
— Bo chcę zacząć jakąś niezobowiązującą żadnego z nas rozmowę, podczas której przestaniesz zachowywać się jak cnotliwa i niedostępna niewiasta. Więc?
Tym razem opryskliwe parsknięcie dobyło się od strony blondyna, zażenowanego podobnym porównaniem.
— I tak mi nie uwierzysz.
— Wypróbuj mnie zatem.
— Mrówkolew.
Cisza, która zapadła, mówiła sama za siebie. Nie było szans, aby Zacharius, zupełnie go nie znając, mógł uwierzyć, że najlepszy artysta w kraju wziął właśnie jego na swojego modela. Właściwie ów fakt niezrozumiały był wciąż dla samego blondyna. Przecież w jego wątłym ciele nie było nic wyjątkowego, na co ktokolwiek mógłby zwrócić uwagę. To pędzel Mrówkolwa i jego talent działały cuda.
— Tiaa… A tak na serio?
— Naprawdę on. Ten od „Puszczy Królów”. I reszty jego obrazów.
— Nie gadaj! Ten młody typek to t e n Mrówkolew? – zaczął Zacharius z autentycznym niedowierzaniem w głosie. Nathaniel zdał sobie nagle sprawę, że chłopak nie podważał jego możliwości jako modela, a po prostu nie umiał przyrównać wielkiego i sławnego malarza do twarzy człowieka, którego zapewne ujrzał wraz z nim.
— Nie każ mi się powtarzać. I raczej jestem pewien, że to on, bo już namalował trzy obrazy ze mną. – Turkusowooki wziął pod uwagę również pierwszego „Księcia turkusu”, choć Mrówkolew to płótno odłożył gdzieś, zapowiedziawszy uprzednio, że nie ma zamiaru go sprzedawać.
— No to nieźle się ustawiłeś, Malachitowy. Ten typ jest pewnie bogatszy od samego króla. Widziałeś już jego dom? Czy to może jakiś dwór poza miastem?
Młody Angerbold zaśmiał się pod nosem, słysząc podobne podejrzenia. On także kiedyś nie pomyślałby, że malarz mieszka w zwyczajnym, skromnym mieszkanku na poddaszu.
— Owszem, widziałem. Ale on raczej nie należy do ludzi, którzy pysznią się pełną sakwą. Nawet w zaciszu swojego domu – rzekł, by na jedynie moment skrzyżować spojrzenie z zielonookim chłopakiem. Ten jednak zdawał się nie zwracać uwagi na słowa blondyna, a obserwował z zadowoleniem w oczach coś na jego twarzy. – C-co?
— Nic. Po prostu pierwszy raz się przy mnie uśmiechnąłeś – rzucił, zaś w kąciku jego wargi błądziło rozbawione wykrzywienie. Nathaniel zmarszczył brwi, niewiele pojmując ze słów zielonookiego.
O co mu chodzi? Sam chciał rozmowy. Dlaczego nagle zwraca uwagę na coś takiego?
— Zacharius! Bardzo dobrze, że polubiłeś Nathaniela, ale weź się w końcu do roboty! Dostałeś przerwę tylko na chwilę! – zawołała nagle pani Ducks, postawiwszy na ladzie czyjeś zamówienia. Chłopak westchnął ciężko, by po chwili znów zwrócić się do blondyna.
— Ty to masz dobrze. Taki model po prostu siedzi i nie musi tyrać. No, ale cóż. – Wziął w dłoń dzban piwa i talerz ze śledziami. – Jak to mówią, pieniądz sam się nie zarobi. Mam nadzieję, że jeszcze cię gdzieś złapię. Bywaj.
Nathaniel również pożegnał się, lecz nie podzielał oczekiwań Zachariusa. Właściwie modlił się do bogów, żeby już nigdy się zeń nie spotkać. Ów ciemny blondyn zdawał mu się osobistością zbyt zagmatwaną i niezrozumiałą. Raz był złośliwy, potem nadspodziewanie miły, by w końcu i tak rzucić doń jakieś słowa, o których zupełnie nie wiedział, co myśleć. Wyszedł zatem, wreszcie kierując się do domu.
Na sierpniowym niebie zaś jedynie z rzadka pojawiały się płócienne, delikatne chmury, których koronkowy kształt bez problemu rozwiewał wiatr przestworzy.
Niestety, choć powrót oddzielił go od trapiącego towarzystwa pana Arrowa, w zamian przyniósł mu niemalże równie ciężką do wytrzymania nudę. Po raz chyba setny westchnął, obserwując wyszywającą coś Pauline. Jeszcze trochę, a sam weźmie się za podobne robótki.
Jedynie oni siedzieli teraz w domu, gdyż Michael i Annabelle pobiegli psocić gdzieś na zewnątrz, zaś rodzice wyszli na spacer, by skorzystać z niezbyt upalnego popołudnia.
Nathaniel przypomniał sobie, jak kiedyś, gdy nadal był stale bawiącym się dzieciakiem, miał czterech dobrych znajomych w podobnym wieku, z którymi najbardziej lubił spędzać czas. Teraz, po latach, jeden miał już żonę, inny wyjechał z Leverium, zaś pozostała dwójka z tego, co wiedział, pracowała razem u pobliskiego stolarza znanego ze swych ciągot do alkoholu.
Ciekawe czy i oni się rozpiją… Oby nie. Nieprzyjemny nałóg.
Po raz kolejny jego wzrok padł na miarowo poruszającą się dłoń siostry, która dzielnie dzierżyła igłę i z wprawą przewlekała jej cieniutką postać, wyszywając barwną nicią jakiś wzór na kawałku materiału.
Ciszę przerwało niespodziewane pukanie. Zarówno Nathaniel jak i Pauline podnieśli brwi. Chłopak nie miał pojęcia, kto i czego może szukać w ich domu. Mimo to, oczywiście, wstał i otworzył, by natknąć się na… posłańca. Ostatnimi czasy chyba napotykał zbyt wielu posłańców, acz jednocześnie poczuł ekscytację. To mogła być kolejna wiadomość od Mrówkolwa.
— Dzień dobry. Pan Angerbold? – spytał znużony i wyraźnie zmęczony człowiek. Krople potu perliły się na jego czole i nosie, zaś po policzku jedna z nich spływała już powoli w dół.
— Tak, to ja. O co chodzi?
— Mam tu pilną wiadomość z dworu lorda Turysa. Została wysłana dziś z samego rana i kazano mi ją dostarczyć jak najszybciej.
Blondyn szybko przyjął kopertę, w której znajdowała się jedynie niewielka kartka. Gdy posłaniec kłaniał się i odchodził, chłopak już przeczesywał wzrokiem znajome pismo.
„Dziś - po południu lub wieczorem - wrócę do Leverium. Spotkajmy się, proszę, w pobliżu bramy, przy której się rozstaliśmy. Mrówkolew.”
— Pauline, jeśli rodzice wrócą, powiedz im, że wieczorem będę z powrotem! – zawołał do siostry, po czym wyszedł z domu fertycznym krokiem.
Ignorował mijanych ludzi, starając się nie zatrzymywać, dzięki czemu prędko dotarł pod północną bramę miasta. Malarza jednak wciąż nie było. Usiadł zatem pod ścianą pobliskiego budynku, w cieniu, by wypatrywać czegokolwiek zza murów.
Czekał już jakiś czas. Niestety, wciąż nie widział na horyzoncie nawet odrobiny uniesionego pyłu. Upływające minuty mijały z trudem; każda kolejna zdawała się wydłużać swą następczynię. Owa tortura zaś bez ustanku trwała.
Wreszcie gdy słońce chyliło się, by zacząć świecić krainie umarłych, bezlitosny test boskiej niemal cierpliwości skończył się i turkusowe ślepia chłopaka w końcu dostrzegły postać idącą przy koniu. Zbliżała się rytmicznym krokiem do bram miasta. Serce Nathaniela poczęło bić szybciej z każdym momentem, kiedy widział coraz więcej szczegółów osobnika przy zwierzęciu. Bez wątpienia był to malarz.
Mężczyzna zbliżył się już wystarczająco, by i on ujrzał czekającego nań blondyna. Twarz tego rozpromieniał zaś uśmiech i iskrzące się radośnie oczy. Młody Angerbold ostatecznie nie przegrał walki z cierpliwością i nie pobiegł do artysty, by rzucić się na jego powitanie, z czego był niezwykle dumny.
Parsknięcie zmęczonego konia dało się słyszeć z bardzo bliska i w końcu tak wyczekiwana osoba przekroczyła mury stolicy. Gdy zaś przybysz wraz z klaczą zatrzymali się, Nath nie wytrzymał i podszedł do szatyna, po czym przytulił go mocno.
— N-Nathanielu – rzekł zdziwiony mężczyzna, po chwili śmiejąc się cicho i również ściskając blondyna. – Witaj. Widzę, że ty chyba też tęskniłeś, prawda?
Przyjemny tembr jego głosu, ciepło ciała oraz przebijający się przez woń konia nikły zapach samego malarza uspokoił chłopaka, ukoił jego drżące zmysły.
Tak. Bardzo tęsknił. I mocno zdał sobie z tego sprawę właśnie teraz, gdy Mrówkolew wreszcie trzymał go w ramionach. Po chwili usłyszał kolejne słowa, które wywołały delikatny dreszcz w jego ciele.
— Cieszę się, że właśnie ty do mnie wyszedłeś.
Przez jakiś czas stali w tej pozycji, lecz nadszedł moment, gdy ich ramiona rozluźniły się, wypuszczając drugą osobę. Uśmiechnięty chłopak podniósł głowę do malarza i spojrzał mu prosto w oczy. Te głębokie, ciepłe oczy barwy ziemi.
— Witaj z powrotem.
Dobra, tym razem będę pierwsza (już drugi raz, buahahaha!). Więc, powiem ci szczerze, robisz się coraz lepsza. W tym rozdziale praktycznie nie wychwyciłam błędów, był bardzo przyjemny i plastyczny. I, na Boga, Z a c h a r i u s! To już czwarta osoba w tym opowiadaniu, na której myśl się ślinię (wybacz x3). Nie wiem czemu, ale od początku wiedziałam, że ma krótkie włosy i zielone oczy. To mi się jakoś tak samo narzuciło, chociaż dla mnie jest rudzielcem ^ ^'' No ale... Ja wiem, że dzisiejszy komentarz się tak trochę kupy nie trzyma, ale jestem podjarana nooo....! A ten ostatni hug był uroczy, szczególnie, że to Nath go zainicjował. Wiesz, że nienawidzę cię za to, jak skończyłaś te rozdział, ale zdaję sobie sprawę, że jest to jednocześnie najlepszy sposób na zakończenie jakiegoś wątku. Congratulation!
OdpowiedzUsuńNico ma rację, co każdy piątek jest lepiej.Ten rozdział był uroczy, a Zachariusa uwielbiam. Może nie powinnam, ale uwielbiam. Zielonooki złośliwiec, Brukiew luuuubi.
OdpowiedzUsuńXV nie tylko bardzo dobrze napisana, też świetna fabularnie, bo chociaż tylko jedno popołudnie, to mamy nową postać. I powrót Mrówkolwa, słodkie nareszcie.
Nathaniel się już prawie ogarnął, Zacharius jest przeuroczą postacią. Me like it.
Tylko ta jedna uwaga do pisowni przezwiska "malachitowy". Ty jesteś mądre Racu, więc pewnie wiesz, ale jakoś lepiej by mi to wyglądało z wielkiej litery.
Wybacz lakoniczność, ale już raz komentowałam rozdział,a teraz mam ochotę się czymś odmóżdżyć i myślenie/pisanie mi nie wychodzi.
~Brukiew, która ma ochotę na czereśnie, ale już je zjadła. Smutek.
Przeczytałam dzisiaj całość i bardzo mi się podoba Twoje opowiadanie :D Strasznie przyjemnie i lekko się je czyta. Poza tym tematyka również jest mi dość bliska, ponieważ sama rysuje i maluje, także dobrze czyta mi się o pasji Mrówkolwa. Nie martw się, Twoich postaci chyba nie da się nie lubić, więc Zachariusowi też to nie grozi! Chociaż dla mnie, tak samo jak dla koleżanki wyżej, Zacharius pasowałby na rudzielca :3 Dobra, nie mam o czym więcej pisać, opowiadanie jest świetne i pewnie takie pozostanie, także czekam niecierpliwie na kolejny rozdział!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Zander :*
Jak ja tu dawno nie zaglądałam, tego nikt nie pojmie ;.;
OdpowiedzUsuńPodpiszę się pod Nicholasem Amadeusem: robisz się coraz lepsza *__* (mi do ciebie piętnaście kilometrów. Dodajmy, że po trzech padam ze zmęczenia xD). Błędów nadal nie widzę, ale cóż, ja to ja, nigdy ich nie potrafię dostrzec ^^".
Ach, Zacharius... Ledwo się pojawił, już mnie wkurza xD. Co nie zmienia faktu, że i tak się ślinię, jak o nim myślę xD. Taki instynkt kobiety xD. Ta końcówka z przytuleniem Mrówkolwa... Ach *o*. Po prostu... Niuch. Uwielbiam Mrówkolwa, jest taki... Fajny (lepszych słów zabrakło, a wspaniałym go nie nazwę, póki nie wyzna miłości Nathanielowi! xD). Tak w ogóle, pochwalę się, że mi się dzisiaj przyśnił! Martwy ;.; A przynajmniej chyba on, bo był facet podobny do niego i niby-Nathaniel. Niby, bo miał niebieskie oczy, nie turkusowe xD. Ale on był naprawdę martwy! ;.; Po ra zpierwszy modlę się, żebym nie była prorokiem. Bo się boję, że go jeszcze uśmiercisz ;.;
Nominowałam Twój blog do Liebster Blog Awards i The Versatile Blogger Award ^^ Szczegóły u mnie: http://mleko-bananowe.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńNo dobrze.... Trzeba by tu jakoś ładnie to ocenić... Może na pierwszy rzut pójdzie mową postać- Zacharius. Interesujący wielce osobnik. Widać że młodemu hrabi wybitnie nid przypadł on do gustu. Wydaje mi się że będzie konkurencja na Malarza. Albo przynajmniej Nathaniel nie będzie wiedział co ma zrobić. Zach za bardzo ciągnie do chłopaka. Ale Mrówkolew zaraz się z nim policzy. Ale byłby śmiech gdyby okazało się że cynik chce się dostać do malarza przez znajomość z szlachcicem.... No ale dość już o postaciach. Dziewczyny wyżej mają racje l. Jest naprawdę coraz lepiej. Opisy są porządne więc nie masz za co przepraszać. Twoja kariera nabiera tempa ^^ oby tak dalej
OdpowiedzUsuńTwój Malum