Uwaga

piątek, 10 maja 2013

Rozdział IX

Ranek przyszedł prędko, lecz dziś nikt nie wstawał wcześnie. Wszyscy mieszkańcy stolicy spali w swych zamkniętych domach, śniąc o festynie, który odbył się poprzedniego dnia - choć bardziej pasowałoby powiedzenie: wieczoru. Święto Zbiorów zaś było jedną z dwóch uroczystości w roku, których obchody trwały całą noc. Tak więc dziś nikt nie zaprzątał sobie głowy obudzeniem się, odpędzeniem zlepiającego powieki snu, a następnie powrotem do codziennych spraw.
Do owej większości jednak nie zaliczał się pewien młody chłopak o niezwykle jasnych włosach i niespotykanym spojrzeniu soczystego turkusu swych oczu. Leżał teraz w śnieżnobiałej pościeli, w którą owinięta została również jego mała siostrzyczka o złotych, wijących się wszędzie loczkach. I choć przez cały czas trwania festynu nie odpoczywał, jego wirujące wokół jednego zdarzenia myśli krzyczały zbyt głośno, by mógł zmrużyć oko choćby na chwilę.
Dlaczego Mrówkolew to zrobił? W jakim celu? Dlaczego akurat mnie? Chciał coś przez to wyrazić?
Tego typu pytania zadawał sobie raz po raz nieszczęsny Nathaniel, wciąż nie umiejąc znaleźć na żadne jakkolwiek satysfakcjonującej odpowiedzi.
Do tej pory nikt spoza rodziny go nie pocałował. Takie sytuacje po prostu się nie zdarzały, zapewne z braku inicjatywy którejkolwiek ze stron. Zali ni on w nikim, ni ktoś weń nigdy się nie zadurzył, prawda?
A może to był po prostu przyjacielski pocałunek?
Wyjątkowo krótką chwilę jednak zajęło mu dojście do wniosku, że przyjacielskie pocałunki nie dotyczą ust. Nie z taką... pasją. Choć czy mógł to nazwać pasją? Przecież... Przecież...
Spokojnie. Jeszcze raz, powiedział sobie, zaczynając ponownie analizować krok po kroku to, co miało miejsce wczorajszej nocy.
Najpierw właściwie nie działo się nic. Nathaniel położył swoją siostrę do łóżka, po czym dołączył do malarza w pomieszczeniu obok. Tam zaś zaczęli zwykłą rozmowę, by po chwili sprzeczać się co do jego zapłaty za pozowanie do obrazu. A potem... Jakoś tak wyszło, że nagle Mrówkolew go pocałował.
Za każdym razem – tak jak i teraz – na myśl o tym fakcie twarz chłopaka robiła się czerwona ze wstydu. Przecież takie całowanie... T a k i e  całowanie nie jest czymś, czego doznaje każdy, prawda? W ten sposób całuje się raczej kogoś bliskiego sercu. Żeby jeszcze bardziej sprawę zagmatwać warto przypomnieć, że najstarszy potomek Angerboldów był płci męskiej tak, jak i sprawca krępującego incydentu.
Jednak samo myślenie o tym nie było najgorsze. Bardziej przerażającą myślą stawał się fakt, że dzisiejszego jeszcze dnia będzie musiał zobaczyć się z Mrówkolwem, choćby po to, żeby podziękować za przenocowanie. Jak w ogóle będzie w stanie spojrzeć mu w oczy? Powiedzieć coś? Rozmawiać?  P o d z i ę k o w a ć?
Zapewne chłopak męczyłby się jeszcze długo, gdyby nie fakt, iż jego malutka siostra poruszyła się w pościeli, mruknęła cicho, a następnie podniosła na pulchnej rączce, drugą przecierając szafirowe oczęta. Spojrzała na brata niemrawo zza rozczochranych, dostających się wszędzie włosów.
— Nath? Gdzie ja jestem? – wybełkotała zaspanym głosem, ziewnąwszy uprzednio w typowy, dziecięco uroczy sposób.
— Nie pamiętasz? W domu Mrówkolwa. Spałaś w jego łóżku – odpowiedział blondyn, czułym gestem delikatnie odgarniając jej włosy.
— Aha...
Po tej jakże wymownej wypowiedzi przysunęła się bliżej chłopaka i wtuliła weń, na powrót zapadając w sen. Nathaniel uśmiechnął się, nadal głaskał ją po głowie. Tak maleńka i drobna dziewczynka, choć za dnia potrafiła psocić z mocą o wiele silniejszą, niż wskazywała na to jej postura, nadal pozostawała jedynie niewinnym dzieckiem, które w większości sytuacji było zwyczajnie bezbronne. Owa cecha wręcz zbyt łatwo wzbudzała rozczulenie w większości ludzi, sprawiając, że człowiek bardzo szybko umiał obdarować taką istotkę bezgraniczną miłością.
Zwłaszcza Annabelle. Zapewne mistrzynię w owijaniu sobie ludzi wokół palca.
Turkusowooki, leżąc tak ze śpiącą wciąż siostrzyczką, zastanowił się, która mogła być godzina. Na pewno nie wybiło jeszcze południe, gdyż to ogłosiłyby dzwony w mieście, jednak czy minęła już dziesiąta? Kto wie? Przez niewielkie okno dachowe w sypialni nie dało się tego sprawdzić z pozycji leżącej.
Westchnął i rozluźnił się, wpatrując się w błękitne niebo z płynącymi poń delikatnymi chmurami, które stworzone były z mgły i magicznego puchu. Kształt baranów dodatkowo pogłębiał wrażenie materialności płynących w powietrzu obłoków.
Nagle w pomieszczeniu dały się słyszeć bardzo ciche odgłosy kroków. Ktoś wkradł się do sypialni, zmuszając blondyna, by w instynktownym odruchu uniósł i odwrócił doń głowę. Szybko jednak pożałował tego czynu i przeklnął w duchu swoją bezmyślność, gdyż od razu napotkał wzrok pięknych, głębokich ziemistych oczu pewnego bardzo konkretnego mężczyzny, przed którym truchlał ostatnie parę godzin.
Zali któż inny mógł to być?
Położył głowę z powrotem na poduszce, starając się zignorować fakt, że jego blada twarz znowu pokryła się intensywnym rumieńcem. Lecz nie był mu pisany spokój, bowiem Mrówkolew właśnie podszedł do łóżka i kucnąwszy tuż obok niego, nachylił się, by obdarować go uśmiechem w ten niezwykły, typowo miękki sposób.
— Dzień dobry, Nathanielu. Niemal wybiła jedenasta. Może wstalibyście już? Głupio mi przyznać, jednak zdając sobie sprawę z waszej obecności, nieco się nudzę sam – mruknął cicho, jakby wbrew swoim słowom nie chciał, by śpiąca Annabelle się przebudziła.
Blondyn starał się nie odwrócić głowy, nadal czując uporczywie trzymający się jego policzków rumieniec. Mimo iż wiedział, że oczekujący odpowiedzi malarz może to uznać za ordynarne.
— Uhm. Zaraz przyjdziemy – odrzekł, przytuliwszy mocniej siostrzyczkę będącą teraz jego jedyną nadzieją na nieprzeistoczenie się w oczach Mrówkolwa w niewychowanego, niedojrzałego chłopaka.
Szatyn wydał z siebie westchnienie, które brzmiało jak rozbawione.
Pewnie teraz uśmiecha się z pobłażaniem, pomyślał mimowolnie Nathaniel, przez co jeszcze bardziej się speszył. Jak mógł mieć czelność, by starać się przewidywać reakcje mężczyzny niby najbliższego przyjaciela?
Lecz miał zupełną rację. Artysta właśnie starał się powstrzymać śmiech, zapewne doskonale wiedząc, co sprawia problem bezradnemu w tej sytuacji chłopcu.
— Właściwie nie trzeba jeszcze budzić tego słowika. Ale ty przyjdź do mnie, proszę – rzekł i w chwilę później wstał, by opuścić pomieszczenie.
Cóż miał zatem zrobić Nathaniel? Kiedy jego uszu nie docierały już tak bliskie dźwięki kroków, westchnął ciężko, kryjąc twarz w poduszce. Przecież nie mógł odmówić Mrówkolwu. Nabrał zatem powietrza do płuc, odetchnął głęboko, po czym delikatnie wyplątał się z rączek siostry, która, nie uchyliwszy powieki ani na chwilę, zwyczajnie przewróciła się na drugi bok.
Chłopak będący wyłącznie w spodniach narzucił na siebie koszulę, po czym przeczesał jasne włosy, starając się uporządkować je bez lustra. Następnie przetarł twarz dłonią i niepewnym krokiem, ze wzrokiem wbitym w swoje stopy przeszedł do pomieszczenia obok.
Zastał szatyna w nietypowej pozycji. Siedział on bowiem na ciemnozielonej sofie z płótnem trzymanym lewą dłonią w pionowej pozycji. Druga ręka węglem szkicowała coś starannie, pochłaniając uwagę malarza każdą kolejną stawianą kreską.
Nathaniel, ujrzawszy to, zaczął stąpać jak najciszej, byleby nie przerwać artystycznego „transu”, jaki zaobserwował podczas powstawania „Anioła na dachu”. Jednak malarz najwidoczniej nie uważał tworzonego teraz dzieła za coś na tyle ważnego, by zupełnie pochłonęło jego uwagę, gdyż w pewnym momencie odłożył węgiel oraz szkic na bok i odwrócił głowę w stronę blondyna. Ten zaś na widok wpatrzonych prosto weń ziemistych oczu natychmiast przypomniał sobie wczorajszą sytuację i ciepło na ustach, które mimo całego wstydu – musiał to przyznać choćby przed samym sobą – zdawało mu się czymś niebywale przyjemnym. Postanowił jednak jak najszybciej wyrwać się ze szponów wiadomego wspomnienia, gdyż groziło to wywołaniem po raz kolejny bardzo wyraźnej reakcji w postaci rumieńców na jego jasnych policzkach.
— Witaj, Nathanielu. Co chciałbyś zjeść? Mam mleko, świeże jajka, pomidory i jeszcze trochę chleba – rzekł jak gdyby nigdy nic mężczyzna, wstając z sofy. – A, jest jeszcze ser.
— W-wystarczy chleb i pomidor – mruknął cicho chłopak. Nie wiedział zupełnie, jak się zachować.
— Na pewno nie chcesz jajka? Może jednak jedno ugotuję?
Mimo wszystko kiwnął głową, zgadzając się, zaś malarz ze spokojnym uśmiechem na ustach skierował kroki ku piecykowi. Blondyn usiadł niepewnie na sofie i przyglądał się kątem oka przygotowującemu posiłek gospodarzowi. W pewnym momencie jednak jego wzrok padł na oparty o ciemnozielone obicie szkic. Ostrożnym ruchem odsunął go od mebla, by zobaczyć to, co artysta dotychczas nań uwiecznił.
— Możesz obejrzeć, jeśli masz ochotę. To jedynie szkic, poza tym tworzony z pamięci, więc nie będzie zbyt wiernie odzwierciedlał rzeczywistości – powiedział nagle mężczyzna, widocznie czekając, aż gotujące się w wodzie jajka będą gotowe. Nathaniel speszył się niczym przyłapane na czymś dziecko, lecz nie usłyszawszy sprzeciwu, sięgnął po płótno i tym razem wziął je na kolana, aby lepiej się przyjrzeć. Szybko podniósł brwi w wyrazie zaskoczenia.
Na chropowatej powierzchni białego, gruntowanego już wcześniej płótna kilkadziesiąt leciutko narysowanych czarnych kresek układało się w... niego. Obracał głowę zza prawego ramienia, patrząc z jakimś niezwykłym, delikatnym i tajemniczym uśmiechem na obserwatora. Jego włosy układały się w leciutką falę, jakby trącał je wiatr. Wyraźne kości policzkowe nadawały sympatycznego wyrazu całej jego twarzy. Delikatnie nakreślone ramiona w swobodny sposób opadały, jednocześnie jednak nie sprawiając wrażenia zgarbionej postaci. Aż ciężko było uwierzyć, że tyle subtelnych szczegółów dało zawrzeć się na „zaledwie szkicu’.
— I co o tym sądzisz? Mam nadzieję, że pomalowany wyjdzie choć trochę tak jak w moim zamyśle. A zamysł, wierz mi, jest naprawdę piękny – rzekł siadający nagle obok niego szatyn, położywszy przedeń jedzenie. – Smacznego.
— D-dziękuję – odparł chłopak, szybko odkładając płótno. – Mrówkolwie, czy ten obraz ma przedstawiać... mnie? – spytał niepewnie, nim zaczął posiłek.
— Owszem. Ciebie i tylko ciebie. Nic poza tym. Nocą nagle napadła mnie wena, chociaż szkic zacząłem całkiem niedawno. Możliwe nawet, że wyjdzie z tego jakaś seria obrazów. Dawno aż tak bardzo nie chciałem namalować czegoś, co wyjdzie jedynie z mojej głowy – powiedział z jakąś głęboką nutą w głosie malarz, wpatrując się przy tym w przestrzeń.
Nathaniel nie wiedział, w jaki sposób podtrzymać niezobowiązujący charakter tej rozmowy, zadał zatem pierwsze pytanie, jakie przyszło mu na myśl.
— A jak go nazwiesz?
— Hm... Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć, ale nazwy obrazów tak jakby... przychodzą do mnie same, kiedy je skończę – odpowiedział, zmarszczywszy lekko brwi.
— Nigdy nie myślisz o tym wcześniej? Nie zastanawiasz się?
— Nie. Z ostatnią kreską ona zawsze przychodzi sama. Ale na rozmowy czas jeszcze przyjdzie. Jedz tymczasem. - Z lekkim uśmiechem spojrzał prosto na chłopaka, który szybko odwrócił się z powrotem do śniadania.
Po chwili do pokoju weszła mała istotka w lekkiej halce, przecierając zaspane oczka pulchną dłonią. Jej nieco niezdarne kroki zbliżyły ją do siedzących na sofie mężczyzn.
— Dzień dobry. Już wstałaś, słowiku? – spytał malarz dziewczynkę, która szybko usadowiła się między nimi.
— Tak – odpowiedziała niemrawo, opierając się plecami o jedzącego brata.
— Jesteś może głodna? Albo chce ci się pić? – tym razem odezwał się Nathaniel.
— Mhm – dała się jedynie słyszeć kolejna lakoniczna odpowiedź, która wywołała rozbawiony uśmiech na twarzach obu jej towarzyszy.
— Nie wstawaj, przygotuję jej coś – rzucił Mrówkolew do chcącego unieść się chłopaka, po chwili zaczynając robić kolejny posiłek.

— Na pewno was nie odprowadzić? – zapytał szatyn, stojąc w drzwiach kamienicy. Nathaniel po raz kolejny pokręcił głową i poprawił trzymany pod ramieniem obraz, owinięty w szary materiał. Okazało się, że „przy okazji” malarz dodatkowo zdążył oprawić oryginał „Anioła na dachu” w ładną, rzeźbioną ramę z ciemnego drewna, przez co dzieło zyskało dodatkową wagę.
— Naprawdę dziękuję, że pozwoliłeś nam spędzić noc u ciebie.
— Ja też dziękuję! – zawołała mała Annabelle, zła, że zapomniano o niej choć na chwilę.
— Nie macie za co. Naprawdę cieszę się, że mogłem gościć kogokolwiek. Miłego dnia zatem życzę – rzekł z uśmiechem malarz, odprowadzając wzrokiem odchodzącego modela i jego siostrzyczkę.
Ostatecznie Nathanielowi udało się przezwyciężyć wstyd sytuacją poprzedniej nocy. Wszakże dziś malarz rozmawiał zeń normalnie, jakby nic niewłaściwego nie miało miejsca. Po kolejnej niezobowiązującej rozmowie rozluźnił się wreszcie, przy okazji nie chcąc, by Annabelle zauważyła jakąkolwiek zmianę w jego zachowaniu. I chociaż już nie uważał owego incydentu za ogromny problem, w pewien sposób czuł się nieco źle, nie mogąc swobodnie porozmawiać z Mrówkolwem o ich pocałunku. Bo przecież nie całuje się w podobny sposób osoby, do której poza sympatią nie czuje się nic... Prawda?

4 komentarze:

  1. Awh! Kolejny rozdział! Mam dzisiaj jakąś taką wenę na czytanie i oglądanie serialu, więc pewnie do północy czy dłużej będę siedzieć, oglądając. Nie przedłużając, zacznę od wykazania błędów. Raz wyłapałam zdanie "nie macie, za co". Widziałam gdzieś także znak ' zamiast cudzysłowu.
    Co do samej akcji: to było takie urocze! Całe to rumienienie się, odwracanie wzroku... Typowe uke. Tak bardzo to lubię. Szkoda, że w tym rozdziale nic dalej nie poszło, jednak liczę, że w kolejnym odcinku będzie trochę z tym lepiej.
    Nie wiem, nie mam weny na komentowanie. Staram się po prostu coś napisać, żebyś wiedziała, że "Książę..." nie jest mi obojętny i naprawdę cieszę się z aktualizacji. Ogólnie nie wyszło najgorzej, ale jakoś tak... mało mnie to zaciekawiło. Za mało na przykład akcji, a za dużo opisów wyglądu Annabelle. (W pełni rozumiem jej marysuizm, lecz zwroty "szafirowe oczęta" i "złote loki" powoli zaczynają się przejadać).
    Hmm. I znów wychodzi na to, że napisałam komentarz o niczym, ale jakoś nie czuję się na siłach, by naskrobać coś innego. A tak to chociaż będzie dodatkowy komentarz w rankingu, c' nie?
    Matko Święta Tłuszczowa. Zaczynam sypać kolokwializmami jak z rękawa. Cóż. Takie życie. Khm. Rzycie wręcz...
    Pozdrawiam bardzo serdecznie i życzę weny oraz wspaniałej gimbazjalnej wycieczki na Litwę.

    Grell~

    OdpowiedzUsuń
  2. "A może to był po prostu przyjacielski pocałunek?"
    Rozwaliło mnie to zdanie :DD
    Czytałam już wczoraj, ale byłam padająco senna, więc skończyło się bez komentarza. Rozdział jest dobry, czyta się go lżej, niż poprzednie, a Nathaniel jest po prostu przeuroczy. Taki zrumieniony, niepewny i całkiem ogłupiały. No i Mrówkolew, który doskonale zdaje sobie sprawę z jego stanu. To było bardzo przyjemne, ogólnie. Pan malarz robiący śniadanie małemu buraczkowi ^ ^.
    "Jej nieco niezdarne kroki zbliżyły się do siedzących na sofie mężczyzn (choć jeden z nich jeszcze niekoniecznie był mężczyzną)." To zdanie zabrzmiało mi nieco dziwacznie, ale poza tym jest okej, nic więcej nie znalazłam.
    Jestem ciekawa, co też Nath zrobi dalej. Z tatusiem raczej nie porozmawia, pan "choroba duszy" nie byłby zbyt... entuzjastycznie nastawiony do Mrówkolwa. Ale może z matką... Nieeeeeeeeee. Będzie cały czas się zastanawiał i męczył, buraczek jeden.
    ~Napisałam to ja, Brukiew, dzisiaj w żałobie po zniszczonej książce D:

    OdpowiedzUsuń
  3. Awww :3 Słodziak Nath. Taki nieświadomy niczego, przyjacielski pocałunek, uroczo. Rozdzialik zaiste bardzo (jak na Twoje możliwości)... pospolity. Rozumiem że teraz sporo w gimbazjum nauki macie, tak więc wybaczam (też przez to przechodziłam);p Czytało się przyjemnie, ale ciągle zaznaczasz za dużo oczywistych szczegółów. Uwielbiam Twój styl, poprawność i słownictwo, ale tutaj jakoś mi tak nie pasowało coś. (Może to dlatego że Shiemi ma dzisiaj zły dzień... kto wie. ) No nie wiem co tu więcej pisać. Poprzedni rozdział świetnie rekompensuje ten. Nie śpiesz się droga Miraculi z dodaniem następnego, bo lepiej jeżeli przełożysz czas w jakość ;> No i mnie ten Mrówkolew intryguje... Jakie ma zamiary co do blondaska... Czy może złe przeczucie ojca się spełni... Tutaj (ponownie) zdajemy się na Ciebie. Jesteś świetna, masz ogromną wyobraźnię i bardzo to jako Twoja wierna czytelniczka cenię :3 Aww jaka ja miła! No to tyle. Życzę weny i miłego wypoczynku na wycieczce (może spotkasz Taurysa z Hetalii, kto wie ;D)
    Au revior!!(zmęczona życiem i wstawiająca co zdanie nawias) Shiemi

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej! Tak, oto ja, pisząca swoje wypociny na lekcji angielskiego, po tym jak kończyłam czytać ten rozdział na przerwie w twoim i Brukwi towarzystwie :"D
    Co do twojej pisaniny, jak to Nicholas ma w zwyczaju, mam odmienne zdanie od reszty. Mianowicie (radośnie nadużywam tego wyrazu), uważam że ten rozdział był nie tylko zgrabny i lekki, ale też potrzebny. Czasem trzeba "odpocząć" od nagromadzenia akcji, a takie przerywniki często porządkują wydarzenia i czynią wszystko bardziej przejrzyste. Poza tym nie zgodzę się, że w większości były to rzeczy oczywiste; bardzo ładnie ujęłaś przemyślenia Nathaniela, nie były banalne, ani przesłodzone. Były dokładnie takie, jakie byłyby moje, gdyby z zaskoczenia pocałował mnie przystojny malarz o ziemistych oczach <3
    Ogólnie bardzo udane (raz tylko napisałaś gdzieś"gdyś", o czym ci już mówiłam i zgadzam się z komentarzem Brukwi o mężczyznach) i przyjemnie się czytało. Oby tak dalej ^.^

    OdpowiedzUsuń