Uwaga

sobota, 8 czerwca 2013

Rozdział XII

Od przynajmniej godziny Nathaniel i Mrówkolew siedzieli w karczmie Pod Chmielnym Kotłem, dokąd uciekli przed deszczem. Okiennice zamknięto już dawno temu, lecz i tak bez trudu dało się stwierdzić, że ulewa stawała się jedynie coraz silniejsza.
W ogromnym pomieszczeniu wypełnionym ławami i mniejszymi stolikami roznosił się zapach piwa i ciepłego jadła. Karczmarz zapewne cieszył się z dzisiejszego deszczu, bowiem ludzie wypełniali salę w takim stopniu, że niektórzy grupkami bez wstydu przysiadali na podłodze, gdzie bez wiszącej nadeń groźby zmoknięcia spokojnie pili swoje trunki.
Jakimś cudem malarzowi i jego modelowi udało się zająć niewielki stolik w kącie. Mimo to przy zamówionych sokach z młodych owoców i tak nie toczyła się żadna rozmowa. Gwar i hałas całego tłumu, który schronił się w karczmie, za bardzo utrudniał jakąkolwiek konwersację. Wobec tego faktu nie pozostawało im nic innego, jak tylko wpatrywać się w jakiś punkt i milcząco popijać napoje.
Nathaniel tymczasem bardzo chciałby porozmawiać z towarzyszem. Wróżka, która ich zaczepiła, swoimi słowami bez problemu wczepiła się w umysł chłopca. Wciąż widział bielmo na jej oku, gdy kazała mu spojrzeć na siebie, zadziwiając każdą kolejną przepowiednią. Poza tym co mogły znaczyć jej słowa? Wciąż nie rozumiał większości. I sam raczej na pewno nie zrozumiałby bez względu na to, ile czasu by próbował.
— Zastanawia mnie czy będzie burza, czy to tylko deszcz – rzekł głośno siedzący naprzeciw blondyna malarz.
— Gdybym widział niebo, mógłbym powiedzieć – odrzekł mu. Zawsze uważał, że nieba burzowe i deszczowe się różnią. Jego matka niegdyś często śmiała się, że ma syna, który czyta w myślach chmurom, lecz to była zwyczajna różnica w kolorze i strukturze obłoków oraz barwie padającego światła.
— Naprawdę? Ciężko będzie teraz stwierdzić. Jeśli miałyby nadejść błyskawice, chyba wolałbym trochę zmoknąć i dostać się do domu.
— Tu chyba nie jest tak źle – stwierdził chłopak bez przekonania w głosie, rozglądając się i jednocześnie odgarniając włosy z twarzy. Chyba będzie musiał je ściąć.
— Doprawdy? A ja chyba się nie zgodzę…
Znów nastało milczenie. A przynajmniej między nimi. Z jakiegoś powodu Nathaniel nie umiał wypełnić owej bardzo względnej ciszy żadnym słowem, choć taka sytuacja bez sztalugi i zapełnianego płótna wydawała mu się wielce nienaturalna.
— Może jednak spróbujemy szybko wrócić? Szczerze powiedziawszy, nieco przytłacza mnie ten tłum – rzucił nagle Mrówkolew, dopijając sok. Nathaniel zaś wytrzeszczył oczy w szoku.
— Przecież stąd do twojego domu jest…
Nie zdążył skończyć, bowiem szatyn, uśmiechnąwszy się półgębkiem, wstał, chwycił go za rękę i prędko skierował kroki ku wyjściu. Jakimś cudem, zapewne tylko z pomocą bogów ciągnięty chłopak nie nadepnął na nikogo, choć popychani ludzie i tak nie byli zadowoleni ze sposobu, w jaki opuszczali karczmę.
Kiedy w końcu wyszli, okazało się, że huczący deszcz przybrał na sile o wiele bardziej, niż można by się tego spodziewać po przygłuszonym okiennicami dźwięku. Ogromne krople siekały bruk gęsto, nie zostawiając ani jednego suchego skrawka ziemi, dachu czy nawet ściany. Co gorsza, ledwo znaleźli się na zewnątrz, zimny deszcz w tempie błyskawicznym dotkliwie schłodził skórę, natychmiast dotkliwie zmoczywszy ubranie.
Od razu ruszyli w stronę mieszkania Mrówkolwa, który nie przestawał się uśmiechać, jakby bieg w tak silnej ulewie sprawiał mu niewysłowioną przyjemność. Inne zdanie miał Nathaniel, co rusz  potykający się o wystające kostki bruku lub o własne stopy.
— Przemoczy nas! – krzyknął chłopak, starając się przebić przez szum.
— Trudno! Nie jesteś z cukru! – odwrzasnął mężczyzna rozbawionym tonem, na co blondyn stęknął z niechęcią. Cóż innego mógł zrobić?
Mimo wszystko szybko zauważył, że burza rzeczywiście nadchodziła. Biegnące po niebie niemalże czarne chmury groziły swym ciemnym licem. Prawie już słychać było niski pomruk pierwszych grzmotów, które – choć same jeszcze się nie pojawiły – zapowiadane były przez padające coraz silniej krople. W nieustającym szale ich głośnych uderzeń miasto zdawało się niemal opustoszałe. Poza nimi na ciemnych uliczkach nie dało się ujrzeć żadnego człowieka.
Jakbyśmy byli zupełnie sami, pomyślał blondyn, na chwilę urzeczony nieustającym brzękiem kropel wody wypełniających krystalicznym dźwiękiem puste drogi. Jedynie rytmiczny odgłos stóp uderzających o mokry bruk towarzyszył owemu deszczowemu spektaklowi.
Zdał sobie nagle sprawę, że przez wszechobecny wilgotny chłód przebija się jedno uczucie. Ciepła dłoń Mrówkolwa, o dziwo, nie parzyła ani też nie sprawiała dyskomfortu. Przyjemne uczucie trzymanych rąk zdawało się być naturalne, w pewien sposób nawet uspokajające dla Nathaniela, który nie poczuł wstydu ni skrępowania. Jakby trzymanie z tym mężczyzną dłoni należało do czynności absolutnie na porządku dziennym.
Po dość długim biegu, gdy ostatecznie przemokli zupełnie, wreszcie dotarli pod dom malarza. Tam w końcu czekał nań upragniony suchy kąt, w którym mogli odpocząć. Zdyszani i przemarznięci, w ubraniach lepiących się do ciała wpadli do mieszkania, mimo wszystko uśmiechając się szeroko.
Mrówkolew najwyraźniej miał o wiele lepszą kondycję, bowiem w momencie gdy chłopak wciąż jeszcze stał przy ścianie i starał się wyregulować bicie serca, szatyn odetchnął głęboko, by wejść głębiej do pokoju, rozciągając wychłodzone mięśnie. W pewnej chwili ściągnął z siebie mokrą koszulę, by bez słowa odrzucić ją na podłogę.
W tym momencie Nathaniel nie potrafił nie patrzeć na nagie plecy malarza. Zdawałoby się, że wykonawcy owego zawodu są lichymi ludźmi, których wątła budowa od razu zdradzała wszystkim wokół specyfikę pracy. Tymczasem plecy najznakomitszego artysty w kraju mogłyby bez problemu uchodzić za plecy początkującego garncarza czy nawet stolarza. Lekko opalona, wilgotna wciąż od deszczu cera opinała zgrabne mięśnie na łopatkach i kształtnych barkach. Zmysłowo zwężające się talia i biodra stanowiły przyjemny dla oka kontrast z szerokimi, silnymi ramionami. Prosta linia kręgosłupa zaś lekkim łukiem przedzielała tył mężczyzny na równe, tak zgrabne połowy. Blondyn mimowolnie podziwiał ten widok, stojąc w zupełnym bezruchu. Zapatrzony w ciało szatyna nagle zdał sobie, że chciałby dotknąć jego prawie oliwkowej skóry, dowiedzieć się, czy jest ciepła i tak gładka, na jaką wygląda. Nawet kiedy mężczyzna odwrócił się bokiem i przeszedł parę kroków, by wyciągnąć ręczniki, wciąż nie zauważywszy tak skupionego nań obserwatora, model jedynie podziwiał dalej i cieszył turkusowe oczy linią żeber widocznych przy każdym wdechu, umięśnioną klatką piersiową i brzuchem oraz wąskim pasmem rzadkich, ciemnych włosków znajdujących się poniżej pępka i znikających pod paskiem spodni. Widok ich linii wywoływał dziwne ciepło w ciele młodego Angerbolda.
Wytarłszy jednak twarz, Mrówkolew w końcu spojrzał na swojego towarzysza, by ze zdziwieniem zauważyć, że ten wpatruje się weń cokolwiek intensywnie. Uśmiechnął się lekko, zwracając jego uwagę na swoją twarz. Cóż, do oczywistych reakcji po zostaniu przyłapanym należał na pewno rumieniec, który pojawił się na twarzy chłopca.
— P-przepraszam – rzekł cicho. Natychmiast wbił wzrok we własne stopy.
— Nie masz, za co. Mógłbym wiedzieć, czemu tak bardzo się we mnie wpatrywałeś? – spytał artysta, prostując się i podając mu suchy ręcznik.
— Raczej nie…
Sam nie rozumiał swojego zachowania. Co takiego mogło być w ciele szatyna, że chciałby je kontemplować z podobną uwagą? Przecież to zwykły mężczyzna! W tym mieście było wielu o bardziej imponującej sylwetce, tymczasem on zachwyca się po prostu… Mrówkolwem. Do tego dochodziły dziwne myśli i sama radość z podziwiania akurat jego ciała. Czyżby oszalał?
Odetchnął i przyjął przedmiot, osuszając twarz. Przy okazji ręcznikiem potarł ją mocniej, by zamaskować jakkolwiek ślady rumieńca.
— Echem… Nathanielu? Czyżbyś zamierzał wytrzeć się… przez ubranie?
Nagłe pytanie nieco oszołomiło chłopaka, który przez pewien moment nie potrafił zrozumieć jego sensu. Ponownie zawstydził się, choć już bez zbędnych konsekwencji w postaci pąsowego śladu na policzkach.
Malarz miał rację. Raczej ciężko byłoby mu osuszyć się z wciąż przylepioną do ciała mokrą koszulą i spodniami. Zdał sobie wreszcie sprawę, dlaczego Mrówkolew przeszedł do niemalże negliżu. Sam także powinien postąpić podobnie, lecz rozebranie się przy kimś należało dlań do rzeczy trudniejszych, bez względu na to, że osoba towarzysząca mu sama przed chwilą postąpiła podobnie.
— Wybacz na moment, Nathanielu. Zaraz wrócę – rzekł nagle szatyn, po czym przeszedł z czystymi spodniami do jedynego pomieszczenia, które było oddzielone drzwiami.
Niespodziewany czyn mężczyzny zdawał się być dla blondyna istnym cudem. Usłyszawszy odgłos zamykanych drzwi, odetchnął z ulgą, po czym szybko zdjął przemoczone ubranie. Z wprawą osuszył ciało, lecz musiała minąć chwila nim zorientował się, że nie ma przy sobie żadnego zapasowego odzienia. I w pewnym momencie znieruchomiał, uświadomiwszy sobie ów fakt.
— Na bogów – szepnął, rozglądając się po pomieszczeniu. Niestety nie znalazł niczego, co pomogłoby mu w tej sytuacji.
Coraz bardziej rozgorączkowany chodził wokół, gdy niespodziewanie dał się słyszeć fatalny dlań odgłos otwieranych drzwi. Klamka stęknęła cicho, uchylając drewniane skrzydło, zza którego wyszedł Mrówkolew, teraz już w białej koszuli i zwykłych spodniach. Nathaniel zaś chwycił się swej ostatniej deski ratunku, choć ta i tak była naprawdę krępująca.
Wycierający włosy mężczyzna z początku nie zauważył postaci chłopaka, lecz wystarczyło, że na chwilę podniósł głowę i jego wzrok od razu spoczął na młodym Angerboldzie, który siedział skulony na sofie i w miarę możliwości zakrywał swą nagość ręcznikiem.
— Na… Nathanielu – rzekł z niezidentyfikowaną nutą w głosie, rumieniąc się lekko, podczas gdy podmiot jego krótkiej wypowiedzi zdążył całkowicie pokryć się czerwienią.
— Przepraszam, ja-a nie miałem nic na przebranie i jakoś… Jakoś o tym zapomniałem – wydukał blondyn, starając się nie podnosić wzroku.
— Tak, oczywiście. Pozwolisz, że dam ci jedną z moich koszul – rzucił zduszonym tonem Mrówkolew, po czym szybko podszedł do szafy. Wyjął zeń przy okazji spodnie i w dziwny sposób, podchodząc niemal bokiem, dał je zawstydzonemu chłopakowi, po czym znów przeszedł do innego pokoju bez odwracania się.
Gdy Nathaniel ubierał się w za duże rzeczy, przez głowę przemknęła mu myśl, że na dzisiejszy dzień ma naprawdę dość. Najpierw po raz drugi został niespodziewanie pocałowany, potem niemal zagubił się w świecie barw mężczyzny o szarym spojrzeniu, który na pewno nie pałał do niego sympatią, później w głowie namieszała mu stara kobiecina ze swymi przepowiedniami, przemókł do ostatniej suchej nitki, a teraz to! Co to za szalony dzień? Co go jeszcze miało czekać, skoro do wieczora nadal pozostawało parę godzin?
W tym momencie niebo na zewnątrz błysnęło białym światłem, rozświetlając kotarę czarnych chmur. W chwilę potem niemal ogłuszający grzmot błyskawicy zatrząsnął miastem, potężnie rycząc głosem tysięcy dzikich lwów burzy.
…Czyli w najbliższym czasie nie było szans, by mógł bezpiecznie wrócić do domu.
Westchnął ciężko, znów siadając na miękkim meblu. Co miał teraz robić? Jego matka była rozsądną kobietą i raczej nie martwiła się o niego zbytnio. Miał jednak nadzieję, że burza umilknie przed zapadnięciem nocy. Nie chciał o nic prosić Mrówkolwa ani tym bardziej nadużywać jego gościnności.
O wilku mowa, pomyślał, usłyszawszy, że malarz właśnie się zbliża.
— Nathanielu, czy już mogę…?
— Tak, tak – odrzekł szybko, jednocześnie ze zdziwieniem dostrzegając, że na twarzy mężczyzny wciąż widnieje lekki ślad rumieńca. – Są trochę za duże, ale naprawdę ci dziękuję.
— Nie ma problemu. Wybacz, cały czas wstyd mi, że…
— Pomińmy to, proszę – przerwał mu, bojąc się, że szatyn zechce dłużej rozwodzić się nad zaistniałą przed chwilą sytuacją. Z ulgą jednak dostrzegł, że ten wzdycha, po czym uśmiecha się niepewnie. W końcu usiadł przy nim, co ostatecznie zakończyło temat.
Oby ta burza skończyła się prędko…

Śmiech. Radosny śmiech i błyszczące oczy. Ich blask boleśnie raził, choć jednocześnie intrygował z wielką mocą. Niczym słońce na niebie. Nadbudowana konstrukcja wahających się uczuć runęła pod wpływem korzystania z jednej, jedynej chwili, jaką dane było mu się cieszyć. Ciężka noga kamiennego golema przygniotła wszelaki rozsądek, pozwalając niezrównoważonym duchom nacieszyć się wolnością. Czy władza rozumu zostanie na trwałe obalona?
Jego nie interesowało nic. Wciąż nie odrywał wzroku od błyszczących oczu. Wirowały. Wirowały razem z nim. I całym światem zamkniętym w jednym pokoju o tysiącu ścian. W tym bałaganie niepohamowanych wrażeń jednocześnie panował spokój i cisza, jakby Chaos i Równowaga spłodziły potomka umiejącego tak znakomicie połączyć ich cechy w jedno.
Czy to były skrzydła, czy tylko rozmazany kształt cienia na podłodze? Właściwie wszystko jedno. Właściwie to obojętne. Byleby się nie zatrzymywali. Krok dalej był jednocześnie krokiem w tył, więc tylko nagły stop przywróciłby ich do porządku dziennego, rzucając w ramiona już stęsknionej matki rzeczywistości. Zaśmiał się jeszcze raz, czując absurdalną suchość w gardle. Jeszcze śmieszniej.
Nie tańczył. Nie skakał. Wirował. Stopy obracały się i uderzały prędko, by utrzymać ich w pionie, bo podłoga pragnęła ich słodkiego ciężaru. Co stałoby się, gdyby na nią padli? Tego nie wiedział nikt. A nieznanego nie bada szaleniec. Chyba że chce powrotu swych zmysłów.
Trzymając się za ręce, patrzyli z niepokojem w swoje rozświetlone światłem oczy. Turkus i ziemia. Turkusowa ziemia? A może ziemisty turkus? Czemu by nie?
Przypomniał sobie nagle imię tego drugiego. On istniał. I miał imię. Ów fakt rozbawił go jeszcze bardziej, bijąc berłem błazna po wszelkich rozsądnych odczuciach, które miały odwagę się ostać. W zasadzie wszystko miało imię. Tylko czy trzeba je znać?
— Wypowiedz je. Wypowiedz je. Wypowiedz je. Wypowiedz je!
Kosmiczny głos starej wiedźmy otoczył go zewsząd kokonem krzyku i wołał wciąż te same słowa. Nie prosił, więc nie spełniał jego prośby. Tysiące ścian rozmnożyło się, wyłoniły się kolejne miliony. Przyspieszone tempo niosło za sobą konsekwencje, a wzrok szalał. Co robić? Może powiedzieć? Tak. Ale tylko w myślach, żeby nie stać się posłusznym niczym krowa.
„Mrówkolew”.

Nagle otworzył oczy, zdając sobie sprawę, że wcale nie wiruje. Mrugnął parokrotnie, by przywrócić się do rzeczywistości. Śnił. Cudaczny sen pełen wykrzywionego spojrzenia posiadał jednak jedną, jedyną rzecz stanowiącą kotwicę, wokół której wszystko się obracało.
Dlaczego śnił mu się malarz?
Ziewnął szeroko, stwierdzając, że nocne wizje nie należą do zbyt ważnych aspektów jego życia. Owszem, niektóre bywały przyjemne, lecz rozmyślania o… niespecjalnie zrównoważonej marze nie były mu potrzebne.
Rozejrzał się po swoim pokoju. Jednocześnie przypomniał sobie wczorajszy dzień, który nie należał do specjalnie udanych. Na jego szczęście burza skończyła się przed zupełnym zmrokiem, dzięki czemu uniknął nocowania u Mrówkolwa. Na dodatek jego ubraniom udało się wyschnąć, więc do domu wrócił już w swojej koszuli i spodniach, co pozwoliło mu wymigać się od nieprzyjemnego tłumaczenia się komukolwiek z powrotu w czyimś odzieniu.
Uśmiechnął się do siebie nagle, bez przyczyny. Mrówkolew chyba naprawdę go lubił. Z jakiegoś powodu samo to, że Nathaniel mógł przebywać w jego towarzystwie, sprawiało mu przyjemność. Co prawda, ekstrawagancki malarz czasem robił rzeczy nieco niezrozumiałe, lecz wyłączając je… W mało którym miejscu chłopak tak często uśmiechał się sam z siebie, jak w pracowni malarza.
Przeciągnął się, po czym wstał, ziewając kolejny raz. Następnie otworzył okiennice i wyjrzał przez okno na mokrą ulicę.
Radosne światło słońca prześwitujące przez cienką warstwę puszystych chmur wynagradzało widokiem swych promieni wczorajszą ulewę. Na szczęście burza nie sprawiła większego problemu mieszkańcom Leverium, których zwyczajowe wyjście z domów widział teraz blondyn o turkusowych oczach.
Chyba zapowiadał się miły dzień.

6 komentarzy:

  1. Kolejny dobry rozdział. Mniej akcji, ale za to zajebisty opis snu. Podobał mi się najbardziej z XII.
    Dobrze wyszedł ten sen. Jeden z lepszych opisów "Księcia", a to coś znaczy :)
    Mrówkolew wybiegający w deszcz był zabawny. Rozumiem dobrze, dlaczego nie chciał siedzieć w tłumie ludzi, zresztą pasuje to do jego postaci. Soczki owocowe były urocze. Mrówkolew sączący takie coś :D
    Podobał mi się fragment o Nathanielu i chmurach. Coś nowego o nim, czego Mrówkolew nie wiedział i sam nie potrafi.
    No i, oczywiście, Mrówkolew bez koszuli. I Nathaniel bez niczego :DD Tyle zakłopotania w jednym pokoju! Poważny i tajemniczy pan malarz po raz pierwszy chyba aż tak się podkręcił. No bo jednak jego półnagi Książę, no.
    ~To pisała Brukiew, która prosi o wybaczenie za nagromadzenie zdań pojedynczych w tym komentarzu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Awhhh, zginęłam marnie, powiadam ci. Od dość dawna nie miałam internetu, przez co nie mogłam skomentować poprzedniego rozdziału. W ogóle muszę nadrobić komentowanie opowiadań. Zatem, zaczynając od początku: jedyne, co mogę powiedzieć, to ciche, dźwiękonaśladowcze "owhhhawww". Niezbyt to konkretne, ale aktualnie dokładnie opisuje stan mojego umysłu po przeczytaniu tego rozdziału.
    Bo to było urocze, po prostu urocze. Każdy kawałek aktualizacji, naprawdę. Ciężko mi powiedzieć coś więcej, toteż dodam tylko, że pod względem technicznym wszystko wychodzi na prostą. Żadnych błędów czy niedopowiedzeń nie znalazłam.
    Co do postaci: tamta stara wróżbitka wydawała mi się całkiem ciekawa. Liczę, że jeszcze raz lub dwa się pojawi. Sklepikarz jakoś nie wzbudził we mnie pozytywnych emocji, ale może to zamierzony efekt. Natomiast Mrówkolew był tak słodki, jak tylko słodki może być malarz z fiołem na punkcie pewnego młodocianego chłopca...
    Trochę z tym wszystkim namieszałam. Szczególnie, że wyszło tak, jakbym w tym jednym komentarzu komentowała zarówno poprzedni odcinek, jak i ten. No cóż, bywa. Wena nie sługa, piszę co popadnie. Standardowo, życzę czasu i pomysłów na pisanie.

    Pozdrawiam,
    Grell

    OdpowiedzUsuń
  3. No niestety bywa i tak, że mój internet szwankuje, ale już wróciłam :D Nadrobiłam poprzednie rozdziały i muszę przyznać, że fajnie się to wszystko toczy. Ta przepowiednia wróżbitki związana z ''jeźdzcem'' była dość (w moim zboczonym, zdegenerowanym mniemaniu) dwuznaczna, ale pewnie tylko ja tak myślę... Mniejsza o to ;__; Przemyślenia Natha, gdy biegł z Mrówkolwem przez deszcz były tak urocze, że piszcząc obudziłam kota ;__; (Znowu paplam głupoty) Przechodząc dalej, gdy znaleźli się MOKRZY w mieszkaniu malarza, (tu znowu do makówki cisną się zboczone wizje) tak sobie pomyślałam, że w sumie to lubię Nathaniela za jego niewinność. To było wręcz zabawne, gdy starał się nie patrzeć na Mrówkolwa. Kolejna sprawa, uwielbiam opis snu Natha. Czytałam ten fragment jakieś sześć razy. Jest taki magiczny, troszkę chaotyczny ale to właśnie tą magiczność powoduje. Ciutkę się nie połapałam, gdy sen się rozpoczął, ale to chyba przez to że się nie wyspałam. To, że Blondasek obudził się we własnym łóżeczku (i do tego jeszcze sam, phi) było przykre ;__; Taka okazja... Na jego miejscu chyba bym Mrówkolwa zgwałciła na miejscu (mój mózg wyparował!) Ten komentarz jest... dziwny. Mam nadzieję, że nie wywoła u Ciebie złego mniemania o mnie, Miraculi. Jestem troszkę zmęczona i tyle ;__;
    Życzę weny przede wszystkim.
    Pozdrawiam (wypompowana całym dniem w stajni) Shiemi
    Au revoir~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Shiemi, mogłabym prosić o jakiś kontakt? Nie wiem, e-mail, ask (jesli masz), skype... Coś, co możesz podac publicznie xD... Albo coś, co ja mogę. Bo chciałabym odpowidzieć na twój komek (raczej twój, jak poznaję po nicku), a na swojej stronie tego nie umiem (będzie trza tatę zwerbować do załatwienia mi takiej funkcji), a przecież bezczelnie nie będę ci odpowiadać na bogu Miraculi, gdyż nas szanowna autorka zje najpewniej (ja bym chyba zjadła xD).
      e-mail - shirogace@poczta.onet.pl
      youtube - CzarnyLokaj
      słodki flirt - Shirogace
      ask - SHIROGACE
      facebook (ach, to publicznie podawanie xD) - SHIROGACE KAMUI
      skype - yukaritoboso
      Wszystko, gdzie się mozna ze mną skontaktować. Byłoby miłe, gdybyś to uczyniła, ponieważ cholernie chcę odpowiedzieć na twój komentarz, a nie potrafię ;.;.

      Usuń
  4. Podoba mi się bardzo twój styl pisania. Zwłaszcza opisy, a ja jestem pies gończy na charakterystyki ^^. Opis snu... Początkowo powtarzałaś się, jednak, jak zauważyłam, wraz z wytknięciem ci te słabości poprawiłaś swoją sztukę opisywania. Brawo :D. Na twoim drugim blogu, o KUROSHITSUJI, obiecałam skomentować każdy rozdział (ten anonimek to ja xD) ale chwilowo nie mam czasu. Potem to zrobię.
    Weny! DUUUUŻO weny! ^^
    PS. Zapraszam na swoją stronę. Mam tam jedno, niecałe opowiadanie, ale na pewno ukażą się momenty gejowskie w nim. Znajdziesz go w ktaegorii blog, bo nie mogę go dodać do właściwej ktaegorii "opowadania" .__.
    http://nika.andycomp.eu/index.php?option=com_k2&view=itemlist&layout=tag&tag=Pusty%20tag&task=tag&Itemid=114

    OdpowiedzUsuń
  5. Sorry, że długo nie dawałam znaku życia (online, bo fizycznie nie natchnąć się na mnie nie dało...), ale jakoś nie było czasu zerknąć na lapidium. Co do rozdziału, był dobry. Opis snu mistrzowski, szczególnie pierwszy akapit, z taką lekkością ujęłaś nierzeczywistą sferę snu, jednocześnie zawierając w nim plątaninę luźnych skojarzeń Nathaniela. Co do mokrych koszul i uroczego negliżu naszych bohaterów, może nie skupię się na sfazowaniu, jakiego przy tym dostałam. Bardzo spodobał mi się opis nagiego torsu Mrówkolwa, był bardzo plastyczny. Jeśli zaś chodzi o Nathaniela, mogę być jedyna, ale powoli zaczyna mnie nużyć jego osobowość. Nie zrozum mnie źle, fragment o umiejętności odróżnienia nieba deszczowego od burzowego mi się bardzo podobał, tak samo jak różne inne aspekty dotyczące jego osoby, jednakowoż te ciągłe rumieńce (mimo że są urocze)stają się powoli monotonne. Ja naprawdę rozumiem, mokry, półnagi, seksowny malarz w jednym pokoju, ale nie rób z tego yaoica typu JJ, bo cię zastrzelę. Poza tym, on jest taki niedomyślny x3
    Tak ciężko mu przyznać, że leci na Mrówkolwa :D No ale, nie czepiam się, bądź wierna swojej koncepcji.
    Życzę weny i dobrych pomysłów~

    OdpowiedzUsuń