Uwaga

piątek, 24 maja 2013

Rozdział X

O dziwo, rodzice Nathaniela nijak nie komentowali przyniesionej do domu „kopii”. Jego matka i rodzeństwo właściwie chwalili bardzo obraz, zachwycając się kreską najsłynniejszego malarza w kraju. Jedynie ojciec milczał, spojrzawszy zaledwie przelotnie na dzieło, do którego pozował jego pierworodny syn.
Płótno zawisło na ścianie w salonie, by każdy ewentualny gość mógł je ujrzeć. Piękno zielonego ogrodu na chmurze rozprzestrzeniało swój urok na każdego, kto nań spojrzał – jak to zazwyczaj działo się z dziełami Mrówkolwa. Wszakże tytuł najlepszego artysty musiał być czymś poparty.
Najczęściej zatrzymującą się w salonie osobą była, rzecz jasna, mała Annabelle, której chabrowo-błękitne ślepka podziwiały kreskę w niemym zachwycie. Co jakiś czas po prostu przychodziła do owego pomieszczenia i bez słowa zapatrywała się w obraz, jakby poza nim świat nie istniał.
W pewnym momencie jej brat podszedł doń i pogłaskał po włosach barwy dojrzewającej pszenicy, na moment zyskując zainteresowanie dziewczynki.
— Podoba ci się, mam rację? – spytał z łagodnym uśmiechem. Ona zaś odpowiedziała wyszczerzeniem drobnych ząbków.
— Oczywiście, że tak! Jest prze-prze-prześliczy!
To wołając, wyciągnęła rączki w górę, jak gdyby zagarniała niewidzialną przestrzeń mającą określać piękno wyimaginowaną materią.
— Cieszę się. I Mrówkolew na pewno również się cieszy, że tak bardzo przypadł ci do gustu jego obraz. Ale wątpię, żeby był zadowolony z tego, że przez niego opuszczasz obiad, skoro teraz „Anioł na dachu” będzie tu wisiał codziennie – odrzekł i poczochrał małą siostrę.
— Naprawdę? Tak każdego dnia? Na zawsze?
— Pewnie, że tak. A teraz sio do stołu, bo zaraz mama się zdenerwuje.
Ucieszona dziewczynka zachichotała w typowo dziecięcy sposób i rzuciwszy płótnu ostatnie zachwycone spojrzenie, pobiegła do kuchni, gdzie czekała już reszta rodziny.
Nathaniel tymczasem, nim sam udał się na posiłek, spojrzał w miarę możliwości obiektywnie na dzieło Mrówkolwa. Zrelaksowana pozycja anioła o swobodnie rozłożonych skrzydłach i drewniana ławka, na której taż istota zdecydowała się zasiąść, przywodziły na myśl jakąś niebiańską wersję pięknego ogrodu, gdzie można odpocząć i na całą rozkoszną wieczność oderwać się od zwykle smutnej rzeczywistości.
Mimowolnie chłopak uśmiechnął się, przypomniawszy sobie pierwszy dzień pozowania i omyłkowe oskarżenie malarza o składanie niemoralnych propozycji. Gdy myślał o tym teraz, owa sprawa zdawała mu się niezwykle śmieszna, choć minęły zaledwie… dwa tygodnie? Chyba tyle.
Rzecz jasna, na myśl o Mrówkolwie do głowy blondyna zakradło się także inne wspomnienie, o wiele świeższe od poprzedniego i wcale nie takie niewinne. Nathaniel nie „zburaczał”, oczywiście. Nie mogąc ujrzeć twarzy mężczyzny, która sprawiłaby, że widok zamkniętych oczu stałby się znacznie bardziej żywy i barwny, umiał się uspokoić. Lecz coś w jego wnętrzu, co dostrzegł dopiero teraz, starało się powiedzieć, że chłopak tak naprawdę chciały powtórnie poczuć miękkie wargi szatyna. Nie zdradzało jednak w jakim celu – badawczym czy też może… innym?
Nie, stanowczo nie mógł myśleć o czymś takim teraz. Nie wypadało myśleć o podobnych sprawach, ba! Wręcz nie godziło się! Najlepiej w ogóle zapomnieć, zważywszy na specyfikę takich rozważań. Ignorując zatem podejrzany ścisk w pobliżu żołądka, skierował kroki ku kuchni, skąd dobiegło już jego imię wołane przez matkę.

Kolejny ranek przyniósł ze sobą niepewność i zniecierpliwienie chłopaka o niezwykłych turkusowych oczach, a także gęstą kołdrę szaro-białych chmur w dziwnej, acz tajemniczo pięknej formie jakby potarganych kawałków ogromu puszystej masy, która toczyła się po niebie.
Nathaniel, rzecz jasna, już poprzedniego wieczora poinformował rodzinę, że ze względu na trwający remont W Cykoriowym Dymie nie może obecnie pracować, dlatego zgodził się przyjąć na ten czas posadę modela w pracowni Mrówkolwa. Rodzice jednak zareagowali w dość specyficzny sposób; matka zacisnęła usta, starając się po chwili ukryć dziwny wyraz twarzy za sztucznym uśmiechem i gratulacjami, ojciec tymczasem skrzywił się wyraźnie i ostentacyjnie zignorował nową wiadomość spojrzeniem w talerz z jedzeniem.
Przynajmniej nie robi mi wyrzutów… Dlaczego tak bardzo nie lubi Mrówkolwa? Przecież jest naprawdę miły i zachowuje się w stosunku do ludzi z szacunkiem. Czasem wręcz zbędnym, pomyślał wówczas chłopak, odpowiadając po chwili na jakieś pytanie zadane przez matkę.
Teraz jednak i jego naszły wątpliwości. Właściwie mógł wymyślać dla siebie tysiące powodów, przez które nie może pójść do malarza – jest wciąż zmęczony po festynie, zbiera się na burzę, w domu także przyda się pomoc. Lecz nic nie zmieniało faktu, iż Nathaniel bał się spotkania zeń przez to, że wręcz zbyt łatwo umiał rozluźnić się i zachowywać swobodnie przy kimś, kto ledwo chwilę temu pocałował go, zaś potem nijak swojego postępku nie wytłumaczył. Ostatecznie jednak postanowił pójść, choćby ze względu na obietnicę dalszej pracy.
Rześki wiatr przeczesał jego płowe włosy niewidzialnymi rękoma, szepcząc czułe słówka do ucha głosem tysiąca powietrznych dusz, gdy chłopak kierował się w stronę znajomej już kamienicy. Mijani po drodze ludzie patrzyli nań z obojętnością lub lekką dozą zdziwienia na widok zadowolonego uśmiechu. Cóż, nie da się zaprzeczyć, że najstarszy potomek Angerboldów naprawdę lubił wiatr. Za każdym razem inny, o różnym zapachu i smaku, lecz mimo to zawsze swojski, znajomy; bliski i zwiewny powietrzny druh. Dlatego też nie mógł powstrzymać uśmiechu, czując mierzwiący jego włosy chłód nawet w pogodę zapowiadającą ulewę.
Wchodząc po pewnym czasie schodami w kamienicy, usłyszał trzask zamykanych drzwi. Jakiś mężczyzna o zwyczajnej twarzy, aparycji zwykłego mieszczanina, acz dość bogatym stroju przeszedł obok niego i rzucił obojętne spojrzenie chłopcu. Wtedy też blondyn zdał sobie sprawę, że dotychczas poza Mrówkolwem nie spotkał żadnego mieszkańca owego budynku. Teraz jednak poczuł się dziwnie, gdyż chyba w głębi siebie myślał, iż malarz jest jedyną osobą żyjącą tutaj.
Najwyraźniej nie i rzeczywiście jedynie te parę pokoi na poddaszu to mieszkanie najsłynniejszego artysty w kraju.
Dotarłszy na górę, zapukał grzecznie. Po chwili dały się słyszeć zawołane słowa.
— Wejdź, Nathanielu!
Chłopak uniósł jedną brew ze zdziwieniem, lecz przekręcił gałkę i przekroczył próg mieszkania. Zauważył siedzącego na parapecie szatyna, który wpatrywał się w niebo widoczne zza otwartego okna.
— Dzień dobry, Mrówkolwie. Nie powinieneś zostawiać tak otwartych drzwi. Ktoś mógłby się włamać – rzekł blondyn, podchodząc doń. Mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął łagodnie z lekko przechyloną na bok głową.
— A cóż niby można by stąd ukraść? Sztalugi? Pędzle? Chyba tylko farby są czymś droższym od reszty moich narzędzi – zażartował z lekkim śmiechem.
— Przecież same twoje szkice są warte majątek – starał się wytłumaczyć zdziwiony takim lekceważeniem chłopak.
— Niestety, rozczaruję cię, ale nie. Póki nie podpiszę swojej pracy, nie da się udowodnić, że to ja coś namalowałem. A że oznaczam obrazy dopiero po ich ukończeniu, szkiców nikt nie kupi, gdyż będą bezwartościowe. Poza tym widziałeś te chmury? Są dziś niesamowite. Ich chaotyczne piękno poszarpanych brzegów… po prostu urzeka – odrzekł malarz, po chwili znów zatapiając wzrok ziemistych oczu w obłokach z ciemnego lnu.
Nathaniel nie odpowiedział nijak, wiedząc już, że w sprawie wartościowości większości rzeczy materialnych nie da rady jakkolwiek przekonać artysty do swojego zdania. Westchnął zatem, po czym odwrócił głowę w stronę ciemnozielonej sofy, na której mógłby usiąść, lecz wówczas zauważył coś nowego.
Obok mebla na sztaludze stał obraz. Świeże barwy o pięknej, zielono-niebieskiej tonacji wydawały się pochłaniać swym upajającym, żywym niemal spokojem. Samo to tło mogłoby stać się dziełem sztuki, gdyż perfekcyjne machnięcia pędzla były iście doskonałe, niczym turkusowa chmura kosmicznego pyłu. Na środku jednak znajdował się portret. Młody chłopiec o roziskrzonej alabastrowej cerze odwracał się zza prawego ramienia. Płowe włosy rozczesywał niewidoczny wiatr, stwarzając iluzję powietrznej fali unoszącej te niemalże białe kosmyki. Jego pięknie wąskie i blade usta układały się w sympatyczny, spokojny uśmiech, zaś niesamowicie głębokie oczy o turkusowej barwie morskiej toni, w którą wpada światło, miały w sobie jakąś iskrę zdającą się zdradzać mądrość i dojrzałość, acz jednocześnie niewinność ich właściciela.
Nathaniel zaniemówił. Patrzył na obraz z poczuciem, że te turkusowe oczy, choć normalnej wielkości, zajmują całą powierzchnię płótna i pochłaniają go niczym żywe spojrzenie prawdziwego człowieka. Z lekko otwartymi ustami podszedł doń, cały czas zdając sobie sprawę, że autor owego dzieła namalował  j e g o  portret. Jednak nawet stanąwszy tuż przy pomalowanej powierzchni, mimo że widział wyraźnie ślady po pędzlu, a także fakturę samego płótna, nie umiał wyzbyć się wrażenia, iż postać ta naprawdę spogląda nań tym swoim wzrokiem niemej doskonałości.
Z tego dziwnego skupienia wyrwała go dłoń, która lekko spoczęła na jego ramieniu. Blondyn mrugnął parokrotnie, po czym odwrócił się i dostrzegł pytające spojrzenie Mrówkolwa, nie uśmiechającego się już, a delikatnie marszczącego brwi. Malarz wydawał się niepewien czegoś, lecz chłopak nie miał pojęcia, o co mogło mu chodzić. Czy źle zrobił, że pozwolił sobie na patrzenie na ów portret?
— Nathanielu, co o nim sądzisz? – spytał mężczyzna, przenosząc wzrok na płótno. – Jest zły? Nieproporcjonalny? Krzywy? Kanciasty?
— Jest piękny, ale…
— Ale nie podoba ci się?
Chłopiec pokręcił głową, także znów spoglądając na obraz. Artysta wydawał się naprawdę nie widzieć niezwykłości swojego dzieła, jeśli pytał o jego zdanie. Zachowywał się zupełnie inaczej niż po skończeniu „Anioła na dachu”. Wtedy miał swoistą dumę w oczach, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że stworzył coś pięknego. Lecz teraz wyglądał li na debiutanta, który nie ma za grosz pewności siebie.
— Mrówkolwie, dlaczego namalowałeś mnie tak pięknie? – zapytał, naciskając na wyraz „mnie”. Naprawdę nie rozumiał. Naprawdę chciał wiedzieć. Naprawdę.
— Czyli… podoba ci się?
— Tak… To znaczy, jest cudowny. Nie wiem, czy ktokolwiek dałby radę namalować tak zwykłą osobę, jaką jestem, w bardziej doskonały sposób – rzekł i spojrzał z uznaniem w stronę szatyna.
Mężczyzna westchnął z ulgą i znów przywdział uśmiech na twarz. Teraz jednak w jego oczach czaiła się nieskrywana radość, jakby słowa Nathaniela zadecydowały o czym ważnym, niebywale wręcz dlań istotnym.
— Dziękuję. Cieszę się. Poza tym, mój drogi, nie jesteś zwykłą osobą. Ten obraz to jedynie marny portret, niespecjalnie odzwierciedlający rzeczywistość. Co zaś do twojego pytania… Po prostu ten widok… Można powiedzieć, że pojawił się w mojej głowie wraz z paroma innymi i za nic nie umiałem ich jakkolwiek stamtąd wyrzucić. Dlatego malowałem – rzekł, po chwili szepcząc mu do ucha – Chciałbym kiedyś zobaczyć cię w tej sytuacji.
Bez wyjaśnienia ostatnich słów wyprostował się i znów podszedł do okna.
Z jakiegoś powodu chłopcu wydało się, że to wtrącenie miało swoje drugie dno, jakby dłuższą historię. Ale czy jakaś historia może wiązać się z jednym widokiem w głowie? Chyba jedynie inne myśli, których zapewne nigdy nie dane mu będzie poznać.
Nagle zadał sobie jeszcze jedno pytanie, na które odpowiedź poznać mógł w o wiele prostszy sposób.
— Mrówkolwie – odwrócił się do mężczyzny na parapecie. – Jak się nazywa ten obraz?
Ziemiste oczy jeszcze raz spoczęły na chłopcu, błyszcząc tajemniczo.
— Ten? Hm… - uśmiechnął się szeroko, zupełnie inaczej niż wcześniej. – Przedstawiam ci, Nathanielu, pierwszy obraz z mojej przyszłej serii. Nazywa się „Książę turkusu”.

3 komentarze:

  1. Hej. Masz rację, ten rozdział jest ważny i mam wrażenie, że stanowi wrota do odpowiedzi na najważniejsze pytania, które z pewnością będą stawiane wraz z powstawaniem tego opowiadania. Nie widziałam tutaj jakichś konkretnych błędów, ale powinnaś zrezygnować z wstawek opisujących wygląd Nathaniela i Annabele (turkusowe oczy, złociste włosy, chabrowo-błękitne ślepka), bo zaczynają nużyć. Są w porządku na początku, kiedy jeszcze nie znamy bohaterów, ale potem zaczynają być niepotrzebne i jakoś tak mnie rażą, jakbyś na siłę chciała tam wstawić opis. Co się zaś tyczy Mrówkolwa, odnoszę wrażenie, że nasz malarz zaczyna bardzo ostentacyjnie podkreślać swoją obojętność (niechęć?) w stosunku do swego stanu majątkowego oraz tworzyć niejednoznacznie aluzje w kierunku biednego blondyna. Intrygujące. Jego sposób bycia wydaje mi się trącić czymś niepokojącym. To był zdecydowanie dobry rozdział. Czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj będzie trochę krytycznie na początku ;P
    Mogę się tutaj trochę zgodzić z komentarzem Nico - opisy postaci są do siebie dosyć podobne i mogłabyś z części zrezygnować z części epitetów(wcześniej Grell pisała coś takiego o Annabelle). Mnie to nie razi, ale faktycznie "Książę Turkusu" mógłby trochę zyskać, gdybyś zdecydowała się trochę zmniejszyć ich ilość :)
    Jeszcze tamta metafora z wiatrem, podobne wyrażenia powtarzają się parę razy. Była wyjątkowa i taka powinna zostać, przynajmniej moim zdaniem.
    "Rześki wiatr przeczesał jego płowe włosy niewidzialnymi rękoma"
    "czując mierzwiący jego włosy chłód niewidocznych dłoni".
    Ja wiem, że to już czepialstwo, ale naprawdę podobała mi się za pierwszym razem.
    Ogólnie, rozdział jest bardziej niż w porządku, a zachowanie Mrówkolwa, pomysł z serią obrazów i te szepty do ucha są takie adasdfdcqef <33
    Me gusta i me like it, zwłaszcza opis "Księcia Turkusu". Wyszedł dobrze, bardzo plastycznie. Z łatwością mogłam go sobie wyobrazić i podobał mi się. To jest troszkę jak spojrzenie zakochanego *bo po ostatnich rozdziałach mogę tak powiedzieć i nikt mi nie zabroni* Mrówkolwa na Nathaniela. Nie jest już zwyczajny i, jak mi się w tej chwili wydaje, nigdy nie będzie w jego oczach.
    ~To powiedziałam ja, Brukiew, która nieustannie klnie na swój psujący się telefon i marzy o zjedzeniu malin.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak dla mnie - bomba. Przypadł mi do gustu ten rozdział, lecz zawsze znajdzie się jakieś ale. Dołączam się do komentarzy powyżej, co do opisów. Może rzeczywiście powinnaś troszkę ograniczyć ... hmm jak by to określić ... rozbudowanie tych opisów.
    Intryguje mnie zachowanie ojca Nathaniela. Coś zaczynam podejrzewać, ale to tylko moje porąbane, że tak powiem, domysły xD
    No cóż, weny życzę i jak najwięcej chęci do dalszego pisania.

    Ann

    OdpowiedzUsuń